Kapitan Paweł/Tom II/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Kapitan Paweł
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1842
Druk Drukarnia J. Wróblewskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz A. F.
Tytuł orygin. Le Capitaine Paul
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.



WIDZIELIŚMY w poprzedzającym rozdziale, że Bóg powoływał razem margrabiego d’Auray i Acharda. Pierwszy, na widok Pawła, zupełnie podobnego do ojca, został jakby rażony piorunem; drugi w skutek wzruszenia, którego doznał z poznania Pawła. W wilią podpisania kontraktu, Achard uczuł się być słabszym jak zwykle, wieczorem wyszedł na grób swego pana: ujrzał zachodzące słońce, a w miarę jak jego i światło słabło, czuł coraz bardziéj niknące swe siły, tak, że gdy służący podług zwyczaju przyszedł po rozkazy, niezastawszy go, zmuszonym był szukać; nareszcie znalazł zemdlonego u stóp wielkiego dębu. Wziął go na swe ramiona i zaniósł do domu, a sam cały przestraszony tym nieprzewidzianym wypadkiem pobiegł do margrabiny prosić o ratunek, którego odmówiła pod pozorem, że margrabia sam takowego potrzebuje.
Paweł usłyszał prośbę służącego; sądząc, że w podobnéj chwili kontrakt podpisanym być nie może, oświadczył Małgorzacie, że gdy będzie jéj potrzebnym znajdzie go u Acharda, potem wyszedł do zwierzyńca, przebiegł go cały zadyszany wpadł do pokoju starca; w chwili, gdy przychodził do siebie, i Rzucił się w jego objęcia. Radość powróciła cokolwiek sił wiernemu słudze, spokojnemu, że umrze na łonie przyjaźni.
— Oh! to ty!... nie spodziewałem się już widziéć ciebie!...
— Mógłżeś tak sądzić, abym dowiedziawszy się o twym stanie nie przybył?
— Nie wiedziałem, gdzie cię szukać, by cię jeszcze uściskać przed śmiercią.
— Byłem w zamku, — dowiedziałem się tam i przybiegłem.
— Jakim sposobem byłeś w zamku? rzekł zdziwiony starzec.
Paweł opowiedział mu wszystko.
— Bozka Opatrzności! jakże twa wola jest niedocieczoną?... która sprowadzasz po dwudziestu latach syna, aby na sam jego widok morderca ojca umierał.
— Tak się stało!... a teraz ta sama Opatrzność przyprowadza mnie tutaj, abym cię ratował, gdyż odmówiono ci ostatnich posług.
— Powinniśmy byli jednak podzielić się. Margrabia lękający się śmierci, winien był zatrzymać lekarza; a ja spowiednika.
— Wsiądę na koń, a za godzinę...
— Za godzinę będzie już późno.
— Ojcze! wiem, że go zastąpić nie mogę; lecz mówić będziemy o Bogu, o Jego wielkości... dobroci...
— Dobrze!... Mówisz, że margrabia umiera?...
— Zostawiłem go konającego.
— Wiesz, że papiery będące w téj szafie, udowadniają twe urodzenie; lecz dopiero po jego śmierci do ciebie należyć będą.
— Wiem.
— Jeżeli umrę pierwéj, komuż mam powierzyć ten skarb. Starzec uniósł się na łóżku i wskazał ręką na klucz wiszący. Weźmiesz ten klucz, otworzysz tę szafę, tam znajdziesz skrzyneczkę. — Jesteś człowiekiem honoru!... przysięgnij mi, że jéj nie otworzysz, aż po śmierci margrabiego?...
— Przysięgam ci! rzekł Paweł kładąc ręke na stojącym krucyfiksie.
— Dobrze! teraz spokojny umieram!...
— Możesz, gdyż syn na tym święcie, a ojciec na tamtym, podaje ci rękę przyjaźni.
— Sądzisz me dziecię, że mi będzie wdzięczny za mą wierność?
— I możeszże tak sądzić o mym ojcu?
— Tak! byłem mu zbyt posłusznym, pomruknął starzec, winienem był nie dozwolić tego pojedynku; a przynajmniej nie być jego świadkiem. — Słuchaj Pawle, były chwile, w których pośpiewałem... w których ten pojedynek uważałem za morderstwo... rozumiesz mnie... nie jestem więc świadkiem... lecz wspólnikiem....
— Ojcze! rzekł Paweł, niewiem, czy prawa ludzkie są zgodne z prawami Boga, czy to co jest uważane przez nich za honor, niebo bierze za cnotę; wimieniu więc ojca mego przebaczam ci!...
— Dziękuję! zawołał starzec ściskając rękę młodzieńca, gdyż te słowa potrzebne są duszy konającéj. Męczarnia duszy jest rzeczą okropną!...
— Słuchaj, rzekł Paweł poważnie, opuszczony, sam w świecie, bez pomocy, rady, szukałem wsparcia w Bogu, od wszystkiego co mnie otaczało; wszystko przekonywało mnie o Jego Istności. Często zatrzymywałem się u stóp jednego z tych krzyży drogowych, i błagałem ze łzami, aby Opatrzność zwróciła oko na mnie...
Lecz Krzyż był niemy... Od téj chwili zacząłem prowadzić to życie tułacze, między niebem i morzem; zapędziłem się do Ameryki, im więcéj poznawałem nowych utworów, tem więcéj przekonywałem się o wielkości najwyższego. Nie zawiodłem się. Często w te dziewicze nieprzebyte bory, nieskalane ręką ludzką, ja prawie pierwszy ośmielałem się wchodzić, mając za przewodnika niebo, ziemię za posłanie, a duszę napełnioną moją jedyną myślą; słuchałem z uwielbieniem gwaru usypiającego świata i głosu znów budzącéj się natury. Długo nie mogłem pojąć szmeru strumienia, szumu lasów, woni kwiatów. Nakoniec, powoli opadła zasłona kryjąca mi wzrok ciężarem tłoczącym duszę.
— Boże! zawołał starzec składając ręce; Boże dzięki Tobie!...
— Ziemia jest przestrzenią. Ocean jest wielkością. Ocean jest największym i najwspanialszym. Słyszałem ryczący Ocean, jak lwa w zajadłości — potem na głos swego Pana spokojny. Widziałem wznoszący się pod niebo, płaczący i narzekający jak dziecię. Wzburzony jakby chciał przygłuszyć trzask grzmotu, zakryć błyskawice, zalać swą pianą płomień piorunu!... potem rozpływający się, jak zwierciadło gładki, niemy, milczący; — na ziemi poznałem istność Boga! — na morzu potęgę!...Na ziemi jak Mojżesz słyszałem głos jego; na morzu podczas burzy, jak Ezechiel, widziałem postać Samego w obłokach; od téj chwili mój ojcze! czysta wiara zajęła me serce.
— „Wierzę w Boga Ojca wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi; mówił starzec kończąc całą modlitwę. — Paweł z uszanowaniem słuchał; gdy skończył, rzekł:
— Kapłan nie temi słowy przemówiłby do ciebie; lecz ja mówię jak marynarz, więcéj przyzwyczajony mówić do konających, jak dawać rady lub pocieszenia żyjącym.
— Słuchaj i rzekł Paweł zadrżawszy.
— Co?
— Czynie słyszałeś?
— Nie.
— Zdawało mi się słyszeć głos rozpaczy... wołający mnie... Czy słyszysz?... To głos Małgorzaty!...
— Idź do niéj, potrzebuje sam pozostać.
Paweł pobiegł do przyległego pokoju, wchodząc usłyszał po raz trzeci swe imie, spiesznie otworzył drzwi i ujrzał Małgorzatę zemdloną, opadłą z sił, nie mogącą iść daléj, na klęczkach.
— Ah! przybywaj! okropnym zawołała głosem, pełznąc ku niemu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.