Jednostka i ogół/Zaściankowa oryginalność

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Nałkowski
Tytuł Jednostka i ogół
Podtytuł Szkice i krytyki psycho-społeczne.
Data wyd. 1904
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Indeks stron
Zaściankowa oryginalność.


Jeżeli pojawienie się dzieła naukowego wogóle jest u nas rzadkością, to tembardziej pojawienie się dzieła geograficznego. Ten objaw wyjątkowy może wynikać z dwóch przyczyn. Może on być rezultatem siły międzynarodowego prądu umysłowego i ekonomicznego, którym nawet my możemy być porwani; wszakże nawet nomadzi Azyi centralnej, ci najbardziej typowi i najbardziej uparci reprezentanci zastoju, którzy niedawno jeszcze zapewniali Vamberego, iż łatwiej jest ziarnko lotnego piasku przygwoździć, niż ich skłonić do cywilizacyi — nawet ci nie mogli się oprzeć ogólnemu prądowi, wnikającemu do nich przez szyny kolejowe, cóż więc byłoby dziwnego, gdybyśmy my, umieszczeni w bramie przejściowej między dwiema częściami Europy, gdzie każdy krok wstecz, nawet każde zatrzymanie się jest wyrokiem zagłady; gdybyśmy i my pojęli, że w obecnej fazie ewolucyjnej umysłowe i ekonomiczne życie odosobnione jest zarodem śmierci; że każde zjawisko narodowego życia na jakimkolwiek punkcie globu drgnieniem swem wywołuje kręgi fal, które odbiją się odpowiedniem drgnieniem we wszystkich punktach pozostałych i zdławią, zaleją nieprzygotowanych; gdybyśmy pojęli, że w tym wspólnym życiu całego globu, to znaczy w tym szalonym wirze zażartej walki na wszechświatowej arenie, jednym z najskuteczniejszych orężów, jedną z najpewniejszych kierowniczek jest wiedza geograficzna w szerokim tego słowa znaczeniu. Oto jeden możliwy motyw pojawienia się u nas dzieła geograficznego, motyw, który, gdyby się urzeczywistnił byłby niezmiernie pocieszającym.

Ale możliwym, a niestety i bardziej prawdopodobnym jest motyw drugi. Wśród przeciętności i zaściankowości naszego życia umysłowego zjawiają się nieraz umysły od przeciętności różne, noszące jednak na sobie klątwę zaściankowego pochodzenia; są to samorodni filozofowie, oryginały, czasami nawet bziki; różnią się oni od przeciętnego otoczenia skłonnością do myślenia, ale nie posiadają czucia z ogólnym rozwojem myśli ludzkiej; niezdolni do samooceny, uniesieni dumą rzucają się śmiało na odkrycie perpetuum mobile lub Ameryki, nie wiedząc o tem, że odkrycie pierwszego jest niemożebne, a drugiej niepotrzebne; nie wiedząc, że nawet, gdy starają się skromnie dokonać jakiegoś odkrycia możliwego i potrzebnego, to i wtedy odkrycie ich nie może mieć żadnego dla nauki znaczenia, albowiem tym mniemanym, „swojskim“ geniuszom brak odpowiedniego do tych odkryć przygotowania. W pierwotnym stadyum nauki, gdy istniał dopiero jej parter, każdy profan mógł wstąpić do tego gmachu i położyć w nim swój kamyk, lecz dziś inaczej: dziś gmach ten stał się już olbrzymem, wkraczającym w obłoki, dziś dla położenia swego kamienia trzeba przebyć wszystkie piętra gmachu i stanąć na szczycie; trzeba więc być wdrożonym do wielkich wysokości i szerokich horyzontów — trzeba mieć i oddech głęboki i oko pewne, i głowę niezawrotną. Mówią krótko: motywem pojawienia się u nas dzieła geograficznego może być ekscentryczność, dziwactwo, bzik!
Ten drugi motyw pojawienia się dzieła geograficznego w kraju, gdzie prace geograficzne, liczące się z nauką, leżą w rękopiśmie lata całe, a nikt nie pojmuje potrzeby ich wydania, nawet ci, których to jest obowiązkiem; w kraju takim, powiadamy, ten drugi motyw jest prawdopodobniejszy, a prawdopodobieństwo to stwierdza w sposób najświetniejszy książka dra Weinberga „Geozofia“[1], jak to zaraz zobaczymy.
Książka ta mianowicie jest stekiem 1. faktów błędnych, 2. poglądów przestarzałych lub bezsensownych i 3. odznacza się ideą przewodnią czyli metodą taką, dla której określenie nienaukowa, byłoby zbyt delikatnie. Tak np. według autora:
Jeziora takie, jak Genewskie, są pozostałościami morza, jak tego dowodzi barwa wody! Sposób argumentowania przypomina owego samorodnego lekarza, co radził bladym pić barszcz burakowy, aby nabrali rumieńców!
Zresztą autor wogóle nie argumentuje, jego metoda polega na „głębokiem przekonaniu, ufności i wierze“; dla dojścia przyczyny jakiegoś zjawiska, dla rozstrzygnięcia kwestyi spornej autor stawia sobie pytanie: jaki to zjawisko może mieć cel dla człowieka, przytem chcrakterystycznie to formułuje: „Czy Bóg stworzył tabakę dla nosa, czy nos dla tabaki?“ Naturalnie odpowiedź nie może być dwuznaczną. A więc: soli dla tego jest na ziemi dużo, aby ją bydło mogło lizać i służyć na pożytek człowiekowi; żelaza jest dużo, aby człowiek miał z czego wyrabiać narzędzia. Wulkanu dla tego wybuchają, aby dostarczyć kwasu węglanego, wzmódz roślinność i tym sposobem mieć pieczę o pożywienie człowieka, dostarczyć mu „chleba powszedniego“. Ziemia nie kurczy się, jak mylnie sądzą uczeni, lecz powiększa się, a gdzie argument? prosty, trzeba być hebesem, by go nie widzieć: wszak ludzie się mnożą (autor „tulenie się cząstek i mnożenie“ uważa za kategoryczny imperativ świata), więc ziemia musi się powiększać, by im dostarczyć miejsca: zwiększanie się ilości ludzi, a zarazem zmniejszanie się ziemi uważa autor za bezsens godny półgłowków. Podobnie autor twierdzi, że energia słońca wciąż się powiększa, aby nasi potomkowie mogli sobie na Franz-Joseph-Landzie budować takie wille, jak my dziś w Abazyi.
Z tego ustanowionego przez siebie porządku świata autor jest tak mocno zadowolony, iż wykrzykuje: „zaprawdę, gdyby mnie danem było nową kulę ziemską stworzyć, korzystałbym z dobrego przykładu, jaki obecna kula przedstawia.“
Z taką metodą badania autor spóźnił się nieco; metodę taką znamy z dziejów nauki, mianowicie z jej stadyów dziecinnych lub z stadyów zaćmienia; metoda taka doprowadzała „ufających“ do takich niewzruszonych wniosków, jak n. p., że lądu musi być na ziemi więcej, niż wody, bo jakżeby Bóg mógł się mniej troszczyć o miejsce dla człowieka niż dla ryb, — że deszcz dla tego nie pada na pustyniach, gdyż tam ludzie nie mieszkają — że rzeki dla tego płyną pod wielkiemi miastami, aby ludzie mieli poddostatkiem wody itd. itd.
Zresztą nie wątpimy, że i dzisiaj autor nie pozostanie odosobnionym: znajdzie on uznanie u dusz pokrewnych, których szczególniej u nas nie braknie; — są u nas ludzie, których siły były za słabe do wytrzymania w cywilizacyjnym wyścigu, którzy na „schyłku wieku“ ulegli „bankructwu umysłowemu“, zerwali z „marną nauką“ (no, jak czyja!) i zwrócili się ku uczuciu, „legendom“ i misteryom, szukając tam ucieczki, niby znużony struś w piasku, lub niby Australczyk, który, skończywszy uniwersytet, ucieka na pustynię, by tam razem ze swymi dzikimi braćmi chodzić nago, spożywać padlinę i czcić węże, a w rezultacie tego — uledz zagładzie pod miażdżącym rydwanem cywilizacyi.
My jednak osobiście nie jesteśmy zwolennikami porzucania zdobytych pozycyi i dlatego sądzimy, że jakkolwiek według zapewnienia autora „przyroda była dlań łaskawą i otworzyła mu drobną szparkę w ciemnej i gęstej osłonie, zachęcając do szperania“, to jednak ta zachęta na nic mu się nie zdała. Widocznie autor, który, jak nas zapewnia w przedmowie, zwiedzał liczne źródła lecznicze i tam nabył swych idei geologicznych, nie natrafił dotąd na źródło skuteczne.[2]





  1. Geozofia, powstanie i rozwój kuli ziemskiej. Warszawa 1894.
  2. Autor „Geozofii“ wyraził swój żal do mnie z powodu niniejszej oceny umieszczonej w „Prawdzie“. — Na to odpowiem tylko to, że jako człowiek mogę sympatyzować z człowiekiem, który mimo wieku podeszłego poświęca swe siły dla celów idealnych; ale jako krytyk, muszę z całą stanowczością uderzyć na to, co jest błędne lub takiem mi się wydaje. Albowiem praca piśmiennicza w szlachetnym pojęciu jest walką idei; aby pewna idea zwyciężyła, trzeba wprzód pokonać ideę jej przeciwną, bez względu na jednostkę, która ją głosi. Kto tak pojmuje swe powołanie pisarskie, ten w walce nie może oszczędzać jednostek (jak nie oszczędza i siebie), albowiem chodzi tu o coś ważniejszego niż jednostka; chodzi o ideę, to znaczy o ludzkość całą, o jej rozwój, jej dążenie w niezmierzoną dal wieków, ku wysokim niewiadomym celom.
    A jeżeli sędziwy autor mówi mi smętnie o „trawie, która na jego grobie porośnie,“ to ja mu odpowiem nie z większem weselem, iż w naszem społeczeństwie, gdzie w nauce panuje bezkrytyczność, a w etyce prywata, praca na polu naukowem łamie często życie już za młodu i nieraz trawa porasta wcześniej na grobach pracowników młodszych, zwłaszcza tych, którzy posłuszni nieprzepartemu głosowi wewnętrznemu, idą naprzód przebojem, nie wiele dbając o życie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Nałkowski.