Hrabina Charny (1928)/Tom I/Rozdział X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ X.
MĄŻ I ŻONA.

W żałobie po bracie zabitym przed dwoma dniami, hrabia Olivier cały był ubrany czarno.
Ponieważ zaś żałoba ta, na podobieństwo Hamletowej, była nietylko w stroju ale i w sercu, przeto twarz jego pobladła, świadczyła o łzach wylanych, o boleściach przebytych.
Hrabina objęła to wszystko jednem spojrzeniem. Piękne twarze są po łzach najpiękniejszemu Nigdy Olivier nie był tak pięknym.
Przymknęła na chwilę oczy, a głowę lekko w tył zarzuciła, jakby dla ułatwienia piersiom oddechu, i przycisnęła rękę do serca, które ledwie nie pękło.
Kiedy po sekundzie otworzyła znowu te oczy, Olivier stał jeszcze na tem samem miejscu w progu.
Giest i spojrzenie Andrei zapytały go jednocześnie i tak widocznie, dlaczego nie wszedł, że na ten giest i na to spojrzenie odpowiedział:
— Czekałem.
Potem postąpił krok naprzód.
— Czy powóz jaśnie pana ma odejść? — zapytał odźwierny, pobudzony wzajem do tego zapytania przez lokaja hrabiego.
Wzrok niewymownego wyrazu wybiegł ze źrenicy hrabiego i oparł się na Andrei, która jakby olśniona, zamknęła oczy po raz drugi i stanęła nieruchomo, z oddechem zawieszonym, jak gdyby nie usłyszała zapytania, jak gdyby nie widziała spojrzenia.
I jedno i drugie jednak przeniknęły wprost do jej serca.
Olivier po całym tym żywym posągu szukał znaku wskazującego co ma odpowiedzieć. Nareszcie, ponieważ dreszcze Andrei mogły znaczyć tak samo obawę, jak życzenie, ażeby pozostał:
Drzwi się zamknęły, i po raz pierwszy może dopiero od czasu ślubu, hrabia i hrabina sami pozostali.
Hrabia pierwszy przerwał milczenie.
— Przepraszam panią — powiedział — ale może niespodziana moja obecność, jest znowu niedyskretną?... Powóz mój jeszcze nie odjechał, mogę odejść.
— Nie, panie — rzekła Andrea nerwowo. — Wiedziałam, żeś pan żywy i zdrowy, ale niemniej szczęśliwą jestem, że cię widzę po wypadkach, jakieśmy przebyli.
— Raczyłaś więc pani pytać się o mnie?
— Pytałam i wczoraj i dziś rano, i powiedziano mi, że jesteś w Wersalu; pytałam i dziś wieczór i powiedziano mi, że jesteś u królowej...
Czy te ostanie słowa wyrzut w sobie zawierały?
Widocznie, że hrabia nie wiedział, co o tem sądzić i zastanowił się chwilę.
Ale niebawem, pozostawiwszy dalszemu ciągowi rozmowy rozjaśnienie tej kwestji — oświadczył:
— Smutny a pobożny obowiązek zatrzymał mnie przez wczoraj i dzisiaj w Wersalu; dziś znowu, obowiązek, który w położeniu królowej za święty uważam sobie, zaprowadził mnie zaraz po przybyciu do Paryża do Jej Królewskiej Mości.
Teraz Andrea usiłowała widocznie przeniknąć intencję ostatnich słów hrabiego.
Ale uważając, że należy się przedewszystkiem odpowiedź na ostatnie pytanie:
— Tak jest — odparła. — Wiem, niestety o okropnej stracie...
Chwilę się zawahała.
— O stracie jaką pan poniosłeś.
Andrea miała już powiedzieć: jaką ponieśliśmy; ale nie śmiała tak postąpić i mówiła dalej:
— Spotkało pana nieszczęście, straciłeś brata, barona Jerzego de Charny.
Olivier jakby czekał na to, co usłyszał, bo zadrżał cały.
— Tak, pani... odpowiedział — słusznie powiedziałaś, że to wielka strata dla mnie, strata tak bolesna, jakiej pani, szczęściem, ocenić nawet nie możesz, mało znając biednego Jerzego.
W tym wyrazie: szczęściem, tkwił wyrzut łagodny i melancholijny.
Zrozumiała go Andrea, ale niczem poznać nie dała, iż zwróciła nań uwagę.
— Jedna rzecz wreszcie pocieszyłaby mnie po tej stracie. gdybym mógł być pocieszonym, mówił dalej Olievier — to, że biedny Jerzy umarł, tak, jak umrze Izydor i jak ja zapewne umrę, spełniając powinność swoją.
Te wyrazy: „jak ja zapewne umrę“, głęboko dotknęły Andreę.
— Przebóg!... panie — zawołała — czyż uważasz położenie za tak rozpaczliwe, iż dla rozbrojenia gniewu niebios potrzeba będzie nowych ofiar?...
— Sądzę, że godzina królów jeżeli nie wybiła jeszcze, to niebawem wybije. Jakby zły duch jakiś popycha monarchję do przepaści. Jeżeli upadnie ona, pociągnie za sobą i tych wszystkich, co się do jej świetności przyczyniali.
— Prawda powiedziała Andrea — a kiedy dzień ten nadejdzie, wierzaj mi pan, że mnie równie, jak ciebie, zastanie do wszelkich poświęceń gotową.
— O!... pani — rzekł Olivier — zawieleś dała już dowodów tego poświęcenia, ażeby ktobądź, a tembardziei ja — mógł powątpiewać o niem na chwilę. Ja tem mniej może mam prawo wątpić o poświęceniu twojem, że po raz pierwszy cofnąłem się przed rozkazem królowej.
— Nie rozumiem... — rzekła Andrea.
— Przybywszy z Wersalu, zastałam rozkaz przedstawienia się Jej Królewskiej Mości.
— A!... — odezwała się Andrea ze smutnym uśmiechem.
A po chwili milczenia dodała:
— To rzecz bardzo prosta, królowa równie, jak pan, widzi przyszłość w tajemniczości i mroku, chce więc zgromadzić obok siebie wszystkich ludzi, na których liczyć może.
— Mylisz się pani... — odpowiedział Olivier... — nie dla zbliżenia do siebie wezwała mnie królowa, ale dla oddalenia.
— Dla oddalenia!... — zawołała żywo Andrea, postępując krok ku Olivierowi.
Po chwili zaś, spostrzegając, że hrabia od początku rozmowy stał ciągle przy drzwiach:
— Przepraszam, powiedziała, wskazując fotel, nie poprosiłam pana, abyś usiadł.
I powiedziawszy to, niezdolna dłużej utrzymać się na nogach, opadła na kanapę, na której przed chwilą z Sebastjanem siedziała.
— Oddalić pana! — powtórzyła ze wzruszeniem niepozbawionem radości na myśl, że królowa rozłączy się z hrabią. — A to w jakim celu?...
— W tym celu, ażebym w Turynie spełnił zlecenie względem hrabiego d‘Artois i księcia de Bourbon, którzy Francję opuścili.
— I przyjąłeś pan?...
Olivier spojrzał bystro na Andreę.
— Nie, pani — rzekł.
Andrea zbladła tak, że Olivier postąpił ku niej krokiem, jakby dla podania jej pomocy; ale ona na ten ruch hrabiego, przywołała siły i wróciła do przytomności.
— Nie?... — wyrzekła — sprzeciwiłeś się pan rozkazowi królowej... pan?...
Ten ostatni wyraz wymówiła tonem powątpiewania i zdziwienia, niepodobnym do oddania.
— Odpowiedziałem, że obecność swą, w tej chwili zwłaszcza, uważam za potrzebniejszą w Paryżu niż w Turynie; że byle kto może spełnić posłannictwo, którem chce mnie zaszczycić, i że mam właśnie drugiego brata, świeżo przybyłego z prowincji, który stawi się na rozkazy Jej Królewskiej Mości i pojedzie zamiast mnie.
— Królowa uszczęśliwiona zapewne była propozycją tego zastępstwa? — zawołała Andrea z goryczą niepowstrzymaną, którą odczuł Olivier.
— Przeciwnie, pani, odmowa ta uraziła ją, o ile się zdaje bardzo. Musiałbym więc był pojechać; ale na szczęście wszedł król i zdałem się na sąd jego.
— I król przyznał panu słuszność?... — podjęła Andrea z ironicznym uśmiechem — i on był tegoż zdania, ażebyś pan pozostał w Tuilleries?... O!... jakiż to dobry ten król.
Olivier ani okiem nie mrugnął.
— Król oświadczył — rzekł — iż brat mój Izydor bardzo jest stosowny do tej misji, tem stosowniejszy, że pierwszy raz przybywając na dwor, i prawie pierwszy raz do Paryża, nie zwróci niczyjej uwagi swą obecnością, król dodał zarazem, że byłoby okrucieństwem ze strony królowej wymagać, ażebym w takiej chwili oddalał się od pani.
— Odemnie?... zawołała Andrea — król powiedziała, odemnie?...
— Powtarzam własne jego słowa. I wtedy to oczyma wodząc naokoło królowej i zwracając się do mnie zapytał:
— Ale gdzież jest hrabina de Charny?... Nie widziałem jej od wczoraj wieczór...
Ponieważ zapytanie, mnie wyraźnie dotyczyło, przyjąłem zatem odpowiedź na siebie.
— Najjaśniejszy Panie — odrzekłem — tak mało nam szczęścia widywać panią de Charny, że niepodobna mi odpowiedzieć w tej chwili, gdzie się hrabina znajduje, ale jeżeli Wasza Królewska Mość życzy sobie być uwiadomionym co do tego, niech raczy zwrócić się do królowej; Najjaśniejsza Pani wie zapewne i oznajmi.
Nie nalegałem; widząc bowiem brew królewską zmarszczoną, sądziłem, że coś zaszło pomiędzy paniami.
Andrea tak chciwie słuchała tego wszystkiego, że nie myślała nawet odpowiadać.
Olivier mówił więc dalej:
— Najjaśniejszy Panie — odezwała się królowa — pani hrabina de Charny opuściła Tuilleries przed godziną.
— Jakto!... zawołał król — pani de Charny opuściła Tuilleries?...
— Tak, Najjaśniejszy Panie.
— Ale wkrótce powróci?...
— Nie sądzę, Najjaśniejszy Panie.
— Nie sądzisz?... rzekł król. — Ale jakiż powód miała hrabina de Charny, najlepsza wasza przyjaciółka!...
Królowa nie odpowiedziała.
— Tak, powtarzam, najlepsza wasza przyjaciółka — jakiż miała powód, opuścić Tuilleries w takiej chwili?...
— Zdaje mi się... — rzekła królowa, że jej tu nie było wygodnie.
— Zapewnę, żeby tak było, gdybyśmy mieli zamiar trzymać ją wciąż w pokoju przylegającym do naszego; ale przecież znaleźlibyśmy mieszkanie dla niej i dla hrabiego. Nieprawdaż, hrabio, nie byłbyś jak na teraz bardzo wybredny.
— Najjaśniejszy Panie — odpowiedziałem — zawsze będę zadowolony z posterunku, jaki mi naznaczysz, byle posterunek ten dawał mi możność służenia Wasze] Królewskiej Mości.
— Wiedziałem o tem doskonale — odrzekł król — więc tedy pani de Charny odjechała. A dokąd?... czy wiecie, Najjaśniejsza Pani?...
— Nie, Najjaśniejszy Panie, nie wiem.
— Jakto? wasza najlepsza przyjaciółka opuszcza was i nie wiecie dokąd się udaje?...
— Kiedy mnie przyjaciele opuszczają, nie wiem dokąd idą.
— O!— rzecze król zwracając się do mnie — fochy kobiece... Panie de Charny, chcę powiedzieć kilka słów królowej, pójdź poczekaj na mnie w moim pokoju i przedstaw mi brata. Tego wieczora jeszcze pojedzie on do Turynu, ja jestem twojego zdania, panie Charny, potrzebuję cię i zatrzymuję.
Posłałem więc po brata, który tylko co przybył, i jak powiedziano, czekał na mnie w salonie zielonym.
Na te słowa: „w salonie zielonym“, Andrea, która prawie zapomniała o Sebastjanie, tyle przywiązywała uwagi do opowiadania męża, naraz przywiodła sobie na pamięć wszystko co zaszło między nią i synem, ze sciśnieniem serca rzuciła okiem na drzwi od sypialni w której go zamknęła...
— Ale przepraszam — rzekł Olivier — rozpowiadam pani o rzeczach, które zapewne mało cię zajmują, a pani niezawodnie wiedzieć chcesz, poco tu przybyłem.
— Przeciwnie — odpowiedziała Andrea — to, co mi pan opowiadasz, zajmuje mnie niezmiernie żywo, a co się tyczy obecności pańskiej u mnie, to wiesz, że po obawach, jakich o ciebie doznałam, obecność ta, dowodząca, że nic ci się złego nie stało, jest mi nader przyjemną, mów pan więc dalej, proszę; król powiedział ci, żebyś na niego poczekał, a pan kazałeś prosić brata....
— Udaliśmy się do pokoju króla, który powrócił w dziesięć minut. Ponieważ zlecenie do książąt było pilne, król od niego rozpoczął. Chodziło o zawiadomienie Ich Wysokości o zaszłych nowych wypadkach. W kwadrans też po powrocie króla, brat mój już wyjechał. Pozostaliśmy sami. Król przechadzał się przez chwilę zamyślony, aż naraz zatrzymując się przedemną, powiedział:
— Czy nie wiesz, panie hrabio, co zaszło pomiędzy królową a hrabiną?...
— Nie, Najjaśniejszy Panie — odpowiedziałem.
— Coś jednak zajść musiało — dodał — bo zastałem królową w humorze zabójczym i o ile mi się zdawało, niesprawiedliwą nawet dla hrabiny. A Marja Antonina nie zwykła w ten sposób postępować względem przyjaciół, których broni, nawet wtedy, kiedy nie mają słuszności.
— Mogę tylko powtórzyć Waszej Królewskiej Mości to, co już miałem zaszczyt powiedzieć — odrzekłem. — Nic zgoła nie wiem, co zaszło między królową i hrabiną, a nawet, czy co zaszło. W każdym razie, Najjaśniejszy Panie, śmiem utrzymywać z góry, że jeżeli zachodzi wina z jednej lub z drugiej strony, przypuszczając, iż wini dotykać może królową, to wina ta nie ciąży na hrabinie.
— Dziękuję panu, rzekła Andrea, żeś tak dobrze mniemał o mnie.
Olivier skłonił się uprzejmie.
— W każdym razie — mówił król dalej, jeżeli królowa nie wie gdzie jest hrabina — to pan o tem wiedzieć powinieneś.
Nie więcej wiedziałem o tem, niż królowa, odpowiedziałem jednak:
— Wiem, Najjaśniejszy Panie, że hrabina ma przystanek na Ulicy Coq-Héron i tam się zapewne udała.
— Niezawodnie — odpowiedział król. — Udaj się do niej, hrabio, daję ci urlop do jutra, ale jutro przyprowadź hrabinę.
Wzrok Oliviera przy tych słowach zatrzymał się tak bystro na Andrei, że zamknęła ona oczy.
— Powiesz jej, mówił dalej Olivier, wciąż powtarzając za królem — że choćbym ja sam miał się tem zająć, znajdziemy jej tu mieszkanie mniej obszerne zapewne, niż w Wersalu, ale dostateczne dla męża i żony. Idź, idź, kochany hrabio, pani Andrea musi niepokoić się o ciebie, tak jakby o nią.
I wracając mnie, kiedy już kilka kroków ku drzwiom postąpiłem, dorzucił wyciągając do mnie rękę, którą ucałowałem: — Widząc ciebie w żałobie od tego powinienem był zacząć... Spotkało cię nieszczęście, straciłeś brata; człowiek, choćby był królem, niezdolny jest przynieść pociechy w takiem nieszczęściu, ale jako król powiedzieć może: Czy brat twój był żonaty? Czy miał żonę i dzieci? Czy tej żonie i tym dzieciom nie mógłbym się stać użyteczny? Przyprowadź mi ich, panie hrabio, przyprowadź mi ich i przedstaw; królowa zajmie się matką, a ja dziećmi...
A kiedy Olivierowi, gdy powtarzał te słowa łzy się zakręciły, Andrea powiedziała.
— Królowa zapewne mówiła panu to samo?...
— Królowa — odpowiedział Olivier głosem drżącym — nie raczyła mnie jednem choćby słówkiem obdarzyć w tym przedmiocie, to też pamięć króla tak mnie żywo przejęła, iż się jak dziecko rozpłakałem.
— Przepraszam cię, hrabio, odezwał się wtedy monarcha, źlem zrobił może, żem wspomniał o tem; ale działam zawsze natchnieniem serca, a serce powiedziało mi, żebym tak postąpił i tak też postąpiłem. Wróćmy do naszej kochanej Andrei, hrabio; bo jeżeli ludzie których kochamy nie mogą nas pocieszyć, mogą przynajmniej zapłakać z nami, a to zawsze jest wielką ulgą.
— I tak oto... — kończył Charny, przyszedłem tu z rozkazu króla... a przeto może wybaczysz mi pani.
— O! panie — zawołała Andrea, żywo powstając i obie ręce podając hrabiemu — mógłżebyś wątpić o tem?...
Olivier żywo pochwycił te ręce i do ust przycisnął.
Andrea wydała okrzyk, jakby ręce męża były rozpalonem żelazem i opadła na kanapę.
Ale trzymała się rąk tych tak silnie, że padając na kanapę, pociągnęła za sobą hrabiego, który chcąc nie chcąc usiadł obok żony.
W tej chwili, Andrea, posłyszawszy szelest w sąsiednim pokoju, odbiegła żywo od Oliviera, a ten nie wiedząc, jakiemu przypisać uczuciu ten ruch jej nagły, powstał i stanął przed nią.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.