Elektra (Sofokles, tłum. Morawski, 1921)/Wstęp/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Morawski
Tytuł Wstęp
Pochodzenie Elektra
Wydawca Krakowska Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia Literacka w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
całe wydanie
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


WSTĘP[1]
I
„ELEKTRA“ SOFOKLESA, JEJ TREŚĆ I UKŁAD

Klytajmestra, żona Agamemnona i matka jego dzieci, sprzeniewierzyła się mężowi, kiedy na wyprawie trojańskiej zbyt długo przebywał. Dzieci tych było, według podania, pięcioro; bardziej Jednak rozszerzone odmiany podań wyliczały ich tylko czworo, wspominały mianowicie jednego syna i trzy córki. — Kochanek Klytajmestry, Egistos, zamordował ostatecznie z poduszczenia, a może z uczestnictwem Klytajmestry Agamemnona, gdy tenże jako zwycięzca w domowe powracał progi. Sumienie swe uspakajała wiarołomna i występna żona tem, iż Agamemnon córkę Ifigenję niegdyś w Aulidzie bogom oddał w ofierze i młode życie zniweczył. A wśród zamachu na Agamemnona zagrażało nadto niebezpieczeństwo jedynemu jego synowi, chłopięcemu Orestesowi; siostra Elektra ochroniła go jednak od śmierci i powierzyła staremu domownikowi, aby tenże ukradkiem uwiózł Orestesa z Myken do Focydy, gdzie w domu pewnnego Strofiosa znalazł on życzliwe przyjęcie i odtąd dłużej przebywał; myśl o zemście na siepaczach ojca nie opuściła go nigdy.
W Mykenach pozostały tymczasem jego siostry, dziewice Elektra i Chrysothemis; ale u boku wyrodnej matki i jej gacha upływało im życie w poniżeniu i udręce, które Elektra, pożądająca wolności i pomsty, odczuwała szczególnie boleśnie.
Takie położenie zastajemy w początkach tragedji Sofoklesowej. — Na domu Pelopidów ciężą dawne zbrodnie i klątwy: Praojciec rodu, Tantalus, obraził ciężko bogów, syn jego, Pelops, pozbawił życia woźnicę Myrtilosa, synowie zaś Pelopsa, Atreus i Thyestes, okropnemi pokalali się waśniami i zbrodniami, tak, że nazwisko Atrydów uzyskało groźne u potomnych znaczenie. A synem Atreusa był właśnie Agamemnon. Na jego zamordowaniu nie skończył się jeszcze szereg tragedyj tego domu, bo krew przelana wołała o krew nową i dalsze wśród rodziny dramaty. Toteż gdy wstępujemy przed pałac królewski w Mykenach, przy którym się rozgrywa sztuka Sofoklesa, przejmuje nas niemal odrazu groza, bijąca z jego wnętrza. Zemstę na Klytajmestrze przedstawił tedy już był stary Eschylos w swych Choeforach, po Sofoklesie Eurypides w swojej Elektrze. Wyraźnie przedmiot nęcił i nastrajał twórczość ateńskich tragików.
Tragedja Sofoklesa należy do jego dzieł późniejszych; wystawioną została zapewne po r. 420, a z wszelkiem prawdopodobieństwem przed pokrewną Eurypidesa sztuką, która ujrzała światło dzienne w r. 413. Każdy z tych tragików, trzymając się głównego zrębu podania, przydał sporo rysów indywidualnych do osnowy ponurej opowieści.
W dramacie Sofoklesa główną bohaterką, która od pierwszego swego występu prawie na chwilę nie opuszcza widowni, jest Elektra. Na niej spoczywa cały nacisk w nawiązaniu, zawikłaniach i rozwiązaniu sztuki; rozpoznanie się wzajemne brata i siostry, t. z. anagnorismos, jest osią i szczytem dramatu. To „poznanie“ było motywem bardzo częstym w komedji nowoczesnej greckiej, motywem tak zwykłym, jak w dzisiejszych sztukach zboczenia i przeprawy miłosne. W jakiejś osobie porwanej czy zaginionej odkrywano, po jej powrocie z tułaczki lub niewoli, istotę wolno urodzoną, często krewniaka i członka rodziny. Do przejrzenia zaś i rozjaśnienia prawdy służyły najczęściej jakieś drobne przedmioty, uwiezione z sobą na obczyznę, pierścionki lub zabawki dziecięce (crepundia=gruchawka), a od autora sztuki i jego zmyślności zależało, aby akt ten przeprowadził w zręczny i mało zużyty sposób. Mamy taką scenę w Choeforach Eschylosa; w Elektrze Sofoklesa pokusił się poeta w tym szczególe o współzawodnictwo ze swoim wielkim poprzednjkiem. Wyraźnie więc tragedja wyprzedziła komedję w używaniu tego dramatycznego motywu. W budowie swej ma sztuka Sofoklesa pewną odrębną cechę: właściwe pieśni choralne, t. z. stasima, występują w ograniczonej liczbie i objętości, natomiast części, w których dialog się splata z lirycznemi, śpiewanemi partjami, pojawiają się w Elektrze dość często. Taka kompozycja nazywa się kommatyczną (od wyrazu kommos).
Prolog (od w. 1 do 120 oryg.) wprowadza nas w samo założenie sztuki. Składa się on z dialogu i dodanej monodji, czyli śpiewu Elektry. Orestes otrzymał był od Apollina w Delfach wyrocznię, która go wezwała do wykonania zemsty na ojca siepaczach, Pojawia się więc o wschodzie słońca w Mykenach, gdzie go nie znają już zupełnie, wraz z domownikiem, który był jego opiekunem na wygnaniu a nosi miano Pedagoga, i nadto z przyjacielem, którego zyskał we Focydzie, Pyladesem. Ten ostatni jest niemą w tragedji osobą. Pedagog ma wejść do wnętrza domu, zbadać położenie i przygotować pole działania, tymczasem Orest zamierza pójść z ofiarą na grób rodzica. Wśród powitań ziemi ojczystej i domu doszły już jakieś jęki z wnętrza i skargi; Orest się domyśla, że to żale Elektry; po jego odejściu występuje ona na scenę i zawodzi tutaj (w. 86-120) pieśń swą żałosną. — Następuje parodos, czyli wejście chóru, złożonego z niewiast mykeńskich. Ta parodos składa się ze śpiewów żałobnych Elektry i chóru, który ją skrzepić i pocieszyć usiłuje.
Od w. 251-471 mamy pierwsze epeisodion, niejako pierwszy akt dramatu. Zjawia się Chrysothemis, siostra Elektry; odmienna to od Elektry natura. Znosi ona swe położenie z łagodnością, bez szemrania, spełnia usłużnie rozkazy Klytajmestry i teraz nawet wybiera się na grób Agamemnona, aby z polecenia matki, wystraszonej pewnemi rojeniami sennemi, złożyć na nim ofiary, ułagodzić tem i zażegnać zmorę, która Klytajmestrę nęka. Chrysothemis staje wobec siostry namiętnej, nieustępliwej; na tle tego miękkiego usposobienia Chrysothemidy tem jaskrawiej, silniej występuje zaciętość i gniewność Elektry. Przychodzi do wymiany słów, które nam wymownie przedstawiają to przeciwieństwo.
Skoro Chrysothemis się oddaliła, śpiewa chór (w. 472-515) swe pierwsze stasimon, trzyzwrotkową pieśń, która wtórzy życzeniom i rojeniom Elektry o kaźni czekającej morderców.
W drugim epizodzie czyli akcie (w. 516-825) zderzają się w słownym pojedynku Klytajmestra, lekceważąca w miłosnym swym obłędzie obowiązki wobec dzieci i życie swego potomstwa, myśląca tylko o swoim spokoju, władzy i swoim kochanku. Twarde wyrazy padają ze stron obu; odrazu poznamy, że ten spór chyba krwią jednej z tych osób zakończyć się może. Po w. 635 zanosi Klytajmestra modły swe do Apollina; błaga o spokój dla siebie, a w słowach niewyraźnych wyprasza nadto pogrom na te dzieci, które niesfornie jej się opierają i grożą. Potem zjawia się (od w. 660) ów Pedagog w przebraniu posłańca, który z Focydy przynósi wieść o rzekomym wypadku i zgonie Orestesa na delfickich igrzyskach. Pedagog to zmyśla, aby Klytajmestrę i dwór mykeński ukołysać w zupełnej beztrosce i błogiem poczuciu bezpieczeństwa przed możliwym zamachem Orestesa. Opowiadanie Pedagoga o zapasach i wyścigach w Delfach jest obszerne, bo obejmuje przeszło 80 wiersz. Jest to pełen barwy i żywości opis tych zawodów, w którym poeta rozwinął prawdziwe mistrzostwo w kłamaniu i zmyślności; kończy się on w patetycznym nastroju, kiedy Pedagog wspomina śmierć Oresta. Klytajmestrę wprawia ta wiadomość w szał radości, który zręcznie przysłania swą mową, Elektrę straszna wieść miażdży i w rozpaczy pogrąża. — Następuje wymiana żalów, śpiewanych naprzemian przez chór i Elektrę (t. zw. kommos w. 826-870), zastępująca drugie stasimon.
W następnym akcie trzecim, lub trzecim epizodzie, Chrysothemis powraca z grobu ojca i radośnie obwieszcza, iż znalazła na kurhanie jakieś daniny miłosne, które, według jej przypuszczenia, dowodziłyby tajnego powrotu brata i mściciela upragnionego. Tymczasem zastaje
siostrę pod wrażeniem okropnych wieści z Focydy; odrzuca więc Elektra ze stanowczą niewiarą radosne Chrysothemidy domysły, sama zaś podrywa się do zamiarów kaźni i zemsty na winowajcach. Chciałaby siostrę również do czynu zagrzać; rozwaga, trwożliwość Chrysothemidy opiera się jednak tym namowom i poduszczeniom. W wierszach 1058-1096 śpiewa chór trzecie stasimon, jedyną pieśń pełniejszą w całej tragedji. Przechyla się on raczej na stronę czynu, wtórzy hartownym i śmiałym Elektry zamiarom, składa hołd jej męstwu.
Teraz zjawia się Orestes i rozpoczyna czwarty akt tragedji, sprowadzający „poznanie“ rodzeństwa (w. 1097-1383). Orestes nadchodzi z Pyladesem i pachołkami, rzekomo jako posłaniec Strofiosa z Focydy z wieścią o zgonie młodego księcia mykeńskiego i z urną w ręku, która rzekomo zawiera zmarłego popioły. Elektra, rozbolała i zgnębiona doszczętnie temi słowami i widokiem, bierze od obcego, nieznanego przybysza urnę w swe dłonie i przemawia do braterskich popiołów słowami pełnemi żałoby i miłości. Powoli budzi się w niej pewne przyjazne uczucie dla współczującego z nią posłańca; kiedy ten wreszcie odsłania jej swą tajemnicę, a rozdzielone tak długo rodzeństwo poznaje się wzajemnie, ustępuje dialog miejsca lirycznym formom, wybuchom radości; pieśń tylko dorówna wzmożonym uczuciom, które rozbrzmiewają w duecie. Całą tę scenę „poznania“ przeprowadził Sofokles w sposób nadzwyczaj dramatyczny i mistrzowski. Zaczyna się ona od rozpaczy, przechodzi w wylew tęsknoty miłosnej, następnie lody między Elektrą i posłańcem pękają powoli, aby ostatecznie się roztopić pod jasnym promieniem radosnej rzeczywistości. Znamy u Sofoklesa innego rodzaju
anagnorismos, straszne rozpoznanie własnej osoby i zbrodni w Królu Edypie; z równem mistrzostwem przedstawił tam poeta wszystkie stopnie dramatu. Stacza się tam sztuka ku ostatecznej grozie; w Elektrze rozbrzmiewa urwanemi wykrzykami radości. — Ale niebawem zjawia się Pedagog, napominający, aby nie tracić czasu na wybuchach uczucia; czynów stal ma teraz wstąpić w swe prawa. — Wyprzedza ostatni akt dramatu czwarte stasimon (w. 1384—1397), pieśń grozy i boju, pełna silnych i obrazowych wyrazów, wtórząca swem gwałtownem tętnem Orestowi, który wstąpił z Pyladesem do wnętrza domu, aby się rozprawić z wyrodną matką. Starożytni poeci usuwali chętnie poza widownię wszelkie wykonywania kaźni; jak Horacy mówił, nie przystawało, żeby Medea wobec ludu mordowała swe dzieci. Ale to matkobójstwo, spełnione przez Orestesa, i tak obraża nasz zmysł moralny. Nie obrażało ono tak bardzo uczuć starożytnych, u których gwałtem krew przelana o krew wołała; prócz tego Orestes działał, według podania, na wyraźne bogów zlecenie. Mimo to i jego nie oszczędziły mściwe Erinje; wiemy, że gnany szałem błądził on później, szukając ulgi i oczyszczenia. W Sofoklesa tragedji słowa o tem już niema; ale wiemy o tem skądinąd, dowiadujemy się zaś zarazem, że ostatecznie bogowie zmazali winę Oresta. Według Eschylosa — w Eumenidach — głos Ateny przechylił wyrok uniewinniający na korzyść matkobójcy.
Od w. 1398—1440 piąty akt czyli epizod odbywa, się w części za sceną, gdzie Orest nastaje na własną matkę. Kobiety mykeńskie i Elektra śledzą tymczasem na scenie ten akt okropnej grozy według jęków i krzyków, dobywających się z pałacu; mściwej Elektrze starczyło
przytem nieubłaganego gniewu, aby wołaniem zagrzać brata do ponownego, śmiertelnego ciosu na wijącą się w trwogach śmiertelnych rodzicielkę. Wreszcie Orestes — krwią zbroczony — wychodzi przed pałac i obwieszcza, że jego zadanie czy posłannictwo spełnione. Chór i aktorzy odgrywają ten epizod, złożony naprzemian z dialogów i przemów i ze śpiewów lirycznych.

Wreszcie z nadejściem Egista zaczyna się końcowa scena, t. z. exodos, od w. 1441-1510. Spostrzega on nagle ciało zabitej Klytajmestry, on, który mniemał, że nad Orestesem zmarłym wypowie teraz słowa otuchy i triumfu. Elektra zagrzewa do wymierzenia doraźnej kaźni Egistowi; a Orestes zapędza go dlatego znowu do wnętrza pałacu. Ostateczne słowa, wieszczące zwycięstwo i wybawienie potomstwa Agamemnona, wypowiada w tej tragedji chór, nie Elektra. Ta miała w niej pierwsze i główne i przedostatnie słowa, a wszystkie one ziały rozpaczą i gniewem, wkońcu pożądały krwi i były nawoływaniem do pomsty i czynu.
II
OGÓLNE UWAGI O TRAGEDJI „ELEKTRA“

Dwie bohaterki greckiego dramatu żyją po dziś dzień pełnem życiem, a tak są nam bliskie, że obcujemy z niemi myślą i uczuciem, nieomal jak z kimś istniejącym i poufałym. Kości i krew dali im w wielkiej części poeci, mianowicie Sofokies. Jedna, biała miłością i dziewictwem — to Antygona; druga, także pełna miłości, ale ze znamieniem krwi na czole, dziewica zemsty — to Elektra. SofokIes miał szczególny pociąg do malowania postaci niewieścich, do wyczuwania tajemnic serca i duszy kobiecej. Nakreślił nam więc dwa typy, wcielające bierność, pokorę, miękkość, potulność i przytulność kobiety, w Ismenie i Chrysothemis; a obok nich stoją dzielniejsze płci swojej przedstawicielki, w których nie rozum, ale właściwy żywioł kobiety uczucie, spotęgowane jest do najwyższych granic i szczytów. Stróżki to jego i szermierki, wybijające się ponad zwykły zakres pocieszania, kojenia, łagodzenia, do wyższych zadań krzepienia, podniety, obrony tego, co wobec praw pisanych twardej rzeczywistości żyje i promienieje, bo jest nieśmiertelnem, nie pisanem wprawdzie, ale wyryłem w samym rdzeniu i w głębi najskrytszej sumienia i serca ludzkiego.
Z tych uczuć wezbranych rodzi się ich czyn. Antygona oddaje ostatnią posługę bratu, mimo zakazu władców; działa w służbie miłości, którą Grek uznał za najwyższą, najszlachetniejszą, głosząc, że inne straty — jak dziecka — można przeboleć i powetować, kiedy natomiast potarganie węzła łączącego rodzeństwo, brata ze siostrą, pozostawia ranę najdotkliwszą, której nic ukoić ani zabliźnić nie zdoła. A wobec tej, która

Współkochać przyszła, nie współnienawidzić,

mamy Elektrę, innego pokroju i nastroju dziewicę, dyszącą nienawiścią i żądzą zemsty za zniszczenie i zhańbienie domowego ogniska. I ona ma tę prawdziwą grecką miłość do brata, za którym tęskni bezustannie i niepomiernie. Ale z siostrzaną tęsknotą łączy się tu gwałtowność uczucia, rwąca się do czynu męskiego i w zastępstwie mężczyzny. Ona przecie gotowa nawet sama targnąć się na życie Egista. A potem, kiedy Orestes się pojawił, nie kala wprawdzie rąk swych w krwi morderców ojca, ale współuczestniczy w czynie usługą; słowem, ognistemi hasłami, które rzuca i któremi zagrzewa do działania. I ma ona wśród tego niewątpliwie niejakie podobieństwo do biblijnych postaci kobiecych; patrzymy w Starym Zakonie na Judyt, dążącą do namiotu wrogiego króla; za przynętę i broń zarazem służą jej czary niewieściej gładkości. Skoro, według przepysznego wyrażenia Pisma św. „zwątliła go pięknością twarzy swojej“, godzi weń prawicą „i uderzyła dwakroć w szyję jego“. Elektra na to się nie zdobywa; ale starczy jej mściwości, aby Orestesowi, walącemu matkę na ziemię, strasznem zawtórzyć słowem: „Tnij znów, jeśli możesz“. — I zresztą, kiedy snuła niegdyś mordercze swe plany, marzyła ona o sławie i hołdach, które obywatele

w dni świąteczne, na ludu zebraniach
za męstwo

składać jej będą. Znowu to przypomina nam Judyt, o której powiedziano, że po czynie „wychadzała w święta z wielką chwałą“.
Mimowoli nasuwają się te porównania, bo w Elektrze, która śpiewa jedną pieśń zemsty, jest jakiś rys namiętności prawie wschodniej, jak w wielu postaciach baśni i mitologii greckiej, jak w wielkim tragiku, który niektóre z tych postaci genjuszem swym utrwalił i uwiecznił: w Eschylosowej podniosłości dopatrzono się przecież podobieństw do nastroju proroków Izraela.
Prawiono niegdyś dużo o mierze greckiej, była to jedna z tych formułek, w które wtłaczano gwałtem życie, dławiąc je ku zbudowaniu i podziwowi ludzi, myślących i czujących jedynie we wygodnych formułkach. Ale życie ich nie cierpi, a poezję przeniosą skrzydła poza gnuśne zapory książkowej teorji. — Elektra nie ma miary w swej skardze. Tragedja zaczyna się nieomal od jęku i odtąd zapełniają te zawodzenia Elektry połowę dramatu. Pewna niepowściągliwość, nam obca, jest pod tym względem cechą znamienną tragików ateńskich. Prometeusz w okowach u Eschylosa żali się bez końca, Persowie tegoż poety są wielką, długą lamentacją nad pogromem ojczyzny, Antygona Sofoklesa roztapia się we łzach przed nami, podobnie jęczą Filoktet i Elektra. Wstydliwość łzy i miarę (pudor aut modus horacjuszowski) wprowadzili dopiero Rzymianie i przeszła ona do nas; u Greków tymczasem roztacza się rozpacz przed widzem i świadkami w tysiącznych okrzykach
i westchnieniach, prawie aż do znużenia i przesytu. Grecka gadatliwość czyha niejako na każde uczucie i drgnienie duszy i nie pozwala mu zamrzeć głucho na ustach.
Wtóruje mu zaś równie niepowściągliwe słowo pociechy. U nas współczucie i bezbronność wobec wielkich smutków objawia się w litosnem spojrzeniu i milczeniu; zrozumieli jego doniosłość przyjaciele Hioba, gdy „siedzieli z nim na ziemi siedm dni i siedm nocy, a żaden do niego słowa nie mówił, bo widzieli, że boleść była gwałtowna“. Greccy przyjaciele nie byliby się zataili w tak biernym udziale. Okeanidy w Prometeuszu nie skąpią męczennikowi upomnienia i pociechy, chór w Antygonie i Elektrze wtóruje żalom bohaterek ciągłemi przemówieniami i wyrazami ulgi. Bo myśl grecka i piśmiennictwo stworzyły osobny dział konsolacji, w których na wszystkie bóle i cierpienia ludzkości zgotowano leki i ochłodę. Wypływało to z wysokiego wyobrażenia o prawach słowa i jego skuteczności. Myślano, że potęga mowy zażegnać zdoła rozmaite siły świata, a przedewszystkiem boleść przemoże; nawet tam, gdzie cierpienie pod obuchem nieszczęścia prawie niemiało, myśl grecka, lubująca się w subtelnościach, wysilała się jeszcze na wyszukanie pociechy.W początku Elektry mamy też prawdziwe zmaganie się między słowem a twardą rzeczywistością; Grek miał dla pierwszego cześć tak bezgraniczną, że te zapasy i igrzyska nie wydawały mu się ani jałową myśli igraszką, ani pustem igraniem z uczuciem.
Ta niepowściągliwość słowa greckiego widnieje dalej w tych przydługich turniejach, w których krzyżową sztuką spierają się zapaśnicy w dramacie. Rozprawy Elektry i Chrysothemis, Elektry z Klytajmestrą, wypłynęły z tej
myśli greckiej, wyszkolonej i oćwiczonej w dialektyce i dialektycznych zapasach. Nazwaliśmy je turniejami, bo znać w tym objawie lubowanie się Greka w doraźnych ruchach i odruchach myśli, w jej biegach i wybiegach, a zarazem próbę, czy język dorówna jej lotom, znać wreszcie znów tę samą nieograniczoną wiarę w potęgę języka, który jeden z ówczesnych mistrzów słowa greckiego „potężnym władcą“ mianował. W nowoczesnej tragedji rzadkiemi są takie zapasy; sławny spór między Elżbietą i Marją Stuart u Schillera analogicznem jest zjawiskiem, ale niema przecież tego czegoś stylizowanego, sztueznego, co zawsze jest cechą nieodłączną nadmiernych i zbyt synletrycznie zbudowanych dialogów greckich, czyli t. zw. stychomytyj.
Podziwiają dramata greckie za ich ogólno-ludzkie znaczenie i doniosłość, nie mniejszy jednak ma w nich urok ta przymieszka rodzima, indywidualna, w której czuć woń i siłę ziemi, co ludzi tych i arcydzieła wydała. Bo śmiertelne znamię czasu i miejsca bywa często w płodach ducha ludzkiego warunkiem i zadatkiem nieśmiertelności. To znamię miejscowe wyryło się także na całym rozwoju tragedji. Kiedy Orestes radził się Apollina, jakimby sposobem mógł dokonać zemsty na siepaczach rodzica, odrzekło bóstwo:

Ze sam, bez tarczy i zbrojnych zastępów,
Podstępem słusznej dokonać ma kaźni.

A ten podstęp odtąd tysiącem swych tkanin oplótł całą fabułę, przedstawioną przez poetę: Podstęp ten zwodzi Klytajmestrę, zwodzi samą Elektrę, mami wkońcu Egista. Grek lubuje się w przebiegłości, jak w przędzach wyobraźni poetycznego zmyślenia. Raduje się on całym tak bujnym gadek zasobem, które się złożyły na jego
mitologję, wszakże w tych ludziach chytrość i wybieg tak ogromną odgrywają rolę, a polytropos — przebiegły — Odysseusz stał się przednim ulubieńcem narodu. Jowisz podchodził Herę i jej ziemskie rywalki, Apollo i Hermes oszukiwali się nawzajem, podstęp odgrywa pierwszorzędną rolę w opowieściach o Troi i ich bohaterach, n. p. w tragedji Filoktetesa. Grecy mają znaną z Fausta a prawie dziecinną Lust am Trug, a nowszy autor przypisuje im „nadziemską naiwność w kłamaniu“. Otóż ta „Grecja kłamliwa“, jak ją piętnował Rzymianin, w Elektrze nastawia wszystkie zwrotnice dramatu, a obok okrzyków triumfu nad zwycięstwem, spotykamy się w nim z radosnemi odgłosami nad udatnem powikłaniem, które do ostatecznego rozwikłania doprowadziło. Znowu to rys bardzo rodzimy; ręka poety przeplata nadziemskie myśli i prawdy bardzo ziemskiemi zmyśleniami.
Wielką jest jednak ta tragedja, istna pieśń nad pieśniami na zemstę. Jak zazdrość w Otellu, tak tutaj nienawiść znalazła swe najwyższe i ostatnie wyrazy. Ona jest osią dramatu. W końcu, przy stanowczym rozrachunku, przybiera to poczucie i krwi pożądanie jakieś cechy prawie nieludzkie, kiedy Elektra nawoływa brata do ponownego ciosu na matkę zwaloną, albo znów mroźne, kiedy Orestes obawiać się zdaje, aby w kaźni, którą Egistowi gotuje, nie zabrakło ani źdźbła piołunu. Oko za oko, ząb za ząb — odwet ma wyrównać i odpłacić wszystkie winy i zbrodnie przeszłości. Zemsta tak waży szale kary i występku, tak się rozkoszuje w swych wyrokach i wymiarach, iż wśród tych rozrachowań nie dorównywa prawie porywającym wzlotom uprzednich żądz i pragnień, jak rzeczywistość i fakt nagi bywają bardziej poziomemi od marzeń i uczucia.
Erinje spełniły więc swoje zadanie: chór Elektry sofoklesowej uderza w końcowych słowach w pieśń triumfu. Eschylos, który ten sam temat opracował w środkowym dramacie trylogji, domieszał do ostatnich scen Choeforów zapowiedź dalszych pościgów Erinij, które niebawem nękać będą matkobójcę. Stąd groza osiadła na zwycięstwie Oresta i Elektry; okrzykom triumfu wtóruje krzyk krwi świeżo przelanej, która woła o nowe pomsty i zadośćuczynienia. Sofokles przedstawił dzieje odwetu w jednej odrębnej sztuce. Niema tu dlatego żadnych gróźb ani wróżb na przyszłość; dramat, pełny uczucia, wieńczy się wkońcu pełnią czynu i rozwiązaniem tak stanowczem, iż słuchacz dzień gniewu mógł był uważać za przesłankę pogody, wnoszącej ukojenie i słońce. Poezja stwarza w ten sposób całości, zaczynające się od skargi i ciemni, a kończące pieśnią wesela, przeprowadza przez odmęty nieszczęścia w świetlane marzeń krainy.

Powiedział ktoś o posępnym Tacycie, że biada narodowi, który tego pisarza zrozumie zupełnie. Aby pojąć, a przedewszystkiem odczuć Elektrę, na to też są potrzebne osobne struny w duszy, a może i osobne życia warunki. Te struny drgają w pieśni zemsty wysokiego nastroju, pełnej wybuchów nienawiści i wybuchów wesela nad pogromem owej magna meretrix, wielkiej wszetecznicy, kalającej ogniska domowe całych narodów; one też wybrzmiały w literaturze, która bez skargi nie zna już śpiewu, opopowieścią o Wallenrodzie „krwi głodną“ piosenką Konrada i licznemi fragmentami Dziadów, wreszcie wspaniałym, pełnym gniewu świętego Chorałem.




  1. Uwaga. O początkach tragedji greckiej i o znaczeniu Sofoklesa w jej rozwoju ob. Wstęp do wydania Antygony Bibljoteka Narodowa Serja II Nr. I.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Morawski.