Hrabina Charny (1928)/Tom IV/Rozdział XXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXVI.
NOC Z 9-go NA 10-ty SIERPNIA.

Opowiedzieliśmy, co się stało w domu trybunów; powiedzmy teraz co się działo o pięćset kroków dalej, w królewskiem mieszkaniu.
Tam również kobiety modliły się i płakały.
Oddajmy jednak sprawiedliwość każdemu. Księżna Elżbieta i pani de Lamballe modliły się i płakały, królowa modliła się, ale nie płakała.
O zwykłej porze podano wieczerzę, gdyż króla nic nie mogło odwieść od jedzenia.
Gdy wstał od stołu, gdy księżna Elżbieta i pani Lamballe poszły do pokoju, znanego pod nazwiskiem „gabinetu rady“, Marja-Antonina wzięła na bok męża i chciała go uprowadzić.
— Gdzie chcesz abym poszedł?... zapytał.
— Do mego pokoju, Najjaśniejszy Panie; aby włożyć pancerz, który miałeś na sobie 14-go lipca.
— Najjaśniejsza Pani — odpowiedział król — dobre to dla zabezpieczenia mnie od kuli lub sztyletu mordercy, w dniu jakiej ceremonji lub spisku, lecz w dniu walki, w dniu, gdy moi przyjaciele narażają dla mnie życie, byłoby podłością nie narażać się na równi z nimi.
Po tych słowach król opuścił królowę i poszedł do swego gabinetu, zamknąć się ze spowiednikiem.
Królowa wróciła do księżnej Elżbiety i pani Lamballe.
— Co robi król? — pytała ta ostatnia.
— Spowiada się... odpowiedziała królowa z wyrażeni rozpaczy nie do opisania.
W tejże chwili wszedł pan de Charny; był blady lecz zupełnie spokojny.
— Czy można pomówić z królem, Najjaśniejsza Pani?
— Królem ja jestem na chwilę, panie de Charny.
Charny wiedział o tem lepiej, niż kto inny, jednak powtórzył zapytanie.
— Możesz pan wejść do króla... rzekła, lecz wiem, że mu bardzo przeszkodzisz.
— Rozumiem, król jest z panem Pétion, bo właśnie tu przybył.
— Król jest ze spowiednikiem swoim.
— W takim razie, Najjaśniejsza Pani... odpowiedział Charny, jako główny komendant pałacu, zdam raport Waszej królewskiej mości.
— Dobrze panie, jeżeli sobie życzysz... odpowiedziała królowa.
— Przedstawiam Waszej królewskiej mości stan rzeczywisty sił naszych. Żandarmerja konna, dowodzona przez panów Rulhiéres i Verdiére w liczbie 600 ludzi uszykowanych do boju stoi na wielkim placu Luwru; żandarmerja piesza pilnuje stajen. Oddział ze stu pięćdziesięciu ludzi został rozproszony i będzie stanowił w pałacu Tuluzy straż dla zabezpieczenia kasy nadzwyczajnej, kasy dyskontowej i skarbów. Oddział złożony z 30-tu tylko ludzi, stoi przy małych schodach króla, w dziedzińcu Książąt; 200-tu oficerów i żołnierzy starej gwardji konnej i pieszej; 100 młodych rojalistów, tyleż szlachty, około 400-stu zbrojnych zebrało się w sali owalnej i przyległych pokojach; 200-stu do 300-stu ludzi gwardji narodowej rozstawieni są w podwórzach i ogrodzie, nakoniec 1,500 Szwajcarów, stanowiących siłę główną załogi pałacu, zajęło różne posterunki a stoją u wielkiego przedsionka i wschodów, których są bronić obowiązani.
— Czy te wszystkie ostrożności nie uspakajają cię, hrabio?...
— Nic mnie nie uspakaja, gdy idzie o bezpieczeństwo Waszej królewskiej mości.
— Dziękuję, panie de Charny... odparła królowa, oceniam poświęcenie, które kazało ci opuścić ukochane osoby, aby ofiarować usługi cudzoziemce...
— Królowa niesprawiedliwą jest dla mnie... rzekł Charny Życie jej będzie mi zawsze najdroższem ze wszystkich, jak obowiązek będzie mi zawsze ze wszystkich cnót najważniejszym.
— Obowiązek?... tak panie, szepnęła królowa, ale ja także, ponieważ każdy chce spełnić swój obowiązek, własny mój pojmuję. Moim obowiązkiem jest utrzymywać dostojeństwo królewskie z godnością i wielkością, czuwać, aby gdy na nie uderzą, zastali je patrzące śmiało w oczy wrogom, padające z tą szlachetną powagą, z jaką padali starożytni gladjatorowie.
— Czy to ostatnie słowo Waszej królewskiej mości?
— To ostatnie moje życzenie.
Charny skłonił się i spotkawszy około drzwi panią Campan, która szła do księżniczek, powiedział:
— Zachęć pani księżne, aby zabrały w kieszenie co mają najkosztowniejszego; być może, iż lada chwila zmuszeni będziemy opuścić zamek.
Gdy pani Campan oddaliła się, aby spełnić zalecenie pana Charny, ten zbliżając się do królowej, rzekł:
— Niepodobna jest, Najjaśniejsza Pani, abyś nie pokładała nadziei w pomocy z zewnątrz. Jeżeli tak, zaufaj mi pomyśl, że jutro o tej godzinie, będę musiał zdać rachunek Bogu lub ludziom, z tego co się tu stanie.
— A więc... rzekła królowa, Pétion powinien był otrzymać 200 tysięcy franków, a Danton 50 tysięcy. Za te 250,000 franków uzyskano przyrzeczenie od Dantona, że zostanie u siebie, od Pétiona, że przyjdzie do zamku. — Pćéticn tylko co przybył, jak pan mówiłeś.
— Tak, Najjaśniejsza Pani.
— Pétion tylko co przybył, jak pan mówiłeś.
— To coś znaczy, jak pan widzisz.
— To wcale nic nie znaczy; mówiono mi, iż posyłano po niego trzy razy zanim przyszedł.
— Jeżeli jest nasz, to powinien, mówiąc z królem, poło żyć mały palec na powiece prawego oka.
— Lecz jeżeli nie jest naszym...
— W takim razie jest naszym więźniem i wydam najostrzejszy rozkaz, aby go z zamku nie wypuszczono.
W tej chwili posłyszano uderzenie w dzwon.
— Co to jest?... spytała królowa.
— Dzwon na trwogę!... rzekł Charny.
Księżne zerwały się przerażone.
— No i cóż... rzekła królowa, co wam jest?... Dzwon na trwogę, to sygnał buntowników.
— Najjaśniejsza Pani... rzekł Charny, więcej wzruszony niż królowa tym ponurem odgłosem, pójdę się dowiedzieć czy ten dzwon zapowiada co ważnego.
— A czy się jeszcze zobaczymy?... spytała śpiesznie królowa.
— Oddałem się na usługi Waszej królewskiej mości i nie odejdę stąd, aż wszelki cień niebezpieczeństwa przeminie.
Skłonił się i wyszedł.
Oznajmiono królowej, że Péton przybył do Tuileries.
Tym razem nie kazano mu czekać; przeciwnie, powiedziano mu, że król go czeka. Lecz, aby przybyć do króla musiał przejść przez szeregi ustawionych Szwajcarów gwardji narodowej i przez szeregi szlachty, zwanej kawalerami sztyletów.
Ponieważ wszyscy ci wiedzieli, iż król wezwał Pétiona, że mógł on pozostać był w ratuszu lub swoim pałacu, że nie potrzebował przychodzić tu, do tej lwiej jaskini, która się Tuileries zwała, poprzestali na rzuceniu mu w twarz obelg, jak: zdrajca i Judasz, gdy wchodził na schody.
Ludwik XVI czekał Pétiona w tym samym pokoju, w którym tak go opryskliwie przyjął 21-go czerwca.
Tym razem przyjął go lepiej.
— A!... otóż jesteś, panie Pétion!.. — zawołał — jakiż jest stan Paryża?...
Pétion zdał raport o stanie miasta.
— Czy nic więcej nie masz mi pan do powiedzenia?...
— Nie, Najjaśniejszy Panie... odpowiedział Pétion.
Król bacznie przyglądał się merowi.
— Nic więcej?... zupełnie nic?...
Pétion roztworzył szeroko oczy, nie rozumiejąc, o co król tak nalega.
Ze swej strony król czekał, aby Pétion podniósł rękę do oka, dla zrobienia znaku umówionego i okazania tym sposobem, że dzięki 200.000 franków, król mógł liczyć na niego.
Oszukano więc króla; oszust, schował do kieszeni pieniądze!...
Królowa weszła i właśnie w tej chwili, gdy król nie wiedział już, jakie zadać pytanie Pétionowi, a ten na nie oczekiwał;
— No i cóż?... spytała cicho, czy do nas należy?...
— Nie!... rzekł król, nie zrobił żadnego znaku.
— Niech zatem będzie naszym jeńcem!...
— Czy mogę oddalić się, Najjaśniejszy Panie?... zapytał Pétion.
— Na Boga, nie wypuszczaj go!... zawołała królowa.
— Nie panie, za chwilę będziesz wolnym, lecz mam jeszcze do pomówienia z tobą... dodał król, głos podnosząc, wejdź do tego gabinetu.
Było to dla tych, którzy się w gabinecie znajdowali, oświadczeniem; „powierzam wam pana Pétiona, czuwajcie nad nim i nie wypuszczajcie go“.
W gabinecie zrozumiano polecenie i otoczono Pétiona. Poznał on, iż jest więźniem.
W gabinecie było ciasno i duszno.
— Panowie!... odezwał się po chwili, niepodobieństwem dłużej tu pozostać; można się udusić!...
Wszyscy byli tegoż samego zdania, nikt się przeto nie opierał wyjściu Pétiona, lecz wszyscy poszli za nim.
A może i nie śmiano zatrzymywać go jawnie. Zszedł pierwszemi napotkanemi schodami, a te zawiodły go do dolnego pokoju wychodzącego na ogród. Obawiał się przez chwilę, czy drzwi do ogrodu nie są zamknięte, lecz zastał je otwarte.
Znalazł się w więzieniu większem i więcej mającem powietrza, lecz równie dobrze zamkniętem jak pierwsze; w każdym razie było to już polepszenie. Jeden tylko człowiek szedł za nim, lecz w ogrodzie wziął go pod rękę; był to Roederer, syndyk departamentu.
Obaj poczęli się przechadzać po tarasie wzdłuż pałacu.
Taras ten oświecony był linją kagańców, przyszli gwardziści narodowi i zgasili te, które stały w sąsiedztwie mera i syndyka.
Pétion nie widział w tem nic dobrego.
— Panie!... rzekł do jednego z oficerów szwajcarskich, Salis-Lizers‘a, czy byłyby przeciwko mnie jakie złe zamiary?...
— Bądź spokojny, panie Peétion... odpowiedział oficer akcentem niemieckim, król kazał mi czuwać nad panem i zapewniam pana, że ten coby cię zabił, z mojej ręki zginąłby w chwilę potem.
Pétion nie odpowiedział nic i doszedł do tarasu Feuillantów, doskonale oświeconego przez księżyc.
Taras ten otoczony był murem długim na ośm stóp i zamkniętym trojgiem drzwi.
Drzwi te nietylko były zamknięte, ale i zabarykadowane; a prócz tego strzeżone przez grenadjerów znanych z przywiązania do króla.
Nie można się więc było niczego od nich spodziewać.
Pétion schylał się od czasu do czasu, podnosił kamyk i przerzucał go na drugą stronę.
Wreszcie zawiadomiono go, że król życzy sobie z nim mówić.
— I cóż... zapytał go Roederer, nie idziesz?...
— Nie.... odpowiedział Pétion, za bardzo tam gorąco. Przypominam sobie ten gabinet i nie mam najmniejszej ochoty doń powrócić; a wreszcie naznaczyłem komuś schadzkę na tarasie Feuillantów.
I schylał się wciąż, i podnosił kamienie, i przez mur je przerzucał.
— Komuż naznaczyłeś schadzkę?... zapytał Roederer.
W tej chwili otworzyły się drzwi Zgromadzenia, wychodzące na taras.
— Zdaje mi się... rzekł Pétion, że to właśnie, na co oczekiwałem.
— Przepuścić pana Pétiona!... zawołał głos jakiś. Zgromadzenie przywołuje go przed siebie, ażeby zdał sprawę ze stanu sił Paryża.
— Właśnie!... odezwał się Pétion po cichu.
A głośno dodał:
— Jestem gotów odpowiadać na interpelacje moich nieprzyjaciół.
Gwardziści narodowi, w mniemaniu, że go tam spotka coś złego, przepuścili go chętnie.
Było około godziny trzeciej z rana; poczęło świtać, słońce wschodziło czerwono.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.