Hrabina Charny (1928)/Tom IV/Rozdział XXVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXVIII.
OD TRZECIEJ DO SZÓSTEJ Z RANA.

Wiemy jak dnieć zaczynało.
Pierwsze jasne promienie oświetliły dwóch kawalerzystów, którzy przejeżdżali się stępa po pustym placu Tuileryjskim.
Był to dowódca gwardji narodowej, pan Mandat i adjutant jego.
Mandat, wezwany około pierwszej rano do ratusza, nie stawił się tam od razu.
O drugiej ponowiono doń rozkaz z większym naciskiem.
Gdy przybył do wielkiej sali ratusza, znalazł się wobec nieznanych mu, surowych twarzy. Cała ta rewolucja spoglądała tu na niego i żądała rachunku z postępowania.
Jeden z członków nowej rady municypalnej, tego straszliwego zebrania, które zgniecie Zgromadzenie prawodawcze i walczyć będzie z Konwencją, jeden z członków nowej rady zbliży! się i w imieniu wszystkich zapytał:
— Z czyjego rozkazu podwoiłeś pan straż zamkową?
— Z rozkazu mera Paryża... odpowiedział Mandat.
— Gdzie ten rozkaz?
— W Tuileries. Zostaywiłem go tam, aby był wykonanym.
— Gdyż potrzebowałem bataljonu, a gdy bataljon idzie idą z nim i armaty.
— Dlaczego wziąłeś armaty? — Gdzie jest Pétion?
— Został w pałacu.
— Jako więzień?...
— Nie, jako wolny i przechadzający się w ogrodzie.
Przerwano badanie.
Jeden z członków przyniósł list rozpieczętowany i żądał, aby go głośno przeczytano.
Mandat rzucił okiem na ów list i zrozumiał, że jest zgubionym: poznał swoje pismo.
Ten list, był to rozkaz przesłany o pierwszej rano dowódcy bataljonu, stojącego pod arkadą Św. Jana z poleceniem, aby zaatakował z tyłu tłum, gdyby uderzył na Tuileries, i uwiadamiający, że bataljon z Pont-Neuf z frontu uderzy.
Rozkaz dostał się w ręce nowego Zebrania po odwołaniu wojska.
Badanie zostało skończone.
Rada postanowiła, że Mandat zostanie odprowadzonym do Opactwa.
Zaledwie Mandat zeszedł trzy stopnie z peronu ratuszowego i w chwili, gdy jego syn rzucił się na spotkanie ojca, wystrzał z pistoletu zranił w głowę więźnia.
Mandat był tylko ranionym i podniósł się, ale w tejże chwili padł znowu, przebity dwudziestoma pikami. Dziecko wyciągało ręce wołając:
— Ojcze! mój ojcze! Okrutnicy nie zważali na wołania dziecka.
Potem, z miejsca, w którem widziano tylko zniżające się ręce, podniosła się pośród pik i pałaszy skrwawiona głowa odcięta od tułowia.
Była to głowa Mandata!
Dziecię zemdlało. Adjutant popędził wcwał do Tuilerias, aby dać znać o tem co zaszło. Zbójcy rozdzielili się na dwie bandy, jedna poszła wrzucić ciało do rzeki, inna obnosić na ostrzu lancy głowę Mandata po ulicach Paryża.
Było około czwartej zrana.
Wyprzedźmy do Tuileries adjutanta z fatalną wiadomością i zobaczmy, co się tam dzieje.
Król się wyspowiadał i od chwili, gdy miał sumienie spokojne, zdawał się być co do wszystkiego spokojnym. Król, który nie umiał się oprzeć żadnym potrzebom fizycznym, położył się spać zupełnie ubrany. Na odgłos dzwonów i bicie w bębny obudzono króla.
Król podniósł się ociężały, chwiejący i nie zupełnie rozbudzony. Nie był upudrowany, a cała strona ubrania, na której leżał, była fatalnie zgniecioną.
Posłano po fryzjera, ale go nie zastano, król więc, jak wstał, wyszedł ze swego pokoju.
Gdy się ukazał, stary książę de Mailly z jedną z tych dobrych chęci na brukowanie piekła przeznaczonych, wyciąga szpadę, rzuca się na kolana i przysięga drżącym głosem, że umrze wraz ze szlachtą francuską, której jest przedstawicielem, za wnuka Henryka IV-go!...
Była to niezręczność podwójna: najprzód gwardja narodowa nie miała wielkiej sympatji do szlachty francuskiej, reprezentowanej przez pana de Mailly; a powtóre, nie broniła wnuka Henryka IV-go, lecz króla konstytucyjnego.
To też w odpowiedzi na kilka głosów: „niech żyje król!“ rozległy się na wszystkie strony okrzyki: „Niech żyje naród“.
Pociągnięto króla na dziedziniec królewski. Niestety! ten biedny król, który źle jadł, a przespał się tylko godzinę zamiast siedmiu, był automatem tylko.
Na dziedzińcu, tak samo, jak na pokojach, rojaliści ze zwyczaju wydali kilka okrzyków: „Niech żyje król!“ i te zostały znowu stłumione rozgłośnym, ogólnym, pełnym zapału: „Niech żyje naród!“ okrzykiem.
Gdy zaś rojaliści niezręcznie przy swojem obstawali:
— Nie, nie, nie!... krzyczeli patrjoci, żadnego króla, tylko naród!
A król prawie błagającym głosem odpowiedział:
— Tak, tak, moje dzieci!... naród i król stanowią i będą zawsze tylko jedność stanowili.
— Przynieście delfina!... zawołała Marja Antonina do księżnej Elżbiety, może widok dziecka wzruszy tych gburów.
Posłano po delfina.
Król odbywał tymczasem dalej swój smutny przegląd i powziął nieszczęśliwą myśl zbliżenia się do artylerzystów.
Popełnił błąd fatalny; prawie wszyscy artylerzyści byli republikanami.
Gdyby król mową swoją potrafił zrobić wrażenie na ludziach, byłby to akt odwagi i mógłby podziałać. Lecz nie było nic pociągającego, ani w słowie, ani w rysach Ludwika XVI. Rojaliści spróbowali znów niefortunnego okrzyku: „iNiech żyje król“ i omało nie wywołali zatargu.
Królowa odciągnęła króla.
— Delfin! Delfin!... zawołało kilka głosów, niech żyje Delfin!
Nikt nie powtórzył okrzyku, biedne dziecko przybywało nie w porę i, jak mówią w teatrze, chybiło swej roli.
Król poszedł drogą ku pałacowi; był to prawdziwy odwrót, ucieczka prawie.
Przybywszy do siebie, padł bez tchu na fotel.
Królowa, pozostała przy drzwiach i wodziła oczyma wokoło, jakby szukając kogoś.
Spostrzegłszy pana de Charny, opartego o ramę drzwi jej pokoju, podeszła ku niemu.
— O panie!... rzekła, wszystko stracone!
— Obawiam się tego, Najjaśniejsza Pani!... odrzekł Charny.
— Czy możemy jeszcze uciekać?...\
— Zapóźno już, Najjaśniejsza Pani!
— Cóż więc nam pozostaje?
— Umrzeć!... odpowiedział Charny, skłoniwszy się z uszanowaniem.
Królowa westchnęła, i weszła do siebie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.