Faust (Goethe, tłum. Zegadłowicz)/Część pierwsza/Ulica III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Johann Wolfgang von Goethe
Tytuł Faust
Wydawca Franciszek Foltin
Data wyd. 1926
Druk Franciszek Foltin
Miejsce wyd. Wadowice
Tłumacz Emil Zegadłowicz
Tytuł orygin. Faust
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część 1
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część 2
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ULICA

ŻOŁNIERZ WALENTY, BRAT MAŁGOSI
FAUST  /  MEFISTOFELES  /  MAŁGORZATA
MARTA  /  MIESZCZANIE

(noc)
(przed domem Małgorzaty)
WALENTY

Gdy się tak w knajpie tęgo piło,
siedziało, grało i gwarzyło,
koledzy, pełni już ochoty
chwalili dziewczyn swoich cnoty.
Przy pełnej flaszy i kielichu
spokojniem patrzył w głośny krąg
i uśmiechałem się pocichu
do tych wiwatujących rąk.
Jeden z drugiego się natrząsa,
ten mówi to, a tamto ów,
a ja podkręcam w górę wąsa
i mówię sobie: gadaj zdrów!
I biorę w garście pełny kielich
i mówię dziarsko, jak to młody,
a któż mej siostrze cnót anielich
nie pozazdrości — jej urody?
— a oni mówią: rację masz!
kto co innego twierdzi: łgarz!
hura! i brzęk i brzęk o szkło —
Zdrowie Małgosi! — toż to szło!!
A teraz — włosy z głowy rwać —
palce ogryzać aż do krwi!

Gdzież się podziała dziarska brać?
już niema — każden jeno drwi —
tu jakieś słówko podejrzane,
tam szpilkę wbije kto znienacka —
kto może, rozdrapuje ranę
i poszła sława w dym wojacka!
Ej! — gdybym krzyknąć mógł — kłamiecie!
i sam przed sobą rzec: nie wierzę!
rozbiłbym w puch to marne śmiecie —
ejże! leciałyby paździerze!

Ktoś idzie! Zbliża się! Czuj duch!
— nie mylę się — tak! idzie dwóch!
— jeśli to on — Małgosin gach —
nie wróci żywy pod swój dach!

(wchodzą Faust i Mefistofeles)
FAUST

Jak to w zakrystji światło właśnie
oliwnej lampki drżące w dali,
co mży i cichnie, pełga, gaśnie
i choć się znagła żywiej pali,
już w czyhające wsiąka ciemnie,
tak właśnie mroczno we mnie.

MEFISTOFELES

A we mnie jakaś chęć raczej łasząca,
uczucie kota, który po drabinie
na dach wychodzi — patrzy do miesiąca
i znów przez rynnę zwinnie się przewinie;
trochę złodziejstwa w tem i lubieżności,
oraz swoistej, rzekłbym, cnotliwości.
Już się w mych żyłach z krwią przelewa
jutrzejszy łysogórski gon,
noc czarodziejska we mnie śpiewa
melodją nietoperzych błon.

FAUST

Kiedyż się wzniesie skarb ku górze,
który rozbłysnął tam przy murze?

MEFISTOFELES

Ach, będziesz mógł wydobyć sam
kociołek z ziemi stary.
Spojrzałem kiedyś tam:
talary — bite talary!

FAUST

Ni dyjademu, ni pierścienia
dla lubej mojej przystrojenia?

MEFISTOFELES

Widziałem, zanim zapiał kur,
w kociołku pereł suty sznur.

FAUST

To bardzo dobrze — wstyd mi broni
tak bez podarków chodzić do niej.

MEFISTOFELES

Toć nie powinno serca chmurzyć,
można za darmo czasem użyć.
— Lecz teraz — gdy tak gwiazdki mżą
i pięknie niebo stroją
do reszty już odurzę ją
moralną piosnką moją.

(śpiewa — przygrywa na gitarze)

O Kasiu moja, powiedz mi,
co u kochanka szukasz drzwi
godziną tak poranną?
chętnie on Kasiu wpuści cię,
lecz z wypuszczeniem będzie źle,
nie wrócisz Kasiu, panną!

Więc Kasiu słodka, rozważ to;
Kasia nie słucha, kocha go,
więc: dobrej nocy w łóżku!
Ej, Kasiu, przestrzegałem cię,
stokrotnie pewniej kochać się
z pierścionkiem na paluszku!

WALENTY
(wpada)

Gruchać przyszedłeś szelmo tu?
Patrzcie no gaszka! — drań, sobaka!
Wpierw z instrumentem do djabłów stu!
teraz się wezmę do śpiewaka!

MEFISTOFELES

Gitara pękła — gra skończona!

WALENTY

Teraz się po łbach będziem prać!
Ty albo ja, ktoś z nas tu skona!

MEFISTOFELES
(do Fausta)

Doktorze! nie uciekać — stać!
tu do mnie! — już się składa,
mądrze się jeno trzeba brać —
zaczynać! z pochwy szpada!

WALENTY

Odparuj!

MEFISTOFELES

Już!

WALENTY

Ten cios...

MEFISTOFELES

I ten!

WALENTY

Moc czarcia! Mdleje dłoń!

MEFISTOFELES
(do Fausta)

Uderzaj!!

WALENTY
(pada)

A!

MEFISTOFELES

Wieczny mu sen!
Doktorze, szpadę skłoń!
A teraz w nogi! Trzeba umknąć zaraz,
zanim się zbiegnie ciekawskich czereda:
z policją jeszcze mniejszy jest ambaras,
lecz z klątwą raz-dwa uporać się nie da.

(wychodzą szybko — tłum się zbiera)
MARTA
(w oknie)

Gwałtu! ratunku!

MAŁGORZATA

Światła dajcie!

MARTA
(jeszcze w oknie)

Bójka, ratunku! Przybywajcie!

TŁUM

Tu już zabity jeden leży!

MARTA
(wychodzi z domu)

Zbrodniczy popełniono czyn!

MAŁGORZATA
(wychodzi z domu)

Kto to?

TŁUM

Twej matki syn!

MAŁGORZATA

Ratuj mnie Chryste z złej obierzy!

WALENTY

Umieram! — to niedługie słowo!
a krótsza jeszcze zgonu chwilka.
Precz z łzami, z potrząsaniem głową!
Przybliżcie się — chcę rzec słów kilka!

(otaczają go wszyscy)

Małgosiu moja! jeszcześ młoda —
tak jakoś wszystko... wielka szkoda...
tak jakoś zrobiłaś opacznie —
niechże śmiertelna ta nauka przypomni,
powie ci, żeś suka!
A teraz się to gorsze zacznie.

MAŁGORZATA

Bracie! Mój Boże! całyś krwawy...

WALENTY

Nie mieszaj Boga do tej sprawy!
Co stać się miało — już się stało;
źle bardzo się podziało — —

Najpierw się z jednym — no tak — lubisz —
i drugi przyjdzie — tak — niewiasto —
i trzeci — tuzin przyhołubisz,
aż w łoże całe wpuścisz miasto!

Gdy hańba na ten świat przychodzi
to w tajni, w mroku, w ćmie się rodzi,
rękę się trzyma u jej warg,
by nie zdradziła się przedwcześnie;
tak się ją kryje wciąż obleśnie —
— najchętniej skręcić-by jej kark!
Lecz gdy podrośnie — furda! basta!
w dzień biały idzie środkiem miasta!
a przecież nic nie wypiękniała,
lecz im kaprawsza — bardziej śmiała!
na rynek pcha się i w południe,
gdy gwarno, rojno, strojno, ludnie,
mizdrzy i puszy się obłudnie.

Ja widzę już przedśmiertnym wzrokiem,
jak ty się stajesz hańby łupem,
jak szybkim cię mijają krokiem
bliźni — w ohydzie — jak przed trupem!
Niech jak choroba wstyd cię toczy,
kiedy ci ludzie spojrzą w oczy!
Ścierko! porzucisz ty złotości,
nie będziesz stawać u ołtarza;
w ozdobie szat i zalotności
już do miejskiego wirydarza
nie pójdziesz — nie! Tobie ciemnica,
ukryty w zgniłej ćmie zaułek,
tam niech ci nędza czerni lica,
twem miejscem szpital i przytułek!
Choć Bóg się wzruszy skargi twemi —
ja cię przeklinam tu — na ziemi!

MARTA

Zamiast się modlić tej godziny,
bluźnierstwem jeno zwiększasz winy!

WALENTY

Rajfurko stara! gdybym mógł
zemstę swą wywrzeć na tobie —
sprościłbym grzeszne szlaki dróg
i spokój znalazł w grobie!

MAŁGORZATA

Bracie! mój bracie! straszny kres!

WALENTY

Zaprzestań płakać! szkoda łez!
Odchodzę — idę na boski sąd
z krwawiącą w sercu raną,
przez twoją rękę i twój błąd
na wieki mi zadaną!
Bóg wydał rozkaz, żołnierz słucha,
przyjmij w Twe ręce mego ducha!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Johann Wolfgang von Goethe i tłumacza: Emil Zegadłowicz.