Faust (Goethe, tłum. Zegadłowicz)/Część pierwsza/Pracownia II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Johann Wolfgang von Goethe
Tytuł Faust
Wydawca Franciszek Foltin
Data wyd. 1926
Druk Franciszek Foltin
Miejsce wyd. Wadowice
Tłumacz Emil Zegadłowicz
Tytuł orygin. Faust
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część 1
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część 2
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PRACOWNIA

FAUST MEFISTOFELES DUCHY

FAUST
(wchodzi z pudlem)

Ostały łąki, kwieciste rozłogi
osnute siecią zwycięskiego cienia;
w duszy przeczucia budzą się i trwogi,
pragnienia dobra, ciszy, ukojenia.
Minęły burze, szały, namiętności,
ściele się równa i pogodna droga;
erce me pełne człowieczej miłości
i drugiej, dalszej miłości do Boga!

Ucisz się piesku! nie skacz po pokoju!
progu nie wąchaj — leżeć! cóż za licho!
tam się za piecem ułóż, śpij w spokoju,
masz tu poduszkę — a teraz sza! cicho!
Gdyśmy się dzisiaj spotkali nad rzeką
skokami swemi bawiłaś mnie psino,
więc się odwdzięczyć chcę dobrą opieką,
serdeczną ciebie obdarzam gościną.

Gdy wązka cela zalśni w świec urodzie
na duszy raźniej, serce z sobą w zgodzie,
myśl się ucisza! budzą się nadzieje,
przyszłość się do nas zaleca i śmieje.
Tęsknota znagła wyłania z ukrycia
rzeki żywota — ach! i źródło życia.

Nie warcz psie! nie warcz — twe szczekanie zrzędne
z świętością pieśni we mnie niestrojne i zbędne.

Wszak jeno ludzie, gdy dobra nie widzą
ni piękna — mówią z lenistwem zbyt taniem,
że dobra niema, z piękna głośno szydzą.
Tak, co im niedogadza zbywają szemraniem.
Chcesz ludzi naśladować upartem szczekaniem?

Już zgasła moja cisza! Niespokojne drżenie
coraz bardziej oddala me zadowolenie;
czemuż zdrój łaski tak prędko wysycha,
a mrok i zasępienie z wszystkich kątów czyha?
czem tęsknotę zaświatów w duchu opromienię?
doświadczenie mi mówi: wiarą w objawienie!
a gdzież ją nieskalanie odnajdę i święcie?
w wiecznej księdze żywota: w NOWYM TESTAMENCIE.
Zanurzę myśli w tę światłość przeczystą
i zaklnę treście słów w mowę ojczystą.

(otwiera biblję, zabiera się do pracy)

Więc czytam: „na początku było SŁOWO“!
— utknąłem! Dziwną to przemawia mową;
czyż SŁOWO może wszechświat wyłonić i stworzyć?
Muszę inaczej to przełożyć!
Jeślim dobrze zrozumiał — w brzmieniu tego wątku
jest sens, że jeno MYŚL była z początku;
lecz niechże dociekania treści nie zakurczą —
możesz MYŚL sama w sobie być wszechtwórczą?
Sprawa jest coraz bardziej mętna i zawiła,
a może na początku była SIŁA?
Już chcę napisać, a jednak coś broni,
czy się w tem słowie część treści nie trwoni?
Duch mi objawia sens wieków porządku
już wiem — i piszę oto: CZYN był na początku!

Jeżeli mamy z sobą żyć
przestań raz wreszcie szczekać, wyć,
towarzysz z ciebie niespokojny;
ciszy wymaga trud mój znojny.

Gościnność nierad cofam; lecz nie w smak widać kąt?
drzwi niezamknięte — proszę! ktoś z nas wyjść musi stąd!
Lecz cóż to? czy mnie mamią oczy?
czy to złudzenie? czar pomroczy?
cóż to — cóż?
pies nagle urósł wszerz i wzdłuż,
podnosi się i potwornieje!
coś się niesamowicie dzieje!
to już nie pies! z oparów, z chmur —
wyrasta knur!
mordę podnosi przeobrzydłą
ślepiami toczy jak straszydło.
O, piekielniku, rychło cię pokona
gromkie zaklęcie kluczem Salomona!!

DUCHY
(w korytarzu)

Niech każdy czuwa, niech nikt tam nie leci!
Bies się zaplątał w sieci!
Latajcie, czuwajcie, krąg zatoczcie bratni,
póki nie wyjdzie z matni!
Często pomagał, z opresji ratował,
czuwajmy, czuwajmy u ścian i u pował.

FAUST

Najpierw duchu przeklęty
wzywam cztery elementy:

salamandry niech płoną,
sylfy łudzą,
undyny toną,
koboldy trudzą.

Ten co je wzywa, zmusza do posłuchu,
panem jest twoim nieposłuszny duchu.
Znikaj w płomieniu
salamandro!

rozpłyń się w zielonym cieniu
undyno!
zalśnij w komet rozmietleniu
sylfido!
Spokój zapewnij domowi —
Incubus! Incubus!
Kto zacz — niechaj odpowie!

Więc nie jesteś z ich rodziny?
Leży, patrzy, szczerzy zęby —
więc po za zaklęć ziemskich obręby!
klnę cię w imię ofiar za winy!
Czarci pomiocie
szczeć ci się zjeża —
klnę cię w imię Nowego Przymierza,
co w glorji złocie
wznosi się z ziemi wzwyż!
klnę cię na krzyż!!

Zaklęty drży i truchleje
puchnie, wzrasta, olbrzymieje,
całą przestrzeń wypełnia, zakrywa
i w mgle sinej się rozpływa.
Czar zaklęć się pełni i ziszcza —
z pod stropu padnij duchu do nóg swego mistrza!
Grożę niedaremno!
Spokój w tym domu zagości!
Duchy jasności ze mną!
Nie chciej bym cię zaklinał w imię potrójnej światłości!

(mgła opada)
(z po za pieca wyłania się Mefistofeles w postaci wędrownego żaka)
MEFISTOFELES

Po cóż hałasu tyle?
jestem, do stóp się chylę!

FAUST

Więc tuś mi bracie! Zmiana taka!
miast psa mam wędrownego żaka?!

MEFISTOFELES

Pełen atencji sługa twój, mężu uczony —
zmordowałeś mnie setnie — brr! jestem spocony.

FAUST

Jakież twe imię?

MEFISTOFELES

Och, to drobiazg przecie.
Kto jeno do spraw wielkich wyczuwa tęsknotę,
kto słowu moc odbiera światłotwórczą w świecie,
ten dba jeno o głębię, o rzeczy istotę!

FAUST

Lecz w tym wypadku godzi mi się pytać;
istotę można z nazwiska wyczytać,
tam gdzie ono wyraźne — widzi pan dobrodziej,
jak to się mylić, gdy ktoś zwie się złodziej,
Rokita albo Kusy —? niepotrzebne waśnie;
więc kim ty jesteś powiedzieć chciej właśnie.

MEFISTOFELES

Ja jestem częścią owej siły, której władza
pragnie zło zawsze czynić, a dobro sprowadza.

FAUST

Zagadka trudna, zgoła nieczłowiecza!

MEFISTOFELES

Ja jestem duchem, który wciąż zaprzecza!
I mam prawo! bo wszystko co powstaje
słusznie się pastwą zatracenia staje;

więc lepiej, żeby nic nie powstawało.
A wszystko to, co wy zbyt śmiało
zowiecie grzechem, złem przeklętem —
moim jest właśnie elementem.

FAUST

Zowiesz się częścią a stoisz tu cały!

MEFISTOFELES

Rzekłem! umiej wyciągnąć treść i z prawdy małej:
jeżeli człowiek, jak się często zdarza,
z urojeń — siebie za całość uważa —
to jam jest częścią części tej pierwotnej mocy,
z której światło powstało! jam częścią pranocy!
Dumne światło co mrokom pierwszeństwa zaprzecza,
jest jeno marną złudą, świata nie ulecza,
z ciał spływa, ciała barwi — stąd wnioskować snadnie,
że z rychłym ciał upadkiem i światło przepadnie.

FAUST

Więc znam już ciebie i twe myśli śmiałe!
nie możesz zmóc wielkości — niszczysz to co małe.

MEFISTOFELES

Lecz skutek jakżeż marny! sam się temu dziwię!
to do czego odnoszę się tak urągliwie,
ta ziemia, którą ciągle siła moja niszczy,
odradza się uparcie z popiołów i zgliszczy;
zalewam ją falami, burzami obalam,
trzęsieniami nawiedzam, pożogami spalam —
po czasie ląd i morze znów się uspokaja
i znów się mnoży zwierząt i ludności zgraja;
pogrzebałem ich tyle, zmiażdżyłem do szczętu,
a oni się dźwigają z strasznego zamętu —
krew świeża płynie w żyłach żywa i wszechmożna!
i tak ciągle, tak zawsze, ach! oszaleć można!

Wszystko żyje: powietrze i woda i ziemia
tysiączne ziarna stwarza, kiełkuje, rozplemia,
i bez przerwy, bez wytchnień rodzi, rodzi, rodzi —
czy zima, czyli lato, w posusze, w powodzi.
Gdybym ognia dla siebie chytrze i przytomnie
nie zastrzegł, mistrzu magji, już byłoby po mnie.

FAUST

Tak więc potędze, która wiecznie stwarza,
pięść twa djabelska napróżno wygraża?
Krzyczysz spieniony gniewem — nikt nie słucha głosu,
musisz zmienić proceder, o synu chaosu!

MEFISTOFELES

Pomyślę o tem! rzecz jutro wyłuszczę,
a teraz pozwól mistrzu, że cię już opuszczę.

FAUST

Dlaczego mówisz mi o pozwoleniu?
Poznałem cię — więc przychodź kiedy chcesz;
tu okno w świetle, a tam drzwi w przycieniu,
jest ostatecznie komin też.

MEFISTOFELES

Wyznać ci muszę? dla mnie zamknięta jest droga
przez ten maleńki znaczek u twojego proga.

FAUST

Pentagram broni? lecz powiedz otwarcie,
jakżeż tu mogłeś wejść, okpiony czarcie?

MEFISTOFELES

Zauważ proszę, widzisz? z jednej strony
trójkąt zbyt krótki — nie daje obrony.

FAUST

Rzeczywiście, przypadek; jest skaza w wykroju,
więc waszeć uwięziony jesteś w mym pokoju?

MEFISTOFELES

Pudel nie zauważył, teraz jest inaczej,
trudno przez próg przekroczyć — djabeł jest w rozpaczy...

FAUST

Jest przecież okno, na cóż ta obawa?

MEFISTOFELES

Djabły i strzygi prawa nie naruszą:
którędy weszły, tędy i wyjść muszą;
to już jest nakaz taki i ustawa.

FAUST

A więc i piekło miewa swoje prawa?
To dobrze! znaczy się: dotrzymujecie słowa,
gdy stanie między wami a nami umowa?

MEFISTOFELES

Bezsprzecznie; przekonasz się! Lecz trudno w tej chwili
załatwić to; jeśli chcesz byśmy omówili
tę sprawę, przyjdę jutro, rozważym w spokoju,
a teraz już mnie wypuść z twojego pokoju.

FAUST

Toć zostań jeszcze, z wielką przyjemnością
zabawię się dziś plotką lub nowością.

MEFISTOFELES

Niech mnie doktór nie więzi, niechże mnie wyzwoli,
wrócę i spełnię chętnie życzenia twej woli.

FAUST

Wszakżem cię nie napędzał w sieci czarci synku,
kto djabła raz przychwycił, niech go trzyma w ręku.

MEFISTOFELES

A więc trudno! Zostaję! Za gościnność w darze
różne sztuki djabelskie chętnie ci pokażę.

FAUST

Owszem! byle twe sztuczki były pełne wdzięku!

MEFISTOFELES

W tej jednej godzinie
więcej się cudów przed tobą rozwinie
niż w latach wielu.
Oto ci miły przyjacielu
śpiewy przedziwne wyczaruję,
tęczą obrazów cię osnuję,
woń przerozkoszna cię owionie,
nasycę twoje podniebienie
i tysiąc uczuć wskrzeszę w łonie
i najpiękniejsze dam marzenie!
Bez przygotowań, zbytnich słów,
do mnie! bywajcie duchy snów!

DUCHY

Znikajcie mroczne sufity,
witajcie jasne błękity
bez burz i chmur,
niech słońce niesie nadzieję,
gwiazd złotych niech zajaśnieje
rozgrany chór.

Witajcie niebiańskie syny,
urocze, wdzięczne dziewczyny

zawiedźcie tan.
Oto się barwi i kwieci
uśmiechem i pląsem dzieci
kwiecisty łan.

Wzorzyste, rozwiane szaty,
zakryją ziemię i światy
welonem tęcz,
a pod tą zwiewną zasłoną
ciała w uścisku zapłoną
w przycieniu wnętrz.

Skwarni pożądań tęsknotą,
senni doznaną pieszczotą,
zapadli w cień.
Nad chłopcem i nad dziewczyną
pnączami wije się wino —
rozkoszy dzień!

A oto wino dojrzewa,
źrałością w słońcu omdlewa
na stokach wzgórz —
w uścisku pryska jagoda
i sączy się płynna i młoda
w kryształy kruż.

Wino perlące, pieniste,
ożywcze, chłodne, złociste,
wzbiera po brzeg
i spływa szumiącą strugą,
jak rzeka szeroko i długo
w okrężny bieg.

Przez góry, lasy, pól składy,
w wybryzgach skrzącej kaskady
powodzią mknie —
z gór spada, zalewa łęgi,

ogarnia szałem potęgi
noce i dnie.

A ponad winnym zalewem
z uśmiechem, tańcem i śpiewem
nasz wietrzny wir —
płynie, opada, znów wzlata
przez chmury do gwiazd ze świata
w melodji lir.

Ty — góry przelatuj strome,
ty — w rzece ciało łakome
kąp, śpiewaj, chwal!
Wszyscy do życia, radości
wzlatujmy pełni miłości
w gwieździstą dal!!

MEFISTOFELES

Już śpi! zwinęliście się gracko, sprawnie —
leży cichutko i zabawnie!
Nie tobie więzić djabła, bracie!!
A teraz jeszcze zaśpiewacie!
odurzcie go, by w tem śpiewaniu
szalał i drżał jak w obłąkaniu.
Lecz trzeba mi ten próg przekroczyć,
— żeby gdzieś szczura zoczyć!
No, nic trudnego, już chroboce,
zaklnę na mroki i na noce!

Ja władca szczurów, myszy, much,
węży i stonóg — wytęż słuch —
wyjdź z nory, próg ten naznaczony,
oliwą wonną namaszczony,
przegryź! — Już jesteś? do roboty!
zniszcz ten przeklęty znak!
wolność mi niosą te chroboty!

tu jeszcze zatop ząb — o tak!
I już się sytuacja zmienia!
Śpij Fauście zdrowo! Do widzenia!

FAUST
(budzi się)

Więc znowuż jestem oszukany?
Czyż taki sennych marzeń kres?
gdzież ten piekielnik, ten żak szczwany?!
snem był snać djabeł i snem pies!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Johann Wolfgang von Goethe i tłumacza: Emil Zegadłowicz.