Flamarande/LV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Sand
Tytuł Flamarande
Data wyd. 1875
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Flamarande
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LV.

Po takiej nieprzewidzianej zmianie nie mogłem prędko przyjść do siebie. Czułem się pochwyconym w sidła, z których nie łatwo się wydostać. Urok otaczający tę kobietę był niepokonany. Wiedziała, że posiadam dokument, zapomocą którego mogła przymusić męża do powrócenia jej syna, a odtąd niczego nie zaniedbano aby tylko przywabić mnie na swoją stronę. Ale dla czego tak się opóźniła? Czy liczyła na moją niewzruszoną uczciwość? Czy przypuszczała naprawdę, że uważam ją jako niewinną? Być może, bo nikomu nie mówiłem o schadzce w Lasku Bulońskim, ani o późniejszych moich odkryciach w „Zakątku.“ Mogła więc próbować wyzyskać moją dobrą wiarę na korzyść Gastona.
Niestety, mówiłem sobie, co za nieszczęście, że ta ofiara surowości małżeńskiej nie jest bez plamy! Jakże byłbym szczęśliwy, gdybym mógł się cały oddać na jej usługi i ułatwiać jej schadzki z dziecięciem, zasłużyć na jej zaufanie i uważać się za jej zbawcę i przyjaciela!
Jeszcze nie byłem zdecydowany przyjąć jej zaproszenie, kiedy Roger wbiegł do mnie i tak na mnie nalegał, że ledwo miałem czas się ubrać. Ten codzienny objad bardzo mi był nie na rękę, nie lubiłem się już ubierać i zresztą nie miałem wiele czasu do stracenia. Moje przyjęcie do stołu u wielu wywoła zazdrość i zrobi mi nieprzyjaciół. Hrabia gniewać się będzie za przyjęcie tego zaszczytu. Wszystko to powiedziałem Rogerowi, ale on mnie nawet nie słuchał; kiedy się na co uparł, nikt go nie przekonał. On to pierwszy zrobił tę propozycję i nie mógł pojąć, dla czego pierwej ta myśl mu do głowy nie przyszła. Wszelką odpowiedzialność przed ojcem wziął na siebie. Nareszcie porwał mnie za rękę i pociągnął za sobą.
Podano objad w małym salonie, gdzie dotąd pan Ferras sam jadał. Poczciwy człowiek przyjęty do stołu wraz z Heleną i ze mną, nie okazał najmniejszego zdziwienia, zadowolenia ani ciekawości. Może przypuszczony był do jakiej tajemnicy; może był całkiem pozyskany dla Gastona i polecono mu zbadać mnie, a może tylko był uosobioną obojętnością.
Usługiwał nam groom pod dyrekcją panny Hurst. Obiady były bardzo miłe i swobodne. Pani była dobra i uprzejma, Roger tryskał zadowoleniem i wesołością. Ksiądz był w dobrym humorze a panna Helena, zajęta nami wszystkimi, nie myślała nawet o sobie. Z hrabiną była na stopie poufałej przyjaźni, musiała już wiedzieć o wszystkiem.
Po obiedzie pani wychodziła do ogrodu, a każde z nas udawało się do swoich zatrudnień, ale przedtem rozporządziła, żebyśmy w salonie grali w szachy od ósmej do dziesiątej, jak to było moim zwyczajem. Rogerowi zachciało się także tej myślącej gry, ale spróbowawszy kilka razy wnet ją porzucił. Pani była wytrwalsza i nawet bardzo już dobrze grała, ale dawała mi zwykle wygrywać. Rzadko kiedy wieczorem przychodzili goście, a gdyśmy się wtedy usunąć chcieli, prosiła nas, żebyśmy sobie nie przerywali. Muszę przyznać, że nikt nie był zgorszony moją obecnością, miałem już w okolicy ustaloną reputację. Znano mnie tu już piętnaście lat. Przygotowany byłem do pytań, badań i fałszywych poufnych zwierzań. Ale tego wszystkiego nie było; pani o nic mnie już nie pytała. Mówiła ze mną o wszystkiem jak z równym sobie i zauważałem, że nigdy się nie siliła wpłynąć na zmianę moich zdań i myśli. Nie narzucała nikomu swoich zapatrywań, nie była więc i z tego względu podobną do swego męża.
Była zawsze skromną a tembardziej teraz, gdy kształcąc się bez ustanku od wielu lat pracowała, ażeby wykształcić swego syna i przyzwyczaić go do pracy. Inteligencja jej rozwinęła się zdumiewająco. Pracując przez te wszystkie lata wytrwale nad mojem własnem wykształceniem, teraz dopiero mogłem prawdziwy o niej sąd wydać.
W ogóle była to szczególna, jeźli nie doskonała kobieta. Kto tylko zbliżył się do niej, uwielbiał ją i kochał. Łatwo i mnie było uledz tej dobroci bez przesady i tej upajającej słodyczy w zachowaniu. Nie starałem się nawet później otrząść z tego rzuconego na mnie uroku, widząc, że nie starano się wcale korzystać z mojej bezsilności, aby mnie zachwiać w mojem postanowieniu. Czułem, że odradzam się w tem nowem życiu, było ono dla mnie niejako rehabilitacją po upokarzającem obowiązku, którego wypełnienie zdawało mi się koniecznością. Moja nienawiść dla występnej kobiety zatarła się na zawsze. Możnaż było żądać od niej większego zadośćuczynienia, jeżeli z bezprzykładną uległością poddawała się bez szemrania woli męża, i poświęcała się zupełnie temu drugiemu synowi z zaparciem się prawie namiętnej miłości dla tamtego ukochanego dziecięcia.
Żałowałem ją zawsze w duszy a często nawet uwielbiałem. Musiałem dopiero przypominać sobie, że napisała do Salcéde’a „Czuwaj nad naszem dziecięciem“. Wdzięczność moja dla niej za to stanowisko na jakiem mnie postawiła, była bez granic. Prawda, że nie byłem dziś godny takiej zupełnej rehabilitacji; przed dziesięciu laty byłbym na mą całkowicie zasługiwał. Ona mnie sądziła jej godnym, nie wiedziała o długiem mojem szpiegostwie i o szkaradnej wycieczce do „Zakątka“. Przywłaszczyłem więc sobie niczem niezasłużony szacunek jakim mnie otoczyła.
Upłynęło tak wiele lat i nikt się nie pokusił o najmniejszą zmianę w stanie rzeczy, a pani Flamarande wydalała się chyba bardzo rzadko, aby odwiedzić Gastona, bo nie można jej było nigdy pochwycić na długiej nieobecności. Zrobiłem z sobą pewny układ, na mocy którego odzyskałem nareszcie spokój. Nic mi nie przeszkadzało być prawdziwym i całą duszą oddanym przyjacielem kobiety doskonałej i ujmującej, złączonej węzłem małżeńskim z dziwakiem, która pokochała człowieka przyjemniejszego i pod każdym względem przewyższającego jej męża. Syn jego wygnany przez męża, nie odwołany przez matkę, przyjetym został przez własnego ojca; wszystko to mogło być cierpianem i nie potrzebowałem się mieszać do niczego. Obawiałem się tylko, żeby mnie nie wciągnięto do tajemnego spisku, mającego na celu przyjęcie obcego dziecięcia w grono familji legalnej. Nikt o tem ani nie pomyślał. Mogłem więc być nadal z sobą w zgodzie, ulegnąć bez obawy czarowi tej prawej i anielskiej dobroci, i przebaczyć sobie nareszcie niewiarę w jej nieporównaną i niepodstępną słodycz w obejściu[1].





  1. Wg wydania książki z 1875 roku wydawnictwa Librairie Nouvelle, w tym miejscu kończy się część pierwsza książki Flamarande. Druga część książki nosi tytuł „Dwaj bracia’





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Sand i tłumacza: anonimowy.