Jak kleryk biskupem został i jak Madeja spowiadał

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Artur Oppman
Tytuł Baśń o zbóju Madeju
Pochodzenie Polski zaklęty świat
Wydawca Księgarnia św. Wojciecha
Data wyd. 1926
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

JAK KLERYK BISKUPEM ZOSTAŁ I JAK MADEJA
SPOWIADAŁ.

Na zeschłych liści kupie siedzi Madej w chałupie; nie wychodzi do lasa, po zbójecku nie hasa, na ludzi nie napada, jeno nad sobą biada. Codzień to cierpi srożej, lęka się kary Bożej, na nic nie ma ochoty; mierzi go skarbiec złoty, co zamknął w ciemnym lochu, gdzie dukatów, jak grochu; nie tknie napoju, jadła: troska na niego spadła, szarpie mu srogie serce i w proch ciska mordercę. Widzi zabitych lica, aż w słup staje źrenica, płacze, narzeka, jęczy, wspomnieniami się dręczy, własnem się życiem truje i coraz bladszy, bladszy, we drzwi i okna patrzy: kleryka oczekuje.
Aż kiedyś w cichy ranek zbój się porwie na nogi, drzwi skrzypią: w izby progi wszedł czekany młodzianek.
„Mów, księżyku! mów! proszę! Patrz! słabym jak w chorobie!“
„Straszne wieści przynoszę! Biada, Madeju, tobie!“
I dopieroż zaczyna prawić o łożu onem, jak się w piekle rozpina, nad ogniskiem czerwonem; mówi wszystko w porządku, od samego początku, o tym tysiącu mieczy, co jak brzytwa kaleczy, o tej siarce, co kapie z sagana na pułapie i o tem, jak się djabli boją tych ostrych szabli, bo nad Madeja łoże większych mąk być nie może!
Padł Madej na kolana, a twarz łzami zalana wznosi do nieba dłonie: „Boże! miej mnie w obronie! Od dzisiejszej godziny odpokutuję winy! A ty wskaż mi, kleryku, jak mam odpokutować?“

„Wstań z klęczek, nieszczęśniku,
Idź do boru wartować!
Masz tu laskę z jabłonki,
Gdy laska puści pąki


I gdy się zarumieni
Owocem wśród gęstwiny,
To Bóg los twój odmieni
I przebaczy twe winy.
Nie trać nadziei, w skrusze
Módl się w tej puszczy głuchej...
Bóg wspomagaj twą duszę!
Bóg ci dodaj otuchy!“

Przeżegnał rozbójnika,
Spieszy ku drodze swojej,
A Madej w ziemię wtyka
Laskę — i łzami poi:
Może się zazieleni?
Może się zarumieni?
Jabłkami się ustroi?

Rok i drugi upłynął,
Mija lato po lecie,
O Madeju słuch zginął,
Jakby nie żył na świecie.

Pamięć po dobrym gaśnie,
A cóż po złym człowieku?
A czas leci, że właśnie
Przeszło całe pół wieku!

Kleryk już księdzem dawno,
Kanonikiem, prałatem,
Znakomitą i sławną
Jest osobą, magnatem!
Aż nareszcie, nareszcie
Biskupem zastał w mieście
W Krakowie...
Raz z wieczora
Jedzie orszak bogaty,
Wrześniowa była pora,
Ostatnie kwitły kwiaty.


Ciągnie karoca borem,
W karocy biskup siwy,
Dostojny i sędziwy,
A za nim całym dworem
Strojne sługi i cugi,
Hajduki i pajuki...

Nagle w leśnej ustroni
Powiał zapach jabłoni,
Taka jakaś woń miła,
Że apetyt wzbudziła
W dostojniku Kościoła.

„Stójcie!“ biskup zawoła,
„Gdzieś tu rosną jabłuszka!
O! to pewnie ta dróżka
Zawiedzie nas do drzewa,
Sam pójdę i zobaczę!“

Idzie, aż tu ktoś śpiewa,
Razem — śpiewa i płacze.


Stoi jabłoń potężna, wysoka, niebosiężna, a jabłek na niej tyle, że aż popatrzeć mile, jak się złoci, rumieni, owoc w listków zieleni. Pod jabłonią dziad stary, z brodą do samej ziemi, z barkami przygiętemi, przez ciężar lat bez miary; podobny do posąga, z drzewa wyciosanego, pobożną pieśń wyciąga, a z oczu łzy mu biegą.
Patrzy biskup zdumiony, źrenicom niedowierza, przypomniał owe strony, przypomniał czas miniony, moc cudowną pacierza i piekło — i to łoże... „Toć-to Madej! Mój Boże! Litość Twoja, jak morze, nie zgłębiona!“
I z łzami cną się chyli osobą: „Łaska Boża nad tobą, łaska Boża nad nami! Madeju! spojrz mi w oczy! To ja! kleryk ubogi... Szykuj duszę do drogi, ona w błękit wnet skoczy! Nie błagałeś daremno! Wyznaj grzechy przede mną!

A wraz z nich oczyszczony
Fruniesz w niebieskie strony.“

Stary zbój się spowiada,
Szeptem grzechy swe gada,
A, co który wymieni,
Jabłko w złocie, w czerwieni,
W gołąbka się zamieni.

Lecą za chmurek rąbki,
W srebrzystej zawierusze, —

Ach, to są nie gołąbki!
To pomęczonych dusze!

Ostatnie uleciało
Jabłuszko — gołąbeczek
I w proch, — w szary proszeczek
Ciało się rozsypało.

A Madejowa dusza
W błękit za niemi rusza
I pod tron Boga wzlata,
Odkupiona, skrzydlata...

Tak Madej zszedł ze świata...




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Artur Oppman.