Hordubal/Księga druga/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karel Čapek
Tytuł Hordubal
Wydawca "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza
Data wyd. 1948
Druk "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza, Wrocław
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Paweł Hulka-Laskowski
Tytuł orygin. Hordubal
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I

— Juraja Hordubala zabili!
Starosta Gerycz pośpiesznie zarzuca gunię na plecy. — Leć, chłopcze, po żandarmów! — rozkazuje szybko. — Żeby przyszli do Hordubalów.
Po podwórku zagrody Hordubala biega Polana i załamuje ręce. — Ach mój Boże, mój Boże! — biada. — Kto to mógł zrobić! Zabili gazdę, zabili!
Przerażona Hafia siedzi w kącie, przy płotach stoją zdrętwiałe sąsiadki, gromadka mężczyzn tłoczy się koło furtki. Starosta idzie prosto do Polany i kładzie jej rękę na ramieniu. — Przestańcie, gaździno. A co mu się stało? Gdzie ma ranę?
Polana zadrżała: — Ja nie-nie-nie wiem, ja tam nie byłam, nie mogłam...
Starosta przygląda jej się uważnie. Była blada i twarda jakaś. Zmuszała się po prostu, żeby tak biegać po podwórku i biadać.
— Więc kto go widział?
Polana zaciska usta, ale w tej chwili nadchodzą żandarmi i zamykają furtkę ludziom przed nosem. Przybywa stary otyły Gelnaj z kołnierzem rozpiętym i bez karabinu, i Biegl, nowy żandarm, błyszczący nowizną i gorliwością.
— Gdzie jest? — pyta Gelnaj półgłosem. Polana wskazuje ku izbie i zawodzi.
Hordubal Amerykanin leży na łóżku, jakby spał. Gelnaj zdjął kask i ociera pot z czoła, żeby zatuszować wzruszenie. Gerycz sterczy zasępiony we drzwiach. Tylko Biegl podchodzi ku leżącemu człowiekowi i pochyla się nad łóżkiem. — Patrzcie, panowie, tu na piersi. Wygląda to tak, jakby go byli czymś przebili.
— Robota domowa — mruczy starosta.
Gelnaj odwraca się zwolna ku niemu. — Co tymi słowy chcecie powiedzieć, panie Gerycz?
Starosta potrząsa głową. — Nic. — Biedny Juraj, myśli sobie.
Gelnaj drapie się po potylicy. — Patrzcie, Karolku, okno wybite. — Ale Karolek podnosi koszulę zamordowanego i zagląda pod nią. — Dziwne — cedzi przez zęby. — To nie nóż. I tak mało krwi. —
— To okno, panie Biegl — powtarza Gelnaj. — To coś dla pana.
Biegl zwraca się ku oknu. Jest zamknięte, tylko w jednej szybie wybity otwór. — Patrzajcież! — zawołał rozbawiony. — Więc to miało być tędy. Tylko że tą dziurą nikt nie mógł przeleźć, panie Gelnaj. A tutaj w szybie są ślady diamentu, ale od wewnątrz. Pociecha pierwszej klasy!
Gerycz na palcach podchodzi do łóżka. Ej, ty biedaku, jaki ostry masz nos! I oczy ma zamknięte, jakby spał — —
Biegl ostrożnie otwiera okno i wygląda na dwór. — Naturalnie! Tegom się spodziewał — melduje z zadowoleniem. — Szkło potłuczonej szyby leży na dworze, panie Gelnaj.
Gelnaj sapnął. — Więc wy, starosto, powiadacie, że to robota domowa? — rzekł z wielką powagą. — Szczepana Manyi tu nie widzę.
— Będzie niezawodnie w domu, w Rybarach — odpowiada starosta niechętnie jakoś.
Biegl wtyka nos do każdego kąta. — Nigdzie nie ma niczego przewróconego, wyłamanego...
— Mnie się to nie podoba, Karolku — powiada Gelnaj.
Biegl wyszczerzył zęby. — Zbyt głupio zrobione, prawda? Ale niech pan poczeka, to się da ładnie opracować. Ja, panie Gelnaj, bardzo lubię wypadki jasne.
Gelnaj wychodzi na podwórko, otyły i dostojny. — Chodźcie no tu, gaździno Hordubalowa — kto był tej nocy w domu?
— Tylko ja — i Hafia, ta mała córeczka.
— Gdzie pani spała?
— W komorze. Z Hafią.
— Te drzwi, prowadzące na podwórko, były zamknięte, prawda?
— Tak, proszę pana.
— A rano — były zamknięte? Kto je otwierał?
— Ja sama. O świcie.
— Kto pierwszy spostrzegł zabitego?
Polana zaciska usta i nie odpowiada.
— Gdzie wasz parobek? — ostro pyta Biegl.
— W domu, proszę pana, w Rybarach.
— Skąd pani o tym wie?
— No, ja tak przypuszczam — — —
— Nie pytam, co pani przypuszcza. Skąd pani wie, że jest w Rybarach?
— ...Nie wiem.
— Kiedy był tu po raz ostatni?
— Dziesięć dni temu. Został odprawiony — — —
— Kiedy widziała go pani ostatnio?
— Dziesięć dni temu.
— Niech pani nie łże! — warknął Biegl prosto z mostu. — Wczoraj się pani z nim widziała. Wiemy o tym.
— To nieprawda! — westchnęła Polana wystraszona.
— Przyznajcie się, Hordubalowo — dogaduje jej Gelnaj.
— Nie — tak. Wczoraj mnie spotkał...
— Gdzie? — natarł Biegl.
— Na dworze.
— Gdzie, na dworze?
Polana nie wie, gdzie spojrzeć. — Za wsią.
— Co pani robiła za wsią? Więc co? Prędzej!
Polana milczy.
— Pani miała z nim schadzkę, prawda? — zaczyna znowu Gelnaj.
— Nie! Bóg mi świadkiem! Spotkał mnie przypadkowo...
— Gdzie? — naciera znowu Biegl.
Polana zwraca zaszczute oczy ku Gelnajowi. — Spotkał mnie przypadkiem — — I pytał tylko, kiedy mógłby przyjść po swoje rzeczy. Ma tu jeszcze swoje ubranie, tam w stajni.
— Aha, gazda wyrzucił go od razu, bez wypowiadania mu miejsca. Tak? I za cóż to, pani gospodyni?
— Pokłócili się z sobą.
— I kiedy miał przyjść po swoje rzeczy?
— Dziś — dziś rano.
— I przyszedł?
— Nie przyszedł.
— Dlatego, że był tu w nocy! — zawołał twardo Biegl.
— Nie! Nie było go tu! Był w domu!
— Skąd pani wie?
Polana zagryza usta. — Nie wiem.
— Chodźcie no, Hordubalowo — rzekł twardo Biegl. — Tam nad zwłokami tego zamordowanego powiecie nam więcej.
Polana zatacza się jak pijana.
— Dajcie jej, panowie, spokój — woła Wasyl Gerycz Wasylów — jest ciężarna.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karel Čapek i tłumacza: Paweł Hulka-Laskowski.