Henryk z Góry/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Szczęsny
Tytuł Henryk z Góry
Pochodzenie Spadkobierca skarbów ojcowskich
Wydawca Księgarnia Popularna
Data wyd. 1908
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała opowieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.

Tak przeszło parę dni i gdy pewnego rana Elżbieta się obudziła, zobaczyła że jest wyjątkowo późno. Staś, który spał obok, nie obudził jej jak zwykle i nie słychać było jeszcze dotąd Filusia. Przypuszczając że z chłopcem co się stało, wstała szybko, lecz miejsce Stasia było puste. Pustą była także i buda Filusia.
Wtedy Elżbieta ugotowała śniadanie i gdy przeszło parę godzin a nikt się nie zjawiał, poszła na górę zamkową zobaczyć co się z chłopcem stało.
Tam spotkała starego Błażeja, Królewczyka, któremu się zwierzyła ze swojem zmartwieniem.
— Wyfrunął ptaszek z gniazda — odrzekł stary. — Syn chce ojca odnaleźć i sądzi że jest to tak łatwo jak bawić się w lesie w rozbójników. Lecz nie obawiaj się Elżbieto, wróci się on od pierwszej rozstajnej drogi.
Po słowach Błażeja jeszcze większa troska ogarnęła Elżbietę. Sama wygoniła kozy na pastwisko i odtąd co dnia wpatrywała się ciągle w drogę, którą odszedł jej mąż i syn.
Tymczasem Staś doszedł do dużej rzeki i znalazłszy przewoźnika prosił o przewiezienie na drugą stronę.
— Gdzież idzież pasterzu? — zapytał go przewoźnik widząc jego kij i psa jakiego prowadził ze sobą.
— Idę szukać mego ojca, który jest na wojnie — odparł chłopiec.
— Jeżeli masz matkę chłopcze to wracaj do domu — odrzekł przewoźnik. — Tam, dokąd idziesz, niema ani jednej całej wsi i ani jednego miasta. Piekielnem dziełem jest wojna i takie dzieci jak ty nie powinny o tej porze z domu się oddalać.
Wtedy Staś odpowiedział krótko — Pójdź Filusiu, pójdziemy szukać drugiego przewoźnika. Zostańcie zdrowi idę dalej. I sądzę że odnajdę ojca pomimo wojny i jej okrucieństw.
I rzeczywiście Staś znalazł niedługo chętne ręce, które go przewiozły i obdarzyły chlebem na drogę, współczując takiej miłości synowskiej. Coraz dalej szedł chłopiec pustym, wyludnionym krajem, przysłuchując się odgłosom bitew i słuchając strasznych opowieści przerażonych wieśniaków. Tak idąc natrafił na oddział nieprzyjacielski, który go zabrał ze sobą przemocą jako chłopca do zbierania drzewa. Wtedy wieczorem, gdy już drzewo było nazbierane, kładł się Staś ze swoim psem w kącie namiotu, myśląc o tem jak niedługo znajdzie swojego ojca, gdyż oddział jaki go zagarnął ciągnął na plac bitwy. Wkrótce przybyli na plac boju. I tu dopiero nasłuchał się chłopiec strasznego grzmotu strzałów armatnich i zobaczył jak zakamieniałe są ludzkie serca.
Zostając się przy nieprzyjacielskim oddziale, przybył z nim Staś po bitwie do jednego z mniej zniszczonych miast.
Pewnego dnia, gdy miał już zasnąć, przyszedł doń Filuś bardzo niespokojny i ciągnąc go za ubranie i skamląc, dopóty to powtarzał, dopóki nie zwrócił tem uwagi chłopca, poczem zaczął go prowadzić, szczekając, w głąb miasta. Staś niespokojny i wzruszony szedł za nim. Tak przybyli do zapadłego domu bez okien i drzwi, które zapewne zostały dawno wzięte na ogniska obozowe. Na podłodze leżało tam mnóstwo ranionych w ostatniej bitwie. Pies podwoił tu swoje szczekanie i zaprowadził chłopca do małego pokoju, gdzie na słomie leżał jeden z rannych. Filuś rzucił się ku leżącemu liżąc mu twarz i ręce, jakby chciał tem pokazać chłopcu, że tu leży tak długo poszukiwany. I rzeczywiście przy blasku małej lampki Staś poznał ojca wynędzniałego od ciężkiej rany i trudów. Ten dumny człowiek, któremu za ciasną była chata pasterza, leżał na garści słomy jako prosty żołnierz. Ledwo z trudem poznał syna tak był osłabiony. Staś płakał lecz jednocześnie radował się serdecznie. Znaleziony, znaleziony powtarzał sobie. Ojcze, odwagi, jest przy tobie twój syn a matka nas czeka.
Lecz dobry syn nieprędko mógł wrócić z rannym ojcem do swojej wioski; dopiero po paru miesiącach, gdy wojna przeniosła się dalej i trochę przycichła, pod staranną opieką syna mógł Henryk zabrać się do drogi.
— Stasiu — rzekł kiedyś do syna, gdy był już zdrowszy, — znam te okolice i tutaj leżał właśnie zamek moich blizkich. Lecz niema tam obecnie już nikogo i wszystko zniszczyła wojna. Pozostało mi się jedyne miejsce a tym miejscem jest góra zamkowa. Jak tylko będę mógł dosiąść konia, udam się za trochą zachowanych pieniędzy w drogę z powrotem. Tak się rzeczywiście stało. Przekradli się oni ostrożnie w nocy przez placówki nieprzyjacielskie i rano byli już daleko.
Tak przybyli pod górę zamkową pewnego wieczoru kiedy ruiny oświecało słońce zachodnie. Przed drzwiami ich domku siedziała Elżbieta i myślała o dalekich. Gdy małżonkowie padli sobie w objęcia Elżbieta zapytała się łkając.
— Czy zostaniesz się teraz z nami, drogi Henryku?
Henryk odpowiedział wzruszony.
— Droga żono zupełnie wyleczyłem się z swojej choroby, która cię przytrafiła o tyle smutku. Wróciłem zupełnie zdrów. Niech skarb moich ojców spoczywa spokojnie gdzie go Staś ukrył. Ja chcę odtąd szczerą pracą zarabiać na chleb, aby uczył się odemnie mój syn, że:
Uczciwa praca najwięcej uszlachetnia człowieka.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Szczęsny.