Komedjanci/Część II/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Komedjanci
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1935
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Przestrach starego Dendery zwiększył się jeszcze, gdy Kurdesz po herbacie, schyliwszy się niemal do kolan gospodarzowi, poprosił go na chwilkę rozmowy w osobności. Żywo przystał na to hrabia, łudząc się wśród grożącego niebezpieczeństwa nadzieją niewczesną; w głowie jego mieszały się najdziksze pomysły, rozpaczał, to znowu roił nadzwyczajne jakieś posiłki; ale uśmiech zawiesiwszy na ustach, na czole spokój, okazując czułość i serdeczność niezmierną dla starca, poszedł z nim do sąsiedniego pokoju.
— Siadajże, siadaj, kochany stary mój sąsiedzie, — rzekł biorąc go wpół poufale — kto się tyle w życiu nadreptał, ma prawo odpocząć.
Na takie już słodycze zbierało się dłużnikowi i rotmistrz tylko się skłonił pokornie, pogładził siwego wąsa, ale nie widać było, żeby go to do zbytku dotknęło, i tak począł:
— Ja, hrabio, mam maleńką prośbeczkę.
— Co każesz! co każesz, kochany, szanowny sąsiedzie!
— Nietajno JW. hrabiemu, — mówił rotmistrz — że mam córkę, którą dał Bóg do wzrostu dochować. Trafić się mogą ludzie, chciałbym ją zamąż wydać wprzód, nim oczy zamknę; potrzeba, żeby widziano, co ma i mieć może: ludzie jesteśmy, taki to zawsze coś znaczy. Pewnie to różnicy JW. panu nie zrobi, gdy mi kapitalik mój w terminie łaskawie wypłacić zechcesz...
— Z duszy, serca! — zawołał szybko hrabia, nie okazując najmniejszego zdziwienia ani zmieszania. — Najchętniej, bardzo dobrze, dziękuję ci bardzo, że mi tak wcześnie mówisz, bo przy moich wielkich spekulacjach mogłeś mnie schwytać nieprzygotowanego.
To mówiąc, hrabia łykał ślinkę, ale się nie schmurzył, choć sam nie wiedział, jak zapłaci.
— Bardzo będę wdzięczen, — rzekł Kurdesz — bom właśnie zatargował wioskę i ułożyłem już przedugodne punkta.
— A! cieszę się bardzo! Jeśli wolno wiedzieć, cóż to za wioska?
— To nie sekret, kupuję Ciemierniki.
— Ciemierniki! — rzekł, głowę wgórę podnosząc, hrabia — Ciemierniki, od Farycewiczów? A! wiem! ale tam podobno jest wilk!
Szlachcic, którego najłatwiej było nastraszyć, zapytał żywo:
— Jakto? jakiż wilk?
— A! proces z Bogolubami o sukcesję, której na Farycewiczach dochodzą; coś, zdaje mi się, nakształt 9 do 10 tysięcy rubli.
— To rzecz wiadoma.
— Życzę się jednak pilnować, — dodał hrabia, odchodząc i dłubiąc w zębach — przytem — rzekł — Ciemierniki to glinka, góry, lasu mało i zniszczony, wody nic; a poczemuż dusza?
— Po pięćdziesiąt dukatów; mniej nie było można, majątki bardzo wgórę poszły.
— To dosyć drogo, przytem na budowle, na forszusy dosyć będzie potrzeba.
— A! toć to wiemy, panie — rzekł, wzdychając, rotmistrz.
— Nie jest to zbyt korzystne kupno — począł powoli Dendera.
— Być może, ale to mi przyległe, a zresztą rzecz skończona.
— Skończona? No! to oczywiście pozostaje mi tylko powinszować i niema co już mówić o tem. Ale dziś zakupować majątek, przed ostatecznem zregulowaniem inwentarzy, jest to narażać się na wyraźną stratę: majątki spaść muszą.
— Bóg to wie, — powolnie rzekł szlachcic — Bóg to wie. Spadną zapewne, by więcej jeszcze pójść wgórę.
— A przytem — mówił ciągle formą rady przyjacielskiej hrabia — dla córki, dla przyszłego zięcia, kto wie, możeby kapitalik był pożądańszy.
To mówiąc, filuternie się uśmiechnął.
— A, a! powinienem panu powinszować córeczki, bo choć nie mam szczęścia jej znać, ale widzę, że to być musi i piękna i miła osóbka: wszak to i mojemu Sylwanowi tak głowę zawróciła, że mi spokoju nie dawał...
— Wielki to honor dla mojego domku, — odparł szlachcic z ukłonem — ale to zwyczajnie fantazja pańska...
— Zdaje mi się, że to coś więcej nad fantazję.
— Za niskie to progi dla syna hrabiego — mówił rotmistrz, przerywając rozmowę i sprowadzając ją na interes. — Więc mogę się spodziewać?
— A jakże, jakże! — wybuchnął hrabia głośniej. — Zapłacę ci, zapłacę ci w terminie, bądź spokojny! Ja nawet sam chciałem posłać cię spytać, panie Kurdesz kochany, czy tych pieniędzy potrzebować nie będziesz. Właśnie bowiem zbieram wszystkie moje kapitały, ściągam je i chcę w moich spekulacjach na przyszłość się ograniczyć. Konfiskata klucza Słomnickiego uczyniła mnie ostrożnym, potrzeba się ścisnąć. Zostawię dzieciom i tak piękną, czystą fortunę, wszystkim długi pospłacam, córka dziś nie potrzebuje posagu, idąc za tak bogatego człowieka, jak marszałek Farurej...
— Więc możemy powinszować? — kłaniając się, spytał szlachcic.
— Dziękuję, dziękuję ci, kochany rotmistrzu; i Sylwana też muszę ożenić, żeby się ustatkował: to szalona pałka... Dzięki Bogu, — mówił, rozgrzewając się coraz — wychodzę z moich spekulacyj zwycięsko! No! klucz Słomnicki stracony, boli mnie to, ale znacznie więcej przyrobiłem fortuny, którą, zrealizowawszy, kupię zapewne dobra ziemskie, nieprędzej jednak, aż przełkniemy inwentarze... Tak, dziś kupować, byłoby płochością...
Mówił hrabia, a szlachcic uparcie milczał, niepokonany niczem. Napróżno go z różnych stron zaczepiał gospodarz — nie dał się ująć: wąsa motał, trzymał się grzecznie i pokornie, ale od swego nie cofał. Hrabia ani wiedział, skąd te 200.000 weźmie; jednakże obiecywał uiścić się w terminie, zawsze mając nadzieję albo się od wypłaty wykręcić, albo pieniędzy gdzieś pochwycić...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.