Dziennik Serafiny/Dnia 2. lipca

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dziennik Serafiny
Rozdział Dnia 2. lipca
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1876
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Dnia 2. lipca.

Z Florą jesteśmy jak dwie siostry... ta mnie rozumie... Ona mi się wyspowiadała, że się o nią stara bardzo bogaty bankier, także z Wiednia, ale łysy i stary... Powiedziała mi otwarcie: Co mi to szkodzi? młodych pełen świat, a brylanty będę miała... o jakie trudno... Ma po pierwszej żonie sławne kolje, 60.000 guldenów zapłacone... pałac na Ringu!
Przyznała mi się, że się w niej kocha szalenie młody wirtuoz (bo i ona gra, jak — Clara Wieck), ale... Mamże z nim jeździć po Europie i dawać koncerta! Powzdychamy do siebie... on mnie zapomni — ja jego!! Zresztą spotkamy się kiedy może!!
Nawzajem powiedziałam jej, co mi się stręczy... i przy zdarzonej zręczności zaprezentowałam Oskara. Drugi raz jednak nie zbliżę go już do niej — zaczął zaraz tak ją jeść oczyma, aż mnie złość porwała. Bezwstydna! a! par exemple! jeżeli myśli, że ja mu pozwolę, słodkie baranie oczy robić do wszystkich kobiet, to się bardzo myli...
Szczęściem Flora w kwadrans mogła poznać z kim ma do czynienia, i nielitościwie z niego szydziła, co go odstręczyło. Gdy odszedł spytałam jej: No cóż mówisz!
— Niepowabny, odpowiedziała serjo, ale na męża il est suffisament laid... nie zbyt przebiegły... to lepiej, idzie o to czy bogaty... i... tacy ludzi bywają uparci... trzeba by się o tem przekonać.
— Ale on daje sobą powodować...
C’est tout ce qui il faut...
— Jakże mi radzisz?
— Jabym go wzięła, gdybym już nie miała innego, odparła, tyle tylko powiedzieć mogę.
— Nie kochając?
Ruszyła ramionami i śliczne ząbki białe pokazała w uśmiechu...
— To farsa ta miłość! szepnęła mi, to dobre w romansach, ale w życiu, cóż znowu, cela ne compte pas, ce n’est pas serieux.
Ona ma słuszność, nie chce być tak nieszczęśliwą jak Mama... Majątek... panowanie... to pierwsza rzecz... Każę sobie mu kupić kolje takie, żeby Flory brylanty poszły w kąt...
Gdyśmy wieczorem znalazły się sam na sam z Mamą, uścisnęła mnie naprzód i nazwała — pociechą... Uczułam, że rozmowa się pocznie serjo...
— Moja Serafinko, odezwała się, trochę jesteś za ostra dla tego biednego, poczciwego, zakochanego w tobie po uszy chłopca... Ośmielaj go.. daj mu się zbliżyć... trzeba to raz skończyć.
— A! czyż trzeba!
— Ale trzeba, to nic nie pomoże, trzeba. Stryj nagli, Oskar słyszę chodzi jak oszalały, Stryja męcząc, aby co rychlej stanowczo się to rozwiązało...
Radca tajny przyznał się przedemną, iż się obawia o synowca, aby nie popełnił jakiej niedorzeczności... jeżeli się go rozdrażni.
Roześmiałam się. — Cóż znowu? Ma się chyba utopić, czy rzucić ze skały.
Mama się zarumieniła — Wątpię, rzekła, aby do tego był zdolnym... ale... jakiś wybryk...
— Była bym go ciekawa.
— Koniec końcem, decyduj się, lepszej partji nie znajdziesz...
Uprosiłam tydzień jeszcze u Mamy. Sama nie wiem? waham się.
Adela mną zachwiała, Flora nawróciła znowu... Jestem chwilowo zdecydowaną... to znowu... boję się — sama nie wiem...
Tydzień! mam tydzień do namysłu.. Ojciec gniewa się, Jenerała przecie nie widać.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.