Klechdy, starożytne podania i powieści ludowe (Wóycicki, 1876)/Zakończenie
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Klechdy, starożytne podania i powieści ludowe |
Wydanie | trzecie pomnożone |
Data wyd. | 1876 |
Druk | S. Lewental |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Ilustrator | Andriolli, Kostrzewski, Sypniewski, Pillati, Witkiewicz, Gerson |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Otóż i koniec zbioru naszych klechd i wszelkich przypisów do nich. Ktokolwiek przeczyta je uważnie, zrozumie, co znaczy fantazya narodowa. Jeżeli mu się wyda dziwaczną albo dziecinną, niech otworzy księgę Edda religii dawnych Skandynawów.
U nas oczy urocze, zadają śmierć, chorobę, niecą pożar nagły; w Eddzie rozpada się słup kamienny na spojrzenie olbrzyma, a na dwoje pokrycie z drewna[1].
Gdy u nas tyle zaklętych przybiera postacie zwierząt i ptaków, i tam przerzucanie się w szczupaki i wydry widzimy[2].
W klechdach naszych, djabeł porusza wicher i zamiecie; w Skandynawii, w końcu nieba siedzi olbrzym w odzieży orléj, i skrzydłami swojemi wiatr tworzy[3].
Jeżeli dosyć się nasłuchać można powieści ludu, o zamianie serc, o przyprawianiu tychże i smażeniu dla zjednania miłości, i Edda nie zapomniała o tém, lubo w innym celu.
Sirgurdr wziął Fafna serce i na żarze piekł, gdy dosyć przypiekł, i pieniła się krew z serca, próbował palcem, czy zupełnie upiekł. Sparzył się i palec do ust włożył. A w tém, gdy krew z serca Fafnera na jego dostała się język, zrozumiał głos ptasi, i słyszał orły, gadające na gałęziach[4].
W klechdzie Szklanna góra widzimy, jak orzeł w szponach unosi młodego żaka; w Eddzie, olbrzym w postaci orła, jednego z bogów Loka pociąga za sobą; a tak wiszący Lok tłukł się o skały i o krzaki[5].
Ten sam Lok w stroju sokolim, zamieniwszy piękną Idunę w jaskółkę, porywa i ucieka[6].
Ale dosyć tych porównań; sama Edda więcej je wskazać może. Zoryan Dołęga Chodakowski (Czarnocki), zebrał pomiędzy naszym ludem pieśni zaklinające, podobne skandynawskim, o których w wspomnianéj księdze czytamy:
„Umiem śpiewać pieśń, któréj żona królewska nie zna, ani syn człowieka! Zowie się Pomoc, oddala kłótnie, choroby, smutek.“
„Umiem śpiewać pieśń, którą syny człowieka śpiewać powinni, jeśli chcą choroby leczyć.“ „Umiem śpiewać pieśń, którą osłabiam i czaruję oręż nieprzyjaciół i niweczę sztuki“[7].
„Umiem śpiewać pieśń, którą śpiewam gdy mię ludzie skrępują; bo gdy zaśpiewam, więzy pękają i chodzę“.
„Gdy widzę czarownice, w powietrzu biegające, spojrzeniem mięszam i do opuszczenia zamiarów przymuszam“[8].
Zwróćmy teraz oczy na podania słowiańskie. Nie zbywa na klechdach ani Rusi, ani Serbom, ani Słowakom, ani Czechom.
Już podanie Serbów o Trojanie umieściłem w przedmowie; przestanę tu na przytoczeniu podań Serbskich i powieści Słowaków, z pism Wuka Karadzicza i J. Kollara zbioru pieśni.
I. W dzień Trzech Króli, o północy, otwiera się niebo, a wtedy każdy człowiek, co jeno pragnie, otrzyma od Boga. Dlatego lud Serbski wychodzi o północy na pole; ale nie każdy dostąpi téj łaski. Dawne podanie mówi, że dziecię jedno patrząc przez okno, usłyszało jak starszy wiekiem gospodarz wyrzekł: Daj mi Boże ćwierć dobrego. Nie dosłyszawszy wyrazu dobrego, wyrzekło: Daj mi Boże jak ćwierć głowę. I urosła mu, jak ćwierć głowa, że wyjąć nie mogło z okna, aż ludzie siekierami wyrąbali większy otwór.
II. Morową, zarazę nazywają, Serbi Kuga. Wyobrażają sobie jako młodą niewiastę w białych szatach, idą, cą przez sioła. Jeżeli zdybie na drodze człowieka, każe mu się na miejsce, gdzie zechce, zanieść, i siada mu na karku. Człowiek ją zanosi bez wszelkiej szkody. Niewiasta ta zaglądała w chaty; jeżeli garnki i łyżki nie były pomyte, wtedy je zatruwała. Kugi za morzem mają swoją krainę, i na rozkaz boga idą, i oznaczoną liczbę ludzi morza.
III. W Hercegowinie słychać o Stuaczu. Stuacze, rodzaj duchów, przebywają, po kamieńcach, nosząc chodaki plecione z żył ludzkich, aby im się nogi po kamieniach nie ślizgały. Jeżeli z nich który zgubi chodak, wtedy łapie człowieka, wyciąga mu żyły z nogi i robi sobie chodak, który w miejsce zgubionego przywdziewa.
Powieści Słowaków. I. Pewien myśliwy chcąc zobaczyć piekło, poszedł w daleką drogę i długo błądził, aż przyszedł do jednego lasu. Głodny, przeziębły, rozpalił pod drzewem ognisko, wyjął z torby kęs słoniny, wsadził na drewniany rożen, a przypiekając, zbierał kapiącą tłustość na okrawki chleba. Jedną razą pocznie coś na drzewie od zimna jęczyć, a trzęsącym głosem wołać: — Jaj! jak mi zimno! jaj! jak mi zimno! Myśliwy spogląda na drzewo, a zobaczywszy niewiastę, rzeknie do niej: — Zejdź na dół i ogrzéj się. — A niewiasta zeszła i ogrzewała się przy ogniu. Przecięż słonina wzbudziła w niéj oskomę; przeto wziąwszy kawałek kijka, poszła do blizkiego jeziora, wsadziła nań żabę, a wróciwszy do ognia, kręcąc nią na wszystkie strony, te słowa mówiła:
Mnie się piecze pieczenia,
Tobie piecze żaba:
Ty chcesz iść do piekła,
Ja’m jest Jenżibaba.
To wyrzekłszy, ukazała mu Jenzibaba wnijście do piekła przez głęboką jamę, dając mu przytém radę, aby się w dużo zaopatrzył mięsa, albowiem go drak jakoby koń na swoim grzbiecie z jaskini na dół do piekła nieść będzie; a kiedykolwiek paszczę roztworzy, aby zaraz kęs mięsa wetknął, bo inaczej samego myśliwca pozrze.
Szedł tedy łowiec, nabrawszy ile zdołał unieść mięsa; przystąpił do onéj jaskini, siadł na draka i zajechał do głębiny piekła, co raz mu wtykając po kawale mięsa, jak tylko paszczę otworzył. Obejrzał całe piekło szczęśliwie, wracał na powrót, ale mu mięsa przy końcu drogi zabrakło. W téj trwodze, gdy już był blizko pod wierzchem ziemi, w obawie, aby go drak nie pożarł, oderżnął kawał własnej nogi, i rzucił w otworzoną paszczękę. Wydostał się na ziemię, ale na cały żywot kulawym został.
II. Strzelec zabił zająca przed jaskinią Jenżibaby, która to ujrzawszy, porwała go za tylne skoki, i poczęła do jaskini wciągać. Łowiec za słuchy schwyciwszy nie dał sobie zdobyczy odebrać, grożąc Jenżibabie, że nabije swoją rusznicę jednym z dziewięciu gwoździ z końskiéj podkowy i do niej strzeli. Przestraszona tém, puściła zająca; bo takim jeno sposobem można należycie trafić i ranić Jenżibabę[9].
III. Jeden król miał dwunastu synów. Gdy dorośli kazał im się żenić, ale pod tym warunkiem, żeby pojęli dwanaście sióstr, jednéj matki córki. Chodzili więc długo szeroko, daleko — wszystko na próżno. Raz przyszli pod górę, gdzie chałupa stała, a że był wieczór prosili o nocleg. Wnet wyszła z izby stara baba (Jenżibaba) i pozwoliła przenocować. Tu znalazłszy cór dwanaście, prosili, aby im za żony oddała; matka przyrzekła, radząc, żeby spać poszli strudzeni.
I zasnęli twardo, ale najmłodszy z braci, we śnie poczuł wielkie gorąco w izbie; przebudzony patrzy w około w milczeniu, i zobaczy w piecu rozpaloną kosę, którą chciała Jenzibaba wszystkim dwunastu braciom głowy poodcinać.
Wstaje więc cicho, skrada się do ognia, a wyjąwszy kosę, poucinał głowy dwunastu córkom; poczém zabrawszy trzewiki Jenżibaby, co tę własność miały, iż po wodzie człowiek bezpiecznie przeszedł, wdział na nogi, zbudził braci i społem wszyscy uciekli.
Jenżibaba zbudzona, leciała na ożogu najwięcéj za onym, co jéj zabrał trzewiki, ale był już na drugiéj stronie wielkiéj rzeki, gdzie go doścignąć nie mogła.
Miała ona w domu głowę trupa, którą gdy na swobodne powietrze wystawiła, wnet deszcz padał; gdy ją do izby schowała, zaraz świeciło słońce. Dowiedział się o tém najmłodszy on królewicz; póty czychał aż gdy raz głowę tę wystawiła, porwał i uciekł. Goniła go na ożogu, lecz ten w trzewikach cudownych po powierzchni wody, swobodnie biegnąc, uszedł.
Jenżibaba miała mówiącego ptaka, i tego chciał ukraść; przeto skrył się w pościel, wyglądając po temu sposobnéj chwili; ale ptak wydał go wołając: — Tu jest złodziéj! tu jest złodziéj! — Jenżibaba znalazłszy go, zawołała służebnicy swojéj, aby królewicza w piec wsadziła ognisty. Służka zabrawszy go do kuchni, każe położyć się na łopacie, ale on kładł się zawsze krzyżem i przez to nigdy do pieca pomieścić się nie mógł. Kiedy się długo męczyła służka nie mogąc do czeluści wsadzić, doradził młody królewicz, aby położywszy się sama, ukazała jak to ma zrobić. Gdy się położyła na łopacie, on ją w piec co rychléj wsunął, a sam przy oknie utajony, czekał co Bóg zdarzy.
Jenżibaba kazała drugiéj służebnicy ono pieczyste wyjąć, kiedy przyniosła na stół, chwaląc dobrą pieczeń zaczęła krajać, i z przestrachem poznała upieczoną własną służkę. Wtedy królewicz ze śmiechem w swoich trzewikach uciekł, na próżno goniony od Jenżibaby.
IV. Tatosz[10]. Pewien król miał wielce piękną, a śmiałą córkę, która nie chciała nikomu oddać swéj ręki, lubo wielu możnych panów i książąt starało się o nią.
Na mnogie naleganie swego ojca, rzekła: Ojcze! będę ci posłuszną, ale pod jednym warunkiem. Postawię na najwyższéj wieży proporzec, miecz, a jabłko na srebrnym talerzu; kto ztamtąd je dostanie, i na dół szczęśliwie zniesie, temu oddam rękę, i tego będę małżonką.
Wiadomość o postanowieniu córy królewskiéj wnet się szeroko rozeszła; w krótkim przeto czasie mnóstwo panów a rycerzy ze wszech stron zgromadziło się po dwakroć, lecz usiłowali daremnie.
W jednym szlacheckim rodzie było czterech braci, trzech odważnych i wysokiego ducha, czwarty niepozorny, a od braci piecuchem i popielnikiem zwany dla tego, że najwięcéj przy piecu siedział, a z rzadka gdzie wychodził. Ale miał on Tatoszyka konia, którego, kiedy potrzebował, na głos jego z pod mostu przybiegał.
Trzech braci jego na dzielnych koniach udali się także w ono miejsce, ażeby dobijać się o rękę królewnéj; piecuch po odejściu ich ubrawszy się nieco, poszedł ciekawy zobaczyć ktoby to jabłko dostał. Gdy na próżno i po trzeci raz rycerze i panowie ubiegali się, chcąc zdobyć proporzec, miecz i jabłko, wystąpił on piecuch przebrany na nędznym swoim Tatoszu, którego inni jeźdźcy wyśmiewali i popychali. Na końcu, gdy nikt dostać nie mógł, on piecuch na Tatoszyku, co się w krasnego orła przemienił, wyleciał na wieżę, pochwycił proporzec jedną ręką, miecz z jabłkiem drugą, i zniknął z oczu zdziwionych.
Król i jego córa wnet ogłosili, aby ten rycerz stanął przed niemi, gdy żaden nie stawał, kazali szukać w całéj krainie i po wszystkich domach, gdzieby się to jabłko znalazło.
Wysłańcy po długiém szukaniu, przyszli i do tego domu, gdzie czterech braci mieszkało, a szukając w ognisku piecucha i popiele, znaleźli jabłko. Zaraz więc wiedli tego rycerza, jako małżonka do księżniczki.
Po ożenieniu wyjawił jéj tajemnicę, o znajomości swojéj z Tatoszem; a ona radując się tak dziwotwornemu koniowi, wnet poszła do wskazanego mostu, osiodłała Tatosza, skakała na nim za jednym skokiem na Matrę, drugim na Fatrę, trzecim skokiem na Tatrę[11].
- ↑ Hymis quida VII.
- ↑ Quida Sigurdar XIII.
- ↑ Wafthrud nis mal II.
- ↑ Quida Sigurdar XIV.
- ↑ Dämesaga 51.
- ↑ Dämesaga 52.
- ↑ O zamawianiu i czarowaniu strzelb i oręża, wspominają kroniki nasze. Tatarki umiały tak rusznice czarować — jak pisze Bartosz Paprocki (Herby rycerstwa polskiego 1584 r.) — że żadna nie wystrzeliła. Pod Piławcami, pamiętnemi klęską wojska koronnego, na białym koniu poprzedzała Bogdana Chmielnickiego czarownica, i pomagała głównie jemu do zwycięztwa. (Rękopism współczesny). Między strzelcami wiele krąży powiastek i tajemnic, jak słowem zaczarować strzelbą. W Szkocyi krążyły pieśni, które uśmierzać miały wiatry i burze.
- ↑ Runa Capituli, czyli Runathattr Othins.
- ↑ Jenżibaba, rodzaj czarownicy. Lud nasz złą niewiastę nazywa Jędza-baba. „To prawdziwa Jędza-baba“. W uniesieniu i poswarkach często słyszéć: O! przeklęta Jędza-babo. Słowaki wiele powieści mają o Jenżibabach. Wedle ich wyobrażenia są pyskate, nos duży jak garnek, mieszkają w lasach i jaskiniach, najwięcej do czynienia z myśliwemi mają dla tego, że ci umieją czarować, a i one czarodziejstwu oddane.
- ↑ Tatosz u Słowaków, dziwotworny koń czarnéj barwy, jemu podobny u Czechów Szencik, a u Serbów Szaracz.
- ↑ Tatra, Fatra i Matra, trzy góry najsławniejsze w Węgrzech, i wspólnie stanowiące herb nie jednéj rodziny szlacheckiéj.