Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 75. “Gdzie jest twój syn?”
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

75.
“Gdzie jest twój syn?”

Król był w łatwem do pojęcia rozdrażnieniu.
Zamach zamaskowanego człowieka dowodził, że senat nie cofa się przed żadnemi środkami, ażeby go usunąć i zagarnąć władzę.
Byłoby mu łatwo zanieść skargę, ponieważ Iszym Beli był żywym dowodem zamierzonej zbrodni, Sobieski jednak wiedział, jakieby mogły być następstwa podobnego kroku.
Mógł zwołać sejm, i przed nim się użalić, lecz to także nie zmieniłoby stanu rzeczy.
Senatorowie pozostaliby tem, czem byli, a powaga królewska byłaby zachwianą.
Wszystko to dręczyło Sobieskiego, trapiło go przytem podejrzenie przeciwko Maryi Kazimierze, które mu podszepnięto, a które miało się rozwiązać w dniu festynu i u księcia prymasa.
Tatar przyszedł do siebie z odniesionej rany.
Znosił on ból z bohaterskim spokojem i obojętnością, która budziła podziw powszechny.
Wiadomość, że królowa wyjechała nagle do starostwa w Płocku, uczyniła także na królu szczególne wrażenie.
Marya Kazimiera nie uważała nawet za stosowne zawiadomić go o tem.
Było to uderzającem!
Od czasu koronacyi zdawało się królowi, że jego małżonka zmieniła się zupełnie.
Jeden z paziów królowej powiedział mu przytem, że wojewodzina Wassalska wyjechała w towarzystwie królowej.
Marya Kazimiera wchodziła zatem w bliskie stosunki z tą, na które tajemnicze pismo, doręczone przez czerwonego Sarafana, rzucało tak ciężkie podejrzenie.
Król miał obowiązek szukać zaginionego syna Jagiellony! Syn ten był zarazem synem zmarłego kasztelana krakowskiego.
Myśli te nieustannie zaprzątały króla.
Jednego dnia marszałek dworu zawiadomił króla, że wojewodzina Wassalska powróciła napowrót do owego pałacu.
Powróciła zatem sama, a królowa pozostała.
Co to znaczyło?
Sobieski wiedział, że wieczorem w dniu festynu królowa będzie musiała się ukazać, a do tego czasu było już tylko dni kilka.
Na stole przed nim leżało pożółkłe pismo ze znakiem krzyża świętego.
Wzrok króla padł na to pismo... było to pismo jego ojca.
Ale jakim sposobem pismo to, zawierające ostatnie zwierzenie zmarłego, dostało się w ręce tajemniczego mnicha, który kilkakrotnie ukazywał się w zamku? Dlaczego tajemniczy mnich właśnie czerwonego Sarafana obrał swoim posłańcem?
Król przeczytał pismo raz jeszcze:

“Pod świętym znakiem krzyża oznajmiam niniejszem, że Jagiellona Wassalska dała życie synowi. Wszelkie moje starania, aby dowiedzieć się o tym synu, który otrzymał imię Józef, były daremne! Ale przyjdzie godzina, w której zostanie wymierzoną sprawiedliwość.

Jakub Sobieski.”

Nie było wątpliwości! Jakub Sobieski poszukiwał swojego syna.
Słowa listu brzmiały jak testament. Jakub Sobieski został zabity przez męża Jagiellony wprzód, nim zdołał otrzymać poszukiwaną wiadomość!
Śmierć jego została wprawdzie pomszczoną, ale ostatnie jego życzenie nie było jeszcze spełnione! Zaginiony syn Jagiellony nie został jeszcze wyszukany.
— Jestto święty obowiązek, który muszę spełnić, — zawołał król.
I zwracając się do marszałka dworu, dodał:
— Udasz się, panie marszałku, do wojewodziny Wasalskiej i zawezwiesz ją, żeby przybyła tutaj. Muszę z nią mówić!
Marszałek odszedł, ażeby spełnić polecenie króla i udał się natychmiasta do pałacu Jagiellony.
Przybycie marszałka dworu zdziwiło wojewodzinę.
— Jakąż wiadomość mi przynosisz, panie marszałku, — zapytała, witając gościa.
— Polecenie królewskie, — odpowiedział marszałek, — jego królewska mość wzywa panią!
— Mnie? No, proszę, — uśmiechnęła się Jagiellona i wyraz tryumfu błysnął w jej oczach, — to prawdziwa niespodzianka! Cóż to króla skłania do tego? Ha! ha! ha! — roześmiała się szczerze, nie sądziłam, żeby król był mi szczególnie życzliwy.
— Nie moja to rzecz, pani wojewodzino, dochodzić, co jego królewską mość skłania do tego rozkazu!
— A więc zawiadom króla, panie marszałku że przybędę bezzwłocznie!
Marszałek dworu ukłonił się i wyszedł.
Jagieilona spojrzała za nim.
Gdy ucichł głos jego kroków, wyprostował się dumnie.
Marmurowo blada jej twarz przybrała wyraz demoniczny.
— Chcesz się odemnie dowiedzieć, — rozmawiała z sobą, — co się dzieje w sercu Maryi Kazimiery! Wiem, co cię dręczy... inną jak dotąd drogą dostanę cię pod moją władzę! Godzina zemsty blizka! Upaja mnie ta myśl! Będę tryumfowała, gdy cię zobaczę obalonego i pokonanego!
Kazała zaprządz do powozu i pojechała do zamku.
Marszałek dworu przyjął ją i zaprowadził do pokoju króla.
Sobieski powstał gdy weszła.
— Mam do spełnienia obowiązek, pani wojewodzino, — rzekł, nie prosząc jej, żeby usiadła, — obowiązek wielkiej wagi.
Drażliwe to było spotkanie.
Stały przed sobą dwa groźne przeciwieństwa, które najbliższa okoliczność miała popchnąć przeciwko sobie.
Sobieski wiedział aż nadto dobrze, że wojewodzina go nienawidziła, czuł, że nie odpowiadała, ażeby mu nie oddać czci królowi należnej, a jednak chciał ją zmusić do tego i złamać jej upór.
— Mam pani zadać pytanie, — mówił spokojnie dalej, — pytanie w okoliczności ciemnej i niewyjaśnionej.
Jagiellona myślała jeszcze, że król będzie się pytał o królowę.
— Proszę o to pytanie! — rzekła.
— Wszak pani miałaś syna? — zapytał król.
Jagiellona drgnęła, jakby ukąszona przez żmiję.
Oczy je zapałały ponurym ogniem, twarz trupią bladością się powlokła.
— Na to pytanie, — odparła dumnie, — nie jestem obowiązaną odpowiadać, chyba komuś, coby udowodnił, że ma prawo mi je zadawać.
— Ja mam to prawo, pani wojewodzino, i używam go właśnie.
— Jakież to prawo? Co upoważnia waszą królewską mość do dawania mi takich pytań... Mam prawo żądać dowodów...
— Dowód mam w ręku! Przeczytaj, pani wojewodzino, — odpowiedział Sobieski, podając jej papier.
— To pismo...
— Daje mi prawo i obowiązek zapytać, gdzie jest twój syn, pani wojewodzino Wassalska? gdzie syn, któremu dałaś życie przed oddaniem ręki wojewodzie Wassalskiemu?
Pytanie to było tak niespodziewanem dla Jagiellony, że w pierwszej chwili niezdolną była odpowiedzieć.
— Dałaś pani życie synowi, — mówił Sobieski dalej, — nikt nie wie, co się z tym synem stało, gdzie on jest?
Jagiellona odzyskała wreszcie panowanie nad sobą.
Lodowaty uśmiech przebiegł jej marmurowo blade rysy.
— Pozwolił najjaśniejszy pan, że wyznam, iż to pytanie po tak długim czasie dziwi mnie! — rzekła.
— Widzisz pani, że mam prawo je zadać. Daje mi je zlecenie, ostatnia wola mego ojca! Pytam się raz jeszcze: gdzie jest ten syn?
— Wasza królewska mość mógł oszczędzić sobie tego pytania, — odpowiedziała Jagiellona z niepodobną do opisania wyniosłością, — i gdybym się była spodziewała, że po to jestem wezwaną, nie byłabym przybyła do zamku! Czyż to jeszcze potrzebuje odpowiedzi? Dziecko to nie żyje!
Sobieski spojrzał badawczo na Jagiellonę, jak gdyby chciał wzrokiem czytać jej w duszy.
— Nie żyje! — zapytał, — a dowody?
— Jestem wyższą od podejrzeń, najjaśniejszy panie i nie potrzebuję dowodów!
— Ja żądam ich jednakże!
— Wolna to moja wola, jeżeli zechcę ich dostarczyć, lecz potrzebuję na to czasu!
— Czas będzie pani dany!
— Służący, który wówczas służył w moim pałacu i czuwał nad tem dzieckiem. jedyny, który jeszcze żyje z ówczesnej służby, zostanie przezemnie wezwany na świadectwo. Był to Wołoch, i gdy po mojem zamążpójściu został uwolniony dla podeszłego wieku, powrócił do swojej ojczyzny. Spodziewam się, że jeszcze nie umarł i będzie mógł poświadczyć, iż ów chłopiec umarł w dziesiątym roku życia. Ale jakież otrzymam zadośćuczynienie za dzisiejszą scenę?
— Najlepszem zadośćuczynieniem jest czyste sumienie, — rzekł tonem napomnienia Sobieski, — nie jako król żądałem od pani wyjaśnienia, lecz jako syn i dziedzic Jakuba Sobieskiego, którego pożółkłe pismo widzisz pani na tym papierze. Teraz dopiero rozumiem wszystko. Teraz wiem, dla czego i z czyjego podszeptu Michał Wassalski przelał drogą krew mojego ojca! Ojciec mój żądał swojego syna, wiedział u popełnionej winie! A więc jeszcze ktoś, co wie o tem, jest to Wołoch! Jak się nazywa?
— Moją rzeczą będzie go znaleźć, — odpowiedziała z dumą Jagiellona.
— Wołoch ten musi się znaleźć! Okoliczność ta musi zostać wyświęconą! Muszę bądź co bądź spełnić ostatnią wolę mego ojca!
— To już rzecz waszej królewskiej mości! Ja sama żadnych więcej zeznań w tej sprawie czynić nie będę! — odpowiedziała Jagiellona, — com miała powiedzieć, już powiedziałam, i żadna odpowiedzialność na mnie nie cięży.
— Owszem, pani wojewodzino.
— Chciałabym wiedzieć, kto mógłby jej zażądać! — zawołała Jagiellona wyniośle.
Sobieski prawą ręką wskazał niebo.
— Bóg! — odpowiedział silnym głosem.
Rozmowa skończyła się.
Drżąca z gniewu i wzburzenia Jagiellona opuściła pokój i zamek.
Gdy powróciła do pałacu, wysłała natychmiast zaufanego służącego, ażeby wyszukał i sprowadził owego starego Wołocha.
Potrzeba było uprzedzić króla, potrzeba było jedynego człowieka, który znał prawdziwy przebieg rzeczy, pozyskać sobie lub uczynić niemym na zawsze.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.