Hordubal/Księga pierwsza/XXIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karel Čapek
Tytuł Hordubal
Wydawca "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza
Data wyd. 1948
Druk "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza, Wrocław
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Paweł Hulka-Laskowski
Tytuł orygin. Hordubal
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXIV

Znalazła go Hafia w oborze. Krowy były niespokojne, więc Polana ją posłała, idź, zajrzyj do obory. Leżał na słomie i charczał.
I już się nie sprzeciwiał, gdy Polana prowadziła go do izby. Próbował tylko zmarszczyć brwi. Rozebrała go i ułożyła w łóżku.
— Chcesz czego?
— Nie chcę! — Dygotał i chciało mu się spać. Coś mu się śniło i wyrwało go ze snu. Cóż to było? Gerycz przecie nie był w Ameryce i wszystko poplątał, a teraz trzeba zaczynać od początku. Żeby tylko nie ciężyło tak strasznie na piersiach. Widać ten gałgan Czuwaj położył mi się akurat na piersi i śpi. Niespokojną ręką głaszcze się Juraj po włochatych piersiach. Leż sobie, kundlu, leż! O, jak ci serduszko bije! I jakiś ty ciężki, piesku!
Przez chwilę spał, a gdy otworzył oczy, Polana stała we drzwiach i badawczo nań patrzyła. — Jak się masz?
— Już lepiej, duszko. — Bał się przemówić do niej, żeby się wszystko nie rozwiało i nie przemieniło w jego komórkę w Johnstown. Przecież teraz jest — — — jakby w domu. Malowany kufer, dębowy stół, dębowe krzesła — — — Serce zakołatało żywiej: przecież ja wreszcie wróciłem do domu. Ach, Boże, jakaż długa była droga, dwa tygodnie na lowerdecku i w pociągu, człowiek jest teraz jak połamany. Ale poruszyć się nie mogę, bo mi wszystko zniknie. Lepiej już zamknąć oczy i wiedzieć tylko, że to wszystko jest tuż.
A potem znowu wszystko się plącze: majnerzy w Johnstown — Harciarz — biją Hordubala. Juraj ucieka chodnikiem, kluczy, łapie się drabiny szybowej i drapie się po niej w górę. Z góry leci winda, rozwali mu głowę, zabije go na amen. I Hordubala budzi jego własne stęknięcie. Trzeba walczyć z sennością. Tu jest lepiej. Wytrzeszczonymi oczyma przygląda się Juraj spokojnym sprzętom. Tak, tu jest lepiej. Hordubal pokazuje coś palcem i opowiada Misiowi o Ameryce. Ja się, bratku, nie bałem nawet najcięższej pracy. Hallo, Hordubal! — wołają, a ja wnet idę. Pewnego razu osunął się chodnik. Nawet cieśle nie chcieli tam pójść. Dostałem wtedy dwadzieścia dolarów i sam inżynier ściskał mi rękę, Misiu, tak mi ściskał rękę. A teraz zjeżdża Hordubal windą na dół, niżej, coraz niżej. Siedzi tam jakaś tłusta Żydówka i suchy staruszek, i surowo spoglądają na Hordubala. Sto osiemdziesiąt jeden, osiemdziesiąt dwa, trzy, naliczył Juraj i krzyczy: Dość! Dość! Głębiej już nie można, bo to już samo dno szybu! Ale winda zjeżdża coraz niżej, jest coraz goręcej, nie ma czym oddychać! Cóż to, ci dranie zjeżdżają aż do piekła? Jurajowi zdaje się, że się udusi i budzi się nagle.
Świta. We drzwiach stoi Polana i uporczywie patrzy.
— Już jest lepiej — miamle Hordubal, a w oczach ma żar. — Nie gniewaj się, Polano, ja zaraz wstanę.
— Poleż sobie — mówi Polana i podchodzi ku niemu. — Boli cię co?
— Nie boli. W Ameryce też mi tak było. Powiedział doktór, że to flou, grypa. A po dwóch dniach byłem jak ryba. Jutro wstanę, duszko. Robię ci tu nieporządek, prawda?
— Chciałbyś czego?
Hordubal kręci głową. — Jest mi zupełnie dobrze. Tylko trochę zimnej wody. Sam bym zresztą mógł...
— Zaraz ci podam! — I Polana wychodzi.
Hordubal podłożył sobie poduszkę pod plecy i poprawił na piersiach koszulę. Żeby mnie Polana nie widziała takiego rozchełstanego, myśli. Gdybyż tak można umyć się i ogolić? Zaraz przyjdzie Polana, zaraz tu będzie. Może usiądzie nawet na krawędzi, podczas gdy będę pił. Juraj odsuwa się, żeby miała gdzie usiąść i czeka. Może zapomniała o mnie — pomyślał. Ma biedaczka tyle roboty! Gdybyż przynajmniej Szczepan wrócił! Powiem jej, gdy przyjdzie: Cóż, Polano, może by tak Szczepan mógł wrócić?
We drzwiach ukazuje się Hafia i niesie szklankę wody, a niesie ją tak ostrożnie, aż z nadmiaru ostrożności wysuwa język.
— Dobraś dziewczynka, Hafio — odetchnął Hordubal. — A cóż wujaszek Szczepan, nie przyszedł?
— Nie przyszedł.
A co robi matka?
— Stoi na podwórku.
Hordubal nie wie już, co by tak jeszcze powiedzieć. Nawet o piciu zapomniał. — No idź sobie, mała — mruczy i Hafia w mig jest za drzwiami.
Juraj leży cicho i wsłuchuje się. Konie w stajni tłuką kopytami. Czy też Polana dała im wody? Nie, teraz daje świniom, bo słychać zadowolone chrząkanie. Ile kroków musi zrobić taka kobieta! — dziwi się Hordubal. Powinien by wrócić Szczepan. Pojadę do Rybar i powiem mu, co ty się tu wałkonisz, próżniaku? Ruszaj do koni! Polana nie da rady wszystkiej robocie. Może po obiedzie pojadę, myśli Juraj, ale na oczy padają mu jakieś zasłony i wszystko znika.
We drzwiach stoi Hafia i zagląda do izby. Chwilkę przestępuje z nogi na nogę i ucieka. — Śpi — szepcze matce, stojącej na dworze. Polana nic, tylko nad czymś bardzo usilnie rozmyśla.
Około południa Hafia na palcach wchodzi do izby. Hordubal leży z rękoma nad głową i mruga wpatrzony w sufit.
— Matka pyta, czy czego chcecie? — powtarza, co jej kazano.
— Ja myślę, Polano — wywodzi Juraj — że Szczepan mógłby wrócić.
Dziewczynka nic nie rozumie i w zdumieniu szeroko rozwiera gębulę.
— I jak się macie? — mówi z głębokim wydechem.
— Dobrze. Grzecznie dziękuję.
Hafia wybiega na dwór. — Mówi, że dobrze — melduje Polanie.
— Całkiem dobrze?
— No tak — przyświadcza dziewczynka.
A potem nastała popołudniowa cisza. Hafia już nie wie, co ma robić? Matka jej nakazała, żeby była w domu, gdyby gazda czego potrzebował. Hafia bawi się na zaprożu lalką, którą wystrugał jej Szczepan. Nie wolno wychodzić, poucza lalkę, gospodarz się położył, musisz pilnować zagrody. I nie płacz, bo dostaniesz klapsa.
Na palcach idzie Hafia, aby zajrzeć do izby. Gospodarz siedzi na łóżku i kiwa głową.
— Co robi matka, Hafio?
— Gdzieś poszła.
Hordubal znowu kiwa głową. — Powiedz jej, żeby Szczepan wrócił. A tego ogierka może Szczepan otrzymać z powrotem. Czy chciałabyś mieć króliki?
— Chciałabym.
— Zrobię ci klatkę dla królików, taką samą, jaką miał majner Jensen. Ech, Polano, w Ameryce jest takich rzeczy bardzo dużo... Wszystko sam zrobię. — Hordubal kiwa głową. — Czekaj, zabiorę cię z sobą w góry, na połoninę, tam jest taki dziwny zrąb, że nawet Misio nie wie, co by to być mogło. Idź, idź, powiedz matce, że Szczepan wróci.
Hordubal jest jakiś zadowolony, kładzie się i zamyka oczy. Robi się ciemno jak w chodniku kopalnianym. Buch — buch! — walą młoty w skale. A Szczepan się śmieje, że to same kamienie. No, dobrze, ale za to nie wiesz, ty głupi, co to jest robota. Po robocie poznaje się chłopa. A jakie drzewo, duszko, masz na dworze? Same proste szczapy? A ja rąbałem pniaki i karpinę. Rąbanie takich pniaków, to robota dla chłopa. Albo dobywanie kamieni z ziemi. Hordubal jest zadowolony. Dużo się napracowałem, Polano, Bóg mi świadkiem, że dużo. Ale dobrze jest i tak. Wszystko w porządku. I Juraj z rękoma skrzyżowanymi spokojnie zasypia.
Zbudził się o zmierzchu, bo zmrok cięży. — Hafio! — woła — gdzie jest Polana? Hafio! — Cicho, tylko z oddali słychać dzwonienie. Stada wracają z pastwiska. Hordubal wyskoczył z łóżka i wdziewa spodnie: trzeba krowom wrota otworzyć. W głowie się człekowi kręci od tego leżenia. Juraj wlecze się z izby na podwórko i na oścież otwiera wrota. Dzwonienie zbliża się, wali się jak rzeka, jak gdyby się cały świat rozdzwonił krowimi dzwonkami i brzękaniem dzwoneczków cielęcych. Jurajowi chce się uklęknąć, bo jeszcze nigdy nie słyszał takiego uroczystego i wspaniałego dzwonienia. Kiwając głowami, wchodzą na podwórko dwie krówki, ogromne jakieś, z jasnymi wymionami. Juraj opiera się o wrota, i jest mu tak dobrze, tak pojednawczo, jakby się modlił.
We wrota wpadła Polana, śpiesząc się, zdyszana. — Ty już wstałeś? — wyrwało jej się pytanie. — A gdzie Hafia?
— Wstałem — mruczy Juraj, jakby się tłumaczył. — Już mi dobrze.
— Idź, idź, połóż się jeszcze — każe Polana. — Rano — — — będziesz zdrów zupełnie.
— Jak chcesz, duszko, jak chcesz — mówi Juraj posłusznie i uprzejmie. — Na próżno bym ci tu przeszkadzał. — Zamknął jeszcze wrota, zawiesił haki i powoli zawrócił ku izbie.
Gdy mu zaniesiono wieczerzę, spał.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karel Čapek i tłumacza: Paweł Hulka-Laskowski.