Jednostka i ogół/Z powodu życiorysu Darwina

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Nałkowski
Tytuł Jednostka i ogół
Podtytuł Szkice i krytyki psycho-społeczne.
Data wyd. 1904
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Indeks stron
Z powodu życiorysu Darwina[1]


Podczas gdy na zachodzie Europy, wobec szerzej rozlewającego się światła nauki, dusze filisterskie i drapieżne, nie mogąc już powstrzymać fali darwinizmu, postarały się zużytkować ją zręcznie na swój młyn, na usprawiedliwienie liberalizmu społecznego, i oparte na niej, głoszą bezczelnie zasadę siły przed prawem, zasadę wolności, pożerania tak zwanych niższych przez tak zwanych wyższych — to u nas wobec panującej ciemnoty ostateczna ucieczka — bezczelność, jest jeszcze niepotrzebna: jeszcze wystarcza wygodniejszy etap — hipokryzya. Etap ten, mówiąc nawiasem, wydaje się niektórym naszym pisarzom tak świetlanym, iż sądzą, że obecnie „krytyka“ jest już niepotrzebna, dziś trzeba „tworzyć“, a co najwyżej pedagogicznie „przekonywać“, (np. w ten sposób, że ponieważ na zachodzie nawet duchowieństwo dało już aprobatę na darwinizm, a zatem nawet my możemy już śmiało go zażywać). Otóż u nas, w fazie hipokryzyi, dochodzi się do tych samych celów, co na zachodzie, nie przez zużytkowanie lecz odwrotnie: przez dyskredytowanie i zohydzanie darwinizmu i Darwina.

Pomocą do tego zohydzania i dyskredytowania są, prócz wzniosłych haseł etycznych, głoszonych przez wilków w skórze baraniej (a niekiedy nawet — tołstojowskiej, zależy to od stopnia cywilizacyi wilka), głuche wieści o tem, że teorya Darwina została zachwiana lub zastąpiona przez inne teorye. Gdy który z naszych uczonych „powołanych“ do oddzielania „plew“ od „ziarna,“ chcąc zyskać sobie serca publiczności, pójdzie jeszcze o włos dalej od metody „przekonywania“ i napomknie coś o tem, że darwinizm bankrutuje, że nauka nowsza nie zadawala się teoryą Darwina, że to już rzecz przestarzała, wtedy filistrzy nie posiadają się z radości, gotowi go uściskać, wykrzykując: otóż jest „prawdziwa nauka“! — podobnie jak wtedy, gdy usłyszą, że dyalektyczna konstrukcya Marksa uległa wstrząsnieniu.
Ale w tych uciechach filistrów tkwi pewne nieporozumienie, mianowicie identyfikowanie darwinizmu z ewolucyą (podobnie jak — marksizmu z socyalizmem). Tymczasem nowsze teorye, czy wychodzą z bezpośrednich wpływów środowiska (neolamarkizm), czy z jakiegoś popędu wewnętrznego do doskonalenia (naegelizm) i t. p., zawsze są i będą tylko próbami nie obalenia, lecz lepszego uzasadnienia ewolucyi, która zapanowała w nauce, a przez niedawne odkrycie szczątków antropoida (Anthropopithecus erectus), w pliocenie wyspy Jawy, została w stosunku do najdraźliwszej właśnie kwestyi, pochodzenia człowieka, empirycznie stwierdzona. Otóż filistrom wcale nie zależy na tem, jak zostanie uzasadniona ewolucya, czy w sensie darwinistycznym, czy innym: im chodzi o obalenie, zduszenie ewolucyi (nieprzyjęcie przez Zarząd osad rolnych odczytu dra Fabiana o ewolucyi!), a wydaje im się, iż zachwianie darwinizmu, to zachwianie ewolucyi, to powrót do cuvierowskich katastrof, do oddzielnych aktów stworzenia. Naturalnie, że myśl o powrocie do tego złotego wieku pojęć musi ich cieszyć, bo czyni bezpieczniejszymi na swych, przekazanych przez „świętą“ tradycyę, śmieciskach, oraz uwalnia od zmory małpiego pochodzenia; mówimy „zmory,“ gdyż, jak to już Renan, zresztą zbyt optymistycznie, obliczył, „trzy czwarte ludzi, to małpy,“ a małpom chodzi o zatarcie ich małpiego pochodzenia[2].
Ale należy tu ostrzedz filistrów, by się nie dali wyprowadzać w pole uprzejmym uczonym; jeżeli usłyszą od nich, że darwinizm nie zadawala niektórych w biologii, to nie dlatego, że zarzucono ewolucyę, cofnięto się do Cuviera, lecz dlatego, że uczeni starają się znaleść dokładniejsze uzasadnienie ewolucyi. Jeżeli usłyszą, że darwinizm nie zadawala w socyologii, to nie dlatego, że zrozumiano, iż należy się cofnąć do ustroju średniowiecznego, lecz owszem: dlatego, że należy pójść dalej od obecnego, a mianowicie dlatego, iż uznano, że darwinizmu nie można przenosić żywcem z biologii do socyologii, albowiem w tej ostatniej występuje nowy, komplikujący czynnik: krytyczna i kierownicza świadomość człowieka. Ztąd w socyologii, na miejsce środowiska naturalnego, występuje sztuczna — pewna organizacya społeczna, która może rozdawać osobnikom nieodpowiednie do ich zdolności i zasług uzbrojenie, wpływać niekorzystnie na bieg ewolucyi, być wadliwą. Darwinistyczna walka o byt wynosi jak wiadomo na najwyższy szczebel osobniki najlepiej do danego środowiska przystosowane, a więc w środowisku złem — jednostki najgorsze: gdy ktoś, dostawszy się np. do środowiska szulerów, oszustów, sutenerów, złodziei, i t. p., stanie się najzręczniejszym szulerem, najsprytniejszym oszustem, najbezwstydniejszym sutenerem, największym złodziejem i t. p., to takie doskonałe przystosowanie się do środowiska da mu wprawdzie zwycięstwo, lecz dla ludzkości nie będzie wcale postępem. Na szczęście, człowiek, będąc twórcą sztucznego środowiska i różniąc się od zwierząt zmysłem krytycznym, może zrozumieć wady środowiska, a zrozumiawszy je, może, gdy posiada iskrę prometejską, zapragnąć zmiany tego środowiska. A więc śród ludzkości najlepsze jednostki nie są te, które w sensie darwinistycznym najlepiej przystosowały się do swego środowiska, lecz te, które, wyprzedzając pochód ludzkości, starają się odwrotnie; środowisko przystosować do siebie, nagiąć je ku swym wielkim pragnieniom, porwać za sobą ku swym dostrzegalnym lub przeczuwanym dalekim horyzontom, wznieść ku swym wysokim ideałom.
Ale objaw taki jest właśnie największą klęską dla doskonale przystosowanych, małpich filistrów — tego obawiają się oni najbardziej, a osobników takich prześladują. Dzieje się to zaś głównie właśnie w dobach reakcyi, gdy między jednostkami, wybiegającemi naprzód, a tłumem nietylko opóźnionym, lecz ciągnącym wtył, rozwiera się przepaść najszersza, gdy teorya Darwina ma właśnie najbardziej bezpośrednie, a dla rozwoju ludzkości niepożądane, zastosowanie w społeczeństwie; wtedy właśnie najwyżej wychodzą jednostki najlepiej przystosowane do takiego niepożądanego środowiska, o jakiem mówiliśmy; wtedy największą sławą bywają otaczani tacy, co dzięki, czy to ciasnocie ideowej, czy sprytowi życiowemu, „twórczością“ swą dają najlepszy wyraz i apologię wstecznych dążeń i interesów psychicznego tłumu.
A więc, gdy jakiś uprzejmy uczony powie ogólnikowo filistrom, że teorya Darwina bankrutuje lub jest niedostateczna, zamilczawszy dyskretnie powyższe wyjaśnienia, niech mu nie dowierzają zbytnio — niech się nie cieszą na kredyt.
Jednym ze środków obrony przeciw darwninizmowi było, a u nas przy naszym opóźnionym „etapie,“ jest dotąd, zohydzanie samej osoby Darwina w imię etyki! Jaką była ta mniemana nieetyczność Darwina, dowodzi życiorys jego, skreślony przez znakomitego duńskiego psychologa[3]. Z faktów przytaczanych tam, czytelnik łatwo może się przekonać, iż Darwin był rzeczywiście „jednym z najpiękniejszych i najszlachetniejszych charakterów naszych czasów mężem, który, pomimo wielkości ducha, zachował łagodność i prawdziwe ciepło uczuć i który obok niezwruszonej miłości prawdy, odznaczał się najgorętszem współczuciem dla wszystkiego, co na świecie żyje“.
Człowieka nieświadomego, a uczciwego mógłby zdziwić ten kontrast: z jakiego powodu człowiek o duszy tak szlachetnej, mógł uledz takim napaściom, skąd objawy takiej zaciekłej ku niemu nienawiści? Łatwo to sobie jednak objaśnić porównaniem: przypuśćmy, że jakieś towarzystwo udaje się w bezdrożne góry, ku szczytom, nie wiedząc nic o niebezpieczeństwie, jakie mu tam grozi. Ale zjawia się człowiek świadomy, który, kierowany miłością prawdy, i uczuciami ludzkości, uświadamia towarzystwu, że w górach tych ukrywają się rozbójnicy i tym sposobem na razie uczy ludzi ostrożności, skłania do uzbrojenia się, a następnie pobudza do zastanowienia, czyby nie można usunąć przyczyn rozbójnictwa, uczynić gór bezpiecznemi, życia — lepszem. Towarzystwo to będzie żywiło wdzięczność dla takiego człowieka, ale w zamian zyska on nieubłaganą nienawiść zbójów za to, że zdemaskował ich niecne rzemiosło, a tym sposobem do pewnego stopnia także i sparaliżował je; albowiem, zdemaskowani, będą zmuszeni napadać otwarcie, a to przyśpieszy ich koniec.





  1. Przegl. Tygodn. 1900 N. 19.
  2. Mówiąc nawiasem, często ludzie, wstydzący się pokrewieństwa z małpami, obrażają te ostatnie, albowiem oddalili się od nich raczej w kierunku ujemnym, niż dodatnim. Pewien podróżny opowiada, że stado pawianów, ścigane przez psy, zdołało się schronić na górę, lecz jeden młody nie zdążył za innymi, wspiął się tylko na niższą skałę i w przestrachu wołał o pomoc. I oto powraca z góry jeden z najsilniejszych osobników, prawdziwy bohater, nie zważając na niebezpieczeństwo, zbliża się do młodego pawiana i odprowadza go w tryumfie na górę; psy zdumione uszanowały bohaterstwo i pozwoliły małpom odejść w spokoju. — Czy wielu ludzi spotykamy takich, którzyby dorównali temu pawianowi? Czy wielu poświęciłoby swe życie a choćby mienie, spokój, dla obrony drugiego? A czy objaw takiego bohaterstwa budzi we wszystkich ludziach takie uszanowanie jak w owych psach? czy nie budzi często raczej nienawiści?
  3. Harald Höffding profesor uniwersytetu w Kopenhadze: Karol Darwin. Przełożył dr. M. F. Warszawa. Bronisław Natanson 1900 r.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Nałkowski.