Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 34. Niespodziewana pomoc
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

34.
Niespodziewana pomoc.

Czerwony Sarafan jeszcze podczas objazdu klatki poza miastem, udał się do miasta.
Straszny był widok tego czerwonego widma, tańczącego po trupach.
Śmiech jego miał coś przerażającego. Tylko obłąkany mógł tak śmiać się i tańczyć.
Kozacy znajdujący się w mieście usuwali się przed nim na bok. Oni nawet doznawali instynktownej trwogi na widok czerwonego Sarafana, którego wszyscy mieli za nadludzką istotę, za zjawisko zapowiadające nowy rozlew krwi.
Tańczące widmo przybliżyło się do wieży, pod którą w tej chwili nie było żadnej warty.
Popatrzył przez chwilę na wieżę, której górna drewniana część spaliła się.
Następnie pochylony zbliżył się do jej murów.
Zdawało mu się, że słyszy stłumione wołanie.
Twarz jego wyrażała najwyższe skupienie uwagi. Oczy miał szeroko roztwarte.
Co to było? Przez chwilę panowała głęboka cisza, następnie lekki jęk doszedł do niego.
Dokoła nie było widać nikogo. Słaby ten dźwięk musiał więc dochodzić do niego z wnętrza spalonej wieży.
Czyżby tam był jaki człowiek?
Czerwony Sarafan zbliżył się do bramy wieży — była zamknięta.
Stanowiło to niespodziewaną przeszkodę.
Ale czerwony Sarafan umiał sobie poradzić. Wszedł do znajdującej się obok wieży niskiej kordegardy i znalazł tam na ścianie na gwoździu kilka wielkich kluczy. Wziął je i powrócił z niemi do bramy.
Wkrótce znalazł klucz właściwy, włożył go do starego, zardzewiałego zamku i obrócił z całą siłą.
Otworzył bramę.
Nieznośna, silna woń spalenizny uderzyła go tak, że cofnął się na chwilę.
Ściany, schody, kamienne tafle podłogi były pokryte czarną sadzą. Na pół spalone kawały drzewa leżały dokoła.
U góry tliły się jeszcze niektóre w murze osadzone belki. Górna część wieży była zupełnie zburzona i światło z góry padało do dolnych części, które czerwony Sarafan przejrzał starannie i ostrożnie.
Poczerniały, bezładny chaos dokoła przedstawiał się strasznie.
Czerwony Sarafan dotknął na pół spalonych odłamów drzewa, leżących dokoła, — były jeszcze gorące.
Zręcznie przeskakiwał pomiędzy niemi.
Wtem ciężkie westchnienie dało się słyszeć wyraźnie z ciemnego tylnego korytarza.
Czerwony Sarafan wytrzeszczył oczy. Nie mylił się. W ciemnej części wieży znajdował się jakiś człowiek, o którym zapomniano.
Dziwny człowiek wymówił kilka niezrozumiałych wyrazów i wspinając się na opalonych belkach, dostał się na wąski, sklepiony korytarz.
Tu było tyle dymu, że zaledwie mógł oddychać.
Wdzierające się jednak powietrze rozrządzało powoli dym.
— Na pomoc! — wołał słaby głos.
Czerwony Sarafan wzdrygnął się, lecz przemagając wstręt, rzucił się w korytarz pomimo dymu.
Gdy zbliżył się do drzwi wychodzących na fosy, ujrzał w słabem świetle, które się tam przedzierało, leżącą ślepą niewolnicę z Sziras.
Sassa była blizką śmierci. Straciła przytomność. Tylko instynktem zachowawczym kierowana, wymawiała nieświadomie wyrazy, które czerwony Sarafan słyszał. Leżała nieruchoma.
Czerwony Sarafan przyjrzał się jej.
— To ślepa! — szepnął.
I otworzywszy jednym z przyniesionych kluczy małe drzwi, wpuścił światło i powietrze do zadymionego wnętrza wieży.
Następnie wyjrzał na zewnątrz tą furtką. Przekonał się, że po drugiej stronie fosy znajdowali się kozacy, cofnął się szybko. Potem z beczki znajdującej się w wieży przynioósł wody i zaczął nią cucić Sassę. Ukląkł przy niej i patrzył w jej bladą twarz. Obmył jej czoło i zwilżył wodą jej usta.
Świeże powietrze i woda podziałały orzeźwiająco na omdlałą.
Ciężkie westchnienie wydobyło się z jej piersi... podniosła się.
— Kto jest przy mnie? — rzekła słabym głosem.
Czerwony Sarafan przedewszystkiem dał jej napić się wody.
— Zgadnij skowronku! — rzekł następnie.
— Nie wiele razy słyszałam twój głos, ale jeżeli się nie mylę, to jesteś tym, któergo lud czerwonym Sarafanem nazywa.
— Dobrześ odgadła, skowronku! — śmiał się Sarafan.
Sassa napiwszy się i przyszedłszy nieco do siebie, podała mu rękę.
— Wyratowałeś mnie, dziękuję ci. Gdyby nie ty, gdyby nie twoja niespodziewana pomoc, byłabym zgubioną!
— To nic! — odrzekł czerwony Sarafan, — nie potrzebujesz mi dziękować skrowronku! Usłyszałem, że wołasz i jęczysz, więc przyniosłem klucz.
Sassa drgnęła i pochwyciła za ramię Sarafana.
— Gdzie jest mój pan? gdzie jest Jan Sobieski? — zapytała nagle i śmiertelna trwoga wyraziła się w jej rysach, — ogień powstał w wieży i w mieście... oddział wojska nadciągnął, ostrzeliwał miasto! Ulituj się, gdzie jest mój pan! Kto został zwycięzcą!
— Kozacy zwyciężyli! Leżą tam dokoła! Ty tego, prawda, widzieć nie możesz, skowronku. A gdzie jest Jan Sobieski?... He! he! z nim nie dobrze!
— Mów, gdzie jest? — zapytała Sassa wstając, — muszę iść do niego! Dostał się do niewoli!
— Do niewoli, tak! Kozacy zamknęli go do klatki, jak dzikie zwierzę! — roześmiał się czerwony Sarafan.
— I ty możesz się śmiać! — zawołała Sassa przerażona, — Najświętsza Panno Maryo... więc w klatce! powiadasz?
— Obwożą go w klatce! — A cóż z nim zrobią później? Jest zgubiony. I nikt go nie ocali?... On nie powinien zginąć!
Czerwony Sarafan wpatrzył się w ślepą niewolnicę.
— Zginę chętnie, byleby go ocalić, — mówiła Sassa dalej! — ulituj się, pomóż mi ocalić mego pana!
Czerwony Sarafan nic nie odpowiedział.
— Gdzie jesteś? — zapytała Sassa, wyciągając rękę do niego, — wyratowałeś mnie, wchodzisz wszędzie, ponieważ lud uważa cię za ducha i nic ci nie czyni... musimy Jana Sobieskiego ocalić!
— Ty! — rzekł czerwony Sarafan krzywiąc się, — skrowronku, ty się nie możesz pokazać. Kozacy poznaliby zaraz, że należysz do ich nieprzyjaciół i podzieliłabyś los Sobieskiego!
— Nie lękam się śmierci!
— Gdzie chcesz iść, skowronku?
— Do mego pana!
— Nie znajdziesz go, jesteś ślepa!
— Muszę go znaleźć!
— Kozacy cię zobaczą, skowronku! A choćbyś wtedy śpiewała, oni nie znają się na śpiewie!
— Ale mój pan będzie zgubiony, jeżeli jaki cud go nie ocali!
— Ty nie możesz go ocalić, skowronku!
Sassa zakryła twarz rękami.
— Któż mi pomoże? Boże miłosierny, ulituj się! Kto mi pomoże ocalić mego pana? — wołała w rozpaczy.
Czerwony Sarafan patrzył na nią.
— Zostań tu w wieży, — rzekł, — ukryj się tu, skowronku, nie powinnaś się pokazywać! Ja tam pójdę i zobaczę, co zrobią z twoim panem.
— Mów, czy chcesz go ocalić? Jeżeli kto, to ty zrobić to możesz!
— Ocalić go mogę, jeżeli zechcę i leżeli kozacy jeszcze go nie zabili.
Sassa załamała ręce.
— Jest w ich ręku! — zawołała z rozpaczą, — zabiją go!
— Zabiją.
— Idź! obroń go! Będę ci wiecznie wdzięczną za to! Pójdę z tobą!
— Nie! pozostań tutaj! Toby tylko wszystko popsuło! Ciebie nikt nie może widzieć!
— A czy mi przyrzekasz, dobry, kochany Sarafanie, że ocalisz mojego pana?
Sassa pogłaskała rozczochraną głowę szczególnej postaci.
Czerwony Sarafan przybrał szczególny wyraz i roześmiał się.
— Mój dobry, kochany Sarafanie, — powtórzył ze szczególnym wyrazem dumy i zadowolenia, — he! he!... tego jeszcze nigdy nie słyszałem! Mój dobry, kochany Sarafanie!...
— Zdawał się niesłychanie cieszyć temi wyrazami.
— Ludzie powiadają, że ty jesteś potworem i śmierć sprowadzasz za sobą! Wszędzie gdzie się ukażesz, jak powiadają, płynie krew, masz być widmem wojny... Ja nie uciekam przed tobą, lecz wdzięczną ci będę, bo czyż nie ocaliłeś mi życia? Ale stokroć więcej wdzięczną ci będę, jeżeli ocalisz życie mojemu panu.
— Postanowiłem wprawdzie nigdy nie ocalać życia człowiekowi bo ludzie, to dzikie zwierzęta, — mówił czerwony Sarafan, prostując się nagle.
— Na twarzy jego był w tej chwili wyraz straszny, okropny, nienawistny.
— A jednak mnie ocaliłeś życie!
— Jesteś ślepa i biedna skowronku!
— A czyż Jan Sobieski nie jest również zgubiony, jeśli go nie ocalimy?
— Postanowiłem nie czynić tego, skowronku... cieszyłem się, gdy przeklęci ludzie rzucali się wzajem na siebie, gdy krew płynęła, tańczyłem, bo to sprawiało mi radość!...
— Skądże masz takie szatańskie uczucia, Sarafanie? — zapytała ślepa, niewolnica przerażona.
— Więc ty nie poznałaś jeszcze jacy są ludzie? Więc nikt cię jeszcze nie skrzywdził? Nikt cię jeszcze nie skazał na głód i pragnienie?
— Było tak, Sarafanie! — musiała Sassa przyznać wspomniawszy o Jagiellonie.
— A gdy tobą poniewierali, gdy cię chcieli zgubić, czyś ich nie przeklinała i nienawidziła? — zgrzytał zębami czerwony Sarafan, przejęty nieopisaną wściekłością i nienawiścią ludzi, — gdy cię deptali, skazywali na głód i pragnienie, traktowali gorzej niż psa lub konia, czy nic się nie oburzało w twojej piersi?
— Powiedz mi jednak, Sarafanie kto cię tak źle traktował? Skąd ci przyszły takie szatańskie myśli?
— Eh!... nie pytaj mnie o to!
— Czy nie masz matki... ojca?...
Czerwony Sarafan roześmiał się dziko.
— Czy nie masz dachu, domu? — pytała Sassa dalej.
— Nic!... nie mam nic!...
— Więc ja będę twoją pociechą Sarafanie! Jestem tylko biedną opuszczoną niewolnicą, nie mającą rodziców i ojczyzny, od dzieciństwa wychowaną w niewoli! Ty przynajmniej masz światło dzienne! Jesteś szczęśliwszym w po porównaniu z biedną Sassą!
Czerwony Sarafan słuchał zdziwiony i patrzył na nieszczęśliwą.
— Wyrzecz się swojej nienawiści i dzikości, — mówiła Sassa dalej, — ukazujesz się raz tu, raz tam, tańczysz i śmiejesz się, jesteś tam zawsze, gdzie krew płynie, więc nazywają cię widmem, czerwonym Sarafanem i uciekają przed tobą. Gdy będziesz innym i lepszym, nikt nie będzie uciekać od ciebie.
— Niech uciekają! — zawołał czerwony Sarafan, — powiedziałem ci już, że ich wszystkich nienawidzę! Nie pytaj mnie więcej, nic nie powiem.
— Daj mi rękę, Sarafanie! Czyż nie cierpimy jednakowo? — zapytała Sassa wzruszająco miękkim głosem.
Czerwony Sarafan doznał takiego wrażenia, jakby się przeląkł i wyrwał swoją rękę z rąk Sassy.
— Gdzie chcesz iść? — zapytała przestraszona.
— Do klatki! — odpowiedział czerwony Sarafan, — zostań tutaj, ukryj się!
— I ocalisz mojego pana? Czerwony Sarafan nic nie odpowiedział, wybiegł i wkrótce potem znikł w ulicy.
Dziki śmiech jego dochodził do ślepej niewolnicy, która znów pozostała sama.
— Co to jest? — mówiła składając ręce, — co się dzieje w duszy tego człowieka, którego wszyscy nazywają widmem? Czy on ocali mojego pana? Tak sądzę! Przecież ocalił mnie! I ja już go się nie boję! Jest to człowiek z ciała i z kości jak inni... tylko słysząc jego okropny śmiech, zdaje się, że jest obłąkanym! Ale on jest przy zdrowym rozumie! Głos wewnętrzny mi mówi, że nie napróżno udałam się do niego! Pozostań tutaj... ukryj się! To były jego ostatnie słowa! Zastosuj się do nich! W ciągu tych kilku godzin musi się wszystko rozstrzygnąć. Oby tylko niebo chroniło mojego pana.
Ślepa niewolnica upadła na kolana, złożyła ręce i modliła się.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.