Dyskusja indeksu:PL Lord Lister -40- Zgubiony szal.pdf

Treść strony nie jest dostępna w innych językach.
Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki

OCR z tabulacją[edytuj]

Nr. 40. KAŻDY ZESZYT STANOWI ODDZIELNĄ CAŁOŚĆ. Cena 10 W.
ZGUBIONY SZAL
Zgubiony szal
Niefortunna wycieczka
Na południu Anglii, .w hrabstwie Brecknock, ciągnie się łańcuch gór zwanych górami Czarnymi. W północnej części tego łańcucha zhajduje się małe mia steczko Bredknock. Miasteczko to stanowa centrum .turystyczne do którego zjeżdżają się wycieczki z całed Anglii. Wygodny i dobrze utrzymany hotel nie1 może latem pomieścić swych turystów. Najwyższy szczyt, Monit Beaeon, stanowił nader brudny do zdobycia pusnfkt da turystów.
Był piękny czerwcowy dzień. Zbliżała się pora jofoiadowa. Do restauracji hotelowej weszła jakaś wyjątkowo piękna kobieta ubrana w strój sportowy Stowarzyszyło jej trzech panów. Sala jadalna była leszcze pusta. Tylko w palarni, oddzielonej od jadalni szklaną ścianą, siedział jakaś pan i paldił papiero—
*y.
Na widdk wchodzących, mężczyzna, wstał i zam fcnąjł drzwi prowadziące d)o jadalni, nie dhicąe aby ttym przeszkadzał pięknej pani. Dama nie zwróciła najnin/iejiszej uwagi na tę uprzeijmość. Towarzy^ Szący panowie spiesznie zdjędi z ramion jej żakiet, poczym usiadła ona na krześle szarpiąc nerwowo rękawiczkę. Była wyraźnie w ztfym humorze. Zacisnęła małe usta, tak jak czynią to dSzieed, gdy im zabiorą ulubioną zabawkę. Zmarszczone jej brwi Świadczyły o tłumionym gniewie. Widać było, ie tzekała tylko na okaziję, aby wybuduuąć.
Trzej panowie od czasu do czasa spoigdądali na nią ukradkiem.
— Czy nie chciałabyś napić się czegoś? — zapytał spokojnym tonem najstarszy z panów.
— Dziękuję! Nie chce mi siię pić. — padła kr6t—fca odpowiedź.
Mężczyzna, którego uprzejma oferta została w sposób tak ostry odrzucona nie mógł wstrzymać się od uiwagi:
— Nie rozumiem .jak możfna się 'tak przejmować' zgubą rzeczy, dającej się łatwo zastąpić.
Młoda lady odwróciła się żywo.
— Szanowny moi małżonek zapomina, że w ź»—! rdem sposób nie będę mogła niczym zastąpić mego m—"dyjskiego szala. Otrzymałam go od samego Wke Króla Indii .w. uznan/ki zasług mych dia dlwaru
skiego. Teraz ten cenny szal zahaczony jest o wierzchołek jednego z drzew, które widzieć można z wysokości Beaconu. Ta zguba dałaby się przecież łatwo odzyskać.
— Gdybyś nie machała tak gwałtowinie swym szalem, być może...
Pod wpływem spojrzenia rzuconego mu przez rozgniewaną małżonkę, lord zatrzymał się w środku zdania.
— Chciałam w ten sposób przesłać pozdrowienia nwjej najserdeczniejszej przyjaciółce, która znajdowała się wówczas u stóp góry. Radość moja była tak wileka, że nie mogłam opanować swoich ru—dhów.
— Drewniana bariera, o którą się pani oparła była tak zbutwiała, że w (każdej chwili mogła runąć pod pani ciężarem. Gdyby mąż, pani nie1 odciągną! może trodhę zbyt gwałtownie, mogłaby pani wpaść w przepaść. Niechże więc pani rozpogodzi czoło i spojrzy na nas weselszym okiiem.
Mówiąc to jeden z panów ujął rączkę piękne} •damy i złożył na niej pełen czci p o całunek. Uśmiechnęła się z westchnieniem:
—— Pańska uprzejmość nde zastąpi mi szala, lor—* 'd&ie Westerfoful.
— Stawiiam sto tatów ze jutro odzyska pani swoją censią zgubę. Ja ją pani oidniosę.
— Proszę pozostawić mtóe tę sprawę. Jestem gofców założyć się o tę samą sumę — że to ja przyniosę pani indyjski szal
Młtod^eniec, który podjął zakład T lordem We—sterbiuillean dodał:
— Składam jednocześnie pieniądze... Jeśli przegram .biedfciiLondymu na tym korzystają. Jeśli wygram ,lord WesterbuU będzie miał zaszczyt zapłacenia tej sumy z własnej 'ki—eszieni. Czy trzyma pan zakład, lordzie?
— Oczywiście, baronie. Oto stto fuinltów. Obydwaj panowie wyjędi portfele i położyli pie—
niąidze na stode. Następnie lord zwrócił się do męża pięknej pana, prosząc goi, aby zechciał zachować bann tóioty aż do czasu roztrzy^BJęcia zakładiu.
— Kładę tę sumę do tego pO'rtie:lu — odparł mąż pięknej pani. — Mię m& SL atóflł nic oprósz tych dwudh baniknatów*
Mówiąte to wyjął z kieszeni malirtlki portfeli'k K krokodyli owe j sikory, zaniknął go na malutki kluczyk i oddal żonie.
— Widzicie więc panowie, że pieniądze będą aależycie strzeżone — dodał z uśmiechem.
Pani wzięła —kluczyk i przytwierdziła go do złotego łańcuszka, który miała na ręce.
— Byłaibym niewymownie szczęśliwa, gdybym mogła odzyskać mój szal—rzeMa.—Zechciejcie je—dtaak panować być ostrożni. Talk łatwo o nieszezę—tó...
Obydwaj gen—tilemanl skłonili się z uśmiechem. Poczęli gorąco zapewniać pięjkeą panią, ze udając ssę ^a ppsaufeJwaiaa szaila mię narażają się bynajmniej na niebezpieczeństwo.
— Wartoby się pokrzepić, przed czekającymi panów trudami—rzekł lord Morvilll.—Chodźmy na obiad.
— Propozycja ta spotkała się z aprobotą.
W tej samej chwilli nieznajomy, który zamknął wprzedin.io drzwi od palarni wszedł również do jadalni. Słyszał on 'doskonale przebieg całej rozmowy i ironiczny uśmiech pojawił się na jego ustach. Zadzwonił na kelnera i poprosił o butelkę „Porto".
— Czy mógłby mi pan powiedzieć kim są ci panowie, którzy przed chwilą opuścili salę? — zapytał kelnera obojętnym tonem. —
— Oczywiście proszę pana... Jest to słynny bogacz lord Westerbulll i baron Coxwel.
— Czy lord Mo>rviill bawi już tu oddawna?
— Lord często przyjeiżdtża do Bredkn>ock. Posiada om tu w Ofcolicy włości, które niedawno wydzierżawił. Rezerwujemy mu zawsze te same pokoje na pierwszym piętrze.
— Pięknie.. Które to pokode?
Tylko trzy, ponieważ lord przyjeżdża za—zwyczaj bez służby. Apartament ten składa się z salonu oraz dwuch pokojów sypialnych oznaczonych numerami l i 3.
— Wydaje mii się, że już was gdzieś widziałem w Londynie?
— Możliwe... Pracowałem przez dłuższy czas w hotelu „Imperiał", który zna pan z pewnością. Tam właśnie zetknąłem się z panami,, których nazwiska wymienWc—i panu przed chwilą. W szcze—gól—ności widywałem często lorda WesiterbuMa. Na jego temat opowiadano sobie dużo pikantnych historyjek.
— Wiem, wiem. — przerwał nagle niezhajomy, chcąc przerwać potok wymowy kelnera. —
— Nie byłbym zdumiony — ciągnął dalej kelner, — gdyby lord WesterbuPl przypuścił atak do pięknej lady Morvifił.
Nieznajomy spojrzał na keteera uważnie i rzekł dobrodusznym tonem.
— Lady jest kobietą o uderzającej piękbości.
— Jest piękna jak posąg — odparł kelner z uśmiechem. — Opowiadają, że dość często schodzi ze swego piedestału, aby uiszczęsMiwiać swych bliźnich.
— Co chcieliście przez to powiedzieć?
— Nic... — — odparł kelmer z zakłopotaniem — chciałem powiedzieć poprostu, że lady posiada bardzo dobre serce. Gdy była jeszcze bardzo młoda wydano ją zamaż za znacznie starszego lorda Mor—villa, posiadającego już wówczas opimię sławnego hulaki. Nic dziwnego, że piękna lady odlpiłaca mu się teraz pięknym za nadobne. Tak w każdym razie twierdzą złe języki.
— Znacie wszystkie ploteczki naszej okolicy...
— Cóż zrobić? Jeśli się było czas pewien w S0*
telu „Imperiał" nie jedno obito się człowiekowi 4 uszy.
— Słusznie... Bądźcie jednak ostrożni. Możecie łatwo ściągnąć na siebie jakąś nieprzyjemność.
Niezmajomy wstał, wręczył keltnerowi monetę I nie biorąc reszty wyszedł. Udał się do swego pokoju^ wziął do kieszeni kilka przedmiotów i opuścił hotel Szedł powoli ścieżką, wiodącą na szczyt Beaconu, to jest do miejsca, w którym piękna lady zgubiła swój szal. Po godzinie marszu doszedł do miejsca z kitórego roztaczał się wspaniały widok. Bez truciu spostrzegł szal chwiejący się na gałęzi sosny, rosu nącej na stromym zboczu.
— Ma pani szczęście, piękna lady, że to ja właśnie udałem się na poszukiwanie twego szala szepnął do siebie. — John Raffles mię zawsze zabiera, czasami przynosi pewne rzeczy. Mimo to nie zasłużyła pani na tę uprzejmość z mojej strony. Wiem, że uwodzi pani młodego WIkensa.... Mniejsza o to. Bawi mnie myśl, że oddam pani przysługę.....
W mgnieniu oka powziął decyzję. Z wysokości swego punktu obserwacyjnego objął wzrokiem przepaściste zbocze skały. Dostrzegł wąską strze—linę, wzdłuż której istniała możliwość zsunięcia, się na dół. Nie namyślając się Raffles wskoczył do tej szczeliny. Każdy inmy na jego miejscu uległby niewątpliwie zawrotowi głowy. Zawieszony nad przepaścią, od czasu do czasu chwytał się gałęzi, rosnących tu krzaków lub ttż zsuwał się po gładkiej i niebezpiecznej powierzchni skały. W pewnym momencie znalazł się na występi/e skalnym, z którego mógł się przedostać dalej tylko czyniąc mad przepaścią potężny skok. Wykotnał go z wprawą zawodowego akrobaty. Kamienie usuwały się z pod jego stóp. Każdy fałszywy krok groził śmiercią. Po kilku minutach zbliżył się do drzewa, na którego wierzchołku powiewał nieszczęsny szal.
— A teraz musimy v, spiąć się d» góry—szepnął do siebie. — Niebardzo mi się to uśmiecha. Cały pień drzewa pokryty jest żywicą. Moja wysokogórska wyprawa nie powinna zostawić na mym ubraniu najmniejszych śladów.
Wyciągnął z kieszeni spodni dość długi szmur, związany w supły znajdujące się w jednakowych od siebie odległościach. Z jednej stromy sznur ten posiadał żelazną obręcz, z dtrugiej zaś ostry hak. Tajemniczy Niezmajomy przerzucił sznur z haczykiem o pierwszą gałęź drzewa. Haczyk opadł na ziemię. Raffles włożył go wówczas do żelaznej obręczy i utworzywszy w ten sposób ruchomy węzeł zacisną! go dokoła pierwszej gałęzi. Bez trudu wdrapał się po węzłach na pierwszą gałęź drzewa. Siedząc na niej okrakiem odwiązał sznur i powtórzył ten manewr z następną gałęzią. Po trzech razach znalazł się już blisko wierzchołka i bez trudu zdljął powiewający na wietrze indyjski szal. Zejście było już daleko łatwiejsze. Po kilku sekundach Jołin C. Raffles zdrów i cały stał u stóp wysokiego drzewa. Obrał drogę krótszą, niż ta, którą przybył. Skacząc ze skały na skałę szybko znalazł się na d)rod'ze prowadzącej do hotelu.
W tym samym czasie trzej panowie oraz piękna lady skończyli obiad. Lord Westerbui postanowił pozostawić swego rywala w towarzystwie pięknej pani, aby udać się na poszukiwanie szala. Baron nie posiadał się z radości. Równie naiwny jak zarozumiały, nie zdawał sobie sprawy ze znaczenia docinków, których nie szczędziła mu piękna lady Morvill. Nie zauważył zupełnie, że lord wysutiął się po ci—
cSwffflcu z towarzystwa, aby wysłać kilku \u—\z\ z pn—'śród służby hotelowej na poszukiwanie sz.a.u. Baron zdawał się zupełnie nie pamiętać o zakładzie. W pe—wtoej chwili spostrzegł jednak nieobecność lorda. Po głębokim namyśle przyszedł do wniosku, że tylko odnalezienie szala mogło być powodem tajemniczego zniknięcia Lorda.
— Lord Westerbull chce minie ubiec —— szepnął do siebie. — Nie uda mu się to.
Podniósł się i pożegnawszy się z lady Morvill zapewnił ją raz jeszcze że dołoży wszelkich sił, .aby wygrać zakład.
Od służby hotedowej dowiedział się, że jego ry—iwal już dawno wyruszył na szczyt Beaconu, w towarzystwie kilku służącydh uzbrojonych w drabiny drągi i sziniury. Spiesznie poszedł za jego przykładem i wyszukawszy sobie odpowiednich ludzi, którym obiecał sowitą nagrodię, .ruszył w stronę góry.
Westedbuil, a trochę Miżej hotelu, baron i jego ekspedycja spotkali się ze schodzącym z gór nieznajomym, który z ich ekwipunku odrazu się domyślił ceiki ich wyprawy. Z ironicznym uśmiechem zapytał czy w górach zdarzył się jakiś nieszczęiiwy wypa—dtek i czy udają się z wyprawą ratunkową. Lord We—sterbtfll zaprzeczył krótko. Natomiast baron bardziej naiwny od lorda opowiedział nieznajomemu całą historię, której ten wysłuchał z zainteresowaniem.
Gdy lord Westerhull dotarł do szczytu góry czekała go tam przykra niespodziahka: nigdzie nie .widać było szala. W pół godziny później baron skonstatował to samo. Zarówno ludzie lorda, jak i służba wynajęta prziez barona rozpoczęci dokoła gorączkowe posziuikiwania.
Obydwaj panowte Śledzitti z góry znudzonym [wzrokiem rezufttaty tydh prac. Ciemności stawały sfę coraz większe. Wikrótce wszefe praca została itnłemoźillwiton a.
Zawiedzeni i smutni, obaj panowie wrócffli do liotel/u. Zadowoleni byfli, że lady Mo<rvilll juiż wcześ—niaj udała się na spoczyo—elk i że ni—e muskii się przed nią tłumaczyć z 'nieforhniinego wynitku swych wypraw.
^
Była noc. Mies—zikańcy hotelu spali snem spo—kolnsym. Żaden szmer nie zakłócał idh odpoczynku. (Turyści zmęczeni wycieczkami kładli się zazwyczaj .wcześniej. Ostatni pociąg, który mógłby przywieźć spóźnionych gości przybył już oddawna. Wszystkie światła były JMŻ pogaszone, tylko na (końcach ko<ry—tarzy hotelowych paJiły się mahitfkie lampki.
Nagie drzwi pokoju Nr. 5 otwarły się ostrożnie. Ukazała się w nich ciemna postać. Przez dhwlę spój rżała na płonącą lampkę, poczym przekręciła koo—talkt elektryczny. W zupełnych ciemmościach postać prześlizigoięiła się pod drzwi pokoju Nlr. 3, skąd dochodziło hałaśliwe chrapanie lorda Mom/ila. Tajemniczy gość pokiwał z zadowoleniem głową i ostrożnie włożył klucz do zamka pokoju Nr. 2, który w pierwszej chwili stawił opór. Wkrótce dał się słyszeć leikJki szelest: drzwi ustąpiły.
Widmo zatrzymało się w progu. Dokoła panowała zupełna cisza. Z oddali dochodziło stłumione na szczekiwanie psów. Tajemniczy gość znalazł się w sadonie przedzielającym obydwie sypialnie małżoił—ków. Pod Nr. l spała lakiy Morvil'l. Widmo, a właściwie John Raffles zbliżył się do łóżka pięknej lady. Na nocnym stoliku leżała brawzdetlka, do której przymocowany był kluczyk. Raffles wziął klucz i zniknął w salonie. Z salonu przeszedł do pokoju lor
da. Zapalił kieszonkową latarkę, skonstruowaną w, u;i sposób, że skonoeiKTOwane promienie światka pada.y tyiko na ściśle jbrany pwokt,
Na krześle leżało ubranie lorda. Portfelu w nim nie było. Rafiles zbliżył się do łóżka i puścił snop światła na poduszkę uważając pilnie, aby ani jeden promień nie padł na twarz śpiącego. Spostrzegł, że portfel znajdował się pod poduszką wraz z kil'ku innymi cennymi przedmiotami.
— Chwilowo interesuje mnie tyfko przedmiot zakładu — — szepnął Raffl<e.s, wyciągając ostrożnie portfel. — — Była .o prawdziwa próba cierpliwości, ponieważ lord ieżal na wznak i utrudniał tym samym pracę, Tajemniczemu Nieznajomemu. W koń—ou wszystko się udało.
Lord Lister tworzył portfel, wy:'ął z niego pier niądze i wsunął uprzednio napisaną kartkę. Następnie odłożył wszystko na miejsce i jak cień wysunął się do salonu. Z salonu przeszedł dj pokoju sypialnego lady Morvill. Kładąc M ucz na swoje miejsce mógł się napatrzeć dowoli ślicznej twarzyczce śpiącej .Wyciągnął z pod marynarki cenny szal hin—dusiki, i razem z bukiecikiem przecudnych róż, położył go na nocnym stoliku.
W killka minut potyrn gdy lord Liste.T znajdował się już odda i na korytarzu, lady MoryMl obu—d—zila się. Miała wrażenie, że dokoła niej dzieje się coś niezwykłego Wstrzymała oddech. W sąs:ediiim saloniku panowała cisza. Uspokoiła się i powoli zamknęła powieki.
Następnego dnia obydwaj gentlemani wstali wcześnie, aby ponowić poszukiwania indyjskiego szala. Razem z poranna, pocztą, każdy z nich otrzymał bilecik nasitępuijącej treści.
„Wszelkie poszukiwania są zbędne. Szal został odnaleziony i zwrócony prawej właścicielce".
Zdumieni tą wiadomością, która mogła być im jedynie przesłana przez statrszego lorda, postanowili poczekać w salonie na swych przyjaciół. Wkrót ce zjawiili się tam Moryilowie. Młoda pani opowiedziała o swym zdumieniu, gdy na swym stoliku nocnym znalazła rano swój hinduski szal. W jaki sposób tam go przyniesiono i w jaki sposób przedostały się do jej pokoju cudne róże trudno było odgadnąć. Przy różach znalazła list, którego treść zdziwiła j? niepomiernie:
„My lady!
Dowiedziałem się, że utrata szala sprawiła pani prawdziwe zmartwienie. Zwracam go pani z prawdziwą przyjemnością. Zakład, który stanął pomiędzy baronem a lordem We—sterbullem skończył się niepomyślnie dla oby. dwuch. Ci panowie przegrali obydwaj. Wobec tego uważałem za stosowne przekazać złożone przez nich sumy londyńskim nędzarzom.
Pozostaję szczerze pani oddany
kreślę się z poważaniem
John C. Raiffes".
— Co takiego? — zawołał baron nie posiadając się z oburzetiia. — Rafffles, ten łotr i przestępca miałby nas ufoiec? — To niesłychane!
— W Jaki sposób zdołał on dowiedzieć się o naszym zakładzie? — zapytał lord Westerbull.
— Najlepsze, że dhee nam wmówić, iż sumę tę przeikazał londyńskiej biedocie. To niemożliwe: obydwa bainfenoty leżą z pewnością dotychczas w moim
portfelu od którego klucz przechowywała moja żona:. Może zechcą, się panowie przekonać? Daj mi klucz, droga żołno.
Lady Morviffl wręczyła mężowi malutki kluczyk od portfelu. Lord Morvil otworzył portfel i skoczył jak oparzony. Nerwowo przeszukaj wszystkie przedziałki portfelu. Nie znalazł w nim nic o—prócz malutkiej karteczki, na której wypisane były następujące słowa:
„Pokwitowanie:
Dwieście funtów sterlingów (dwieście) dla biednych miasta Londynu otrzymałem. Za lączam podziękowania
John C. RaKles".
Trzej panowie spoglądali na siebie1 ze zdumieniem. Piękaia lady wybuchnęła głośnym śmiechem. Śmiała się do leź tak, że panowie zmuszeni byM Chcąc nie chcąc iść za jej przykłaidem.
—¥•
Piękna lady MoryiM leżała w niedbałej pozycji na sofie w swym wytwornie urządzonym buduarze. ,W pobliiżu niej siedział w wygodnym fotelu lord .Westerbuil'1, nie spuszczając oczu z jej wdzięcznej potaci. Trzymał jej drobną rączkę w swoich dłoniach i złożył na niej czuły pocałunek.
— A więc kocha mnie pan, lordzie i pragnie, abym odpłaciła mu podobnym uczuciem. Chciałabym jednak wiedzieć, ile kobiet zapewniał pan prze tite mną o swej miłości? Niech pan nie usiłuje się tłu maczyć! Znam Bobrze mężczyzn. Dziś ta, jutro inna. Przeważcie zwracacie swą miłość ku tym, które należą już do kogoś innego.
— Śmieje się pani mylady... Proszę mi jednak wierzyć: nigdy serce moje nie było tak prawdziwie zajęte jak...
— Od chwili ,kiedy pani ukazała się mym o—czorn — — przerwała lady — znam te frazesy, jak pan sam wicfczi. Chciałabym wreszcie aby kros z adoratorów przemówił do mnie słowami odbiegającymi od szablonu. Jeśli pan sądzi, że kobiety mego pokroju można zdobyć pięknie bfzmiącymi słówkami, myli się pan, lordzie. Mogę oddać swe serce człowiekowi godnemu mnie. Wytworni tancerze i bawMamki nie mają u mnie najmniejszych szans. Trzeba dokonać czegoś, aby mnie zdobyć.
Lord aż podskoczył.
— Niech mi pani powie co mam uczynić. Nie Jestem tchórzem i jeśli chodzi o próbę odlwagi, nie boję się jej. Mów, rozkazuj, wszystko zrobię.
Piękna pani potrząsnęła główką i obrzuciła go nieufnym spojrzeniem.
— Ten szalchetny zapal wyczerpałby się szybko gdybym zechciała chwycić pana za słowo.
— Nie, Nie! Przysięgam... Proszę mnie wystawić na próbę.
— Dobrze, lordzie, przekonam się czy jesteś człowiekiem dotrzymującym słowa. Nadejdzie być może taka cnwila, że będę potrzebował pańskiej pomocy, a wówczas zobaczymy. Psst... Ktoś nadchodzi!
Do pokoju weszła panna służąca, wnosząc na srebrnej tacy kartę wizytową. Lady Morvill przeczytała la:
— Baron Coxweill — rzekła, zwracając się do lorda. — — Proszę wprowadzić barona — rzuciła pokojówce.
Młodego barona nie można było dojrzeć w pierwszej chwili z pod olbrzymiego bukietu kwiatów.
— Zechce pani przyjąć te skromne? kwiaty jako dowód mego prawdziwego uczucia •—rze&Ł — Niestety, życie ich jest krótkie i zwiędną szyb^ bo w pani buduarze. Chciałbym tak, jak i one umrzeć dla pani!
— Naprawdę, baronie? A gdyby nadarzyła się po tem doskonała okazja:
— Okazja? Dlaczego?... — jąkał z przerażeniem baron.
—— Do poświęcenia się za minie. Do oddania życia tak, jak te kwiaty oddadzą mi swoje.
Milady nachyliła się nad wonnym bukietem.
— Umrzeć? Pani żartuje chyba, mylady? Nie umiera się tak łatwo od jednego słowa. Dlaczego miałbym umrzeć i w jakim celu? Czy nie jest pan tego samego zdania, lordzie Westerbull?
Lord skinął głową.
Lady Morvi3! objęła wzrokiem swych oby—* dwóch wielbicieli.
— Musicie więc paaw>wie wiedzieć czego od was żądam — rzekła z uśmiechem. Nie pragnę waszego życia, ale stawiam za warunek, abyście umożliwili mi zawarcie znajomości ze sławnym Rafflesem!
Obydwaj panowie spojrzeli aa lady MorviH jak na niebezpieczną zjawę. Po chwili milczenia baron pierwszy odzyskał mowę.
— Ależ mylady — zawołali pisMiwym głosem. — Pani, kobieta z naszej sfery, chciałaby za^ wrzeć znajomość z tym oszustem i włamywa—1 czem?... I my byśmy mieli... Nie' to zupełnie niemożliwe! Jakiego pan jest o tym zdania, lordzie Westerbułl.
— Mam wrażenie, że lady Morvill zakpiła sobie z nas poprostu... Nie sądzi chyba na serio, aby, śmy byli w stanie zadość uczynić jej życzeniu.
— Słusznie, lordzie. Nie możemy przecież nawiązywać kontaktu z przestępcami. Zwłaszcza z tym łotrem, który raz już zakpił z nas w bezczelny sposób.
—Nie przebolał pan jeszcze straty swych stu futorów, baronie? Sądziłam, że żart był wart owie—łe więcej,
— Mylady! Nie chodzi nam o straitę materiał—' na, ale o rozgłos, jaki wywołała ta sprawa. Małżonek pani opowiedział już tę historię w klubie ł dzisiaj cały Londyn śmieje się z nas do rozpuku. To niesłychane!
— Sądzę ponadto, że nasze pieniądze nie dotrą do rąk biedaków. Nie zobaczą z tego ani jednego pensa.
Wypowiedziawszy te słowa lord WesterbuH. podniósł się i począł nerwowo przechadzać się po pokoju.
— Jest pan w błędzie — odparła spokojnie lady Morvill. — Biedni otrzymali dwieście funtów co do grosza.
Młoda kobieta wyjęła ze szkatułki jakąś paczkę.
— Oto wszystkie listy. Otrzymałam je od rodzin biedaków, którzy mi dziękują za datki w wysokości od pięciu do dziesięciu funtów, otrzymane przez nich rzekomo ode mnie, jakkolwiek im nic nie wysłałam. Nie wiedziałam co mam o tym myśleć, gdy nagle dziś otrzymałam list następującej treści:
„Mylady! Rozdzieliłem w pani imieniu dwie—* ścłe funtów pomiędzy biedaków".
Łączę serdeczne pozdrowienia
John C. Raffles^
— Do .wszystkich diabłów — zawołał lord. •»— Ten łotr potrafi zawsze znaleźć się na miejscu.
— Jestem tego samego o nim zdania, lordzie »— odparta lady MorvilJ stanewczym głosem. — Dla tego też chciałbym go poznać. Musicie mi w itym pomóc panowie. Proszę się zdecydować. Tak, czy nie.
— Tak, ale... Gdybyśmy tylko wiedzieli gdzie on mieszka... Ale i to nie na wieleby się zdało. Nie ;wyobraża, pani chyba sobie, że poszedłbym do je1—go kryjówki —— bąkał baron.
— Nie łatwo byłoby go znaleźć — dodał lord ironicznym tanem, — Raffles jest człowiekiem, którego nikt nie zna. Rafffles pracuje sam bez .wspólnika. Nie ma osoby, która potrafiłaby dać lego dokładny rysopis.
—A więc szukajcie go panowie. Przeciek gdzieś ostatecznie musi się zinaddować. A może obawiacie się o całość waszych portfeli?
— Madame, pani ironia czyni niam krzywdę. A więc dobrze: udam się na poszukiwanie Rafii esa. Odipowiedziatoioś—ć jednak spadnie na panią. Za kilka dni przyniosę pani odpowiedź.
Powiedziawszy te słowa począł gotować się <do wyjścia. Zatrzymał go baron.
— Niecih mnie pan weźmie z sobą. Lady Mor—yill nam obojgu poleciła tę misję. Ucałował dłoń pięknej damy i wyszedł raz>em z lordem Wester—bufie, ująwszy go pod ramię.
Zaledwie lady Morvill została sama, rzuciła % pogardą bukiet na krzesło i podbiegiła do lustra, Lefldkim mchem ręki poprawiła włosy. Uśmiech za—idowolłenia pojawił się na jej twarzy. Wiedziała, ifce jest piękna i dbciała być jeszcze piękniejsza.
Szybko przebiegła przez kilka pokoi i zatrzyn siała się przed Jakimiś drzwiami. Dpzwi te prawa——iiziły do biura, w fctórym pracował pewien pięfc—ey dhiłopiec, liczący około dwudziesto dwódh lal
Lady Morviiil otworzyła drzwi i ujrzała ja—* kiegoś starszego pana siedzącego naprzeciw mJcn idego urzędnika. Nieznajomy iBttsia<ł przybywać % prowincji, jak to łatwo poznać można było po sposobie ubierania się. Niebieskie okuriary o widU kich szkładfa, fcrytły całą górną część twarzy. Siwiejąca broda otaczała szczupłe poiliczki.
Na wfctok nieznajomego lady Morvil dhciafa $ę cofnąć.
Joihin WJfUkeas, miody sdkretara prywatny lor—ifła, podniósł się żywo i wyszedł za nią do sąsied—* niego pokoju.
—Kim jest ten człowiek — zapytała nerwowa lady.
—Jest to przyjaciel ine<J nmtikł, Ictóry bardzo często pomagał mi w rozmaiiydh taiwfoiydi sytun aefodh. Niestety, jest on uupeteiie głirdiy jak piefi. [Mieszka stale w Liverpoolki i przyjechał do Łon—* 'dymi speojalTiie po to, aby zobaczyć co u maki słychać.
— PowietŁz mi, Jonay, czyś atrobił to, o ce cię pros^am?
—Tak, mylady, otrzymałem Jol zamówioa^ fchtcz.
— Doskonale... Nasza umowa pozostaje vf> mocy. Przede wszystkim proszę nie zapominać o papierach wartościowych, znajidla!fącydh się m llptasłe. Pragnę od dzisiejszego Idtnia żyć swobodnie: ti twego boioi. Oozelouię cię o północy w altanie.
Nachyliła się nad nim i pocałowała go w trsta,
ijoczym szybilró ta&łeąn Wirócila diQ &.wsgo tp« HuartL
Młody człowiek spoglądał na nią z miłością Przeczekał jeszcze diwilę, g"dyż był zbyt podnie—i cony, aby móc zaraz powrócić do przyjaciela swej matki. Gdyby jedlnak uczytaM to prę—dzej, spostrzegłby, że starszy jegomość gfochy jak: pień o^&koczył gwałtownie od drzwi, Szepcząc do siebie po cichu:
— Do licha! — A więc już taik daleko zaszli! Przyjechałem naprawdę w odpowiednim momencie.
Wiltoens w—rócił do biura.
Starszy pan podniósł się i rzdtół do niego przyjaźnie:
— Muszę już pójść, Jonny. Cieszę się, że widziałem ciebie i twoją maUkę. Jesteście oboje zdren wi, ty zaś chwalisz sobie swoją nową posadę. To wszystko, o czym chciałam wiedszieć. Muszę się śpieszyć, aby zdążyć na Ino cl eg dlo Liveipoolu.
— Do widzeaiia, panie Jedkins — odparł se—< kretarz, ściskając serdecznie jego ręikę.
Zbliżył się dio okna i przez czas jakiś spoglądał za oddalającym się powoli starcem. Następnie wyjął z kieszeni trzy małe klucze. Wytężył słuch. Ż sąsiedniego pokoju, w którym znakował się gabinet lorda nie dochodził żaden szmer.
Zbliżył się szybko do kasy żelazlnej i włożył Mucz do zamka. Klucz pasował. Zadowolony ze stwierdzenia tego faktu, wyciągnął go z zamka i schował do kieszeni.
Z dołto doszedł dio jego uszu warkot samochodu.
Wilkems wyjrzał przez okno:
— To lord — rzektf cicho.
Obłożył się aktami, udając, że pracuje.
Lord' wszedł do domu i skierował się prosto do swego gabinetu. Po kito mfenutadh otworzył dfrzwi, łączące gabinet z biurem sekretarza, i we—> zwał do siebie młodego człowieka,
Wilkens przyjrzał ssę tiważnie wręczonym ma papierom:
— Jeszcze jedna z nieiuczciwycfe speśkulacy—f mego pana — szepnął do siebie cldb—o. — Biada lordowi, gdyby pewne sfery dowiedziały się jakimi drogami doszetSł on do malątktJ.
Lorld wydawszy instrukcje sekretarzowi, udał się do budluaru swej żony. Zastał ją leniwie wyciągniętą na kanapie z książką w ręce. Na jego wMofe radała zdufmienie. Lord przysdliął te&esło do kanapy f lustadł.
— Wybacz mi jeśli ci przeszkadzam — — rzeki frsfcrym tonem. — Muszę z tobą pomówić.
— Baiifeo di—ętode — odparła lady MorvM su—cfeo. —
— Spo13całem przed dhwflą lorda Westerbulla z baronem CoTwe^em. Ten ostatni, |ak ci wiado* mo, jesst sfclofMiy do gadiuMwa. Wypaplał mi więc imtychmiaist o twym ntefortennym1 pomylę w zwią; irfco z Rafflesem. Cztiię się w obowiązilcu zwrócfć d aw^agę, ie lady Mo/nrfll nie powiinkia obarczać *Wydh znajomycli podobnymi zSeceoiami.
— Nte życzę sobie, afbyś krytykował moje postępowanie. — odparta lady Monrill — Nie potrze1—ba mi twoidh uwag.
— Prosiłbym cię, abyś zechciała przemawiać «k> mnie femym tonem — odjparł lord zdenerwowany. — Nie zapominaj z kim mówisz,
La<ły tsśmiedhnęiła się z przymusem.
— PamięitaiH o tym i okolicz&ioiść ta wprływa na mój ton. Dobrze się składa, że możemy ze sobą i £22 na zawszę ułożyć nasze wzajemne stosunki.
— Ja również tego pragnę — odparł spiesznie •lord.—Ta kwestia może być rozstrzygnięta krótko. Lady Morvll jest w pierwszym rzędzie moją mał—żoniką. W konsekwencji powinna wypełnić wobec mnie związane z tym obowiązki i nie wolno jej pozwalać sobie na posunięcia nie licujące z jej stanowiskiem. Nie życzę sobie, aby lady Morvill wyróżniała się ekstrawagancją.
Lady roześmiała się głośno.
— Ciekawa jestem czy jest coś, co może w oczach świata zaszkodzić reputacji lorda Morvilla, znanego powszechnie brrbanta. Zacny małżonku, byłam twoją najpilniejszą uczenicą. Z niewinnego •dziewczęcia uczyniłeś mnie wyrafinowaną światową damą. Nie żyjemy w średniowiecza!. Żądam wolności i to wolności zupełnej.
Piękna lady wstała z miejsca. Twarz jej płonęła oburzeniem. Lord zrozumiał, że posunął si^ zbyt daleko.
— Dlaczego się uniosłaś kochanie — odlparł zmieniając ton*. — Życzę sobie tylko jednego: za wszeiką cenę chcę uniknąć skandalu. Mówię to zarówno w twoim jak i moim interesie. Nasze ostatnie przyjęcie stało się przedmiotem plotek. Wolałbym abyś zaprosiła więcej kobiet które ostatnio coraz rzadziej się u nas pojawiają.
— Zapraszam tylko tych, których mi się podoba — od/parła. —— Radzę ci nie zajmować się mymi przyjęciami tak, jak ja nie wtrącam się do,przyjęć które ty urządzasz w willi na ulicy Yictoria.
Lord drgnął. Czyżby żona jego wtajemiczona była w to wszystko co odibywałto* się w zakonspirowanej willi? Czuł się pobity d począł się cofać:
— Nie rozumiem tej aluiziji. Nie wiem o co chodzi?
— Naprawdę? Twoja zakłopotana mina świadczy o czymś wręcz przeciwnym. Dowiedz się, że wiem o istnieniu widii i odbywających się w niej orgiach. Sądzę, że powiedziałam dosyć!
Podniosła książkę, która upadła na podłogę i wyciągnąwszy się na kanapie rzekła obojętnym to—nem:
— Uważam naszą rozmowę za skończoną. Dłużej tego nie zniosę! Pragnę wolności! Wolności!...
Przyjaciele biednych
«/ *f  »/
Willa lorda Morvlla stała w 'dużym parku. W głębi znajdował się pawilon japoński, urządzony z prawdziwie wschodnim przepychem. Pawilon ten rzadko był odwiedzany przez swych właścicieli. Tyko od czasu do czasu lady Moryill spędzała tam krótkie chwile.
Mogło się więc wydawać dziwhym, że o tak rpóźnej porze jakaś ciemna syl/wetka posuwała się szybko w stronę pawilonu.
Tajemnicza po tac zatrzymała się przed drzwiami, rozejrzała się lękliwie dokoła i włożyła klucz do zamku. Otwierając drzwi, postawiła na chwilę na ziemi sporą podróżną walizkę. Wkrótce ciemna postać znikła w głębi pawiiłonu. Gdy znalazła się wewnątrz westchnienie ulgi wydarło się z jej piersi. Odrzuciła w tył gęstą woallkę: niedyskretny księżyc oświetlił wówczas cudną twarzyczkę lady Morvill. Zegar na wieży kościelnej wyfoił pół godziny.
Lady M'orviill nastawia uszw. Spojrzała na wysadzany brylantami zegarek: była godzina wpół do dwunastej. W zdenerwowaniu posztfa o pół go—'dfctoiy za wcześnie. Spostrzegłszy pomyłkę, zmarszczyła z niezadowoleniem brwi Neirw_O3ro szarpa—
ła koronkową chusteczką. Podniosła się i objęła ca* ły pokój niespokojnym spojrzeniem. Zbliżyła się da. ofcna. Z zaciśniętymi wargami, spoglądała na drze* miący w cieniach nocy park. W świetle księżyca' twarz jej wydawała się jak wykuta z bladego marmuru.
— Jeszcze pół. godziny — szepnęła. —
Od dłuższego już czasu postanowiła opuścić lorda, do którego z każdym dniem czuła większą odrazę. Wierzyła, że gdlzieś w oddali odnajdzie; szczęście.... Nigdy nie miaia jeldnak środków na wykonanie swego planu. Jej posag umieszczony w doskonałych papierciCih, strzeżdny był pilnie przez lor—dia. Papiery znajdowały się w kasie żelaznej, od któreij Mucz lord miał stale przy sobie. Nie umiejąc ograniczyć swych wydatteów, lady Morviill nie potrafiła zaoszczędzić z pieniędzy dawanych jej przez lorda, sumy potrzebnej na ucieczikę.
Gdy stary sekretarz lorda umarł, zastąpił go młody Wilkens. Piękny i niezepstrty dhłopiec po—dłobał się jej ojd piierwszego wejrzenia. Postanowiła przeto zmusić, aby pomógł jej w odlzysikabiu wól—ności do której tęskniła:.
Pewnego dnia opisała mu swą smutną dolę ł podstępem zdobyła, jego przyrzeczieniŁe, że Jej porno—że. Początkowo zażądała od niego, aby zrobił z wór* sku odcisk zamka kasy żeflaznej, i podrobił klucz. Następnie miał skorzystać z okazji i po zabraniu posagu uciec z nią razem.
Wilkens podrobił klucz. Datę ucieczki ozin<aczo——no na dzisiaj. Lady M o r vii l wiedziała, że lord tej nocy albo wróci bardzo późno do domu allbo też nie wróci wcale. W samym centrum miasta posia—dał on bowiem prywatne mieszkanie, w którym non •cował często wychodząc z tajemniczej willi przy ulicy Yictoria.
Serce Jonttiy biło tej nocy mocno, Młody czło—* wiek stawał się coraz bardziej niespokojny, im robiło się późnieij. Na myśl o czynie, który miał po—pełnić, oblewał Się zimnym potem. Oparł głowę na rękach i zamyślił się. Wiedział, że sprawi, swej ukochanej matce ból. Powziął jednak decyzję: kochał lady Mervil całym swym sercem. Nie wolno rrra było dłużej czekać. Podbiegł do kasy żelaznej i otworzył ją dorobionym kluczem. Na pierwszej półce leżał zwój papierów wartościowych.
Nie zdążył jeszcze po nie sięgnąć, gdy poczuł,—że ktoś chwyta go mocno za ramię. W tej samej chwili przewrócono go na ziemię i zanim zdążył krzyknąć zeknebiowano mu usta. Z przerażenia zemdlał..
Ody się ocknął leżał wygodnie na sofie w ga* binecie. Był związany i nie mógł uczynić najmniejszego ruchu. Przed nim stał jakiś zamaskowany mężczyzna, w kaipedus—zu nasuniętym na oczy i czarnym płaszczu.
Nieznajomy spostrzegł, że Wilkens odzyskał przytomność:
— Jesteś jeszcze zupełnie nowicjuszem —— mój dhłopcze — rzekł. — Powinieneś mi być wdz;ęcz—ny, że ci przyszedłem z pomocą. W przeciwnym razie policja szybko schwytałaby cię. A twoja dama bez skrupułów, pozostawiłaby cię własnemu Tosowi. Jesteś uratowany, ze spokojnym sumieniem możesz opowiadać dokoła, że włamania do kasy. dokonał Raffles. Chcąc ci ułatwić obronę ^zostawiam w kasie pokwitowanie na sumę, którą zabrałem. Zabieram z sobą dorobiony klucz, może mi się jeszcze kiedyś przydać. Żegnaj, dhłopcze! Bądź rozsądny i czekaj spokojnie co z tego wy—
nJkJnte. Raffles schował pod płaszcz zwój papierów.
Wilikens nie spuszczał oczu z zam~skuwa;ne—go mężczyzny. Ku swemu przerażeniu zdawało mu się, że poznaje w nim starego Jenkimsa, który przyniósł mu, po .południu pozdrowienia od matki.
Tajemniczy Nieznajomy zbliżył się raz jesz—cz do skrępowanego sekretarza i rzekł przyjaznym tonem:
— Jeśli nie wyzwolisz się z pod wpływów tej niebezpiecznej kobiety, będziesz zgubiony, mój chłopcze. Nie zawsze Raffles zjawi się na zawołanie,— aby cię uratować.
Z tymi sto wy lord Lis ter opuścił biuro.
Lady Morvil'l nękana niecierpliwością chodziła tam i z powrotem po pokoju. Rozpaczliwie wpatrywała się w pusty park po przez małe okienko. Kiedyż skończy się nareszcie to męczące oczekiwanie? Pierś jej falowała. Białe jej zęby gryzły niecierpiwie różowe wargi.
Jeszcze raz .spojrzała na zegarek. Za minutę dochodziła północ. Sekundy wlokły się w—nieskończoność.
—Wreszcie zegar na sąsiedniej wieży wybił godzinę dwunastą. Gdy umilkły ostatnie uderzenia, lady Moryiill usłyszała kroki, zbliżające się do pawilonu.
— Nareszcie! — westchnęła.
Podbiegła do drzwi i otworzyła je. W tej samej chwili z piersi jej dobył się okrzyk przerażenia: w obramowaniu drzwi spostrzegła sylwetkę wysokiego zamaskowanego mężczyzny.
Widmo nie ruszało się z miejsca. Jego błyszczące oczy lśniły niesamowicie w otworach czarnej maski.
— Kim pan jest? — — szepnęła lady Morvil'l.
— Przyjacielem biednych i uciśnionych — odparł poważny dźwięczny głos.
— Czego pan chce? —— szepttięła lady drżącym głosem.
— Pragnę zapobiec przestępstwu, którego pani jest inicjatorką.
Po krótikiej przerwie, w czasie której lady Morvill nie śmiała nawet oddychać, człowiek w czarnym płaszczu ciągnął dalej:
— Czeka pani tutaj na młodego Wfkinsa. Obawiam się, że może pani czekać zbyt długo...
— Czy on nie przyjdzie? — wyrwało się lady M o r viii.
— Nie! Uniemożliwiłem mu przyjście.
— Kim pan jest?
— Chwilowo nie pozostaje to w żadnym związku ze sprawą, która nas interesuje. Pchnęła pani Joanny Wilkinsa do przestępstwa, którego ja dokonałem, zamiast niego. Chciała pani uciec z tym niedoświadczonym młodzieńcem... Niech więc pani wraca szybko do siebie, aby najlżejsze nawet podejrzenie na niego nie padło. To jedno, co może pani,dla niego zrobić. Na przyszłość niech się pani strzeże ..najmniejszych aluzji i porzuci wszelką myśl po wtórze/nią dzisiejszej próby. Znam pani plany i zamiary. Wiem, że za wszelką cenę chce się pani pozbyć swego męża. Może pani czynić co się pani podoba, ale wciąganie do tego młodego WiFkensa jest rzeczą niemoralną. Nie wolno pani łamać jego życia, ani życia jego maiiki. Znam lorda i znam panią również, myJady. Jesteście warci jedno drugiego. Szkoda, aby talk dobrane małżeństwo się rozeszła Postanowiłem więc 'dzi—
siaj udaremnić wasze zerwanie. Proszę nie zapo—, iii.r.ać, że znam dokładnie pani plany i mógłbym panią zniszczyć w każdej chwili, zanosząc jej mężowi dowód pani przestępstwa. Od tej chwili Jonny Wilkens znajduje się pod moją opieką.
Mówiąc to, nieznajomy uchylił maskę.
— Znają mnie wszyscy pod nazwiskiem Johna Raffiesa. Proszę się przyjrzeć dobrze mojej twarzy, mylady. Ujrzy mnie pani jeszcze niewątpliwie, lecz zachowam ścisłą dyskrecję.
Fascynujące spojrzenie jego czarnych oczu, wpiło się w rozszerzone przerażeniem źrenice lady Morvill.
Przez chwilę stała nieruchoma, jakby zahyp—* notyzowana. Szybko jednak wyraz tryumfu pojawił się na jej obliczu.
— Raffles! To pan jest Raffles — zawołała.— Ileż razy podziwiałam pańską odwagę i szybkość decyzji. To pan odniósł mi mój indyjski szal!
—— To ja, mylady, oto dowód...
Raf f es wyjął z portfelu lok jadwabistych włosów, który odciął w czasie snu pięknej lady Mor—viJL • • < '
Młoda kobieta chwyciła go za rękę. — Jakże pragnęłam —poznać takiego, jak pan człowieka. . .
;— Mylady — przerwał jej ostro Tajemniczy, Nieznajomy. — Joniny Wiilkens oczekuje mecierpln wie pani pomocy. Pani wdzięki nie czynią na mnie żadnego wrażenia...
Ruchem pełnym godności wskazał jej drzwi.
Lady Morvill pochyliła się jak smagnięta biczem. Powoli wyszła z pawilonu. Lord.Lister odprowadził ją wzrokiem. Gdy znikła' Tajemniczy, Nieznajomy opuścił pawilon i rozpłynął się w ciemnościach nocy.
Badanie i jego skutki
Pełna niepokoju, lady Morvill, przebiegła szybko schody, prowadzące na pierwsze .piętro. Miała właśnie zamiar wślizgnąć się niepostrzeżenie do swego buduaru, gdy stary lokaj, Tom, wyszedł nagle z gabinetu jej męża. Zbliżył się do niej z pośpiechem:
—Muszę pani zakomunikować, że dokonano u nas kradzieży z włamaniem. Przed chwilą zastałem pana sekretarza związanego w gabinecie Jego Ekscelencji. Natychmiast zawiadomiłem
0 wszystkim mylorda, który przybędzie wkrótce. Biegnę, aby przestrzec dozorcę.
Z tymi słowy rzuci'! się w kierunku schodów* Piękna lady skrzywiła się z niezadowoleniem na myśl o tym, że widziano ja. w nocy w podróżnym stroju. Weszła szybko do swego buduaru, przebrała się i udała się niezwłocznie do gabrnetu, gdzie leżał, oddychający z trudem sekretarz. Jerzy, drugi służący dał mu do picia trochę wody.
— Niech pan odpocznie, drogi Wilkensie —«. rzekła do niego.—^Proszę zapamiętać dokładnac? wszystkie szczegóły włamania, aby mógł pań złożyć odtpowiednie zeznanie w obecności lorda
1 policji.
Słowa te wypowiedziała znaczącym tomem i spojrzała na niego ostrzegawczo. Wilikens zrozumiał.
— Niech się pani nie obawia, mylady ——szepną!. — Pamiętam dokładnie .wszystko, to co się zdarzyło.
Piękna lady wysunęła się szybko z gabinetu, aby nie wzbudzić podejrzeń lorda oraz wezwanej iteilefoniezinie policji.
Nie czekała długo. Zarówno lord, jak i policja przybyli prawie jednocześnie. Lord stał jeszcze W korytarzu, wysłuchując raportu służby, gdy zjawił się Baxter w towarzystwie detektywa Mar—łiolma i dwóch policjantów.
Baxter ukłoni1! się z szacunkiem Lordowi, wysłuchał opowiadania służby i poprosił starego To—ma, a,by mu opisał dokładnie, w jakich warunkach zinalazł związanego sekretarza.
— Szedłem właśnie spać, razem z Jerzym, — ciągnął stary służący. — Jak zwykle obeszłem raz jeszcze korytarz, aby sprawdzić, czy wszystkie okna są zarriknięte. Przechodząc obok drzwi, prowadzących do gabinetu, usłyszałem lekki jęik. Nadstawiłem uszu/ Wszedłem do środka. Pan sekretarz leżał na sofie ze związanymi rękami i nogami.
— Dobrze.... Wejdźmy więc na górę — rzucił ostro lord.
—Inspektor Baxter i detektyw Marholm udali się za tnim. .:
AV międzyczasie1 Wiilkens ocknął się ostatecznie. Przyszła mu do głowy pewna myśl. Na widok: lorda podiniósił się i .zataczając się, przeszedł kilka krolko w}. udając ostateczne .osłabienie.
:— Cóż t—U, się stało, Wiilkens? — zapytał arystokrata. Opowiedzcie prędko, aby panowie z policji mogili pr:zed<siięwziiąć odpowiednie kroki.
— Proszę mi wybaczyć, lordzie — odparł .Wiikenś — ale nie jestem w stanie mówić. Byłem Właśnie zajęty w biurze, aby wyrównać pewne zaległości. Dlatego też pozostałem trochę dłużej niż zwykle. Nagle ktoś uderzył mnie sihiie w gło—' we, skutkiem czego zemdlałem. Kiedy wróciłem do przytomności, leżałem na sofie związany i z za—ikneblowanymi ustami. Po pewnym czasie, który w moim pojęciu trwał wieczność, zjawił się Tom i mnie oswobodził. To wszystko co wiem.
Inspektor Baxter kazał służbie ustawić w pośrodku pokoju stół i rozłożył na (nim swoje papiery. Następnie rozparł się w fotelu i rozpoczął badanie. Ody tylko Jota. Wiilkens zaczął mówić Baxter przerwał mu:
— O której godzinie popełniono przestępstwo?
— Mogło być około jedenastej — odparł niepewnie Wiilkens. — Nie mógłbym dokładnie określić godziny, pomieważ pochłonięty byłem pracą.
W trakcie przesłuchania lord Morvill przeszedł do biura sekretarza. Zauważył natychmiast, że drzwi od kasy pozostały uchylone.
Jak bomba wpadł do pokoju, w którym odbywało się badanie. Śmiertelnie blady położył przed Baxterem list następującej treści:
„Mylordzie! Kilka dni temu z narażeniem, życia zwróciłem drogi szal "pańskiej ;rhałżonce.' Uwa—żałerrr Więc Za stosowne wziąć sobie dziś skro.mme wynagrodzenie John Raffles".
'Inspektor Baxter uderzył ze złością pięścią w stół. . .
— Znów "kawał Rafflesa! — zawołał. — Musimy za wszelką cenę położyć kres jego sprawkom:
— Byłby po temu czas najwyższy — — odparł z przekąsem lord.
Inspektor puścił tę uwagę mimo! uszu.
^— Czy Jego Ekscelencja zechciałby ustalić nam wysokość poniesionych szkóf,?
— Oczywiście. W kasie znajdowało się ki(lk:a—»~ set funtów, których złodziej nie tkn,ął. Natomiast papiery wartościowe, stanowiące po—sag mej żony zniknęły.
— Czy zawiadomił pan już żonę o stracie, lordzie? —— zapytał inspektor.
— Jeszcze nie. Uczynię to niezwłocznie. Lord Morviill skinął na Jerzego i wydał mu
po cichu polecenie.
Służący skłonił się i zniknął w korytarzu, prowadzącym do buduaru lady. Drzwi otwarły się nagle i stanęła w nich wysmukła postać młodej kobiety. Mężczyźni podnieśli się na jej przywitanie. Lady Moryill odkłoniła im się z wdziękiem i zajęła miejsce.
—Mylady, — zwrócił się do niej Baxter. — Czy zechciałaby nam pani opowiedzieć to, co wie w, tej sprawie?
— Mówiąc prawdę, wiem bardzo niewiele. Powiedział mi Tom, że dokonano napadu na pana sekretarza. Udałam się więc do biura i zastałam tam Wilkensa, który jeszcze nie ochłonął z den znanego wzruszenia. To wszystko.
Inspektor Baxter zdradzał zdenerwowanie. '."— Proszę mi wybaczyć,, mylady — że muszę, zadać,pani jeszcze kilka pytań...
Lady Morviłl wzruszyła ramionami i utkwiła w inspektorze obojęifne spojrzenie.
— A więc Tom przyszedł do pani buduaru, mylady, aby żakamumikować pani, że...
W tym miejscu służący, przerwał inspektorowi.
— Nie... Miałem właśnie zamiar zapukać do apartamentów mylady, gdy mylady ukazała się przede mną na korytarzu... Szła właśnie tylnymi schodami.
Lord Morvi:ll spojrzała na swą żonę pytającym wzrokiem.
— Istotnie, wracałam z przechadzki po parku — odparła.
— O godzinie jedenastej wieczorem? — zapytał obojętnym tonem Baxter.
— Tak jest —— odparła lady Moryil sucho. —• Miałam 'lekką migrenę.
Lord spojrzał na nią z niedowierzaniem.
— Jest to sprzeczne z normalnymi twymi zwyczajami — — rzekł powoli — — zwykle śpisz już oddawna o tej godzime.
Małżonkowie spojrzeli na siebie z nienawiścią.
— Właśnie dzisiaj podobało mi się przejść się nocą po parku — odparła. — Czy żąda^ pan jeszcze dalszych wyjaśnień, inspektorze? zapytała Baxtera.
— Nie, mylady. Dziękuję pani uprzejmie. Pozostaje mi tylko smutny obowiązek zakomunikowania, że.złodziej zabrał pani posag.
• , — Ach tak,— rzekła lady Morvilil.
Skinęła, lekko głową, obecnym i opuściła pokój.. Lord spojrzał na;nią ze zdziwieniem,
— Nie będziemy dłużej., nadużywać pańskiej cierpliwości,'lordzie — rzekł Baxter. Na dziś będzie dosyć. . ,:>. ....
—Dobranoc panom — odparł lord. Gdy znalazł się sam odetchnął głęboko.
— Możesz pójść spać, Tomie. Jerzy będzie czuwał na wypadek, gdy będzie mi potrzebny. Pragnę być teraz sam.
Obyd\va] służący opuścili pokój.
— Cóż to ma znaczyć? —— szepnął do siebie lord — gdy zamiknę>ły się za nimi drzwi, O godzi—"
to
nie w pół do dwunastej w parku? Wiadomość O kradzieży posagu obeszła ją tyle, ile przeszło—roczmy "śnieg. Możnaby przypuszczać, że o tym Wiedziała. Muszę wyjaśnić tę zagadkę.
Szybko powziął decyzję i udał się w stronę korytarza, wiodącego do apartamentów żony. Wąskimi schodami zszedł do parku, oświetlonego blaskiem księżyca. Z początku nie spostrzegł nic podejrzanego. Minął boczną aleję, gdy nagle zauważył na ziemi coś białego. Była to koronkowa chusteczka żony.
—A więc była i tutaj —— szepnął Morvill.
Podniósł oczy: znajdował się w pobliżu pawilonu japońskiego.
— Wejdź! — szepnął mu jakiś głos wewnętrzny.
Lord zbliżył się do budynku. Drzwi były uchylone. Pchnął.je i wszedł do środka. Księżyc oświetlał wnętrze pokoju swoim jasnym blaskiem, W kącie pokoju zauważył stojący na podłodze jakiś przedmiot Zbliżył się: była to walizka podróżna. Postawił ją na krześle i otworzył. W środku oprócz sukien i bielizny znajdowały się wszystkie klejnoty żony.
Lord z trudnością pohamował swój gniew. Rozumiał teraz wszystko: żona chciała uciec. Przeszkodzono jej i w pośpiechu zapomniała o .walizce. Cóż to wszystko razem miało znaczyć? 'Jaki związek istniał pomiędzy jej ucieczką a włamaniem, dokonanym przez Rafflesa. Kim był Raffles? Czy pozostawał w jakiś stosunkach z jego żoną? Wyglądało to niezbyt prawdopodobnie, ponieważ Raffles uciekł z posagiem, podczas gdy ona pozostała.
Napróżno sobie łamał głowę nad rozwiązaniem tej zagadki, Nagle wzrok jego padł na pukiel włosów, zostawiony przez Rafflesa. Zazdrość wykrzywiła rysy lorda. Rzucił pasmo włosów do walizki, zamkinął ją i wziąwszy ją pod pachę ruszył w stronę wili. Był tak pochłonięty swymi myślami, że nie zauważył nawet postaci, która wysunęła się z po za drzewa.
Była to lady Morvill.
Uspokoiwszy się trochę, lady MorvM raz jeszcze uprzytomniła sobie przebieg przesłuchania. Nagle serce jej zabiło mocnoi. Przypomniała sobie, że po doznanym upokorzeniu ze strony Rafflesa zostawiła w pawilonie dowód swej winy w postaci walizki.'
Drgnęła, z przerażenia. Gdyby Raffles znalazł wa—. lizkę i skradł znajdujące się w niej klejnoty, byłaby zgubiona. Bez pieniędzy nie mogła nawet marzyć o upragnionej wolności. Cichutko zeszła ze schodów i zbiegła do parku. W tej samej jednak 'Chwili na ścieżce ukazał się lord z walizką w ręku.
Twarz młodej kobiety pokryła się śmiertelną bladością. Przycisnęła rękę do serca, które biło jak miotem. A więc wszystko skończone! Nigdy więc •nie wyzwoli się z pod tyranii człowieka, którego nienawidziła i którym pogardzała. Podniosła pobladłą twarz ku niebu i szepnęła przez zaciśnięte wargi.
— Jeśli nie zwrócisz mi wolności, umrzesz. Zamknąwszy się w swym gabinecie, lord Morvill wy;',ął z walizki klejnoty i zamknął je w ogniotrwałej kasie. Pozostałą zawartość zostawił nietkniętą j powiesił walizkę na klamce drzwi prowadzących do bu—duaru żony.
Zadzwonił na służącego i kazał mu natychmiast przygotować automobil, którym zamierzał udać się do willi, na Yictoria—Street.
Lord przypuszczał, że zna nazwisko uwodziciela żony. Był nim niewątpiwie lord WesterbuM. Uderzył go fakt, że nie widział go tego wieczora w klubie, którego był stałym bywalcem. Panowie ci opuszczali w czwartki klub zazwyczaj nieco wcześniej, udając się na Yictoria Street. Tegoż dnia lord Morvill . nie mógł towarzyszyć swym przyjaciołom, ponieważ Tom zawiadomił go telefonicznie o kradzieży i wezwał go natychmiast do domu. Lird postanowił przekonać się, czy lord Westerbu'11 udał się istotnie do willi. Miał on co do. tego pewne wątpliwości. Mimo to sądził, że pomiędzy przyjaciółmi znajdą się tacy, którzy naprowadzą go na właściwy śladu
Krew burzyła mu się w żyłacih. Biada nieszczęśnikowi, jeśli w ręce lorda wpadną dowody jego winy! Lord Moryiill wyjął z biurka rewolwer i włożył go do kieszeni. W tej samej chwili do gabinetu wszedł Jerzy, oznajmiając, że auto czeka przed domem. W roztargnieniu lord zostawił w szufladzie biurka klucz i wyszedł. Jerzy zgasił światło i ruszył za swym panem.
Lady Morviill minęła park i znalazła się tuż obok małych schodów. Na pierwszym piętrze skierowała się w stronę swego buduaru. Nagle uderzyła się o jakiś przedmiot, wiszący na klamce. Była to jej walizka. Chwyciła ją nerwowo i wpadła z nią do swego pokoju. Zapaliła światło i otworzyła walizę. Okrzyk przerażenia wyrwał się z jej piersi. Klejnoty, jea ostatmi ratunek, zniknęły bez śladu! Obawy jej spełniły się. Mąż, a nie Raffles, pozbawił ją klejnotów. Musiała je odzyskać za wszdlką cenę. Jeszcze raz spróbuje ubłagać lorda, aby zwrócił jej wolhość. Gdyby ta próba ostatnia zawiodła, zdobędzie się na każdą ostateczność, aby pozbyć się jego osoby.
Wyszła z buduaru, aby rozmówić się ostatecznie z mężem. Zapukała do drzwi gabinetu. Nikt nie odpowiadał. Nacisnęła na klamkę i weszła do środka. Ciemności zalegały komnatę. Zawahała się i zapaliła światło. Rozejrzała się dokoła. Nie spostrzegła nic niezwykłego. Nagle wzrok jej zatrzymał się na biurku: w jednej z szuflad tkwił klucz.
Lady Morvil zbliżyła się szybko do biurka i otworzyła szufladę. Spostrzegła List zaadresowany do lorda. W miarę jak czytała na twarzy jej pojawił się kolejno wyraz zawodu, oburzenia i niesmaku.
Treść tego listu była następująca:
„Drogi lordzie! Udało ml się wreszcie skłonić małą Manon, która dotąd nam się opierała do przybycia dk> willi. Bajdzie ona dzisiejszego wieczora wraz ze swą przyjaciółką Lucy ozdobą całego towarzystwa.
Pozwalam sobie dodać, drogi lordzie, że Lucy podoba mi się bardziej, niż pańska ostatnia zdobycz, Manon. Jakkolwiek ma ona dopiero lat piętnaście, jest doskonale rozwinięta. To prawdziwe diablątko, ta blondyneczka o niezwykłym temperamencie. Zresztą przekona się pan o tym sam. Nasze dawne przyjaciółki bynajmniej na tym nie ucierpią i one1 również uświetnią nasz dzisiejszy wiczór, który zapowiada się dość wesoło. Proszę się więc nie spóźniać, każda minuta jest droga.
Do zobaczenia więc dzisiejszego wieczora w .willi .Yictoriia,
Szczerze oddany — flarro.
Skończywszy czytanie lisfcu, lady Morvi'll opuściła bezsilnie ręce. Zacisnęła dłonie na nieszczęsnym skrawku papieru.
— Jeszcze jeden 'dowód! — szepnęła przez zęby. — Czyż mam cale życie pozostać związana z tym potworem? I on jeszcze śmie mi wypominać, że flirtuję z mężczyznami. Nie ścierpię tego dłużej.
Wygładziła dlłonią list i włożyła go do koperty. W szufladzie spostrzegła małą flaszeczkę z zielonkawym proszikiem. Odlkorkowała ją i zajrzała do środka. Była to jedna z najsilniej działających trucizn. Lord przywiózł ją z jednej ze swych podróży do Afryki i często mówił o niej swoim przyjaciołom. Raz nawet dokonał próby na bied—aym psie. Dosypał oldrobinę proszku do wody. Po .wypiciu jej biedne zwierzę padło na ziemię jak ra—ione piorunem.
Lady MorviH zadrżała, nią myśl o tym. Przywiązana bardzo byłia do tego psa i okrucieństwo męża wstrząsnęło ją wówczas do głębi.
Trzymała teraz w ręce flaszeczkę ze śmierteL—teą trucizną. Zbladła. Przenażatjąca myśl zrodziła się w jeij głowie. Tętn niewinnie wyglądający flakon mógł uczynić ją wolną. Ukryła butelkę i zamknęła, gwtałtownie szufladę biurka. Zgasiwszy Światło wysunęła się jak cień z gabinetu.
Tajemnicza wilia
Widia „Yictoria", p—otóżona była w pobliżu Riidhmond—Parku. Otaczał ją dtfiży park, którego cieniste aleje1 strzyżone były na wzór parku Wersalskiego. Groty z kamienia i ustronne altanki, zachęcały dso odfpoczynlku v/ upakie dnie i gorące Wieczory.
Wewnętrznie urządzenie tej wspaniałej wiłli pod każdym względem odpowiadano zewnętrznemu przepydhowL Duża &a3a, do której prowadziła wielka Ilość drzwi, urzyłnatta była w stylu mau—rytańskim. Wspaniałe kandelabry rozsiewały dokoła łagokłne światło. Pod rzeźlbionymi kokrmna—mi sfeały wazony pełne &gzotyczmydh kwiatów. Powietrze ciężkie było o<l zapaidia perfum.
Towarzystwo, znajdujące się w sali, składało się z pięciu painów i siedmiu pań. Panowie mieli na sobie fraki i smokingi. Kobiety stanowiły starannie dobrana, grupkę skończonych pięknpści, przy—czyim każda z nicih reprezentowała inny rodzaj utrody. Dwaj lokaje sprzątnęli właśnie ze stołu ł towarzystwo rozpadło się na małe grupki, gawędzące wesoło. Mężczyźni poczęli częstować panie papierosami i wkrótce błękithy dym^k zapełni? cały pokój,
Na otomanie spoczywała urocza blondynka. Złote loki, wpadające w rudawy odcień, otaczały jasną aureolą jej śliczną twarz. Z wdziękiem palrła papierosa. Jakaś młoda dziewczyna usiadła tuż ofooik niej:
— Czy nie uważasz, Manon, że nasz „Eden" jest czarujący.
Młoda kobieta podniosła swe wielkie czarne oczy.
— Istotnie jest tu bardzo pięknie — — odparła. — Gdy Harro opisywał mi tę wite,, nie chciałam wierzyC, Nie przyszłabym, gdyby nie nalegania Lncy.
Jakiś młody człowiek skierował się w ich stronę.
— Usłyszałem moje nazwisko — rzek f żarto* b;;wym tonem. — — Jakąż nową zbrodnię popełnił ten nieszczęsny Harro.
— Tym razem wyjątkowo nie zrobił żadnego głupstwa —— odparła ze śmiechem Manon.
Dały się słyszeć dźwięki walca. Ktoś zaprosił Manon do tańca i po chwili oboje wirowali po głads—kiej posadzce.
Lord Westeitmll stał oparty plecami o kolumnę.
— Sądzę, że uczyniłem dobrze, zapraszając pana do tego ustronnego zakątka, hrabio d' Arni.
Mężczyzina, do którego zwrócone były słowa, pogładził wypielęgnowaną ręką swoją czarną lśniącą brodę:
— Jestem panu bardzo wdzięczny, lordzie. Żałuję tylko, że dotąd nie przedstawiono mnie go—^spodarzowi tego cudownego miejsca, alby m mógł go przeprosić za niespodziewane wtargnięcie.
Mówiący te słowa był mężczyzną wysokim i szczupłym. Mógł liczyć około trzydziestu lat. Czarna, starannie utrzymana broda, otaczała jego oblicze o szlachetnych subtelnych rysach.
— Lord Moryiili musi przyjść tu niebawem —odapuł lord WesterbuH. — — Przygotowano tu dziś dla niego pewną niespodziankę.
Spojrzał znacząco na Manon, okrążającą salę w ramionach swego tancerza.
Hrabia d' Arni uśmiechnął się ironicznie.
W tej chwili otwarły się drzwi i stanął w nich Hord Morvi!ll. Czarująca blondsrnka jednym skokiem znalazła się obok niego. Zarzuciła mu dokoła szyi swe ramiona:
— Dlaczego przychodzisz tak późno, kochanie? — — zapytała, wdzięcząc się. — Twoja mała Nelli stęskniła się.
Lord MoryiM wyswobodził się z jej uścisków. i odsunął ją,—nie mówiąc słowa. Rozejrzał się dokoła. Jego pełne wściekłości spojrzenie sipoczeło ba'lordzie Westerbull. Nie przeczuwa jąć lord Westerbiu'11 ukłonił się uprzejmie, l niego i wyciągnął rękę. Lord Morvi'll że
tego nie widzi.,
—Lordzie WesterbuM —'rzekł sucho. — bym z panem pomówić na osobności i to j prędzej,
Lord ukłonił się na znak zgody.
— Jestem na pańskie rozkazy. Ni
—no będzie przedstawić panu hrabiego d* A r łem zaszczyt poznać go dwa lata temu po rn powrocie z Brazylii. Spotkaliśmy się dzisiaj przypadkiem po południu w kawiarni. Ponieważ z n ran słabość hrabiego do pięknych kobiet, wspomniałem mu o raju, z którego korzystamy dz: skiemu sprytowi i inteligencji.
— Zapaliłem się odrazoi do tej idei — — rzekł hrabia d'Artni. Prosiłem więc lorda Westerbulle, aby wprowadził mnie do tego klubu. Lord obiecał mi wyjednać pańską zgodę. Pozostaje mi teraz prosić pana o udzielenie mi zezwolenia na pozostanie...
— Jestem rad pana tu widzieć, —— odparł lord Monrill uiprzeijnYe. — — Niech się pan tu czuje, jak u siebie w domu i proszę się dobrze bawić.
Hrabia d' Arni podziękował i wysunął się dyskretnie.
— Jestem panu wdzięczny, C  :•. za serdeczne przyjęcie mego przyjąć' — rzekł ,Westerbu'M. — A teraz służę panu.
Przeszli do sąsiedniego pokoju. Morvill zamknął za sobą starannie drzwi. Był zdenerwowany.
— I cóż, mój drogi,— zapytał lord Westerbull ze śmiechem.— pocóż zamykamy się we dwójkę Lw tym ustronnym gabineciku?
Lord Morvill stanął tuż przed nim i zapytał:
— Gdzie pan' był tego wieczora?
Lord Westerbull spojrzał ze zdziwieniem na swego rozmówcę i odparł spokojnie:
— Zamiast odpowiedzi, pozwoli pan, że sam postawię mu jedno pytanie. Co pana obchodzi sposób, w jaki ja spędzam swój czas?
Twarz lorda Moryilla pokryła się purpurą.
— Niech pan nie usiłuje ominąć odpowiedzi. Gdzie pan był dziś wieczorem?
—'Widzę że1 jest pan podniecony — rzekł lord .Westerbull, nie tracąc spokoju. Jakkolwiek nie znam motywów pańskiego zdenerwowania, wybaczam panu zajętą wobec mnie postawę. Zbyt <iługo jesteśmy przyjaciółmi, aby drobne nieporozumienie mogło nas dzisiaj poróżnić. Odpowiem więc panu.
Morvilil niespokojnie przechadzał się po pokoju.
— Jak już to panu powiedziałem — ciągnął dalej Westerbull —— spotkałem dzisiaj przypadkiem hrabiego d'Arni. Obiecałem mu, że go tutaj wprowadzę. Początkowo zamierzaliśmy pójść do klubu. Sądziłem, że pana tam spotkam i że przedstawię •pana hrabiemu.
— Ale pan nie był w klubie — przerwał Mor—yill.
— Słusznie, lordzie, d'Arni umówił się ze mną ,w „Cafe Royal" o godzinie dziewiątej. Czekałem nań do godziny dwunastej. Wówczas nie pozostało mi nic innego, jak przyjść tutaj.
— Kłamiesz, łotrze! — zawołał Morvill. Wyciągnął z kieszeni browning i skierował
go przeciwko Westerbullowi. — W chwili, gdy miał już pociągnąć za cyngiel, jakaś silna ręka podbiła mu przedramię. Kula chybiła celu i utkwiła w suficie.
Był to hrabia d' Arni, który w krytycznej chwili wszedł do pokoju. Na odgłos strzału w sali maury—tańskiej zapanował popłoch. Muzyka zamilkła, wszyscy rzucili się do drzwi gabinetu. Naprzeciw ciekawym wyszedł hrabia d'Arni.
— Pa—nie i panowie —— rzeki —— proszę się nie niepokoić. Lord Morvi11 demonstrował nam właśnie nowy bezpiecznik rewolweru. Bezpiecznik ten funkcjonował widocznie wadliwie, gdyż nagle padł strzał, nie czyniąc na szczęście nikomu nic złego. Za chwilę wrócimy do państwa. Proszę pozwolić wypocząć lordowi MonriiUowi, którego ten wypadek wytrącił trochę z równowagi.
Hrabia d' Arni zamknął drzwi i rzekł:
— Jestem szczęśliwy, że zaraz pierwszego wieczora udało mi się oddać przysługę obydwu panom. Chciałbym uczynić coś więcej: mam na myśli wyjaśnienie nieporozumienia, które was dzieli. Byłem świadkiem sceny i słyszałem oskarżenie, które pan wygłosił, lordzie Morvill. Daję panu słowo honoru, że lord Westerbull mówił prawdę. Pewna rzecz stanęła mi na przeszkodzie i uniemożliwiła mi udanie się. do „Cafe Royal" o godzinie dziewiątej. Lord Westerbull czekał na mnie aż do dwunastej, poczym obydwaj przyjechaliśmy tu automobilami.
Lord Moryill wstał z krzesła.
—Byłem niesprawiedliwy wobec pana, lordzie Westerbull. Uniesiony niesłusznym gniewem pozwoliłem sobie na czyn —karygodny. Proszę o wybaczenie.
Mówiąc to wyciągnął do Westerbulla rękę. Lord Westerbull zmierzył go pogardliwym spój* rżeniem.
— Lord Morvill nie ceni zbyt wysoko swego honoru, jeśli sądzi, że kilka słów może zmazać ciężką obelgę.
Morvii pobladły cofnął sdę.
— Jestem do pańskiej dyspozycji — rzekł. Hrabia d' Arni obserwował tę scenę z zainteresowaniem.
— Drogi lordzie nie doprowadzajcie rzeczy do ostateczności. Lord Morvill przyznał sdę do błędu~. Pomiędzy starymi przyjaciółmi,...
— Żałuję, że nie podlzielam pańskiego punktu widzenia. Zwykłem krwią zmazywać zniewagi. Mam nadzieję, ż—e dam panu jeszcze znać o sobie.
Westerbull ukłonił się letóko i wyszedł. Morvilil odwrócił się w stronę d'Arnie2:o i rzeki:
— Był pan, hrabio, przypadkowym śvviadikiem przykrej sceny. Zapomniałem się i bardlzo mi z tego powodu przykro. Gdyby nie pańska interwencja stałbym się zfoiodkiiarzem. Zyskał pam dzięki temu prawo do mej wdzięczności Ponieważ wie pan już wszystko chciałbym, aby został pan moim sekundantem. A teraz proszę wysłuchać, jakie przyczyny złożyły się na moje zdenerwowanie.
Tu lord Morvi11 opowiedział hrabiemu o kradzieży popełnionej przez Rafflesa, o odkryciu uczynionym w japońskim pawilonie i o niesłusznych podejrzeniach, jakie żywił wobec Westerbulla.
— Czy mogę liczyć na pańską wizytę jutrzejszego ranka — Lapytał na zakończenie. —
D'Arni skinął głową. Ledwo dostrzegalny uśmiech przesunął się po jego twarzy.
— A więc piękna lady, zobaczymy się niebawem —— szepnął do siebie. —
Wtej samej chwili do gabinetu weszło dwuch panów, którzy przedstawili się jako świadkowie lorda WestenbulSa.
Lord Moryill wskazał swego świadlka i panowie postanowili' spotkać się za kilka godzin L,elem omówienia warunków. Lord Morvifl i hrabia d'Ar—. ni opuścili willę tylnym wejściem.
Wierny sługa
Lady Morvil'l spędziła bezsenną noc. Ranek oświetlił jej blauią wymęczoną twarz. W zaciśniętej ręce trzymała fUszeczkę z trucizną. W głowie jej huczało... A może uda się jej skłonić Wilkensa do zbrodni.
Zadrżała. Przez chwilę chciała odrzucić od siebie1 przeklętą butelkę, lecz prawie natychmiast przycisnęła ją mocniej do siebie. Był to jej jedyny ratunek.
Lady Mor viii kładła się zazwyczaj o godzinie jedenastej spać. Dziś poranek zastał jej łóżko nietknięte. Wbrew zwyczajowi nie wezwała swej pokojowej. Włożyła lekki szlafrok i zasiadła przy biurku. Czuła potrzebę pisania, lecz nie wiedziała co pisać i do kogo. Nagle podniosła się z niezadowoleniem i poczęła się przechadzać nerwowo po po koju. Nacisnęła guzik od dzwonka. Cierpliwość lady Morvill została narażona na poważną próbę. Wreszcie po trzykrotnym dzwonku, zjawiła się pokojowa. Na widok swej pani, nie w łóżku o tale
13
jwcresmiag porze, eofaęla się ze zdumieniem. Nieśmiało zapytała* czy nie jest chora. Młoda kobieta nre raczyła odpowiedzieć.
— Gzy pain już wrócił? — zapytała sucho. —
— Jego lordowisika mość wrócił już przed go—<łziną — odparła służąca —— znajduje się w swoich apartamentach.
— Ddbrze. Przy nieś mi czekoladę.
Gdy służąca była już na korytarzu, lady Mor—vMl wezwała ją po raz wtóry.
— Dasz mi znać, gdy tylko mister Wi:lkens "przyjedzie do biura.
W rzeczywistości lord MorviM znajdował się nie w swydłi prywatnych apartamentach, lecz w swym biurze. Natychmiast po powrocie ze swej wi—11 i na Yictoria, zabrał się do pisania testamentu. Skon czy wszy go zapieczętował i włoiżył do szufladki swego biunka. Następnie wręczył służącemu Tomowi kilka listów do wysłania i polecił wezwać natychmiast administratora. Uporządkowawszy w ten sposób swe sprawy wyciągnął się na kanapie i zapalił papierosa. Sen nie nadchodził. Przeżywał w myślach całe swoje życie. Nie chciał widizieć już więcej swej żony, która go boleśnie dotknęła.
Westerbu'1'1, jeszcze przed opuszczeniem willi „Yictoria", wskazał swoich świadków. Morvll wie dział, że świadkowie ci wraz z hrabią d"Arni i jednym z towarzyszy klubowych ustaltili już wairu—n—ki spotkania.
Spodziewał się ioh wizyty lada ćhwida. Nagle do gabinetu wsz—edł Tom oświadczając że Jonny Wilkens, jesit iuż w biurze.
— Poproś pana Wilkensa, aby tu natj^dimiast przyszedł — rzdkł lord.
Po Chwili w gabinecie zjawił się Jonny WMkens.
— Niech pa\n usiądzie naprzeciw mnie, Wilken—sie. —— Chcę z panem pomówić.
— Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa — rzeikł arystokrata — — za killka godzin wyruszę w podróż i nie wiadomo jak długo będę bawM po za domem. Będzie pan załatwiał wszystflde bieżące sprawy jak dotychczas. Oto 'pięćset funtów na wy——padeik, gdyby panu zabrakło pieniędzy. Gdyby nasunęła się jakaś trudność proszę skomunikować się z moi—m pomocnikiem. —
Lord wypełnił czek i wręczył go Wilkehsowi. Następnie zdjął z palca pierścień ozdobiony wielkim topazem z brylantami:
— Drogi Wiilkemsie — rzekł byłem zawsze zadowolony z twoich usiług. Abyś nie sądzić, że podejrzewam cię o współudlział we wczorajszym włamaniu zedbciej przyjąć pierścień ten na pamiątkę.
Młody człowiek, trapiony wyrzutami sumienia mionil się na twarzy. Ges—t lorda MoryiMa zabolał go bardziej, niż gdyby lord wydal go. sądom. Nie wiedział jaką ma pirzyjąć postawę. Począł mówić coś niewyraźnie, chcąc zwrócić pierścień. W tej chwili do gabinetu wszedł Tom oznajmiając, że hra—' bia d'Arni, lord Exter i notariusz czekają w salonie.
Miody człowiek ukłonił się i trzymając w ręku pierścień, z którym nie wiedział co ma zrobić wy—szsdf z pokoju.
Po jego wyjściu lord kazał wprowadzić— swych gości
— Czy wszystkie warunki ustalone?
— Tak — — odparł hrabia d'Arni. Spotkanie1 odbędzie się dziś o pjodzinie jedenastej przed południem w niewielkim lasku pomiędzy stawami Przeciwnicy
wymiona cztery strzały w odległości dz;esięciu kroków.
Lord sk.uął giową. Następnie zwrócił się do notariusza i wręczył mu testament. Po zakończeniu tych wstępnych formalności, pożegnał się z nota—ruszem i kazał przygotować automobil, którym mię li udać się wszyscy troje na miejsce spoitkanCa.
*
Lady Moryill dowiedziała się od swej pokojowej, że Wilkens natychmiast po przybyciu do biura został wezwany do swego szefa. OczekiwaJa niecierpliwie jego powrotu, ponieważ na W;i'i\ens:e budowała swój nowy plan. Musiał pomóc jej w zdobyciu wolności. Na mysi o tym że ona sama mogłaby podać swemu mężowi truciznę, przebiegał ją zimny dreszcz. Sądzi/la, że pochlebstwem i obietnicami uda jej się skłonić Wiikensa do zbrocLm.
Gdy tylko dowiediziała się że lord wyjechał z przyjaciółmi, udała się do biura.
Nie tracąc czasu, wyrafinowana uwodzicielka przystąpiła do dzieła. Otoczyła ramionami niedoświadczonego młodzieńca i w czarnych barwach poczęła* mu opisywać swoją smutną do!ę.
Nie potrafił oprzeć się jej wdziękom. Widząc, że jest całkowicie pod jej władzą, piękna kobieta dała mu ostrożnie do zrozumienia czego od niego żąda. Padła przed nim na kolana. Jej piękne włosy rozsypały się w nieładzie. Wilkens słuchał w odrętwieniu miłosnych zaklęć tej kobiety, której posiadanie wydawało mu się niebiańskim szczęściem.
Nagle obraz matki ukazał mu się przed oczyma. Wiedział, że matka nie pochwalałaby jego postępowania. Wyprostował się jak gdyby otrząsnąwszy się ze złego snu,
— O nie mylady — rzekł mocnym tonem — Proszę sobie poszuikać innego wspólnika do tej niecnej zbrodni!
Lady Morvill podniosła na młodzieńca swoje piękne oczy. Nie spodziewała się tego. Jak to? Znalazł się więc mężczyzna , który potrafi się jej o—przeć? Jej próżność została boleśnie zraniona. Cierpiała z tego powodu 'więcej niż z niepowodzenia swego planu.
Rztrcrła młodzieńcowi Sipo>j>r;zełnie pełne nienawiści i be»z słowa opuściła biuro. Wilkens odetchnął z Ulgą.
Pojedynek
Słońce oświetlało swymi promieniami spokojną 'powierz.chnięxstawiu. W sitowiu przy brzegu słychać było krzyk "ptactwa. Łąki lśniły soczystą zielenią.
Tegoż dnia dwa auta zatrzymały się na skraju lasu. Z jednego z nich wysiadł lord Westerbull i dwaj panowie. Z drugiej lekarz i lord Exter. Panowie wymienili głębokie uikłony. Lekarz rozejrzał się dokoła. Znailazł szybko to czego szukał. Zbliżył się do ściętego pnia drzewa, otworzył przywiezioną ze sobą walizkę i zabrał się do czynienia przygotowań.
Na szosie dał się słyszeć szum zbliżającego się samo—chodiu. Był to lo—rd Morvil'l ł hrabia d'Arnu Po zwykłych powitaniach, świadkowie odbyli z ^sob.ą ostateczną konferencję i raz jeszcze zwrócili_się do stron z wezwaniem do pojednania. Ponieważ pojednanie nie nastąpiło, wyjęli z futerahh nabili je. Sędzia wskazał lordowi Wesk—:  : <:a—
nowisio. Następnie odliczył od pmktu te kro—
ków i w miejscu tym wpuścił na ziemie chusteczkę,
aby oznaczyć miejsce, w którym mieli stanąć przeciwnicy, zwróceni do siebie piecami. Od tego punktu oJ—micrzył znów pięć kroków, aby oznaczyć stanowisko lorda Morvilila.
Obydwaj przeciwnicy zbliżyli się do miejsca, w którym leżała chusteczka. Ukłottili się uprzejmie, poczym odwrócili się do siebie plecami. Świadkowie odebrali od nich cylindry, i wręczyli każdemu z nich pistolet.
—Czy jesteście panowie gotowi? — — zapytał sędzia. —
— Tak jest —— padła odpowiedź. —
No komendę „naprzód"! obydwaj—poczęli się posuwać w odwrotnych kierufnfkadi. Arbiter po cichu liczył kroki.
— Ognia! — padiia komenda.
Obydwaj przeciwnicy uczynili w miejscu szybki zwrot w tył. Dwa strzały padły prawie jednocześnie. Nastąpiła nowa wymiana. Tym razem dał się słyszeć krzyk i lord Westerbull zwalił się na murawę.
Jedmyrn skokiem znalazł się przy nim lekarz. Rozchylił koszulę na piersiach. Pokiwał w zamyśleniu głową. Kula drasnęła lekko lewe płuco.
Świadkowie oznajmili lordowi Morvil!lowi o rezultacie pojedynku. Lord Momill zbliżył się do swe go przeciwnika. >'rzy pomocy lekarza, lord Westerbull usiadł i wyciągnął rękę do lorda Morvi'lla na znak, że wybacza mu. Lord Morvill schwycił jego rękę i uścisnął ją ze wzruszeniem. Ukłonił się wszystkim obecnym i w towarzystwie hrabiego d'Arni i lorda Extera luazył w kierunku miasta.
Pozostali panowie zakrzątinęli się dokoła rannego. Po nałożeniu bandaża, umieszczono go ostrożnie w samochodzie i smutny kondukt ruszył powoli w powrotny drogę.
Zatruty puchar
Gabinet lorda Morvila urządzony był z dtłżym przepychem. Wielki smyrneriski dywan okrywał ca łą posadzkę. Na ścianie wisiały cenne obrazy i starożytna broń. Ciężkie zasłony przepuszczały do środka tylko łagodnie przytłumione światło. W je—dinym rogu pokoju znajdował się duiży kominek, na którym stały dwie antyczne wazy. Obok biurka lorda stał mały stolik z rzeźbionego drzewa, na którym stawiano zazwyczaj srebrną karafkę i dwie kryształowe szklanki.
Lekarz przepisał mu, aby co dwie godziny pił kiilka łyków czystej wody. Jakkolwiek od: kilku miesięcy stosował się do tego przepisu, nie odczul w. swym zdrowiu żadn—ej poprawy. Po raz wtóry zwró—ci'ł się do lekarza. Lekarz wyjaśnić mu, iż dzięki nie—zorganizowanemu trybowi życia, nie stosuje się do tych przepisów w całej rozciągłości. Lord zrozumiał Ale w jaki sposób zmienić radykalnie dotychczaso'—wy sposób życia? W każdym razie baczył pilnie, aby stosować się do przepisów, zawsze wtedy, gdy był w domu . Widok karafki przypominał mu o poleceniu lekarza.
*
Srebrzysty głos małego zegara, stojącego na kominku przerwa! panującą ciszę. Wybita właśnie godzjna dwunasta. Nagle drzwi z korytarza otwarły się i stanęła w nich kobieca odziana w czarną sukni?. By;a to lady Morvi'H. Jej zazwyczaj różowa twarzyczka była woskowo biada. Oczy błyszczały nienormalnie. Zatrzymała się w progu i za—
mknęła z,a sobą clrzwi. Jak" zalhyipcrtyzowaaa spa—* glądała w strome srefortaej karafki.
Pochyliwszy się ku przodowi, poczęła skradać się tygrysim krokiem w stronę stolika. Szybkim ruchem odkorkowała butelkę z trueizinią i wsypała d& wody przeszło potowe znajdującego się w nim proszku. Potrząsnęła nią kilkakrotnie i wyiala trochę, wody do sziklanki. Przyjrzała si—ę jej pod światta. Woda była równie krystaliczna, jak poprzecfaiio.
Lady MorviH potrząsnęła z zadowoleniem gło—< wą. Po twarzy jej przemknął szatański uśmiech. Od stawiwszy karafkę na rniejce wyswięła się z pokoju cicho jak cień.
Kara
Po pojedynku ło.rd MorySłl nie udał się wprost do swego domu, jak to zamierzał1 początkowo. Wysiadł po drodze, poleciwszy szoferowi odprowadzić wóz do garażu. Chciał przed powrotem przejść się trochę po Hyde Parku. W głowie mu szumiało. Jedna myśl zajmowała go przetdewsizyśDkim: co będzie z jego małżeństwem.
Mówiąc prawdę, kokieteria żony denerwowała go, lecz nie mógł wyzbyć się dla niej uczucia sympatii. Jakkolwiek nie łączyły go z nią żadine uczuciowe więzy, lord ozuł się niewolnikiem wdzięków pięknej kobiety.
Dopiero teraz zrozumiał, że żona go znienawidziła. Nabra>ł pewności że za wszelką cenę postanowiła pozbyć się go i że wszelkie uczucia przywiązania były jej obce.
Byłby się zdecydował na rozstainie, gdyby nie obawa przed skandalem i nadzieja, że przy pomocy żony i policji odzyska skradzione przez Rafilesa papiery. Nie, nie zwróci jej wolności nawet, gdyby posag się nie odnalazł, żonę jego czekał jeszcze bardzo poważny spadek, z którego lord MoTYilll nie chciał zrezygnować. Jakąż korzyść osiągnąłby z roz wodu? Wolność? Korzystał z toiej w całej pełni. Mimowoli pomyślał o willi „Yictoria". Potrafiłby dać sobie radę z żoną, gdyby stawała się zbyt uciążliwa. Jeden z jego przodków przez piętnaście lat więził w murach starego zamku w Szkocji swą o—porną małżonkę. W oczadh świata udhodzMa za zmarłą. Któż mu zabroni póijść śiladem swego przo—dika. „Wieża bladej pani" — oto nazwa, jaką okoliczni wieśniacy nadali ponuremu wiejziemiu.
Powziąwszy te(n plan uspokoił się. Znalazł wreszcie właściwe wyjście z sytuacji. Nie będzie oczywiście mówił o śmierci swej żony.. .Poprostu rozpuści wieść o jej tiieuleczaMej chorobie. Lord poweselał i począł gwizdać jakąś arię, którą słyszał niedawno. Spojrzał na zegarek. Należało się śpieszyć jeśli chciał punktualnie przyjąć gościa. Skinął tia przejeżdlżiającą taksówkę i rzucił szoferowi swój adres.
Myśl o żo—nde nie opuszczała go nawet na minutę. Jakie miał zająć względem niej stanowisko? Powie jej szczerą prawdę, nie ukrywając niczego. Na myśl o tym uczuł przyjemmy dreszcz. Tak — musiał jej dać odczuć, że znajduje się całkowicie w jego mocy.
Gdv wszedł do domu Jerzy wybiegł na jego spo tkanie.
Lord zapytał co się działo w jego nieobecności.
Dowiedział się, że żona pytała o niego trzykrotnie.
— Dobrze — odparł lord MoTviU i udał się do
swych apartamentów, poczym przez lokaja kazał
poprosić żonę.
15
Lord Morvi'll zapalił papierosa i usiadł przy biurku. W chwLę po tym Vv c,sz!a lady Murv,li. Miała ona na sobie tę samą czarną suknię, którą nosiła w południe. Lord zmierzył ją ironicznym spojrzeniem i wskazał jej krzesło. Młoda kobieta zatrzymała się w progu.
—Słyszałem — że chcesz ze mną mówić. — rzekł lord — — Jestem do twojej dyspozycji
Twarz lady Morvill zbladła. Oczy zajaśniały niesamowitym blaskiem.
— To ty skradłeś moje klejnoty —— szepnęła z wysiłkiem. —
— Jeśli o tym wiesz, wiesz również gdzie je zna lazłem.
Lady Moryill zagryzła do krwi wargi. Jak gdyby nie słysząc słów męża, młoda kobieta rzekła już mocniejszym głosem:
— Odidaj mi moje klejnoty!
— Nie! —— padła stanowcza odpowiedź. — Laidy Morvil'l straciła 'panowanie nad sobą.
— Dlaczego zabrałeś mi mój majątek?
— Ponieważ nie chcę zostawić ci środków do powtórnej ucieczki. Nie mam zamiaru być bohaterem skandalu. Klejnoty zachowam u siebie.
Lady zbladła. W bezsilnej złości zacisnęła pięści i cofnęła się o krok wtył. Lord podniósł się i zbliżył do stolika. Chwycił karafkę i napełnił wodą jedną ze szklanek.
Lady MoTvill spoglądała na niego z przerażeniem. Jeszcze sekunda a będzie w o Ima! Lord Mor—viill podniósł szklankę do ust. W tej samej chwili lady krzyknęła zduszoinym głosem.
MoryiM odwrócony do niej prawie plecami odwrócił się nagle i spojrzał na jej twarz. Uśmiech tryumfu wykrzywił Jego oblicze. Postawił szklankę na tacy i rzekł sarkastycznym tonem:
— Nie boję się twej nienawiści,... Zwracam ci uwagę, że potrafię się skutecznie przed tobą obronić. Jeśli będziesz mi zbyt przeszkadzała to... Znasz mój zamek w Moar Gastle w Szkocji. I znasz jego historie? Strzeż się aby nie spotkał cię ten sam los co piękną lady Henrietę.
Lady Morviil!l spojrzała na rrięża oczami rozszerzonymi z przerażenia. Wyciągnęła przed siebie rę ce, jak gdyby broniąc się przd niesamowitą wizją.
— Potworze.... Chcesz mnie doprowadzić do obłędu! Gardzę tobą!
MorvM poczerwieniaił z wściekłości.. Chwycił za szpictrutę, wiszącą na ścianie i skoczył do swej żony. Kobieta krzyHonęła głośno. W tej samej chwili otworzyły się drzwi, łączące gabinet z biurem sekretarza i Jonny Wlkens wipadł do pokoju Usłyszał ostatnie słowa rozmowy i przeraźliwy krzyk mło idej kobiety. Nie mógł się oprzeć chęci okazania po moeyikobiecie. 'którą mimo wszystko, kochał gorąco. Na wSdtok" mężczyzny zamierzającego się szpicrutą na bezbronfoą kobietę, stracił nad sobą pano wanij. Szybko, jak błyskaw;ci, doskoczył do lorda i chwycił go za gardło. Lord nie oczekiwał tego
KO
ataku. Po krótkim zmaganiu zachwiał się i upadł na ziemię. Ua—l s ę Siysz..c g—.uchy krzyk i krew lorda Morvilia splamiła puszysty dywan. Nieszczęsny runął głową o kant kominka i rozpłatał sobie czaszkę. Jonny Wiikens z przerażeniem spoglądał na swego pana w agonii. W tej samej chwiii drzwi z korytarza otwarły się gwałtownie i hrabia d'Ar—ni wpadł do pokoju. Na jego widok lady Mor vii l zadrżała.
— Rafrles — — szepnęła pobielałymi wargami, i zemdlona osunęła się na krzesło.
Nowoprzybyły był istotnie Tajemniczym Nie znajmym którego lord poznał pd nazwiskiem hra biego d' Arni. Jedno spojrzenie wystarczyło, aby zorientował się w sytuacji.
— Ostrzegałem cię Jonu y —— rzekł z wyrzutem w stronę Wilkensa. —— Nie chciałeś opuścić tej ko biety i los cię za to ukarał. Zajmił się nią teraz, ja zaś zaopiekuję się lordem,
Raffles ukląkł obok Morvi;!1a. Śmierć dokonała już swego dzielą. Lady Mor vii l tymczasem ocknęła się ze swego omdlenia.
Wilkens rozglądał się dokoła zupełnie zdezorientowany. Spostrzegł na stoliczku szklankę napełnioną wodą. — Zbliżył się do lady i wlał jej w usta k łka łyków7 zatrutego płynu.
Młoda kobieta uczuła nagle, że wnętrzności jej pali płomień. Pod wpływem bólu oprzytomniała i otworzyła oczy. Poznała odrazu szklankę, którą Wilkens trzymał w ręku. Przerażenie odmalowało się na jej twarzy.
— Trucizna! — Trucizna! — jęknęła — Przygotowałam ją dli a niego, a tyś mnie ją podał.
Zanim Wilkens zrozumiał sens tych słów, Raffles domyślił się wszystkiego. Zbiżył się do Wilkensa, który klęczał przy umierającej.
— Mężobójczyni wymierzyła sobie sama sprawiedliwość. Los chciał, abyś ty się stał narzędziem zemsty. Tyś dał jej puchar trucizny, który przeznaczyła dla swego męża. W ten sposób sprawiedliwości stało się zadość. Nieszczęsna odzyskała wolność, której tak pragnęła... Odzyskała ją za cenę własnego życia.
Sekretarz zrozumiał tylko, że stał się miomo—wolnym sprawcą' zbrodni. Ukrył twarz w dłoniach i począł płakać jak małe dziecko.
— Tym razem nie potrafiłem cię ochronić — rzekł Raffles —— kładąc mu przyjaźnie dłoń na ramieniu. — Bądź— szczęśliwy, że czuwała nad tobą opatrzność, podziękuj jej z głębi serca, że twoje ręce pozostały czyste. Weź te pieniądze!
Mówiąc te słowa Tajemniczy Nieznajomy wyjął z kieszeni portfel —wypchany bankotami.
— Znajdziesz tam dość pieniędzy, abyś mógł spokojnie żyć zagranicą — dodał uciekaj, rozpocznij nowe życie i odpokutuj ciężką pracą błędy, które popełniłeś i dizięki, którym stałeś się mimowolnym przestępcą.
Jonnv Wittketns ucałował dłoń' Raflessa.
NIEĆ.
r który ukaże się w czwartek, dn. >8—go sierpnia b. r zawierać będzie przygodę p. t.
17.V!ii.1S38
Kto go zna?
— oto pytanie, kto re zadają sobie v Urzędzie Śledczym Londynu*
Kto go widział?
^^7 — '"—'•.' f/ ,;'* s'.' •'•
—— oto pytanie, które zadaje sobie • cały świat*
LORD L.ISTER
spędza sen z oczu oszustom, łotrom i aferzystom, zagrażając ich podstępnie zebranym majątkom. Równocześnie Tajemniczy Nieznajomy broni uciśnionych i krzywdzonych, niewinnych i biednych.
2. 3. 4. 5. 6. 7. 8.
Dotychczas ukazały się w
1. POSTRACH LONDYNU ZŁODZIEJ KOLEJOWY SOBOWTÓR BANKIERA INTRYGA l MIŁOŚĆ UWODZICIEL W PUŁAPCE DIAMENTY KSIĘCIA WŁAMANIE NA DNIE MORZA KRADZIEŻ W WAGONIE SYPIAŁ, NYM.
9. FATALNA POMYŁKA
10. W RUINACH MESSYNY
11. UWIĘZIONA
12. PODRÓŻ POŚLUBNA
13. ZŁODZIEJ OKRADZIONY
14. AGENCJA MATRYMONIALNA
15. KSIĘŻNICZKA DOLARÓW.
16. INDYJSKI DYWAN.
17. TAJEMNICZA BOMBA
18. ELIKSIR MŁODOŚCI.
19. SENSACYJNY ZAKŁAD
sprzedaży następujące numery:
20. MIASTO WIECZNEJ NOCY.
21. SKRADZIONY TYGRYS
22. W SZPONACH HAZARDU
23. TAJEMNICA WOJENNEGO OKRĘTU
24. OSZUSTWO NA BIEGUNIE
25. TAJEMNICA ZIELONEJ KASY
26. SKARB WIELKIEGO SZIWY
27. PRZEKLĘTY TALIZMAN.
28. INDYJSKI PIERŚCIEŃ
29. KSIĄŻĘ SZULERÓW
30. DIAMENTOWY NASZYJNIK
31. W PODZIEMIACH PARYŻA
32. KLUB JEDWABNEJ WSTĘGI.
33. KLUB MILIONERÓW.
34. PODWODNY SKARBIEC
35. KRZYWDZICIEL SIEROT.
36. ZATRUTA KOPERTA
37. NIEBEZPIECZNA UWODZICIELKA
38. OSZUST W OPAŁACH.
39. KRADZIEŻ W MUZEUM.
CZYTAJCIE
EMOCJONUJĄCE i SENSACYJNE
CO TYDZIEŃ UKAZUJE SIĘ JEDEN ZESZYT. —STANOWIĄCY ODDZIELNA CAŁOŚĆ Len«H|t 91%
\Vydawca: Wydawnictwo „Republika" Spółka z ogr. odp. Stefan Pietrzafc. Redaktor odpowiedzialny: Stefan Pietrzafc
Odbito w drukarni własnej, Łódź, Piotrkowska 49 l 64. Konto P. K. O. 68.148. adres Administracji: Łódź. Pjotrkowska 49; teŁ 122—14, Redakcji — teL 136—56.