Jak śnieg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Krzysztof Boczkowski
Tytuł Jak śnieg
Pochodzenie tomik Dusza i śnieg
Wydawca Wydawnictwo Miniatura
Data powstania 7 października 1994
Data wyd. 1997
Miejsce wyd. Kraków
ISBN 83-7081-378-X
Jak śnieg

Jeśli będziesz schodził z Czerwonych Wierchów
przez Zawrat, albo szedł z Doliny Pięciu Stawów
na Kondratową, spotkasz go na pewno
na szczytach lub pod wilgotnymi butami.
Jest tam zawsze, co roku inny, śnieg.
Jego kryształy drobne i delikatne jak płatki
kaliny lub sasanek, a on jest silny
jak lawina, jak śmierć, jak lodowce Grenlandii.
Ulotny i bezbronny na rzęsach dziewczyny,
topi się w wargach chłopca,
leży na jego włosach, policzkach, kapturze.
To w nim znaleziono naszego brata
sprzed 40 tysięcy lat z kamiennym nożem
i on okrył czarny zarost i oczy Karłowicza
bielą i bielmem.

Jeśli idziesz w góry nie potrzebujesz brać blaszanki z wodą,
chłodny śnieg topnieje w ustach lub w miedzianym kociołku.
Na wiosnę płynie strumieniami i zmartwychwstaje podmokła hala,
ożywa ozimina na czarnych polach i bazie w wąwozach;
bez niego śmierć obejmuje w posiadanie ogrody i klasztory,
w nim stoją górskie hiacynty i kaczeńce,
tartaki i pałki Mazur, olchy i buki Mazowsza.

Nie myślisz o nim w czerwcu, a on spływa
po mchu i czarnych skałach krop-kap krop-kap krop-kap
lśniący i chłodny, aż zmieni się w sadzawkę wśród głazów,
mgły nad Kościelcem, skrzydło orła, łuski rzek.
W miastach jest czarny od sadz i błota,
na wsiach rudy od obornika i krwi cieląt i gęsi,
a potem znowu biały o świcie, niedotykalny, jednoczący
przestrzeń i czas: sanki na wzgórzu z grobem brata,
Czarny Staw i Bory Tucholskie.

Czym byśmy byli bez śniegu, bez zimowych
ulic wydeptanych o poranku słonecznym choć mglistym,
białych topoli, jak na kliszach rentgenowskich, w mrokach grudnia,
bez Ojca, niosącego przez podwórko jodełkę do domu, ze śniegiem
na brwiach i kapeluszu, bez pierwszego szronu na brzozach,
drogi na sankach do szkoły albo wolnej jazdy po ośnieżonej szosie
wśród gór, gdy z szelestem osypuje się z szyby.

Różowe policzki syna, bałwany, śnieżne kule,
jego śmiech i pies brnący przez zaspy lub tańczący
z radości na śnieżnym trawniku,
białe płatki jak mleko na schodach i dywanie.
Na obrazach Friedricha jest niemy,
zamyślony jak kamienie nagrobków, które okrywa,
u Bruegla wilgotne płaty lepią się do złotej
ściany, rozwalonej flamandzkiej obory,
gdzie Matka ukazuje klęczącym Królom
szeroko otwarte oczy, czaszki owiniętej
w pieluchy.

Czasami zjawia się w nim śnieżny człowiek,
lub wędrowiec idzie obok nas kamienną drogą do Emaus
- śnieg okrywa słomianą strzechę gospody,
hełmy żołnierzy Herolda, martwe młyńskie koło,
sine wargi i ręce związane drutem
rozstrzelanych na ulicach Warszawy, niemych
z białym gipsem w ustach i śniegiem czerwonym
na szyi. Śnieg jest tak lekki, tak drobny
jak nasze codzienne słowa i sprawy,
nie jest nawet gęsim puchem, źdźbłem w oku, a jednak
to on zniszczył pychę Napoleona i Hitlera.

Jeśli patrzysz na śnieg wirujący w świetle latarni,
albo w zadymce, wśród promieni księżyca na leśnej polanie,
to i w tobie opadają białe płaty na lufcik w dziecięcym pokoju,
na szkolne boisko, na zamieniony w barykadę tramwaj
i Marszałkowską błotnistą, bez chodników, na wszystko
co było i co nie topnieje na ciemnej wstędze sosnowego lasu
i mchu, tylko wiruje, wiruje w tobie jak śnieg.

7 10 1994


Tekst udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0.
Dodatkowe informacje o autorach i źródle znajdują się na stronie dyskusji.