Hrabina Charny (1928)/Tom III/Rozdział XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XX.
TROCHĘ CIENIA PO BLASKU SŁONECZNYM.

Dnia 16-go lipca 1791 roku, czyli w kilka dni po opisanych wypadkach, dwie nowe osoby, z któremi dotąd nie zaznajomiliśmy czytelnika, chcąc mu je wystawić we właściwem świetle, pisały przy jednym stole w małym saloniku na trzeciem piętrze, w hotelu Bretońskim, przy ulicy Guénegaud.
Z saloniku jednemi drzwiami wchodziło się do skromnej sali jadalnej, w której po umeblowaniu odgadywałeś zaraz gospodę, drugiemi zaś do sypialni.
Piszącymi byli kobieta i mężczyzna, każde z nich zasługuje na opis szczegółowy.
Mężczyzna wyglądał na sześćdziesięcioletniego; wysoki, chudy, miał zarazem wyraz twarzy surowy i namiętny; proste linje w jego twarzy znamionowały myśliciela spokojnego i poważnego, u którego ścisłe i prawe umysłowe przymioty górowały nad pobudkami wyobraźni.
Kobieta wyglądała zaledwie na lat 32-a, choć rzeczywiście miała przeszło 36. Po pewnym odcieniu krwi, po sile karnacji, łatwo można w niej było odgadnąć pochodzenie ludowe. Miała śliczne oczy tego nieokreślonego koloru, co to przechodzi w szary, zielony, niebieski, oczy słodkie przymknięte; usta duże lecz świeże i ozdobione ślicznemi zębami; podbródek i nos zadarty, rękę dużą lecz piękną, figurę kształtną, pełną, giętką i szyję prześliczną.
Mężczyzną był Jan-Marja Roland de la Platiere, urodzony 1735 roku w Villefranche pod Lyonem.
Kobietą — Manon-Joanna Philipon, urodzona w Paryżu 1754 roku.
Pobrali się jedenaście lat temu, czyli w 1780 roku.
Powiedzieliśmy, że kobieta była pochodzenia ludowego; wskazuje to samo jej nazwisko. Była córką sztycharza, sztychowała sama do lat 25-ciu, w którym to wieku poszła za Rolanda. Był on o 22 lat od niej starszym. Wtedy ze sztycharza została kopistką i tłomaczką, W uczuciu, jakiem obdarzała swego męża, szacunek córki przewyższał przywiązanie żony; otaczała go czcią i troskliwością; odrywała się od pracy, którą dokończała nocą, aby mu własnoręcznie przyrządzać posiłek, gdyż osłabiony żołądek starca nie mógł wszystkiego przyjmować.
W 1789 roku, pani Roland prowadziła ciche i pracowite życie na prowincji. Tam to wstrząsnęły nią działa Bastylji.
Na odgłos tych dział, wszystko co było wielkiem, palrjotycznem, prawdziwie francuskiem, obudziło się w sercu tej szlachetnej istoty. Francja nie była już królestwem, była narodem! — obywatel nie był już mieszkańcem kraju, lecz synem ojczyzny. Nastąpiło sprzymierzenie z roku 1790. Lyon, jak to dobrze pamiętamy, wyprzedził Paryż. Joanna Philipon, która w rodzicielskim domu przy bulwarze de l‘Horloge, patrzyła każdego dnia ze swego okna na błękit nieba i na wschód słońca, za którem mogła prowadzić okiem aż do pól Elizejskich, gdzie zdawało się kryć za zielonemi wierzchołkami drzew, widziała teraz od trzeciej godziny zrana wschodzące z wyżyn Fournieres inne słońce, inaczej rozgrzewające i inaczej świecące, słońce nazywające się wolnością. Widziała wielkie święto obywatelskie, serce jej przejęło się wielką braterską miłością i została jak Achilles silną i niewzruszoną, z wyjątkiem jednego miejsca, które dotknęła miłość.
Wieczorem w tym wielkim dniu, zachwycona wszystkiem co widziała, czując się poetą, historykiem, napisała sprawozdanie z uroczystości i posłała je swemu przyjacielowi Champagneux, redaktorowi „Journal du Lyon“. Młody człowiek, zadziwiony, olśniony i zachwycony pełnym zapału opisem, wydrukował go w swoim dzienniku i nazajutrz dziennik, bijący zazwyczaj do 1,500 egzemplarzy, wydał ich 60 tysięcy.
Wytłómaczmy krótko, jak to serce kobiety i imaginacja poety tak się zapaliły do polityki; oto Joanna Philipon, uważana w domu ojca za robotnika, sztycharza, dotykała się tylko surowej strony życia, natomiast pani Roland, w której ręku nie postała nigdy książka lekka, uważała za wielką rozrywkę i za najprzyjemniejsze przepędzenie czasu czytanie artykułów takich, jak: „Protokół wyborców z roku 1789“, lub „Opisanie wzięcia Bastylji“.
Co do Rolanda, stwierdził on na sobie, ile Opatrzność, fatalność lub przypadek, przez małoznaczną przyczynę sprowadzić mogą zmian w życiu człowieka lub istnieniu państwa.
Był on ostatnim z pięciu braci, chciano go zrobić księdzem, wolał jednak zostać świeckim człowiekiem. Mając lat dziewiętnaście, opuścił dom rodzicielski i sam pieszo, bez pieniędzy, przebywa Francję, w Nantes przyjmuje miejsce u właściciela okrętu i ma odbyć podróż do Indji. W chwili wyjazdu, gdy okręt wychodził już pod żagle, gwałtowny krwotok zmusza go z zalecenia doktora do zaniechania morza.
Gdyby Kromwell odpłynął był do Ameryki, zamiast pozostać w Anglji z rozkazu Karola I-go, może na White-Hall nie byłoby się wzniosło rusztowanie!
Gdyby Roland popłynął do Indji możeby 10-ty sierpnia przeszedł był bez śladu.
Roland nie mogąc spełnić poleceń kapitana, u którego przyjął miejsce, opuszcza Nantes i udaje się do Rouen; tam jeden z jego krewnych do którego się udał, ocenił zdolności młodzieńca i wyjednał mu miejsce zawiadowcy fabryk.
Od tej chwili życie Rolanda jest pasmem nauki i pracy. Ekonomja jest jego muzą, przemysł jego bożkiem natchnienia: podróżuje, zbiera, pisze pamiętniki; pisze teorje o sztuce mechanicznej; pisze listy z Sycylji, Włoch, Malty i wiele innych utworów, których nie wyliczamy i które każe przepisywać żonie, z którą jak wiemy, ożenił się w 1780 roku. W cztery lata później jedzie z nią do Anglji, a powróciwszy wysyła do Paryża, aby się postarała o szlachectwo i wyjednała mu zawiadowstwo w Lyonie zamiast w Rouen. Inspekcję otrzymał, wyjednanie szlachectwa nie udało się jednakże.
I otóż Roland pozostaje w Lyonie i mimowoli wiąże się ze stronnictwem ludowem, do którego zresztą pociągał go instynkt i przekonanie.
Pełnił wtedy obowiązki inspektora przemysłu i fabryk Lyonu, gdy wybuchła rewolucja, i ta nowa odradzająca się jutrzenka obudziła w sercu obojga małżonków tę piękną roślinę ze złotemi liśćmi i brylantowym kwiatem, którą zowią zapałem.
Widzieliśmy, jak pani Roland napisała sprawozdanie z uroczystości 30-maja, jak ilość egzemplarzy dziennika, który je wydrukował wzrosła do 60-ciu tysięcy, i jak każdy gwardzista narodowy, wróciwszy do swej wioski, osady, lub miasta, unosił z sobą część duszy pani Roland.
A ponieważ ani dziennik, ani artykuł nie nosiły podpisu, każdy mógł myśleć, że to bóstwo wolności zstąpiło na ziemię i wypowiedziało przez kogoś nieznanego sprawozdanie o uroczystości.
Małżonkowie żyli pełni wiary i nadziei, wśród małego kółka przyjaciół: Champagneux, Bose, Lanthenas, przytem dwóch lub trzech jeszcze, gdy przybył im nowy przyjaciel, Lanthenas, przesiadujący u Rolandów dnie, tygodnie i miesiące, przyprowadził raz jednego ze swych wyborców, bo jego sposób prowadzenia rachunków admirowała pani Roland.
Był to człowiek lat 39 mający, nazwiskiem Bancal-des-Issarts, piękny, skromny, poważny, czuły i religijny, nie nadzwyczaj świetny, lecz mający dobre serce i litościwą duszę.
Był on notarjuszem i porzucił te obowiązki, aby się oddać polityce i filozofji.
Po tygodniu tej nowej znajomości, Lanthenas, Roland i on tak się dobrze zgadzali, tak harmonijną tworzyli całość w swem poświęceniu dla ojczyzny, w miłości swobody i poszanowaniu wszystkiego co jest świętem, iż postanowili nie rozłączać się nigdy, żyć razem, wspólnym kosztem.
Szczególniej, gdy Bancal chwilowo ich opuścił, potrzeba tego zjednoczenia czuć się dała pozostałym:
— Powracaj mój przyjacielu — pisał do niego Roland — czego zwlekasz? Poznałeś prosty i łatwy sposób naszego życia. Nie w moim to wieku człowiek jest zmiennym, gdy całe życie był stałym. Głosimy patrjotyzm, podnosimy dusze; Lanthenas sprawuje obowiązki doktora, żona jest opiekunką chorych, ty i ja będziemy zarządzać interesami towarzystwa.
Te trzy ubóstwa połączone, utworzyły małą fortunkę. Lanthenas posiadał około dwóch tysięcy franków, Roland sześćdziesiąt tysięcy, Bancal sto tysięcy.
Tymczasem Roland spełniał misję apostoła. Zwiedzając jako inspektor okolicę, nauczał chłopów. Doskonały do pieszych wycieczek z kijem w ręku, pielgrzym ten niezmordowany, przebiegał kraj z północy na południe, ze wschodu na zachód, rozsiewając po drodze nowe słowo, urodzajne ziarno wolności; Bancal skromny, wymowny, namiętny przy pozorach chłodu, był Rolandowi pomocnikiem, uczniem, drugim Rolandem.
Nie przyszło na myśl przyszłemu koledze Clariera i generała Dumouriez, ażeby Bancal kochał jego żonę i mógł być wzajem przez nią kochany. Od pięciu, czy sześciu lat Lanthenas, zupełnie młody człowiek, czyż nie był przy kobiecie czystej, pracowitej i wstrzemięźliwej jak brat przy siostrze?... Pani Roland, jego Joasia, czyż nie była posągiem Siły i Cnoty?
Roland też ucieszył się bardzo, gdy list, któryśmy przytoczyli, otrzymał jako odpowiedź tkliwego przyzwolenia. Otrzymał ten list i odesłał go zaraz żonie, bawiącej naówczas w Platiere.
O! nie mnie, lecz Micheleta czytajcie, jeżeli chcecie poznać dobrze tę cudną kobietę, którą nazywają panią Roland.
Otrzymała list w jeden z tych gorących dni, w których elektryczność napełnia powietrze i najzimniejsze serca ożywia, w których nawet marmur marzy i drży. Była już jesień, a jednak zbliżała się groźna burza letnia. Od dnia, w którym ujrzała Bancala, coś nieznanego obudziło się w jej sercu. Serce otworzyło się i jak z kielicha kwiatu, rozwiał się zapach; śpiew cichy, słodki, jak ptasząt w lesie, świergotał w jej uszach. Rzekłbyś, że zaczynała się wiosna dla jej wyobraźni, wiosna, pełna zieleni, kwiatów, pachnących gaików i świeżych strumieni.
Nie znała miłości, lecz jak każda kobieta odgadywała ją. Pojęła niebezpieczeństwo i uśmiechnięta, choć z oczyma łez pełnemi poszła do biurka, i bez wahania, bez wybiegów napisała do Bancala.
Bancal zrozumiał wszystko, nie mówił już o połączeniu, pojechał do Anglji i pozostał tam dwa lata.
Były to serca starożytne! myślałem więc, że po tylu burzach i namiętnościach, których moi czytelnicy byli świadkami, przyjemnie im będzie wypocząć chwilę pod cieniem miłym i świeżym: piękności siły i cnoty.
Niech nikt nie myśli, że chcemy przedstawiać panią Roland inną niż była, czystą i skromną w pracowni ojca, w domu starego męża, przy kolebce dziecięcia.
W chwili, w której człowiek nie kłamie, wobec gilotyny, pisała:
„Umiałam zawsze panować nad zmysłami, a nikt może więcej odemnie nie miał do rozkoszy pociągu“.
Niechaj nikt nie myśli, że oziębłość kobiety stanowiła jej cnotę. Nie; epoka, o której mówimy, jest epoką nienawiści, to prawda, lecz zarazem epoką miłości. Francja dawała przykład; biedna niewolnica, długo więziona, doczekała się nareszcie, że zdejmowano jej kajdany, powracano wolność. Jak Marja Stuart, wychodząc z więzienia, byłaby chciała złożyć pocałunek na ustach stworzenia, uścisnąć całą naturę w swych objęciach, zapłodnić ją oddechem, aby wydała wolność kraju i niezależność światu.
Niej wszystkie te kobiety kochały miłością czystą, wszyscy ci mężczyźni kochali gorąco. Lucylla i Kamil Desmoulins, Danton i jego Ludwika, panna de Keralio i Robert, Zofja i Condorcet, Verginiaud i panna Candeille, Aż do zimnego i surowego Robespierra, zimnego i ostrego jak nóż gilotyny, nie było człowieka, któryby nie czuł serca topniejącego przy tem wielkiem ognisku miłości; Robespierre pokochał córkę swego gospodarza, stolarza Duplay, z którym zobaczymy, jak zabierać będzie znajomość.
A czyż nie było miłością uczucie pani Tallien, pani de Beauharnais, pani de Genlis, i wszystkie te miłości, których tchnienie ożywiało nawet na szafocie — blade twarze umierających.
Tak, wszyscy w tej epoce kochali, a bierzcie tu wyraz miłość w całem jego znaczeniu. Jedni kochali ideę, inni materję ojczyznę, tamci cały rodzaj ludzki. Od Rousse‘a potrzeba kochania ciągle wzrastała, możnaby powiedzieć, że trzeba się było tylko śpieszyć, chwytać każde uczucie w przelocie, możnaby powiedzieć, że za zbliżeniem się do grobu, otchłani, przepaści, każde serce biło uczuciem nieznanem, namiętnem, pożerającem; możnaby powiedzieć, że każda pierś czerpała tchnienie u ogólnego ogniska, a tem ogniskiem były wszystkie uczucia zlane w jedno uczucie miłości.
Otóż oddaliliśmy się bardzo od tego starca i od tej młodej kobiety, piszących na trzeciem pierze hotelu Bretońskiego. Powrócimy do nich.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.