Horsztyński/Akt V
Scena I
[edytuj][SCENY I W AUTOGRAFIE BRAK]
Scena II
[edytuj]Sala w pałacu jak w akcie I.
Amelia prowadzi maleńkiego Michasia. za rękę.
AMELIA
- Nie wiesz ty, gdzie braciszek Szczęsny?
MICHAŚ
- Widziałem go, siostrzyczko. Spał na sofie zielonej.
AMELIA
- Spał? — Od nikogo dowiedzieć się nie mogę, co się stało w tym zamku. Taki był gwar — teraz tak cicho i spokojnie.
MICHAŚ
- Czy ty, Ameleczko, powiesz mi dziś jaką śmieszną bajeczkę?
AMELIA
- Wczoraj zapomnieliśmy zmówić pacierz, Michasiu.
MICHAŚ
- Cóż to szkodzi, Amelko?
AMELIA
- Bozio może się będzie gniewał na ciebie.
MICHAŚ
- Nie będzie gniewał się, nie będzie — ja mu dam bębenek.
AMELIA
- Mój kochany wróbelku, chodź, pocałuj mnie, mocno — mocno...
MICHAŚ
- O tak!
Rzuca się jej na szyję. Szczęsny wchodzi zadumany.
[SZCZĘSNY]
- Co to? Już noc?... Jakiś sen ciężki spadł na moje powieki Śpię od południa.
[Spostrzega Amelię.]
- Ha! — Amelio, dobry wieczór. Spałem jak przed burzą ciężko i głęboko... Czy pogodny czas?
AMELIA
- Księżyc świeci, wieczór bardzo spokojny i chłodny.
SZCZĘSNY
- Pogodny?
Otwiera okno.
- Czy nie przyjechał ojciec?
AMELIA
- Nie. — Chodź, Michasiu, spać, już późno.
MICHAŚ
- Nie późno — nie późno... Braciszku, pohojdaj mnie na nodze!
SZCZĘSNY
- No — trzymaj się, chłopcze.
MICHAŚ
- Jeszcze — jeszcze!
SZCZĘSNY
- Dosyć... jutro pojedziemy na koniku.
AMELIA
- Jeżeli grzecznie zmówisz paciorek.
MICHAŚ
- To ja przed braciszkiem zmówię paciorek.
AMELIA
- Dobrze. Klęknij tu na dywanie i złóż rączki. Mów za mną: — Boże...
MICHAŚ
- Bozio...
AMELIA
- Daj zdrowie...
MICHAŚ
- Daj zdrowie...
AMELIA
- I szczęście...
MICHAŚ
- I szczęście...
AMELIA
- Mojemu papie...
MICHAŚ
- Mojemu papie...
AMELIA
- Bratu Szczęsnemu — siostrze Amelce...
MICHAŚ
- Bratu Szczęsnemu i siostrzyczce Amelce...
AMELIA
- I wszystkim ludziom.
MICHAŚ
- I wszystkim ludziom.
AMELIA
- Zmiłuj się, Boże, i weź do nieba...
MICHAŚ
- Zmiłuj się, Boże, i weź do nieba...
AMELIA
- Mamę moją...
MICHAŚ
- Mamę moją...
AMELIA
- I miej litość...
MICHAŚ
- I miej litość...
AMELIA
- Nad mamą Amelki...
MICHAŚ
- Nad mamą Amelki...
AMELIA
- Boże...
MICHAŚ
- Boże...
AMELIA
- Daj Michasiowi rozum...
MICHAŚ
- Daj Michasiowi rozum...
AMELIA
- I kochaj mnie, jak będę grzeczny...
MICHAŚ
- I kochaj mnie, jak będę grzeczny...
AMELIA
- Amen.
MICHAŚ
- Amen.
AMELIA
- Szczęsny, jak daleko od nas czas, kiedy mówiliśmy tak cichy pacierz!
SZCZĘSNY
- Bardzo daleko!.
AMELIA
- Wiesz ty, jaki smutny wypadek w zamku? Biedny staruszek Sforka zwariował — żona powiozła go do Wilna, do szpitala bonifratrów.
SZCZĘSNY
- Jak to, do szpitalu?
AMELIA
- Mówi, że tam bardzo dobry doktor — i dlatego woli męża oddać pod dozór dobrych księży niż go wystawiać w zamku na śmiech lokai.
SZCZĘSNY
- Cóż za przyczyna wariacji?
AMELIA
- Żona pana Sforki wróciła z kościoła i zastała męża puszczającego bańki z mydła. Puszczał je i śmiał się — dmuchał i płakał. Rozgniewana i zadziwiona staruszka rozbiła spodek filiżanki z mydlaną wodą — i połamała słomki. Starzec rzucił się na nią jak wściekły — aż nareszcie musiano go związać. Widziałam, jak go związanego wynieśli ludzie i posadzili w kałamaszce. Pytał wszystkich: „Co to ja? Co ja myślę?” — Hajduki śmiali się — a żona biedaczka tak płakała, że aż litość była patrzeć...
SZCZĘSNY
- Wariacja — to rzecz okropna!... Idź, połóż spać Michasia... Przyjdę potem pomówić z tobą... Wiele mam smutnych myśli, które dawno leżą na sercu. Przyjdę do ciebie, siostro, może się wyspowiadani z całego życia.
AMELIA
- Mój najmilszy, będę ciebie czekać i nastroję moją harfę... Pocałuj braciszka, Michasiu, pójdziemy spać...
MICHAŚ
- A jutro na koniku...
AMELIA
- Będę ciebie czekać, Szczęsny...
Odchodzi z dzieckiem.
SZCZĘSNY
- Jak sen dziwnie odświeża i hartuje myśli. Zdaje mi się, że gotów jestem” zacząć drogę czynnego życia. — Myślałem o śmierci jak o ostatnim schronieniu. Nie! Zacznę jeszcze walczyć z wypadkami i z ludźmi — wytrzymam spojrzenie ojca i pokonam go spokojnością czoła...
Wchodzi Sługa.
SŁUGA
- Panie! dziwne biegają wieści. — Żydzi mówią we wsi, że rewolucja w Wilnie.
SZCZĘSNY
- Rewolucja?... dzisiaj?...
SŁUGA
- Powiadają, że zaczęła się o siódmej godzinie wieczorem. Wzięto arsenał... lud cały uzbrojony...
SZCZĘSNY
- Każ osiodłać konie! zbierz, co jest ludzi w zamku, niech' się uzbroją natychmiast! natychmiast!
SŁUGA
- Żyd arendarz, rozsądny człowiek, radził, aby uiluminować zamek; to płyty idące do Wilna zaniosą wieść o tym, że się nasz pan zdeklarował...
SZCZĘSNY
- Nie trzeba!... Nasz pan w Wilnie... Nie lubię tych świateł, co spoza szyb rzucają jakieś blade światła na pokoje. Osiodłać konie!
SŁUGA
- Mówią jeszcze Żydzi, że kilka dni temu była rewolucja w Warszawie...
SZCZĘSNY
- Osiodłać konie!
Sługa odchodzi.
- Warszawa — Wilno — Polska cała — naród — ja. — Orszak ogromnych wypadków przesuwa się przed moimi oczyma. Jak się weń wmieszać — jak stanąć — gdzie?... Czym być?... Czym będzie mój ojciec?... O! ja mu się rzucę do nóg i będę płakał jak dziecię prosząc za biednymi ludźmi, co się miotają w ogromnej sieci wypadków. Zdaje się, że słyszę krzyk rewolucyjny ożywających gruzów... Boże wielki! ja się dawno nie modliłem do Ciebie, a teraz czuję serce moje, wołające z głębi wnętrzności o litość nad nami!... Nad nami? Czym ja jestem? Ja nie powstałem!... Krzyczę między czterema murami wtenczas, kiedy inni umierają w milczeniu... Będę spokojnie patrzał na walkę ludu jak na rzeź gladiatorów... W imię Boga idę skonać!
Wstaje i chce wychodzić. Cień Hetmana wchodzi — przez drzwi przedpokoju, staje na środku i macha ręką na Szczęsnego, aby został.
SZCZĘSNY
- Ojcze... ty wracasz?... Co mamy robić?...
Cień pokazuje ręką, aby został.
- Ojcze... ale mów!... Przecie ty będziesz z narodem?
- O! o! o!...
Przechodzi przez salę i wchodzi do gabinetu.
SZCZĘSNY
- Na Boga!... Taki cichy i biały... Włosy mi powstają na głowie...
Dzwoni — wchodzi sługa.
- Co to? Pan przyjechał?... Co wam rozkazał?... Czy mówił do was?
- Pan?!
SZCZĘSNY
- Czy byli ludzie w przedpokoju?
SŁUGA
- Było nas czterech.
SZCZĘSNY
- To spaliście pewnie! Idź do gabinetu i zapytaj pana, czy nie chce czego.
SŁUGA
- Ale ja przysięgam panu hrabiemu, że pan hetman nie wrócił. — Słyszelibyśmy zajeżdżający powóz.
SZCZĘSNY
- Musiał konno przyjechać... Jest teraz w tym gabinecie — zobacz...
Sługa otwiera drzwi do gabinetu.
SŁUGA
- Panie hrabio — tu nie ma żywej duszy!
SZCZĘSNY
- Kłamiesz!... Mój ojcze!...
Patrzy do gabinetu.
- O!... czy ja dostałem pomieszania zmysłów?... Szklankę wody!
GŁOS HETMANA
- Szklankę wody!
SZCZĘSNY
- Czy słyszałeś?... Wszak to głos mojego ojca — prosi o szklankę wody.
SŁUGA
- Ja nic nie słyszałem, panie.
SZCZĘSNY
- Ale ja przysięgam, że słyszałem głos mego ojca....
SŁUGA
- Gdzie?
SZCZĘSNY
- Tu!
Uderza nogą.
- Może wszedł do pokojów na pierwszym piętrze — szukajcie ze światłami, może jest na pierwszym piętrze...
SŁUGA
- Ale pan mówiłeś, że wszedł do tego gabinetu... Z gabinetu; nie ma wyjścia.
SZCZĘSNY
- Logika sługi... to rzecz dziwna!... Idź, bo ja muszę być chory... Nie mów nikomu w zamku... Na Boga, nie mów nikomu!... bo ja muszę być chory...
SŁUGA
- Czy zawołać doktora?...
SZCZĘSNY
- Nie — nie!... Co to za tętent?... Ktoś jedzie konno w mojej głowie.
GŁOS
w przedpokoju
- Gdzie pan Szczęsny? gdzie Szczęsny?
Wpada Nieznajomy.
NIEZNAJOMY
- Szczęsny! Szczęsny!...
do Sługi
- Odejdź!
Sługa odchodzi.
SZCZĘSNY
odpycha Nieznajomego, patrzy na niego długo
- Ojciec mój — musiał umrzeć... Ja widziałem cień mojego ojca... Ojciec mój musiał umrzeć...
NIEZNAJOMY
- Umarł...
SZCZĘSNY
- Ha!...
Pada na krzesło.
NIEZNAJOMY
[do siebie]
- Nie wiem, co ma powiedzieć...
SZCZĘSNY
- Daj mi rękę... pomóż mi wstać... trzeba wiedzieć o wszystkim... Wiesz... a przynajmniej dowiedź mi w godzinie nieszczęścia, że mnie masz za człowieka. Opowiedz wszystko... jak tam było... w Wilnie... Patrz mi ciągle w oczy i trzymaj oczyma myśl moją, bo mi się głowa zawraca... Ale powiedz wszystko... bo jeżeli moja imaginacja będzie musiała kończyć obrazy — to gotów jestem — rozumiesz?... Co widziałeś?...
NIEZNAJOMY
- Siądź...
SZCZĘSNY
- Nie... stać będę... lżej... opowiadaj...
NIEZNAJOMY
- Otóż... w nocy o godzinie siódmej Jasiński z trzystu ludźmi przeszedł wyłomem muru koło Ostrej Bramy... księżyca jeszcze nie było... przed Ostrą Bramą świeciła lampa... spiskowi idąc przed nią żegnali się... I cicho podsunęli się wszyscy pod obdwacht naprzeciw ratusza... Jasiński poskoczył szybko i zabił szyldwacha, tak że Moskal nie jęknął... Chwycił za karabin... Spiskowi rozebrali broń z kozłów i tarabany... Jasiński rozesłał barabańszczyków na wszystkie ulice — i rozkazał, aby skoro uderzy ósma godzina, wszyscy zaczęli bębnić. — Sam ulicą Zamkową z dwiestu pięćdziesięciu ludźmi poszedł na Arsenał... Uderzyła ósma... we wszystkich ulicach ozwały się bębny. — Moskale w popłochu sądzili, że na każdej ulicy stoi oddział żołnierzy — i uciekali od bębna do bębna... Jasiński wziął Arsenał — i kazał bić we dzwony... Okropny rozgłos dzwonów obudził lud — zaczął w Arsenale zbierać się — broń rozebrał — i mordował Moskali... Byłem przy Jasińskim... wszyscy polscy panowie będący w Wilnie nie mieli się czego lękać — bo lud zajęty był Moskalami... Wtem jakiś stary przedziera się do Jasińskiego i podaje mu plikę papierów... Jasiński kazał podać pochodnie i przeczytawszy papiery plunął i rzucił je ze wzgardą — lud rozerwał między siebie listy... zaczął się zbierać koło tych, którzy umieli czytać, i długo nie mogłem pojąć tej sceny — myślałem, że to były proklamacje i manifesta... Nagle słyszę krzyk z tysiącznych ust: „Kossakowski zdrajca!...” potem... jeszcze okropne słowo...
SZCZĘSNY
- Mów...
NIEZNAJOMY
- „Wieszać!”
Szczęsny chwieje się cały i daje znak ręką.
- Przedzierając się, a raczej niesiony z falą ludu, oparłem się aż o sztachety pałacu twego — hetmana... Lud zapchał całe schody — i wył jak hiena... Nagle coś zleciało z otwartego okna i przebiło się na pół na żelaznych sztachetach... to był karzeł. — Skonał wijąc się jak robak na ostrzu żelaznym...
Szczęsny trzęsie się.
- W kilka chwil potem wyprowadzono... blady był, ale spokojny...
SZCZĘSNY
- Ubrany...
NIEZNAJOMY
- W szlafroku... W ręku coś ściskał — tak mocno, że nikt mu nie mógł ręki otworzyć...
SZCZĘSNY
- Mówił co?
NIEZNAJOMY
- Mówił: „Szklankę wody”.
SZCZĘSNY
- Dali mu?
NIEZNAJOMY
- Jeden w tłumie chciał lud odwrócić namową od zapędu... chciał, aby sądowi oddano nieszczęśliwego...
Szczęsny ściska za rękę.
- Potem jakiś ksiądz zbliżył się i słuchał spowiedzi... spowiadający się był nieco roztargniony i patrzał często...
SZCZĘSNY
- Nie dręcz mnie... patrzał w stronę zamku... czekał... jeszcze czekał...
NIEZNAJOMY
- Spokojny był... i uśmiechnął się... potem otworzył dłoń ściśnioną — w dłoni była papierowa tabakierka — zażył i jednemu człowiekowi, co nic nie mówił i patrzał na niego, oddał tabakierkę...
Szczęsny wyciąga rękę, ale nagle ją odsuwa machinalnie.
- Krótko cierpiał...
SZCZĘSNY
- Jak krótko?
NIEZNAJOMY
- Pół minuty... nie więcej...
Szczęsny dobywa zegarka i patrzy.
SZCZĘSNY
- Ale to długo... patrz, jak to długo... Widzisz, że ja spokojny... Bądź zdrów...
Chce iść.
NIEZNAJOMY
- Szczęsny! na miłość Boga, gdzie idziesz?
SZCZĘSNY
- Ale... idę odczepić ojca z szubienicy...
NIEZNAJOMY
- Spokojności — rozwagi, mój przyjacielu!
SZCZĘSNY
- Ja nie zabiłem ojca mego — ale gdybym był pojechał z ludźmi przed kilką godzinami, to mój ojciec jeszcze by żył... Ale ja nie zabiłem mego ojca — czy sądzisz, że ja mógłbym był go obronić?
NIEZNAJOMY
- Nie, na Boga nie!
SZCZĘSNY
- Tak! — przysięgam, tak, mogłem go był obronić... Przekonaj mnie, że nie — bo padnę trupem na podłogę...
NIEZNAJOMY
- On nie może płakać... Szczęsny... daj rękę...
Kładzie mu w rękę tabakierkę.
SZCZĘSNY
- O!... tabakierka...
Zakrywa oczy i słychać łkanie.
NIEZNAJOMY
- Biada! biada!
SZCZĘSNY
- Patrz — na tabakierce mój portret, kiedy byłem dzieckiem... Widzisz, miałem taką różową twarz... taki uśmiech... ojciec mnie takim całował i pieścił na kolanach... Biedny mój ojcze! biedny mój ojcze!... Idź, bo ty płakać nie możesz... zaklinam ciebie, nie patrzaj na mnie — ja chcę być dzieckiem...
[Przychodzi] Sługa.
SŁUGA
- Panie, przyjechałem, co koń miał ducha, z Wilna. — Lud wściekły wali się tłumem z miasta rabować ten zamek — za półtory godziny będzie w bramie... Ojciec pana zamordowany...
SZCZĘSNY
- Ha!... lud się wali rabować zamek...
NIEZNAJOMY
- Szczęsny, zaklinam ciebie, nie bierz przedsięwzięcia oporu!... Trzeba mieć Rzymianina serce, Szczęsny... trzeba lud wyjący zostawić, aby się wysilał na ścianach i zwierciadłach... trzeba się poświęcić, Szczęsny...
SZCZĘSNY
- Ha! chcesz, abym ja był latarnią zamku mojego...
NIEZNAJOMY
- O! na Boga, nie mów tak okropnie...
SZCZĘSNY
- Czy on mnie zna, ten motłoch?... Czy nie zechce rzucić mi w oczy skrwawioną w sercu ojca mego chustką? Dzwoni — wchodzi Sługa.
- Wszyscy!
Dzwoni. Wiele sług.
- Rozbierzcie między siebie wszystkie złoto, które się znajduje w skarbcu — i idźcie spokojnie czekać mnie na górze o pół mili stąd. — Nie ruszać sprzętów — a tak sprawiać się spokojnie, aby siostra moja nie posłyszała najmniejszego szelestu... Będę z wami o godzinie pierwszej w nocy — ale rozkazuję — ja teraz pan wasz, aby przed dwunastą godziną żadnego już w zaniku nie było...
SŁUDZY
- Słuchamy...
SZCZĘSNY
- Dziękuję wam za wierne usługi... Czy są między wami tacy, co od dzieciństwa znają ojca mojego?
Kilku sług wychodzi.
- Módlcie się za duszę pana waszego!
Ściska za rękę, daje znak, aby odeszli. Odchodzą. Szczęsny chodzi po pokoju.
NIEZNAJOMY
- Cóż zamyślasz robić?
SZCZĘSNY
- Powiedziałeś że mam serce Rzymianina... Wysadzę zamek w powietrze... żadna ręka nie dotknie... na wieży są prochy...
NIEZNAJOMY
- Jak to?... Więc chcesz zginąć?... Słuchaj: ja jestem silny — wyniosę ciebie jak dziecko z zamku...
SZCZĘSNY
- Nie! Wszak można zamek wysadzić na powietrze i żyć... mam sposób — sam mi dopomożesz... Wiesz, że nawet nie chciałbym zginąć — muszę oczyścić w oczach narodów dwie i pamiątki, zmazać dwie plamy... Słuchaj... na wieży są prochy — włożysz ten pistolet nabity rurą do jaszczyka — cyngiel pistoletu połączysz długim sznurkiem z mechaniką zegara na wieży — przywiążesz go do pałasza Pogoni litewskiej — po wybiciu godziny dwunastej w nocy ta Pogoń podnosi pałasz i uderza w orła rosyjskiego — podnosząc! pałasza pociągnie sznurkiem za cyngiel pistoletu i wszystko będzie... popiołem... błyskawicą... niczym... Uczyń to...
NIEZNAJOMY
- Ale ty nie zostaniesz w zamku...
SZCZĘSNY
- Słuchaj... oto biorę na siebie zbawienie siostry mojej i braciszka, którzy nie wiedzą o niczym i śpią w tym pokoju. — jakże chcesz, abym ja z nimi skonał... Zostanę chwilę po tobie w zamku — aby moję siostrę przygotować i nie przestraszyć boleścią mojej twarzy... muszę dlatego przez chwilę samotnie pomyśleć i uspokoić się, aby uspokoić drugich... Czekaj mnie na drugiej stronie Wilii, ale przyrządź pierwej wszystko, jak mówiłem... przysięgnij...
NIEZNAJOMY
- Przysięgam...
SZCZĘSNY
- Chodź, uściśnij mnie!... Prawda, że to noc okropna?
NIEZNAJOMY
- Będzie mi się śniła w grobie nawet...
SZCZĘSNY
- Czekaj... w grobie się nic nie śni... Czy sądzisz, że myśl jest tak silna, że ją nie mogą całkiem stargać wypadki okropne życia?... Czy dusza jest niewypaloną nigdy lampą?... Czy ziemia grobowa może dać jej nowe kolory i siły wilgocią jak kwiatowi?... Czy dlatego niszczy ciało, aby dusza śnić mogła?... Więc niszczy coś — dla niczego... Zastanów się i postaw się na moim miejscu, i myśl... Gdybyś ty mógł teraz rozwiązać tę zagadkę wszystkich religii na świecie... Ja nie mogę do nieba zanieść pamiątkę tej nocy... A jeżeli nie będę pamiętać o tym, czym byłem... coż znaczy to słowo: będę?
NIEZNAJOMY
- O, jakże ty złamany nieszczęściem!...
SZCZĘSNY
- I owszem, myślę... więc żyję...
NIEZNAJOMY
- Czekam ciebie z drugiej strony rzeki...
SZCZĘSNY
- Nie żegnamy się...
Odchodzi [Nieznajomy.]
- Nie widzę żadnej drogi przed sobą... zdaje się, że chodzę na gzymsach zamku... Ja... i siostra... i to dziecię... dziecię, co się modliło dziś jeszcze: „Boże, daj zdrowie”... Jak głos tego dziecka stał się piosenką duszy mojej... Boże, daj zdrowie! Ale co robić?... powiedz, wahająca się myśli, co robić...
KSIĄDZ
wchodzi
[DOKOŃCZENIA DRAMATU NIE MA]