Hrabina Charny (1928)/Tom IV/Rozdział XXIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXIV.
DLACZEGO KRÓLOWA NIE CHCIAŁA UCIEKAĆ.

To, co uspakajało Tuileries, przerażało rewolucjonistów.
Tuileries postawiono na stopie obronnej. Była to forteca groźną posiadająca załogę.
W sławnym dniu 4-go sierpnia, w którym tyle przedsięwzięto, dwór również nie pozostał bezczynnym.
W nocy z 4-go na 5-ty rozkazano sekretnie przejść z Courbevolie do Tuileries, bataljonom Szwajcarów.
Kilka tylko ich oddziałów posłano do Gaillon, gdzie może król się schroni.
Trzech ludzi pewnych, trzech dowódców doświadczonych znajduje się ciągle przy królowej. Mailladot ze Szwajcarami, d’Hervilly z kawalerją Ś-go Ludwika i gwardją konstytucyjną, Mandat, główny dowódca gwardjjii narodowej, który przyrzekł dwadzieścia tysięcy walczących, odważnych i zaufanych.
Dnia 8-go wieczorem, jakiś człowiek dostał się do zamku. Wszyscy znali tego człowieka, wpuszczono go przeto z łatwością do pokoju Marji Antoniny.
Oznajmiono doktora Gilberta.
— Niech wejdzie!... zawołała królowa głosem drżącym.
Gilbert wszedł.
— Ah! pójdź doktorze, pójdź bardzo jestem szczęśliwą, żeś przyszedł!
Gilbert spojrzał na królową i znalazł w całej osobie Marji-Antoniny takie jakieś rozradowanie i zadowolenie, że zadrżał. Wolałby ją widzieć bladą i zgnębioną, niż w tym stanie rozgorączkowania.
— Najjaśniejsza pani, lękam się, że przybyłem zapóźno, albo w złą chwilę — wyrzekł.
— A jakąż radę mógłbyś nam pan dać w tej chwili?
— Najłatwiejszą do wykonania, Najjaśniejsza pani.
— A więc?...
— Radę ucieczki.
— Ucieczki?...
— Najjaśniejsza pani wie dobrze, że nigdy sposobność nie była dogodniejszą.
— Zobaczymy.
— Znajduje się w zamku około trzech tysięcy ludzi.
— A więc, podług pańskiego zdania, co mamy zrobić z tymi ludźmi?
— Otoczyć się nimi z królem i dziećmi, wyjść z Tuilleries w chwili, gdy się tego najmniej spodziewać będą, o dwie mile stąd wsiąść na koń i dotrzeć do Saillon w Normandji, gdzie Was czekają...
— Wolę zgnieść powstanie raz na zawsze!
— Oh! Najjaśniejsza pani, jakąż on miał straszną słuszność, gdy powiedział, żeś jest skazana!...
— Kto taki, panie?
— Człowiek, którego imienia nie śmiem wymówić, człowiek, który mówił już trzy razy z Waszą królewską mością.
— Cicho!... rzekła, blednąc królowa, postaramy się, aby to było kłamstwem, fałszywem proroctwem.
— Lękam się, Najjaśniejsza Pani.
— Sądzisz pan, że nas będą atakować?
— Wszystko każe się domyślać.
— Czy myślą, że wejdą tu, jak dwudziestego czerwca?
— Tuilleries nie jest fortecą.
— Nie, lecz jeżeli zechcesz pójść za mną, pokażę ci, że może się jakiś czas trzymać.
— Obowiązkiem moim jest iść, gdzie każesz, Najjaśniejsza Pani.
— W takim razie, chodź pan!... rzekła królowa.
I poprowadziła go do środkowego okna, wychodzącego na plac Karuzelu. Widać stąd było nie tę ogromną przestrzeń, jaka się dziś rozpościera przed całą fasadą pałacu, lecz trzy małe zamknięte podwórza, jakie wówczas istniały. Nazywały się one: od strony pawilonu Flory: podwórzem książąt i podwórzem Tuilleries; to zaś, które za naszych czasów dotyka ulicy Rivoli, zwano podwórzem Szwajcarów.
— Patrz, doktorze!... zawołała królowa.
Gilbert zobaczył, że mury były poprzebijane na wylot i tworzyły strzelnice, że ukryta poza murem załoga, mogła stąd strzelać do ludu. Gdyby pierwszy ten szaniec został zdobytym, garnizon cofnąłby się nie do Tuilleries, których drzwi wychodziły na podwórza, lecz do budynków bocznych, i w ten sposób patrjoci, którzyby się ośmielili posunąć w podwórza, byliby wzięci w potrójne ognie.
— Cóż pan na to?... zapytała królowa. Czy zawsze będziesz radził panu Barbaroux i jego 500 marsylczykom, aby nie odstępowali od swego zamiaru?
— Gdyby moja rada mogła być wysłuchaną przez ludzi tak zfanatyzowanych, jak oni, czyniłbym tam te same usiłowania, jakie tu czynię. Radzę Waszej królewskiej mości nie czekać ataku, im zaś radziłbym nie atakować...
— Najjaśniejsza Pani — dodał Gilbert — skoro zdecydowałaś się na tę okropną ostateczność, sądzę, że wszystkie wejścia do zamku dobrze są strzeżone, że naprzykład galerja Luwru...
— A przypomniałeś mi pan o niej; chodź ze mną, chcę się upewnić, czy wypełniono rozkaz, jaki wydałam?
I poprowadziła za sobą Gilberta przez pokoje, aż do pawilonu Flory, wychodzącego na galerję obrazów.
Skoro tam weszli, Gilbert zobaczył, że przecinano galerję na szerokość dwudziestu stóp.
— Widzisz pan?... rzekła królowa.
Poczem zwracając się do oficera, dowodzącego robotami, spytała:
— No i cóż, panie d‘Hervilly?
— Niech nam tylko, Najjaśniejsza Pani, buntownicy zostawią 24 godziny czasu, a będziemy w porządku zupełnym.
— Czy myślisz, panie Gilbert, że nam dadzą te 24 godziny?
— Jeżeli co będzie, to dopiero 10-go sierpnia.
— Dziesiątego?... piątek... to zły dzień na rozruchy, myślałam, że wybiorą sobie niedzielę.
— Lękam się tego dnia! — odparł.
— Chodź, doktorze, chcę ci jeszcze coś pokazać!
I królowa krętemi schodami zeszła na parter pałacu.
Był tu obóz rzeczywisty, obóz ufortyfikowany i broniony przez Szwajcarów. Wszystkie okna były zabarykadowane.
Królowa zbliżyła się do pułkownika.
— Co mówisz, panie Maillardot, o swoich ludziach? — spytała.
— Że są gotowi umrzeć z rozkoszą za Waszą królewską mość.
— Będą nas zatem bronić do ostatniego?
— Gdy rozpoczną ogień, nie zaprzestaną go, aż na rozkaz wydany przez króla.
— Słyszysz, doktorze?... Z zewnątrz pałacu wszystko nam nieprzychylne, wewnątrz wszyscy są nam wierni.
— Pocieszające to, Najjaśniejsza Pani, ale bezpieczeństwem nie jest.
— Grobowym jesteś, doktorze, czy wiesz o tem?
— Wasza królewska mość zaprowadziła mnie, gdzie chciała, czy pozwoli odprowadzić się do siebie?
— Chętnie, doktorze, lecz jestem zmęczoną, podaj mi ramię.
Gilbert skłonił się przed tak wysoką łaską, której królowa bardzo rzadko, naw>et swym najbliższym udzielała, szczególniej od czasu swych nieszczęść. Odprowadził ją do sypialni i tu Marja-Antonina usiadła w fotelu.
— Najjaśniejsza Pani, rzekł Gilbert, zginając kolano, w imię twego męża królewskiego, w imię dzieci ukochanych, w imię twego własnego bezpieczeństwa, ostatni raz błagam Waszą królewską mość, użyj sił, jakie masz zgromadzone, nie do walki, lecz do ucieczki!
— Będziemy walczyć, raczej śmierć niż ucieczka — odparła stanowczo.
— Czy nic Waszą królewską mość nie odwiedzie od tego fatalnego postanowienia?
— Nic a nic.
I podała Gilbertowi rękę wpół do pocałowania, wpół czyniąc znak, aby powstał.
Drzwi się otworzyły i wszedł odźwierny:
Hrabia de Charny, rzekł, przybył w tej chwili i pyta, czy może złożyć uszanowanie Waszej królewskiej mości?
Bladość królowej przybrała wyraz trupi, wyszeptała kilka słów niezrozumiałych.
— Niech wejdzie!... niech wejdzie!... powiedział Gilbert, niebo go zsyła.
Charny stanął w progu, w mundurze oficera marynarki.
— Dowiedziałem się o niebezpieczeństwie, grożącem Waszej królewskiej mości i przybywam — rzekł Charny kłaniając się z uszanowaniem.
— Najjaśniejsza pani!... zawołał Gilbert, posłuchaj tego, co ci powie pan de Charny; głos jego będzie głosem Francji!
I skłoniwszy się z uszanowaniem królowej i hrabiemu, wyszedł, łudząc się ostatnią nadzieją.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.