Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 139. Bitwa pod Kahlenbergiem
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

139.
Bitwa pod Kahlenbergiem.

Na rozkaz króla polskiego pułki ruszyły.
Gdy przednia straż jeszcze nie doszła na szczyt Kahlenbergu, zatrzymano się, aby dalej idące wojska zbliżyć się mogły.
Tymczasem wysłano oficera z trzydziestu żołnierzami, aby zrekognoskował wzgórze.
Przyniósł on wiadomość, że Turcy zbliżają się.
Na tę wiadomość pośpieszyły wojska zająć górę, ażeby uprzedzić Turków co im się powiodło rzeczywiście.
Sobieski połączył pułki swoje z cesarskiemi i zajął wspólnymi siłami klasztor Kamedułów wraz z kaplicą Leopolda, gdzie ustawiono dwie saskie armaty i jednę cesarską i rozpoczęto ostrzeliwanie nieprzyjaciela.
Pierwsze te strzały armatnie obwieściły oblężonym Wiedeńczykom przybycie wybawców.
Nieszczęśliwi odetchnęli. W kościołach odprawiono modły dziękczynne. Niepodobna do opisania radość panowała na ulicach, i placach. Mieszkańcy ściskali się, płacząc.
Następnej nocy nic więcej nie zaszło, tylko w utarczce, stoczonej dla zabezpieczenia drogi i ustawienia bateryi, młody książę, Eugeniusz Croy, strzałem z zasadzki został śmiertelnie raniony.
Jan Sobieski w nocy przed bitwą znajdował się daleko na prawem skrzydle podczas ciągłego huku armat, a gdy usłyszał, że przeciwko lewemu skrzydłu, pod dowództwem ks. Karola Lotaryngskiego i Jana Jerzego Saskiego, stojącemu w blizkości klasztoru Kamedułów wyruszyło pięćdziesiąt szwadronów jazdy i kilka tysięcy janczarów, napisawszy list do królowej udał się tam, aby zobaczyć, co zrobić należy, nie domyślając się wcale, że dnia następnego ma nastąpić decydująca bitwa.
Porządek bojowy tak się ułożył, że prawe skrzydło stanowili Polacy, lewe cesarscy, przy których byli Sasi i oddział konny Lubomirskiego. Środek stanowiły oddziały Bawarów, Franków i Szwabów.
Polakom w liczbie piętnastu tysięcy dodano na żądanie króla cztery pułki niemieckie, na które Sobieski liczył wiele. Oprócz tych znajdowało się tamże pod dowództwem księcia Sasko Luxemburgskiego, hrabiego Duenerwalda Babatty dziesięć innych pułków jazdy cesarskiej i 600 Kroatów.
Wszyscy, opisujący tę bitwę zgadzają się na to, że książę Waldeck dowodził w środku frankońskiemi i szwabskiemi siłami pomocniczemi, tudzież, że elektor bawarski, który poraz pierwszy brał udział w bitwie, zostawał przy nim bez komendy.
Na lewem wreszcie skrzydle książę Lotaryngski dowodził cesarskimi, a prócz niego i elektora saskiego dowodzili tam książęta, Ludwik i Herman Badeńscy, Caprara, Lesly, ks. Solms i inni wyżsi oficerowie.
Rankiem dnia 12 września, gdy całe wojsko chrześcijańskie ukazało się na szczycie Kahlenbergu, widok ten był zarówno radosny i dodający otuchy dla oblężonych, jak straszny dla zbyt zaufanych w swe bezpieczeństwo Turków.
Król Sobieski był zdania, że atak na obóz i fortyfikacye nieprzyjacielskie należy odłożyć do dnia następnego, a tego dnia tylko zejść z pochyłości. Książę Lotaryngski zgodził się na to, dlatego, że zeszedłszy z wzgórza, trzeba było każdą piędź ziemi krwią okupywać i tylko przy pomocy licznych małych armat można było rozpocząć bitwę.
Prawe skrzydło postanowiono wzmocnić, gdyż od tej strony pole było szersze i dla jazdy nieprzyjacielskiej przystępniejsze.
Podczas tych narad Turcy już stanęli w szyku bojowym i zaczęli posuwać się naprzód.
Wskutek tego król polski i jego sprzymierzeńcy postanowili wyruszyć o ile było można najprędzej, ażeby nie utracić korzyści stoku góry. Król polski przed wyruszeniem przyjął komunię z rąk ojca Marka Avianusa, który mu przytem przepowiedział zwycięstwo.
Następnie król przemówił do wojsk swoich w te słowa:
— Oto wróg ten sam, w którego zwalczeniu postarzeliście się. Nie myślcie, że choć w obcej jesteście ziemi, sprawa ta jest wam obcą. Idąc na odsiecz Wiedniowi, bronicie granic Polski i dobrze się zasłużacie całemu chrześcijaństwu. Wezwani jesteście na świętą wojnę, w której nawet porażka jest zaszczytem. Każdy, kto w tej walce udział bierze, jakkolwiekby wypadła, dostępuje zaszczytu! Macie walczyć za Boga, a nie za króla. Jego to było zrządzeniem, że bez bitwy dostaliśmy się na tę górę, i nie dobywszy oręża, odnieśliśmy połowę zwycięstwa. Wrogi ujrzawszy nas na górze, pokryli się do swych przekopów, które się staną ich grobami. Nie czekajcie dzisiaj, towarzysze broni, innego rozkazu, prócz tego jednego, żebyście szli za waszym królem.
Te słowa króla, którego bohaterstwo tylekroć do zwycięstwa prowadziło żołnierzy, wywołały głośne okrzyki.
Zatrąbiono do ataku.
Na lewem skrzydle bitwa już się zaczęła. Turcy uderzyli na cesarskie i saskie wojska, które zeszły z góry i stanęły za murem, kilka łokci wysokim, w doskonałej pozycyi.
Atak turecki był tak żywy, że pozostała kawalerya saska pośpieszyć musiała na pomoc.
Gdy nieprzyjaciel to ujrzał, zawahał się, czy ma iść dalej i ustawił swoją jazdę w zasłoniętych miejscach, skąd dawał ognia do Sasów.
Wkrótce wskutek zwrócenia się Sasów na lewo, ogień ten stał się tak szkodliwy i niebezpieczny, że wysłano posłańców do piechoty frankońskich, wzywając ją, aby postąpiła naprzód, ale generał, który nią dowodził, odpowiedział, że ma wyraźny rozkaz od księcia Waldeck, ażeby nie opuszczał swego stanowiska.
Okazało się zatem potrzebnem, aby uniknąć obejścia przez nieprzyjaciela, wysunąć naprzód drugą i trzecią linię Sasów i utworzyć jedną linię dwufrontową.
Ponieważ strzały nieprzyjaciół wielkie szkody wyrządzały Sasom, potrzeba było wyprzeć go z zasłoniętego punktu.
Otwarty atak tak dalece pomieszał Jurków, że nawet na górze, na którą uciekli, częścią nie dotrzymali placu, ustępując miejsca Sasom, częścią po niejakim oporze przy pomocy nadciągających nowych wojsk, które ich zaatakował)’ z boku, zostali do ucieczki zmuszeni.
Elektor wkrótce sam przybył na górę i wyraził wojskom zadowolenie z ich waleczności.
W podobny sposób dwa bataliony cesarskich, pod dowództwem księcia Croy, zaatakowały Turków, przyczem książę sam został raniony, a cesarscy napotkali na silny opór, aż wreszcie książę Ludwik badeński kazał saskim dragonom z drugiej linii zsiąść z koni i na ich czele z dwoma działami uderzył na nieprzyjaciela, którego w końcu całkiem z góry wypłoszył.
Gdy to się działo na lewem skrzydle, prawe skrzydło i środek odbywało marsz uciążliwy przez lasy i góry. Linia bojowa odpierała Turków coraz dalej i wszędzie łatwo pokonywała ich ataki.
Około południa wyszli najprzód cesarscy i zaraz po nich Polacy na dolinę i wojska sprzymierzone ukazały się Wiedeńczykom na dolinie w takim wzorowym porządku, jak przedtem stały na Kahlenbergu.
Przedewszystkiem potrzeba było zdobyć ufortyfikowaną silnie przez wielkiego wezyra wieś Nussdorf, następnie Heiligenstadt, potem zaś sprzymierzeni ujrzeli się na równem polu.
Wtedy Kara Mustafa zwrócił całą swą siłę przeciw Polakom.
Było to około drugiej godziny po południu.
Zbyt śpieszny atak kilku polskich szwadronów jazdy, których przeważna liczba nieprzyjaciela otoczyła i zmusiła do śpiesznej ucieczki, mógł źle oddziałać na innych i zachwiać ich także, zwłaszcza, że nadciągnęło więcej Turków i uderzyli na Polaków z boku, tak, że ich kawalerya, wyborowa część całego wojska, zagrożoną była rozbiciem.
W tej niebezpiecznej chwili przyzwał król donośnym głosem Niemców pieszych, których cztery pułki dodano mu już przy wchodzeniu na Kahlenberg. Pośpieszyli oni na pomoc Polakom i nietylko wytrzymali trzykrotny atak turecki, lecz łącznie z Polakami złamali szyki nieprzyjaciela i zdobywszy pagórek, leżący przed obozem, a obstawiony działami, odparli go prawie do samego obozu.
Środek wojsk sprzymierzonych pod wodzą księcia Waldeck, nie biorąc bezpośrednio udziału w walce, postępował tymczasem naprzód równolegle z posuwaniem się obu skrzydeł. Gdy prawe skrzydło zostało zaatakowane i zdawało się chwiać, odmówił książę znowu swojej pomocy. Wreszcie zdecydował się posłać Polakom kilka kompanii Bawarów i cesarskich. Pewnem jest, że w chwili, gdy nieprzyjaciel zaczął się chwiać, cała jazda udała się na prawe skrzydło do Jana Sobieskiego, który wszystkim dawał świetny przykład, tak, że książę Waldeck z elektorem bawarskim i innymi książętami winszowali mu zwycięstwa, które on sam odniósł.
Gdy książę Lotaryngski ze zdobytego przez Sasów wzgórza ujrzał uciekającego na prawem skrzydle nieprzyjaciela, zapytał saskiego feld-marszałka, Golza, czy należy poprzestać na osiągniętych korzyściach, czy też posuwać się dalej.
Golz na to odpowiedział:
— Początek jest zbyt dobry, żeby już przestawać, a ja jestem stary i słaby, chciałbym więc jeszcze dzisiaj wygodnie przespać się w Wiedniu.
Po tej odpowiedzi książę kazał wojskom swoim iść naprzód.
Turcy odparci aż do swego obozu, zatrzymali się, aby stawić czoło atakowi chrześcian, i z sześciu armat polowych, rozstawionych po lewej stronie, razili ogniem. Jednocześnie wielki wezyr kazał rozwinąć zieloną chorągiew Proroka i wezwać wszystkich wiernych, aby się gromadzili koło tego znaku, mającego rozbudzić ich fanatyzm.
Ten nieraz doświadczony środek ożywiania upadającej odwagi zdawał się i teraz skutecznym, bo Turcy napływali ze wszystkich stron. Ale Sobieski uderzył na nich ze swoimi jeźdźcami i nawet sfanatyzowani oprzeć mu się nie mogli.
Turków w części wycięto, w części w panicznym popłochu ciekli, ścigani przez polskich jeźdźców tak, że Sasi, gdy weszli na wzgórze, na którem znajdowało się sześć armat, zastali nieprzyjaciela w ucieczce i armaty jak łup pozostawiony, zabrali.
W tym samym prawie czasie, około godziny szóstej wieczorem inne pułki Polaków, które musiały znacznie nadkładać drogi, nadciągnęły do obozu i po krótkiej walce wypędziły z niego Turków.
Wielki wezyr widział, że sprawa jego przegrana, w rozpaczy prosił chana tatarskiego, ażeby usiłował nadać inny obrót walce.
Ale było już zapóźno, gdyż Tatarzy odwrót zaczęli.
Niebezpieczeństwo wzrastało z każdą chwilą tak, że Kara Mustafa z orszakiem musiał także uciekać.
Król Jan Sobieski, zwycięzca, o zachodzie słońca odbył wjazd do obozu tureckiego.
Dziwiąc się jednak, że nieprzyjaciel uszedł tak śpiesznie i obawiając się, aby w tem nie było jakiego podstępu, zwłaszcza, że noc zapadła, zagroził żołnierzom pod karą śmierci zsiadać z koni i wychodzić z szeregu, ażeby rozproszeni za łupami nie zostali napadnięci przez powracającego nagle nieprzyjaciela.
Następnie, gdy ciemność nocy zapadała coraz bardziej, żołnierze zapalili pochodnie, a oficerowie wybrali sobie namioty, w których łup znaleziony zabrano.
Przez cały dzień walki Turcy z niepojętą natarczywością szturmowali Wiedeń. Baszowie wprawdzie ganili to, ale wielki wezyr, który niewiele sobie robił z ich rady, nakazywał szturm, częścią dla tego zapewne, że się obawiał wycieczki, którą oblężeni mogliby zaniepokoić Turków z tyłu, a częścią może w nadziei, że Wiedeń, doprowadzony do ostateczności podda się w oczach swych wybawców, lub zostanie szturmem zdobyty.
Gdy zwycięstwo chrześcijan zdecydowało się ostatecznie, o godzinie piątej po południu wysłano księcia Ludwika Badeńskiego z kawaleryą na przekopy i szańce, gdzie Turcy wprawdzie jeszcze stawiali niejaki opór, wkrótce jednak, w obawie wycieczki oblężonych, poszli za przykładem innych uciekli w popłochu.
Około siódmej książę Lotaryngski, który z obawy, aby żołnierze się nie rozproszyli, zakazał także rabunku, przybył z przedmieścia Rossau do miasta i tej samej jeszcze nocy wysłał hrabiego Auersperga do cesarza, który oczekiwał w Thiersteinie z wiadomością o zwycięstwie.
Zwycięstwo zatem było zupełne, nieprzyjaciel wszędzie rozproszony, w ucieczce. Tylko zmęczenie i brak środków żywności stanęły na przeszkodzie skutecznej pogoni. Polacy jednak którym przypadły laury dnia tego, ścigali Turków i wybili ich około pięciu tysięcy pod Endesdorfem, a generał Duenewald część zapędził do Dunaju.
Zwycięstwo było równie świetne jak krwawe. Według liczby, znalezionej w obozie tureckim, podczas całego oblężenia 70,000 Turków, częścią przez choroby, częścią w bitwach śmierć poniosło, z których 48,500 do dnia 7 września. Być może, że podający tę cyfrę wliczyli do niej poległych w ostatniej bitwie i w ucieczce.
Z wielką dokładnością podać można liczbę poległych w wojsku chrześcijańskiem. W ostatniej bitwie ubyło z szeregów 4000 ludzi, z których czwarta część Polaków. Strata wojsk polskich, chociaż co do liczby stosunkowo nieznaczna była, tem dotkliwszą, że po większej części byli to jeźdźcy, doświadczeni wojownicy, z których wielu król osobiście cenił i nad stratą ich bardzo bolał.
Niesłychane jednak były następstwa tego świetnego zwycięstwa i niezmiernie bogate zabrano łupy. Niektóre z nich, te zwłaszcza, które przypadły królowi, zasługują na wspomnienie.
Ogromny namiot wielkiego wezyra, przypadł królowi, gdyż dostał się on właśnie w tem miejscu do obozu i w nim tę noc przepędził; przepych był niepodobny do opisania. Namiot ren rozmiarami podobny był do małego miasteczka. Zawierał z wschodnią rozrzutnością przybrane salony, łazienki, ogrody, oraz tyle kosztowności i przedmiotów zbytku, iż Sobieski sam był zdziwiony i wyznał otwarcie, że łupów, jakie niegdyś zdobył pod Chocimem, wcale z temi porównać nie było można.
Wpadły nadto w ręce zwycięzcy tak ogromne materyały wojenne, że król opowiedział, iż nie wie, czem teraz wojować będą. Bydła, zboża, zapasów żywności znalazło się tyle, iż nietylke wystarczały ma potrzebę, ale nawet na zbytek. W obozie tureckim opływano w dostatkach, podczas gdy nieszczęśliwi oblężeńcy głodem byli dręczeni.
Żołnierze zwycięskiego wojska zdobyli złoto, srebro, klejnoty, kosztowną broń, materye i inne przedmioty. Wielki skarbiec, który Kara Mustafa woził z sobą, nie znalazł się jednakże, może dlatego, że wielki wezyr sam go zawczasu zabezpieczył, albo że go rabujący żołnierze rozchwytali.
Nazajutrz król Sobieski w towarzystwie księcia Lotaryngskiego, elektorów saskiego i bawarskiego, oraz innych książąt obejrzał roboty oblężnicze i podziwiał ich doskonałość. Zdaniem jego, miasto, pomimo całej waleczności obrońców, byłoby musiało uledz, nie miał też słów dostatecznych na wyrażenie uznania dla hrabiego Stahremberga i oblężonych.
Następnie król i elektor bawarski udali się do miasta bramą, służącą do wycieczek. Lud z zapałem witał wybawcę, przed którym niesiono wielką chorągiew z złotem tkaniny i dwa buńczuki, to jest wielkie u góry pozłacane kije z końskiemi ogonami, znalezione w namiocie wielkiego wezyra.
Jan Sobieski, oswobodziciel uciśnionej stolicy, która teraz lżej odetchnęła, pojechał do kościoła Augustyanów, i w kaplicy loretańskiej padł przed ołtarzem Maryi na kolana, i sam zaintonował hymn świętego Ambrożego: Te Deum laudamus.
Następnie przejechał przez miasto, ciesząc się pokłonami i okrzykami ludu, który się cisnął do niego, całował jego strzemiona, ręce, nogi i szaty, głośno wyrażając swą radość.
Potem król udał się do kościoła św. Szczepana, gdzie z księciem Lotaryngskim i hrabią Stahrembergiem wysłuchał mszy świętej. Ksiądz Marek Avianus miał kazanie z tekstu Pisma Świętego:
“I był człowiek posłany od Boga, któremu imię było Jan.”
Po obiedzie u hrabiego Stahremberga i długiej rozmowie z tłumaczem cesarskim, Franciszkiem Mesquien-Minińskim, król pożegnał się z elektorem bawarskim i innymi książętami i odjechał przy odgłosie salw armatnich do obozu, i zauważył, że cześć i dziękczynienia oswobodzonej ze strasznego ucisku ludności ściągały nań niechęć lub przynajmniej niezadowolenie niektórych oficerów i urzędników.
Cesarz kazał mu powiedzieć, że przybędzie wkrótce. Sobieski zauważył jednak, że Leopold był niezdecydowany we względzie etykiety, jaką miał zachować jako cesarz rzymski względem elekcyjnego króla. Król polski pragnął cesarzowi oszczędzić tego kłopotu, i dla tego nie bawiąc dłużej w mieście, odjechał do obozu do swoich i w nocy z dnia 13 na 14 września z namiotu wielkiego wezyra, który jako zwycięzca uważał za najgodniejsze siebie miejsce pobytu, napisał ów list do królowej, którego istnieje tak wiele, często przeistoczonych wydań.
Listu tego powtarzać tu nie będziemy dla nie rozszerzenia dzieła.
Następnego dnia król ze swą armią udał się do Szwechatu, aby uniknąć nieznośnych i szkodliwych wyziewów z wielkiej liczby niepogrzebanych. jeszcze trupów. Wielka liczba trupów pochodziła nietylko z ofiar bitwy, ale także z morderstw dokonywanych na chrześcijańskich jeńcach, których Turcy z rozkazu wielkiego wezyra przed bitwą do 30,000 zabili.
Elektorowie także zajęli inne pozycye dla uniknienia zarazy.
Z Szwechatu zamierzał król wraz z książętami wyruszyć za Turkami i dalej wojnę prowadzić.
Tegoż dnia cesarz Dunajem przypłynął do Wiednia, i przez bramę, zwaną Stubenthor, gdzie pospiesznie wznie siono łuk tryumfalny, wjechał w tryumfie do Wiednia w towarzystwie elektorów saskiego i bawarskiego, hrabiego Stahremberga, księcia Lotaryngskiego i innych panów, i udał się do kościoła św. Szczepana, aby podziękować Bogu. Był jednak w wielkim kłopocie, jak i gdzie ma się zjechać z królem gdyż z jednej strony było to obowiązkiem wdzięczności, z drugiej strony zaś, jego zdaniem, nie należało uchybiać godności rzymskiego cesarza.
Sobieski w tej okoliczności okazał się daleko swobodniejszym i sam zaproponował hrabiemu Schaffgotschowi, który w tej sprawie prowadził z nim układy, jako środek wyjścia z trudności, spotkanie na czele wojska, oświadczając, że gotów jest za zbliżeniem się cesarza podjechać ku niemu na czele swoich wojsk zwycięskich, w orszaku królewskim, i zatrzymać się naprzeciw cesarza, otoczonego również dostojnikami i wojskiem.
W ten sposób następnego dnia odbyło się spotkanie. Cesarzowi jednak towarzyszył tylko eletkor bawarski, gdyż elektor saski już się oddalił.
Jan Sobieski podjechał i ukłonił się cesarzowi, poczem ten wymówił kilka słów dziękczynienia.
— Cieszy mnie, mój bracie, że wam mogłem wyświadczyć tę małą przysługę! — odpowiedział król.
Następnie cesarz Leopold wyciągnął rękę. Sobieski podał mu swoją i obaj siedząc konno, zrobili ruch podobny do uścisku.
Po krótkiej chwili dość przykrego milczenia, rzekł król donośnym głosem;
— Jadę do mego wojska. Moi hetmani, mają rozkaz przedstawić je wam, jeśli zechcecie!
Następnie zwrócił konia, dotykając czapki i odjechał galopem. Całe spotkanie trwało zaledwie pół kwadransa, przyczyną zimnego obejścia była etykieta.
Król powrócił do swojego obozu, lecz nie w zamiarze zaniechania rozpoczętego dzieła, chociaż Marya Kazimiera prosiła go w swoich listach, aby wracał do Warszawy, zaprzestając dalszej kampanii.
Zwycięstwo pod Kahlenbergiem było wielkie nietylko samo przez się, ale i przez następne działania, od których król nie powinien się odwieść. Turcy w bezwładnej ucieczce opuścili ziemie austryackie i niemieckie i dopiero pod murami Pięciokościołów zaczęli się zbierać na nowo.
Kara Mustafa nie domyślając się niebezpieczeństwa, jakie zawisły nad jego głową, lub niezważając na nie, ściągał załogi z fortec, tak że mógł znów przeciw chrześcijanom wystawić znaczne wojsko.
Podczas gdy Turcy gotowali się do nowego ciosu, sprzymierzone wojska posuwały się zwolna dalej, i przybyły pod małe miasto Parkany, naprzeciwko Pięciokościołów.
Król Jan Sobieski na czele około pięciu tysięcy jazdy szedł naprzód i natrafił tu nagle na zebraną armię turecką, której siła była zawsze bardzo znaczną w porównaniu z nielicznem wojskiem, które król z sobą prowadził.
Kara Mustafa miał zamiar doznaną klęskę powetować, chociaż w części mniejszem zwycięstwem, aby pozyskać napowrót swoich żołnierzy. Wysunął zatem naprzód mały oddział wojska, a główne siły ukrył za poblizkim pagórkiem.
Zaledwie polscy jeźdźcy pod dowództwem Sobieskiego uderzyli na oddział turecki, gdy nagle na pagórku ukazały się wojska tureckie i z straszną siłą rzuciły się na Polaków.
Dzielny król jednakże nie utracił przytomności umysłu.
Ustawił stosunkowo nieliczne swoje wojsko w szyku bojowym, o ile to było można uczynić w pośpiechu, kilkoma słowy dodał mu odwagi, wysłał do księcia Lotaryngskiego posłańców, aby przybył na pomoc, i nie dał się skłonić, pomimo próśb i przedstawień księcia Jabłonowskiego do odwrotu, uważając to za hańbę.
Turcy ze zwykłą gwałtownością natarli na prawe skrzydło, nu którem stał Jabłonowski z małym oddziałem. Oddział ten wytrzymał dwa ataki nieprzyjaciela, lecz w trzecim ataku został wyparty z pozycyi i złamały się jego szyki.
Król nadjechał, kilkoma słowy wezwał cofających się, aby szli za nim, przywrócił porządek i posuwał się skutecznie naprzód, ale tymczasem straszna przewaga Turków złamała drugie skrzydło i z trudnością Jan Sobieski ocalił i zuchwale odważne swe wojsko od zupełnej zagłady.
Niestety książę Lotaryngski z pozostałem wojskiem przybył na pomoc zapóźno, ale zaraz nazajutrz nastąpiło połączenie wszystkich wojsk sprzymierzonych. Król stanął na czele lewego skrzydła, prawe, opierające się o Dunaj, stanowiła piechota pod dowództwem hrabiego Stahremberga i księcia Croy.
Turcy ruszyli naprzód i zaatakowali najprzód skrzydło Sobieskiego. Wszczęła się uporczywa walka, w której Polacy przy pomocy Duenewalda, atakującego nieprzyjaciela, z boku pokonali Turków.
Krótszą i łatwiejszą była bitwa na prawem skrzydle, ponieważ Turcy nie mogli wytrzymać regularnego ognia niemieckich muszkieterów i wkrótce zaczęli uciekać.
Most prowadzący do Pięciokościołów załamał się pod ciężarem uciekających.
Nastąpił straszny, dziki zamęt. Wielu wpadało do wody i ginęło nędznie, niewielu wyratowano, ponieważ okrucieństwo Turków wymagało odwetu i rzadko pardon im dawano. Z 26.000 Turków miało zginąć 15.000 i pięciu baszów, a oprócz tego znaczna część znalazła śmierć w Dunaju.
Następnie wyruszono na Pięciokościoły. Miasto to już za czasów sułtana Solimana w r. 1543 było zabrane przez Turków, w r. 1595 na czas krótki oswobodzone przez Mannsfelda, za Mahometa III w r. 1606 zostało znów przez Turków wydarte chrześcijanom. Stało tam 5000 Turków, a fortyfikacye były dość silne.
Wojska chrześcijańskie nieco powyżej miasta rzuciły most i przeszły rzekę, poczem rozpoczęto oblężenie, alg po upływie dni kilku Turcy się poddali.
Pozwolono im wyjść, ale musieli pozostawić pakunki i armaty.
Kara Mustafa ze szczątkami swego wojska oddalał się bezpiecznie, aż nareszcie w obronnych murach warowni belgradzkiej znalazł przytułek.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.