Herod-baba/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Herod-baba
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1880
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Z jakiemi myślami nazajutrz wstała piękna Elżbieta — stryj Eligi odgadnąć nie mógł. Po wczorajszym śmiechu i płaczu, twarz miała uspokojoną, wyglądała rumiano i świeżo... nie było śladów wzruszenia i bezsilności.
Widząc to stary, po ucałowaniu ręki, zapytał cichuteńko: — Co też daléj czynić mieli...
Z razu Elżunia nic nie odpowiedziała.
— Zobaczymy, rzekła po namyśle — mój pan Zygmunt też pewnie o mnie słyszeć musiał i przez Dziembę, i choćby ze wczorajszego teatru. Wszakże się około téj tancerki kręci... a więc wiedzieć będzie o wczorajszém przedstawieniu... myślę, że i o mnie... Zastosujemy się do tego, co on pocznie i czego się o nim dowiedzieć potrafimy...
Eligi złożył ręce, głowę na piersi spuścił: — Wola twoja...
A tu już do drzwi się dobijano... Wojewoda prosił ażeby mógł być dopuszczon przed oblicze pięknéj pani.
Otworzyły się podwoje... Stryj wyszedł naprzeciw... Wystrojony przepysznie z czapeczką pod pachą, od któréj kita brylantami błyszczała... wsunął się pan wojewoda, prawiąc komplementa od progu...
— Cieszę się, że acani dobrodziejka tak po podróży ślicznie wyglądasz! Los szczęśliwy uczynił mnie tu jéj, mogę powiedzieć, opiekunem... nie dziwże się pani, gdy się ośmielę jéj spytać, w czembym mógł usłużyć...
Elżunia wskazała krzesło, spojrzała na Stryja i poczęła:
— Sądzę, że pan wojewoda ledwie się domyślasz powodu mojego przybycia tutaj... Nie przybyłam z dobréj woli, przygnało mnie wielkie strapienie domowe, na które, rzeczywiście jako niedoświadczona, rady znaleźć nie mogę. Mąż mój, zbiegł mi tu za jakąś płochą kobietą... nawet imienia kobiety może nie wartą... W pierwszym przystępie żalu i gniewu pognałam za nim... dziś żałuję, bom raczéj powinna była podziękować Panu Bogu, iż mnie od niego uwolnił. Sprawa moja jasną jest... chcę być uwolnioną od tego człowieka, a korzystam z bytności tutaj i z łaskawéj interwencyi waszéj, prosząc byście mi pomogli w konsystorzu do rozwodu... u króla JM., by też za mną przemówił do biskupa słowo...
— Sprawa czysta, jasna, o pomstę do Boga wołająca! przerwał z uniesieniem wojewoda: a kto panią widzieć miał szczęście, ten winowajcy przebaczyć nie może.... Z najmilszą chęcią przyczynię się do uwolnienia pani z tych więzów... Król JM., który wczoraj jeszcze zwrócił na nią uwagę... pewien jestem... weźmie to do serca...
— Będę panu i królowi JM. bardzo wdzięczna... dodała Elżusia.
— Czy wiesz pani o mężu gdzie jest? spytał wojewoda.
— Tu być musi, bo i Francuzka tu jest, a nawet jeśli się nie mylę, występowała wczoraj na teatrze...
Wojewoda rad, że mu się zwierzono, i że powód mieć będzie do częstszego odwiedzania pięknéj pani, począł się rozpytywać o szczegóły. Zabawił jeszcze chwilę, ucałował białą rączkę z namaszczeniem wielkiém i wyszedł bardzo uszczęśliwiony...
— Co ja słyszę? zawołał Eligi — po wyjściu jego — a to Elżusia chce iść do rozwodu?
— Cóż mi innego pozostało?...
Casus fatalis! mruknął stryj — casus fatalis!..
— Wszyscy przecię będą wiedzieli, dla czegom rozwodu żądała! Kochać go nie mogę! Szanować mi niepodobna! przebaczyć trudno!... Nie!!
— Rozwód! rozwód! powtarzał stryj — a potém co? nazad do Wólki? do jegomości?... ni panna ni mężatka! ni gotowane ni pieczone! Jezu Nazareński, moja dobrodziejko! co asindźka nawarzyłaś?..
— Kochany stryju — odparła spokojnie Elżusia, ani mnie powrót do Wólki, ani nawet klasztor nie straszy — gorzéj życie z człowiekiem, który wstydu nie ma i sumienia! Ślubowałam jednemu, drugiemu nie będę — póki ten przy życiu, bom mu do śmierci przysięgała, — ale z nim żyć!! Nigdy! nigdy!
Stryj odmawiał na intencyę odwrócenia wszelkiego złego modlitewkę, — popatrzał na synowicę i zamilkł... Do drzwi pukano znowu... Elżusia spojrzała... w progu stał wystrojony jak na wesele pan Seweryn Trzaska.
— Nie mogłem tego przemódz na sobie — począł z za drzwi już, — ażeby pani dobrodziejce, będąc raz tutaj, a wiedząc o jéj bytności, mojéj atencyi nie złożył.
Elżusia lekkiém skłonieniem głowy go przywitała milcząco... stryj ukłonem nizkim... nie odebrał żadnéj odpowiedzi.
— Podróż spodziewam się... poszła szczęśliwie?...
— Dosyć — szepnęła Elżusia — a panu?
— Dojechałem dobrze, a co tu zrobię — nie wiem jeszcze! — Westchnął, — Pani tu bawi?...
— I ja muszę powiedzieć: nie wiem jeszcze...
Trzaska stał w środku pokoju, bo go nawet nie proszono siedzieć. Jéjmość zapomniała może, a stryj nie śmiał...
Na szczęście zapukano raz jeszcze...
Eligi pobiegł otworzyć — za progiem z miną zbolałą i skromną, dziwne odbijającą od olbrzymiéj jego postawy... stał zafrasowany widocznie Borodzicz.
Ujrzała go Elżusia, ruszyła z lekka ramionami i zarumieniła się...
— A pan tu co robisz?
Borodzicz wszedł...
— Najosobliwszy skład okoliczności, bo bydła na Szlązku kupić nie mogłem... i pomyślałem sobie dostać owiec saskich, ma to być wielka osobliwość — odezwał się obwiniony. — Otóż będąc już tutaj...
Elżusia surowo nań spojrzała.
— Waćpan gotoweś tu owiec nie dostać, pojedziesz gdzie daléj, a w domu będą myśleli, żeś przepadł — rzekła szydersko.
— E! nie ma tam w domu komu się o mnie frasować! dodał Borodzicz...
To mówiąc, oba z Trzaską zaczęli koso na siebie spoglądać, tak niespodzianie się tu znalazłszy.
— Co on tu robi? pomyślał Trzaska.
— Po co ten tu wlazł? myślał Borodzicz.
Skłonili się sobie z daleka i zimno.
— Panowie się znają? spytała Elżusia.
— Znajomość z gospody — rzekł Trzaska, spotkaliśmy się na drodze...
— W Szlązku? zapytała Elżusia...
Borodzicz poczuł, że tu się jego kłamstwo wydać może, zakaszlał i poszedł pilno do stryja... Trzaska zmierzył go oczyma dziwnemi. Poczuli w sobie współzawodników.
— Jako sąsiad — odezwał się Borodzicz pokornie, zagadawszy cicho wprzód do stryja, — jako stary sługa ich domu przezacnego, pozwól pani, bym jéj i tu, na obczyznie, usługi moje ofiarował...
— Dziękuję panu — ale czegoż ja tu mogę potrzebować, mając kochanego stryja? — Eligi się skłonił. Niech pan owce kupuje i do domu powraca... same żniwa! a czyż to się gospodarzowi odjeżdżać ich godzi?...
Borodzicz westchnął: — E! tam, te żniwa! toć i włodarz im podoła — a jak mi trochę snopów, choćby i kop ukradną... mniejszać z tém, z głodu nie umrę!
Zamilkli. — Trzaska widząc, że na ten raz się nie wiedzie, począł żegnać; Borodziczowi też niewypadało zostać, bo i jemu nie najlepiéj poszło... i on także się kłaniał. Elżunia obu skłoniła głową, ale zimno i surowo na nich patrząc, tak, że obadwaj chłód w sercu poczuli. Stryj do progu odprowadził... Wyszedłszy do sieni spojrzeli sobie w oczy.
— A cożeś to asindziéj mi powiadał?... począł Trzaska.
— A dla czegożeś się mi pan nie przyznał? razem prawie zagadnął Borodzicz...
Spojrzeli się znowu na siebie.
— At, dałbyś asindziéj pokój — rozśmiał się Borodzicz, podając rękę Trzasce... my się już rozumiemy! Nie ma długo rozprawiać... obaśmy potracili głowy.. z tą różnicą, że ja dawniéj, a asindziéj świeżo... Jako stary pacyent dodam jedno, że nadziei kuracyi nie ma żadnéj, a żadnéj...
Pomilczeli chwilę.
— Ktoby za nią nie pojechał? i ktoby dla niéj nie oszalał? dodał ożywiając się pan Gracyan. — Osoba jest jakiéj drugiéj na świecie nie ma... Co pan na to?...
— Ani słowa — ale waćpan mówisz, rzekł Trzaska, iż nadziei żadnéj? jakto żadnéj? mąż łotr ostatni! Jużem się tu o jego sprawkach wywiadywał i dowiedział... Spotka go zły los... to pewna — a wówczas!...
— E! prioritas przy mnie! smutno się zaśmiał Borodzicz i głowę zwiesił — tak! a co mi z téj prioritatis! nie miałem nigdy szczęścia w życiu! Gdyby się tak trafiło, żeby była wolną? to mi ją pierwszy z brzegu z przed nosa pochwyci! Bóg z nim! byleby ją uczynił szczęśliwą — dodał cicho — jabym na to przynajmniéj chciał patrzeć, żeby jéj na świecie było dobrze... Waćpan jéj nie znasz — mówił ciągle ze wzrastającym zapałem — waćpan widzisz twarz tę jasną a wspaniałą, i postawę królewską, i oczy błyszczące i usta ukoronowane powagą... ja patrzałem jak rosła, jak rozkwitała, jak ją Bóg opromieniał tą pięknością, która z duszy płynie. To niewiasta!! męztwo a czułość, rozum i serce... wszystko!... At! co to mówić! zakończył nagle ocierając oczy — ja ją kocham równo jak się boję... Straszna jest!...
Poszli tedy we dwóch z Trzaską, rozprawiając. Bystrzejszy daleko pan Seweryn, już o Zygmusiu wszystko wiedział, czego tylko dobadać się było podobna. Dodawało to otuchy jego młodéj miłości, bo czuł — jak powiadał, — że człowiek ten źle skończyć musi... O postanowieniu starania o rozwód nic jeszcze Trzaska wiedzieć nie mógł, bo i z Eligim nie mówił; inaczéj byłby z niego łatwo tajemnicy téj dobył...
W ciągu dnia wojewoda przysyłał drugie zaproszenie na teatr z tém, iż jeśliby sobie życzyła pani Piętkowa, tedy po spektaklu królowi JM. przedstawiona być może. Potrzeba było namysłu pewnego. Stryj Eligi nie pojmował nawet, ażeby podobnego szczęścia ktoś odmawiał z dobréj woli... — Trzeba jechać, mówił — trzeba się stawić — drugi raz w życiu się nie trafi ucałować ręki królewskiéj. A potém powróciwszy na wieś, czy siak czy tak... miłoby było opowiedzieć, że się z królem JM. rozmawiało. Nie każdy tego dostąpi zaszczytu.
Elżusia inaczéj się to pojmować zdawała, milczała — w ostatku jednak zgodziła się na to, by w teatrze się pokazać i w korytarzach przechodzącemu królowi przez wojewodę być przedstawioną.
Stryj Eligi odpowiedź napisał, zepsowawszy trzy arkusze papieru na raptularze... Daléj musiał w miasto ruszyć, aby do stroju potrzebne rzeczy znaleźć, sprowadzić i sporządzenie ich na czas zapewnić. A że wczoraj już z lektykami niemała trudność była, więc i owe nosidła zawczasu musiano zamawiać, wszystko zaś przepłacać!
Stryj Eligi, który w podróż wybierając się nigdy nie spodziewał się takiego szczęścia dostąpić — a i w domu garderobę miał nader skromną, frasował się o swój świąteczny kontusz, który tu i za powszedni nie mógł uchodzić. Potrzeba było worka rozwiązać i dla niego, bo kurdybanowe buty były przenoszone mocno... i żupan (z fałszem) nie pierwszéj świeżości... Na to wszystko radzić miał krawiec pół-Niemiec, pół-Warszawianin, który tu się był osiedlił, w celu, by nieszczęśliwym wędrowcom w pomoc przychodzić... Przed godziną teatralną, było wprawdzie gotowe wszystko, i czego pani potrzebowała i co stryjowi było niezbędne — lecz też dostarczyciele Niemcy sowicie to sobie opłacić kazali.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.