Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 137. Spotkanie
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

137.
Spotkanie.

Król Sobieski tymczasem ze swoimi pułkami posunął się naprzód. Jego sprzymierzeńcy byli w drodze do Wiednia i posiadali dokładne informacye, jak daleko się rozciągały linie oblężnicze.
Serca Polaków były odwagi pełne. Dowodził nimi Sobieski, dzielny wódz, który nieraz tak świetne zwycięstwa od nosił nad silniejszym wrogiem.
Chwila decydująca zbliżała się z dniem każdym.
Czerwony Sarafan, który pozostawał teraz ciągle w blizkości króla, zmienił się bardzo od czasu, jak się dowiedział, że Jagiellona jest jego matką. Zamknięty w sobie trzymał się zdała od żołnierzy, nie śmiał się tak jak przedtem, nie skakał, zdawał się pracować myślą, często rozmawiał półgłosem sam z sobą. Częstokroć oczy jego błyskały nagle. Przypominał sobie zapewne, że Jagiellona postanowiła śmierć jego, i chciała go oddać w ręce kata. To go czyniło ponurym, trwożliwym i podejrzliwym. Przestał się wdawać w żarciki z żołnierzami, spoważniał.
Sobieski widział to i miał serdeczne współczucie dla biednego Sarafana, z którym go związki krwi łączyły.
— Czy to, co usłyszałeś, tak cię dotknęło, Sefanie, — zapytał go, że zupełnie straciłeś humor? Byłoby to niesłusznem, gdyż kobieta o którą chodzi, nie warta tego. Jest to szatan, który niczego nie kocha, nie szanuje i nie oszczędza! Zapomnij o niej, Sefanie, jak ona zapomniała o tobie, a nawet okrutnie postąpiła z tobą. Nie jej, ale staremu Wołochowi zawdzięczasz życie.
Czerwony Sarafan drgnął na te słowa i ręce jego ścisnęły się kurczowo.
— Ta straszna kobieta myślała tylko, jak cię zgubić, — mówił król dalej, — miałeś zniknąć, zginąć! Korzysta z każdej sposobności, aby cię zgubić. W obozie tureckim cud tylko z rąk jej cię ocalił! Zapomnij o zbrodniarce, która nie ujdzie zasłużonego losu! Niepodobieństwem jest zresztą, żebyś ją kochał!...
— Nie, panie, — odpowiedział czerwony Sarafan po chwili, — ja dwoje tylko ludzi kocham na świecie: ciebie i Sassę.
Sobieski podał mu rękę.
— Nie jesteś już tułaczem opuszczonym, Sefanie! Pozostaniesz przy mnie! A jeśli pobijemy Turków, do czego niech nam Bóg dopomoże, pojedziesz ze mną do Warszawy.
— Do Warszawy? Nie, panie, — odpowiedział czerwony Sarafan, wstrząsając głową.
— Rozumiem. Warszawa budzi w tobie smutne wspomnienie, Sefanie! Ale każę sobie zbudować pod Warszawą pałac i tam w Wilanowie będziesz miał mieszkanie, które ci się pewno spodoba.
— Nie, panie, dziękuję ci, — odpowiedział czerwony Sarafan, — dobry jesteś dla biednego Sefana, który tak długo tułał się po świecie. Ale gdy powrócisz do Warszawy, muszę znowu puścić się w świat. Nie mogę w jednem miejscu pozostawać tak długo! Muszę wędrować!
— Musisz mieć jednak jakieś miejsce, Sefanie, w którembyś miał prawo być i pozostać takie miejsce ja ci przeznaczę! Przyjdzie czas, że ci odejdzie ochota do wiecznej włóczęgi, wtedy przy bywaj do mnie do Wilanowa.
— Patrz, panie... co to jest? Jadą tam jeźdźcy z przedniej straży, i zdaje mi się, że otaczają jakąś karetę, — rzekł czerwony Sarafan, wskazując w oddaleniu ukazującą się wśród kurzawy grupę jeźdźdców.
— Kareta? coby to znaczyło? — rzekł Sobieski.
Kapitan Wychowski, znajdujący się w blizkości króla, pojechał natychmiast naprzód, aby zobaczyć, kogo jeźdźcy z przedniej straży zatrzymali, a król z orszakiem stanął chwilowo.
— Jeżeli się nie mylę, panie, — rzekł czerwony Sarafan do Sobieskiego, — to jest powóz księżnej Sassy, która ubiera się czarno, bo owdowiała.
— Sassy? Ależ mówiłeś mi, że Sassa jest w Wiedniu zamknięta.
— Kto wie, panie, jak się to stało, ale zaraz usłyszysz. Kapitan już dojechał do karety.
Wszyscy z ciekawością oczekiwali, co nastąpi.
Nikt jeszcze nie mógł wyjaśnić, jakim sposobem kareta mogła przejechać przez przednie straże tureckie.
Wychowski, jadący obok karety, zbliżał się. Jeźdźcy z placówki stanowili jak gdyby straż honorową.
Nagle Wychowski podjechał do króla.
— Księżna Aminow, najjaśniejszy panie, nadjeżdża tym powozem, — rzekł.
Król zadziwił się radośnie.
— Sefan miał słuszność! — zawołał, — ma on bystry wzrok... poznał księżnę i jej powóz.
Król poszedł naprzeciwko powozu, który zaraz się zatrzymał. Służący zeskoczył i otworzył drzwi.
Sassa, czarno ubrana, miła i czarująca, wysiadła i przystąpiła do Jana Sobieskiego, którego teraz po raz pierwszy wzrokiem ujrzeć mogła, gdyż przedtem będąc niewidomą, tylko w wyobraźni tworzyła sobie jego obraz. Teraz ujrzała pięknego, silnego znakomitego męża, którego od dzieciństwa kochała idealną miłością.
Stanęła. Przyjęta wzruszeniem, chciała uklęknąć przed królem. Sobieski przeszkodził temu, ujmując ją za ręce.
— Otóż wizyta równie radosna, jak niespodziewana, księżno, — rzekł, — ale przedewszystkiem przyjm pani zapewnienie mego najgłębszego współczucia po stracie, jaka cię dotknęła. Wiadomość ta sprawiła mi głęboką boleść. Z radością jednak dowiedziałem się, że odzyskałaś wzrok. Tutaj Sefan był twym posłańcem, księżno.
Teraz dopiero Sassa spostrzegła czerwonego Sarafana.
— Sądziłam, że nie dostał się do ciebie, najjaśniejszy panie, — rzekła swym dźwięcznym jak zawsze głosem, obawiałam się, czy nie zginął, dlatego teraz sama puściłam się w drogę do ciebie, najjaśniejszy panie, i udało mi się rzeczywiście przejechać przez szeregi oblegających.
— Niebezpieczna to była podróż, księżno, — rzekł Sobieski, patrząc z radością i współczuciem na byłą niewolnicę, która teraz wyglądała jeszcze piękniej czarująco, niż kiedykolwiek.
— Dawniej nazywałeś mnie Sassą, najjaśniejszy panie, — odpowiedziała Sassa prawie z smutną twarzą, — dotąd jeszcze brzmi w uszach to imię, czy nie raczyłbyś i teraz tak mnie nazywać, aby sercu mojemu dobrodziejstwo wyświadczyć?
— Teraz jesteś kim innym, księżno.
— Dla ciebie, najjaśniejszy panie, pozostanę do śmierci tem, czem byłam, twoją wdzięczną Sassą, — ślepa niewolnica z Sziras szczęśliwą jest, że odzyskała wzrok i może teraz oglądać oblicze swego niegdyś pana i dobroczyńcy! Niech będzie błogosławioną ta chwila! Znalazłam cię, mój królewski panie, udało mi się dostać do ciebie, aby cię wezwać do ciężko uciśniętego miasta, które już dłużej trzymać się nie może, bo głód choroby i nędza obrały siedzibę w jego murach! Dzielni obrońcy po bohatersku się trzymali, ale ich liczba zmniejszyła się i nie są w stanie dłużej opierać się wrogom. Czas jest największy, najjaśniejszy panie, przyjść im na pomoc, ocal nieszczęśliwe miasto! Ty jesteś bohaterem, który uczynić to może, ale nie wahaj się ani chwili, bo wszystko będzie stracone. Z radością narażałam się na wszelkie niebezpieczeństwa, aby pospieszyć do ciebie i wezwać cię: przybywaj, póki czas jeszcze, ocal uciśnionych, głodnych i wynędzniałych! W tobie i twoich sprzymierzeńcach jest ostatnia nadzieja, bo jakiż los czeka miasto, jeżeli ci okrutni, chciwi mordów Turcy, wejdą zwyciężko w jego mury?
— Otóż poznaję moją dawną Sassę! — zawołał Sobieski, — ową Sassę, która chętnie ponosi każdą ofiarę, aby tylko spełnić dobry uczynek.
— Jeżeli wojsko Czarnego Baszy *) uda się dostać w obręb miasta, to ani jeden kościół nie będzie oszczędzony, kamień nie pozostanie na kamieniu, żaden pieniądz, żaden dobytek się nie uchowa. W takim razie zginęliby pod nożami niewiernych nietylko mężczyźni, lecz także zhańbione kobiety i zbeszczeszczone dziewczęta; starców i dzieci braliby na lance i obnosili w tryumfie! Ulituj się, najjaśniejszy panie, ocal nieszczęśliwych!
— Jestem na miejscu, Sasso. Kilka tylko mil dzieli moich walecznych żołnierzy od nieprzyjaciela. Uwolnię i ocalę nieszczęśliwe miasto, przyrzekam ci to, — odpowiedział król, — śmierć lub zwycięstwo, oto będzie nasze hasło! Idziemy naprzód! Niezadługo przyjdzie do walnej bitwy, niezadługo biedni Wiedeńczycy zostaną ocaleni. Walka będzie straszną i trudną, ale nie tracę nadziei. Jeżeli Czarnemu-baszy nie udało się dotąd, pomimo tak długiego oblężenia i sił tak przeważnych, pokonać małej, walecznej garstki obrońców, jeżeli nie miał odwagi na szturm stanowczy, to w niwecz się obróci jego sława wojenna, bo go widać zniewieściły rozkosze, lub chciwość nie pozwoliła mu zrobić kroku stanowczego, ażeby z wojskiem swojem nie musiał dzielić się łupami.
— Słowa twoje są słuszne, o ile osądzić mogę z tego, co widziałam i słyszałam — odpowiedziała Sassa, — Kara Mustafa nie chce przyznać swoim oficerom i żołnierzom zwykłego udziału w łupach, a nadto teraz bardzo mało zajmuje się wojskiem, oddany głównie rozkoszom haremu. Dostawiono mu wiele chrześcijańskich niewolnic, nieszczęśliwych dziewcząt które wpadły w ręce Tatarów. Dowiedziałam się o tem wczoraj od pewnego człowieka, którego przypadkiem spotkałam, i któremu dałam się poznać. Człowiek ten jest przybocznym lekarzem Kara Mustafy i musi mu wszędzie towarzyszyć. Jest to Włoch, Genueńczyk, nazywa się Livio Cruvelli.
— Czy ten Cruvelli dobrowolnie pozostaje przy baszy, Sasso?
— W części zmuszony, bo mu nie pozwalają się oddalić, w części dobrowolnie, gdyż otrzymuje hojne podarunki i wysoką zapłatę.
— I cóż mówi ten Genueńczyk, Sasso?
— Obawia się dwóch rzeczy: że Wiedeń lada dzień poddać się będzie zmuszony, i że Czarny basza będzie zgubiony.
— Jeżeli zwycięży, nie może przecież być zgubiony.
— Genueńczyk mówi, najjaśniejszy panie, że sułtan jest zagniewany na Czarnego baszę.
— Ha! wiadoma to rzecz, że głowy baszów tureckich nie bardzo silnie siedzą na karkach, — roześmiał się Sobieski.
— Ale Kara Mustafa polega na swoich pułkach, — mówiła Sassa dalej, — i nie lęka się wcale ani gniewu sułtana, ani zazdrości innych wezyrów. Ty jednak jego i jego wojska, zdemoralizowane przez długą bezczynność, pokonasz łatwo, najjaśniejszy parne, oswobodzisz Wiedeń i doczekam się tryumfu, żeś pokonał wielkiego baszę. Kto tak zna twoją odwagę i dzielność jak ja, ten wszystkiego spodziewa się po tobie.
— Nie będziemy zatem ani jednego dnia zwlekali, — rzekł Sobieski donośnym głosem, — trzeba ocalić uciśnionych! Księżna naraziła się na niebezpieczeństwo, aby nas wezwać, a więc dalej naprzód! Im prędzej uderzymy, tem mniej spodziewanym będzie nasz atak dla wrogów! Udam się natychmiast do sprzymierzonych ze mną książąt, aby ich skłonić, żeby wspólnie ze mną stoczyli bitwę z Turkami i od razu zdecydowali sprawę. Dzięki ci, księżno Sasso za tę wiadomość. Pozostań jednak w tyle, żebyś się nie dostała pomiędzy walczące strony.
— Do Wiednia powrócić nie mogę, najjaśniejszy panie, a pragnęłabym tutaj doczekać końca walki. Jeżeli mi pozwolisz, pozostanę tutaj.
— To nie bezpieczne, księżno Sasso! — O! nazywaj mnie Sassą jak dawniej, najjaśniejszy panie! Sassa pozostanie przy tobie, będzie się modliła za ciebie i czuwała, a w końcu ujrzy oswobodzenie uciśnionego miasta.
Czerwony Sarafan stał w blizkości i słyszał tę rozmowę. W tej chwili przystąpił on do Sassy i podał jej rękę, skinąwszy głową, jak gdyby chciał powiedzieć:
— Słowa twoje są dobre, wszystko, co mówisz, jest dobre, kocham cię za to!
— Mój biedny Sarafanie! i ty przebyłeś ciężkie chwile i wielkie niebezpieczeństwa, — rzekła Sassa do Sarafana, — wiele myślałam o tobie. Miałam cię za zabitego, nie spodziewałam się że cię jeszcze zobaczę.
— Wsiądź do powozu, Sasso, — rzekł Sobieski, — moi jeźdźcy będą w blizkości, ja muszę się udać do książąt i wszystko przygotować do ataku. Jutro bitwa może się zacząć, jeżeli nie zajdzie jaka nieprzewidziana przeszkoda, a wtedy Wiedeń będzie ocalony i bohaterscy jej obrońcy będą nareszcie oswobodzeni. Do widzenia, Sasso.
Sobieski podał rękę księżnie, która z zachwytem i czcią patrzyła na bohatera, a następnie wsiadł na konia i w towarzystwie otaczających go dowódców pojechał do sprzymierzonych książąt, aby zaraz odbyć radę wojenną, gdyż nazajutrz miano już spotkać się z nieprzyjacielem.
Wymowie Sobieskiego prędko udało się pokonać skropułę sprzymierzonych przeciwko przyspieszeniu walki.
— Im prędzej stoczymy decydującą bitwę, — mówił, — tem łatwiej możemy liczyć na powodzenie. Jeżeli wielki wezyr będzie miał czas przez kilka dni przygotować się do odparcia naszego ataku, to mu nie damy rady!
Sprzymierzeni zgodzili się po krótkiej dyskusyi na powierzenie dzielnemu królowi polskiemu naczelnego dowództwa, gdyż sława jego głośną była szeroko i on najliczniejszy zastęp wojska przyprowadził do boju.
Sobieski przyjął ofiarowaną godność, przyrzekając, że zwycięży albo zginie na placu walki.
— Czyż może być większa sława, jak na placu walki życie położyć? — mówił, — idzie tu o położenie tamy postępom barbarzyństwa, więc naprzód! Walczmy wszyscy jak jeden mąż i złóżmy dowód, że jesteśmy gotowi krew i życie poświęcić dla wspólnej sprawy chrześcijaństwa!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.