Jednostka i ogół/Rzut oka w daleką przyszłość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Nałkowski
Tytuł Jednostka i ogół
Podtytuł Szkice i krytyki psycho-społeczne.
Data wyd. 1904
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Indeks stron
Rzut oka w daleką przyszłość.


Jeżeli okiem geologa przebiegniemy dzieje naszej planety od czasów przypuszczalnej Laplasowej mgławicy aż do chwili obecnej, to przedstawi się nam ona równie znikomą, jak wszystkie minione — przedstawi się jako skutek przeobrażeń przeszłych, a zarazem jako podstawa przeobrażeń przyszłych. Przeniknąć przyszłość — to nieprzeparte pragnienie duszy, a zarazem wielkie zadanie nauki.

Uczeni rysują nam tę przyszłość planetarną w sposób bardzo niewesoły: ziemię ze wszystkiem, co się na niej znajduje, czeka bezwarunkowo śmierć, wątpliwem może być tylko, jakiego ona będzie rodzaju, mamy bowiem dość bogaty wybór: więc ciepło ziemi uleci, ziemia wystygnie, woda i powietrze przenikną w jej skaliste wnętrze i glob nasz ze stanu planetarnego przejdzie w stan satelitowy; stanie się martwym, pustym jak obecnie nasz księżyc. Albo: słońce, lubo powoli, traci swe ciepło, coraz słabiej ogrzewać będzie ziemię; przyjdzie chwila, gdy „ostatni Eskimos pod równikiem zginie, marznąc przy słabym blasku lampy tranowej“. Wreszcie słońce pokryje się twardą skorupą, zagaśnie zupełnie i ziemia oraz inne planety krążyć będą „jak milczące, ciemne groby, około ciemnego słońca“. Nie dość na tem! — nastąpi czas, gdy wszelka energia we wszechświecie rozproszy się (entropia); nie będzie żadnego ruchu, żadnej wymiany; i nietylko nasz system planetarny, ale świat cały stanie się jednym wielkim cmentarzem! — Czy tak, czy owak, po epoce naszej, antropozoicznej, nastąpi epoka apozoiczna (pożyciowa).
Wprawdzie pocieszają nas tem, że to się stanie dopiero po lat milionach; że więc my osobiście możemy być spokojni; że nawet nie mamy się co troszczyć o bardzo długi szereg naszych potomków, którzy długo żyć będą szczęśliwie, nagromadzą wiele bogactw i wiele pięknych rzeczy zdziałają. Lecz dla człowieka, wybiegającego po za ciasną sferę codzienności i jednostkowego egoizmu; dla człowieka, czującega się ogniwem w nierozerwalnym łańcuchu, wciąż postępującej, doskonalącej się ludzkości, „pociecha“ ta nie jest zaiste zbyt pocieszającą; nie zdoła ona uwolnić go od fatalnej, przygnębiającej myśli o marności wszelkich usiłowań, znikomości wszelkich cywilizacyjnych zdobyczy, wszelkich udoskonaleń duchowych: wszystko to znajdzie przecież bezpowrotny koniec w ogólnej śmierci wszechświata!
Wobec tego warto sobie postawić pytanie, czy wyrok, wypisany wyżej przez naukę, jest absolutnie nieodwołalny, czy też w powyższym wnioskowaniu nie pominięto czasem jakiegoś czynnika, który może wpłynąć modyfikująco na rezultat i śród powszechnej śmierci utrzymać pierwiastek życia? — Sądzimy, że tak. A nie zamierzamy opierać się tu bynajmniej na stanowisku bujnej fantazyi lub gorących pragnień serca ludzkiego; nie: stajemy na podstawie ewolucyi. Powiadają nam, że ziemia umrze i że to się stanie dopiero za lat miliony; dobrze, ale zapytajmy teraz, czym stanie się przez ten czas istota myśląca i czująca; jakiej ulegnie ona zmianie pod wpływem milionów lat ewolucyi: w jakim stosunku stanie jej wciąż rosnąca potęga do potęg martwej przyrody? — Czy więc mamy prawo uważać powyższy wniosek o powszechnej śmierci za zupełnie pewny, gdy przy jego wprowadzeniu nie wzięliśmy w rachubę tego, modyfikującego rzecz, czynnika, tej olbrzymiej i wciąż olbrzymiejącej potęgi?
Jakie rezultaty potęga ta będzie mogłą sprowadzić, gdy na planecie naszej, choćby zmartwiałej, zimnej, ciemnej zabłyśnie słońce prawdy, zapłonie ciepło sprawiedliwości; gdy olbrzymie siły, zużywane dotąd na mordy, pożogi, na wzajemne wydzieranie sobie owoców swej pracy, na zmuszanie jednych, by myśleli i czuli jak drudzy, na gwałtowne tłumienie prawdy, zagłuszanie sprawiedliwości, na niewymowne cierpienia moralne, stąd wynikające — gdy wszystkie te siły, idące dziś na marne, lub na tworzenie zła, zwrócą się, i to wyolbrzymione milionami lat ewolucyi, w zgodnym współdziałaniu całej ludzkości na walkę z martwą przyrodą? Czy jesteśmy w stanie dziś olbrzymie skutki tego obliczyć a choćby tylko je sobie wyobrazić? — Czy ludzkość taka, wyolbrzymiała, nie pokona martwoty przyrody, czy nie pokona śmierci samej? — Czy po epoce antropozoicznej zamiast obiecywanej apozoicznej nie nastąpi raczej psychozoiczna?
Wyobraźmy sobie bowiem, że w odległej epoce geologicznej, przed nastaniem dzisiejszych klimatów słonecznych, gdy na całej ziemi panowała jednostajnie wysoka temperatura, że powiadamy, żyjące w epoce tej zwierzęta zimnokrwiste mogłyby myśleć i wnioskować, na podstawie ówczesnych stosunków, o przyszłości; to gdyby zdołały (np. na podstawie zmniejszenia się tarczy słońca) wywnioskować o nastąpieniu z czasem klimatów słonecznych z ich zmianami temperatury, spadającemi poniżej zera i wywołującemi krzepnięcie soków żywotnych, twierdziłyby z pewnością, że wtedy, t. j. z nastaniem klimatów słonecznych, nastąpi koniec życia lub przynajmniej, jego ograniczenie do wąskiego pasa równikowego. A jednak wiemy, że tak się nie stało, albowiem drogą ewolucyi pojawiły się istoty, posiadające zdolność wytwarzania własnego ciepła, przeciwdziałającego zimnu zewnętrznemu. Wiemy też, że i ciemnościom organizmy potrafią stawić czoło: w ciemnych głębinach oceanu rozwinęły się istoty, wytwarzające własne światło, którym przyświecają sobie niby latarniami.
Czyż więc my, nauczeni doświadczeniem wieków, mamy jeszcze wnioskować tak, jak owi paleozoiczni zimnokrwiści myśliciele? Czyż, oparci na prawach ewolucyi, nie możemy przypuścić raczej, że gdy nasze słońca — gdy wszystkie słońca zagasną; gdy energia ich się rozproszy; — że wówczas śród zimnych i ciemnych przestworów wszechświata zabłysną słońca nowe, nowe skupienia energii — słońca myślące i czujące o woli tak potężnej, iż będą dowolnie koncentrowały w sobie potrzebne zapasy energii i dowolnie nią kierowały — istoty niezależne od otoczenia, lecz stwarzające sobie same otoczenie sztuczne, zależne od ich woli potężnej — istoty o tyle wzniesione nad nami, o ile myśmy stanęli wyżej ponad kambryjskie trylobity lub nawet ponad drzemiące zaczątki życia jakiegoś archaicznego eozoonu.
Tak więc, patrząc z wysokiego stanowiska ewolucyi w nieskończoną otchłań przyszłości, dostrzegamy tam nie rozpaczliwe mroki wiecznej śmierci, lecz żywiące blaski wiecznego i wciąż potężniejącego — życia!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Nałkowski.