Dyskusja indeksu:PL Goethe - Wilhelm Meister.pdf

Treść strony nie jest dostępna w innych językach.
Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki

CZĘŚĆ DRUGA OCR

gdzie tkwił klucz jaki. Im większą była cześć, jaką w sercu mem miałem dla drzwi zamkniętych, koło których całe tygodnie i miesiące musiałem przechodzić i w które czasami tylko zapuszczałem wzrok ukradkowy, kiedy matka otwierała świątynię, aby co z niéj wynieść; tém skorszy byłem do skorzystania z chwili, jaką mi nastręczało niekiedy niedbalstwo klucznic.
Z pomiędzy wszystkich drzwi, jak łatwo zgadnąć, drzwi śpiżarni najwięcéj pociągały ku sobie moje zmysły. Niewiele rozkosznych przyjemności życia dorównało temu uczuciu, kiedy mię czasami zawołała matka, by jéj pomódz co wynieść, a ja wówczas kilka suszonych śliwek zawdzięczałem albo jéj dobroci, albo swojéj przebiegłości. Nagromadzone jedne na drugie skarby pochłaniały moję wyobraźnię swą pełnią, a nawet ten dziwny zapach, jaki wydawały różnorodne korzenie, oddziaływał na mnie tak łechcąco, że ilekroć byłem w pobliżu, nie omieszkałem nigdy poić się przynajmniéj otwartą atmosferą. Otóż klucz osobliwy od drzwi tych pozostał w nich pewnéj niedzieli rano, ponieważ matka oderwana została nagłém dzwonieniem, gdy cały dom w świątecznéj ciszy spoczywał.
Zaledwiem to spostrzegł, zaraz-em pocichu popod ścianą przesunął się kilkakroć w tę i owę stronę, w końcu spokojnie i zręcznie przystanąłem, drzwi otworzyłem i uczułem się za jedném posunięciem w pobliżu téj wielkiéj długo pożądanéj szczęśliwości. Objąłem skrzynie, wory, pudla, puszki, szklanki szybkiém niepewném spojrzeniem, co mam wybrać i wziąć; rzuciłem się nareszcie ku ulubionym zwiędłym śliwkom, zaopatrzyłem się w kilka suszonych jabłek i wziąłem z zadowoleniem smażoną skórkę pomarańczową; z tym łupem chciałem się już wymknąć tą samą drogą, kiedy mi wpadły w oko dwie obok stojące skrzynki, a z jednéj z nich wystające poprzez niedomknięte wieko, druty zaopatrzone u góry haczykami. Z sercem, przeczuć pełnem, rzuciłem się do nich, i z jakiemże nadziemskiém uczuciem odkryłem, że się tam znajdował spakowany razem mój świat bohaterów i radości! Chciałem najwyżéj leżące podnieść, obejrzeć, niższe zaś wyciągnąć; ale w krótkim czasie pomieszałem lekkie druciki, popadłem wskutek tego w niepokój i trwogę, zwłaszcza, że kucharka w sąsiedniéj kuchni zrobiła jakieś poruszenie, tak, że wszystko, jak em mógł, ścisnąłem, skrzynkę przymknąłem, tylko pochwyciłem pisaną książeczkę, przedstawiającą komedyę Dawida i Goliata, a leżącą na wierzchu, i z tą zdobyczą zlekka po schodach schroniłem się na strych.
Od téj chwili wszystkie pokryjomu samotnie spędzane godziny, obróciłem na to, żeby sztukę swoję po wielekroć odczytać, wyuczyć się jéj na pamięć i w myśli wystawić sobie, jakby to było wspaniale, gdybym palcami mojemi mógł także i postacie ożywić. Wskutek tego zostałem sam w myślach swoich Dawidem i Goliatem. We wszystkich kątach strychu, stajen, ogrodu, wśród najróżnorodniéjszych okoliczności, studyowałem sztukę sam w sobie, brałem wszystkie role i uczyłem się ich na pamięć, tylko, że po większéj części zwykłem był stawać na stanowisku głównego bohatera i innym osobom, jako trabantom, tylko dozwalałem w pamięci ruch odbywać.
To téż pełne dzielności mowy Dawida, któremi wyzywał zuchwałego olbrzyma Goliata, dniem i nocą spoczywały mi w duszy; częstokroć wypowiadałem je wpółgłośno; nikt na to nie zwracał uwagi prócz ojca, który czasami takie mruczenie posłyszał i chlubił się wobec samego siebie dobrą pamięcią chłopca, który przysłuchując się tak niedługo, mógł tak dużo w myśli zatrzymać.
Potém stawałem się coraz odważniéjszym i wyrecytowałem pewnego wieczoru przed matką większą część sztuki, przygotowawszy sobie jako aktorów, kilka niezdarnych figurek woskowych. Matka się spostrzegła, natarła na mnie i ja się przyznałem.
Szczęśliwym trafem przypadło to odkrycie na chwilę, kiedy porucznik sam wyraził życzenie zapoznania mię z temi tajemnicami.
Matka moja zawiadomiła go zaraz o niespodzianym talencie swego syna, a on potrafił doprowadzić do tego, że mu oddano parę pokoi na najwyższém piętrze, które zazwyczaj pusto stały; w jednym z nich mieli znów siedzićć widzowie, w drugim znajdować się aktorzy, a proscenium miało zastąpić otwieranie drzwi. Ojciec pozwolił przyjacielowi swemu to wszystko urządzać, sam zaś zdawał się tylko patrzeć przez palce, z zasady, żeby nie dozwolić dzieciom zauważyć, jak się je kocha, gdyż zanadtoby sobie pozwalały; sądził, że przy ich zabawach należy mićć minę poważną i psuć je im niekiedy, ażeby ich zadowolenie nie robiło ich nadętemi i zuchwałemi.




ROZDZIAŁ SZÓSTY.


— Porucznik tedy otworzył teatr i przysposobił, co było potrzeba.
Zauważyłem, że w ciągu tygodnia wchodził on kilkakrotnie do domu o niezwyczajnej godzinie i domyśliłem się zamiaru. Namiętność moja wzrosła niepomiernie, ponieważ dobrze rozumiałem, że przed sobotą żadnego nie mogłem wziąć udziału w tém, co było przygotowywanem. Nakoniec nadszedł dzień upragniony. Wieczorem o godzinie piątej przyszedł mój przewodnik i wziął mię z sobą na górę.
Drżąc z radości, wszedłem tam i ujrzałem na obu bokach wzniesienia zawieszone lalki w tym porządku, w jakim miały występować; rozpatrzyłem je starannie, wstąpiłem na stopień, który mię podniósł ponad teatr, tak, żem bujał ponad małym światkiém. Nie bez głębokiego wzruszenia patrzałem poprzez deski, gdyż opanowało mnie wspomnienie, jaki — to wspaniały widok przedstawia całość zzewnątrz, oraz wrażenie, w jakie to tajemnice zostałem wprowadzony.
Zrobiliśmy próbę, poszło dobrze.
Na drugi dzień, na który zaproszone było towarzystwo dziecinne, trzymaliśmy się wybornie, tylko, że ja w zapale akcyi upuściłem Jonatana i byłem zmuszony sięgać poń ręką i podnosić go; przypadek ten mocno zaszkodził złudzeniu, spowodował wielki wybuch śmiechu i niewypowiedzianie mię zmartwił. Zdawało się, że niezgrabność ta wielce była na rękę memu ojcu, który naturalnie nie dał znać po sobie wielkiego zadowolenia, że synka swego widział tak zdolnym, a po skończonej sztuce zaraz się uczepił omyłek i powiedział, że byłoby wszystko doskonaleni, gdyby to i owo nie spaliło na panewce.
Serdecznie mię to trapiło, posmutniałem na ten wieczór, ale już nazajutrz całe zmartwienie przespałem i byłem szczęśliwy myślą, że oprócz owego nieszczęsnego wypadku, dobrze zagrałem. Do tego przyłączyła się pochwała widzów, którzy powszechnie utrzymywali, że jakkolwiek porucznik co do zmiany grubego i cienkiego głosu bardzo dużo zrobił, to przecież perorował po większéj części w sposób zanadto afektowany i sztywny, gdy tymczasem nowy początkujący wypowiadał swego Dawida i Jonatana wybornie; szczególniéj matka chwaliła dzielność i szczerość wyrazu, z jakim wyzwałem Goliata i przedstawiłem królowi skromnego zwycięscę.
Ku największéj radości mojój, teatr pozostał otwarty, a że nadeszła wiosna i można było wytrwać bez ognia, przebywałem w wolnych i zabawie poświęconych godzinach na poddaszu i przesuwałem rzeźko lalki wedle potrzeby gry. Często zapraszałem tam rodzeństwo i towarzyszy; ale chociaż nawet przyjść nie chcieli, ja pozostawałem sam na górze. Wyobraźnia moja rozpływała się nad małym światkiém, który niebawem inną przybrał postać.
Zaledwiem kilka razy wystawił pierwszą sztukę, do któréj teatr i aktorzy byli urobieni i przystosowani, już mi ona żadnej przyjemności nie robiła. Natomiast z pomiędzy książek dziadka dostały mi się w ręce sztuki niemieckie oraz różne włosko-niemieckie opery, w które się mocno zagłębiłem i za każdym razem najprzód porachowałem osoby, a potém zaraz, bez dalszego zastanowienia, ciągnąłem do przedstawienia sztuki. Wówczas musiał król Saul w swojem czarném aksamitném ubraniu grać rolę Chaumigrema, Katona i Daryusza, przyczem zauważyć trzeba, że sztuki te nigdy nie były przedstawiane w całości, tylko zazwyczaj piąte ich akty, gdzie szło o jakieś ciosy śmiertelne.
Było téż rzeczą naturalną, że mię opera ze swemi różnorodnemi zmianami i przygodami więcéj pociągała niż wszystko inne. Znalazłem tam burze na morzu, bogów schodzących w obłokach, a co mię szczególniéj uszczęśliwiało, błyskawice i pioruny. Pomagałem sobie tekturą, farbami i papierem, umiałem nawet wybornie robić noc, błyskawice były straszliwe, grzmoty mi się tylko nie powodziły, ale to przecie niewiele znaczyło. W operach nadto zdarzała się częściéj sposobność wyprowadzenia na scenę mego Dawida i Goliata, co w regularnym dramacie zgoła nie uchodziło. Z dniem każdym więcéj czułem przywiązania do tego szczupłego obrębu, w którym tyle użyłem przyjemności, i wyznaję, że zapach, jaki wyniosły z sobą lalki ze śpiżarni, przyczyniał się do tego niemało.
Dekoracye mego teatru były téż teraz prawie kompletne, gdyż wielce mi wtedy się przydała zręczność, jaką od dzieciństwa okazywałem w obchodzeniu się z cyrklem, w wyrzynaniu tektury i podmalowywaniu obrazków. Tem przykrzej mi było, gdy mi personel zbyt często przeszkadzał do wystawienia wielkich utworów.
Siostry ubieraniem i rozbieraniem swych lalek obudziły we mnie myśl sprawienia bohaterom moim sukni ruchomych. Odrywało się im płatki od ciała, składało się je razem, jak było można, oszczędzało się trochę pieniędzy, kupowało się nową wstążkę i błyskotki, wyżebrywało się jakiś kawałek kitajki i powoli utworzyło się garderobę teatralną, w któréj nie zapomniano mianowicie o rogówkach dla dam.
Trupa była teraz istotnie zaopatrzona w ubranie na największą nawet sztukę i można było przypuszczać, że teraz dopiéro następować będzie jedno przedstawienie po drugiem, ale zdarzyło mi się to, co się nieraz dzieciom zdarzać zwykło; wytwarzają one szerokie plany, robią wielkie przygotowania, a nawet niéjakie próby, i naraz 0 wszystkiém zapominają. O tę wadę muszę się oskarżyć i ja.
Największa przyjemność spoczywała dla mnie w inwencyi i w zajęciu wyobraźni. Ta i owa sztuka interesowała dla jakiejś sceny, 1 zaraz przygotowywałem nowe ku temu ubiory. Wobec takich zmian, pierwotne kawałki odzieży moich bohaterów były w ciągłym nieładzie i zapodziewały się, tak, że już nawet pierwsza wielka sztuka nie mogła być wystawioną. Spuściłem się na swoję fantazyę, próbowałem ciągle i przygotowywałem, budowałem tysiące zamków na lodzie i nie dostrzegłem, żem zburzył podstawę małéj budowli.
Podczas tego opowiadania Maryanna użyła całéj życzliwości swojéj dla Wilhelma, by ukryć swą senność. Chociaż rzecz sama wydawała się tak zabawns ‘ ’ ” ’ ' ’ ’ ' dla niéj za prostą, a uwagi przytém robione, zbyt poważnemi. Kładła czule nogę swą na nodze ukochanego i dawała mu widome znaki swéj uwagi i uznania. Piła z jego kieliszka i Wilhelm był przekonany, że ani jedno słowo z jego dziejów nie upadło na ziemię.
Po krótkiéj przerwie zawołał: — Na ciebie kolej, Maryanno, opowiedzieć mi swoje pierwsze młodociane radości. Dotąd ciągle jeszcze byliśmy zanadto zajęci teraźniéjszością, byśmy się mogli troszczyć nawzajem o nasz dawniéjszy sposób życia. Powiedz mi, wśród jakich okoliczności się wychowałaś, jakie były pierwsze żywsze wrażenia, które sobie przypominasz? Pytania te byłyby wprawiły Maryannę w wielki kłopot, gdyby stara nie przyszła natychmiast na pomoc.
— Czyż pan sądzisz — rzekła roztropna kobieta — że na to, co nas w młodości spotkało, taką zwracamy uwagę, iżbyśmy miały do opowiadania tak przyjemne zdarzenia, a nawet gdybyśmy je opowiedzićć mogły, potrafiły téj rzeczy nadać taki powab? — Jakby tego było potrzeba! — zawołał Wilhelm. — Kocham to czułe, dobre, miłe stworzenie tak silnie, że mi żal każdej chwili mego życia, którą bez niéj przepędziłem. Pozwól mi przynajmniéj w wyobraźni wziąć udział w twojém przeszłém życiu! Opowiedz mi wszystko i ja ci wszystko opowiem. Łudźmy się, jak tylko można, i starajmy odzyskać owe czasy, dla miłości stracone.
— Jeżeli tak gorąco pan na to nastajesz — odrzekła stara — możemy pana zadowolnić. Ale opowiedz nam pan pierwéj, jak zamiłowanie pańskie do widowisk zwolna wzrastało, jak się pan kształciłeś, jak pan tak szczęśliwe zrobiłeś postępy, że teraz możesz ujść za dobrego aktora? Nie brakło pewnie przytém panu wesołych zdarzeń. Nie warto się już obecnie kłaść do snu; mam jeszcze jednę butelkę w zapasie, a kto wie, czy rychło znowu będziemy mogli siedzićć razem tak spokojni i tak zadowoleni? Maryanna powiodła po starej smutnym wzrokiém, którego Wilhelm nie spostrzegł, i opowiadanie swoje prowadził daléj.




ROZDZIAŁ SIÓDMY.


— Ponieważ moje towarzystwo zaczynało się zwiększać, rozrywki młodości mąciły samotną spokojną rozkosz. Byłem naprzemiany to myśliwym, to żołnierzem, to jeźdźcem, jak wymagała potrzeba naszych zabaw; miałem jednakże i w tém pewną nad innemi wyższość, żem potrafił potrzebne im narzędzia zgrabnie obrabiać. I tak: miecze pochodziły zazwyczaj z mojéj fabryki; zdobiłem i złociłem sanki, a jakiś popęd tajemny nie pozwolił mi spocząć, pókim wojska naszego nie przetworzył w stylu starożytnym. Porobiło się hełmy upiększone papierowemi kitami; przygotowało się tarcze, a nawet pancerze, i przy tych robotach najemnicy domowi, jak naprzykład krawcy i szwaczki, nie jednę igłę złamali.
Jednę część moich młodych towarzyszy widziałem już dobrze uzbrojoną, inni powoli, choć w mniéjszéj mierze byli również ustrojeni; i powstało wcale wspaniałe wojsko. Maszerowaliśmy po podwórzach i ogrodach, biliśmy się dzielnie na tarcze i głowy; zdarzało się nieraz nieporozumienie, ale się niebawem załagadzało.
I ta zabawa, która się wielce innym podobała, po kilku powtórzeniach, już mię wcale nie zadowalniała. Widok tylu uzbrojonych postaci musiał z konieczności podrażnić we mnie wyobrażenia rycerskie, które od niéjakiego czasu, gdym wpadł na czytanie starych romansów, wypełniały mi głowę.
„Jerozolima wyzwolona“, któréj tłómaczenie przez Koppena w ręce mi wpadło, nadała wreszcie pewien określony kierunek moim błąkającym się myślom. W całości nie mogłem wprawdzie przeczytać poematu; ale były ustępy, których się wyuczyłem na pamięć, których obrazy ciągle mi się nawijały. Szczególniéj pociągała mię Klorynda całem zachowaniem się swojem. Połączenie męskości z kobiecością, spokojna pełnia jéj życia, zrobiły większe wrażenie na umyśle, który się zaczynał rozwijać, niż afektowane uroki Armidy, chociaż wcale nie pogardzałem jéj ogrodem.
Ale kiedy wieczorem przechadzając się po ganku, ciągnącym się u szczytu domu, rozglądałem się po okolicy, i kiedy od nachylonego ku poziomowi słońca rozpościerał się drżący blask na widnokręgu, występowały gwiazdy, noc ze wszystkich zakątków i głębin wynurzała się i dźwięczny śpiew świerszczów wśród uroczystej ciszy się przebijał; wypowiadałem setki razy dla siebie samego dzieje smutnego pojedynku między Tankredem i Kloryndą.
Jakkolwiek byłem oczywiście po stronie chrześcijan, sprzyjałem przecież całem sercem bohaterce pogańskiej, kiedy podjęła się zapalić wielką wieżę oblegających. A cóż dopićro gdy Tankred spotyka w nocy mniemanego rycerza, wśród mrocznéj obsłony rozpoczyna spór i gdy z sobą potężnie walczą! Nigdy nie mogłem wymówić słów: Życia Kloryndy nić już-już się zwija I śmierci godzina ttęphybnéj wybija! bez łez, które mi obficie z oczu płynęły, kiedy nieszczęsny kochanek miecz w jéj łono zatapia, upadającej hełm zdejmuje, poznaje ją i drżąc przynosi wodę do chrztu.
A jakże mi się serce ściskało, gdy w zaczarowanym lesie miecz Tankreda uderza w drzewo, krew po tym ciosie wypływa i głos mu w uszach dźwięczy, że i tutaj zranił Kloryndę, że mu los wypadł taki, iż to, co kocha, wszędzie bezwiednie rani.
Historya ta opanowała moję wyobraźnię tak dalece, że to, co z poematu wyczytałem, urosło mi w duszy w niéjasną całość, którą się tak zająłem, iż zamyśliłem ją w jakibądź sposób wystawić.
Chciałem grać Tankreda i Rynalda i znalazłem ku temu dwie zbroje całkiém gotowe, które dawniéj wyrobiłem. Jedna z ciemnoszarego papieru z łuskami, miała zdobić poważnego Tankreda, drugą z papieru srebrnego i złotego miał nosić świetny Rynald. Zywem wyobrażeniem wiedziony, opowiedziałem wszystko moim towarzyszom, którzy byli tém niezmiernie zachwyceni i tylko nie mogli dobrze pojąć, że to wszystko miało być wykonaném i to wykonaném właśnie przez nich.
Wątpliwościom tym zaradziłem bardzo łatwo. Zaraz rozporządziłem dwoma pokojami w sąsiednim domu kolegi, nie spodziewając się, że stara ciotka nigdyby ich nie użyczyła; tak samo było z teatrem, o czem nie miałem także dokładnego wyobrażenia, prócz tego, że potrzeba go umieścić na belkach, ustawić kulisy z porozrzucanych parawanów, a na tło wziąć wielką chustkę. Me skąd miały przyjść materyały i narzędzia, o tém nie pomyślałem.
Co do lasu, znaleźliśmy dobry sposób: poprosiliśmy ładnie starego sługę jednego z domów znajomych, który został wtedy gajowym, żeby nam dostarczył brzózek i choinek, które téż rzeczywiście prędzej niżeli mogliśmy się spodziewać, zostały przyniesione. Ale wówczas byliśmy w wielkim kłopocie, jak przyprowadzić do skutku sztukę, zanim drzewka uschną. Trudna była na to rada! Brakło miejsca, teatru, zasłon. Parawany były jedyną rzeczą, jakąśmy posiadali.
W tym kłopocie zwróciliśmy się znowu do porucznika, któremu szeroko opisaliśmy, jak to będzie wspaniale. Chociaż niebardzo nas rozumiał, był przecież uczynnym; do małéj izdebki poznosił stoły, jakie się znaleść dały w domu i sąsiedztwie, na nich postawił ściany, utworzył widok tylny z zielonych firanek, drzewa téż zostały zaraz rozstawione.
Tymczasem zapadł wieczór; zapalono świece; służące i dzieci siedziały na swych miejscach, sztuka miała się rozpocząć; całe grono bohaterów było ubrane; i wtedy dopiéro po raz pierwszy zmiarkował każdy, że nic nie wie, co ma mówić. Wśród zapału inwencyi,;zajęty całkowicie swoim przedmiotem, zapomniałem, że przecież każdy wiedzieć powinien, co i gdzie ma mówić; a wśród żywego zajęcia wykonaniem innym także nie przyszło to na myśl; sądzili, że się łatwo jako bohaterowie pokażą, że łatwo tak działać i mówić, jak te osoby, w których świat ich wprowadziłem. Stali wszyscy zdziwieni, pytali się jeden drugiego, co będzie najprzód? a ja, który jako Tankred znajdować się musiałem według swéj myśli, na przodzie, zacząłem, sam występując, deklamować wiersze z poematu. Ponieważ jednak ten ustęp wkrótce przechodził w formę opowiadającą, a ja w swojéj własnej mowie w końcu przedstawiałem się jako osoba trzecia, a Gotfryd, o którym rzecz była, wyjść nie chciał; więc i ja zmuszony byłem, wśród wielkiego śmiechu widzów, cofnąć się także; niepowodzenie to głęboko mię w duszy zabolało. Nie poszczęściła się wyprawa; widzowie siedzieli i pragnęli coś widzićć. Byliśmy ubrani; zebrałem myśli i postanowiłem zagrać poprostu Dawida i Goliata. Niektórzy towarzysze moi wystawiali niegdyś wraz ze mną jasełka, wszyscy często je widywali; podzielono się rolami, każdy obiecał dokładać całych sił, a jeden mały pocieszny chłopak wymalował sobie czarną brodę, ażeby wrazie jakiejś przerwy, jakąś krotochwiłą ją wypełnić; na projekt ten, jako przeciwny powadze sztuki, zgodziłem się bardzo niechętnie. I przysiągłem sobie, że, jak tylko się wywikłam z tego kłopotu, nigdy się nie odważę najirzedstawienie jakiejkolwiek sztuki chyba z największą rozwagą.




ROZDZIAŁ ÓSMY.


Maryanna, sném zmożona, oparła się o ukochanego, który ją silnię do siebie przycisnął i prowadził daléj opowiadanie, gdy stara resztę wina zwolna spijała.
— Kłopot — rzekł on — w jakim się znalazłem wraz ze swemi przyjaciółmi, gdyśmy przedsięwzięli grać sztukę, która nie istniała, poszedł niebawem w zapomnienie. Żądzy mojéj przedstawiania w widowisku każdego romansu, jaki czytałem, każdej historyi, jakiéj mię uczono, nie mogła się oprzeć treść nawet najmniéj podatna. Byłem głęboko przeświadczony, że wszystko, co bawiło w opowiadaniu, daleko większe wrażenie wywrzećby musiało, gdyby przedstawioném zostało; wszystko powinno było dziać się przed mojemi oczyma, wszystko odbywać się na scenie. Kiedy nam w szkole wykładano historyą powszechną, zaznaczałem sobie starannie, gdzie ktoś w szczególny sposób został przebity lub zatruty, a wyobraźnia moja pomijała ckspozycyą i zawikłanie, podążając do zajmującego piątego aktu.
To téż istotnie zacząłem kilka sztuk pisać od końca, lecz do początku nie doszedłem w żadnój.
Równocześnie przeczytałem, już-to z własnego popędu, już skłoniony przez dobrych przyjaciół, którzy nabrali smaku w przedstawianiu sztuk, całą kupę utworów teatralnych, jak je przypadek do moich rąk podawał. Byłem w tych szczęśliwych latach, kiedy się nam jeszcze wszystko podoba, kiedy w mnóstwie i zmianie znajdujemy zadowolenie. Lecz niestety, sąd mój w inny jeszcze sposób został przekupiony. Te sztuki podobały mi się szczególniéj, w których spodziewałem się znaleść powodzenie; a mało było takich, którychbymnie odczytywał w tém przyjemném złudzeniu; żywa zaś wyobraźnia moja sprawiająca, że mogłem się wmyśleć we wszystkie role, zwodniczo zawiodła mię ku mniemaniu, że mógłbym téż wszystkie przedstawiać; przy podziale zatém wybierałem sobie zazwyczaj takie, które dla mnie stosowne nie były, a prócz tego, jeśli tylko jakkolwiek to zrobić się dało, brałem ról parę.
Dzieci umieją w grze zrobić wszystko ze wszystkiego; kij staje się strzelbą, kawałek drzewa — szpadą, każde zawiniątko — lalką a każdy kąt — chatą. W tym duchu rozwinął się nasz teatr prywatny.
Przy zupełnej nieznajomości sił naszych, przedsiębraliśmy wszystko, nie spostrzegaliśmy wcale qui pro quo i byliśmy przekonani, że każdy powinien był brać nas za to, za cośmy się podawali. Niestety, wszystko szło trybem tak pospolitym, że mi nie zostaje do opowiedzenia choćby jakieś zastanawiające głupstwo. Najprzód odegraliśmy te nieliczne sztuki, w których występują sami mężczyźni; potém przebieraliśmy kilku z naszej gromadki, a w końcu wciągnęliśmy do gry nasze siostry. W niektórych domach uważano to za pożyteczne zajęcie i spraszano towarzystwo na widowiska. Nasz porucznik artyleryi nie opuścił nas i tutaj. Pokazał nam, jak mamy wchodzić i wychodzić, jak deklamować i giestykulować; ale za trudy swoje mało zbierał podziękowań, gdyż my sądziliśmy, że lepiéj się już od niego znamy na sprawach teatralnych.
Niebawem zabraliśmy się do tragiedyi, słyszeliśmy bowiem nie raz i sami mniemaliśmy, że łatwiéj napisać i przedstawić tragiedyę niż być doskonałym w komedyi. Jakoż przy pierwszéj próbie tragicznéj poczuliśmy się w swoim żywiole; staraliśmy się zbliżyć do wy. żyn stanu, do znakomitości charakterów za pośrednictwem sztywności i afektacyi i niemałośray o sobie trzymali; całkiém szczęśliwemi atoli byliśmy wówczas dopiéro, gdyśmy mogli dobrze się wyszaleć, tupać nogami i na ziemię się rzucać ze wściekłości i rozpaczy.
Chłopcy i dziewczęta niedługo były razem w tych zabawach; gdy się natura zaczęła budzić a towarzystwo dzielić na rozmaite małe kółka miłosne, to się pospolicie komedya w komedyi odgrywała. Szczęśliwe pary ściskały sobie ręce jaknajczulej po za ścianami teatralnemi; rozpływały się w błogości, kiedy się sobie ukazywały nawzajem we wstążkach i w stroju i w świetle prawdziwie idealnem, przeciwnie zaś nieszczęśliwi spólzawodnicy trawili się zazdrością i radzi, że mogą zaszkodzić, urządzali klęski wszelkiego rodzaju.
Przedstawienia te, lubo podejmowane bez rozsądku i przeprowadzane bez kierunku, nie były jednak bez pożytku dla nas. ćwiczyliśmy pamięć i ciało i osiągnęliśmy większą zręczność w mówieniu i zachowaniu się, niż w tak wczesnych latach zdobyć-by ją bez tego było można. Ale dla mnie szczególniéj czas ów stanowił epokę; duch mój całkowicie zwrócił się ku teatrowi i nie znajdowałem większego szczęścia nad czytanie, pisanie i granie sztuk teatralnych.
Nauczyciele moi prowadzili naukę daléj; poświęcono mię zawodowi handlowemu i posadzono za kantorem naszego sąsiada; ale właśnie w tym czasie duch mój tém szybciéj oddalał się od wszystkiego, co poczytywać musiałem za nizkie zajęcie. Scenie chciałem poświęcić całą swą działalność, na niéj znaleść szczęście i zadowolnienie.
Pamiętam jeszcze jeden poemacik, który się pewnie wśród papierów moich znajduje, a w którym muza poezyi tragicznéj i druga postać niewieścia uosobiająca przemysł sprzeczają się bardzo zacięcie o rnoję godną osobę. Inwencya jest pospolita i nie przypominam sobie, czy wiersze coś warte, ale powinniście to poznać dla obawy, wstrętu, miłości i namiętności, jakie tam panują. Jak trwożnie odmalowałem starą matkę rodziny z kądzielą za pasem, z kluczami u boku, okularami na nosie, zawsze pilną, zawsze niespokojną, kłótliwą i przejętą gospodarstwem, małostkową i uciążliwą! Jak kłopotliwie opisałem stan tego, kto musiał się zginać pod jéj rózgą i odrabiać swą niewolniczą pracę dzienną w pocie swego czoła! Jakże inaczéj występowała druga postać! Jakiém zjawiskiém stała się ona dla zasmuconego serca! Wspaniałych kształtów, w istocie i zachowaniu się swojem przedstawiała się jako córa wolności.
Poczucie własnej wartości nadawało jéj godność bez dumy; suknie jéj były całkiém stosowne, okrywały każdy członek, nie uciskając go a obfite zgięcia materyi powtarzały, jakby tysiąckrotne echo, urocze poruszenia bogini. Co za kontrast! A na którą stronę serce moje się skłaniało, łatwo możesz zgadnąć. I niczego nie zapomniałem, aby muzę moję uczynić wydatną. Korony i miecze, łańcuchy i maski, jak je mi poprzednicy moi przekazali, zostały jéj i tutaj przydane.
Spór był gwałtowny, mowy obu osób należycie z sobą były sprzeczne, ponieważ w czternastym roku zwykło się pospolicie czarne i białe malować bardzo blizko siebie. Staruszka prawiła, jak przystoi osobie trzymającej igłę a druga jak ktoś, kto rozporządza państwami. Ostrzegające pogróżki starej zostały wyśmiane; odwracałem się już z niechęcią od obiecywanych mi bogactw; wydziedziczony i nagi oddałem się muzie, która zarzuciła na mnie swą złotą zasłonę i zakryła mą nagość.
Czyż mogłem pomyśleć, o moja droga! — zawołał silnie ściskając Maryannę — że zupełnie inne, milsze bóstwo zejdzie, umocni mię w mojem przedsięwzięciu i towarzyszyć mi będzie na mojéj drodze; 0 ileż piękniéjszego zwrotu nabrałby mój poemat, jakże zajmującém stałoby się jego zakończenie! Ale w twoich objęciach znajduję przecież nie poemat, tylko prawdę i życie; używajmyż słodkiego szczęścia świadomie! Wskutek uścisku jego ramienia, wskutek żywości podniesionego głosu obudziła się Maryanna i w pieszczotach ukryła swe zmieszanie; z ostatniéj bowiem części jego opowiadania nie słyszała ani słowa; 1 życzyć wypada, ażeby nasz bohater mógł w przyszłości znałćść uważniéjszych słuchaczy dla swych dziejów ulubionych.




ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY.


Tak przepędzał Wilhelm noce w upojeniu poufałéj miłości, dnie zaś w oczekiwaniu nowych błogich godzin. Już w owym czasie, gdy go do Maryanny pociągało pragnienie i nadzieja, czuł się jakby nanowo ożywionym; czuł, że zaczyna się stawać innym człowiekiem; teraz był z nią zjednoczonym; zadowolnienie jego życzeń stało się czarującém przyzwyczajeniem. Serce jego usiłowało uszlachetnić przedmiot swojéj namiętności, duch jego — podnieść wraz z sobą ukochane dziewczę. Podczas najkrótszej nawet nieobecności obejmowało go jéj wspomnienie. Jeżeli dawniéj była dla niego niezbędną, teraz była nieodzowną, gdyż był do niéj przywiązany wszystkiemi więzami ludzkości. Czysta jego dusza czuła, że ona jest połową, więcéj niż połową jego samego. Był wdzięcznym i poświęconym bez granic.
I Maryanna mogła się łudzić czas jakiś; dzieliła z nim poczucie jego żywego szczęścia. Ach! gdyby tylko po jéj sercu nie suwała się niekiedy zimna ręka wyrzutu! Nawet na piersi Wilhelma, nawet pod skrzydłami jego miłości nie była z téj strony bezpieczna. A kiedy znów zostawała samą i z obłoków, w które ją unosiła jego namiętność, spadała w rozważanie swego stanu, wówczas była godną litości. Bo lekkomyślność przychodziła jéj w pomoc, dopóki żyła w poziomém rozproszeniu, oszukiwała się co do swych stosunków, a raczéj ich nie znała; wtedy przygody, na jakie była wystawiona, ukazywały się jéj tylko pojedynczo: przyjemność i nuda następowały po sobie, upokorzenie wynagradzała próżność a niedostatek częstokroć chwilowa obfitość; mogła potrzebę i przyzwyczajenie przytaczać jako prawo i usprawiedliwienie, toteż ze wszystkich nieprzyjemnych wrażeń mogła się otrząsać z godziny na godzinę, z dnia na dzień. Ale teraz biedna dziewczyna czuła się chwilami przeniesioną w świat lepszy, spojrzała, niby z góry na dół, ze światła i radości na próżnię i nikczemność swego życia, zrozumiała, jak nędzném stworzeniem jest kobieta, która wraz z pożądaniem nie przejmuje zarazem miłością i czcią, i nie dostrzegała najmniéjszego polepszenia ani zewnętrznie ani wewnętrznie. Nie miała nic, coby ją podnieść mogło. Kiedy spojrzała w siebie i robiła poszukiwania, było pusto w jéj umyśle, a serce nie miało żadnéj podpory. Im stan ten był smutniéjszym, tém silniéj lgnęła jéj skłonność ku ukochanemu; namiętność wzrastała z dniem każdym, w miarę tego jak niebezpieczeństwo utracenia go z dniem każdym się zbliżało.
Przeciwnie Wilhelm bujał szczęśliwy w krainach wyższych; i dla niego nowy świat się otworzył, ale bogaty we wspaniałe widoki. Zaledwie ustąpił nadmiar pierwszéj radości, a już stanęło przed jego duszą jasném to, co go niewyraźnie dotychczas nurtowało. Ona jest twoją! Ona ci się oddała! Ona, to ukochane, poszukiwane, uwielbiane stworzenie, oddała ci się bez zastrzeżeń; ale powierzyła się nie jakiemuś niewdzięcznikowi. Odzie stał lub chodził, mówił sam do siebie; serce jego było ustawicznie przepełnione i podpowiadał sobie w pełni wspaniałych wyrazów najwznioślejsze myśli i nastroje. Zdawało mu się, że rozumiał widomą wskazówkę losu, który mu za pośrednictwem Maryanny podawał rękę, by się mógł wyrwać z obrębu ciasnego, ciężko wlokącego się życia mieszczańskiego, skąd się wydobyć pragnął już tak dawno. Opuścić dom ojca, opuścić swoich wydarzało mu się rzeczą łatwą. Był młodym i świeżym w świecie, a odwaga, by się puścić na jego rozległe przestwory po szczęście i zaspokojenie, wzmogła się przez miłość. Powołanie jego do teatru było mu teraz jasnćm; wysoki cel, jaki widział przed sobą postawionym, zdawał mu się bliższym, gdy dążył ku niemu pod rękę z Maryanną; i w zadowolonej z siebie skromności widział w sobie wybornego aktora, twórcę przyszłego teatru narodowego, ku któremu, jak słyszał, zewsząd wzdychano. Wszystko, co dotąd drzemało w najskrytszych zakątkach jego duszy, obudziło się teraz. Barwami miłości namalował z różnorodnych pojęć obraz na tle mglistem, którego postacie spływały się co prawda, ale zato całość wywierała tém bardziéj czarujące wrażenie.




ROZDZIAŁ DZIESIĄTY.


Teraz siedział w domu, grzebał się w papierach i przygotowywał się do odjazdu. Co pachniało dotychczasowym jego zawodem, odkładał na bok; w wędrówce swojéj po świecie chciał być wolnym od wszelkiego nieprzyjemnego wspomnienia. Tylko dzieła smaku, poetów i krytyków, jako znanych przyjaciół, postawił wśród wybrańców, a że dotąd bardzo mało korzystał z sędziów sztuki, wznowiła się w nim żądza oświecenia się, kiedy książki swoje przeglądał i zobaczył, iż pisma teoretyczne były po większéj części jeszcze nie przecięte. Będąc najmocniéj przekonany o koniecznéj potrzebie dzieł takich, ponabywał ich wiele, ale przy najlepszych chęciach nie mógł w żadne choćby do połowy tylko się wczytać.
Naodwrót tém gorliwiéj trzymał się przykładów i sam czynił próby we wszystkich rodzajach, jakie mu były znane.
Wszedł Werner i widząc przyjaciela swego zajętego znanemi zeszytami, zawołał: — Znowu nad temi papierami? Założyłbym się, że nie masz zamiaru dokończyć jednego lub drugiego! Wciąż je przeglądasz, a zawsze rozpoczynasz coś nowego.
— Wykończać nie jest rzeczą ucznia; dosyć, gdy się ćwiczy.
— Ale przecież obrobić winien, jak może najlepiej.
— A jednak możnaby rzucić pytanie: czy właśnie nie wypadałoby powziąć dobrej nadziei o młodzieńcu, który spostrzega rychło, kiedy coś niestosownego przedsięwziął, nie ciągnie daléj pracy i nie chce ani trudu ani czasu marnować nad czemś, co nigdy nie może mieć wartości.
— Wiem, wiem, nigdy nie było twoją rzeczą coś w całości wykonać. Zmęczyłeś się zawsze, zanim do połowy doszedłeś. Kiedyś był jeszcze dyrektorem naszych jasełek, ileż to razy robiły się nowe ubiory dla każdego towarzystwa, ile nowych dekoracyj się wyrzynało! To ta, to owa tragiedya miała być przedstawiona, dawałeś zaś conajwjrżéj piąty akt, gdzie się wszystko bezładnie mieszało, a ludzie się zabijali.
— Jeśli chcesz mówić o tamtych czasach, to któż był winowajcą, żeśmy ubiory, które do lalek naszych dostosowane i mocno do ciała przyszyte były, poodejmowali i zrobili nakład na obfitą a niepotrzebną garderobę? Czyż to nie ty miałeś zawsze do sprzedania jakiś nowy kawałek wstążki; czyż to nie ty rozogniałeś i wyzyskiwałeś moje amatorstwo? Werner zaśmiał się i zawołał: — Do dziś dnia z przyjemnością przypominam sobie, żem ciągnął korzyść z waszych wypraw teatralnych, jak liweranci z wojny.
Kiedyście się przygotowywali do wyzwolenia Jerozolimy, odniosłem także ładny zysk, jak niegdyś Wenecyanie w podobnym wypadku. Nic rozumniéjszego nie widzę na świecie, jak ciągnąć korzyść z cudzych niedorzeczności.
— Nie wiem, czyby to nie było szlachetniéjszém zadowoleniem leczyć ludzi z ich niedorzeczności.
— O ile ich znam, byłoby to próżném usiłowaniem. Już i to niemała rzecz, gdy jeden człowiek ma się stać roztropnym i bogatym, a stąje się takim po większéj części kosztem innych.
— Wpadł mi właśnie w ręce „młodzieniec na rozstajnej drodze“ — odrzekł Wilhelm, wyciągając zeszyt jakiś z pomiędzy papierów; — to przecież zostało ukończonem, jakiemkolwiek jest zresztą samo w sobie.
— Daj temu pokój, rzuć w ogień! — odparł Werner. Inwencya bynajmniéj nie jest warta pochwały; już (Jawniéj gniewała mię ta kompozycya dosyć i ściągnęła na ciebie niechęć ojca. Mogą to być bardzo zgrabne wiersze; ale wyobrażenia są z gruntu fałszywe. Przypominam jeszcze sobie twój upostaciowany przemysł, twoję wymuszoną, politowania godną Sybillę. Musiałeś pewnie obraz ten pochwycić w jakimś nędznym kramiku. O handlu nie miałeś wówczas pojęcia; nie wiem doprawdy, czyj duch mógłby być szerszym i powinienby być szerszym, jak duch prawdziwego handlowca. Jakiegoż widoku dostarcza nam porządek, z jakim interesa nasze prowadzimy.
Dozwala on nam w każdej chwili obejrzeć całość, chociaż nie potrzebujemy dać się uwikłać w szczegóły. Jakież korzyści zapewnia kupcowi podwójne księgowanie! Jest to jeden z najpiękniéjszych wynalazków ducha ludzkiego i każdy dobry gospodarz powinienby zaprowadzić je w swoich sprawach.
— Daruj mi — rzekł Wilhelm z uśmiechem — zaczynasz od formy, jakby ona była samą rzeczą; zazwyczaj jednak przy waszém dodawaniu i bilansowaniu zapominacie o istotném facit życia.
— Niestety, nie widzisz, mój przyjacielu, jak forma i rzecz stanowią tu jedno, jak jedna bez drugiéj ostać się nie może. Porządek i jasność powiększa przyjemność oszczędzania i zarabiania. Człowiek, prowadzący źle gospodarstwo, czuje się bardzo dobrze w ciemności; nie chciałby on zrachować pozycyj, które ciężą mu długiem.
Przeciwnie nic nie może być przyjemniéjszego dla dobrego gospodarza, jak co dzień obliczać sumę rosnącego szczęścia swego. Nawet niepowodzenie, chociaż go mocno dotyka, nie przeraża go jednak; gdyż wie natychmiast, jakie osiągnięte korzyści może położyć na drugą szalę. Jestem przeświadczony, mój kochany przyjacielu, że gdybyś raz mógł nabrać prawdziwego smaku w naszych zajęciach, to byś się przekonał, że niektóre zdolności umysłu mogą i przy nich rozwijać się swobodnie. 4 — Być może, podróż, którą mam przed sobą, naprowadzi mię na inne myśli.
— Oz pewnością! Wierz mi, brak ci tylko widoku wielkiéj działalności, ażebyś się nazawsze zrobił naszym; a kiedy powrócisz, chętnie się przyłączysz do tych, co wszystkiemi sposobami spedycyi i spekulacyi potrafią ściągnąć ku sobie część pieniędzy i dobrobytu, jakie w świecie konieczne swe krążenie odbywają. Rzuć okiém na przyrodzone i sztuczne wytwory wszystkich części świata, zważ, jak one z kolei stały się potrzebą nieodzowną. Jaka to miła, pomysłowa jest troska, by znać wszystko, co w pewnéj chwili bywa poszukiwanem, a przecie tego braknie, to trudném jest do dostania, każdemu, czego żąda, łatwo i prędko dostarczyć, przezornie robić zapasy i nasycać się zyskiém każdego momentu téj wielkiéj cyrkulacyi. Według mnie, sprawić to może wielką radość każdemu, co ma głowę.
Wilhelm nie zdawał się słuchać niechętnie, a Werner ciągnął daléj: 4 — Zwiedź tylko parę wielkich miast handlowych, parę portów, a z pewnością dasz się porwać. Kiedy zobaczysz, jak wielu zajętych jest ludzi; kiedy zobaczysz, skąd to i owo pochodzi, dokąd idzie; to napewno chętnie zechcesz widzieć, żeby to szło przez twoje ręce. Najdrobniéjszy towar ujrzysz w związku z całym handlem i właśnie dla tego nic nie będziesz uważał za drobiazg, że wszystko powiększa krążenie, z którego życie twoje żywność ciągnie.
Werner, który wykształcił trafny swój rozsądek w towarzystwie Wilhelma, przywykł był myśleć i o swoim przemyśle, o swoich interesach z pewną podniosłością duchową, i sądził zawsze, że czyni to z większém prawem, niż jego rozumny zresztą i ceniony przyjaciel, który przykładał tak wielką wartość i wagę całéj swój duszy do rzeczy, jak mu się zdawało, najnierealniéjszych w świecie. Nieraz myślał, że niepodobna, aby ten fałszywy entuzyazm nie miał być przezwyciężonym i tak dobry człowiek na prawdziwą drogę wprowadzonym.
W téj nadziei mówił dalój: — Ziemię opanowali wielcy tego świata; żyją oni w blasku i zbytku. Najmniéjsza nawet przestrzeń naszej części ziemi już zajęta została w posiadanie, a każde posiadanie utrwalone, urzędy i inne zawody państwowe mało przynoszą; gdzież jest teraz jeszcze sprawiedliwszy zarobek, stosowniéjsza zdobycz nad handel. Jeżeli książęta tego świata wzięli w moc swoję rzeki, drogi, przystanie i ciągną gruby zysk z tego, co tamtędy przechodzi, to czyż nie powinniśmy pochwycić z radością sposobność i przez naszę działalność pobierać także cło od owych przedmiotów, które już to potrzeba już to swawola uczyniła niezbędnemi dla ludzi. I mogę cię zapewnić, że gdybyś tylko chciał do tego użyć swéj wyobraźni poetyckiej, mógłbyś śmiało przeciwstawić moję boginię jako niepokonalną zwyciężczynię twojéj. Nosi ona co prawda chętniéj różczkę oliwną niż miecz; sztyletu i kajdan nie zna wcale; ale rozdaje także swoim ulubieńcom korony, co, mówiąc bez pogardy dla drugiéj bogini, błyszczą od prawdziwego z kopalni wydobytego złota i od pereł, które za pośrednictwem swoich zawsze czynnych sług wydobywa z głębi morza.
Wyskok ten gniewał trochę Wilhelma, ale ukrył swojędrażliwość, gdyż przypomniał sobie, że i Werner zwykł był słuchać spokojnie jego apostrof. Zresztą był o tyle sprawiedliwym, żeby nie mieć za złe, kiedy każdy o swojem rzemiośle myślał jak najlepiéj; tylko trzeba było pozostawić niezganioném i jego rzemiosło, któremu się oddał namiętnie.
— A dla ciebie — zawołał Werner — co bierzesz tak serdeczny udział w sprawach ludzkich, dla ciebie co to będzie za widowisko, gdy zobaczysz, że szczęście, towarzyszące odważnemu przedsięwzięciu, w twoich oczach ludzi przeniknie! Cóż jest bardziéj uroczego nad widok okrętu, co powraca ze szczęśliwéj wyprawy i rychło bogaty połów przywozi. Nie tylko krewny, nie tylko znajomy lub spółuczestnik, ale każdy obcy widz doznaje wzruszenia, gdy widzi radość, z jaką zamknięty na statku podróżny wyskakuje na ląd, zanim jeszcze łódka go dotknęła, jak się czuje znowu wolnym i może oddać wiernej ziemi to, co wyrwał zmiennemu morzu. Nie w samych liczbach, mój przyjacielu, przedstawia nam się zysk; szczęście jest bóstwem żyjących ludzi, a ażeby jego łaskę odczuć naprawdę, trzeba żyć i widzieć ludzi, którzy pracują bardzo żywotnie i używają bardzo rozumnie.




ROZDZIAŁ JEDENASTY.


Czas już, iżbyśmy poznali lepiéj i ojców dwu naszych przyjaciół byli oni odmiennego sposobu myślenia, ale zgadzali się w tém prze świadczeniu, że uważali handel za najszlachetniéjszy zawód i że obaj nadzwyczaj byli baczni na każdą korzyść, jaką im pewna spekulacya przynieść mogła.
Stary Meister zaraz po śmierci swego ojca zmienił na pieniądze bogaty zbiór obrazów, rysunków, miedziorytów i starożytności, dom swój zgruntu przebudował i umeblował według najnowszego smaku a całą resztę majątku puścił w ruch na wszelki możliwy sposób. Znaczną część jego oddał na handel staremu Wernerowi, który słynął jako obrotny handlowiec, i którego spekulacyom sprzyjało zazwyczaj szczęście. Niczego jednak stary Meister nie pragnął tak bardzo, jak tego, żeby synowi swojemu dać przymioty, jakich sam nie posiadał, i żeby dzieciom pozostawić bogactwa, do posiadania których największą wagę przywiązywał. Uczuwał on wprawdzie szczególniéjszą skłonność do wystawności, do tego, co wpada w oczy, ale co zarazem powinno było mieć wartość wewnętrzną i trwałość.
W domu jego wszystko musiało być trwałem i masywnem, zapas — obfitym, naczynia srebrne — ciężkiemi, zastawa stołowa — kosztowną; przeciwnie goście byli rzadcy, gdyż każdy obiad stawał się ucztą, co zarówno z powodu kosztów jak z powodu niedogodności nieczęsto powtarzać się mogło. Tryb życia domowego szedł spokojnym i jednostajnym krokiém, a wszystko, co się w nim poruszało i odnawiało, było właśnie tém, co nikomu rozkoszy nie dawało.
Wprost przeciwne życie prowadził Werner w ciemnym i ponurym domu. Gdy skończył zajęcia swoje w ciasnym gabinecie przy przedwiecznym pulpicie, to pragnął dobrze zjeść a jeszcze lepiéj wypić; a dobrego nie mógł używać sam jeden; obok rodziny musiał zawsze przy stole widzieć swoich przyjaciół, wszystkich obcych, którzy z domem jego mieli stosunki; krzesła jego były stare jak świat, ale codziennie zapraszał on kogoś, by na nich siedział. Dobre potrawy ściągały na siebie uwagę gości i nikt nie spostrzegał, że były podawane w pospolitych naczyniach. Piwnica jego nie mieściła wiele wina, ale wypite było zastępowane lepszém zazwyczaj.
Tak żyli dwaj ojcowie, często się schodząc, względem spólnych interesów się naradzając, a dziś właśnie postanowili posłać Wilhelma w interesach handlowych.
— Niech się rozejrzy po świecie — rzekł stary Meister — a zarazem niech się zajmie naszemi sprawami w obcych stronach; nie można wyświadczyć większego dobrodziejstwa młodzieńcowi, jak kiedy go się zawczasu wtajemnicza w jego życiowe przeznaczenie. Pański syn wrócił ze swéj wyprawy tak szczęśliwie, interesa swoje umiał tak dobrze załatwić, że jestem bardzo ciekaw, jak się mój popisze; lękam się, żeby nie wydał na frycowe więcéj od pańskiego.
Stary Meister, który bardzo dużo rozumiał o swym synu i jego zdolnościach, powiedział te słowa w nadziei, że przyjaciel jego będzie mu zaprzeczał i roztrząsał wyborne przymioty młodzieńca. Omylił się co do tego; stary Werner, który w sprawach praktycznych nie dowierzał nikomu, aż go wypróbował, odparł spokojnie: — Trzeba wszystkiego próbować; możemy go posiać w tę sarnę podróż, damy mu przepis, według którego ma się kierować; są różne długi do podjęcia, stare znajomości do odnowienia, nowe do zrobienia. Może téż popchnąć spekulacyą, o któréj z paném rozmawiałem niedawno; gdyż bez zebrania na miejscu samem dokładnych wiadomości, mało co można w niéj dokonać.
— Niech się przygotuje — odrzekł stary Meister — a jak można najrychlej niech rusza. Skąd weźmiemy mu konia, któryby się nadał do téj wyprawy? — Nie będziemy daleko szukali. Jeden handlarz w H***, który nam winien jeszcze trochę, ale zresztą dobrym jest człowiekiém, ofiarował mi konia zamiast gotówki; mój syn zna go, ma to być zwierzę bardzo odpowiednie.
— Może sam poń się udać; jeśli pojedzie pocztą, to pojutrze wcześnie będzie z powrotem; przygotuje mu się tymczasem worek podróżny i listy i tym sposobem z początkiém przyszłego tygodnia może wyruszyć.
Zawołano Wilhelma i oznajmiono mu o postanowieniu. Któż mógł być bardziéj zadowolony od niego, gdy ujrzał w swych ręku środki do swego przedsięwzięcia, gdy bez jego przyczynienia się sposobność przygotowaną mu została! Tak wielką była jego namiętność, tak czystem jego przekonanie, że działa z całą prawością, by się z pod ucisku dotychczasowego życia usunąć i pójść nową, szlachetniéjszą drogą, — iż sumienie jego bynajmniéj się nie zaniepokoiło, żadna troska w nim nie powstała, owszém, oszukaństwo to uważał raczéj za święte. Był pewny, że go potém rodzice i krewni chwalić za krok ten i błogosławić będą; w tym zbiegu okoliczności uznał skinienie kierującego losu.
Jak długim wydawał mu się czas aż do nocy, aż do godziny, w któréj miał znowu zobaczyć swoję ukochaną. Siedział w swoim pokoju i obmyślał plan swojéj podróży, jak to wytrawny złodziéj albo czarownik w więzieniu wyciąga niekiedy nogi z kajdan mocno skutych, chcąc mieć w sobie przeświadczenie, że ocalenie jego jest możliwém, a nawet bliższém, niż sądzą krótkowzroczni stróże.
Nakoniec wybiła godzina nocna; wyszedł z domu, otrząsnął się z wszelkiego ucisku i sunął po cichych ulioach. Na wielkim placu podniósł ręce ku niebu, czuł wszystko poza i pod sobą; zwolnił się od wszystkiego. Wyobrażał sobie, jak będzie w objęciach kochanki, potém wraz z nią na oślepiającej scenie teatralnej; upajał się pełnią nadziei, i tylko niekiedy nawoływanie stróża nocnego przypominało mu, że jeszcze błądzi po téj ziemi.
Ukochana wyszła na schody, by go przywitać, a jak piękna! jak miła! Przyjęła go w nowym białym negliżu; zdawało mu się, że nigdy jeszcze nie widział jéj tak piękną! Tak poświęciła podarunek nieobecnego kochanka w objęciach obecnego, i z prawdziwą namiętnością wyszafowala całe bogactwo pieszczot, jakie jéj dała natura i jakich nauczyła ją sztuka, na swego ukochanego; trzebaż pytać, czy się czuł szczęśliwym, czy doznawał błogości? Odkrył jéj, co zaszło i dał jéj poznać w ogólnych zarysach swój plan, swoje życzenia; że chce się postarać o utrzymanie, że po nią wtedy przyjedzie, że się spodziewa, iż mu ręki nie odmówi. Biedna atoli dziewczyna milczała, ukryła swe łzy i przyciskała do swéj piersi przyjaciela, który chociaż zamilknięcie wytłomaczył sobie jaknajlepiej, pragnąłby przecież odpowiedzi, zwłaszcza, że w końcu jak najskromniéj, jaknajprzyjaźniéj zapytał ją: czy nie należy mu się uważać za ojca? Ale i na to odpowiedziała tylko westchnieniem, pocałunkiém.




ROZDZIAŁ DWUNASTY.


Nazajutrz Maryanna obudziła się ku nowemu jedynie! zasmuceniu; uczuła się bardzo osamotnioną, nie chciała widzieć dnia, pozostała w łóżku i płakała. Stara usiadła przy niéj, starała się jéj wyperswadować, pocieszyć, ale się jéj nie udało tak rychło uleczyć serce zranione. Przytém zbliżała się chwila, którą biedne dziewczę wyobrażało sobie jako ostatnią w swem życiu. Ukochany oddalał się, niedogodny kochanek zagrażał swem przybyciem, a największe nieszczęście było w pogotowiu, jeżeliby się obaj spotkali, co było bardzo możliwem.
— Uspokój sie, moja duszo — zawołała stara — nie wypłakuj mi swoich pięknych oczu! Czyż to tak wielka niedola posiadać dwu kochanków? A jeśli nawet jednemu tylko możesz ofiarowuć swą czułość, to bądź przynajmniéj wdzięczną drugiemu, który ze względu na sposób, w jaki dba o ciebie, może się niewątpliwie nazwać twoim przyjacielem.
— Przeczuwał mój ukochany — odrzekła na to ze łzami Maryanna — że nas czeka rozłączenie; sen mu odkrył, co się staramy ukryć przed nim tak troskliwie. Spał tak spokojnie przy moim boku. Naraz słyszę, jak wydaje trwożne, niezrozumiałe dźwięki. Strach mię zdejmuje, budzę go! Ach z jakąż miłością, jak czule, jak ogniście mię uściskał! — O Maryanno — zawołał — z jakże strasznego stanu mię wyrwałaś! Jak ci podziękować, żeś mię z tego piekła wyswobodziła? Śniło mi się — mówił daléj — że oddalony od ciebie znajduję się w jakiejś nieznanej okolicy, ale obraz twój unosił się przedemną; widziałem cię na pięknym pagórku, słońce oświecało przestrzeń całą; jakże zachwycająco mi się przedstawiłaś! Ale po niedługim Czasie ujrzałem obraz twój coraz bardziéj obsuwającym się na dół; wyciągnąłem ramiona ku tobie, nie dosięgnęły z powodu oddalenia.
Obraz twój opadał ciągle i zbliżył się do wielkiego jeziora, szeroko się rozciągającego u stóp pagórka, raczéj do bagna niż do jeziora.
Naraz jakiś mężczyzna podał ci rękę; zdawało się, że chce cię wydobyć, ale uprowadzał cię w bok, ku sobie pociągając. Nie mogąc cię dosięgnąć, krzyknąłem; miałem nadzieję, że cię ostrzegę. Odym chciał iść, zdawało się, że ziemia mię przytrzymuje; gdym mógł iść, nie dozwalała mi woda a i krzyk mój nawet oniemiał w ściśniętej piersi. — Tak opowiadał biedak, przychodząc do siebie z przerażenia na mojew łonie i szczęśliwym się głosząc, iż sen straszliwy widział usuniętym przez najmilszą rzeczywistość.
Stara, o ile tylko mogła, usiłowała prozą swoją zwabić poezyę swojéj przyjaciółki do dziedziny życia powszedniego, i posługiwała się w téj mierze dobrym środkiém, jaki zazwyczaj ndaje się ptasznikom, gdy zapomocą piszczałki starają się naśladować dźwięki tych, których pragną widzieć rychło i często w sieci swojéj. Chwaliła Wilhelma, wysławiała jego postać, jego oczy, jego miłość. Biedna dziewczyna przysłuchiwała się jéj chętnie, wstała, kazała się ubrać i wydawała się spokojniéjszą.
— Moje dziecko, moja duszko — ciągnęła daléj stara słodko — >

nie chcę cię zasmucać, ani obrażać, nie myślę ci odbierać twego szczęścia. Czyż możesz nie rozumieć mego zamiaru i czyś zapomniała, że ja zawsze więcéj dbałam o ciebie niż o siebie? Powiedz mi tylko, czego chcesz; zobaczymy, jak to wykonać.
— Co ja mogę chcieć? — odparła Maryanna — jestem nędzna, nędzna na całe życie; kocham tego, co mnie kocha, widzę, że się z nim rozstać muszę i nie wiem, jak to przeżyć będę mogła. Norberg przybywa a jemu zawdzięczamy całe swe istnienie, bez niego obejść się nie możemy. Wilhelm jest wielce spętany; nic on dla mnie uczynić nie może.
— Tak, niestety, neleży on do liczby tych kochanków, co serce tylko swoje przynoszą, a ci właśnie miewają największe pretensye.
— Nie szydź! Nieszczęśliwy zamyśla opuścić dom, wejść do teatru, ofiarować mi swą rękę.
— Pustych rąk mamy już cztery.
— Nie mam wyboru — mówiła daléj Maryanna — ty rozstrzygaj! Pchnij mię w jednę lub drugą stronę, tylko pamiętaj jedno jeszcze: prawdopodobnie noszę w łonie zakład, który miałczasdo siebie przywiązać jeszcze ściślej; pomyśl o tém i rozstrzygnij, kogo mam opuścić a za kim péjść? Po niéjakiéj chwili milczenia zawołała stara: — Że téż to młodzież zawsze się chwieje między ostatecznościami! Dla mnie nic niema naturalniéjszego jak zjednoczyć wszystko, co nam przynosi zadowolenie i korzyść. Kochasz jednego, niech płaci drugi; idzie tylko o to, ażebyśmy mieli dość sprytu, by trzymać ich obu oddzielnie.
— Rób, co chcesz; o niczem myśleć nie mogę, ale pójdę za tobą.
— Mamy tę dogodność, że możemy się zasłaniać kaprysem dyrektora, który jest dumny z obyczajów swéj trupy. Obaj kochankowie są już przyzwyczajeni brać się do rzeczy potajemnie i ostrożnie.
Co do godziny i sposobności ja już dbać będę; lylko musisz już grać taką rolę, jaką ci przepiszę. Kto wie, jaka okoliczność nam pomoże.
Żeby tylko Norberg przybył teraz, gdy Wilhelm oddalony! Któż ci broni w objęciach jednego myśleć o drugim? Życzę ci szczęścia dla syna; powinien mieć bogatego ojca.
Maryanna uspokoiła się temi przedstawieniami na krótko tylko.
Nie mogła stanu swego pogodzić harmonijnie ze swem uczuciem, ze swem przekonaniem; pragnęła zapomniéć o tych bolesnych stosunkach, a tysiące drobnych okoliczności przypominało je co chwila.




ROZDZIAŁ TRZYNASTY.


Wilhelm tymczasem odbył swą niedaleką podróż, a ponieważ nie zastał swego przyjaciela handlowego w domu, oddał list polecający małżonce nieobecnego. Ale żona niewiele mogła na pytania jego dać objaśnień; znajdowała się we wzruszeniu gwałtowném a cały dom w wielkiém zamieszaniu.
Niebawem wszelako zwierzyła mu się (nie można było zresztą ukryć tego), że jéj pasierbica uciekła z aktorem, z człowiekiém, co niedawno temu oddzielił się od małéj trupy, osiadł w owéj miejscowości i dawał lekcye francuskiego. Ojciec, nie posiadając się z bólu i zmartwienia, poleciał do urzędu, aby kazać gonić zbiegłych. Ganiła córkę surowo, zohydzała kochanka, tak że na obojgu nie pozostało nic godnego pochwały, wielomównie skarżyła się na wstyd, jaki przez to spadł na rodzinę i w niemałe zmieszanie wprowadziła Wilhelma, który uczuł i sam siebie i swoje tajemne przedsięwzięcie zganioném już teraz i ukaraném jakby proroczym duchem przez tę sybillę. Ale silniéjszy i głębszy jeszcze udział musiał wziąć w cierpieniach ojca, który wróciwszy z urzędu, w cichym smutku i półsłówkami opowiedział żonie o swéj wyprawie i nie mógł ukryć roztargnienia i skłopotania, gdy zajrzawszy do listu, kazał Wilhelmowi konia przyprowadzić.
Wilhelm zamierzał natychmiast wsiąść na koń i oddalić się z domu, w którym wśród danych okoliczności dobrze być w żaden sposób nie mogło; ale poczciwy człowiek nie chciał puścić od siebie syna domu, któremu tyle był winien, nie ugościwszy go i nie zatrzymawszy choć na jednę noc pod swoim dachem.
Przyjaciel nasz połknął smutną wieczerzę, przebył noc niespokojną i wczesnym rankiém pośpieszył coprędzej rozstać się z ludźmi, którzy, nie wiedząc o tém, udręczyli go najdotkliwiéj swemi opowiadaniami i orzeczeniami.
Jechał zwolna drogą zatopiony w myślach, gdy wtem ujrzał nadchodzącą przez pole pewną liczbę ludzi uzbrojonych, których po długich i szerokich mundurach, po wielkich wyłogach, nieforemnych kapeluszach i lichych strzelbach, po niedbałym chodzie i wygodném trzymaniu się poznał natychmiast jako oddział milieyi krajowej. Pod starym dębem zatrzymali się, poskłahali swoje fuzye i rozłożyli się wygodnie obozem na murawie, by wypalić fajki. Wilhelm zabawił się przy nich i wszedł w rozmowę z młodzieńcem, który konno nadjechał. Niestety, musiał raz jeszcze wysłuchać historyi dwojga zbiegłych, znanej mu aż nadto dobrze, i to z takiemi uwagami, które ani młodéj parze ani rodzicom nie były zbyt przyjaznemi. Dowiedział się zarazem, że przyszli tu po to, by naprawdę młodych ludzi schwytać, którzy w sąsiedniem miasteczku dopędzeni i zatrzymani zostali.
Po niéjakim czasie ujrzał zdała przybywający wóz, otoczony raczéj śmiesznie niż straszliwie przez straż miejską. Niezgrabny pisarz miejski jechał naprzód i na granicy wymieniał grzeczności z aktuaryuszém drugiéj strony (tym młodzieńcem, z którym Wilhelm rozma| wiał), z wielką sumiennością i minami cudacznemi, jak to chyba ro. bi duch i czarodziej, jeden z wewnątrz, drugi z zewnątrz koła, przy niebezpiecznych operacyach nocnych.
Tymczasem uwaga widzów była zwrócona na wóz chłopski, spoglądano nie bez spółczucia na biednych zbłąkanych, którzy siedzieli obok siebie na dwu wiązkach słomy, patrzeli na siebie czule i zaledwie spostrzegać się zdawali otaczających. Przypadkowo ujrzano się w konieczności wieźć ich od ostatniéj wsi daléj w tak niestosowny sposób, gdyż stary powóz, w którym transportowano kobietę, złamał się. Wyprosiła sobie przy téj sposobności towarzystwo swego przyjaciela, któremu w przekonaniu, że go na kryminalnym złapano występku, do owéj pory kazano w kajdanach iść obok. Kajdany przyJ. W. Goethe.

czyniły się zepewne niemało do uczynienia bardziéj interesującym widoku téj czułej grupy, zwłaszcza że młodzieniec nadawał jéj ruch z wielką przystojnością, całując raz po raz ręce swéj ukochanej: — Jesteśmy bardzo nieszczęśliwi! — zawołała ona do otaczających — ale nie tak winni, jak się wydawać może. Tak nagradzają okrutni ludzie wierną miłość, a rodzice, zaniedbujący całkowicie szczęście swych dzieci, wyrywają je natarczywie z objęć radości, która ich opanowała po długich posępnych dniach! Gdy otaczający dawali poznać w różny sposób swoje spółczucie, sądy ukończyły swe ceremonie; wóz potoczył się daléj, a Wilhelm, który w losie zakochanych wielki brał udział, wyprzedził go ścieżką pieszą, by się poznajomić z amtmanem, zanim orszak nadejdzie. Zaledwie jednak stanął przy domu urzędowym, gdzie wszystko było w ruchu i gotowe na przyjęcie zbiegów, gdy go dogonił aktuaryusz i szczegółowem opowiadaniem, jak się co stało, a zwłaszcza obszerną pochwałą swego konia, którego dopiéro wczoraj wymienił u żyda, przeszkodził wszelkiéj innej rozmowie.
Już wysadzono nieszczęśliwą parę przy ogrodzie, połączonym małą furtką z domem urzędowym, i wprowadzono ją w milczeniu. Aktuaryusz przyjął od Wilhelma szczerą pochwałę za to względne postępowanie, chociaż on właściwie chciał przez to podrażnić się ze zgromadzoną przed urzędem ludnością i pozbawić ją miłego widowiska upokorzonej spółobywatelki. Urzędnik, który nie był szczególnym miłośnikiém takich nadzwyczajnych wypadków, gdyż popełniał przy tém taką lub inną omyłkę i za najlepszą wolę zwykle wynagradzany bywał szorstką wymówką od rządu książęcego, ciężkiemi krokami poszedł do izby sądowej, dokąd towarzyszyli mu aktuaryusz, Wilhelm i kilku poważnych obywateli.
Wprowadzono najprzód kobietę, która weszła bez czelności, spokojnie i z pewnością siebie saméj. Sposób, w jaki była ubrana i jak się wogóle zachowywała, pokazywał, że to dziewczyna, która coś o sobie trzyma. Niepytana, zaczęła sama nie bez zręczności mówić o swojém położeniu.
Aktuaryusz nakazał jéj milczenie i trzymał pióro nad załamanym papierem. Amtman nabrał miny, spojrzał na niego, odchrząknął i zapytał biedne dziecko, jak się nazywa i ile ma lat.
— Proszę pana — odrzekła — dziwném mi się wydawać musi, że pan pytasz o moje nazwisko i mój wiek, kiedy pan wiesz bardzodobrze, jak się nazywam i że tyle mam lat, co pański syn najstarszy. Co pan chcesz wiedzieć ode mnie i co wiedzieć powinieneś, powiem chętnie bez ogródki. Od czasu drugiego ożenienia się mego ojca nie najlepiéj dzieje mi się w domu. Mogłabym była zrobić piękne partye, gdyby macocha, bojąc się wyprawy, nie potrafiła ich udaremnić. Otóż poznałam młodego Melinę, musiałam go pokochać, a że przewidywaliśmy przeszkody, jakieby naszemu połączeniu stanęły na drodze, zdecydowaliśmy się szukać wspólnie na szerokim świecie szczęścia, którego, jak się zdawało, w domu znaleść-byśmy nie mogli. Nic z sobą nie wzięłam prócz tego, co było mojem własném; nie uciekliśmy jak złodzieje i rozbójnicy, a mój ukochany nie zasługuje na to, by go wleczono w kajdanach i łańcuchach. Książę jest sprawiedliwy, on nie pochwali téj suro wości. Jeżeli nas kara ma dosięgnąć, to nie w ten sposób.
Stary urzędnik popadał w skutek téj sprawy w podwójne i potrójne zakłopotanie. Najmiłościwsze wymówki brzęczały mu już wkoło gło wy, a płynna mowa dziewczyny całkiém mu popsuła plan protokółu.
Złe stało się jeszcze większém, gdy przy powtórnych, przepisanych przez ustawę, pytaniach nie chciała się zapuszczać daléj, tylko powoływała się stale na to, co już powiedziała.
— Nie jestem występną — rzekła. Przywieziono mię tutaj ohydnie na wiązkach słomy; jest wyższa sprawiedliwość, co nam cześć przywróci.
Aktuaryusz zapisywał tymczasem ciągle jéj słowa i poszepnął amtmanowi, żeby szedł daléj, a że protokół formalny można będzie późniéj ułożyć.
Stary nabrał znowu odwagi i zaczął się wywiadywać suchemi słowy i w tradycyjnie oschłych formach o słodkich tajemnicach miłości.
Wilhelmowi krew rzuciła się do twarzy, — a i policzki zgrabnej grzesznicy ożywiły się również uroczą barwą wstydliwości. Zamilkła i zatrzymała się, aż wreszcie samo zakłopotanie zdało się zwiększać jéj odwagę.
— Bądź pan pewien — zawołała — że miałabym dosyć siły wyznać prawdę, gdybym nawet musiała mówić przeciwko sobie saméj; mamże teraz zwlekać i jąkać się, gdy mi zaszczyt przynosi? Tak jest, od chwili, gdym była pewna jego skłonności i wierności, uważałam go za małżonka; chętnie zezwoliłam mu na wszystko, czego wymaga miłość i czego przekonane serce odmówić nie może. Zrób pan teraz ze mną, co pan zechcesz. Jeżelim się na chwilę z wyznaniem zawahała, przyczyną tego była obawa, żeby zeznanie moje nie miało złych następstw dla mego ukochanego.
Słuchając jéj zeznania, Wilhelm powziął wysokie wyobrażenie o sposobie myślenia dziewczyny, gdy tymczasem sędziowie uznali ją za bezczelną dziewkę a obecni obywatele dziękowali Bogu, że takie wypadki w ich rodzinach albo nie zdarzyły się albo nie wyszły na jaw.
Wilhelm przeniósł w téj chwili myślą swoję Maryannę przed krzesło sędziowskie, włożył jéj w usta jeszcze piękniéjsze słowa, uczynił jéj szczerość jeszcze serdeczniéjszą a jéj wyznanie jeszcze szlachetniéjszém. Opanowało go gwałtowne pragnienie dopomożenia kochankom. Nie ukrywał go i pocichu prosił wahającego się amtmana, żeby koniec położył téj sprawie, boć wszystko jest możliwie jasném i nie wymaga dalszego badania.
Pomogło to tyle, że kazano dziewczynie ustąpić a wprowadzić natomiast młodzieńca po zdjęciu mu przede drzwiami kajdan. Ten, zdawało się, więcéj się zastanawiał nad swym lesem. Odpowiedzi jego były stateczniéjsze, a chociaż z jednej strony mniéj okazał bohaterskiéj otwartości, to się odznaczał z drugiéj strony określonością i porządkiém swoich twierdzeń.
Gdy się skończyło i to przesłuchanie, które się we wszystkiém zgadzało z poprzedniem, tylko że dla oszczędzenia wstydu dziewczęciu upornie zaprzeczał temu, co już ona sama wyznała, kazano się jéj stawić powtórnie. A powstała wówczas scena między obojgiem całkowicie zjednała im serce naszego przyjaciela.
Co się zazwyczaj zdarza tylko w romansach i komedyach, to ujrzał na własne oczy tu w téj niemiłej izbie sądowéj — walkę dwu wspaniałomyślności, siłę miłości w nieszczęściu.
— Jestże to więc prawdą — mówił sam do siebie — że skromna czułość, kryjąca się przed okiém słońca i ludzi i śmiejąca rozkoszować się tylko w odosobnionéj samotności, w głębokiéj tajemnicy, jeżeli wrogim przypadkiém wydobytą zostanie na jaw, to się wówczas okazuje mężniéjszą, silniéjszą, dzielniéjszą niż inne szumne i przechwalające się namiętności? Na jego pociechę cała sprawa zakończyła się dosyć prędko.
Wzięto ich oboje do znośnego schowanka; a gdyby to było możliwem, toby Wilhelm jeszcze tego wieczora był odwiózł pannę do jéj rodziców. Postanowił bowiem sobie mocno stać się tu pośrednikiém i ułatwić kochankom szczęśliwe i przystojne połączenie.
Prosił amtmanao pozwolenie pomówienia z Meliną na osobności, co mu téż bez trudu udzielono.




ROZDZIAŁ CZTERNASTY.


Rozmowa dwu nowych znajomych stała się bardzo rychło poufną i ożywioną. Gdy bowiem Wilhelm dał poznać przybitemu młodzieńcowi swój stosunek do rodziców panny, gdy się ofiarował na pośrednika i sam najlepsze żywił nadzieje, rozweselił się smutny i troskami przygnieciony umysł uwięzionego, czuł się już oswobodzonym, ze swem teściostwem pogodzonym, a rozmowa przeszła na przyszły zarobek i utrzymanie.
— Z tém przecie nie będziesz pan miał kłopotu — rzekł Wilhelm; — gdyż wydajesz mi się obustronnie przeznaczonym od natury na to, by w stanie, któryś pan sobie wybrał, żnaleść szczęście. Mila postać, dźwięczny glos, uczuciowe serce! Czyż aktorzy mogą być lepiéj wyposażeni? Jeżeli zdołam usłużyć panu mojemi poleceniami, sprawi mi to wielką radość.
— Dziękuję panu z serca — odparł Melina; — ale chybabym nie mógł zrobić z nich użytku, gdyż nie myślę, jeśli tylko będzie można, wracać do teatru.
— To źle pan robisz — rzekł Wilhelm po niéjakim przestanku, w czasie którego ochłonął ze zdziwienia, sądził bowiem, że aktor, jak tylko wyjdzie na wolność wraz z kochanką, zaraz podąży do teatru.
Wydawało mu się to tak naturalném i konieczném, jak to, że żaba szuka wody. Nie wątpił o tém ani na chwilę i ku swemu zdziwieniu musiał coś wprost przeciwnego usłyszéć.
— Tak jest — odrzekł rozmówca — postanowiłem sobie nie wracać do teatru, a raczéj przyjąć jaką służbę w mieście, jakąkolwiekby była, jeżeli tylko potrafię ją dostać.
— To jest dziwaczne postanowienie, którego pochwalić nie mogę, gdyż bez szczególnego powodu nigdy nie jest rzeczą dobrą przemieniaćsposób życia, jakiegosięjuż chwyciliśmy; a prócz tego nie znam stanu, któryby dostar czał tylu przyjemności, tyle powabnych widoków, co stan aktorski.
— Widać z tego, żeś w nim pan nie był — odparł tamten.
Na to odrzekł Wilhelm: — Proszę pana, jak rzadkim jest człowiek zadowolony z położenia, w którém się znajduje! Życzy sobie ciągle być na miejscu swego bliźniego, z którego tenże również wyrwać-by się pragnął.
— W każdym razie — odparł Melina — pozostaje różnica między złém a gorszém; doświadczenie, a nie niecierpliwość każe mi tak działać. Jestże w świecie jaki kawałek chleba nędzniéjszy i trudniéjszy do zdobycia? Prawie można powiedzieć, że jest to toż samo, co żebrać pode drzwiami. Ileż trzeba wycierpieć od zawiści spółtowarzyszy, od stronności dyrektora, od zmiennego usposobienia widzów? Doprawdy, należy mieć taką skórę jak niedźwiedź, którego w towa rzystwie małp i psów oprowadzają na łańcuchu i okładają kijami, by tańcował przy dźwięku kobzy wobec dzieci i motłochu.
Wilhelm miał w myśli różne uwagi, których jednak nie chciał wprost wypowiedzieć poczciwewu człowiekowi. Zdaleka więc tylko w rozmowie krążył około niego. Tem szczerzej i obszerniéj wywnętrzał się tamtem.
— Trzebaż na to nędzy — mówił on — żeby dyrektor padał do nóg każdemu rajcy miejskiemu, byle tylko otrzymać pozwolenie puszczenia w obieg na pewnóm miejscu kilku groszy więcéj przez cztery tygodnie podczas jarmarku. Częstokroć litowałem się nad naszym dyrektorem, który był zresztą dobrym człowiekiém, chociaż mi kiedyindziéj bywał powodem do niezadowolenia. Dobry aktor podwyższa mu cenę, od złych nie może się odczepić; a kiedy zechce dochód zrównać do pewnego stopnia z rozchodem, publiczność już się znudziła, teatr stoi pustkami, i trzeba ze stratą i zmartwieniem grać, byle jeno nie zginąć. Nie, łaskawy panie! Ponieważ pan chcesz, jak powiadasz, zająć się nami, to proszę pana, mów pan z rodzicami mojéj ukochanej jaknajpoważniéj! Niech mi się o co wystarają tutaj, niech mi dadzą jaki mały urząd pisarza czy poborey, a będę się uważał za szczęśliwego.
Zamieniwszy jeszcze słów kilka, odrzekł Wilhelm przyrzekając, że nazajutrz jaknajraniéj uda się do rodziców i zobaczy, co będzie mógł zrobić.
Zaledwie sam został, musiał sobie ulżyć następnemi wykrzykami: — Nieszczęśliwy Melino, nie w twoim stanie, ale w tobie leży złe, którego opanować nie możesz! Jakiż człowiek w świecie, któryby bez wewnętrznego powołania chwycił się rzemiosła, sztuki lub innego sposobu życia, nie musiałby uważać tak jak ty położenia swego za nieznośne? Kto się urodził z talentem do jakiegoś talentu, ten znajduje w nim najpiękniéjsze istnienie! Niema nic na ziemi bez uciążliwości! Tylko popęd wewnętrzny, ochota, miłość pomagają nam do przezwyciężenia przeszkód, do torowania dróg i wydobywają nas z ciasnego kółka, w którém inni nędznie się kołaczą. Dla ciebie deski są tylko deskami, a role tém, czem dla ucznia zadane lekcye. Na widzów patrzysz tak, jak oni sami sobie się przedstawiają w dni robocze. Dla ciebie tedy wszystko jedno byłoby zapewne, czy siedzieć za biurkiém nad liniowanemi księgami, czy pobierać podatki i resztę wydawać. Ty nie czujesz jednolitej, w sobie zgodnej całości, którą duch tylko może odnaleść, pojąć i przedstawić; ty nie czujesz, że w ludziach tli się lepsza iskra, która nie dostając pożywienia, nie będąc rozdmuchiwana, popiołem codziennych potrzeb i obojętności bywa przykryta, a jednak jakże późno a prawie nigdy nie zduszona. Ty nie czujesz siły w swéj duszy, by ją rozognić, a w swem sercu — bogactwa, aby rozbudzonéj dać pożywienie. Głód cię popycha, niedogodności są ci wstrętne, a tajemnicą jest dla ciebie, że w każdym stanie czekają cię wrogowie, których pokonać można wesołością tylko i pogodą umysłu. Dobrze robisz, wzdychając do owych granic pospolitśj posady, bo jakżebyś spełnił to, co wymaga ducha i dzielności! Daj żołnierzowi, statyście, duchownemu twój sposób myślenia, a z równą słusznością będzie się mógł użalać na nędzę swego stanowiska.
A czyż nie było ludzi, tak dalece pozbawionych wszelkiego poczucia życia, że cały byt i istotę śmiertelnych ogłosili niczem, istnieniem pełném zmartwień, równającém się kurzowi na drodze? Gdyby w duszy twojéj ruszały się żywotnie postacie działających ludzi, gdyby pierś twoję ogrzewał ogień spółczucia, gdyby w całéj postawie twojéj odbijało się usposobienie pochodzące z głębi, gdyby dźwięki twéj krtani, słowTa twych ust miłemi były do słuchania, gdybyś zadowolony był sam z siebie: to byłbyś sobie wyszukał z pewnością miejsce i sposobność, by módz czuć siebie w innych.
Wśród takich słów i myśli przyjaciel nasz rozebrał się i położył do łóżka z uczuciem najgłębszego zadowolenia. Cały romans, coby to on zrobił nazajutrz na miejscu niegodnego, rozwinął się w jego duszy, przyjemne fantazye przeprowadziły go łagodnie do państwa snu i oddały go tam swym braciom, sennym marzeniom, którzy go przyjęli otwartemi rękoma i otoczyli spoczywającą głowę naszego przyjaciela obrazami niebios.
Znów się obudził wczesnym rankiém i rozmyślał nad czekającémi go układami. Powrócił do domu opuszczonych rodziców, gdzie go przyjęto ze zdziwieniem. Skromnie przedstawił swoje przełożenie i niebawem znalazł i więcéj i mniéj trudności, niż przypuszczał. Stało się; a lubo nadzwyczaj surowi i twardzi ludzie pospolicie występują gwałtownie przeciw temu, co minęło i zmienić się nie może, i tym sposobem zlo tylko powiększają, to przecież na umysł większości działa to, co się stało, z siłą nieprzemożoną, a to, co się wydawało niemożliwem, zajmuje miejsce obok powszedniości, natychmiast jak tylko się stanie. Wkrótce tedy ułożono, że pan Melina miał zaślubić córkę, ale ona z powodu swego postępowania nie może dostać wcale posagu i ma obiecać, że zostawi jeszcze na lat kilka w ręku ojca testament ciotki, dostając za to mały procent. Drugi punkt, dotyczący urzędu w mieście, napotkał już większe trudności. Nie chciano mieć przed oczyma niegodnego dziecka, nie chciano, żeby związek tnłającego się człeka z tak poważaną rodziną, która spokrewniona była nawet z superintendentem, nie był przedmiotem ustawicznych przekąsów w skutek jego obecności; nie spodziewano się również, aby mu powierzyły jaką posadę kolegia książęce. Oboje rodzice byli jednakowo temu przeciwni, i Wilhelm, przemawiający za tém bardzo gorąco, ponieważ nie życzył powrotu do teatru człowiekowi, którego lekceważył, i będąc przekonanym, że nie wart takiego szczęścia, nic nie mógł wskórać wszystkiemi swemi argumentami. Gdyby znał był tajne sprężyny, toby nie zadawał sobie nawet trudu przekonywania rodziców. Ojciec bowiem, któryby chętnie córkę przy sobie zatrzymał, nienawidził młodzieńca, gdyż jego żona sama nań miała ochotę, a ona nie mogła znieść obok siebie szczęśliwszej rywalki w swéj pasierbicy.
Tak to po kilku dniach wbrew swéj woli Melina z młodą swą narzeczoną, która okazywała większą od niego chęć, by obejrzeć świat i dać się przez świat oglądać, musiała odjechać, by w jakiejś trupie znaleść pomieszczenie.




ROZDZIAŁ PIĘTNASTY.


Szczęśliwa młodość! Szczęśliwe czasy pierwszéj potrzeby miłości! Człowiek jest wówczas jak dziecko, które godzinami całemi bawi się echem, samo ponosząc koszta mówienia i bardzo zadowolone z rozmowy, kiedy niewidzialny spółrozmówca ostatnie tylko zgłoski wygłaszanych wyrazów powtarza.
Takim był Wilhelm w pierwszych, a zwłaszcza w późniéjszych czasach swéj namiętności do Maryanny, gdy całe bogactwo uczucia swego przeniósł na nią i uważał się przytém za żebraka, żyjącego z jéj jałmużny. A jak nam wydaje się okolica bardziéj uroczą, owszém jedynie uroczą wtedy, gdy jest od słońca oświetlona, tak w jego oczach wszystko było piękniéjszém i wspanialszém, co ją otaczało, czego ona dotykała.
Ileż razy stał w teatrze za kulisami, na co sobie wyprosił przywilej od dyrektora! Znikało wprawdzie wówczas czarodziejstwo perspektywy, ale zato potężniéjsze czary miłości działać zaczynały. Całemi godzinami mógł on stać przy brudnym aparacie oświetlającym, wciągać zaduch lamp łojowych, wyglądać ku ukochanej, a kiedy weszła napowrót i mile nań spojrzała, uczuwać się tonącym w błogości i przeniesionym w stan rajski tuż obok szkieletu belek i łat. Wypchane baranki, wodospady z kitajki, tekturowe krzaki róży i jednoboczne chaty wzbudzały w nim przyjemne wyobrażenie prastarego świata pasterskiego. Nawet tancerki, brzydkie z blizka, niezawsze mu były wstrętne, ponieważ stały na téj saméj desce co jego wielce ukochana. Tak to jest pewnem, że miłość, która musi ożywiać dopiéro altanki z róż, gaiki mirtowe i blask księżyca, może nadać pozór ożywionej przyrody nawet heblowinom i skrawkom papieru. Jest ona tak silną przyprawą, że nawet mdlą i wstrętną polewkę czyni smaczną.
Takiéj przyprawy potrzeba było zaiste, aby uczynić znośnym a potém nawet przyjemnym ów stan, w jakim zazwyczaj zastawał jéj pokój, a niekiedy i ją sarnę.
Dla wychowanego w wytwornym domu mieszczańskim był porządek i czystość żywiołem, którym oddychał, a że odziedziczył po ojcu jego zamiłowanie do wystawności, umiał w latach chłopięcych wspaniale urządzić swój pokój, który za swe małe królestwo uważał. Firanki przy łóżku układały się w wielkich fałdach i przymocowane były kwastami, jak się zwykło wyobrażać trony, wystarał się o kobierzec na środek pokoju i o piękniéjszy stół; książki swoje i narzędzia kładł i stawiał prawie mechanicznie tak, że jaki malarz holenderski mógłby stamtąd wziąć dobre grupy do obrazu życia codziennego. Białą czapeczkę układał sobie jakby turban a rękawy szlafroka kazał krótko przyciąć na wzór stroju wschodniego. Za powód dawał to, że długie i szerokie rękawy przeszkadzały mu w pisaniu. Jeżeli wieczorem był sam i nie potrzebował się obawiać, żeby mu przeszkodzono, nosił zazwyczaj jedwabną szarfę na sobie, a niekiedy podobno wkładał za pas sztylet, który sobie przyswoił ze starej zbrojowni, i tak wydzielonych mu ról tragicznych uczył sie na pamięć i robił z niemi próby, co więcéj w téj saméj myśli odmawiał klęcząc na kobiercu swój pacierz.
Jakże wychwalał w dawniéjszych czasach szczęście aktora, którego widział w posiadaniu tylu majestatycznych ubiorów, zbrój i broni, i w ciągłem wprawianiu się w szlachetną postawę, którego duch zdawał się przedstawiać zwierciadło najwspanialszych i najwytworniéjszych rzeczy, jakie świat wytworzył w stosunkach, sposobach myślenia i namiętnościach. Podobnie wyobrażał sobie Wilhelm życie domowe aktora jako szereg podniosłych czynności i zajęć, których ostatecznym kresem było wystąpienie w teatrze; tak jak srebro, które długo było obracauem w ogniu oczyszczającym, w końcu piękne co do koloru ukazuje się oczom robotnika i daje mu zarazem do poznania, że metal uwolniony już został od wszelkich obcych przymieszek.
Jakże się tedy zdziwił z początku, gdy się znalazł u swéj ukochanej i z po za mgły szczęścia, otaczającej go, spojrzał na stoły, krzesła i podłogę. Szczątki chwilowego, lekkiego i fałszywego stroju, jak błyszcząca powłoka oskrobanej ryby, leżały pomieszane z sobą w dzikim nieporządku. Narzędzia ochędóstwa ludzkiego, jako to: grzebienie, mydło, ręczniki i pomada wraz ze śladami swego przeznaczenia nie były również pochowane. Nuty, role i trzewiki, bielizna i włoskie kwiaty, pudełka, szpilki do włosów, słoiki z barwiczką i wstęgi, książki i kapelusze słomiane — nic nie gardziło towarzystwem drugostronnem, wszystko było zjednoczoném przez wspólny żywioł, pudr i kurz. Ponieważ atoli Wilhelm w obecności kochanki mało baczył na co innego, a raczój ponieważ wszystko, co do niéj należało, co jój dotykało, musiało mu stać się drogiem, to w końcu znalazł on w tém zagmatwaném gospodarstwie powab, jakiego nigdy nie odczuł w swoim wytwornym okazałym porządku. Doznawał takiego wrażenia — kiedy tu zdjął jéj sznurówkę, by podejść do pianina, owdzie położył na łóżko jéj suknie, aby rnódz usiąść, kiedy ona sama z niezakłopotaną szczerością nie starała się ukryć przed nim niéjednej rzeczy naturalnej, którą się kiedyindziéj przed obcym dla przyzwoitości chowa, — doświadczał, powiadam, takiego wrażenia, jakby się z każdą chwilą coraz bardziéj do niéj zbliżał, jakby wspólność pomiędzy niemi zadzierzgniętą została niewidzialnemi węzłami.
Nie tak łatwo mógł postępowanie innych aktorów, których zastawał u niéj czasami przy pierwszych swych odwiedzinach, pogodzić ze swemi pojęciami. Ruchliwi w próżnowaniu zdawali się najmniéj myśleć o swojem powołaniu i celu; nigdy nie słyszał, żeby rozmawiali o poetycznéj wartości sztuki i wydawali sąd o niéj słuszny czy niesłuszny; zawsze tylko pytano: Co sztuka zrobi? Czy to sztuka przyciągająca? Jak długo grać się ją będzie? Jak często może być dawana? Tego rodzaju były wszystkie inne pytania i uwagi. Potém zazwyczaj wyzwierzano się na dyrektora, że za skąpą daje gażę a zwłaszcza niesprawiedliwym jest względem tego lub owego, potém na publiczność, że rzadko pochwałą swoją szafuje słusznie, że teatr niemiecki codzień się poprawia, że aktor za swoje zasługi coraz więcéj będzie szanowany, a nigdy dostatecznie szanowany być nie może.
Następnie mówiono wiele o kawiarniach i winiarniach ogródkowych, co się tam wydarzyło, ile który towarzysz ma długów i musi dać sobie potrącać, o dysproporcyi gaży tygodniowej, o intrygach partyi przeciwników; przyczem przecie na koniec znowu rozpatrywano wielką i zasłużoną uwagę publiczności i nie zapominano o wpływie teatru na wykształcenie narodu i świata.
Wszystkie te sprawy, które Wilhelmowi już dawniéj zamąciły niéjednę godzinę, przyszły mu znowu obecnie na pamięć, kiedy go koń powoli niósł ku domowi a on zastanawiał się nad różnemi wypadkami, jakie go spotkały. Własnémi widział oczyma poruszenie, jakie wywołała wśród dobrej rodziny mieszczańskiej, ba, w całem miasteczku, ucieczka dziewczęcia; sceny na gościńcu i w urzędzie, sposób myślenia Meliny, i reszta zdarzeń znowu mu się nasuwały i wprawiły jego żywy, mknący naprzód umysł w rodzaj jakiegoś kłopotliwego niepokoju, którego nie mogąc znosić długo, dał koniowi poczuć ostrogi i śpieszył do miasta.
Lecz i na téj drodze leciał on naprzeciw nowym nieprzyjemnościom. Werner, przyjaciel jego i przypuszczalny szwagier, czekał nań, aby z nim rozpocząć poważną, znaczącą a niespodzianą rozmowę.
Werner był jednym z ludzi doświadczonych, w istnieniu swojem określonych, których zazwyczaj nazywają ludźmi zimneroi; ponieważ w danych wypadkach nie wybuchają ani prędko ani widomie; to téż przestawanie jego z Wilhelmem było nieustającą niezgodą, przez co jednak ich miłość tém silniéj tylko się zadzierzgala; pomimo bowiem odmiennego sposobu myślenia lubił jeden drugiego. Werner miał to sobie za niéjaką zasługę, że wyśmienitemu, chociaż przy sposobności bujać lubiącému duchowi Wilhelma nakładać się niekiedy zdawał cugle i wędzidło, a Wilhelm doznawał nieraz wspaniałego tryumfu, kiedy w gorącém uniesieniu porwał wraz z sobą swego rozważnego przyjaciela. Tak ćwiczył się jeden na drugim; przywykli byli widywać się codziennie, i możnaby powiedzieć, że pragnienie spotkania się, rozmawiania z sobą zwiększało się niemożnością stania się zrozumiałemi dla siebie. W gruncie jednak, będąc obaj dobremi ludźmi, szli jeden obok drugiego, wspólnie ku jednemu celowi i nigdy nie mogli pojąć, dlaczego jeden drugiego nie potrafił przyprowadzić do swego sposobu patrzenia na rzeczy, Werner zauważył od niéjakiego czasu, że odwiedziny Wilhelma stawały się rzadszemi, że w ulubionych zagadnieniach zbywał go krótko i z roztargnieniem, że się już nie zagłębiał w żywe wytwarzanie niezwykłych wyobrażeń, po któreru najpewniéj poznać się daje umysł swobodny, znajdujący spokój i zadowolenie w obecności przyjaciela. Ścisły i rozważny Werner z początku szukał powodu we własném zachowaniu się, aż go plotki miejskie naprowadziły na ślad właściwy a niektóre nieostrożności Wilhelma dały mu prawie pewność.
Zabrał się do sprawdzenia i niebawem odkrył, że Wilhelm przed niéjakim czasem publicznie odwiedzał pewną aktorkę, rozmawiał z nią w teatrze i odwiózł ją do domu; byłby niepocieszonym, gdyby mu znane były także nocne schadzki, słyszał bowiem, że Maryanna jest dziewczyną zwodniczą, która przyjaciela jego prawdopodobnie kosztuje dużo pieniędzy, a obok tego każe się utrzymymać najniegodniéjszemu kochankowi.
Gdy podejrzenie swoje podniósł ile podobna do pewności, postanowił zrobić napad na Wilhelma i już wszystkie poczynił przygotowania, gdy ten właśnie wrócił ze swéj podróży przygnębiony i rozstrojony.
Werner tego samego jeszcze wieczora wyłożył mu wszystko, co wiedział, zrazu spokojnie, potém z natarczywą powagą rozumnie myślącój przyjaźni, nie pozostawił w cieniu ani jednego rysu i dał zakosztować przyjacielowi swemu wszystkich tych goryczy, któremi z cnotliwą radością szkodników zwykli tak hojnie obdzielać kochanków ludzio spokojni. Ale jak łatwo się domyśleć, wskórał niewiele.
Wilhelm odparł z wewnętrzném wzruszeniem, ale z wielką pewnością: — Nie znasz dziewczęcia! Pozór nie wypada może na jéj korzyść, aleja jestem równie pewny jéj wierności i cnoty jak swojéj miłości.
Werner trwał przy swem oskarżeniu i powoływał się na dowody i świadków. Wilhelm pogardził niemi i rozstał się z przyjacielem skłopotany i wstrząśnięty, jak ktoś, komu niezręczny dentysta bolący a silnie wrosły ząb pochwycił i napróżno z nim się mocował.
Nadzwyczaj przykro było Wilhelmowi, że piękny obraz Maryanny ujrzał najprzód przez przywidzenia podróży, a potém przez niechęć Wernera zmąconym w swéj duszy i niemal zohydzonym. Chwycił się najpewniéjszego środka, by mu przywrócić całkowitą jasność i piękność, i w nocy zwykłą drogą ku niéj pośpieszył. Przyjęła go z żywą radością, gdyż on przybywając do miasta jechał mimo jéj domu, spodziewała się go więc téj nocy; a łatwo sobie wystawić, że niebawem z serca jego pierzchły wszystkie wątpliwości. Co więcéj, jéj czułość wywołała całkowite jego zaufanie; opowiedział jéj, jak bardzo grzeszyła względem niéj publiczność i jego przyjaciel.
Te i owe żywe słowa rozmowy naprowadziły ich na pierwsze czasy ich znajomości, których wspomnienie pozostaje zawsze jedną z najpiękniéjszych przyjemności dwojga kochających się. Pierwsze kroki, wiodące nas do labiryntu miłości, są tak miłe, pierwsze widoki tak urocze, że je aż nadto chętnie przywołujemy sobie na pamięć.
Każdy stara się utrzymać pierwszeństwo przed drugim, że pokochał wcześniéj, z większém zaparciem się siebie, i każdy pragnie w tym sporze raczéj być pokonanym niż pokonywać.
Wilhelm powtórzył Maryannie, co już tak często słyszała, że rychło oderwała jego uwagę od przedstawienia a zwróciła na siebie sarnę, że jéj postać, gra, głos oczarowały go, jak w końcu chodził tylko na takie sztuki, w których ona grała, jak wreszcie wśliznął się do teatru i często niepostrzeżony stał obok niéj; potém mówił z zachwytem o tym szczęśliwym wieczorze, na którym znalazł sposobność okazania jéj grzeczności i zawiązania rozmowy.
Maryanna przeciwnie nie chciała dopuścić, jakoby go tak długo nie zauważyła, utrzymując, że go już spostrzegła na przechadzce i na dowód opisała mu ubiór, który w tym dniu rnial na sobie, i twierdząc, że już wtedy podobał się jéj przed wszystkiemi innemi, i że pragnęła z nim się zaznajomić.
Jakże chętnie wierzył temu wszystkiemu Wilhelm! jak chętnie dał sobie wmówić, że gdy się do niéj zbliżył, pociągniętą została ku niemu jakimś niepokonanym ruchem, że umyślnie wchodziła między kulisy obok niego, aby mu bliżéj się przypatrzyć i zrobić z nim znajomość, i że wreszcie ponieważ jego wstrzemięźliwość i nieśmiałość były nieprzezwyciężone, sama mu dała sposobność i zmusiła go niéjako, przynieść jéj szklankę lemoniady.
Wśród tego pełnego miłości sporu, który przeprowadzili przez wszystkie drobne okoliczności swego krótkiego romansu, minęły im godziny bardzo szybko, a Wilhelm opuścił kochankę całkiém uspokojony z silném postanowieniem, że przedsięwzięcie swoje bez odwłoki w czyn wprowadzi.




ROZDZIAŁ SZESNASTY.


Co mu potrzebném było do odjazdu, przygotowali ojciec i matka; małe tylko drobnostki, brakujące jeszcze do całkowitego uekwipowania, opóźniły o dni kilka jego rozstanie się z domem. Wilhelm użył tego czasu, by napisać do Maryanny list, gdzie pragnął nakoniec rozwieść się nad sprawą, o któréj ona dotychczas zawsze unikała z nim rozmowy. List brzmiał, jak następuje: „Pod miłą zasłoną nocy, która mię kiedyindziéj w twoich objęciach skrywała, siedzę i myślę o tobie i piszę do ciebie, i o czem tylko dumam i co robię, wszystko to z twojéj przyczyny. O Maryanno! ze mną, najszczęśliwszym wśród mężczyzn, jest tak jak z narzeczonym, co w przeczuciu nowego świata, jaki się w nim i przez niego ma rozwinąć, stoi na świątecznych kobiercach i podczas obrzędu religijnego przenosi się pożądliwą myślą przed tajemnicze firanki, z poza których uśmiecha mu się słodycz miłości.
„Przemogłem się, by cię nie widzieć przez dni kilka; było to łatwem, bo żywię nadzieję powetowania téj straty, gdy wiecznie z tobą będę, gdy całkowicie twoim zostanę! Mamże powtarzać, czego pragnę? a przecież to potrzebne, gdyż wydaje mi się, żeś mię dotychczas nie zrozumiała.
„Ileż to razy cickemi tonami wierności, która, pragnąc wszystko posiadać, mało się odważa mówić, badałem, czy w twem sercu jest życzenie wiecznego połączenia! Rozumiałaś mię pewnie, ponieważ i w twojem sercu takież pragnienie musi kiełkować; pojmowałaś mię w każdym pocałunku, w tulącym się spoczynku owych szczęśliwych wieczorów. Wtedy poznałem twoję skromność, i jakże się zwiększyła miłość moja! Gdzie inna zręcznie-by się zachowywała, by nadmiernym blaskiém słonecznym przyśpieszyć dojrzałość postanowienia kochanka, by wywabić oświadczenie i umocnić obietnicę, tam właśnie ty się cofasz, przymykasz napółotwartą pierś swego ukochanego i starasz się ukryć swe zezwolenie pod udaną obojętnością; ale ja rozumiem ciebie! Jakimże musiałbym być nikczemnikiém, gdybym w tych oznakach nie chciał poznać czystej, bezinteresownéj, tylko 0 przyjaciela dbałéj miłości! Ufaj mi i bądź spokojna! Należymy do siebie, a żadne z nas dwojga nie opuszcza i nie traci nic, jeżeli żyjemy dla siebie nawzajem.
„Przyjmij moję rękę uroczyście, jeszcze i tę zbyteczną zresztą oznakę! Wszystkich rozkoszy życia doznaliśmy, ale są nowe błogości w stałéj myśli trwania. Nie pytaj, jak? Nie troszcz się o to! Los troszczy się o miłość, i to tém pewniéj, gdy miłość przestaje na małem.
„Serce moje już dawno opuściło dom moich rodziców; jest ono przy tobie, jak umysł mój unosi się nad sceną. O moja ukochana! czy któremu człowiekowi było daném zjednoczyć życzenia swoje tak jak mnie? Sen nie chwyta się moich oczu, a miłość i szczęście twoje jakby wieczna jutrzenka wschodzi i zachodzi przede mną.
„Zaledwie się wstrzymać mogę, by nie poskoczyć, pobiedz do ciebie, wymusić twoje zezwolenie i choćby jutro rano podążyć w świat daleki ku memu celowi. — Nie! trzeba się przezwyciężyć! nie chcę nierozważnie czynić głupich, zuchwałych kroków; utworzyłem sobie plan 1 wykonam go spokojnie.
„Znam się z dyrektorem Serio; wprost do niego skieruję swą podróż; przed rokiém nieraz życzył ludziom swoim trochę mojéj żywości i zamiłowania do teatru, z pewnością chętnie mię przyjmie; w waszej bowiem trupie więcéj niż z jednego powodu nie chciałbym występować, zresztą Serio gra tak stąd daleko, że odrazu skryć mogę swój postępek. Znośne utrzymanie znajdę tam natychmiast; obejrzę się wśród publiczności, poznam towarzystwo aktorskie i zabiorę cię.
„Maryanno, widzisz, do czego jestem zdolny, aby cię posiadać napewno; bo nie widzieć cię tak długo, zostawić cię na szerokim świecie! nie potrafię sobie nawet wystawić tego z całą żywością. Lecz gdy następnie pomyślę o twojéj miłości, która mię przed wszystkiém ubezpiecza, gdy nie pogardzisz moją prośbą, zanim się rozstaniemy, i podasz mi rękę swoję wobec księdza, odjadę spokojny. Między nami jest już tylko formula, ale formuła tak piękna: błogosławieństwo nieba dodane do błogosławieństwa ziemi. W sąsiedztwie, w dobrach szlacheckich, odbywa się to łatwo i w tajemnicy.
„Na początek mam dosyć pieniędzy; podzielimy się, wystarczy dla nas obojga; zanim się to zje, niebo dopomoże.
„Tak, najdroższa, nie jest rai wcale straszno. Co się rozpoczyna ’ z taką radością, musi szczęśliwy osiągnąć koniec. Nigdy nie wątpiłem, że jeśli kto ebee na seryo, to może znaleźć powodzenie w święcie, a ja czuję dosyć odwagi, by zdobyć należyte utrzymanie dla dwojga, nawet dla więcéj. Świat jest niewdzięczny, powiada wielu; nie przekonałem się jeszcze, iż jest niewdzięczny, jeżeli się coś umie zrobić dla niego w sposób właściwy. Cala dusza mi płonie na myśl, że raz wreszcie wystąpię i wypowiem ludziom do serca to, co już od tak dawna usłyszéć pragną. Nie przeczę, mnie, com tak zapalony do wspaniałości teatru, tysiąckrotnie strach w duszy zdejmował, gdym widział, jak najlichsi wyobrażali sobie, iż potrafią powiedzieć do serca wielkie, wyborne słowo! Dźwięk, wymuszony przez fistułę, brzmi daleko lepiéj i czyściej; rzecz to nie do zniesienia, jak ci jegomoście grzeszą w swéj grubej nieudolności.
„Teatr miał nieraz spór z kazalnicą; nie powinny one, zdaniem mojero, waśnić się z sobą. Jakże bardzo byłoby do życzenia, żeby na obu miejscach Boga i naturę wysławiali szlachetni tylko ludzie! To nie marzenie senne, moja najdroższa! Jak przy sercu twojem mogłem uczuć, że jesteś pełna miłości, tak chwytam również myśl śwdetną i powiadam — nie chcę tego twierdzić, ale chcę mieć nadzieję, że kiedyś ukażemy się ludziom jako para dobiych duchów, by ich serca otworzyć, ich umysły rozruszać i niebieskie zgotować im rozkosze, tak jak mnie na twojem łonie dane były radości, które muszą być nazwane niebiańskiemi, gdyż w chwilach owych czuliśmy się wyrwranemi z siebie samych i wyniesionemi ponad niebo.
„Nie mogę skończyć; powiedziałem już za wiele; gdyż ruchu koła, które się w sercu mojem obraca, żadne słowa wyrazić nie potrafią.
„Bądź-co-bądź, przyjmij ten list, moja droga! odczytałem go znowu i sądzę, żem powinien zacząć od początku; ale przecież zawiera on wszystko, co potrzebujesz wiedzieć, co będzie dla ciebie przygotowaniem, jeżeli niebawem wrócę na twoje łono z wesołością słodkiego kochania. Wydaję się sam sobie jak więzień, co nasłuchując w zamknięciu odpiłowuje swe kajdany. Mówię dobra noc rodzicom moim śpiącym bezpiecznie! — -Bądź zdrową, ukochana! bądź zdrowa! Na ten raz kończę; oczy mi dwakroć czy trzykroć opadły; już bardzo późno w nocy.“




ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY.


Jeszcze się dzień nie skończył, a Wilhelm, z listem swym pięknie złożonym w kieszeni pragnął już pójść do Maryanny, i zaledwie się zmierzehło, podążył, wbrew swemu przyzwyczajeniu, ku jéj mieszkaniu. Plan jego był taki: zamówić się na noc, opuścić ukochaną na czas krótki, przed odejściem wcisnąć jéj w rękę list, a za powrotem wśród głębokiéj nocy otrzymać albo siłą pieszczot wymusić jéj odpowiedź, jéj przyzwolenie. Wpadł w jéj objęcia i zaledwie mógł przyjść do siebie na jéj łonie. Żywość uczuć jego nie dozwalała mu zpoczątku dojrzeć, że kochanka nie odpowiada mu serdecznie jak dawniéj; nie mogła ona atoli nadługo ukryć swego trwożnego stanu; wymawiała się chorobą, niedyspozycyą, skarżyła się na ból głowy, nie chciała przystać na propozycyą, iż powróci jeszcze dziś w nocy. Nie przeczuwał nic złego, nie nastawa! na nią dłużéj, czuł jednak, że to nie była stosowna pora, by jéj list swój wręczyć! Zatrzymał go przy sobie, a ponieważ różne jéj poruszenia i słowa zmuszały w grzeczny sposób do odejścia, pochwycił w upojeniu niezadowolonej miłości swojéj jednę z jéj chusteczek na szyję, włożył ją do kieszeni i wbrew woli opuścił jéj usta i jéj drzwi. Przemknął się do domu, ale i tu nie mógł długo pozostać, przebrał się i znów szukał świeżego powietrza.
Gdy przeszedł kilka ulic, spotkał go jakiś nieznajomy, pytając o dobry zajazd; Wilhelm ofiarował się mu pokazać; obcy wywiadywał się o nazwę ulicy, o właścicieli różnych wielkich budynków, około których przechodzili, potém o niektóre urządzenia policyi miejskiéj, zajęci tedy byli nader interesującą rozmową, kiedy stanęli przed bramą gospody. Obcy zmusił Wilhelma, żeby wszedł i wypił z nim szklankę pouczu; równocześnie powiedział swoje nazwisko i miejsce urodzenia a także powody, które go tu sprowadziły, i prosił Wilhelma o takiż dowód zaufania. Ten nie zamilczał również ani swego nazwiska, ani mieszkania.
— Czy pan nie jesteś wnukiém starego Meistra, co posiadał piękny zbiór dzieł sztuki? — zapytał obcy.
— Tak jest. Miałem lat dziesięć, kiedy dziadek umarł; bolało mię wielce, widząc, że te piękne rzeczy idą na sprzedaż.
— Pański ojciec otrzymał za nie wielką sumę pieniędzy.
— Więc pan wiesz o tem? — A jakże, skarb ten widziałem jeszcze w waszym domu. Dziadek pański był nie tylko zbieraczem, lecz znał się na sztuce; był on w dawniéjszej szczęśliwéj dobie we Włoszech i stamtąd przywiózł z sobą skarby, których teraz nie możnaby było dostać za żadną cenę.
Posiadał wyborne obrazy najlepszych mistrzów; zaledwie wierzyło się własnym oczom, kiedy się przeglądało jego ręczne rysunki; wśród jego marmurów było kilka nieocenionych ułamków, miał bardzo nauczający szereg bronzów; a i monety zbierał ważne dla sztuki i dziejów; nieliczne rzeźbione kamienie zasługiwały na wszelką pochwałę; całość dobrze była ustawiona, chociaż pokoje i sale starego domu nie przedstawiały się symetrycznie.
— Możesz pan sobie wyobrazić, cośmy straciły, my dzieci, kiedy wszystkie te rzeczy zostały zdjęte i zapakowane. Były to pierwsze smutne chwile w mem życiu. Pamiętam dotąd, jak pustemi wyda-, wały się nam pokoje, gdyśmy widzieli znikające jedne po drugich przedmioty, które nas bawiły od chłopięctwa i któreśmy uważali za tak niezmienne, jak dom i miasto samo.
— Jeżeli się nie mylę, oddał ojciec pański osiągnięty kapitał do handlu sąsiadowi, z którym zawarł rodzaj spółki.
— Tak właśnie, a ich wspólne spekulacye poszczęściły się im wielce; w przeciągu tych dwunastu lat bardzo zwiększyli majątek i tém gwałtowniéj przywiązali się do zarobku; stary Werner ma téż syna, który do tego rzemiosła o wiele lepiéj się nadaje niż ja.
— Przykro mi, że miejscowość ta utraciła taką ozdobę, jaką byj gabinet pańskiego dziadka. Widziałem go jeszcze na krótko przed sprzedażą i muszę wyznać, iż ja to sprawiłem, że kupno przyszło do skutku. Bogaty szlachcic, wielki amator, który jednak przy tak ważnym nabytku nie spuszczał się na własne swe zdanie, przysłał mię tutaj i żądał mój rady. Sześć dni oglądałem gabinet a siódmego poradziłem przyjacielowi memu, żeby bez ociągania się zapłacił całkowitą żądaną sumę. Jako wesoły chłopak często się pan kręciłeś koło mnie; pan mi objaśniałeś treść obrazów i wogóle umiałeś bardzo dobrze pokazywać gabinet.
— Przypominam sobie taką osobę, ale pana nigdybym nie poznał.
— Toż to niemały przeciąg czasu, a my zmieniamy się przecież mniéj lub więcéj. Miałeś pan tam, jeżeli sobie dobrze przypominam, obraz ulubiony, od którego nie chciałeś mię pan puścić.
— Prawda! przedstawiał on historyą, jak chory królewicz usycha z miłości dla narzeczonej swego ojca.
— Nie było to wcale najlepsze malowidło; nie dobrze ułożone, miało nieszczególny koloryt a wykonanie było całkiém manierowane.
— Na tém się nie znałem i nie znam dotąd; w obrazie zachwyca mię przedmiot, nie sztuka.
— Zdaje się, że dziadek pański myślał inaczej; gdyż największa część jego zbioru składała się z wybornych rzeczy, w których, cokolwiekby przedstawiały, zawsze podziwiało się zalety mistrza; ów obraz wisiał téż w zewnętrznym przedsionku na znak, że mało był ceniony.
— Tam to właśnie my dzieci zawsze miałyśmy się bawić i tam téż obraz ten zrobił na mnie niezatarte wrażenie, jakiego mi nawet krytyka pańska, którą zresztą szanuję, nie potrafiłaby zatrzeć, gdybyśmy teraz przed tém malowidłem stali. Jakże mi żal było, jak mi J. W. Goethe. Wilhelm Meister. 4 żal jeszcze teraz młodzieńca, który musi zamknąć w sobie słodkie popędy, najpiękniéjsze dziedzictwo, jakie nam natura zostawiła, ukryć w swem łonie ogień, który jego i innych mógłby ogrzać i ożywić, tak że głąb jego duszy trawi się wśród bólów niesłychanych! Jakże boleję nad tą nieszczęśliwą, która ma się poświęcić dla innego, gdy jéj serce znalazło już godny przedmiot prawdziwego i czystego pragnienia! — Uczucia te są doprawdy bardzo dalekiemi od owych uwag, wśród których zwykł patrzeć amator sztuki na dzieła wielkich mistrzów; prawdopodobnie jednak, gdyby gabinet pozostał był własnością waszego domu, i pan nabrałbyś zwolna smaku do dzieł samych, tak żebyś nie widział zawsze w utworach sztuki tylko siebie i swojéj skłonności.
— Z pewnością sprzedaż gabinetu sprawiła mi już wtedy przykrość, a w latach dojrzalszych nieraz brak mi go było; ale kiedy się zastanowię, że tak być musiało, aby rozwinąć we mnie inne amatorstwo, inny talent, które daleko więcéj podziałać miały na moje życie, niż owe martwe obrazy podziałać kiedykolwiek mogły, to chętnie cofam żale i czczę los, który umie sprowadzić najwyższe moje dobro i najwyższe dobro każdego.
— Niestety, znowu słyszę wyraz los w ustach młodzieńca, który się właśnie w tym wieku znajduje, kiedy się pospolicie swoim żywym namiętnościom wolę istot wyższych poddawać zwykło.
— To pan nie wierzysz w los, w potęgę, która nad nami panuje, wszystko kierując ku najwyższemu dobru naszemu? — Niema tu mowy o mojéj wierze, ani téż tu miejsce do wykładu, jak staram się do pewnego stopnia wyobrazić sobie rzeczy, dla nas wszystkich niepojęte; idzie tu o to tylko, który sposób myślenia służy najwyższemu dobru naszemu. Tkań tego świata składa się z konieczności i przypadku; rozum ludzki staje pomiędzy obojgiem i umie je opanować; konieczność traktuje jako podstawę swego bytu; przypadkowością umie kierować, prowadzić ją i zużytkować, i wtedy tylko gdy ten rozum stoi twardo i niewzruszenie, zasługuje człowiek, by go bogiem ziemi zwano. Biada temu, co od młodości się przyzwyczaja wyszukiwać w konieczności czegoś samowolnego, co przypadkowi chciałby przypisać rodzaj rozumu, któremu być posłusznym stanowićby miało religią. Czyż to co innego znaczy, jak zrzec się własnego rozsądku i dać nieograniczoną swobodę namiętnościom? Wyobrażamy sobie, żeśmy pobożni, jeżeli bez rozwagi daléj się przemykamy, pozwalając przyjemnym przypadkom rządzić nami i w końcu wynikowi takiego chwiejnego życia nadajemy nazwę boskiego zrządzenia.
— Czyś pan nigdy nie był w tym wypadku, że jakaś mała okoliczność spowodowała pana do obrania pewnéj drogi, na któréj niebawem spotkała pana jakaś usłużna sposobność a szereg niespodzianych wydarzeń zaprowadził wreszcie pana do celu, któryś pan sam sobie zaledwie wytknął? Czyż to nie może natchnąć oddaniem się losowi, zaufaniem do takiego kierownictwa? — Przy takim sposobie myślenia nie mogłaby żadna dziewczyna swéj cnoty, a żaden człowiek swych pieniędzy w sakiewce utrzymać, gdyż niemało jest nagabywań pozbycia się tego i owego. Ja mogę się cieszyć tylko z tego człowieka, który wie, co jest pożyteczném jemu i innym, i pracuje nad ograniczeniem swojéj samowoli. Każdy ma własne szczęście w ręku, jak artysta surowy materyał, który chce przemienić na posąg. Ale z tą sztuką jest tak samo jak ze wszystkiém, zdolność tylko jest nam wrodzona, ale musi być wykształcona i starannie wyćwiczona.
To i wiele innych rzeczy stanowiło przedmiot ich rozpraw; w końcu rozstali się, nie wydając się szczególnie przekonanemi nawzajem; oznaczyli jednakże na dzień jutrzejszy miejsce spotkania się.
Wilhelm przeszedł jeszcze kilka ulic; posłyszał klarnety, waltornie i fagoty; pierś jego się wzdymała. Przejeżdżający grajkowie utworzyli przyjemną muzykę nocną. Przemówił do nich; za małe pieniądze poszli za nim do mieszkania Maryanny. Wysokie drzewa zdobiły plac przed jéj domem, pod niemi ustawił swoich śpiewaków; sam spoczął na ławce w pewném oddaleniu i utonął całkiém w rozpływających się dźwiękach, które szemrały wkoło niego wśród odświeżającej nocy. Wyciągniętemu wobec pięknych gwiazd istnienie wydawało się sném złotym.
— I ona słyszy te flety — rzekł sobie w duszy — ona czuje, czyja to pamięć, czyja miłość czyni noc brzmiącą zgodnemi dźwięki; i w oddaleniu wiążą nas z sobą te melodye, tak jak w każdem oddaleniu wiąże najdelikatniéjszy nastrój miłości. Ach! dwa serca kochające to jak dwa zegary magnesowe; co się porusza w jednym, musi z sobą poruszyć i drugi, gdyż w obu działa to samo, taż siła, co je przenika. Czyż mogę’ w jéj objęciach odczuć możność oddzielenia się od niéj? a jednak będę od niéj daleko, szukając miejsca zbawienia dla naszej miłości i zawsze mieć ją będę ze sobą. Ileż to razy zdarzyło mi się, że będąc od niéj oddalony, a zatopiony w myślach o niéj, dotykałem książki, ubrania lub czego innego i sądziłem, iż czuję jéj rękę, tak dalece byłem otoczony jéj obecnością. A przypomniéć sobie owe chwile, które unikają światła dziennego jak oka zimnego widza, których, by używać, musieli się bogowie zdecydować porzucić spokojny stan czystej błogości!.. — Przypomniéć sobie! Jak gdyby można było odnowić we wspomnieniach oszołomienie upajającej czary, co zmysły nasze, niebiańskiemi więzami spętane, z posad wyrywa. — A jéj postać!..
Zatonął we wspomnieniu o niéj; spoczynek jego przeszedł w pożądanie, objął drzewo, chłodził gorące lico o korę, a wiatry nocne wchłaniały chciwie oddech, który drgając wydobywał się z czystego łona. Chciał wydostać chusteczkę, którą od niéj zabrał; zapomniał jéj, została w poprzedniem ubraniu. Wargi jego łaknęły, członki drżały od pożądania.
Muzyka ustała a jemu zdawało się, jakoby wypadł z żywiołu, w którym uczucia jego dotychczas się unosiły. Niepokój jego wzmógł się, gdyż uczucia jego przestały być podsycane i bujane łagodnemi dźwiękami. Usiadł na jéj progu i już był spokojniéjszy. Ucałował mosiężne kółko, którém się do jéj drzwi stukało, ucałował próg, po którym nogi jéj stąpały wchodząc i wychodząc, i ogrzewał go ogniem swéj piersi. Potém siedział znów przez chwilę spokojnie i wystawiał ją sobie poza firankami w słodkim spoczynku. W białem ubraniu nocném z czerwoną wstążką wkoło głowy, i siebie wystawiał sobie tak blizko niéj, że mu się wydawało, iż teraz musiała śnić o nim.
Myśli jego były miłe jak duchy świtu; spokój i żądza zmieniały się w nim pokolei; miłość drżącą ręką tysiąckrotnie przebiegała po strunach jego duszy; tak mu było, jakby harmonia sfer zatrzymała się po nad nim, by wysłuchać cichych melodyj jego serca.
Gdyby miał był przy sobie klucz, którym kiedyindziéj otwierał drzwi Maryanny, nie powstrzymałby się, byłby się wdarł do świątnicy miłości. Oddalił się przecież powoli, wlókł się na pół marząc pod drzewami, chciał do domu i ciągle coś go odwracało; w końcu, gdy się przemógł, poszedł i na rogu raz jeszcze się obejrzał: wydało mu się, jakoby drzwi Maryanny się otwarły i jakaś ciemna postać z nich się wydostała. Był zadaleko, by módz widzićć wyraźnie a zanim przyszedł do siebie i dobrze się wpatrzył, już zjawisko zniknęło w ciemności; zdało się mu tylko, że widzi je znowu przechodzącém koło jakiegoś białego domu. Stanął i zmrużył oczy, ale zanim się ocucił i podążył, już widziadła nie było. Dokądże miał iść za niem? Jaka ulica przyjęła człowieka, jeżeli to był człowiek? Jak ten, komu błyskawica oświetliła okolicę w jednym zakątku, napróżno szuka zaraz potém oślepionemi oczami poprzednich postaci, związku ścieżek w ciemności, tak się stało z oczyma Wilhelma, tak się stało z jego sercem. A jak widmo północne, wywołując ogromny przestrach, bywa następnie w chwili przyjścia do siebie uważane za dziecko przestrachu, a okropne zjawisko pozostawia w duszy wątpliwości bez końca: tak i Wilhelm doznawał niezmiernego niepokoju, gdy oparłszy się o węgieł jakiegoś domu nie zważał na brzask poranku i pianie kogutów, aż ożywiać się zaczęły wczesne sposoby zarobkowania i do domu go zagnały.
Wracając, prawie wypędził z duszy wielce dobitnemi argumentami niespodziewane mamidło; ale téż i ten piękny nastrój nocny, o którym teraz myślał już tylko jakby o zjawisku także, minął całkowicie. By serce swe rozradować, by pieczęć przyłożyć na powracającej mu wierze, wyjął chusteczkę z kieszeni poprzedniego ubrania.
Szelest ćwiartki papieru, która z niéj wypadła, odjął mu chusteczkę od ust; podniósł liścik i czytał: „Jak ja cię lubię, mały blazenku! co ci było wczoraj? Dziś w nocy przyjdę do ciebie. Wierzę, iż ci przykro stąd się oddalać; ale bądź cierpliwą; na jarmark przybędę do ciebie. Słuchaj, nie wdziewaj mi już czarno zielono-brunatnego stanika; wyglądasz w nim jak czarownica z Endor. Czyż ci nie na to posłałem biały negliż, że w objęciach swych chcę mieć białą owieczkę? Bileciki swoje przysyłaj mi zawsze przez starą Sybillę, sam dyabeł obstalował ją na Irydę.“

KSIĘGA II.




ROZDZIAŁ PIERWSZY.


Każdy, co z żywotnemi siłami usiłuje osiągnąć w oczach naszych cel jakiś, czybyśmy chwalili czy potępiali jego zamiar, może sobie spółczucie nasze obiecywać; lecz skoro tylko rzecz się rozstrzygnęła, odwracamy natychmiast oko nasze od niego; nic z tego, co już jest ukończonem, dokonanem.nie może przywiązać do siebie uwagi naszej, zwłaszcza gdyśmy już dawniéj przepowiadali zły wynik przedsięwzięcia.
Z tego powodu czytelników naszych nie będziemy zabawiali szczegółowym opisem cierpienia i nieszczęścia naszego zbolałego przyjaciela, w jakie popadł, tyrzawszy zniszczonemi w sposób tak niespodziany nadzieje swoje i pragnienia. Przeskoczymy raczéj lat kilka i odszukamy go znów tam, gdzie spodziewamy się go znaleźć wśród pewnego rodzaju działalności i używania, opowiedziawszy tylko wprzódy pokrótce, co dla związku historycznego jest niezbędnem.
Zaraza albo złośliwa gorączka szaleją szybciéj i gwałtowniéj w zdrowem, pełném soków ciele, którego się imają; tak téż biedny Wilhelm owładnięty został nieszczęśliwym losem tak niespodzianie, że w jednej chwili rozprzęgła się cała jego istota. Tak prawie jak kiedy podczas przygotowahia zapalą się fajerwerki, a kunsztownie wydrążone i napełnione patrony, które, według pewnego planu uporządkowane i puszczone, miały w powietrzu narysować wspaniale się zmieniające obrazy ogniste, teraz nieporządnie i niebezpiecznie jedneprzez drugie syczą i pękają: podobnie w jego łonie mijały się obecnie chwiejąc szczęście i nadzieja, rozkosz i radość, rzeczywistość i marzenia. W takich strasznych chwilach drętwieje przyjaciel śpieszący na ratunek, a dla tego, kto został dotknięty, dobrodziejstwem jest, że go opuszczają zmysły. Nastąpiły potém dni głośnego, ciągle wracającego i umyślnie wznawianego bólu; ale i te poczytywać należy za łaskę natury. W takich godzinach Wilhelm nie tracił jeszcze całkiém swéj ukochanej; bóle jego były to niezmordowanie wznawiane próby, aby szczęście, które mu z duszy uciekało, jeszcze przytrzymać, możliwość jego w wyobraźni pochwycić, rozkoszom nazawsze zamarłym krótkie jeszcze życie pośmiertne zapewnić! Podobnie jak nie można całkiém martwem nazwać ciała, dopóki trwa gnicie, dopóki siły, napróżno starając się działać według dawnego przeznaczenia, zużywają się na zniszczenie cząstek, poprzednio przez siebie ożywianych; i wówczas dopiéro, gdy się wszystko starło nawzajem, gdy widzimy całość rozłożoną na proch obojętny, wówczas powstaje w nas żałośnie puste uczucie śmierci, uspokoić się dające jedynie tchnieniem Wiecznie Żyjącego.
W duszy tak nowej, całéj, miłej wiele było do rozdarcia, do zburzenia, do zabicia, a szybkolecząca siła młodości dodawała nawet nowéj karmi i gwałtowności potędze bólu. Cios dotknął całéj istoty jego u samego korzenia. Werner, z potrzeby jego poufnik, z całym zapałem chwycił się ognia i miecza, by znienawidzonéj namiętności, temu potworowi, śmiertelne zadać pchnięcie. Sposobność była tak szczęśliwa, świadectwo tak pod ręką, a z wieluż to historyj i opowiadań umiał korzyść wyciągnąć! Robił to z taką gwałtownością i okrucieństwem! krok za krokiém, nie dał przyjacielowi kordyału choćby najmniéjszego chwilowego mamienia się, zastępował każdy zakątek, w któryby się schronić mógł przed zwątpieniem, że przyroda, która nie chciała zniszczyć swego ulubieńca, zesłała nań chorobę, aby mu dać odetchnąć skądinąd.
Gwałtowna gorączka ze swym orszakiém, lekarstwami, przetężeniem i osłabieniem, przytém usiłowania familii, miłość rodzonych, która na prawdę uczuć się daje dopiéro w niedostatku i nieszczęściu: były to roztargnienia dla zmienionego stanu, i jaka taka zabawa. Dopiéro gdy mu się lepiéj zrobiło, to jest, gdy siły jego się wyczerpały, spojrzał Wilhelm z przerażeniem w straszną, suchą przepaść nędzy duchowej, tak jak się spogląda w wypalony pusty krater wulkanu.
Teraz robił sam sobie najboleśniéjsze zarzuty, że po tak wielkiéj stracie może mieć jeszcze chwilę bezbolesną, spokojną, obojętną. Pogardzał własném sercem i tęsknił za kordyałem narzekania i łez.
Ażeby je wzbudzić w sobie nanowo, przesuwał w pamięci swéj wszystkie sceny minionego szczęścia. Ź największą żywością malował je sam przed sobą, zatapiał się w nich, a gdy się wzniósł do możliwéj wyżyny, gdy mu blask słońca dni poprzednich zdawał się znowu ożywiać członki, pierś podnosić, oglądał się na okropną przepaść, pasł oko druzgocącą głębią, rzucał się w nią i wymuszał na przyrodzie najdotkliwsze bóle. Takiém powtarzaném okrucieństwem rozszarpywał sam siebie; gdyż młodzież, tak bogata w siły ukryte, nie wie, co marnotrawi, kiedy do bólu wywołanego stratą przyłącza jeszcze tyle wymuszonych cierpień, jakby chciała temu, co utraciła, nadać dopiéro przez to wartość istotną. I tak był przekonanym, że strata owa jest jedyną, pierwszą i ostatnią, jakiéj doznać miał w życiu swojem, iż wstręt czuł do każdej pociechy, która mu pragnęła wystawić cierpienia te jako przemijające.
ROZDZIAŁ DRUGI.
Przywykłszy dręczyć się w ten sposób, rzucił się ze wszech stron z szyderczą krytyką na to, co mu po miłości i wraz z miłością największe sprawiało rozkosze i nadzieję, na swój talent jako poety i aktora. W pracach swych dostrzegł tylko bezduszne naśladowanie pewnych form tradycyjnych, bez wartości wewnętrznej; chciał w nich widzieć jedynie suche ćwiczenia szkolne, którym brak iskierki choćby naturalności, prawdy i natchnienia. W poezyach swoich znalazł tylko monotonne wierszopistwo, w którém związane nędznym rymem wlokły się całkiém pospolite myśli i uczucia; a tak odejmował sobie wszelki widok, wszelką ochotę, któreby go przecie z téj strony przynajmniéj mogły postawić na nogi.
Z jego talentem aktorskim nie lepiéj poszło. Łajał siebie, że wprzódy nie odkrył próżności, stanowiącej wyłącznie podstawę tego zarozumiałego wyobrażenia. Postać jego, chód, ruchy i deklamacya sztukowały się tylko; odmawiał sobie stanowczo wszelkiego rodzaju zalet, wszelkiego przymiotu, któryby go wynosił ponad pospolitość, a przez to powiększał swoje nieme zwątpienie do najwyższego stopnia. Bo jeśli ciężko jest wyrzec się miłości kobiety, to niemniéj bolesném jest uczucie, kiedy się ma rozstać z towarzystwem Muz, kiedy ma się wyznać niegodnym obcowania z niemi nazawsze, kiedy ma się wyzuć z najpiękniéjszego i najbliższego uznania, jakie udzielaném bywa publicznie naszej osobie, naszemu zachowaniu się, naszemu głosowi.
Tak to przyjaciel nasz zrezygnował całkowicie a zarazem poświęcił się z wielkim zapałem interesom handlowym. Ku zdziwieniu przyjaciela swego a ku najżywszemu zadowolnieniu ojca nikt nie był czynniéjszym od niego w kantorze i na giełdzie, w sklepie i w składach; z największą pilnością i gorliwością pilnował i dopełniał korespondencyi i rachunków, i wszystkiego, co mu polecono. Co prawda nie była to pilność wesoła, będąca zarazem nagrodą dla pracownika, kiedy dokonywamy tego porządnie i należycie, do czegośmy zrodzeni; ale była to cicha pilność obowiązkowa, która za podstawę ma zamiar najlepszy, która odżywiana jest przekonaniem, a nagradzana wewnętrzném poczuciem, która jednakże często nawet wówczas, gdy jéj najpiękniéjsze przeświadczenie podaje koronę, zaledwie zdoła stłumić wydzierające się westchnienie.
Tym sposobem przeżył Wilhelm czas jakiś bardzo pracowicie i przekonał się, że owa ciężka próba zesłana była przez los ku jego dobru. Rad był, widząc się ostrzeżonym, chociaż dość nieprzyjaźnie, na drodze życia zawczasu, gdy inni późniéj i dotkliwiéj pokutują za niewłaściwe kroki, do których skłoniła ich młodzieńcza zarozumiałość.
Zazwyczaj bowiem wzbrania się człowiek, dopóki może, pożegnać głupca, którego w łonie nosi, wyznać błąd zasadniczy i uznać prawdę, która go w zwątpienie pogrąża.
Jakkolwiek był zdecydowanym wyrzec się najulubieószych swych wyobrażeń, potrzeba jednak było pewnego czasu, by go całkowicie przekonać o jego nieszczęściu. W końcu atoli zniszczył w sobie za pomocą dobitnych argumentów wszelką nadzieję miłości, tworzenia poetyckiego i osobistego występowania na scenie tak dalece, że się poczuł dość silnym, by zupełnie zatrzeć wszystkie ślady swojéj głupoty, wszystko, co mu owe marzenia przypominać jeszcze mogło.
Zapalił tedy pewnego chłodnego wieczoru ogień na kominku i wydobył skrzynkę z relikwiami, w któréj znajdowały się tysiączne drobnostki otrzymane od Maryanny w ważnych chwilach albo od niéj zdobyte. Każdy kwiat zeschły przypominał mu czas, kiedy świeży jeszcze kwitnął w jéj włosach; każdy bilecik — tę szczęśliwą godzinę, na którą go nim zapraszała; każdy fontaź — jéj głowę, jéj piękną pierś, gdzie miał miły spoczynek. Czyż tym sposobem każde uczucie, które uważał za dawno zabite, nie musiało zacząć drgać znowu? Czyż namiętność, nad którą, oddzielony od ukochanej, zapanował, nie musiała potężnićć znowu wobec tych drobiazgów? Wówczas bowiem dopiéro spostrzegamy, jak smutnym i nieprzyjemnym jest dzień posępny, gdy jeden jedyny przedzierający się promień słońca daje nam wyobrażenie o podbudzającym blasku wesołej godziny.
To téż nie bez wzruszenia patrzał na niknące pokolei w dymie i płomieniu te tak długo przechowywane świętości. Kilka razy zatrzymywał się wahając, zostawał mu jeszcze sznur pereł i gazowa chustka na szyję, kiedy się zdecydował podsysić zmniéjszający się ogień poetyckiemi próbami swéj młodości.
Dotychczas przechowywał starannie wszystko, co mu od najwcześniéjszej doby rozwoju duchowego wypłynęło z pod pióra. Pisma jego powiązane w paczki leżały jeszcze na dnie kuferka, jak je włożył wówczas, gdy się spodziewał, że je weźmie ze sobą uciekając z domu. Jakże inaczéj rozwijał je teraz, niż kiedy je w owéj chwili związywał! Jeśli po upływie pewnego czasu otwieramy list, któryśmy wśród jakichś okoliczności napisali i zapieczętowali, który atoli przyjaciela naszego nie zastawszy, do nas napowrót wraca, opanowuje nas wtedy dziwne uczucie, kiedy własną pieczęć łamiemy i z naszém zmienioném ja rozmawiamy jakby z osobą trzecią. Podobne wrażenie gwałtownie opanowało naszego bohatera przy otwieraniu pierwszéj paczki i rzuceniu w ogień rozpadających się zeszytów, które właśnie silnym wybuchły płomieniem, gdy wszedł Werner i dziwiąc się obfitemu ogniowi, zapytał, co się tu dzieje? — Daję dowód — rzekł Wilhelm — że na seryo porzucam rzemiosło, do którego się nie urodziłem.
Mówiąc to rzucił drugą paczkę w ogień. Werner chciał go powstrzymać, ale było już po czasie.
— Nie pojmuję, jak wpadłeś na taką ostateczność — rzekł. — Dlaczegóż prace, chociaż nie są wybornemi, mają być całkiém zniszczone? — Ponieważ poemat powinien albo być wybornym, albo nie istnieć wcale; ponieważ każdy, kto nie ma uzdolnienia do tworzenia rzeczy najlepszych, powinienby się powstrzymać od sztuki i surowo mieć się na baczności przed wszelkiém ku temu pokuszeniem. W każdym wprawdzie człowieku budzi sięjakieś nieokreślone pragnienie do naśladowania tego, co widzi; ale pragnienie to nie dowodzi wcale, że w nas mieszka także siła urzeczywistnienia tego, co przedsiębierzemy. Popatrz tylko na chłopców, jak za każdym razem, gdy w mieście były linoskoki, chodzą w tę i owę stronę balansując po wszystkich tarcicach i belkach, dopóki ich nie pociągnie do podobnej zabawy jakiś inny powab. Czyś nie spostrzegł tego w kółku przyjaciół naszych? Ilekroć da się słyszéć jaki wirtuoz, znajdzie się zaraz kilku, co się zaczynają uczyć na tym instrumencie. Iluż się zbłąka na téj drodze! Szczęśliwy, kto zawczasu spostrzeże fałszywy o swych siłach wniosek ze swych życzeń! Werner zaprzeczył; rozmowa stała się żywą, a Wilhelm nie mógł bez wzruszenia zwracać przeciwko przyjacielowi argumentów, któremi sam tak często się dręczył. Werner utrzymywał, że nie jest rozumnie zaniechać całkowicie talentu, do którego ma się jakątaką skłonność i uzdolnienie, dlatego, że się go nigdy nie wyćwiczy do najwyższéj doskonałości. Toż znajdzie się dosyć wolnego czasu, który można tém zapełnić i powoli coś wykonać, co i nam i innym sprawi przyjemność.
Przyjaciel nasz, który w tym względzie innego był zdania, przerwał mu natychmiast i rzekł z wielką żywością: — Jakże się bardzo mylisz, drogi przyjacielu, sądząc, że dzieło, którego pierwsze wyobrażenie musi całą duszę wypełniać, może być dokonane w przerwach godzinowych, zyskanych kosztem innych zajęć. Nie, poeta powinien żyć całkiém dla siebie, całkiém wśród ulubionych przedmiotów. Ten, który wewnętrznie obdarowanym jest od nieba najhojniéj, który przechowuje w duszy skarb powiększający się ciągle sam przez się, powinien i zewnętrznie żyć bez przeszkody ze swemi skarbami w cichej szczęśliwości, jaką bogacz nagromadzonemi dobrami napróżno stara się stworzyć wkoło siebie. Popatrz na ludzi, jak oni lecą za szczęściem i zadowoleniem! Ich życzenia, trudy, pieniądze bez odpoczynku ubiegają się — a za czem? za tém, co poeta otrzymał od przyrody, za używaniem świata, za odczuciem siebie w innych, za harmonijném złączeniem z wielu częstokroć zjednoczyć nie dającémi się rzeczami. Cóż niepokoi ludzi, jeżeli nie to, że nie mogą zjednoczyć pojęć swoich z przedmiotami, że użycie z rąk im się wymyka, że to, co upragnione, zapóźno przybywa, i że wszystko, co zdobyte i utrzymane, nie sprawia na ich sercu tego wrażenia, jakie nam żądza przeczuwać każe w dali. Los wyniósł poetę ponad to wszystko jakby boga. Poeta widzi poruszający się bezcelowo zamęt namiętności, rodzin i państw, widzi jak nierozwiązalne zagadki nieporozumień, którym częstokroć do rozwiązania brakuje tylko jednozgłoskowego wyrazu, spowodowują niewypowiedzianie zgubne zamieszanie. Odczuwa on smutek i radość każdego losu ludzkiego. Kiedy światowiec trawi dni swe w żrącej melancholii nad wielką stratą, albo téż kroczy naprzeciw przeznaczeniu swemu wśród wyuzdanej radości, to wrażliwa, łatwo wzruszająca się dusza poety przechodzi, jak bieżące słońce, od nocy ku dniowi, a harfa jego łagodnemi przejściami nastraja do radości lub cierpienia. Zrodzony na gruncie jego wyrasta piękny kwiat mądrości, a kiedy inni śnią czuwając i przerażają się we wszystkich zmysłach dziwacznemi obrazami, to on przeżywa sen życia jako czuwający, a najrzadsze rzeczy, jakie się dzieją, są dla niego przeszłością zarazem i przyszłością. I tak jest poeta zarówno nauczycielem i prorokiém, jak przyjacielem bogów i ludzi. Jakto! chcesz, żeby on zstępował do nędznego zarobkowania! On, co jest stworzony jak ptak, by przelatywać świat, gnieździć się na wysokich szczytach i brać pokarm z pączków i owoców, łatwo jednę gałąź mieszając z drugą, on miałby zarazem jak wół w pługu ciągnąć, jak pies przyzwyczaić się do jednej ścieżki, albo może nawet przywiązany na łańcuchu ubezpieczać zagrodę swojem szczekaniem? Jak łatwo wyobrazić sobie można, Werner przysłuchiwał się ze zdziwieniem.
— Gdyby jeno i ludzie — przerwał mu — byli stworzeni jak ptaki, i mogli spędzać błogie dni w ciągiem używaniu, nie przędąc i nie tkając! Gdyby jeno z nadejściem zimy mogli się tak łatwo udawać w dalekie strony, by uniknąć niedostatku i ochronić się od mrozu!..
— Tak żyli — zawołał Wilhelm — poeci w czasach, gdy té, co czcigodne, więcéj znajdowało uznania, i tak żyćby powinni zawsze.
Dostatecznie w swem wnętrzu wyposażeni, mało potrzebowali z zewnątrz; dar obudzania w ludziach pięknych uczuć, wspaniałych obrazów w łagodnych, do każdego przedmiotu przystających słowach i melodyach, oczarowywał oddawna świat i był dla obdarowanego sowitem dziedzictwem. Na dworach królów, przy stołach bogaczy, przede drzwiami zakochanych słuchano poetów, zamykając ucho i duszę na wszystkie inne sprawy, podobnie jak czujemy błogość i stajemy w zachwycie, gdy zpośród krzewów, przez które przechodzimy, wydobędzie się potężnie wzruszający głos słowika! Znajdowali przyjazną gościnę w świecie a ich stan, pozornie nizki, wywyższał ich tém więcéj. Bohater przysłuchiwał się ich pieśniom, a zwycięsca świata składał hołd poecie, gdyż rozumiał, że bez niego olbrzymie jego istnienie przeminęłoby jak burza jedynie; kochający pragnął tak tysiąckrotnie i tak harmonijnie odczuwać swe pragnienie i upojenie, jak je umiały malować usta natchnione; bogacz nawet nie mógł widzieć własnémi oczyma swych posiadłości, swych półbożków tak cennemi, jakiemi mu się wydawały, gdy je oświetlił blask ducha rozumiejącego każdą wartość i wznoszącego ją na wyżyny. Co więcéj, któż, proszę cię, wytworzył bóstwa, podniósł nas ku nim, zniżył ich ku nam, jeśli nie poeta? — Mój przyjacielu — rzekł Werner po niéjakim namyśle — często już żałowałem, że usiłujesz przemocą wygnać z swéj duszy to, co tak żywo czujesz. Albo mylę się mocno, albo lepiejbyś chyba zrobił, gdybyś ustąpił sobie do pewnego stopnia, zamiast trawić się sprzecznościami tak trudnej rezygnacyi i wraz z jedną niewinną przyjemnością pozbawiać się użycia wszystkich innych.
— Mam-że ci się przyznać, mój przyjacielu, — odparł Wilhelm — i czy nie poczytasz mię za śmiesznego, gdy ci powiem, że mię ciągle jeszcze ścigają owe obrazy, jakkolwiek ich unikam, i że ba dając swe serce, czuję w niém tkwiące silnie a nawet silniéj niż poprzednio wszystkie dawniéjsze pragnienia? Ale cóż mnie nieszczęsnemu pozostaje obecnie? Ach, ktoby mi był przepowiedział, że tak rychło złamać się miały skrzydła mego ducha, któremi w nieskończoność wzlatywałem i któremi spodziewałem się niewątpliwie ogarnąć coś wielkiego; ktoby mi to był przepowiedział, byłby mię w rozpacz pogrążył. A nawet teraz jeszcze, kiedy sąd nade mną się odbył, teraz, kiedy straciłem tę, co zamiast bóstwa miała mię ku moim pragnieniom przeprowadzić, cóż mi pozostaje jak oddać się najsroższym bólom? O bracie mój — mówił daléj — nie zaprzeczam, w tajemnych planach moich była mi ona hakiém, na którym wisi drabinka sznurowa; ufny, mimo niebezpieczeństwa, szukający przygód unosi się w powietrzu, żelazo pęka, a on leży zmiażdżony u stóp pragnień swoich. I dla mnie teraz niema już pociechy, niema nadziei żadnej! — Nie zostawię — zawołał, poskoczywszy — ani jednego z tych nieszczęśliwych papierów! I znowu pochwycił parę zeszytów, podarł je i rzucił w ogień.
Werner chciał go powstrzymać, ale uapróżno.
— Daj mi pokój — zawołał Wilhelm — po co te nędzne kartki? Dla mnie nie są już one ani stopniem ani zachętą. Mająż pozostać, by mię katować aż po koniec życia? Mająż może kiedyś służyć światu do szyderstw, zamiast obudzać spółczucie i dreszcze? Biada mnie i losowi memu! Teraz dopiéro pojmuję skargi poetów, smętnych mędrców z konieczności. Jakże długo uważałem się za niewzruszonego, nie mogącego być zranionym; ach! a teraz widzę, że dawna głęboka rana nie może się zrosnąć, nie może się zagoić; czuję, że ją muszę zabrać z sobą do grobu. Nie! ani na jeden dzień w życiu ból mnie nie opuści, aż w końcu mię zabije, i jéj wspomnienie zostanie przy mnie, ze mną żyć i umierać będzie, wspomnienie niegodnej — ach! mój przyjacielu! jeśli szczerze mam mówić — zpewnością niezupełnie niegodnej! Jéj stan, jéj losy tysiąckrotnie usprawiedliwiały ją przede mną. Byłem zbyt okrutnym; tyś mię przejął swoim chłodem, swoją surowością, tyś rozprzężone zmysły moje uwięził i nie dozwolił, bym zrobił dla siebie i dla niéj to, com był winien nam obojgu. Kto wie, w jaki stan ją wprowadziłem; a teraz zwolna spada mi na sumienie, żem ją porzucił w takiém zwątpieniu, w takiéj bezradności! Czyż nie było podobna, żeby się mogła uswrawiedliwić? Czyż nie było podobna? Ileż to nieporozumień może świat zamącić, ileż okoliczności może wybłagać przebaczenie dla największego nawet błędu? — Jakże często wyobrażam ją sobie siedzącą samotnie w ciszy, spartą na łokciu. I toż to — mówi ona — ta wierność, ta miłość, którą mi zaprzysiągł! tym ciężkim ciosem przerywać piękne życie, co nas jednoczyło!...
Wybuchnął potokiém łez, opuszczając twarz na stół i zwilżając pozostałe papiery.
Werner stał w największém zakłopotaniu. Nie przypuszczał już możności tego nagłego rozpłomienienia namiętności. Kilka razy chciał przerwać mowę przyjacielowi, kilka razy zwracał rozprawę w inną stronę, napróżno! nie oparł się prądowi. I teraz wytrwała przyjaźń objęła swe obowiązki. Pozwolił przejść najgwałtowniéjszemu napadowi bólu, cichą swą obecnością dając najlepiéj poznać szczere, czyste spółczucie; i tak przebyli ten wieczór: Wilhelm zatopiony w ciche odgłosy bólu, a Werner przerażony nowym wybuchem namiętności, którą, zdawało mu się, oddawna opanował i dobrą radą a gorliwą perswazyą pokonał.
ROZDZIAŁ TRZECI.
Po takich recydywach Wilhelm zwykł był po większéj części tém gorliwiéj poświęcać się interesom i czynności, a było to drogą najlepszą, by uciec z labiryntu, który go znowu zwabić się starał. Jego grzeczność w postępowaniu z obcemi, łatwość prowadzenia korespondencyi we wszystkich prawie żyjących językach, dawały ojcu i przyjaciołom handlowym tegoż coraz więcéj nadziei i pocieszały ich co do choroby, któréj przyczyna pozostała im nieznaną, i co do przerwy w wykonaniu ich planu. Po raz drugi zadecydowano podróż Wilhelma; i oto zastajemy go na koniu, z tłumoczkiém z tyłu, rozweselonego swobodném powietrzem i ruchem, zbliżającego się ku wzgórzu, gdzie miał załatwić kilka poleceń.
Przebywał powoli doliny i góry z uczuciem największego zadowolenia. Zwieszające się skały, szumiące strumienie, obrosłe ściany, głębokie przepaści widział tu po raz pierwszy, a przecież najdawniéjsze jego sny młodzieńcze bujały już wśród takich okolic. Na ten widok czuł się jakby odmłodzonym; wszystkie przecierpiane bóle starły się z jego duszy, i z całą pogodą deklamował przed sobą ustępy z rozmaitych poetów, a szczególniéj z „Pastor fidou, które na tych samotnych miejscach gromadnie do jego pamięci przypływały.
Przypominał téż sobie niektóre ustępy z własnych swoich pieśni, recytując je ze szczególném zadowoleniem. Świat, przednim leżący’ ożywiał wszystkiemi postaciami przeszłości, a każdy krok ku przyszłości pełnym był dla niego przeczuć o ważnych czynach i zastanawiających zdarzeniach.
Wielu ludzi idących z kolei po za nim, mijając go z pozdrowieniem i śpiesznie drogą swą w góry po stromej ścieżce ciągnąc daléj, przerywało mu kilkakrotnie cichą z sobą rozmowę, ale on nie zwracał na nich uwagi. Wkońcu przyłączył się do niego rozmowny towarzysz i opowiedział przyczynę ciężkiéj pielgrzymki.
— W Hochdorf — rzekł — dziś wieczorem dają komedyę, na którą zbiera się cale sąsiedztwo.
— Jakto! — zawołał Wilhelm — wśród tych gór samotnych, przez te nieprzeniknione lasy, aktorstwo znalazło sobie drogę i zbudowało dla siebie świątynię? i ja mam pielgrzymować na tę uroczystość? — Jeszcze bardziéj się pan zdziwisz — odparł tamten — usłyszawszy, kto owę sztukę przedstawiać będzie. W owéj miejscowości jest duża fabryka, żywiąca wielu ludzi. Przedsiębiorca, żyjący zdała, że tak powiem, od wszelkiego towarzystwa ludzkiego, nie umie zatrudnić robotników swoich w zimie lepiej, jak namawiając ich, by grali komedyę. Tak tedy przepędzają długie wieczory, a dziś, w dzień urodzin starego, wyprawiają na jego cześć osobną uroczystość.
Wilhelm przybył do Hochdorfu, gdzie miał przenocować, i zsiadł przy fabryce, któréj przedsiębiorca znajdował się także w jego spisie jako dłużnik.
Gdy wymienił swe nazwisko, stary zawołał zdziwiony: — A! łaskawy panie, czy pan jesteś syném dzielnego męża, któremu winieném tyle wdzięczności a i pieniędzy także? Pański ojciec był tak ze mną cierpliwy, że musiałbym być łotrem, gdybym śpiesznie i ochoczo nie zapłacił. Przybywasz pan w sarnę porę, ażeby zobaczyć, że mówię całkiém poważnie.
Przywołał żony, która również była uradowana widząc młodzieńca-, zapewniała, że jest podobny do ojca, i żałowała, że nie mogła go przenocować z powodu napływu wielu obcych.
Interes był jasny i uregulowany został natychmiast; Wilhelm włożył rulonik złota do kieszeni i życzył sobie, żeby inne interesa poszły mu tak gładko.
Zbliżyła się godzina przedstawienia; czekano tylko jeszcze nadleśniczego, który téż wreszcie przybył, wszedł z kilku strzelcami i przyjęty był z czcią największą.
Towarzystwo poprowadzone tedy zostało do teatru, na co obrócono stodołę leżącą tuż przy ogrodzie. Budynek i scena, choć bez szczególnego smaku, -, była dość porządnie i zgrabnie urządzona. Jeden z malarzy, pracujących w fabryce, był pomocnikiém przy teatrze w stolicy, i utworzył teatr, choć trochę grubo, las, ulicę i pokój. Tak jak była, zajmowała. Intryga — dwu kochanków chciało wyrwać dziewczynę opiekunowi a potém sobie nawzajem — wywoływała różne interesujące sytuacye. Pierwsza-to była sztuka, jaką przyjaciel nasz widział po tak długiéj przerwie; zrobił nad nią kilka uwag. Pełno w niéj było działania, ale nie malowała prawdziwych charakterów. Podobała się i bawiła. Takie są początki wszelkiéj sztuki teatralnej. Człowiek nieukształcony czuje zadowolenie widząc, że coś się dzieje; ukształcony chce odczuwać, a rozmysł jest miłym tylko najwyżéj wykształconemu. Aktorom chętnieby tu i owdzie dopomógł; gdyż mało co brakowało, by mogli zostać o wiele lepszemi.
Cichym jego rozmyślaniom przeszkodził dym tytuniowy, rozchodzący się coraz to silniéj. Nadleśniczy zaraz po rozpoczęciu sztuki zapalił fajkę, a niebawem i wielu innych pozwoliło sobie tegoż samego. A wielkie psiska tego pana wyprawiały niegodziwe sceny. Wypchnięto je wprawdzie, ale wkrótce znalazły sobie drogę tylnemi drzwiami, wpadły na scenę, popędziły ku aktorom i w końcu przeskoczywszy orkiestrę dostały się do swego pana, zajmującego pierwsze miejsce na parterze.
Po ukończeniu sztuki wystawiono okolicznościowe ofiarowanie.
Wizerunek, przedstawiający starego w ślubnym stroju, stał na ołtarzu, obwieszony wieńcami. Wszyscy aktorowie składali przed nim hołd w pokornych postawach. Wystąpiło najmłodsze dziecko, biało ubrane, i wypowiedziało wierszowaną mowę, która do łez wzruszyła całą rodzinę a nawet nadleśniczego, który sobie przy tém własne dzieci przypomniał.
Tak się skończyło przedstawienie, a Wilhelm nie mógł się powstrzymać, by nie wejść na scenę, obejrzeć aktorki zblizka, pochwalić je za grę i dać im na przyszłość rad kilka.
Inne interesa przyjaciela naszego, jakie załatwiał zwolna w większych i mniéjszych miejscowościach górskich, nie poszły wszystkie ani tak szczęśliwie, ani z takiém uprzyjemnieniem. Niektórzy dłużnicy prosili o zwlokę, inni byli niegrzeczni, inni zaprzeczali długu. Stosownie do polecenia musiał niektórych zaskarżyć; trzeba było wyszukać adwokata, obznajmić go ze sprawą, stawać przed sądem i tym’ podobne nieprzyjemne czynności odbywać.
Równie źle mu się wiodło, gdy mu chciano szacunek okazać. Niewielu tylko znalazł ludzi, którzy go czegoś nauczyć mogli, niewielu, z któremiby się spodziewał zawrzeć korzystny stosunek handlowy.
A że na nieszczęście przypadły téż dni deszczowe i podróż na koniu w tych okolicach połączona była z nieznośnemi trudami, dziękował więc niebu, gdy się znów zbliżył do płaszczyzn i ujrzał u stóp gór, na pięknéj i urodzajnej równinie, nad spokojną rzeką, w blasku słonecznym leżące wesołe miasteczko, w którém nie miał wprawdzie wcale interesów, lecz dlatego właśnie postanowił przebyć tu dni parę, by i sobie i koniowi, wielce zmęczonemu złą drogą, zapewnić odpoczynek.
ROZDZIAŁ CZWARTY.
Gdy zsiadł przed jakąś gospodą na rynku, ruch tam był bardzo wesoły, a przynajmniéj bardzo żywy. Wielkie towarzystwo linoskoków, tancerzy i kuglarzy, mających przy sobie silnego człowieka, wtargnęło tu z kobietami i dziećmi i dopuszczało się jednej swawoli po drugiej, przygotowując się do występu publicznego. Już to kłócili się z gospodarzem, już to z samemi sobą, a jeżeli ich spory były niemiłe, to objawy ich zadowolenia były zgoła nieznośne.
Niepewny, czy ma odejść czy zostać, stal Wilhelm w bramie i przypatrywał się robotnikom, którzy zaczęli wznosić rusztowanie na placu.
Dziewczyna, obnosząca róże i inne kwiaty, nadstawiła mu koszyk; kupił sobie piękny bukiet, który z zamiłowaniem związywał inaczéj, przypatrując mu się z lubością, gdy się otwarło okno w drugim hotelu, stojącym na rogu placu, i ukazała się w niém pięknie zbudowana panna. Pomimo odległości mógł spostrzedz, że przyjemna wesołość ożywia jéj twarz. Włosy blond, niedbale rozpuszczone, spadały jéj na szyję; zdawało się, że się ogląda za przybyszém.
W niéjaki czas potém z bramy owego domu wyszedł chłopak z fartuszkiém fryzjerskim i w białéj kurteczce podbiegł do Wilhelma, pozdrowił go i rzekł: — Ta panna przy oknie kazała się zapytać, czybyś pan nie zechciał odstąpić jéj część pięknych kwiatów? — Są one wszystkie na jéj usługi — odparł Wilhelm, oddając lekkiemu posłańcowi bukiet a zarazem składając pięknéj ukłon, na który ona odpowiedziała przyjazném skinieniem i oddaliła się od okna.
Rozmyślając nad tém miłém zdarzeniem, poszedł na górę do swego pokoju, gdy naprzeciw niego wyskoczyło młode jakieś stworzeJ. W. Goethe. Wilhelm Meister nie, które ściągnęło na siebie jego uwagę. Krótki jedwabny stanik z rozprutemi hiszpańskiemi rękawami, wązkie i długie spodenki z bufami bardzo do twarzy były dziecku. Długie czarne włosy były skędzierzawione i obwinięte wokoło głowy w pukle i warkocze. Patrzył na tę postać ze zdziwieniem i nie mógł się zdecydować, czy ma ją uważać za chłopca czy za dziewczynę. Skłonił się jednak wkrótce ku drugiéj alternatywie, i gdy koło niego przechodziła, zatrzymał ją. powiedział dzień dobry i zapytał, do kogo należy? chociaż łatwo już mógł zmiarkować, że musi być członkiém skaczącego i tańczącego towarzystwa. Ostrem, ukośném spojrzeniem czarnych oczu nań popatrzyła, uwalniając się od niego i biegnąc do kuchni, bez odpowiedzi.
Stanąwszy na górze, zastał w szerokim przedsionku dwu mężczyzn, którzy się ćwiczyli w fechtunku a raczéj starali się wzajem wypróbować swą zręczność. Jeden był widocznie z towarzystwa, które się w tym domu roztasowało, drugi miał minę mniéj dziką.
Wilhelm przyglądał się im i miał pobudkę do podziwu; a gdy niebawem potém czarnobrody muszkularny szermierz opuścił plac walki, drugi z wielką grzecznością podał rapir Wilhelmowi.
— Jeżeli pan chcesz przyjąć ucznia do nauki — rzekł tenże — to bardzo mi będzie miło odważyć się na kilka ruchów z panem.
Zaczęli walczyć, a chociaż nieznajomy był nieporównanie bieglejszy od świeżego przybysza, miał przecież tyle grzeczności, że zapewniał, iż wszystko zależy od wprawy; i rzeczywiście téż Wilhelm dowiódł, że pobierał niegdyś naukę od dobrego i gruntownego fechtmistrza niemieckiego.
Rozmowę ich przerwał hałas, z jakim wychodziło z gospody różnobarwne towarzystwo, by zawiadomić miasto o swem przedstawieniu i obudzić pożądanie ku swym sztukom. Za doboszém jechał przedsiębiorca na koniu, za nim tancerka na podobnym-że kościotrupie, prowadzonym przez dziecko ustrojone we wstążki i świecidła. Następnie szła pieszo reszta trupy; niektórzy lekko i swobodnie nieśli na swych plecach dzieci w awanturniczych pozycyach; wśród nich uwagę Wilhelma znów obudziła młoda czarnogłowa posępna postać.
Pagliasso przebiegał pociesznie wśród tłoczącego się pospólstwa i wśród łatwo zrozumiałych żartów, to całując jaką dziewczynę, to szturgając chłopaka, rozdzielał kartki z ogłoszeniami i obudzał wśród ludu niepokonane pragnienie zaznajomienia się z nim bliżéj.
W drukowanych zawiadomieniach wychwalane były różnorodne sztuki, pokazywane przez towarzystwo, a szczególuiéj niéjakiego Monsieur Narcisse i Demoiselle Landriuette, którzy oboje, jako osoby główne, mieli tyle roztropności, że się wstrzymali od pochodu, nadając sobie przez to znakomitsze stanowisko i budząc większą ciekawość.
W czasie pochodu dala się znów widzieć piękna sąsiadka przy oknie, a Wilhelm nie zaniedbał zapytać się o nią swego towarzysza. Ten, którego tymczasem nazwiemy Laertesem, ofiarował się zaprowadzić do niéj Wilhelma.
— Ja i ta panna — rzekł on z uśmiechem — jesteśmy dwiema pozostałościami z towarzystwa aktorów, które niedawno temu tu się rozwiało. Wdzięk miejscowości skłonił nas do pozostania tu czas niéjaki i spożywania w spokoju uzbieranej trocby gotówki; gdy tymczasem pozyjaciel nasz wyjechał, by poszukiwać sposobu utrzymania dla siebie i dla nas.
Laertes poszedł zaraz z nowym znajomym do drzwi Filiny, gdzie go na chwilę pozostawił, by w sąsiednim sklepie kupić cukierków.
— Podziękujesz mi pan z pewnością — rzekł wróciwszy — że panu ułatwiam tę miłą znajomość.
Panna wyszła ku nim z pokoju w lekkich pantofelkach z wysokiemi obcasami. Czarną mantylkę na biały negliż zarzuciła, który dlatego właśnie, że nie był zupełnie czysty, nadawał jéj wygląd domowy i nieceremonialny; krótka spódniczka pozwalała oglądać najśliczniéjsze w świecie nóżki.
— Witam pana serdecznie; — rzekła do Wilhelma — przyjmij pan dzięki za piękne kwiaty.
Jedną ręką wprowadziła go do pokoju, drugą przyciskając do piersi ów bukiet. Gdy usiedli i zajęci byli obojętną rozmową, któréj ona potrafiła nadać zwrot zachwycający, Laertes wysypał jéj na kolana smażone migdały; natychmiast się do nich rzuciła.
— Patrz pan — zawołała — co to za dziecko z tego młodziana! zechce wmówić w pana, że ja jestem wielką zwolenniczką takich łakoci, gdy tymczasem on to właśnie żyć nie może bez spożywania jakiegoś przysmaku.
— Niech tylko zechce pani przyznać — odparł Laertes — że w tém, jak i w wielu innych rzeczach, chętnie dotrzymujemy sobie towarzystwa. Naprzykład — dodał — dziś jest bardzo piękny dzień; sądziłbym, żebyśmy mogli pojechać na spacer i u młyna zjeść obiad.
— I owszém — rzekła Filina — powinniśmy naszemu nowemu znajomemu trochę urozmaicenia okazać.
Laertes poskoczył — bo nie chodził nigdy, — a Wilhelm chciał pójść na chwilę do siebie, by kazać do porządku doprowadzić włosy’, które z podróży wyglądały jeszcze jakby zburzone.
— Możesz pan zrobić to tutaj! — rzekła.
Zawołała swego małego lokaja, zmusiła Wilhelma w sposób arcy-zręczny, żeby zdjął surdut, wdział jéj pudermantel i w jéj obecności dał się ufryzować.
— Nie należy ani chwili opuszczać — rzekła; — nie wiadomo, jak długo razem się będzie.
Chłopak, raczéj uparty i niechętny niż niezręczny, brał się nie najlepiéj do rzeczy, targał Wilhelma, i nie myślał, jak się zdawało, załatwić się tak prędko. Filina strofowała go parę razy za niegrzeczność, odepchnęła go w końcu niecierpliwa i odpędziła go do drzwi. Potém sama się zabrała do roboty i z wielką łatwością a powabem trefiła włosy naszego przyjaciela, chociaż nie śpieszyła się także i raz to drugi raz owo w pracy swéj ganiła, nie mogąc uniknąć, by swemi kolanami jego nie dotykać a bukiet i piersi tak blizko ust jego nachylać, że niéjednokrotnie doznawał pokuszenia wycisnąć na nich pocałunek.
Gdy Wilhelm małym nożykiém sobie skroń oczyścił, rzekła do niego: — Weź pan to i pamiętaj przy tém o mnie.
Był to zgrabny nożyk; trzonek z wyrzynanej stali ukazywał przyjazne słowa: Pamiętajcie o mnie. Wilhelm włożył go do kieszeni, podziękował i prosił o pozwolenie odwzajemnienia się jéj podarunkiém.
Wszyscy tedy byli już gotowi. Laertes sprowadził powóz i rozpoczęła się jazda bardzo wesoła. Filina każdemu ubogiemu, co ją prosił o jałmużnę, wyrzucała coś-niecoś, darząc go zarazem jakiemś wesołera słowem.
Zaledwie przybyli do młyna i zamówili jedzenie, dała się słyszéć muzyka przed domem. Byli to górnicy, wyśpiewujący przy cytrze i tryangnle różne zgrabne piosenki żywemi i donośnemi głosami.
Niebawem zbiegający się tłum zamknął się w kolo; a nasze towarzystwo okazywało mu z okien swoje uznanie. Spostrzegłszy, że ich słuchano z uwagą, rozszerzyli swe koło i zdawali się przygotowywać do najważniéjszego swego kawałka.
Po pewnéj przerwie wystąpił górnik z motyką i przedstawiał czynność wyrzucania ziemi, gdy inni grali poważną melodyą. Wkrótce potém wyszedł z tłumu chłop i dał tamtemu pantomimicznie grożąc do zrozumienia, że powinien z tego miejsca odejść. Towarzystwo było tém zdziwione i wtedy dopiéro poznało górnika przebranego za chłopa, gdy usta otworzył i na sposób recytatywu łajał tamtego, że śmiał na cudzym gruncie się rządzić. Tamten nie tracił wcace fantazyi, ale zaczął dowodzić rolnikowi, że ma prawo tutaj motyką pracować, przyczem wyłożył mu pierwsze zasady górnictwa.
Chłopiec nie rozumiejąc cudzoziemskiéj terminologii, zadawał różne niedorzeczne pytania, z czego widzowie, czujący się mędrszemi, śmieli się do rozpuku. Górnik starał go się nauczyć i wskazywał mu korzyści, które w końcu i na niego spłyną, gdy podziemne bogactwa kraju wydobyte zostaną. Chłop, grożący z początku kijami, powoli dał się ułagodzić; obaj rozstali się jako dobrzy przyjaciele; szczególniéj wszakże górnik wyszedł ze sporu w sposób jaknajzaszczytniéjszy.
— Na tym małym dyalogu — rzekł Wilhelm przy stole — mamy najdobitniéjszy przykład, jak pożytecznym być-by mógł teatr dla wszystkich stanów, ileby korzyści samo państwo mogło z niego wyciągnąć, gdyby na scenie wystawiano czynności, zatrudnienia i przedsięwzięcia ludzi z ich dobrej, pochwały godnej strony i z tego punktu widzenia, z którego samo państwo musi je szanować i ochraniać. Teraz przedstawiamy tylko stronę śmieszną ludzi; komedyopisarz jest jakby szyderskim cenzorem, który wszędzie czujném okiém wypatrujejwady swych spółobywateli i zdaje się wtedy tylko zadowolonym, gdy im jaką łatkę przypiąć może. Czyżby to nie było pracą przyjemną i stosowną dla statysty, żeby rozejrzał się w naturalnym, wzajemnym wpływie wszystkich stanów i kierował poetą, mającym dosyć humoru, w jego pracach? Jestem przekonany, że na téj drodze możnaby wymyślić dużo sztuk bardzo zajmujących a zarazem pożytecznych i wesołych.
— O iłem mógł zauważyć w moich licznych wędrówkach — rzekł Laertes — to wszędzie umieją tylko zakazywać, przeszkadzać i zniechęcać, rzadko zaś — nakazywać, pomagać i nagradzać. Pozwalają dziać się w świecie wszystkiemu, dopóki szkodliwem się nie stanie; wówczas gniewają się i biją.
— Dajcie mi pokój z państwem i statystami — rzekła Filina — nie mogę ich sobie inaczéj wystawić jak w perukach, a peruka, ktokolwiek ją nosi, wzbudza w palcach moich ruch konwulsyjny; chciałabym ją zaraz zerwać z czcigodnego jegomości, w koło pokoju poskakać i łysa wyśmiać.
Kilkoma żywemi śpiewkami, które bardzo pięknie wygłaszała, przecięła Filina rozmowę i nagliła do śpiesznego powrotu, aby nie zaniedbać widzenia sztuk linoskoków. Zabawna aż do wyuzdania, hojn;ść swą względem ubogich okazywała również z powrotem, aż wreszcie, gdyijójijéj towarzyszom wyszły pieniądze, wyrzuciła z powozu swój słomiany kapelusz dziewczynie i swoję chustkę na szjję — jakiejś staruszce.
Filina zaprosiła obu towarzyszy do swego mieszkania, ponieważ z jéj okien — jak mówiła — można było widzieć widowisko publiczne lepiéj niż z drugiéj gospody.
Przybywszy na miejsce, zastali rusztowanie wzniesione a tyły ozdobione wywieszonemi kobiercami: Deski rozpędowe były już położone, lina obwisła przymocowana do słupów, a lina naprężona — przeciągnięta przez kozły. Plac dosyć był zapełniony ludem, a w oknach — siedzieli widzowie różnego rodzaju.
Pagliasso przygotował najpierw publiczność do uwagi i dobrego humoru kilkoma głupstwami, z których widzowie zawsze śmiać się zwykli. Kilkoro dzieci, których ciała przedstawiały najdziwniéjsze wykrzywienia, obudzało jużto podziw, jużto grozę, a Wilhelm nie mógł nie uczuć głębokiéj litości, ujrzawszy dziecko, ku któremu od pierwszego wejrzenia miał spólczucie, wykonywające z pewnym tru dem dziwaczne ruchy. Wkrótce atoli weseli skoczkowie wywołali żywe zadowolenie, gdy zrazu pojedynczo, potém jeden za drugim a wreszcie wszyscy razem chybali się w powietrzu naprzód i w tył.
Głośne klaskanie rękami i wesołe okrzyki wydobyły się z całego zgromadzenia.
Ale potém uwaga zwróciła się całkiém na inny przedmiot. Dzieci, jedno po drugiem, musiały wejść na linę, i to naprzód początkujący, ażeby ćwiczeniami swemi przedłużali widowisko i wystawili w calem świetle trudność sztuki. Popisywali się także mężczyźni Pdorosłe kobiety z dość wielką zręcznością; ale nie byli to jeszcze ani monsieur Narcisse, ani demoiselle Landrinette.
Nakoniec wystąpili oni z rodzaju namiotu poza wyciągniętemi czerwonemi zasłonami i swoją przyjemną postacią oraz ozdobnym strojem nie zawiedli szczęśliwie do téj pory żywionej nadziei widzów.
On, żwawy chłopak średniego wzrostu, o czarnych oczach i wielkim harcapie; ona, nie mniéj dobrze i silnie zbudowana; oboje popisywali się kolejno na linie lekkiemi poruszeniami, skokami i niezwykłemi postawami. Jej lekkość, jego śmiałość, dokładność, z jaką oboje sztuki swe wykonywali, wzmagały z każdym krokiém i skokiém ogólne zadowolenie. Przystojność ich zachowania się, widoczne nadskakiwanie, okazywane im przez innych, nadawały im pozór, jakgdyby panami byli i mistrzami całéj trupy; a każdy uważał ich za godnych tego stanowiska.
Zapał ludu udzielił się widzom przy oknach; panie wpatrywały się śmiało w Narcyza, panowie w Landrynetę. Lud krzyczał z radości, a doborowsza publiczność nie wstrzymywała się od klaskania; ledwie że śmiano się jeszcze z Pagliassa. Niewielu się tylko wy mknęło, gdy niektórzy z trupy dla zebrania pieniędzy przez tłum się przeciskali z cynowemi talerzami.
— Zdaje mi się — rzekł Wilhelm do Filiny, która przy nim na oknie leżała — że oni dobrze się ze swego zadania wywiązali; podziwiam ich rozsądek, z jakim najdrobniéjszej nawet sztuczce, wyprawionej pokolei w czasie właściwym, umieli nadać znaczenie, i z jakim brak wprawy swych dzieci i wirtuozy ę najlepszych z pomiędzy siebie po trafili w jednę złączyć całość, która z początku obudzała nasze uwagę, a potém zabawiła nas jaknajprzyjemuiej.
Lud rozbiegł się zwolna, a plac opustoszał, gdy Filina i Laertes wpadli w sprzeczkę o postać i zręczność Narcyza i Landrynety i drażnili się wzajemnie. Wilhelm ujrzał, że cudowne dziecko stało przy innych bawiących się dzieciach na ulicy, zwrócił na nie uwagę Filiny, która natychmiast, zgodnie ze swem żywem usposobieniem, zawołała i skinęła na dziecko, a że przyjść nie chciało, zbiegła śpiewając ze schodów i wprowadziła je na górę.
— Oto zagadka — zawołała, wciągając dziecię przeze drzwi.
Pozostało przy wejściu, jakby chciało zaraz się wymknąć, położyło prawą rękę na piersi, lewą na czole i pochyliło się głęboko.
— Nie lękaj się, moja mała — rzekł Wilhelm idąc ku niéj.
Popatrzyła nań wzrokiém niepewnym i postąpiła kilka kroków naprzód.
— Jak się nazywasz? — zapytał.
— Nazywają mię Mignon.
— Ile masz lat? — Nikt ich nie rachował.
— Kto był twoim ojcem? — Duży dyabeł umarł.
— To dosyć dziwne! — zawołała Filina.
Pytano ją jeszcze o to i owo; odpowiedzi wygłaszała łamaną niemczyzną i toném dziwnie uroczystym; przyczem przykładała zawsze ręce do piersi i głowy i pochylała się głęboko.
Wilhelm nie mógł się jéj napatrzyć. Oczy i serce jego pociągał ku sobie niepowstrzymanie tajemniczy stan téj istoty. Liczył ją na dwanaście do trzynastu lat; ciało miała dobrze zbudowane, tylko że jéj członki obiecywały wzrost silniéjszy, albo téż wskazywały, że był wstrzymany. Rysy jéj nie były regularne, ale uderzające, czoło miała tajemnicze, nos — nadzwyczaj piękny, a usta, chociaż wydawały się zanadto na jéj wdek zamkniętemi i chociaż niekiedy drgały jéj w7argi w jedne stronę, zawsze jeszcze były szczere i dosyć powabne. Ciemnawy kolor jéj twarzy dawał się ledwie rozpoznać pod barwiczką. Postać ta wyryła się w duszy Wilhelma bardzo głęboko; patrzył wciąż na nią, milczał i pogrążony w myślach zapomniał o obecnych. Filina obudziła go z tego półsnu, wręczając dziecku trochę pozostałych cukierków i dając znak, żeby się oddaliło.
Złożyła ukłon wyżéj opisany i jak błyskawica pomknęła ku drzwiom.
Kiedy nadszedł już czas, że się na ten wieczór nasi nowi znajomi rozstać mieli, umówili się o przejażdżkę nazajutrz. Chcieli znowu zjeść obiad w innej miejscowości, w sąsiednim domu myśliwskim. Wilhelm powiedział jeszcze tego wieczoru wiele na pochwałę Filiny, ale Laertes zbywał go krótko i lekko.
Na drugi dzień, odbywszy znowu przez godzinę ćwiczenia szermierskie, poszli do hotelu Filiny, przed którym ujrzeli już zajeżdżający zamówiony powóz. Ale jakże się zdziwił Wilhelm, gdy powóz znikł, a jeszcze bardziej, gdy Filiny w domu nie zastali.
— Z kilkoma obcemi, którzy dziś rano przybyli — opowiadano — wsiadła do powozu i odjechała wraz z niemi.
Przyjaciel nasz, który w jéj towarzystwie obiecywał sobie przyjemną zabawę, nie mógł ukryć doznanej przykrości. Laertes przeciwnie zaśmiał się i zawołał: — Z tego mi się ona podoba! To na nią wygląda! Cbodżmyno tylko wprost do domu myśliwskiego; niech sobie będzie gdzie chce, nie zaniechamy z jéj powodu naszej przechadzki, Kiedy w drodze Wilhelm nie przestawał ganić téj niekonsekwencyi w postępowaniu, rzekł Laertes: — Nie mogę nazwać niekonsekwencyą, jeśli ktoś pozostaje wiernym swemu charakterowi. Kiedy ona coś przedsiębierze lub coś komu przyrzeka, to dzieje się to zawsze pod przemilczanym warunkiém, że jéj dogodnie będzie przedsięwzięcie wykonać lub przyrzeczenia dotrzymać. Chętnie daje podarki, ale trzeba być przygotowanym na odwzajemnienie się jéj w tenże sposób.
— To dziwny charakter — zauważył Wilhelm.
— Wcale nie dziwny, tylko że ona nie jest obłudnicą. Dlatego ją lubię, owszém jestem jéj przyjacielem, że mi tak czysto przedstawia płeć, którą nienawidzieć mam wiele powodów. Jest ona dla mnie prawdziwą Ewą, pra... pra... babką płci niewieściej; takiemi są wszystkie; tylko nie chcą, żeby im to mówiono.
Wśród różnorodnej rozmowy, w któréj Laertes bardzo żywo wypowiadał swą nienawiść do płci żeńskiej, nie podając atoli przyczyny, weszli w las, dokąd Wilhelm wkroczył bardzo rozstrojony, gdyż słowa Laertesa ożywiły w nim nanowo wspomnienia stosunku do Maryanny.
Niedaleko od ocienionego źródła, pod wspanialemi staremi drzewami zastali Filinę same siedzącą przy stole kamiennym. Na spotkanie zaśpiewała im wesołą piosenkę, a gdy Laertes zapytał ją o towarzyszów, zawołała: — Piękniem ich wyprowadziła w pole; zadrwiłam z nich, jak na to zasługiwali. Już w drodze wystawiłam ich hojność na próbę, a ponieważ spostrzegłam, że byli z liczby skąpych lakomców, postanowiłam zaraz ich ukarać. Gdyśmy przybyli na miejsce, zapytali kelnera, co było do zjedzenia, a ten ze zwykłą potoczystością języka wyrecytował wszystko, co było, i więcéj niż było. Widziałam ich zakłopotanie, patrzyli na siebie, zacinali się i pytali o cenę. Co się panowie tak długo namyślacie? — zawołałam — jedzenie jest rzeczą kobiety, ja się o nie zakłopoczę. Potém zaczęłam zamawiać niedorzeczny obiad, do którego niektóre przydatki musiały być przyniesione przez posłańców z sąsiedztwa. Kelner, któregom kilkoma wykrzywieniami się zrobiła swoim poufnikiém, dopomógł mi w końcu; wyobrażeniem wspaniałéj uczty takeśmy ich zastraszyli, że nie długo czekając, zabrali się i poszli na przechadzkę po lesie, z któréj pewnie już nie powrócą. Śmiałam się też, śmiała przez kwadrans i śmiać się będę, ile razy wspomnę sobie te twarze.
Przy stole przypomniał sobie Laertes podobne wypadki; wpadli na opowiadanie sobie wesołych historyjek, nieporozumień i figlów.
Jakiś znajomy z miasta, przesuwając się przez las z książką w ręku, przysiadł się do nich i wychwalał piękną miejscowość. Zwracał ich uwagę na szmer źródła, na ruszanie się gałęzi, na przedzierające się promienie słońca i na śpiew ptaków. Filina zaśpiewała pieśń o kukułce, która nie zdawała się być w guście przychodnia; wkrótce się pożegnał.
— Obym już wcale nie słyszała o przyrodzie i scenach w niéj — zawołała Filina po jego odejściu; — niema nic nieznośniéjszego, jak naprzód obliczać przyjemność, któréj się używa. Kiedy pogoda, idzie się na przechadzkę, jak się tańczy, kiedy zagrają. Ale któż chciałby choćby na chwilę myśleć o muzyce albo téż o pięknéj pogodzie? Tancerz nas zajmuje, nie skrzypce, a patrzyć w parę pięknych, czarnych oczu aż nadto dobrze robi parze oczu niebieskich. Cóż na to poradzą źródła i studnie i stare spróchniałe lipy! Mówiąc to patrzyła na Wilhelma, siedzącego naprzeciw niéj, z takim błyskiém w oczach, że nie mógł mu nie dozwolić przedrzeć się przynajmniéj aż do drzwi swego serca.
— Ma pani słuszność — odparł z niéjakiém zakłopotaniem — człowiek jest dla człowieka najbardziéj zajmującymi może powinienby zajmować go wyłącznie. Wszystko inne, co nas otacza, jest tylko albo żywiołem, w którym żyjemy, albo narzędziem, którém się posługujemy. Im więcéj przy tych rzeczach się zatrzymujemy, im bardziéj zwracamy na nie uwagi i bierzemy w nich udział, tém słabszém staje się poczucie własnéj wartości i poczucie społeczeństwa. Ci co przywiązują wielką wagę do ogrodów, budowli, ubrania, strojów łub innej jakiéj własności, mniéj są towarzyscy i uprzejmi; tracą z oczu ludzi, których rozweselać i jednoczyć bardzo niewielu tylko się powodzi.
Czyż nie widzimy tego także na scenie? Dobry aktor każe nam rychło zapomniéć o nędznej, niezdarnej dekoracyi; przeciwnie najpiękniéjszy teatr czyni nas wielce czułemi na brak dobrych aktorów.
Po obiedzie siadła Filina na ocienionej bujnej trawie. Dwaj jéj przyjaciele musieli jéj znosić kwiaty w obfitości. Splotła sobie wieniec i włożyła go na głowę; wyglądała niesłychanie czarująco. Kwiaty wystarczyły jeszcze i na drugi; uwiła go, gdy obaj mężczyźni koło niéj usiedli. Kiedy wśród rozmaitych żartów i napomknień był gotów, wtłoczyła go z największym wdziękiém Wilhelmowi na głowę, nieraz go przesuwając, dopóki się nie zdawał dobrze trzymać.
— A ja, jak się pokazuje, pozostanę z niczem? — rzekł Laertes.
— Wcale nie — odparła Filina. Nie będziecie się skarżyli bynajmniéj.
Zdjęła sobie wieniec z głowy i włożyła go Laertesowi.
— Gdybyśmy byli spółzawodnikami — rzekł on — to moglibyśmy wieść spór gwałtowny o to, który z nas dwu doznał większéj od ciebie łaski.
— To bylibyście głupcami — odparła przechylając się ku niemu i nadstawiając usta do pocałunku; ale natychmiast się odwróciła, objęła Wilhelma ramieniem i gorący pocałunek na jego wargach wycisnęła.
— Któryż smakuje najwięcéj? — zapytała z przymileniem.
— Rzecz dziwna! — zawołał Laertes. Zdaje się, jakgdyby coś podobnego nigdy nie mogło mieć smaku piołunu.
— Nie mniéj jak każdy dar — rzekła Fitina — którego się używa bez zawiści i zarozumienia. Terazbym — zawołała — miała jeszcze ochotę potańczyć z godzinę, a potém trzeba nam znowu obejrzeć się za naszemi skoczkami.
Przyszedłszy do gospody, zastano tam muzykę; Filina, będąc dobrą tancerką, ożywiała obu towarzyszów swoich. Wilhelm nie był niezręcznym, ale brakowało mu kunsztownego ćwiczenia. Przyjaciel i przyjaciółka podjęli go się wyuczyć.
Spóźniono się; linoskoki już rozpoczęli produkować swe sztuki.
Na placu zebrało się wielu widzów; uderzył przyjaciół naszych, gdy wysiadali, zgiełk, który ściągnął wielką liczbę ludzi ku bramie zajazdu, gdzie się Wilhelm ulokował.
Wilhelm wyskoczył, ażeby zobaczyć, co to takiego, i z oburzeniem spostrzegł, przedzierając się przez tłumy, że zwierzchnik towarzystwa linoskoków usiłował wyciągnąć z domu za włosy owo interesujące dziecko i biczyskiém okładał niemiłdsierniemałe ciałko. Wilhelm przyskoczył jak błyskawica do tego człowieka i chwycił go za piersi.
— Puszczaj dziecko! — krzyczał jak szalony — albo jeden z nas zostanie tu na miejscu.
Równocześnie ujął jegomościa za gardło z taką siłą, jaką gniew tylko nadać może, że ten sądził, iż się udusi, wypuścił dziecko i starał się bronić przeciw nacierającému. Kilku ludzi, co czuli dla dziecka litość, ale nie ośmielili się zacząć sprzeczki, pochwycili zaraz linoskoka za ramiona, rozbroili go i grozili mu łając i wymyślając. On widząc, że pozostała mu tylko broń ust, zaczął strasznie odgrażać się i kląć: że leniwe niemrawe stworzenie niechce spełniać co do niéj należy, że się wzbrania tańcować taniec na jajach, który obiecał publiczności, że ją zbije na śmierć i nikt mu przeszkodzić nie może.
Usiłował się uwolnić, chcąc wyszukać dziecko, które wpełzło w tłum.
Wilhelm wstrzymał go i zawołał: — Nie prędzej zobaczysz lub dotkniesz to dziecko, aż przed sądem zdasz sprawę, gdzieś je ukradł; gnębić cię będę do ostatka; nie umkniesz mi.
Słowa te, wypowiedziane przez Wilhelma w rozgorączkowaniu, bez myśli i zamiaru, w niéjasném tylko poczuciu, albo, jeśli kto woli, w natchnieniu, uspokoiły na raz miotającego się człowieka. Zawołał on: — Co ja mam robić z tém niemrawém stworzeniem! Zapłać mi pan, co mnie kosztują jéj suknie, a możesz ją pan zatrzymać; jeszcze tego wieczora możemy się zgodzić.
Pośpieszył potém ciągnąć daléj przerwane widowisko i ułagodzić zaniepokojenie publiczności kilkoma świetnemi sztuczkami.
Kiedy nastała cisza, poszukiwał Wilhelm dziecka, ale go nigdzie nie odnalazł. Jedni powiadali, że je widzieli na strychu, inni że na dachach domów sąsiednich. Przetrząsnąwszy wszystkie miejscowości, trzeba się było uspokoić i oczekiwać, czy ono samo zjawić się nie zechce.
Tymczasem nadszedł do domu Narcyz, Wilhelm wypytywał go 0 losy i pochodzenie dziecka. Nic o tém nie wiedział, bo nie oddawna był w tém towarzystwie; opowiedział natomiast z wielką łatwością i wielką lekkomyślnością swoje własne przypadki. Gdy mu Wilhelm winszował wielkiego powodzenia, jakiém się cieszył, bardzo obojętnie o tém się odzywał.
— Jesteśmy przyzwyczajeni — rzekł — że się z nas śmieją i że nas podziwiają; ale największe nawet uznanie nie polepsza nam doli. Przedsiębiorca opłaca nas i patrzy, żeby wyszedł na swoje.
Potém pożegnał się i chciał śpiesznie się oddalić. Na pytanie, dokąd tak szybko dąży, uśmiechnął się młodzieniec i wyznał, że jego postać i talenta zjednały mu korzystniéjsze uznanie, niż oklaski publiczności; otrzymał zaproszenie od kilku kobiet, które bardzo gorąco pragnęły poznać go bliżéj, i że lęka się, czy załatwi się przed północą ze wszystkiemi odwiedzinami, jakie ma złożyć. Nie ustawał opowiadać swych przygód z największą szczerością, i byłby wymienił nazwiska, ulice i domy, gdyby Wilhelm nie był odrzucił takiéj niedyskrecyi 1 grzecznie go nie odprawił.
Laertes tymczasem bawił Landrynetę i zapewniał, że jest zupełnie.godną być i pozostać kobietą.
Nastąpiła rozmowa z przedsiębiorcą co do dziecka, które przyjacielowi naszemu za 30 talarów odstąpione zostało, względem którego czarnobrody gwałtowny Włoch zrzekał się całkowicie swoich pretensyj; ale co do pochodzenia nie chciał wyznać nic więcéj nad to, że je wziął do siebie po śmierci swego brata, którego z powodu nadzwyczajnej zręczności dużym dyabłem nazywano.
Dzień następny zeszedł przeważnie na poszukiwaniu dziecka. Napróżno przepatrzono wszystkie zakątki gospody i sąsiedztwa; zniknęło i obawiano się, czy nie skoczyło do wody, albo innego cierpienia sobie nie zadało.
Wdzięki Filiny nie mogły zażegnać niepokoju przyjaciela naszego. Przebył smutny, pełen rozmyślań dzień. Wieczorem nawet, choć skoczki i tancerze wszystkich sil dobywali, by się jaknajlepiéj zalecić publiczności, umysł jego nie mógł się rozweselić i rozerwać.
Skutkiém zbiegowiska z sąsiednich okolic, liczba ludzi wzrosła niezmiernie, to téż bu:za oklasków wzmogła się olbrzymio. Skoki przez miecze i przez beczkę o papierowych dnach zrobiły wielką sensacyą. Siłacz ku ogólnej grozie, wzburzeniu i zdziwieniu, położy w szy się głową i nogami na dwu rozstawionych krzesłach, dal sobie na unoszącém się w powietrzu ciele położyć kowadło i na niern ukuć kilku dzielnym kowalczykom podkowę.
I tak zwana siła Herkulesowa, — kiedy to szereg mężczyzn, stojąc na ramionach pierwszego szeregu, sam podtrzymuje kobiety i młodzieńców, tak że w końcu powstaje żywa piramida, któréj wierzchołek zdobi, jakby gałka i chorągiewka, dziecko głową na dół, — nie była jeszcze nigdy w tych stronach widziana i godnie zakończyła całe widowisko. Narcyz i Landryneta dali się obnosić w lektykach na ramionach reszty towarzyszy poprzez główniéjsze ulice miasta wśród głośnych okrzyków ludu. Rzucano im wstążki, bukiety i chustki jedwabne i przeciskano się, by im w twarz zajrzeć. Każdy wydawał się szczęśliwym, że patrzy na nich i że uczczony został spojrzeniem.
— Jakiż aktor, jakiż pisarz, ba, jakiż człowiek wogóle nie widziałby się na szczycie swych pragnień, gdyby wywarł tak ogólny wpływ jakiemś słowem szlachetném albo dobrym czynem? Coby to za cenne było wrażenie, gdyby można było dobre, szlachetne, godne ludzkości uczucia równie szybko drganiem elektryczném rozszerzać i podobny zachwyt wśród ludu wzbudzić, jak tego dokonali ci ludzie swoją cielesną zręcznością; gdyby można przejąć tłum spólczuciem dla wszystkiego, co ludzkie, gdyby można go było wyobrażeniem szczęścia i nieszczęścia, mądrości i głupoty, nawet nierozumu i niedorzeczności zapalić, wstrząsnąć i duszę jego ospałą wprawić w swobodny, żywy i czysty ruch! Tak mówił nasz przyjaciel, a gdy ani Filina ani Laertes nie zdawali się usposobionemi do prowadzenia daléj takiéj rozmowy, bawił się sam jeden temi ulubionemi spostrzeżeniami, przechadzając się wkoło miasta aż do późna w nocy i rozbierając znowu z całą żywością i z całą swobodą wyzwolonej wyobraźni dawne swoje pragnienie, by dobro, szlachetność, wielkość umysłowić w przedstawieniu teatralnem.
ROZDZIAŁ PIĄTY.
Na drugi dzień, gdy linoskoki z wielkim hałasem odjechali, natychmiast zjawiła się Mignon i podeszła do Wilhelma i Laertesa uprawiających w dalszym ciągu na sali swoje ćwiczenia szermierskie..
— Gdzieś ty się ukrywała? — zapytał przyjaźnie Wilhelm; — wiele nam kłopotu narobiłaś.
Dziecko nic nie odpowiedziało i patrzało na niego.
— Do nas teraz należysz — zawołał Laertes; — kupiliśmy cię.
— Coś zapłacił? — zapytało dziecko sucho.
— Sto dukatów — odrzekł Laertes; — jeżeli je zwrócisz, możesz być wolną.
— To pewnie dużo? — spytało dziecko.
— Oczywiście; żebyś się tylko dobrze sprawowała.
— Będę służyć — odparła.
Od téj chwili baczyła na to pilnie, jakie posługi spełniał lokaj u’obu przyjaciół, a nazajutrz nie dozwoliła już wejść mu do pokoju.
Chiala robić wszystko sama, i wykonywała swe zajęcia, powoli wprawdzie i czasem niezręcznie, ale dokładnie i z wielką starannością.
Często stawała nad naczyniem z wodą i myła sobie twarz z taką pilnością i gwałtownością, że prawie poraniła sobie policzki, aż Laertes pytaniami i drażnieniem się wywiedział się, że ona stara się wszystkiemi sposobami pozbyć się barwiczki ze swych lic i że wskutek gorliwości, z jaką to robiła, wywołaną tarciem czerwoność poczytuje za najupartszą barwiczkę. Wytłomaczono jéj to i przestała,.

a kiedy już całkiém przyszła do siebie, ukazała się piękna ciemna, małą tylko czerwienią podniesiona cera twarzy.
Pociągnięty lekkomyślnemi powabami Filiny i tajemniczą obecnością dziecka więcéj niż się przed sobą przyznawał, Wilhelm przepędzał dni jedne po drugich wśród tego dziwnego towarzystwa i usprawiedliwiał to wobec siebie samego pilném ćwiczeniem się w fechtunku i tańcu, do czego, jak sądził, nie tak łatwo mógłby kiedy znowu znaleść sposobność.
Niemało się zdziwił i do pewnego stonia uradował, gdy pewnego dnia ujrzał przybywających państwa Melina, którzy zaraz po pierwszém wesołera przywitaniu, wywiadywać się zaczęli o dyrektorkę i innyeh aktorów i dowiedzieli się z wielkiém przerażeniem, że tamta dawno się już oddaliła a ci z małemi wyjątkami rozproszyli się.
Młoda para, do połączenia któréj Wilhelm, jak wiemy, dopomógł, rozpatrzyła kilka miejscowości szukając pomieszczenia w teatrze, nie dostała go i w końcu zwróciła się do tego miasteczka, ponieważ w niern, jak twierdziły niektóre osoby spotkane w drodze, znajdować się miała dobra scena.
Gdy się zaznajomiono, Filinie nie podobała się wcale pani Melina, a żywemu Laertesowi pan Melina. Pragnęli się coprędzej pozbyć nowych przybyszów, a Wilhelm nie mógł im wyjednać łaskawszego usposobienia, chociaż parokrotnie zapewniał, że to bardzo dobrzy ludzie.
Właśnie téż dotychczasowe wesołe życie trojga naszych poszukiwaczy przygód zakłócone zostało w niéjedném przez rozszerzenie się towarzystwa; ponieważ Melina, który zamieszkał w tym samym co Fiłina zajeździe, zaczął zaraz wchodzić w targi i kłótnie. Za małe pieniądze chciał mieć lepsze pomieszczenie, obfitsze jadło i szybszą usługę. W krótkim czasie gospodarzowi i lokajowi przeciągnęły się twarze, a kiedy inni, chcąc żyć wesoło, przystawali na wszystko i co prędzej płacili, aby nie myśleć już o tém, co się zjadło, to obiad Meliny, który w nim regularnie robił poprawki, musiał się zawsze rozpoczynać znów od początku, tak że Filina nazywała go bez ogródki zwierzęciem przeżuwającém.
Jeszcze wstrętniéjszą dla wesołej dziewczyny była pani Melina.
Ta młoda kobieta posiadała pewne wykształcenie, ale brakowało jéj całkowicie bystrości i ducha. Deklamowała nieźle i chciała deklamować ciągle; spostrzegało się atoli rychło, że to była tylko deklamacya wyrazów, ciążąca na ustępach poszczególnych a niedająca poznać i odczuć całości.
Z tém wszystkiém mało komu, zwłaszcza wśród mężczyzn, wydawała się niemiłą. Przeciwnie ci, co z nią bliżéj przestawali, przyznawali jéj zazwyczaj piękny rozum; była ona bowiem, cobym jedném słowem chciał nazwać, odczuwającą; umiała przyjacielowi, o którego poważanie dbała, pochlebiać nadzwyczajną uwagą, wchodzić w jego myśli jaktylko mogła najdaléj, a gdy już całkowicie sięgały poza jéj widnokrąg, przyjmować z zachwytem takie nowe zjawisko. Potrafiła mówić i milczeć i z wielką ostrożnością wybadać, gdzie kto miał słabą stronę, chociaż zresztą złośliwą i chytrą nie była.
ROZDZIAŁ SZÓSTY.
Tymczasem Melina wypytał się dokładnie o szczątki po poprze dniéj dyrekcyi. Zarówno dekoracye jak garderoba były zastawione u kilku handlarzy, a notaryusz otrzymał od dyrektorki zlecenie, żeby, jeśli się znajdzie amator, przystał pod pewnemi warunkami na sprzedaż z wolnéj ręki. Melina chciał rzeczy obejrzeć i pociągnął z sobą Wilhelma. Ten, gdy im pokój otwarto, poczuł pewną skłonność, do któréj sam przed sobą się nie przyznawał. Jakkolwiek mazaniny dekoracyjne były w bardzo złym stanie, jakkolwiek tureckie i pogańskie ubiory, stare cudaczne suknie dla mężczyzn i kobiet, kapice dla czarowników, żydów i klech nader były niepozorne; nie mógł się on przecież obronić wrażeniu, że najszczęśliwsze chwile życia swego przebył w pobliżu podobnej tandety. Gdyby Melina mógł był zajrzeć do jego serca, toby go namawiał gorliwiéj do wydania pwnéj sumy pieniędzy ne oswobodzenie, podniesienie i ożywienie ponowne tych rozproszonych członków dla utworzenia pięknéj całości.
— Jakże szczęśliwym mógłbym być człowiekiém — zawołał Melina — gdybym posiadał jeno dwieście talarów, aby na początek zapewnić sobie własność tych pierwszych potrzeb teatralnych. Jakże rychło chciałbym złożyć małe widowisko, któreby nas w tém mieście, w téj okolicy zpewnością zaraz wyżywić mogło.
Wilhelm milczał i obaj opuścili w zamyśleniu zamknięte znów skarby.
Od tego czasu Melina nie prowadził innej rozmowy tylko o projektach i planach, jakby to można urządzić teatr i mieć przytém zarobek. Starał się zainteresować Filinę i Laertesa; robiono téż propozycye Wilhelmowi, żeby sypnął pieniędzmi, dostając wzamian zabezpieczenie ich pewności. Ale jemu przy téj dopiéro okazyi przyszło na myśl, że nie powinien był bawić tutaj tak długo; wymówił się więc i zabrał się do przygotowań ku dalszej podróży.
Tymczasem postać i istota Mignony coraz powabniéjszemi dla dla niego się stawały. We wszystkich swych ruchach i działaniu miało to dziecko coś szczególnego. Nie schodziła ze schodów, ani wchodziła na nie, tylko skakała; właziła na poręcze ganków i suwała się po nich, a zanim się spostrzeżono, siedziała już na szafie i na chwilę się uspakajała. Zauważył téż Wilhelm, że miała ona dla każdego odrębny sposób pozdrawiania. Jego witała od pewnego czasu rękoma skrzyżowanemi na piersiach. W niektóre dni była całkiém niema, czasami odpowiadała więcéj na różne pytania, a zawsze dziwnie, ale tak, że nie można było rozróżnić, czy to był dowcip czy nieznajomość języka; mówiła bowiem łamaną niemczyzną, przeplatając ją wyrazami francuskiemi i włoskiemi. Co do służby swojéj było to dziecko niezmordowane i wstawało wraz z słońcem; wieczorem natomiast gdzieś wcześnie się podziewało, spało w izdebce na gołej ziemi i niczem nie dało się nakłonić do przyjęcia pierzyny łub siennika. Często zastawał dziewczynkę myjącą się. I odzież jéj była także czysta, chociaż wszystko prawie na niéj było dwu lub trzykrotnie łatane. Powiedziano téż Wilhelmowi, że co dzień bardzo rano chodzi na mszę; poszedł raz za nią i zobaczył w kącie kościoła klęczącą z różańcem i pobożnie modlącą się. Nie spostrzegła go; wrócił do domu; wiele rozmyślał nad tą postacią i nie mógł dojść do żadnego określonego wyobrażenia.
Ponowne natarcie Meliny o sumę na wykupienie wspomnianych już przyborów teatralnych, jeszcze bardziéj skłoniło Wilhelma do myślenia o odjeździe. Zamierzał napisać jeszcze na dzisiejszą pocztę do swoich, którzy oddawna już nic o nim nie słyszeli; rozpoczął téż istotnie list do Wernera i z opowiadaniem przygód swoich, w czem nie spostrzegając się sam, nieraz się oddalił od prawdy, już zaszedł dość daleko, gdy ku zmartwieniu swemu znalazł na tylnéj stronie arkusza napisanych wierszy kilka, które zaczął przepisywać ze swego pugilaresu dla pani Melina. Gniewnie podarł arkusz i odłożył powtórzenie swych wyznań do najbliższego dnia pocztowego.
ROZDZIAŁ SIÓDMY.
Towarzystwo nasze znajdowało się znowu razem, a Filina, nadzwyczaj uważająca na każdego konia, który przebiegał, na każdy powóz, który przejeżdżał, zawołała z wielką żywością: — Nasz pedantl Przybywa najmilszy nasz pedant! Kogo téż on ma przy sobie? — zawołała i skinęła przez okno; powóz stanął.
Z powozu wysiadł jakiś nędzny biedaczysko, którego z wyszarzanego szarawo ciemnego surduta, i pozostającego w bardzo złym stanie niższego ubrania, można było wziąć za jednego z tych mistrzów, co po akademiach butwieć zwykli; gdy zdjął kapelusz dla powitania Filiny, odkrył licho upudrowaną, ale zresztą bardzo sztywną perukę. Filina przesłała mu ręką mnóstwo pocałunków.
Jak znajdowała uszczęśliwienie w tém, że pewną część mężczyzn kochała i miłością się ich upajała; tak nie o wiele mniéjszą było dla niéj przyjemnością, którą sprawiała sobie jak można było najczęściej, że nader swobodnie brała na fundusz resztę, których w téj właśnie chwili nie lubiła.
Poza wrzawą, z jaką przyjęła tego starego przyjaciela, zapomniano zważać na innych, co szli za nim. Zdawało się jednak Wilhelmowi, że zna dwie kobiety i podstarzałego mężczyznę, który za niemi wkroczył. Odkryło się téż niebawem, że wszystko troje widział niéjednokrotnie przed kilkoma laty w trupie, która grała w jego mieście rodzinnem. Córki od tego czasu podrosły; stary atoli mało się zmienił. Grywał on zazwyczaj dobrodusznych hałaśliwych starców, jakich teatr niemiecki jest pełny i jakich w życiu powszedniem nierzadko się spotyka.
Ponieważ bowiem cechą naszych spółziomków jest spełniać i wyświadczać dobro bez wielkiego zachodu, rzadko tedy myślą o tém, że istniéje téż sztuka czynienia dobrze z elegancyą i wdziękiém, owszém, popychani duchem sprzeczności, łatwo popadają w ten błąd, iż najpiękniéjszą swą cnotę ukazują tylko w kontraście, przez swoje mrukliwe zachowanie się. Takie role grał nasz aktor bardzo dobrze, a grał je tak często i wyłącznie, że skutkiém tego i w życiu powszedniem przyjął podobny sposób postępowania.
Wilhelm, poznawszy go, doznał wielkiego wzruszenia, gdyż przypomniał sobie, jak często wi^ wał tego człowieka na scenie obok swéj ukochanej Maryanny; słyszał jeszcze jego łajania, słyJ. W. Goethe. Wilhelm Meister. G szał jéj głos pieszczotliwy, jakim w niektórych rolach odpowiadała na jego szorstkość.
Na pierwsze żywsze pytanie skierowane do nowoprzybyłych, czy można znaleść gdzie miejsce lub się go spodziewać, otrzymano niestety w odpowiedzi: nie; i musiano przyjąć do wiadomości, że towarzystwa, w których robiono poszukiwania, były obsadzone, a niektóre z nich nawet były w niebezpieczeństwie rozpadnięcia się z powodu grożącej wojny. Hałaśliwy starzec, ze zmartwienia i z zamiłowania do zmiany, odrzucił wraz córkami korzystne warunki, najął wraz z pedantem, którego spotkał po drodze, powóz i przybył tutaj, gdzie, jak się okazało, była także kusa rada.
Przeciąg czasu, w którym inni bardzo żywo rozmawiali o swoich sprawach, przepędził Wilhelm na rozmyślaniu. Pragnął, żeby mówił sam tylko starzec, pragnął i lękał się posłyszéć co o Maryannie, to téż pozostawał w największym niepokoju.
Grzeczności nowoprzybyłych kobiet nie mogły go wyrwać z jego marzeń; ale sprzeczka, jaka powstała, zwróciła jego uwagę. Fryderyk, ów chłopizc o blond włosach, który zwykł był usługiwać Filinie, żywo się tym razem opierał, gdy miał nakrywać do stołu i przynieść jedzenie.
— Zobowiązałem się — zawołał — służyć pani, ale nie być na rozkazy wszystkim ludziom.
O to rozpoczęła się gwałtowna kłótnia. Filina obstawała przy tém, że powinien spełnić swój obowiązek, a kiedy się on uporczywie stawiał, powiedziała mu bez ogródki, że może sobie pójść, dokąd chce.
— To pani może się zdaje, że ja nie mogę oddalić się od pani? — zawołał; odszedł, zawiązał węzełek i opuścił dom spiesznie.
— Idź, Mignon — rzekła Filina — i zamów co potrzeba, powiedz lokajowi i pomóż w usłudze! Mignon stanęła przed Wilhelmem i zapytała lakonicznie jak zwykle: — — Czy powinnam? Czy trzeba? A Wilhelm odparł: — Zrób, moje dziecko, co ci panienka powiedziała.
Dziecko wystarało się o wszystko i przez cały wieczór z wielką troskliwością usługiwało gościom.
Po obiedzie starał się Wilhelm odbyć przechadzkę sam-na-sam ze starcem; udało mu się; a po kilku pytaniach, jak mu się dotychczas powodziło, skierował rozmowę na dawniéjsze towarzystwo, a w końcu ośmielił się zapytać o Maryannę.
Nic mi pan nie mów o tém obrzydłem stworzeniu! — zawołał stary — zakląłem się, że już o niéj myśleć nie będę.
Wilhelm przeraził się tém wyrażeniem, ale w jeszcze większym znalazł się kłopocie, gdy stary w dalszym ciągu pomstował na jéj lekkomyślność i rozpustę. Przyjaciel nasz chętnieby urwał rozmowę, ale musiał przecie wysłuchać hałaśliwych wywnętrzeń się dziwacznego człowieka.
— Wstydzę się — mówił on daléj — żem dla niéj miał słabość.
Ale, gdybyś pan znał bliżéj tę dziewczynę, wytłomaczyłbyś mię pan z pewnością. Była tak zgrabna, naturalna i dobra, tak uprzejma i pod każdym względem znośna. Nigdybym nie pomyślał, że.

by czelność i niewdzięczność miały być głównemi cechami jéj charakteru.
Już Wilhelm przygotował się do usłyszenia o niéj rzeczy jaknajgorszych, gdy naraz spostrzegł ze zdziwieniem, że głos starego stawał się łagodniéjszym; w końcu słów mu nie stawało, wyjął chustkę z kieszeni, by otrzeć łzy, które całkowicie głos mu zatamowały.
— Co panu? — zawołał Wilhelm. — Co nadaje nagle uczuciom pańskim taki wprost przeciwny kierunek? Nie kryj się pan przede mną; los téj dziewczyny więcéj mię obchodzi, niż pan sobie wyobrażasz; niechże wiem wszystko.
— Mało mam do powiedzenia — odparł stary, przechodząc znowu do swego surowego, mrukliwego głosu; — nigdy jéj nie daruję tego, com dla niéj wycierpiał. Miała ona zawsze — mówił daléj — pewne do mnie zaufanie; kochałem ją jak córkę, a że żona moja żyła jeszcze, postanowiłem wziąć ją do siebie i wyratować ją z rak starej, z opieki któréj niewiele dobrego sobie obiecywałem. Żona mi umarła; projekt się rozbił. Pod koniec pobytu w pańskiém mieście rodzinném — nie całe to trzy lata — spostrzegłem w niéj widoczny smutek; zapytałem ją, ale się wywinęła. Nakoniec wybraliśmy się w podróż. Jechała ze mną na jednym wozie; zauważyłem, do czego się zresztą niebawem przyznała, że jest przy nadziei i największą miotana obawą, by nie być wypędzoną przez dyrektora. Istotnie, zrobił on niebawem to odkrycie, wymówił jéj natychmiast kontrakt, który zresztą ważny był już tylko na sześć tygodni; zapłacił, co się należało, i zostawił, nie zważając na żadne przedstawienia, w małem miasteczku, w lichym zajeździe. Niech licho porwie wszystkie rozpustne dziewki — zawołał stary ze wstrętem — a szczególniéj tę, co mi zatruła nie jednę godzinę życia. Co mam długo opowiadać, jak się zająłem, com dla niéj zrobił, iłem na nią wydał, jak nawet w nieobecności swojéj miałem o niéj pieczę. Wolałbym pieniądze w staw rzucić a czas tracić na hodowanie psów parszywych, niżbym miał najmniéjszą kiedykolwiek zwrócić uwagę na takie stworzenie. I cóż? Z początku otrzymywałem listy z podziękowaniem, wiadomość o miejscach jéj pobytu, a w końcu ani słowa; nawet dzięków za pieniądze, które-m wysiał jéj na połóg. O, udawanie i lekkomyślność kobiet są tak dobrze do siebi dobrane, ażeby im sprowadzić wygodne życie, a uczciwemu człowiekowi niéjednę bolesną godzinę!...
ROZDZIAŁ ÓSMY.
Wyobraźcie sobie stan Wilhelma, gdy po téj rozmowie wrócido siebie. Wszystkie jego dawne rany rozdarte zostały nanowo* i nanowo odżyło uczucie, że ona niezupełnie była jego miłości nief godną; gdyż w zainteresowaniu się starego, w pochwale, jaką jéj oddać musiał mimowoli, ukazała się nanowo przyjacielowi naszemu cała jéj wartość; co więcéj, nawet gwałtowna skarga namiętnego człowieka nie zawierała nic, coby ją w oczach Wilhelma poniżyć mogło. On bowiem uznawał się sam współwinnym jéj zdrożności, a jéj końcowe zamilknięcie nie wydawało mu się wcale nagannem; smutne go owszém myśli obsiadły, widział ją jako położnicę, jako matkę z jego dzieckiém, a obrazy te obudzały w nim bolesne uczucie.
Mignon czekała nań i świeciła mu na wschodach. Postawiwszy świecę, prosiła go o pozwolenie, żeby mu mogła tego jeszcze wieczoru służyć sztuczką jakąś. Wolałby był uwolnić się od tego, zwłaszcza że nie wiedział, co to będzie. Nie mógł jednakże niczego odmówić temu dobremu stworzeniu. Po niedługiéj chwili pojawiła się. Niosła pod pachą kobierzec, który rozesłała na ziemi.
Wilhelm przyzwolił. Postawiła na kobiercu cztery świece, mieszcząc je na każdym z jego rogów. Koszyczek z jajami, który przyniosła następnie, uczynił wyraźniéjszym jéj zamiar. Kunsztownie odmierzonemi krokami uwijała się po kobiercu i układała jajka w pewnych odstępach, potém zawołała człowieka, który był w gospodzie i grał na skrzypcach. Umieścił się wraz z instrumentem swoim w kącie; ona zawiązała sobie oczy, dała znak i równocześnie z muzyką, jak nastawione kółka w maszynie, rozpoczęła swe ruchy, wybijając takt i melodyę uderzeniami kastanietów.
Zręcznie, lekko, szybko, dokładnie wykonywała taniec. Tak blizko i z taką swobodą stąpała między jajami i koło nieb, że co chwila pomyśleć było można, iż zdepce lub téż przy chybkich zwrotach odepchnie którekolwiek. Bynajmniéj! Nie dotknęła żadnego, chociaż przemykała się wśród rzędów wszelkiego rodzaju krokami, wązkiemi i szerokiemi, a nawet skokami, w końcu zaś napół klęcząc.
Niepowstrzymana, jak maszynerya zegarowa przebiegała swą drogę, a dziwna muzyka dawała ciągle od początku wychodzącému i rozwijającému się tańcowi coraz nową pobudkę przy każdem powtórzeniu. Wilhelma całkowicie pochłonęło dziwaczne widowisko; zapomniał o swych troskach, śledził każde poruszenie kochanej istoty i dziwił się, jak w tym tańcu wybornie się odbijał jéj charakter.
Ukazała się ona surową, ostrą, suchą, gwałtowną, a w łagodnych pozycyach raczéj uroczystą niż miłą. W chwili téj doznał w skupieniu tego, co już czuł dla Mignony. Wzdychał za tém, żeby tę opuszczoną istotę w sercu swem pomieścić jak dziecko własne, wziąć ją w swe objęcia i miłością ojcowską obudzić w niéj zamiłowanie życia.
Taniec się skończył; zsunęła pocichu jajka nogami na kupkę, nie zostawiła żadnego, nie uszkodziła żadnego i stanęła przy nich, zdejmując przepaskę z oczu i kończąc swą sztuczkę ukłonem.
Wilhelm podziękował jéj, że tak zgrabnie i niespodzianie wykonała przed nim taniec, który pragnął zobaczyć. Pogłaskał ją i żałował, że się tak ciężko trudziła. Obiecał jéj nowe ubranie, na co ona odpowiedziała: — Twoje barwę! I to jéj obiecał, chociaż nie wiedział dokładnie, co przez to ona rozumie. Zebrała jaja, kobierzec pod pachę, zapytała, czy czego nie potrzebuje, i wyleciała drzwiami.
Od muzykanta dowiedział się, że Mignon od niéjakiego czasu wiele zadawała sobie trudu, by mu dopóty wyśpiewywać taniec, który był znaném fandango, aż go mógł zagrać. Ofiarowała mu nawet za jego pracę pieniądze, których on jednak przyjąć nie chciał.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY.
Po niespokojnej nocy, którą przyjaciel nasz przebył częścią czuwając, częścią ciężkierai snami dręczony, ukazującémi Maryannę już to w całéj piękności, już to w nędznej postaci, to z dzieckiém na ręku, to pozbawioną go, zaledwie nastał poranek, gdy.już weszła Mignon z krawcem. Przyniosła szare sukno i niebieską kitajkę, i swoim zwyczajem oświadczyła krótko, że chce mieć nowy kubraczek i spodnie żeglarskie, z niebieskiemi wykładami i wstążkami, jak je widziała w mieście na chłopcach.
Wilhelm od utraty Maryanny zarzucił wszelkie jaśniéjsze barwy Przyzwyczaił się do szaraczka, ubrania cieniów, i tylko chyba ’niebieska podszewka, albo kołnierzyk tego koloru, ożywiały nieco ów skromny ubiór. Mignon, pragnąc nosić jego barwy, przynagliła krawca, który obiecał dostawić robotę niebawem.
Godziny tańca i szermierki, które przyjaciel nasz z Laertesem odbywał, nie bardzo się powodziły. Przerwało je rychłe przybycie Meliny, który szczegółowo dowodził, że teraz już się zgromadziło towarzystwo, mogące nawystawiać sztuk dosyć. Ponowił się téż projekt, żeby Wilhelm wyłożył trochę grosza na urządzenie, na co ten okazał się znowu niezdecydowanym.
Filina i dziewczęta przyszły niebawem potém ze śmiechem i hałasem. Wymyśliły znowu jakiś spacer, gdyż zmiana miejsca i przedmiotów były zabawą, za którą zawsze tęskniły. Jeść codzień gdzieindziéj było najwyższém ich życzeniem. Tym razem miała to być przejażdżka na wodzie.
Statek, na którym mieli płynąć wzdłuż zakrętów przyjemnej rzeki, był już zamówiony przez Pedanta. Filina nagliła, towarzystwo nie ociągało się i wkrótce siedzieli w łodzi.
— Cóż teraz robić będziemy? — rzekła Filina, gdy wszyscy usiedli na ławkach.
— Najprostszą byłoby rzeczą — odparł Laertes — wypróbować bez przygotowania jaką sztukę. Niech każdy weźmie najstosowniéjszą do swego charakteru rolę, a zobaczymy, jak nam pójdzie.
— Wybornie! — rzekł Wilhelm — w towarzystwie bowiem, w którém niema udawania, w którém każdy folguje swemu tylko nastrojowi, nie mogą długo mieszkać wdzięk i zadowolenie! a gdzie jest ciągłe udawanie, tam one wcale nie przychodzą. Nieźle to zatém pomyślano; zaraz z początku zgadzamy się na udawanie, a potém pod maską będziemy tak szczeremi, jak tylko zechcemy.
— Tak jest — rzekł Laertes — dlatego to tak przyjemnie żyje się z kobietami, które się nigdy nie okazują w swojéj naturalnej postaci.
— To sprawia — zauważyła pani Melina — że one nie są tak próżne jak mężczyźni, którzy wyobrażają sobie, że są już dosyć godnemi kochania tak, jak ich natura stworzyła.
Tymczasem płynęli wpośród miłych zarośli i wzgórz, wpośród ogrodów i winnic, a młode panny, szczególniéj zaś pani Melina, wyrażały swój zachwyt nad okolicą. Ostatnia zaczęła nawet wygłaszać uroczyście zgrabny poemacik w rodzaju opisowym o podobnej uczcie na świeżem powietrzu, ale Filina przerwała jéj i podała wniosek, żeby nikt nie śmiał mówić o przedmiocie martwym; a natomiast przeprowadzała gorliwie projekt improwizowanej komedyi.
Hałaśliwy starzec miał grać pensyonowanego oficera, Laertes, fechtmistza bez zajęcia, Pedant — żyda; ona sama chciała być tyrolką, a innym pozostawiła role do wyboru. Trzeba było sobie wystawić, iż stanowili oni towarzystwo zupełnie sobie obce, które spotkało się dopiéro na okręcie kupieckim.
Zaczęła natychmiast grać swą rolę z żydem i zapanowała ogólna wesołość.
Niedaleko odjechano, gdy się majtek zatrzymał, ażeby za pozwoleniem towarzystwa zabrać jeszcze kogoś, co stał na brzegu i dawał znaki.
— Właśnie to, czego jeszcze potrzebujemy — zawołała Filina — ślepego pasażera brakło jeszcze towarzystwu podróżnemu.
Na statek wszedł mężczyzna dobrze zbudowany, którego z ubrania i szanownéj miny, można było wziąć za księdza. Powitał towarzystwo, które mu we właściwy sposób podziękowało i zaznajomiło zaraz ze swoim żartem. Przyjął w nim rolę księdza wiejskiego, którą ze zdziwieniem wszystkich odegrał jaknajśliczniéj; to napominając, to opowiadając historyjki, dozwalając widzieć słabe swe strony, a przecie umiejąc zachować swą godność.
Każdy, co choćby raz jeden wyszedł ze swego charakteru, musiał dawać fant. Filina zbierała je z wielką starannością i groziła szczególniéj duchownemu mnóstwem pocałunków, chociaż on nigdy karze nie podpadł. Natomiast Melina zrabowany był całkowicie, spinki od koszuli, sprzączki i wszystko, co było na nim ruchomego, wzięła Filina do siebie; miał on bowiem przedstawiać podróżującego Anglika i w żaden sposób nie mógł wejść w swą rolę.
Czas mijał tymczasem jaknajprzyjemniéj; każdy wytężał jak tylko mógł swą wyobraźnię i dowcip i każdy upiększał swą rolę milemi i zabawnemi żartami. Tak przybyli do miejsca, gdzie się chciano zatrzymać przez dzień cały; a Wilhelm wkrótce wszedł z duchownym, jak go nazwiemy ze względu na powierzchowność i rolę, na przechadzce w zajmującą rozmowę.
— ćwiczenie takie — rzekł Nieznajomy — uważam za bardzo pożyteczne wśród aktorów, a nawet w towarzystwie przyjaciół i znajomych. Jestto sposób najlepszy, by ludzi wydobyć z siebie samych i zrobiwszy obrót, znowu ich w siebie wprowadzić. Powinnoby ono być wprowadzone w każdej trupie, żeby się tym sposobetn od czasu do czasu wprawiać musiała, publiczność zaś zyskałaby ua tém z pewnością, gdyby co miesiąc przedstawiana była sztuka niepisana, do czegoby oczywiście przygotowywać się musieli aktorowie na licznych próbach.
— Nie należałoby — odparł Wilhelm — sztuki tego rodzaju wyobrażać sobie tak, jakby układała się na poczekaniu bez żadnego przygotowania, ale raczéj tak, że plan, akcya i podział scen są określone, a tylko wykonanie pozostawione aktorom.
— Bardzo słusznie — rzekł Nieznajomy — i właśnie co do tego wykonania, to sztuka taka, gdyby się tylko aktorowie włożyli, zyskałaby nadzwyczajnie. Nie wykonanie w słowach, gdyż niemi musi pracę swoję ozdobić rozważny autor, ale wykonanie w giestach i minach, wykrzykach i co do tego należy, słowem niema, napółglośna gra, która u nas, jak się zdaje, zwolna znika całkiém.
Są zaiste w Niemczech aktorowie, których ciało wyraża to, co myślą i czują, którzy milczeniem, ociąganiem się, skinieniami, łagodnemi i wdzięcznemi poruszeniami ciała, umieją słowa wyprzedzić a przerwy w rozmowie złączyć z całością przez stosowną pantominę; ale ćwiczenie, któreby przyszło w pomoc szczęśliwemu temperamentowi i nauczyło spółubiegać się z autorem, nie jest tak rozpowszechnione, jakby do życzenia było na pociechę tych, co teatr odwiedzają.
— A czyżby szczęśliwy temperament — odparł Wilhelm — jako rzecz pierwsza i ostatnia nie mógł sam przez się zaprowadzić aktora, jak każdego innego artystę, jak każdego może człowieka, do celu tak wysoko postawionego? — Rzeczą pierwszą i ostatnią, początkiém i końcem niechby sobie był i pozostał; ale w środku brakowałoby niéjednego artyście, jeżeliby wykszałcenie nie zrobiło z niego, czem być powinien, i to wczesne wykształcenie, bo może ten, któremu przypisują gieniusz, jest w gorszém położeniu, aniżeli ten, co posiada tylko zwykłe zdolności; gdyż tamten łatwiéj niż ten może być ni ewykszałcony i daleko silniéj na fałszywe drogi pchnięty.
— Ależ — zauważył Wilhelm — czyż gieniusz nie wyratuje się sam, czy nie uleczy ran, które sam sobie zadał? — Wcale nie — odrzekł tamten — albo przynajmniéj bardzo a bardzo niedostatecznie, bo niech nikt nie sądzi, żeby mógł przemienić pierwsze wrażenia młodości. Jeżeli ktoś wyrósł w błogiéj wolności, otoczony pięknemi i szlachetnemi przedmiotami, obcując z dobremi ludźmi; jeżeli mistrzowie nauczyli go tego, co najpierw umieć powinien, ażeby resztę łatwiéj pojąć; jeżeli się nauczył tego, czego nigdy oduczać się nie potrzebuje; jeżeli pierwsze jego czyny były tak nakierowane, że może w przyszłości łatwiéj i swobodniéj wykonywać dobro, nie będąc zmuszony odzwyczajać się od niczego: to człowiek taki będzie prowadził życie czystsze, doskonalsze i szczęśliwsze, niż inny, który pierwsze swe siły młodzieńce terać musiał wśród oporu i błędów. Tyle się mówi i pisze o wychowaniu, a niewielu widzę ludzi, którzyby zrozumieli i w wykonanie wprowadzić zdołali proste, ale wielkie to pojęcie, mieszczące w sobie wszystkie inne.
— Może to i prawda — rzekł Wilhelm — każdy bowiem człowiek tyle jest ograniczonym, że chciałby wychować innego na swoje podobieństwo. Szczęśliwi więc ci, których bierze los w opiekę, gdyż on wychowuje każdego w sposób właściwy.
— Los — odparł Nieznajomy uśmiechając się — jest wytwornym, ale drogim ochmistrzem. Wolałbym bądź-co-bądź trzymać się rozumu mistrza ludzkiego. Los, dla mądrości którego mam głębokie uszanowanie, miewa w przypadku, jako środku swego działania, organ bardzo niepodatny. Rzadko bowiem ten wykonywa dokładnie i wiernie, co tamten zadecydował.
— Dziwną bardzo myśl wypowiadasz pan, jak mi się zdaje — rzecze Wilhelm.
— Wcale nie! To, co się dzieje na świecie, po większéj części usprawiedliwia mniemanie moje. Czyż wiele zdarzeń nie zapowiada w początku czegoś rozumnego, a nie kończy się zazwyczaj czemś niedorzeczném? — Pan żartujesz.
— A czyż nie tak samo bywa — mówił tamten daléj — z tém, co spotyka tego i owego człowieka? Dajmy na to, los przeznaczył kogoś na dobrego aktora (a dlaczegożby nie miał nas zaopatrywać i w dobrych aktorów także?), a tymczasem na nieszczęście przypadek zaprowadził młodzieńca do jasełek, gdzie tenże nie mógł się wcześnie powstrzymać, by nie brać udziału w czemś niesmaczném, poczytywać za bardzo interesujące, co było niedorzeczném, i tjm sposobem ze strony niewłaściwéj doznać w młodości wrażeń, które nigdy nie wygasają, którym nigdy nie możemy odmówić pewnéj przychylności.
— Skąd pan wpadł na jasełka? — przerwał mu Wilhelm z niéjakiém zdumieniem.
— Był-to przykład dowolny, jeżeli się on panu nie podoba, weźmiemy inny. Los, dajmy na to, przeznaczył kogoś na wielkiego malarza, a przypadkowi podobało się pchnąć go za młodu w brudne chaty, stajnie i obory; czyż pan sądzisz, że taki człowiek wzniesie się kiedy do czystości, do szlachetności, do wolności ducha? Im żywiéj wchłonął on w młodości pierwiastek nieczysty, uszlachetniając go po swojemu, tém silniéj pomści się ten pierwiastek na nim w dalszém życiu, ponieważ zrósł się z nim jaknajściślej, gdy go artysta pokonać się starał. Kto żył za młodu w złem, lichem towarzystwie, zawsze tęsknić za niém będzie, chociaż późniéj lepsze pozna, bo mu wrażenie tamtego pozostało wraz ze wspomnieniem młodzieńczych, rzadko powtarzających się radości.
Łatwo sobie wyobrazić, że przy takiéj rozmowie reszta towarzystwa powoli się pooddalała. Zwłaszcza Filina zaraz z początku odeszła na bok. Boczną drożyną powrócono do rozmawiających. Filina wydobyła fanty, które wykupywać było trzeba rozmaitemi sposobami, przyczem Nieznajomy zalecił się całemu towarzystwu, a szczególniéj kobietom bardzo zgrabnemi pomysłami i niewymuszonym współudziałem; i tak upływałyjaknajprzyjemniéj godziny dnia wśród żartów, śpiewów, pocałunków i wszelkiego rodzaju zalotów.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY.
Ody chcieli wrócić do gospody, obejrzeli się za swoim księdzem, ale ten znikł i nigdzie odnalćść go nie było można.
— To niegrzecznie — rzekła pani Melina — ze strony człowieka, który zresztą zdaje się posiadać wiele uprzejmości, opuszczać bez pożegnania towarzystwo, co go przyjęło tak mile.
— Przez cały ten czas namyślałem się — rzecze Laertes — gdzie ja mogłem już niegdyś widzieć tego dziwnego człowieka. Właśnie zamierzałem zapytać go przy rozstaniu.
— I mnie toż samo się snuło — odparł Wilhelm — i z pewnością nie puściłbym go, póki-by nam nie odsłonił czegoś bliższego z okoliczności swego życia. Albo mylę się bardzo, albo już z nim gdzieś rozmawiałem.
— A jednak możecie się w tém istotnie mylić — zauważyła Filina. — Mąż ten posiada właściwie tylko pozory znajomego, ponieważ wygląda jak człowiek, a nie jak Jasiek czy Maciek.
— Cóż to ma znaczyć? — rzecze Laertes — a czyż my nie wyglądamy także jak ludzie? — Wiem, co mówię — odparła Filina — a jeżeli mnie nie rozumiecie, to dajcie pokój, Nie potrzebuję przecież w dodatku wykładać słów swoich.
Zajechały dwa powozy. Pochwalono troskliwość Laertesa, że je zamówił. Filina zajęła miejsee obok pani Meliny, naprzeciw Wilhelma, a reszta się ulokowała jak mogła. Laertes jechał z powrotem do miasta na koniu Wilhelma, przyprowadzonym również.
Zaledwie Filina zasiadła w powozie, zaczęła śpiewać zgrabne piosenki i zwróciła zręcznie rozmowę na opowiadania, które mogłyby być według niéj traktowane dramatycznie z powodzeniem.
Tym przebiegłym zwrotem wprawiła rychło swego młodego przyjaciela w jaknajlepszy humor; ułożył on natychmiast z bogatego zapasu żywych obrazów swoich całkowite widowisko ze wszystkiemi aktami, scenami, charakterami i powikłaniami. Poczytano za potrzebne wpleść kilka aryj i śpiewów; utworzono je, a Filina, która się stosowała do wszystkiego, dopasowała do nich znane melodye i zaśpiewała je odrazu. Był to właśnie jéj dzień piękny, bardzo piękny; potrafiła przyjaciela naszego rozruszać rozmaitemi wabikami; było mu tak błogo, jak już dawno nie było.
Od ezasu, gdy owo okrutne odkrycie co do Maryanny rozdarło mu duszę, wiernym pozostał ślubowi unikania zatrzaskującej się paslki objęć niewieścich, strzeżenia się płci przewrotnéj, zamykania w swéj piersi bólów swoich, skłonności, słodkich życzeń. Sumienność, z jaką ślub ten wykonywał, dawała tajną karmię całéj istocie jego, a że serce nie mogło pozostać bez współczucia, więc miłosne wywnętrzanie się stało się jego potrzebą. Chodził teraz znowu jakby otoczony pierwszą mgłą młodości; oczy jego obejmowały z radością każdy przedmiot poważny; a sąd jego nigdy nie był oględniéjszy co do miłej jakiejś postaci. Jak niebezpieczną dla niego w takim stanie musiała być przebiegła dziewczyna, łatwo sobie, niestety, wyobrazić.
W gospodzie zastali już w pokoju Wilhelma wszystko gotowem na przyjęcie; krzesła ustawione były w porządku do odczytu, stół postawiony w środku; tu miało stanąć naczyuie z ponczem.
Sztuki z czasów rycerstwa niemieckiego były właśnie wtedy nowością i ściągnęły na siebie uwagę i zamiłowanie publiczności.
Stary zrzęda przywiózł z sobą jednę sztukę tego rodzaju; postanowiono zrobić odczyt. Usiedli. Wilhelm ujął egzemplarz i zaczął czytać.
Opancerzowych rycerzy, stare zamki, szczerość, uczciwość i słowność, a zwłaszcza niezależność osób działających, przyjęto z wielkiém uznaniem. Prelegent wysilał się jak mógł, a towarzystwo nie posiadało się z radości. Między drugim a trzecim aktem pojawił się poncz w dużéj wazie, a że w saméjże sztuce bardzo wiele pito i trącano się, nic nie było zatém naturalniéjszego, jak żeby towarzystwo w każdym takim razie żywo się stawiało na miejscn bohatera, zaraz pobrzękiwało szklankami i krzyczało wiwat na cześć ulubieńca z pośród osób działających.
Każdy gorzał ogniem najszlachetniéjszego ducha narodowego.
Jakże się wielce podobało temu towarzystwu niemieckiemu, że się mogło stosownie do swego charakteru, zabawiać poetycznie na własnym gruncie! Sklepienia szczególniéj i piwnice, zrujnowane zamki, mech i spróchniałe drzewa, a nadewszystko nocne sceny z cyganami i sąd tajemny, sprawiały efekt niedouwierzenia. Każdy aktor już widział, jak niebawem w hełmie i pancerzu, każda aktorka, jak w dużym stojącym kołnierzu produkować będzie przed publicznością swoję niemieckość. Każdy Chciał zaraz przyswoić sobie imię ze sztuki lub z dziejów niemieckich, a pani Melina zaklinała się, że syna lub córkę, ku czemu miała nadzieję, nie inaczéj ochrzci jak Adalbertem albo Matyldą.
Koło piątego aktu uznanie stało się hałaśliwszém i głośniéj — szém, a nawet w końcu, gdy bohater uszedł rzeczywiście swemu prześladowcy i ukarał tyrana, zachwyt był tak wielkim, że przysięgano, iż nigdy nie przebyto tak szczęśliwych godzin. Melina, którego napój natchnął, był najgłośniéjszym; a gdy drugą wazę ponczu wypróżniono i północ się zbliżała, Laertes zaklął się uroczyście, że żaden człowiek nie jest godny przytknąć kiedykolwiek wargi do tych szklanic, i wraz z tém zaklęciem wyrzucił swą szklankę poza siebie a przez szyby na ulicę. Inni poszli za jego przykładem, a pomimo protestacyj gospodarz, który nadbiegł, waza téż ponczowa, która nie powinna już była po takiéj uroczystości być zbezczeszczoną nieświętym napojem, rozbita została w tysiąc kawałków. Filina, na któréj najmniéj znać było upojenie, gdy tymczasem obie panienki w nienajprzyzwoitszych pozycyach rozłożyły się na kanapie, pobudzała innych do hałasu, ciesząc się ze zniszczenia. Pani Melina deklamowała jakieś wzniosłe poemata, a jéj mąż, który w oszołomieniu nie był zbyt miłym, zaczął wymyślać na złe przyrządzenie ponczu, zapewniając, że on całkiém inaczéj rozumie wyprawienie uroczystości; — a gdy Laertes nakazywał milczenie, stawał się on coraz głośniéjszym i bardziéj grubijańskim, tak, że Laertes w końcu, niedługo się namyślając, rzucił mu na głowę skorupy z wazy i tém niemało powiększył hałas.
Tymczasem straż nocna nadeszła i żądała, by ją do wnętrza wpuszczono. Wilhelm, wielce rozgrzany czytaniem, chociaż pił mało, miał dosyć kłopotu, aby z pomocą gospodarza zaspokoić ludzi pieniędzmi i dobrem słowem, a członków towarzystwa, w ich niemiłem położeniu, dostawić do domu. Wróciwszy, rzucił się sném zmorzony, pełen niechęci, nierozebrany na łóżko, a nic nie mogło się równać nieprzyjemnemu uczuciu, gdy nazajutrz otworzył oczy i ponurem okiém spojrzał na spustoszenia doby poprzedniéj, na śmiecie i złe skutki, jakie wywarło pełne fantazyi, życia i dobrych intencyj dzieło poety.
ROZDZIAŁ JEDENASTY.
Po krótkim namyśle przywołał zaraz gospodarza i kazał zarówno szkody, jak ucztę zapisać na swój rachunek. Równocześnie dowiedział się nie bez przykrości, że koń jego tak był wczoraj przez Laertesa przy powrocie zmęczony, iż się prawdopodobnie, jak to mówić się zwykło, ochwacił, i że kowal mało daje nadziei co do polepszenia się jego zdrowia.
Natomiast pozdrowienie, przesłane przez Filinę z okna, wprawiło go znowu w pogodne usposobienie; poszedł natychmiast do najbliższego sklepu kupić dla niéj jaki podarunek, który winien jéj był dotąd za gładyszkę od pudru, i musimy wyznać, nie trzymał się w granicach proporcyonalnego odwdzięczenia się. Kupił jéj nietylko parę bardzo ładnych kolczyków, ale wziął nadto kapelusz i chusteczkę na szyję i kilka innych drobiazgów, jakie pewnego dnia w oczach jego marnotrawnie wyrzuciła.
Fani Melina, która przyszła go obserwować właśnie wtedy, gdy dary swoje wręczał, wystarała się jeszcze przed obiadem o sposobność zrobienia bardzo poważnych wymówek co do jego uczucia dla tego dziewczęcia; on zaś był tembardziéj zdziwiony, że niczego się mniéj nie spodziewał, jak takich zarzutów. Zaklął się uroczyście, że mu ani w myśli postało starać się o tę osobę, któréj przypadki znał dobrze; tłómaczył się, jak mógł, ze swego przyjaznego i grzecznego względem niéj postępowania, ale bynajmniéj nie uspokoił pani Meliny; stawała się ona owszém coraz bardziéj niezadowoloną, spostrzegając, że pochlebstwo, którém zyskała sobie pewien rodzaj skłonności naszego przyjaciela, nie wystarcza do obrony tego posiadania przeciwko napadom osoby żywej, młodszej i uposażonej od natury obficiej.
I męża jéj, gdy się zeszli przy stole, zastali również w bardzo złym humorze, zaczął on go już objawiać w drobnostkach, gdy wtem wszedł gospodarz i doniósł o przybyciu harfiarza.
— Wysłuchacie państwo niewątpliwie z przyjemnością — rzekł on — muzyki i śpiewów tego człowieka; kto tylko go posłyszy, nie może się powstrzymać, by go nie podziwiać i nie udzielić mu trochę grosza.
— Wyrzuć go pan — odparł Melina — nie jestem wcale usposobiony do słuchania lirnika, a wśród nas są przecież śpiewacy, którzyby także zarobić coś chcieli.
Słowom tym towarzyszyło ukośne a złośliwe spojrzenie zwrócone ku Filinie. Zrozumiała go i zaraz była gotowa wziąć w opiekę, ku jego zmartwieniu, zapowiedzianego śpiewaka. Zwróciła się do Wilhelma i rzekła: — Czyż nie posłuchamy tego człowieka, czyż nic nie zrobimy, aby się wyrwać z tych okropnych nudów? Melina chciał jéj odpowiedzieć i spór mógłby się był zaognić, gdyby Wilhelm nie był pozdrowił wchodzącego właśnie człowieka, przywołując go skinieniem.
Postać tego dziwnego gościa wprawiła całe towarzystwo w zdumienie, tak, że on zajął już krzesło, zanim ktokolwiek się ośmielił zapytać go lub cokolwiek wymówić. Łysa jego czaszka otoczona była odrobiną siwych włosów, wielkie niebieskie oczy patrzały łagodnie z pod długich białych rzęs. Nos miał pięknie ukształtowany a długa biała broda nie zakrywała uprzejmych ust; długa ciemnobrunatna szata otaczała smukłe ciało od szyi aż do stóp. Na harfie, którą postawił przed sobą, zaczął preludya.
Miłe dźwięki, wydobyte przezeń z instrumentu, rozpogodziły niebawem towarzystwo.
— Zwykle i śpiewasz, dobry starcze — rzekła Filina.
— Daj nam coś, coby serce i ducha wraz ze zmysłami rozweseliło — rzekł Wilhelm. — Instrument powinien towarzyszyć tylko głosowi; gdyż melodye, pasaże i skoki bez słów i znaczenia wydają mi się podobnemi do motylów lub ładnych pstrych ptaków, które w powietrzu wkoło latają przed oczyma naszemi, za któremi ciągle ubiegamy się, chcąc je sobie przywłaszczyć; przeciwnie śpiew unosi się, jak duch jaki, ku niebu i pobudza lepszą naszę cząstkę, by mu towarzyszyła.
Starzec spojrzał na Wilhelma, potém w górę, uderzył kilka razy w harfę i zaczął pieśń. Zawierała ona pochwałę śpiewu, wysławiała szczęście śpiewaków i napominała ludzi, by ją czcili. Wyśpiewał tę pieśń z takiém życiem i prawdą, że zdawało się, jakoby ją utworzył w téj chwili z danej pobudki. Wilhelm ledwie się wstrzymał, by go za szyję nie objąć; obawa tylko, żeby nie wzbudzić głośnego śmiechu, ściągnęła go na krzesło; inni bowiem robili już półgłosno głupie uwagi i spierali się, czy to klecha, czy żyd.
Kiedy spytano o autora pieśni, nie dał stanowczej odpowiedzi, zapewnił tylko, że ma śpiewów podostatkiém i że pragnie tylko, aby się mogły podobać. Większa część towarzystwa była wesoła i radosna, nawet Melina stał się otwartym na swój sposób, i gdy rozmawiano z sobą i żartowano, zaczął starzec śpiewać bardzo świetną pochwałę życia towarzyskiego. Wychwalał powabnemi dźwiękami jedność i uprzejmość. Naraz śpiew jego stał się suchy, surowy i zmącony, gdy opłakiwał zawzięte zamknięcie się w sobie, nierozumną nieprzyjaźń i niebezpieczną niezgodę, a każda dusza z ochotą odrzuciła te niewygodne więzy, gdy unosząc się na skrzydłach ujmującej ’melodyi, sławił twórców pokoju i opiewał szczęście dusz, które się odnalazły.
Zaledwie skończył, Wilhelm zawołał do niego: — Ktokolwiek jesteś, co jak możny duch opiekuńczy przychodzisz do nas ze słowami błogosławieństwa i życiodajności, przyjmij cześć moje i podziękowanie! uczuj, że wszyscy cię podziwiamy, i powiedz nam, jeżeli czego potrzebujesz! Starzec milczał, powiódł palcami po strunach, potém szarpnął je silniéj i śpiewał: „Co tam rozbrzmiewa tak w oddali Od bramy, dźwięcząc głucho? Niech śpiew ten w przodków sali Napawa nasze uchol“ Tak mówił król; paź się uwinął, A gdy powrócił, król nań skinął: „Wprowadzić mi starego!* „Pozdrawiam was, szlachetne pany, Pozdrawiam, piękne damy! Gwiazd świetnych tutaj wiec zebrany, Lecz imion ich nie znamy.
W téj sali, gdzie przepychu tyle, Olśniony wzrok mój choć na chwilę Niech wielbi gwiazdy owe*.
I przymrużywszy śpiewak oczy, Uderzył w pełne tony.
Rycerzy wzrok się wkoło toczy A niewiast w dół spuszczony.
Król rad był z pieśni, więc przy trunku Rozkazał piewcy w podarunku Złocisty łańcuch podać. ] „Ten łańcuch złoty, to nie znamię Potulnéj piewcy duszy; Daj go rycerzom, których ramię Potęgę wrogów kruszy; Daj kanclerzowi; on z ochotą Tę nową tóż nagrodę złotą Przy innych nosić będzie.
„Ja śpiewam, jako ptaszek śpiewa, W gęstwinie tam nad wodą; Ta pieśń, co z piersi się wylewa, Sama sobie nagrodą.
Lecz skoro prosić, to szklanicę Z ochotą w ręce chwycę, Najprzedniéjszego winau.
Do ust przyłożył złote wino I spełnił napój smaczny.
„Błogosławiona bądź, gościno, Gdzie dar to małoznaczny! Gdy szczęście służy wam statecznie, Dziękujcie Bogu tak serdecznie, Jak ja wam dziś dziękuję“ ).
Gdy śpiewak, pieśń skończywszy, chwycił szklankę wina, które stało dla niego nalane, i wychylił je, z miną przyjazną zwracając się ku swoim dobrodziejom, powstała w zebraniu radość ogólna.
Klaskano i wołano, żeby mu ta szklanica wyszła na zdrowie, na pokrzepienie starych jego członków.
Śpiewał jeszcze kilka romanc i wzbudzał coraz większe ożywienie w towarzystwie.
— Czy znasz, stary, melodyę: „Pasterz się ku tańcowi stroił“-zawołała Filina.
— A jakże — odparł — jeżeli pani zaśpiewać zechcesz pieśń, ja nie zawiodę.
Filina wstała i trzymała się pogotowiu. Stary rozpoczął melodyę, a ona śpiewała pieśń, któréj nie możemy udzielić czytelnikom naszym, gdyżby ją może poczytali za niesmaczną a nawet nieprzyzwoitą.
Tymczasem towarzystwo, stając się coraz to weselszém, wypiło jeszeze niéjedną butelkę wina i zaczęło być bardzo głośném.
Ponieważ jednak przyjacielowi naszemu w świeżéj jeszcze pamięci unosiły się smutne następstwa wesołości, starał się ją przerwać, włożył starcowi do ręki hojne wynagrodzenie za jego trudy, inni dodali także coś-niecoś, pozwolono mu odejść i spocząć i obiecano sobie na wieczór powtórną przyjemność z jego umiejętności.
Gdy się oddalił, rzekł Wilhelm do Filiny: — Nie mogę ja wprawdzie w zmysłowéj piosnce pani uznać zalety ani poetyckiej, ani obyczajowej; ale jeżeli pani z takąż naiwnością, właściwością i wdziękiém wykonasz kiedy w teatrze coś odpowiedniego, to z pewnością otrzymasz pani ogólne żywe oklaski.
— Tak — odrzekła Filina — musi to być bardzo przyjemne wrażenie grzać się przy lodzie.
— Wogóle — mówił Wilhelm — jak dalece człowiek ten zawstydza niéjednego aktora! Czyś pani zauważyła, jak było stosowném dramatyczne wypowiedzenie jego romanc? Niewątpliwie, w jego śpiewie było więcéj wyrazistości niż w naszych sztywnych osobach na scenie; możnaby przedstawienie sztuk niektórych uważać raczéj za opowiadanie, a tym muzykalnym opowiadaniom przypisać zmysłową obecność.
— Jesteś pan niesprawiedliwym! — odparł Laertes — nie uważam siebie ani za wielkiego aktora, ani za śpiewaka; ale to wiem, że muzyka, kierując poruszeniami ciała, nadaje im życie, że zarazem przepisuje im miarę; jeżeli zaś deklamacya i sposób przedstawienia wskazane mi są już przez kompozytora; to jestem całkiém innym człowiekiém, aniżeli kiedy w dramacie prozaicznym winieném to wszystko stworzyć i wynaleźć sobie takt i deklamacyę, w ezem mi jeszcze każdy spółgrający przeszkodzić może.
— Ja tyle tylko wiem — rzecze Melina — że człowiek ten istotnie zawstydza nas w jednym punkcie i to w punkcie głównym. Siła jego talentów pokazuje się w korzyści, jaką z nich ciągnie. Nas, co może niebawem będziemy w kłopocie, skąd dostaniemy obiad, skłania on, by się z nim obiadem naszym podzielić. Umie on pieniądze, których moglibyśmy użyć dla jakiegoś ustalenia się, wywabić nam z kieszeni piosenką. Wydaje się rzeczą tak przyjemną wyrzucać pieniądze, któremiby można było stworzyć egzystencyę sobie i innym.
Rozmowa wskutek téj uwagi przybrała zwrot nienajprzyjemniéjszy. Wilhelm, ku któremu zarzut ten właściwie był zwrócony, odpowiedział z niéjakiém roznamiętnieniem, a Melina, który się J. W. Goethe. Wilhelm Meister. 7 wcale nie ubiegał o największą delikatność, wypowiedział w końcu swoje skargi dosyć suchemi słowy.
— Już to dwa tygodnie temu — mówił — jak-eśmy oglądali zastawiony tu teatr i garderobę, mogliśmy mieć jedno i drugie za bardzo mizerną sumkę. Zrobiłeś mi pan wówczas nadzieję, że mi na tyle udzielisz kredytu, a dotychczas nie spostrzegłem, żebyś pan myślał o tém i zbliżył się do jakiegoś postanowienia. Gdybyś się wówczas wziął do rzeczy, bylibyśmy już teraz w ruchu.
Zamiaru odjazdu dotychczas pan nie wykonałeś, a pieniędzy, jak mi się zdaje, przez ten czas nie oszczędzałeś, są bądź-co-bądź osoby, umiejące znaleźć zawsze sposobność, żeby one prędzéj wychodziły.
Zarzut ten, niezupełnie niesłuszny, dotknął naszego przyjaciela.
Odpowiedział nań coś-niecoś żywo a nawet gwałtownie; a ponieważ towarzystwo powstało i rozproszyło się, pomknął ku drzwiom, dając dość wyraźnie do poznania, że już dłużéj nie pragnie zatrzymywać się wśród tak niegrzecznych i niewdzięcznych ludzi.
Zły zeszedł na dół, usiadł na ławce kamiennej, która stała przed bramą jego hotelu, i nie spostrzegł, że częścią z ochoty, częścią ze zmartwienia wypił więcéj niż zazwyczaj.
ROZDZIAŁ DWUNASTY.
Po niéjakim czasie, który przepędził siedząc i patrząc przed siebie, zaniepokojony różnemi myślami, przemknęła się, śpiewając, Filina przez bramę, usiadła przy nim, ba, należałoby prawie powiedzieć, na nim, tak blizko do niego się przysunęła, wspierając się na jego ramionach, bawiła się jego kędziorami, głaskała go i najmilszemi w świecie przemawiała słowy. Prosiła go, żeby został i nie opuszczał jéj saméj wśród towarzystwa, w któremby z nudów umarła, mówiła, że nie może już wytrzymać pod jednym dachem z Meliną i dlatego tu się przeniosła.
Napróżno starał się zbyć ją, przekonywając, że dłużéj zostać ani może, ani powinien. Nie przestawała prosić, co więcéj, niespodzianie zarzuciła rękę wkoło jego szyi i pocałowała go z najżywszym wyrazem pożądania.
— Czyś oszalała, panno Filino? — zawołał Wilhelm, starając się oswobodzić. Robić otwartą wszystkim ulicę świadkiém takich pieszczot, na które wcale nie zasługuję! Daj mi pani pokój, nie mogę zostać i nie zostanę.
— A ja cię będę trzymała — odrzekła — i dopóty tu na ulicy będę cię całowała, póki mi nie przyrzeczesz, czego sobie życzę.
Zaśmieję się na śmierć — mówiła daléj — po téj poufałości wezmą mię pewnie ludzie za twoję żonę od miesiąca, a małżonkowie widząc tak wdzięczną scenę, chwalić mię będą przed swemi kobietami jako wzór dziecięco naiwnéj czułości.
Przechodziło właśnie kilku ludzi, a ona całowała go jaknajwdzięczniéj, on zaś, by zgorszenia nie dawać, był zmuszony grać rolę cierpliwego małżonka. Następnie wykrzywiała się za plecami ludziom i rozswywolona popełniała różnorodne zbereżeństwa, aż jéj przyrzec musiał, że zostanie dziś jeszcze i jutro i pojutrze.
— Z pana to pień istotny! — rzekła następnie, odczepiwszy się od niego — a ja głupia jestem, że marnuję tyle uprzejmości względem pana.
Wstała rozdrażniona i uszła kilka kroków; potém wróciła, śmiejąc się, i zawołała: — Zdaje mi się, że dlatego właśnie zadurzyłam się w tobie; pójdę i przyniosę pończochę, aby mieć coś do roboty. Siedź-że, abym zastała kamiennego człowieka na kamiennej ławce.
Tym razem sądziła go niesprawiedliwie; bo chociaż tak bardzo usiłował uwolnić się od niéj, to w téj chwili, gdybj’ się znajdował wraz z nią w ustronnej altanie, nie zostawiłby prawdopodobnie pieszczot jéj bez odpowiedzi.
Rzuciwszy nań swawolne spojrzenie, weszła do domu. Nie miał bynajmniéj pociągu pójść za nią, owszém postępowanie jéj wywołało w nim wstręt nanowo; a jednak wstał, sam nie wiedząc poco, z ławki, aby podążyć za nią.
Miał właśnie wejść w bramę, gdy nadszedł Melina, przemówił do niego potulnie i prosił o przebaczenie za parę zbyt twardo wśród sprzeczki wypowiedzianych wyrażeń.
— Nie bierz mi pan za złe — mówił daléj — że w stanie, w jakim się znajduję, pokazuję się może zanadto nieufnym, ale troska o żonę, a wkrótce zapewne i o dziecko, nie dozwala mi żyć spokojnie z dnia na dzień i przepędzać czas na używaniu przyjemnych wrażeń, jak to wolno panu. Namyśl się pan, i jeżeli możesz, to uczyń mię właścicielem przyborów teatralnych, które się tu znajdują. Niedługo będę dłużnikiém pańskim, a wiecznie wdzięcznym za to pozostanę.
Wilhelm, który widział się niechętnie wstrzymanym na progu, po za który ciągnęła go niepokonana w téj chwili skłonność ku Filinie, odpowiedział, zaskoczony, z roztargnieniem i skwapliwą dobrodusznością: — Jeżeli mam tym sposobem uczynić pana szczęśliwym i zadowolonym, to się już dłużéj namyślać nie będę. Idź pan i ułóż się.
Gotów jestem dziś wieczór jeszcze albo jutro wypłacić pieniądze.
Podał następnie Melinie rękę na stwierdzenie swéj obietnicy i rad był wielce, gdy go ujrzał szybko oddalającego się na ulicy; niestety jednak po raz drugi i to w nieprzyjemniéjszy sposób wstrzymany został od wtargnięcia do domu.
Jakiś młodzieniec z zawiniątkiém na plecach nadszedł ulicą i przystąpił do Wilhelma, który odrazu poznał w nim Fryderyka.
— Jestem z powrotem! — zawołał, rozpatrując wesoło w górę i wkoło wszystkie okna swemi wielkiemi niebieskiemi oczyma — gdzie jest panienka? Licha tam wytrzymać dłużéj na świecie, nie widząc jej! Gospodarz, który na to właśnie nadszedł, odpowiedział: — Jest ona na górze.
W kilku skokach chłopak przeleciał schody, a Wilhelm pozostał na progu, jakby przyrośnięty. W pierwszéj chwili byłby chłopca za włosy ściągnął nazad ze schodów; potém gwałtowny kurcz namiętnéj zazdrości zatamował naraz bieg jego sił życiowych i myśli; a kiedy powoli przyszedł do siebie z osłupienia, opanowały go niepokój, niezadowolenie, jakich w życiu swojem jeszcze nie odczuwał.
Poszedł do swego pokoju i zastał Mignonę zajętą pisaniem. Dziecko od niéjakiego czasu starało się z wielką pilnością spisać wszystko, co umiało na pamięć, a to, co napisało, dawało do poprawy swemu panu i przyjacielowi. Była niezmęczoną i robiła dobrze, tylko litery były nierówne a wiersze krzywe. I tu ciało jéj zdawało się opierać duchowi. Wilhelm, któremu, gdy był w spokojnym stanie duszy, wielką radość sprawiała gorliwość dziewczynki, tym razem mało zważał na to, co mu pokazała; ona uczuła to i zasmuciło ją to tém więcéj, że, jak sądziła, bardzo dobrze spełniła swe zadanie.
Niepokój Wilhelma wypędził go na korytarze gospody, gdzie się wałęsał z jednego rogu w drugi, to znów schodził do bramy. Nadjechał jakiś jeździec, bardzo dobréj powierzchowności i okazujący wiele ożywienia, pomimo lat podeszłych. Gospodarz pośpieszył na jego spotkanie, podał mu rękę jako znajomemu przyjacielowi i zawołał: — Hej, masztalerz, czy cię zobaczymy? — Ja myślę tu popasać tylko — odparł przybysz — muszę zaraz lecieć do majątku, aby kazać coprędzej wszystko urządzić. Hrabia przybywa jutro z żoną; zamieszkają tam czas niéjaki, aby ugościć jaknajlepiéj królewicza ***, który prawdopodobnie w téj okolicy założy kwaterę główną.
— Szkoda, że pan zostać u nas nie możesz — odrzekł gospodarz — mamy dobre towarzystwo.
Pachołek jeźdźca, który za nim przykłusował, odebrał konia masztalerzowi, który w bramie zaczął z gospodarzem rozmawiać, patrząc z boku na Wilhelma.
Ten, zauważywszy, że o nim była mowa, oddalił się i przebiegał ulicę w tę i owę stronę.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY.
Wśród gryzącego niepokoju, jaki go opanował, przyszło mu na myśl wyszukać starca, którego harfą spodziewał się wypłoszyć złe duchy. Gdy się spytał o tego człowieka, wskazano mu lichą gospodę w oddalonym zakącie miasteczka; a w niéj po schodach trzeba się było piąć na poddasze, skąd usłyszał odbrzmiewający z izdebki łagodny dźwięk harfy. Były to tony wzruszające serce, żałobne, a towarzyszyła im pieśń smutna, trwożna. Wilhelm przysunął się do drzwi, a że poczciwy starzec wypowiadał rodzaj fantazyi, powtarzając ciągle, częścią śpiewem, częścią recytatywem parę zwrotek tylko, mógł słuchający uważnie zrozumieć niebawem te mniéj więcéj słowa: Kto we łzach chleba nie pożywał, Kto nigdy pełnej troski nocy Na łożu płacząc nie przebywał; Nie zna was, o niebieskie mocy! Wy to nas wprowadzacie w życie, Wy to robicie nas winnemi Potém nas cierpieniem karmicie, Bo każdy grzech kaźń ma na ziemi! Żałosna serdeczna skarga głęboko zapadła w duszę słuchacza.
Zdawało mu się, jakoby niekiedy łzy nie dozwalały staremu ciągnąć dalój; potém brzmiały same struny tylko, aż znowu głos mieszał się z niemi zcicha urwanemi dźwiękami. Wilhelm stał przy odrzwiach; dusza jego była wzruszona głęboko; smutek nieznajomego otworzył mu ściśnięte serce; nie oparł się spółczuciu, nie mógł i nie chciał powstrzymać łez, które i z jego oczu wywołała w końcu serdeczna skarga starca. Wszystkie cierpienia, przygniatające mu duszę, rozwinęły się równocześnie; oddał się im całkowicie, popchnął drzwi i stanął przed starcem, który zmuszony był za siedzenie obrać sobie nędzne posłanie, jedyny sprzęt tego biednego mieszkania.
— Jakieżeś ty obudził w duszy mojéj uczucia, poczciwy starcze? — zawołał — wszystko, co w mem sercu tkwiło, wydobyłeś na jaw; nie przerywaj sobie, lecz w dalszym ciągu łagodząc własne cierpienia, uszczęśliwiaj przyjaciela.
Starzec chciał powstać i coś powiedzićć; Wilhelm nie dał mu, gdyż zauważył już przy obiedzie, że stary nie miał ochoty do mówienia; usiadł przy nim na sienniku.
Starzec osuszył łzy i zapytał uśmiechając się uprzejmie: — Jak pan tu zaszedłeś? Chciałem służyć panu dziś wieczór.
— Spokojniéj nam tutaj — odparł Wilhelm — śpiewaj mi, co chcesz, co jest odpowiedniem twemu położeniu, i tak się zachowuj, jakby mnie tu wcale nie było. Zdaje mi się, jakobyś dzisiaj nie mógł się mylić. Uważam cię za bardzo szczęśliwego, że w samotności możesz się tak przyjemnie zajmować i zabawiać i że będąc wszędzie obcym, znajdujesz w sercu własném najmilszych znajomych.
Starzec spojrzał na swe struny, i po łagodnéj przygrywce, zanucił i śpiewał: Kto się na ustroniu kryje, Wnet zostanie sam, Każdy kocha, każdy żyje, Z męki cudzej drwi.
Tak! zostawcie mię méj męce, A jeśli choć raz Samotności wpadnę w ręce, Już nie będę sam! Skrada się zcicha kochanek: Lubaż sama tam? Tak się skrada w noc i ranek Samotna ma kaźń, Samotny mój ból.
Ach, dopićro aż tam w grobie, Gdy sam odpocznę sobie, Opuści mię on! Przewleklibyśmy zanadto opowiadanie, a jednak nie moglibyśmy oddać wdzięku dziwnéj rozmowy, jaką prowadził przyjaciel nasz z tym niepospolitym nieznajomym. Na wszystko, co do niego mówił młodzieniec, odpowiadał stary w najzupełniéjszój harmonii tonami, obudzającémi pokrewne uczucia i otwierającémi wyobraźni pole szerokie.
Kto uczestniczył kiedy w zebraniu ludzi pobożnych, którzy sądzą, że oddzieliwszy się od kościoła będą się budowali czyściój, serdeczniéj i bardziéj duchowo, ten potrafi sobie wyrobić niéjakie pojęcie o scenie obecnej; przypomni sobie, jak to odprawiający nabożeństwo umie przystosowywać do słów swoich wiersze śpiewu, który wznosi duszę tam, gdzie mówca pragnie, aby lot swój rozwinęła; jak wkrótce potém ktoś inny ze zgromadzenia, w innej melodyi dodaje wiersz innej pieśni, a do tego znów inny dołącza trzeci, przez co pokrewne idee pieśni, z których wiersze brano, bywają budzone, ale każdy ustęp, wskutek nowego połączenia, staje się nowym i indywidualnym, jakby w téj właśnie chwili był utworzony; i tym sposobem ze znanego zakresu wyobrażeń, ze znanych pieśni i wierszy powstaje dla tego oddzielnego towarzystwa, dla téj chwili całość osobna, któréj wykonanie ożywia, wzmacnia i koi. Tak budował starzec gościa swego, wprawiając znanemi i nieznanemi pieśniami a zwrotkami w ruch dalekie i blizkie uczucia, czuwające i drzemiące, przyjemne i bolesne wzruszeaia, z czego w obecnym stanie przyjaciela naszego najlepszy skutek wróżyć było można.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY.
I rzeczywiście wracając, zaczął wyraźniój niż dotychczas rozmyślać o swém położeniu i z postanowieniem wyrwania się z niego, przybył do domu, gdy gospodarz na wstępie odkrył w zaufaniu, że panna Filina zrobiła konkietę na koniuszym hrabiowskim, który spełniwszy swe zlecenie w majątku, powrócił z niezmiernym pośpiechem i zajada z nią właśnie dobrą wieczerzę w jéj pokoju.
W téj saméj chwili wszedł Melina z notaryuszém; udali się razem do pokoju Wilhelma, gdzie tenże, choć z pewném ociąganiem się, dotrzymał obietnicy, wypłacił trzysta talarów na weksel Meliny, który oddał je zaraz notaryuszowi a w zamian otrzymał akt dopełnionego kupna wszystkich przyborów teatralnych, jakie mu nazajutrz rano wręczone być miały.
Zaledwie się rozstali, doszedł Wilhelma okropny krzyk w domu.
Usłyszał jakiś głos młodociany, gniewny i grożący, który się złamał w niezmierny plącz i zawodzenie. Słyszał, jak ta skarga szła z góry na dół, tuż przy jego pokoju, ku podwórzu.
Gdy ciekawość wywabiła naszego przyjaciela, zastał Fryderyka jakby w szaleństwie. Chłopak płakał, zgrzytał, tupał, groził zaciśniętemi pięściami i zachowywał się bardzo nieprzyzwoicie z gniewu i zmartwienia. Mignon stała naprzeciwko i patrzyła ze zdziwieniem, a gospodarz objaśnił do pewnego stopnia to zdarzenie.
Chłopak, po swym powrocie, gdy go Filina dobrze przyjęła, był zadowolony, wesół i rzeźwy, śpiewał i skakał pótąd, póki Filina nie zabrała znajomości z koniuszym. Wtedy ta pośrednia między chłop cem i młodzieńcem istota zaczęła okazywać swoje niezadowolenie, trzaskać drzwiami, biegać z góry na dół i z dołu do góry. Filina kazała mu służyć dziś wieczór do stołu, wskutek tego stał się jeszcze oburkłiwszym i oporniéjszym; w końcu zamiast postawić półmisek z potrawką na stole między panną a gościem, którzy dość blizko siebie siedzieli, rzucił między nich, za co mu koniuszy dał kilka tęgich policzków i wyrzucił za drzwi. Gospodarz pomagał potém obojgu oczyścić się; gdyż ich suknie bardzo brzydko były poplamione. Chłopak dowiedziawszy się o dobrym skutku swéj zemsty, zaczął się śmiać głośno, choć mu łzy ciągle jeszcze po policzkach spływały.
Przez czas jakiś cieszył się serdecznie, aż mu znowu przyszła na myśl obelga przez silniéjszego zadana, i znów zaczął wrzeszczćć i grozić.
Wilhelm wobec téj sceny stał zamyślony i zawstydzony. Widział tu w rysach silnych i przesadzonych przedstawione własne wnętrze; i on gorzał nieposkromioną zazdrością; i on, gdyby go nie było wstrzymało poczucie przyzwoitości, chętnie byłby zaspokoił swe dzikie pragnienie, chętnieby, ciesząc się złośliwie z cudzej szkody, zranił osobę ukochaną a spółzawodnika swego wyzwał; pragnąłby był znice8twić ludzi, którzy zdawali się istnićć tylko dla zrobienia mu przykrości.
Laertes, który nadszedł także i dowiedział się o całéj historyi, podjudzał jeszcze rozzłoszczonego chłopaka, gdy ten zaklinał się, przysięgał, że mu koniuszy musi dać satysfakcyę, że nigdy nie ścierpiał, by obraza na nim przyschła, że jeżeli koniuszy będzie się wzdragał, to on potrafi się zemścić.
Laertes był tu w swoim żywiole. Poszedł poważnie na górę wyzwać koniuszego w imieniu chłopaka.
— To zabawne — rzekł tenże — takiéj zabawy anim się spodziewał tego wieczoru.
Zeszli na dół, a Filina za niemi.
— Mój synu — rzecze koniuszy do Fryderyka — jesteś dzielnym chłopakiém i ja nie wzbraniam się skrzyżować z tobą oręż, ale ponieważ nierówność lat i sił naszych czyni tę sprawę trochę dziwaczną, proponuję zatém zamiast innej broni parę rapirów; potrzemy końce kredą, a kto drugiemu pierwszy cios lub téż ich najwięcéj naznaczy na surducie, ten uważać się ma za zwycięscę i zostanie przez drugiego ugoszczony najlepszém winem, jakie w mieście znaleść można.
Laertes zadecydował, że projekt ten może być przyjęty; Fryderyk był mu posłuszny, jako mistrzowi swemu. Przyniesiono rapiry; Filina usiadła, robiąc pończochę i przypatrując się z największą spokojnością obu walczącym.
Koniuszy, bardzo dobrze fechtujący się, miał tyle grzeczności, że przeciwnika swego ochraniał i dał sobie zrobić na surducie kilka plam kredowych, poczem uściskali się i sprowadzono wino. Koniuszy chciał poznać pochodzenie Fryderyka i jego dzieje, a ten opowiedział nieraz już powtarzaną bajeczkę, z którą zamierzamy zapoznać czytelników naszych przy innej sposobności.
W duszy Wilhelma tymczasem pojedynek ten uzupełnił zobrazowanie własnych jego uczuć, gdyż nie mógł przed sobą utaić, że chętnieby wymierzył rapir, a co lepsza, miecz przeciwko koniuszemu, chociaż wiedział, że go tenże o wiele przewyższa w sztuce szermierskiéj. Na Filinę atoli nie rzucił nawet okiém, strzegł się wypowiedzieć jakieś zdanie, któreby zdradzić mogło jego wzruszenie, i wypiwszy kilka szklanek za zdrowie szermierzy, pośpieszył do swego pokoju, gdzie go obsiadły tysiące przykrych myśli.
Przypomniał sobie czasy, kiedy ducha jego wznosiło nieograniczone pełne nadziei dążenie, kiedy w upojeniu wszelkiego rodzaju pływał, jakby w jakim żywiole. Widział jasno, że popadł teraz w jakąś błąkaninę, wśród któréj kosztował tylko siorbając, co dawniéj wchłaniał całemi łykami; ale nie mógł wyraźnie rozpoznać, jaką to nieodzowną potrzebę zrobiła mu natura prawem i jak dalece potrzebę tę drażniły tylko okoliczności, napól ją zaspokajając i na błędne prowadząc drogi.
Nikogo zatém dziwić nie powinno, że rozważając stan swój i starając się myślą z niego wydobyć, popadł w największe zamieszanie.
Nie dosyć na tém, że wskutek przyjaźni dla Laertesa, wskutek skłonności do Filiny, wskutek spólczucia dla Mignony zatrzymał się dłużéj, niż należało, w jedném miejscu i w towarzystwie, wśród którego mógł swoję ulubioną namiętność odżywić, pragnienia swoje jakby ukradkiém zaspokoić i, nie stawiając sobie celu, pójść za swemi dawniéjszemi marzeniami. Sądził, że mu starczą siły do wyplątania się z tych stosunków i do natychmiastowego odjazdu. Ale oto dopiéro co wdał się w interes pieniężny z Meliną, poznał zagadkowego starca, którego zrozumieć pragnął nieopisanie gorąco. I tém atoli powstrzymać się nie dając, powziął, albo zdawało mu się, że powziął, po długiem rozmyślaniu na tę i owę stronę, zamiar stanowczy.
— Muszę odjechać — zawołał — chcę odjechać! Rzucił się na krzesło bardzo wzruszony.
Weszła Mignon i zapytała, czy ma go okryć?...
Zbliżyła się pocichu, bolało ją mocno, że ją dzisiaj zbył tak krótko.
Nic niema bardziéj wzruszającego, jak kiedy miłość, która się rozwijała w cichośei, jak kiedy wierność, która się ugruntowała w ukryciu, objawia się w końcu w godzinie stosownéj temu, co jéj dotychczas nie był godzien. Długo i ściśle zamknięty pączek dojrzał, serce zaś Wilhelma nie mogło być wrażliwszém.
Stała przed nim i widziała jego niepokój.
— Panie! — zawołała — jeżeli jesteś nieszczęśliwy, co się stanie z Mignoną? — Kochane stworzenie — rzekł on biorąc jéj ręce — stanowisz także cząstkę moich cierpień. Ja muszę odjechać.
Spojrzała mu w oczy, błyszczące od łez powstrzymywanych, i uklękła przed nim gwałtownie. Zatrzymał jéj ręce, ona położyła głowę na jego kolanach i nic nie mówiła. Bawił się jéj włosami i był serdeczny. Długo zachowywała spokój. Wreszcie poczuł w niéj jakieś drganie, które się zaczęło cicho i rosnąc szerzyło się po wszystkich członkach.
— Co ci, Mignon — zawołał — co ci? Podniosła główkę i spojrzała nań, schwyciła się naraz za serce ruchem okazującym tłumienie bólu. Podniósł ją, a ona padła mu na piersi; przycisnął ją i całował. Nie odpowiedziała ani uści skiém ręki, ani żadném poruszeniem. Trzymała się za serce i naraz wydała krzyk, któremu towarzyszyły kurczowe ruchy ciała.
Porwała się i zaraz padła przed nim na ziemię, jakby wszystkie stawy miała połamane. Był to okropny widok! — Dziecię moje! — zawołał, podnosząc ją i mocno ściskając — dziecię moje, co ci? Drganie trwało daléj, z serca udzielając się obwisłym członkom; wisiała tylko na jego ramionach. Przycisnął ją do serca i zwilżył swemi łzami. Wtém zdawało się, że znowu się pręży, jak ktoś, co cierpi największy ból cielesny; a niebawem z nową gwałtownością ożywiły się wszystkie jéj członki, i jak sprężyna, co się zatrzaskuje, rzuciła mu się na szyję, gdy w jéj wnętrzu jakby coś pękło nagle, a w téjże chwili z zamkniętych jéj oczu popłynął strumień łez na jego łono. Trzymał ją mocno. Płakała, a żaden język nie wypowie potęgi tych łez. Długie jéj włosy rozplotły się i zwisały na płaczącéj, a cała jéj istota zdawała się niepowstrzymanie topnićć w potok łez. Stwardniałe jéj członki zwolniały, dusza jéj się wylała, a w zamieszaniu téj chwili lękał się Wilhelm, żeby nie rozpłynęła się w jego objęciach i nie zniknęła bez śladu. Przyciskał ją coraz to silniéj.

. — Dziecię moje — wołał — dziecię moje! Jesteś przecie moją, jeżeli cię to słowo pocieszyć może. Jesteś moją! Zatrzymam cię, nie opuszczę cię! Łzy płynęły jéj ciągle. W końcu wyprostowała się. Miękka wesołość błyszczała w jéj twarzy.
— Mój ojcze — zawołała — więc mnie nie opuścisz! chcesz być moim ojcem! Jestem twojém dzieckiem! U drzwi zaczęła brzmićć łagodnie harfa; stary przyniósł najserdeczniéjsze swe pieśni w dani wieczornéj przyjacielowi, który ściskając dziecię swe coraz silniéj w objęciach, poił się najczystszém nieopisaném szczęściem.
KSIJĘGLA. III.
ROZDZIAŁ PIERWSZY.
Znasz-Ii ten kraj, gdzie cytryna dojrzewa, Pomarańcz blask majowe złoci drzewa, Łagodny wiatr z jasnego nieba wieje, Gdzie cichy mirt i laurów wzniosłe kniéje? Znasz-li ten kraj? Tam, ach tam, chciałabym być I ciebie, kochanku mój, przy sobie mieć! Znasz-li ten dom? na słupach strop spoczywa, Sala się skrzy, gmach blaskiém swym olśnićwa, Posągów tłum stojąc na mnie spoziera.
O! dziecię me, pyta, co ci doskwiera? Znasz-li ten kraj? Tam, ach tam, chciałabym być, I ciebie, obrońco mój, przy sobie mieć! Znasz-li ten brzeg, gdzie po skalistych górach Strudzony muł swéj drogi szuka w chmurach? Gdzie w głębi jam smoków ród starych przebywa Gdzie pęka głaz a nad nim ognista ulewa.
Znasz-li ten kraj? Ach, do tego kraju tam Wiedzie droga, ojcze mój, czas już i nam! ) Gdy nazajutrz rano obejrzał się Wilhelm za Mignoną, nie znalazł jéj i dowiedział się tylko, że wyszła wcześnie z Meliną, który, chcąc przejąć na siebie garderobę i inne przybory teatralne, obudził się wcześnie.
Po upływie kilku godzin usłyszał Wilhelm muzykę przed swojemi drzwiami. Sądził z początku, że to znowu przybył harfiarz; wkrótce jednak wyróżnił dźwięki cytry, a głos, który zaczął śpiewać, był głosem Mignony. Otworzył drzwi, dziewczynka weszła i zaśpiewała pieśń, którąśmy dopiéro co podali.
Mełodya i wyrazistość podobały się bardzo przyjacielowi naszemu, choć nie mógł zrozumieć wszystkich słów. Kazał sobie powtórzyć i objaśnić zwrotki, spisał je i przetłómaczył na niemiecki. Oryginalność zwrotów wszakże mógł naśladować tylko w przybliżeniu; dziecinna niewinność wyrazu znikła, gdy język połamany stał się jednolitym a brak związku był usunięty. Wdzięk zaś melodyi z niczem porównać się nie dawał.
Każdą zwrotkę zaczynała uroczyście i wspaniale, jakby chciała zwrócić uwagę na coś nadzwyczajnego, jakby wypowiadała coś ważnego. Przy trzecim wierszu śpiew stawał się bardziéj przytłumionym i posępniéjszym, a słowa: Znasz-li ten kraj? przy końcu zwrotki wypowiadała tajemniczo i z namysłem; w wyrazach: tam, ach tam! tkwiła niepokonana tęsknota, a: czas już i nam umiała przy każdem powtórzeniu tak zmienić, że już to prośba i naleganie, już to znaglanie obietnic pełne w nich się wypowiadało.
Ukończywszy pieśń po raz drugi, zatrzymała się chwilę, bystro spojrzała na Wilhelma i zapytała: — Znasz-li ten kraj? — Mowa tu pewnie o Włoszech — odrzekł Wilhelm — skąd masz tę piosenkę? — Włochy! — powiedziała Mignon znacząco — jeżeli pojedziesz do Włoch, weź mię z sobą, mnie tu zimno.
— Czyś już tam była, moja malutka? — spytał Wilhelm.
Dziewczynka milczała, nic więcéj wydobyć z niéj nie było można.
Melina, który nadszedł, obejrzał cytrę i cieszył się, że już tak ładnie została naprawiona. Instrument ten należał do inwentarza starej garderoby. Mignon wyprosiła ją sobie dziś rano; harfiarz zaraz ją zaciągnął, a dziewczynka rozwinęła przy téj sposobności talent, którego jeszcze w niéj nie znano.
Melina przejął już garderobę ze wszystkiém, co do niéj należało; niektórzy członkowie rady miejskiéj obiecali mu zaraz pozwolenie grania tu przez czas jakiś. Z wesołem sercem i rozjaśnioną twarzą wracał właśnie. Wydawał się całkiém innym człowiekiem; był bowiem łagodny, grzeczny dla wszystkich, a nawet uprzedzający i rymujący. Winszował sobie szczęścia, że będzie mógł zatrudnić i na czas jakiś zaangażować przyjaciół swoich, którzy dotychczas żyli w kłopocie i bez zajęcia; żałował przytém, że na początek nie zdoła według zdolności i talentów wynagrodzić wybornych aktorów, co mu to szczęście sprowadzili, gdyż musi przedewszystkiém uiścić się z długu tak wspaniałomyślnemu przyjacielowi, jakim się okazał Wilhelm.
— Nie mogę panu wypowiedzieć — rzekł mu Melina — jaki dowód przyjaźni mi dajesz, dopomagając do dyrekcyi teatru. Gdym pana spotkał, znajdowałem się w bardzo dziwném położeniu. Przypominasz pan sobie, jak żywo przy pierwszém naszém spotkaniu wyraziłem wstręt do teatru, a przecież ożeniwszy się, musiałem z miłości dla żony, która obiecywała sobie wiele przyjemności i powodzenia, starać się o pomieszczenie w teatrze. Nie znalazłem go, przynajmniéj czegoś przyzwoitego, natomiast, na szczęście, znalazłem kilku przemysłowców, którzy w nadzwyczajnych razach mogli potrzebować kogoś, coby z piórem obchodzić się potrafił, umiał po francusku a i z rachunkami dawał sobie rady. Przez czas téż jakiś szło mi bardzo dobrze; płacono mi nieźle, sprawiłem sobie to i owo, a stosunki moje nie przynosiły mi wstydu. Nadzwyczajne atoli interesa moich chlebodawców skończyły się, o trwałem utrzymaniu nie było co myśleć, a żona moja tém gwałtowniéj parła się do teatru, niestety, w takim czasie, kiedy się znajdowała w stanie nienajkorzystniéjszym do przedstawienia się przystojnie publiczności. Teraz, mam nadzieję, że zakład, który z pomocą pańską urządzę, będzie dobrym dla mnie i moich początkiem; a ja zawdzięczam panu swoje przyszłe szczęście, niech się dzieje co chce.
Wilhelm wysłuchał wynurzeń tych z zadowoleniem; wszyscy téż aktorzy byli dosyć radzi z oświadczeń nowego dyrektora, cieszyli się w duszy, że się tak rychło spotyka pomieszczenie, i byli skłonni poprzestać na początek na szczupłej gaży; większa ich część bowiem uważała to, co im tak niespodzianie zaofiarowano, za dodatek, na który przed chwilą rachować zgoła nie mogli. Melina zamierzał wyzyskać to usposobienie, starał się zręcznie pomówić z każdym osobno; i potrafił niebawem jednego w ten, drugiego w inny sposób namówić, że gotowi byli co prędzej zawrzćć umowy, zaledwie się zastanawiając nad nowym stosunkiém i uważając za rzecz pewną, że za sześciotygodniowem wypowiedzeniem mogli się uwolnić.
Warunki miały być już ujęte w należytą formę; Melina zaś myślał o sztukach, któremi naprzód chciał przywabić publiczność, gdy w tém posłaniec zapowiedział koniuszemu przybycie państwa, a ten kazał wyprowadzić rozstawne konie.
Wkrótce potém nadjechał wysoko obładowany powóz; z kozła zeskoczyło dwu lokajów przed zajazdem; a Filina zwyczajem swoim najpierwsza się nawinęła, stanąwszy w bramie.
— Kto ona? — zapytała hrabina wchodząc.
— Aktorka do usług waszej ekscelencyi — była odpowiedź, gdy filutka przybierała twarz skromną i pokorne giesty, kłaniała się i całowała damę w suknię.
Hrabia, widząc kilka jeszcze osób stojących wkoło, którzy się także aktorami mienili, wypytywał się o siły towarzystwa, o ostatnie miejsce pobytu i o dyrektora.
— Gdyby to byli Francuzi — rzekł do żony — moglibyśmy zrobić księciu następcy przyjemną niespodziankę i urządzić dla niego u nas ulubioną rozrywkę.
— Chodziłoby o to — odpowiedziała hrabina — czybyśmy nie mogli tym ludziom, chociaż są na nieszczęście Niemcami tylko, kazać grać na zamku, dopóki książę u nas bawić będzie. Mają oni trochę zręczności. Wielkie towarzystwo najlepiéj daje się zabawić teatrem, a baron pewnieby ich wymustrował.
Mówiąc to, weszli na górę, a Melina zaprezentował się tam jako dyrektor.
— Niech zwoła swoich ludzi — rzekł hrabia — i niech mi ich przedstawi, myślę zobaczyć, co z nich być może. Przejrzę także spis sztuk, któreby mogli wystawiać.
Melina, oddając nizkie ukłony, oddalił się z pokoju i wrócił niebawem z aktorami. Cisnęli się jeden przed drugim; jedni przedstawili się źle z wielkiéj chęci podobania się, a drudzy nie lepiej, występując lekkomyślnie. Filina okazywała wielką cześć hrabinie, która była nadzwyczaj łaskawa i przyjazna; hrabia oglądał resztę.
Pytał każdego o fach i wyraził Melinie przepis, że się należy ściśle pilnować fachów; ten przyjął to zdanie z największém nabożeństwem.
Hrabia zrobił potém każdemu uwagę, co ma szczególniéj studyować, co ma poprawić w swéj figurze i postawie, pokazał im wyraźnie, czego Niemcom zawsze brakuje, i rozwinął tak niezwykle wiadomości, że wszyscy w największéj pokorze stali przed tak oświeconym znawcą i dostojnym opiekuném i ledwie śmieli oddychać.
— Kto to ten człowiek w kącie? — zapytał hrabia spoglądając na kogoś, co mu dotychczas nie był przedstawiony.
Zbliżyła się chuda postać w wytartym, na łokciach poplamionym surducie, licha peruka pokrywała głowę pokornego klienta.
Człowiek ten, którego już znamy z poprzedniéj księgi, jako ulubieńca Filiny, zwykł był grywać pedantów, profesorów i poetów i po większéj części przyjmować takie role, gdzie ktoś miał dostać kije lub być oblanym. Przyzwyczaił się on do pewnych czołgających się, śmiesznych, trwożnych ukłonów, a zająkliwa mowa, w jego rolach stosowna, rozśmieszała widzów, tak, że ciągle jeszcze uważano go za pożytecznego członka towarzystwa, zwłaszcza że był usłużny i uprzejmy. Zbliżył się po swojemu do hrabiego, skłonił się przed nim i odpowiadał na pytania tak, jak się zwykł był zachowywać w rolach swych na scenie. Hrabia przypatrywał mu się z uprzejmą uwagą i z namysłem przez czas jakiś, a potém zawołał, zwracając się do hrabiny: — Przyjrzyj się dobrze, moje dziecko, temu człowiekowi, utrzymuję, że jestto wielki aktor, albo nim być może.
Człowiek ten calem sercem złożył niezgrabny ukłon, tak, że hrabia musiał się głośno zaśmiać i zawołał: — Rzeczy swoje robi znakomicie! Założyłbym sie, że człowiek ten może grać, co zechce, i szkoda, że go dotąd nie użyto do czegoś lepszego.
Tak nadzwyczajne wyróżnienie zabolało innych, Melina tylko nie odczuł tego, owszém przyznał hrabiemu całkowitą słuszność i odpowiedział z miną pełną uszanowania: — Ach tak, i jemu i wielu z nas brakło tylko takiego znawcy i takiéj zachęty, co wszystko obecnie znaleźliśmy u waszej ekscelencyi.
— Czy to całe towarzystwo? — spytał hrabia.
— Niektórzy członkowie są nieobecni — odparł roztropny Melina — a wogóle gdybyśmy tylko punkt oparcia znaleźli, moglibyśmy bardzo rychło z sąsiedztwa komplet złożyć.
Tymczasem rzekła Filina do hrabiny: — Jest jeszcze na górze bardzo ładny młodzieniec, który z pewnością wyszedłby rychło na pierwszego kochanka.
— Dlaczegóż mi się nie pokaże? — zauważyła hrabina.
— Sprowadzę go — rzekła Filina śpiesząc ku drzwiom.
Zastała Wilhelma zajętego jeszcze z Mignoną i namówiła go, żeby się pokazał. Poszedł za nią z pewną niechęcią, ale go pchała ciekawość; posłyszawszy bowiem o dostojnych osobach, pragnął gorąco poznać je bliżéj.
Wszedł do pokoju, a oczy jego spotkały się natychmiast z oczyma hrabiny, zwróconemi ku niemu. Filina pociągnęła go do damy, gdy hrabia zajmował się innemi. Wilhelm ukłonił się i na rozmaite kwestye, zadawane przez uroczą kobietę, odpowiadał nie bez zmieszania. Jej piękność, młodość, wdzięk, strój i wykwintne zachowanie się zrobiły na nim najprzyjemniéjsze wrażenie, zwłaszcza że jéj słowom i giestom towarzyszyła pewna wstydliwość, a nawet, można by powiedzieć, zakłopotanie.
Przedstawiony był także hrabiemu, ale ten mało nań zważał, tylko przystąpił do żony przy oknie i zdawał się pytać jéj o coś. Można było zauważyć, że jéj zdanie jaknajżywiéj zgadzało się z jego, owszém, że go o coś gorąco prosiła i umacniała w jego usposobieniu.
Niebawem odwrócił się do towarzystwa i rzekł: — Nie mogę się obecnie zatrzymywać, ale przyślę do was przyjaciela, a jeżeli podacie przystępne warunki, i nie pożałujecie trudów, to nie byłbym od tego, abyście grali na zamku.
Wszyscy okazali mu z tego powodu wielką radość, Filina zwła szcza z nader wielką żywością całowała ręce hrabiny.
— Niech pamięta mała — rzekła dama, klepiąc lekkomyślną dziewczynę po licu — pamiętaj, moje dziecko, a niech przyjdzie do mnie; dotrzymam ja obietnicy, tylko niech się lepiéj ubierze.
Filina tlómaczyła się, że mało może wydawać na swoję garderobę, a hrabina zaraz kazała pokojówkom oddać jéj kapelusz angielski i jedwabną chustkę na szyję, które łatwo było z pakunków wydobyć.
Sama téż hrabina przystroiła Filinę, która nie przestała się ruszać i zachowywać z świętoszkowatą, niewinną minką.
Hrabia podał rękę małżonce i sprowadzi! ją na dół. Pozdrowiła przyjaźnie w przejeździe całe towarzystwo i raz jeszcze obróciła się ku Wilhelmowi, mówiąc do niego z miną łaskawą: — Zobaczymy się znowu niebawem.
Tak szczęśliwe widoki ożywiły cale towarzystwo, każdy dozwalał swobodnie snuć się nadziejom, pragnieniom i urojeniom, każdy mówił o rolach, które chciał grać, o powodzeniu, jakiego miał doznać. Melina rozważał, jakby to zawinąwszy się, odjąć trochę grosza mieszkańcom miasteczka, za pomocą kilku przedstawień i jakby to zarazem rozbujać towarzyszy do gry; inni tymczasem poszli do kuchni, chcąc zamówić lepszy obiad, niż zazwyczaj jeść go przywykli.




ROZDZIAŁ DRUGI.


W kilka dni potém przybył baron, a Melina przyjął go nie bez bojaźni. Hrabia zapowiedział w nim znawcę, lękać się tedy było można, żeby nie odkrył niebawem słabej strony gromadki i nie spostrzegł, iż nie stoi przed nim uformowana trupa, ponieważ mogliby zaledwie jednę sztukę obsadzić; wkrótce atoli zarówno dyrektor jak i wszyscy członkowie pozbyli się wszelkiéj troski, gdyż znaleźli J. W, Goethe. Wilhelm Meister. 8 w baronie człowieka, który się z największym entuzyazmem na teatr ojczysty zapatrywał, dla którego każdy aktor i każde towarzystwo było miłem i pożądanem. Przywitał ich wszystkich uroczyście, poczytywał się za szczęśliwego, że tak niespodzianie spotyka scenę niemiecką, wchodzi z nią w stosunek i wprowadzają na zamek swego krewnego. Wyjął potém z kieszeni zeszyt, w którym Melina spodziewał się ujrzeć punkta umowy; ale było to zupełnie co innego.
Baron prosił, ażeby posłuchali uważnie dramatu, który on sam ułożył i który chciał widzieć granym przez nich. Chętnie stanęli kołem i cieszyli się, że tak małym kosztem mogą się utwierdzić w łaskach tak potrzebnego męża, chociaż każdy po grubości zeszytu lękał się nadmiernej długości. Tak téż było rzeczywiście; sztuka miała pięć aktów i była tego rodzaju, co to nigdy końca nie ma.
Bohaterem był mąż dostojny, cnotliwy, wspaniałomyślny, a przytém nieoceniony i prześladowany, który jednak odniósł w końcu zwycięstwo nad swemi wrogami i byłaby ich następnie spotkała najsurowsza sprawiedliwość poetycka, gdyby on nie był im przebaczył natychmiast.
Podczas gdy sztuka ta była czytana, każdy słuchacz miał dosyć swobody do pomyślenia o sobie i powoli, powoli podnieść się z téj pokory, ku któréj jeszcze przed chwilą czuł skłonność, do szczęśliwego zadowolenia z siebie i z tego punktu rozpatrywać najpowabniéjsze widoki przyszłości. Ci, co nie znaleźli w sztuce odpowiedniéj dla siebie roli, uznali ją w duszy za złą i poczytywali barona za autora nieszczęśliwego; natomiast zaś inni ku największemu zadowoleniu twórcy, nie ustawali w pochwałach takiego ustępu, przy którym mieli nadzieję dostawać oklaski.
Z kwestyą ekonomiczną załatwiono się szybko. Melina potrafił zawrzeć na swoje korzyść kontrakt z baroném i trzymać go w tajemnicy przed resztą aktorów.
O Wilhelmie Melina powiedział baronowi, mimochodem zapewniając, że się bardzo dobrze kwalifikuje na poetę teatralnego i że na aktora nawet niezłe ma zdolności. Baron zabrał z nim zaraz znajomość jako z kolegą, a Wilhelm zaprodukował parę drobnych sztuczek, które obok kilku innych pozostałości ocalały przypadkiém w owym dniu, kiedy większą część prac swoich w ogień rzucił. Baron chwalił zarówno sztuki jak i czytanie, powtórzył jako rzecz znaną, że przyjdzie z innemi do zamku; odchodząc obiecał wszystkim najlepsze przyjęcie, wygodne mieszkanie, dobre jadło, uznanie i podarunki, a Melina dodał jeszcze zapewnienie pewnéj sumki kieszonkowej.
Można sobie wystawić, w jak dobre usposobienie wprawiły całe towarzystwo te odwiedziny, widząc naraz przed sobą zamiast trwo’żnego i pokornego położenia, cześć i byt dobry. Zgóry już na ten rachunek oddali się wesołości i każdy uważał za nieprzyzwoitość zatrzymać choćby grosz w kieszeni.
Wilhelm zastanawiał się tymczasem, czy ma wraz z towarzystwem pójść do zamku, i zdawało mu się, że z niéjednego powodu iść tam wypada. Melina spodziewał się, że za pomocą tego korzystnego układu będzie mógł częściowo przynajmniéj dług swój zmniéjszyć, a przyjaciel nasz, który się wyprawił dla poznania ludzi, nie chciał zaniedbać sposobności dokładniéjszego rozejrzenia się w wielkim świecie, gdzie miał nadzieję zebrania wielu spostrzeżeń nad życiem, nad samym sobą i sztuką. Przytém nie chciał przyznać się sam przed sobą, jak dalece pragnął zbliżyć się do pięknéj hrabiny.
Starał się raczéj wpoić w siebie to przekonanie wogóle, że mu poznanie bliższe dostojnego i bogatego świata przyniesie wielki pożytek. Eobił swoje uwagi nad hrabią, hrabiną, baronem, nad swobo-^ dą, pewnością i wdziękiém ich zachowania się, i zostawszy sam, zawołał z zachwytem: — Trzykroć szczęśliwemi nazwać tych należy, których samo urodzenie wynosi ponad niżs*ze szczeble ludzkości, którzy nie potrzebują nietylko przechodzić przez te stosunki, w których niéjeden poczciwy człowiek cały czas swego życia trwożnie przepędza, ale nawet bawić tam jako goście. Pogląd ich z wyższego stanowiska mieni się ogólnym i słusznym, a każdy krok życia — łatwym! Od urodzenia wsiedli niéjako w okręt, by w téj przeprawie, którą wszyscy odbyć musimy, korzystać z pomyślnego wiatru a przeczekać przeciwny, zamiast tak jak inni zapracowywać się pływaniem własnémi rękami, mało mieć pożytku od pomyślnego wiatru, a podczas burzy ginąć po łatwem wyczerpaniu sił. Jakąż wygodę, jaką łatwość zapewnia majątek dziedziczny; i jak bezpiecznie kwitnie handel, ugruntowany na dobrym kapitale, tak, że niekażda nieszczęsna próba zmusza do zaprzestania czynności! Któż lepiéj znać może wartość i bezwartość rzeczy ziemskich, jak ten, który miał możność używania ich od młodości; i któż wcześniéj skierować może ducha swego ku niezbędności, użyteczności i prawdzie, jeżeli nie ten, kto o tylu omyłkach przeświadczyć się może w tych latach, kiedy mu jeszcze nie brak sił do rozpoczęcia nowego życia! Tak to przyjaciel nasz wysławiał szczęście tych wszystkich, co się znajdują w wyższych regionach, a niemniéj i tych, co się do tych sfer zbliżają, ze źródła tego czerpać mogą, i wielbił swego ducha opiekuńczego, co się zabierał i jego po tych stopniach prowadzić w górę.
Tymczasem Melina, długo nałamawszy sobie głowy, jakby tu stosownie do życzenia hrabi i własnego swego przekonania podzielic towarzystwo na fachy i powierzyć każdemu pewne określoneBpóldziałanie, musiał w końcu, gdy przyszło do wykonania, poprzestać na tém, żeby w tak szczupłym personelu znalazł aktorów chętnych do podjęcia się wedle możności téj lub owéj roli.
Zazwyczaj atoli Laertes podejmował się kochanków, Filina pokojówek, dwie młode panny dzieliły się na naiwne i tkliwe kochanki, stary gdera grywany był najlepiej. Melina sam sądził, że mu należy występować w charakterze „kawalera“; pani Melina, ku największemu zmartwieniu swemu, musiała przejść do specyalności młodych żon, a nawet czułych matek; a ponieważ w sztukach nowszych, choć się zdarzali pedanci i poeci, rzadko ze śmiesznej byli przedstawiani strony, więc znany ulubieniec hrabiego musiał odtąd grać prezydentów i ministrów, tych bowiem zwykle malowano jako łotrów, a w piątym akcie smagano. Melina z przyjemnością, jako kamerjunkier lub szambelan, łykał grubijaustwa, jakie nań stosownie do tradycyjnego zwyczaju od dzielnych mężów niemieckich w wielu ulubionych sztukach spadały, boć przy téj sposobności mógł się zgrabnie wystroić i wolno mu było przybierać minę dworską, która, jak sądził, była w zupełném jego posiadaniu.
Niebawem, z różnych stron nadpływali w znacznéj liczbie aktorowie, którzy przyjmowani byli bez szczególnego egzaminu, ale téż zatrzymywani bez szczególnych warunków.
Wilhelm, którego Melina napróżno kilkakrotnie starał się namówić na rolę kochanka, wziął się do rzeczy z wielkim zapasem dobrej woli, chociaż nasz nowy dyrektor bynajmniéj uznaniem nie darzył jego trudów, sądził bowiem, że wraz z tytułem nabył i niezbędnego znawstwa; zwłaszcza wykreślanie było jedném z najmilszych mu zajęć; za pomocą tego środka potrafił on sprowadzić sztukę do należytej miary czasu, nie bacząc na żadne inne względy. Widowiska były licznie odwiedzane, publiczność bardzo zadowolona, a mieszkańcy miasteczka, odznaczający się najlepszym smakiém, utrzymywali, że teatr w stolicy wcale nie jest tak dobrze, jak ich, obsadzony.




ROZDZIAŁ TRZECI.


Nadszedł wreszcie czas, kiedy się należało do przeprawy przygotować, oczekując pojazdów i wozów, zamówionych do przewiezienia całéj naszej trupy na zamek hrabiego. Już naprzód powstały spory, kto z kim ma jechać, jak trzeba siedzieć? W końcu z trudem obmyślony i ustalony został porządek i podział, lecz niestety bez skutku. O godzinie naznaczonej nadeszło mniéj powozów, niż się spodziewano, i trzeba się było do tego zastosować.
Baron, który niebawem nadjechał na koniu, podał za powód to, że w zamku wszystko jest w wielkiém poruszenia, gdyż nietyłko książę ma przybyć wcześniéj o dni kilka, niż myślano, lecz że nadto spadły już obecnie odwiedziny niespodziane; że miejsca bardzo ubywa, że z tego powodu i oni (t. j. aktorzy) nie będą mieli tak dobrego mieszkania, jakie im poprzednio wyznaczono, czego on żałuje nadzwyczajnie.
Rozmieszczono się w powozach, jak było można, a że pogoda była znośna, zamek zaś tylko o kilka godzin odległym, najwe-* selsi woleli puścić się w drogę piechotą, niż czekać na powrót| pojazdów. Karawana wyciągnęła z radosnemi okrzykami, po raz^ pierwszy nie kłopocząc się, czém zapłacić gospodarzowi. Zamek hrabiego stał im przed oczyma jak pałac czarodziejski, byli najszczęśliwszemi i najwesełszemi ludźmi w świecie, i każdy mimochodem, stosownie do swego sposobu myślenia wiązał z tym dniem pasmo szczęścia, czci i dobrobytu.
Deszcz rzęsisty, spadły niespodziewanie, nie mógł ich wyrwać z pośród tych przyjemnych uczuć; ale gdy stawał się coraz uporczywszym i gęstszym, wielu z nich odczuło niéjakie niedogodności. Nadeszła noc i nie mogło się ukazać nic pożądańszego jak pałac hrabiego oświetlony na wszystkich piętrach, który im błysnął z pagórka tak, że mogli okna policzyć.
Gdy się przybliżyli, ujrzeli wszystkie okna oficyn oświetlone także. Każdy rozmyślał, który téż to pokój będzie jego; większa część zadawalniała się skromnie izdebką na poddaszu lub w oficynach.
Przejeżdżali przez wieś koło karczmy. Wilhelm kazał stanąć, aby tu wysiąść, gospodarz atoli zapewnił go, że nie mógłby mu dać ani kawałka miejsca. Pan hrabia bowiem, z powodu przybycia niespodzianych gości, zamówił zaraz całą karczmę; a na pokojach już od wczoraj zapisano kredą, kto ma w nich mieszkać.
Wbrew woli zatém musiał przyjaciel nasz wjechać wraz z resztą towarzystwa na podwórzec zamkowy.
W jednéj z oficyn ujrzeli krzątających się pilnie około ognia kucharzy; sam ten widok już ich pokrzepił; śpiesznie poskoczyli lokaje ze światłem na schody frontowego budynku, a serca poczciwych wędrowców rozpływały się na myśl o tém, co ich czeka.
Ale jakże się zdziwili, gdy przyjęcie to skończyło się straszliwemi klątwami. Lokaje łajali woźniców, że tutaj zajechali; powinni byli — wołano — wykręcić i daléj w górę ku staremu zamkowi* bo tutaj wcale niema miejsca dla tych gości! Do téj nieprzyjaznej i niespodzianej odprawy dołączyli jeszcze różnorodne szyderstwa, wyśmiewając się z siebie, że przez tę omyłkę na deszcz wyciągnięci zostali.
Lało jeszcze ciągle, na niebie żadnej nie było gwiazdy, a towarzystwo zostało zaciągnięte chropowatą drogą, pomiędzy dwoma murami, do starego tylnego zamku, który stał niezamieszkały od czasu, g-dy ojciec hrabiego zbudował frontowy. Częścią na podwórzu, częścią na długiéj sklepionej drodze do bramy zatrzymały się wozy, a woźnice, chłopi ze wsi, wyprzęgli konie i pojechali do siebie.
Gdy nikt się nie ukazał na przyjęcie towarzystwa, wysiedli* ^wołali, szukali; napróżno! Wszystko pozostało w ciemności i spo^koju. Wiatr dął przez wysoką bramę, ponuro się przedstawiały stare wieże i podwórza, których zaledwie kształty odróżnić mogli w mroku. Marźli i drżeli, kobiety bały się, dzieci zaczęły płakać; niecierpliwość ich rosła z każdą chwilą, a tak szybka przemiana szczęścia, na którą nikt nie był przygotowany, zupełnie ich zbiła z pantałyku.
Ponieważ co chwila oczekiwali, że ktoś przyjdzie i otworzy im, ponieważ już-to deszcz, już-to wicher mamił ich, tak, że nieraz im się zdawało, iż słyszą chód pożądanego klucznika zamkowego;, pozostali czas jakiś skwaszeni i nieczynni; nikomu na myśl nie przyszło pójść do nowego zamku i poprosić litościwe dusze o pomoc. Nie mogli pojąć, gdzie się podział ich przyjaciel baron, i znajdowali się w bardzo przykrem położeniu.
Nakoniec nadeszli rzeczywiście ludzie, a po głosie poznano w nich owych piechotników, którzy pozostali na drodze po za jadącémi. Opowiedzieli oni, że baron upadł wraz z koniem, skaleczył się silnie w nogę, i że ich również, gdy się rozpytywali w zamku, opryskliwie odprawiono tutaj.
Całe towarzystwo było w największym kłopocie; radzono, co począć, i nie zdecydowano się na nic. W końcu ujrzano zdaleka przychodzącą latarnię i odetchnięto swobodniéj; atoli nadzieja rychłego wybawienia znikła znowuż, gdy zjawisko się zbliżyło i wyraźniéjszém się stało. Pachołek-to świecił znanemu koniuszemu hrabiego, a ten zbliżywszy się, wypytywał bardzo gorąco o pannę Filinę. Zaledwie wyszła z gromady, ofiarował się bardzo natarczywie zaprowadzić ją do nowego zamku, gdzie dla niéj wśród pokojówek hrabiny przygotowane być miało pomieszczenie. Niedługo się namyślała by przyjąć propozycyę, chwyciła się jego ramienia i poleciwszy kuferek swój pozostałym, chciała z nim odejść; atoli zastąpiono im drogę, pytano, proszono, zaklinano koniuszego tak, że ten w końcu, byleby się ze swą piękną wydostać, przyrzekł wszystko i zapewnił, że za chwilę zamek będzie otwarty a oni jaknajlepiéj ulokowani. Wkrótce potém ujrzeli znikające światło jego latarni i długo napróżno spodziewali się nowego światła, aż się im wreszcie po wielu słowach, narzekaniach i łajaniach ukazało i ożywiło ich niéjaką pociechą i nadzieją.
Jakiś stary stróż otworzył bramę dawnego budynku, w którą wdarli się pędem. Każdy troszczył się o swoje rzeczy, żeby je wydostać i wciągnąć do pokoju. Większość tych rzeczy, podobnie jak osób, była porządnie przemoczona. Przy jednej świecy szło wszystko bardzo powoli. W gmachu popychano się, potykano się, upadano. Proszono o więcéj światła, proszono o napalenie. Jednozgłoskowy stróż z nieodpartej konieczności pozostawił swoję latarnię, odszedł i nie wrócił.
Teraz zaczęto przepatrywać dom; drzwi wszystkich pokojów były otwarte; duże piece, tkane obicia, wykładane podłogi pozostały jeszcze po dawniéjszej świetności; ale innych sprzętów nie można było znaleść, ani stołu, ani stołka, ani zwierciadła, zaledwie jakieś olbrzymie puste łóżka, pozbawione wszelkiéj ozdoby i wszystkiego, co niezbędne. Mokre kufry i tłomoki obrano na siedzenia, część zmęczonych wędrowców rozciągnęła się na podłodze, Wilhelm usiadł na stopniach, Mignon ułożyła się na jego kolanach; dziewczynka była niespokojna, a na pytanie jego, czego chce, odpowiedziała: — Głodna-m! Nic nie znalazł przy sobie, czem-by zaspokoić mógł żądanie dziecka; reszta towarzystwa przejadła także cały zapas, musiał biedne stworzenie pozostawić bez pokrzepienia. W calem zdarzeniu zachowywał się biernie, w sobie zamknięty; przykro mu było bardzo i gniewał się na siebie, że nie obstał przy swym zamiarze i nie wysiadł przy karczmie, choćby miał siedlisko obrać na strychu.
Inni zachowywali się różnie, stosownie do usposobienia. Niektórzy przynieśli kupę starego drzewa do olbrzymiego kominka w sali i zapalili stos z okrzykami wielkiéj radości. Na nieszczęście i ta nadzieja osuszenia się i ogrzania zawiedziona została jaknajokropniéj, bo ów kominek stał tam tylko dla ozdoby i od góry był zamurowany; dym wracał się niebawem i zapełnił cały pokój; wyschłe drzewo trzeszcząc, buchnąło płomieniem, ale i płomień został wypchnięty nazad; prąd wiatru, wdzierający się przez stłuczone szyby, nadawał mu chwiejny kierunek; lękano się zapalenia zamku, musiano rozrzucać ogień, deptać, gasić; dym się zwiększał, położenie stawało jeszcze nieznośniéjszym, blizkiemi byli rozpaczy.
Wilhelm schronił się przed dymem do oddalonego pokoju, dokąd przyszła za nim wkrótce Mignon i wprowadziła pięknie ubranego lokaja, który niósł wysoką, jasno palącą się, o podwójnej świecy latarnię; zwrócił się on do Wilhelma i podając mu na pięknym porcelanowym talerzu cukierki i owoce, rzekł: — Przysyła to panu młoda panienka z tamtego zamku, z prośbą, żebyś pan połączył się z towarzystwem; kazała powiedzieć — dodał z lubieżną miną — że jéj bardzo dobrze i że chciałaby podzielić zadowolenie swoje z przyjacielem, Wilhelm niczego mniéj się nie spodziewał, jak takiego oświadczenia, gdyż od czasu przygody na kamiennej ławce okazywał Fiłinie wyraźną wzgardę i tak dalece był zdecydowanym nie mieć z nią odtąd nic wspólnego, iż i teraz zamierzał odesłać słodki dar, a tylko proszący wzrok Mignony skłonił do przyjęcia go i do podziękowania zań w imieniu dziewczynki; od zaproszenia wymówił się. Prosił lokaja, żeby choć trochę zajął się potrzebami przybyłego towarzystwa i wypytywał się o barona. Leżał on w łóżku, ale dał już, o ile wiedzieć mógł lokaj, rozkaz drugiemu, by miał staranie o tak nędznie w gościnie pomieszczonych.
Lokaj odszedł i zostawił Wilhelmowi jednę ze świec swoich, którą ten w braku lichtarza musiał na futrynie okna przylepić, mogąo się w rozmyślaniach swoich przyjrzeć przynajmniéj oświetlonym czterem ścianom pokoju. JBo dużo jeszcze upłynęło czasu, zanim dały się czuć przygotowania, mające na celu spoczynek naszych gości. Powoli zjawiały się świece; ale bez szczypiec, potém kilka krzeseł, następnie w godzinę kołdry, daléj poduszki, wszystko porządnie przemoczone, i już dobrze było po północy, gdy wreszcie przyniesiono sienniki i materace, które byłyby niezmiernie pożądane, gdyby się były wpierw ukazały.
Między jednóm i drugiem przyniesiono téż trochę jedzenia i napitku, co spożyto, niewiele się wdając w krytykę, chociaż wyglądało to bardzo podobnie do bezładnie zebranych niedojadków i nieszczególne dawało świadectwo o poważaniu, jakie miano dla gości.




ROZDZIAŁ CZWARTY.


Wskutek pustoty i łobuzostwa kilku swawolnych towarzyszy, zwiększył się niepokój i dolegliwości téj nocy, ponieważ się wzajemnie dręczyli, budzili i płatali po kolei różne figle. Ranek następny rozpoczął się od głośnych narzekań na przyjaciela, pana barona, że ich tak zwiódł i całkiém inny dał obraz porządku i wygód, jakie zastać mieli. Ku zdziwieniu ich i pociesze, zjawił się bardzo wcześnie sam hrabia z kilkoma lokajami i dowiadywał się o ich potrzeby. Mocno był oburzony, posłyszawszy, jak ich przyjęto, a baron, którego przyprowadzono kulejącego, oskarżał marszałka dworu, iż się przy téj sposobności zachował wbrew rozkazom i sądził, że mu trzeba było tęgą sprawić łaźnię.
Hrabia rozkazał natychmiast, ażeby uporządkowano wszystko w jego obecności ku możliwie największéj wygodzie gości. Przyszło następnie kilku oficerów, którzy się zaraz wywiadywali o aktorki, a hrabia kazał przedstawić sobie całe towarzystwo, przemawiał do każdego po imieniu i urozmaicał rozmowę żartami, tak, że wszyscy zachwyceni byli tyle łaskawym panem. W końcu wystąpić musiał i Wilhelm, do którego przyłączyła się Mignon. Wilhelm tłómaczył się, jak mógł, ze swéj śmiałości, hrabia zaś zdawał się przyjmować jego obecność jako rzecz znaną.
Jakiś pan, stojący obok hrabiego, miany za oficera, chociaż nie nosił munduru, osobno rozmawiał z naszym przyjacielem i odznaczył się przed wszystkiemi innemi. Wielkie jasno niebieskie oczy błyszczały z pod wysokiego czoła, włosy blond rozrzucone miał niedbale, a średni wzrost ukazywał istotę dzielną, stałą i określoną. Pytania jego były żywe i zdawało się, że znał się na wszystkiém, o co zapytywał.
Wilhelm wywiadywał się o tym człowieku od barona, ale ten nie umiał wiele dobrego o nim powiedzieć; że ma rangę majora, że jest właściwie ulubieńcem księcia następcy, zajmuje się najtajniéjszemi tegoż sprawami i uważany jest za prawą jego rękę, a nawet wolno było mniemać, iż to jego syn naturalny. Był we Francyi, Anglii, Włoszech z poselstwami; wszędzie bywa odznacza ny, a to go czyni zarozumiałym; wyobraża sobie, że zna gruntownie literaturę niemiecką i pozwala sobie różnych pustych względem niéj szyderstw. Baron unikał, jak mówił, wszelkiéj z nim rozmowy, i radził Wilhelmowi, ażeby miał się od niego zdaleka, gdyż w końcu daje się on każdemu we znaki. Nazywają go Jamo, ale nie wiedzą, co to nazwisko ma znaczyć.
Wilhelm nic nie miał na to do powiedzenia, gdyż uczuwał pewną skłonność ku nieznajomemu, choć w nim było coś zimnego i odpychającego.
Towarzystwo zostało rozmieszczone w zamku a Melina bardzo surowo nakazywał, żeby się odtąd sprawowali przyzwoicie, żeby kobiety mieszkały osobno i żeby każdy zwrócił uwagę i skłonność tylko ku swym rolom, ku sztuce. Przepisy i prawidła, składające się z wielu punktów, przybił na wszystkich drzwiach.
Oznaczona była suma kary pieniężnej, jaką każdy przestępca miał wkładać do wspólnej puszki.
Na te przepisy zważano niewiele. Młodzi oficerowie ciągle się kręcili, żartowali nie najwykwintniéj z aktorkami, brali na fundusz aktorów i złamali cały ten porządek policyjny, zanim się mógł przyjąć. Goniono się po pokojach, przebierano się, ukrywano.
Melina, który z początku chciał okazać pewną surowość, był rozmaitemi psotami wzburzony do głębi, a gdy go hrabia powołał niebawem do obejrzenia miejsca, gdzie miał być urządzony teatr, nieporządki stały się jeszcze gorszemi. Młodzi panicze wymyślali różne płaskie figle, przy pomocy niektórych aktorów stawały się one jeszcze niesmaczniéjszemi, zdawało się, jakoby cały stary zamek był w posiadaniu rozszalałéj armii; a swawola nie wcześniéj ustala, aż ruszono do obiadu.
Hrabia zaprowadził Melinę do dużéj sali, należącej jeszcze do starego zamku, ale galeryą polączonój z nowym; mała scenka mogła w niéj bardzo dobrze być urządzoną. Roztropny gospodarz zaraz tamże wskazał, co i jak zrobić należało.
Robotę podjęto z wielkim pośpiechem; podwyższenie dla sceny zostało wzniesioném i przyozdobionóm, użyto dekoracyj, o ile je zabrano z sobą i o ile do użytku były zdatne, a resztę wykonano na miejscu z pomocą kilku zręcznych ludzi hrabiego. Wilhelm wziął udział w téj pracy, dopomógł do utrafienia perspektywy, do odmierzenia zarysów i wielce troszczył się o to, aby się coś niestosownego nie stało. Hrabia, nieraz tam zaglądający, był tém bardzo zadowolony, pokazywał, jak należało właściwie zrobić to, co już zrobili, i dowiódł przytém niezmiernych wiadomości w każdej sztuce.
Wnet zaczęto próby na seryo, do czego mieliby dosyć miejsca i czasu, gdyby nie przeszkadzali im ustawicznie obcy schodzący się w wielkiéj liczbie. Przybywali bowiem codzień nowi goście, a każdy chciał własnémi oczyma obejrzeć towarzystwo.




ROZDZIAŁ PIĄTY.


Baron zatrzymywał Wilhelma przez dni kilka nadzieją, iż będzie osobno przedstawiony hrabinie.
— Tyle naopowiadałem — mówił on — téj wytwornej damie o pańskich pełnych natchnienia i uczucia sztukach, że ona pragnie koniecznie pomówić z paném i posłyszéć coś-niecoś z utworów pańskich. Niechże się pan przygotuje, by módz pójść do niéj na pierwsze skinienie, bo w najbliższy spokojny ranek z pewnością zawołają pana.
Wskazał mu potém małą sztuczkę, jaką miał najprzód odczytać, gdyż nią się jaknajlepiéj zarekomenduje. Dodał, że dama wielce żałuje, iż Wilhelm przybył wśród tak zajętego czasu i że cierpieć musi niewygody w starym zamku wraz z resztą towarzystwa.
Z wielką tedy pilnością zabrał się Wilhelm do sztuczki, którą miał rozpocząć swój występ na wielkim świecie.
— Pracowałeś dotychczas — rzekł do siebie — w cichości dla siebie; otrzymałeś pochwałę od kilku jedynie przyjaciół; przez długi czas wątpiłeś o swym talencie i ciągle winieneś być w obawie, czyś na dobrej drodze, czy masz tyle talentu co skłonności do teatru. Wobec uszu tak wyćwiczonych znawców, w gabinecie, gdzie niema żadnej iluzyi, próba daleko jest niebezpieczniéjszą niż gdzieindziej, a nie chciałbym przecie zaniedbać sposobności, by tę przyjemność dołączyć do mych dawniéjszych rozkoszy i rozszerzyć nadzieję na przyszłość.
Brał więc jednę sztukę po drugiej, odczytywał je z największą uwagą, poprawiał tu i owdzie, deklamował je głośno, aby w mowie i wyrażeniu nabyć biegłości, i tę sztukę, którą najlepiéj przestudyował, za pomocą któréj spodziewał się osięgnąć zaszczyt najwyższy, włożył do kieszeni, kiedy pewnego poranku wezwany został do hrabiny.
Baron go zapewniał, że będzie sama z dobrą tylko swą przyjaciółką. Gdy wszedł do pokoju, wyszła ku niemu z wielką uprzejmością baronowa von C**, cieszyła się, że zabrała z nim znajomość, i przedstawiła go hrabinej, która się właśnie kazała fryzować i przyjęła go uprzejmemi słowy i spojrzeniami, ale przy jéj krześle ujrzał, niestety, Filinę klęczącą i robiącą rozmaite głupstwa.
— To piękne dziecko — rzekła baronowa — śpiewało nam różne rzeczy. Niechże dokończy zaczętej piosenki, abyśmy nie z niéj nie stracili.
Wilhelm słuchał śpiewki wielce cierpliwie, pragnąc, żeby fryzyer odszedł, zanim on czytanie swe rozpocznie. Podano mu filiżankę czekolady, do któréj sama baronowa przyniosła mu sucharki. Mimo to śniadanie mu nie smakowało, gdyż żywo chciał coś odczytać pięknéj hrabinej, coby ją mogło zająć, czemby się mógł jéj podobać. I Filina także stała mu na drodze, bo jako słuchaczka nieraz już była dla niego niedogodną. Z bólem patrzył fryzyerowi na ręce i z każdą chwilą coraz lepszą miał nadzieję skończenia się jego budowy.
Tymczasem wszedł hrabia i opowiadał o mających dziś nadjechać gościach, o rozporządzeniu dnia i o innych sprawach domowych. Gdy się oddalił, kilku oficerów prosiło o pozwolenie, by mogli złożyć swe uszanowanie hrabinej, gdyż musieli odjechać jeszcze przed obiadem. Kamerdyner skończył robotę, a hrabina kazała wpuścić tych panów.
Baronowa zadawała sobie przez ten czas pracę bawienia naszego przyjaciela, okazując mu wiele szacuuku, co przyjmował ze czcią, chociaż cokolwiek roztargniony. Dotykał niekiedy rękopismu w kieszeni, co chwila spodziewał się wezwania, i prawie zbrakło mu cierpliwości, gdy wpuszczono kupca galanteryjnego, który swoje tektury, skrzynki, pudła nielitościwie jedne po drugich otwierał i z właściwą temu plemieniu natarczywością pokazywał każdy gatunek swoich towarów.
Towarzystwo powiększało się. Baronowa spojrzała na Wilhelma i coś pocichu przemówiła do hrabiny; spostrzegł to, nie rozumiejąc celu, który jasno stanął przed nim dopiéro w domu, dokąd odszedł po godzinie przeczekanej w trwodze a napróżno. Znalazł w kieszeni piękny angielski portfel. Baronowa potrafiła mu go wsunąć pokryjomu; wkrótce potém przybył mały murzynek hrabiny, który mu przyniósł ładnie haftowaną kamizelkę, nie mówiąc dość wyraźnie od kogo.




ROZDZIAŁ SZÓSTY.


Mieszanina uczuć zawodu i wdzięczności popsuła mu całą resztę dnia, dopóki wieczorem nie znalazł znów zatrudnienia, gdy mu Melina się zwierzył, iż hrabia mówił o prologu, który miał być wystawiony na cześć księcia następcy w dzień jego przyjazdu. Miały w nim występować uosobione przymioty tego wielkiego bohatera i przyjaciela ludzkości. Cnoty te miały się razem ukazać, chwałę jego wyśpiewać i w końcu popiersie jego otoczyć wieńcami z kwiatów i liści laurowych, przyczem miało jasno przeświecać jego anagramatycznie ułożone nazwisko wraz z czapką książęcą. Hrabia polecił Melinie postarać się o wiersze i o inne szczegóły wystawienia takiéj sztuki, a Melina wyraził nadzieję, że Wilhelm, któremu to łatwo przyjdzie, chętnie mu w tém pomoże, — Jaktol — zawołał tenże rozdrażniony — czyż to nie mamy już nic prócz popiersi, przekręconych nazwisk i figur alegorycznych, by uczcić księcia, który mojem zdaniem zasłużył na całkiém inną pochwałę. Jakże to może pochlebiać rozumnemu mężowi, gdy widzi się wystawionym in efjigie a imię swoje przeświecające na zatluszczonym papierzel Lękam się bardzo, żeby alegorye, zwłaszcza przy naszej garderobie, nie dały pochopu do jakich dwuznaczności i żartów. Jeśli pan chcesz sztuczkę zrobić lab kazać zrobić, nic przeciw temu mićć nie mogę, tylko proszę, żebym ja w to się nie mieszał.
Melina tłómaczył się, że pan hrabia dał tylko zarys ogólnikowy a zresztą im pozostawił urządzenie sztuki.
— Bardzo chętnie przyczynię się — odparł Wilhelm — do sprawienia przyjemności tym doskonałym państwu, a muza moja nie miała jeszcze tak miłego zatrudnienia, jak ku pochwale księcia na cześć zasługującego zabrać głos, choćby nawet jąkając się tylko. Pomyślę nad tém, może mi się uda tak naszę maleńką trupę postawić, żebyśmy przynajmniéj jakiś efekt wywołali.
Od téj chwili Wilhelm rozmyślał gorliwie nad poleceniem. Zanim zasnął, już wszystko prawie uporządkował, a nazajutrz bardzo rano plan był już gotów, sceny naszkicowane, a nawet niektóre z najwybitniéjszych scen i śpiewów ujęte w wiersze i na papierze.
Zaraz zrana pośpieszył Wilhelm do barona z powodu jakichś okoliczności, i przedłożył mu swój projekt. Podobał się on wielce baronowi, który jednak okazał niéjakie zdziwienie; wczoraj bowiem słyszał, jak brabia mówił o zupełnie innej sztuce, mającej być, według jego zarysu, ujętą w wiersze.
— Nie wydaje mi się prawdopodobném — — odparł Wilhelm — aby było zamiarem hrabiego kazać przygotowywać sztukę tak, jak ją Melinie zarysował; jeżeli się nie mylę, chciał on nas tylko wskazówką swoją skierować na drogę prawdziwą. Amator i znawca daje poznać artyście, czego sobie życzy, i pozostawia już jemu samemu staranie o wykończenie dzieła.
— Bynajmniéj — odrzekł baron — pan hrabia jest pewny, że sztuka przedstawioną będzie, jak ją podał, tak a nie inaczéj. Pańska ma wprawdzie odległe podobieństwo z jego pomysłem; ale jeśli ją zechcemy przeprowadzić i odwieść go od pierwszéj myśli, to musimy to uskutecznić przez panie. Baronowa szczególniéj umie się wybornie brać do takich operacyj; idzie tylko o to, czy się plan pański tak jéj podoba, żeby się chciała podjąć sprawy, a wtedy uda się z pewnością.
— I bez tego potrzebujemy pomocy pań — rzekł Wilhelm — nasz personel bowiem i nasza garderoba nie wystarczyłyby może na przedstawienie. Liczyłem na kilkoro ładnych dzieci, które biegają po domu, a które należą do kamerdynera i marszałka.
Prosił potém barona, by zaznajomił panie z jego planem. Ten wrócił niebawem i przyniósł wiadomość, iż one chcą z nim pomówić osobiście. Dziś wieczorem, gdy panowie zasiądą do gry, która z powodu przybycia pewnego gienerała będzie pewnie poważniéjszą niż zwykle, miały damy pod pozorem znużenia odejść do swych pokojów, Wilhelm miał być wprowadzony tajemnemi schodami i mógł wówczas sprawę swoję wyłożyć jaknajlepiej. Ten rodzaj tajemnicy (mówił baron) nadaje przygodzie wdzięk podwójny, a baronowa zwłaszcza cieszy się jak dziecko z téj schadzki, a jeszcze bardziéj z tego, że miało to być dokonaném tajemnie i zręcznie przeciwko woli hrabiego.
Nad wieczorem, w czasie oznaczonym przysłano po Wilhelma i ostrożnie wprowadzono na górę. Sposób, w jaki baronowa spotkała go w małym gabinecie, przypomniał mu na chwilę dawniéjsze szczęśliwe czasy. Powiodła go do pokoju hrabiny; zaczęły się tedy pytania, badania. Przedstawił plan swój z możliwie największym zapałem i żywością, tak, że panie zjednał sobie zupełnie, a czytelnicy nasi pozwolą, że zapoznamy ich z nim w krótkości.
Wśród otoczenia wiejskiego miały dzieci rozpocząć sztukę tańcem, który wyobrażał tę zabawę, gdzie jeden chodzi w kółko i drugiego miejsce zająć usiłuje. Potém miały zmieniać gry, a daléj przy nieustających pląsach kolejnych śpiewać wesołą piosenkę. Następnie miał nadejść harfiarz z Mignoną, obudzić ciekawość i zwabić wielu wieśniaków; stary miał wyśpiewać różne pieśni na cześć pokoju, odpoczynku, wesołości, a Mignona wykonać taniec na jajach.
Tę niewinną zabawę przerywa muzyka wojskowa; na zgromadzenie napada oddział żołnierzy. Mężczyźni porywają się do obrony i doznają porażki; dziewczęta uciekają, lecz zostają pochwytane. Wszystko ginąć się zdaje wśród zgiełku, gdy nadchodzi jakaś osoba, którą określić poeta wahał się jeszcze, i sprowadza spokój wiadomością, że wódz niedaleko. Tu odmalowano jaknajpiękniéj charakter bohatera, przyrzeczono wśród wojny bezpieczeństwo, postawiono zapory swywoli i gwałtom, Obchodzi się powszechne święto na cześć wspaniałomyślnego wodza.
Panie były wielce zadowolone z planu; utrzymywały tylko, że dla przypodobania się hrabiemu, trzeba koniecznie włożyć do sztuki coś alegorycznego. Baron podał projekt, żeby dowódcę żołnierzy oznaczyć, jako ducha niezgody i gwałtu, żeby potém nadeszła Minerwa, włożyła nań kajdany, udzieliła wiadomości o przybyciu bohatera i wypowiedziała jego pochwałę. Baronowa podjęła się doprowadzić hrabiego do przeświadczenia, że podany przezeń plan, z pewną, jedynie zmianą, został wykonany; przyczem żądała wyraźnie, ażeby w końcu sztuki ukazało się koniecznie popiersie, anagram z nazwiska i czapka książęca, gdyż w przeciwnym razie wszelkie porozumienie byłoby daremne.
Wilhelm, który wystawiał już sobie w duchu, jak pięknie miał wysławić bohatera swego przez usta Minerwy, po długim dopiéro oporze ustąpił na tym punkcie, czuł się atoli zmuszonym w sposób jaknajprzyjemniéjszy. Piękne oczy hrabiny i jéj miłe zachowanie się łatwoby go nawet były skłoniły do zaniechania najpiękniéjszej choćby i najdroższéj inwencyi, wielce pożądanej jedności kompozycyi i wszystkich ładnych szczegółów, oraz do działania wbrew swemu sumieniu poetyckiemu. Natomiast ciężka walka czekała jego mieszczańskie sumienie, gdy przy dokładniéjszym rozkładzie ról panie nastawały na to wyraźnie że i on grać musi.
Laertes otrzymał dla siebie owego gwałtownego boga wojny, Wilhelm przedstawiać miał przewódcę wieśniaków, który miał do wypowiedzenia bardzo zręczne i uczuciowe wiersze.
Wymawiał się gorąco czas jakiś, ale w końcu się poddał; nie znalazł mianowicie żadnego tłómaczenia, gdy mu baronowa perswadowała, że ta scena w zamku może być tylko uważaną przecie za teatr amatorski, w którymby i ona chętnie grała, gdyby można było zrobić wstęp stosowny. Następnie pożegnały się panie z naszym przyjacielem nader uprzejmie. Baronowa upewniała go, że jest człowiekiém nieporównanym, i odprowadziła go aż do małych schodków, gdzie mu uściskiém ręki dobrej nocy życzyła.




ROZDZIAŁ SIÓDMY.


Zagrzanemu szczerym spółudziałem, okazanym sprawie przez damy, stanął jak żywy plan, który przez opowiadanie bardziéj mu się uprzytomnił. Większą część nocy i cały ranek następny poświęcił jaknajstaranniéjszemu zwierszowaniu rozmowy i pieśni.
Prawie już miał wszystko gotowe, gdy go zawołano do nowego zamku, gdzie państwo, będąc właśnie przy śniadaniu, chcieli, jak się dowiedział, z nim pomówić. Wszedł do sali; baronowa znowu wyszła najprzód naprzeciw niemu i pod pozorem, jakoby mu mówiła dzień dobry, poszepnęła tajemnie: — Niech pan nic więcéj nie mówi o swéj sztuce, prócz tego, o co będziesz pytany.
— Słyszę — rzekł do niego hrabia — żeś pan bardzo pilny i pracujesz nad moim prologiem jaki chcę dać na cześć księcia.
Chwalę to, że chcesz pan wprowadzić tam Minerwę i zawczasu myślę, jak należy ubrać boginię, żeby nie uchybić przeciw kostiumom.
Kazałem więc przynieść z biblioteki wszystkie książki, w których się jéj wizerunek znajduje.
W tejże chwili weszło do sali kilku lokajów z wielkiemi koszami pełnemi książek wszelkiego rodzaj formatów.
Montfaucon, zbiory starożytnych posągów, gemm i monet, pisma mitologiczne wszelkiego rodzaju zostały roztwarte; porównywano postaci. Ale i tego nie było jeszcze dosyć! Wyborna pamięć hrabiego przedstawiała mu wszystkie chyba Minerwy, jakie znajdować się mogły na miedziorytach tytułowych, winietach lub gdzieindziej.
Z tego powodu musiano przynosić z biblioteki jedne dzieło po drugiem, tak, że w końcu siedział hrabia wśród kupy książek. Wreszcie, gdy już sobie nie przypominał żadnej innej Minerwy, zawołał śmiejącsię: — Założyłbym się, że w całéj bibliotece niema już Minerw, i pierwszy to zapewne raz się zdarzyło, iżby zbiór książek tak całkowicie był ogołocony z wizerunków swéj opiekuńczej bogini.
Całe towarzystwo cieszyło się z tego konceptu, a zwłaszcza Jamo, który podjudzał hrabiego, żeby kazał coraz więcéj książek znosić, śmiał się do rozpuku.
— No, a teraz — rzekł hrabia zwracając się do Wilhelma — główną jest rzeczą wiedzićć, jaką boginię masz pan na myśli? Minerwę czy Palladę? boginię wojny czy sztuki? — Czyby nie było najstosowniéj, wasza ekscelencyo — odparł Wilhelm — nie wypowiadać się podtym względem stanowczo i ponieważ w mitologii gra rolę podwójną, dać jéj i tutaj ukazać się w podwójnej właściwości. Zapowiada przybycie wojownika, ale po to tylko, ażeby lud uspokoić, wychwala bohatera, ale podnosi jego ludzkość, przezwycięża gwałty i przywraca wśród ludu radość i spokój.
Baronowa, lękając się, żeby się Wilhelm nie zdradził, wysunęła coprędzej nadwornego krawca hrabiny, który miał objawić swoje zdanie, jakby najlepiéj dala się zrobić taka suknia starożytna. Człowiek ten, doświadczony w robotach maskowych, łatwo potrafił się z zadania wywiązać, a że pani Melina, pomimo swéj posuniętej daleko brzemienności, przyjęła rolę dziewicy niebiańskiej, powiedziano mu, żeby z niéj zdjął miarę, a hrabina wyznaczyła, lubo ku niezadowoleniu swoich pokojówek, suknie z garderoby, mające pójść w owym celu do przeróbki.
W sposób zręczny umiała baronowa znowu usunąć na bok Wilhelma i niebawem dała mu poznać, że się postarała i o resztę rzeczy.
Posłała zaraz do niego muzykanta, kierującego kapelą dworską hrabiego, ażeby mógł już to skomponować niezbędne kawałki, już to wyszukać w zapasach muzycznych melodyj odpowiednich.
Odtąd szło wszystko według życzenia, hrabia nie dopytywał się już o sztukę, lecz się zajął głównie transparentem, który miał zadziwić widzów przy końcu sztuki. Jego pomysłowość oraz zręczność jego cukiernika wydały rzeczywiście bardzo przyjemne oświetlenie.
Wśród licznych bowiem podróży swoich widział wspaniałe uroczystości tego rodzaju, przywiózł z sobą wiele miedziorytów i rysunków, i umiał z wielkim smakiém określić, jak się co robiło.
Tymczasem Wilhelm ukończył swą sztukę, dał każdemu rolę, objął swoję, a muzyk, który zarazem znał się bardzo dobrze na tańcu, urządził balet i tak szło wszystko jaknajlepiej.
Zaszła tylko niespodziewana przeszkoda, która groziła mu zrządzeniem przykrej luki. Obiecywał sobie nader wielki efekt z tańca Mignony na jajach; jakżeż więc zdziwił się, kiedy dziewczynka ze zwykłą sobie oschłością odmówiła udziału, twierdząc, że należy teraz do niego i już do teatru nie pójdzie. Starał się wzruszyć rozmaitemi namowami i nie wprzód ustał, aż ona zaczęła gorzko płakać, upadłszy mu do nóg i wołając: — Drogi ojcze! i ty się nie zbliżaj do desek.
Nie zważał na to ostrzeżenie, rozmyślając, jakby tu zrobić scenę interesującą za pomocą innego pomysłu.
Filina, która grać miała jednę z dziewczyn wiejskich, a w tańcu szeregowym śpiewać osobno i poddawać wiersze chórowi, cieszyła się z tego niesłychanie. Zresztą szło jéj wszystko według życzenia; miała osobny pokój, ciągle kręciła się kolo hrabiny, bawiąc ją małJ. W. Goethe, Wilhelm MeUter. 9 piemi figlami i otrzymując za to codziennie podarunki: suknię do téj sztuki skrojono jéj także, a że miała usposobienie łatwe naśladowcze, przyswoiła więc sobie niebawem z przestawania z paniami tyle, ile jéj przystało, i w bardzo krótkim czasie wyrobiła się na światową, umiejącą dobrze się zachowywać damę. Nadskakiwanie koniuszego zwiększało się raczéj, niż zmniéjszało, a ponieważ oficerowie także silnie na nią nacierali, a ona znalazła się wśród tak hojnego żywiołu, przyszło jéj na myśl odgrywać oporną i ćwiczyć się zręcznie w zachowaniu niéjakiéj wytworności postawy. Chłodną będąc a sprytną, poznała w ciągu tygodnia słabości całego domu, tak, że gdyby mogła była postępować z pewnym planem, łatwo losby zrobiła. Ale i tu używała swych przymiotów na to tylko, aby się zabawić, aby dobrze dzień przepędzić i być impertynencką tam, gdzie to jéj zdaniem stać się mogło bez niebezpieczeństwa.
Ról się wyuczono; zapowiedziano próbę jeneralną; hrabia chciał być na niéj, a żona jego zaczęła się troskać, czy téż mu sztuka się podoba. Baronowa przywołała potajemnie Wilhelma; im więeój zbliżała się godzina, tém większy okazywano niepokój; gdyż ostatecznie z pomysłu hrabiego nic a nic nie pozostało. Jamo, który wszedł na to, został wciągnięty do tajemnicy. Zabawiło go to serdecznie i bardzo chętnie ofiarował paniom swe usługi.
— Byłoby to bardzo źle, łaskawa pani — rzekł on — gdyby się pani sama z téj sprawy wywikłać nie potrafiła; lecz na wszelki wypadek pozostanę na czatach.
Baronowa opowiedziała następnie, jak to ona przedstawiała hrabiemu całą sztukę, ale zawsze tylko kawałkami i bez porządku, tak, że jest on na każdy szczegół przygotowanym, lecz ciągle trwa w przekonaniu, iż całość zejdzie się z jego pomysłem.
— Dziś wieczorem — rzekła — podczas próby przysiądę się do niego i będę się starała odrywać jego uwagę. Mistrza ogni sztucznych uprzedziłam już także, iżby dekoracyę na końcu zrobił bardzo ładnie, ale żeby brakowało w niéj jakiéjś drobnostki.
— Znam dwór — odpowiedział Jarno — gdziebyśmy potrzebowali takich czynnych a mądrych przyjaciół, jak pani. Jeśli wieczoru dzisiejszego środki, przez panią obmyślone, nie będą już działały, skiń pani na mnie, a ja wyprowadzę hrabiego i nie wcześniéj go wpuszczę, aż Minerwa wystąpi i spodziewane będą niebawem posiłki od iłuminacyi. Już od dni kilku mam mu coś powiedzieć, co jego kuzyna dotyczy, a co z różnych powodów ciągle odkładałem. I to uczyni mu dystrakcyę, choć nie najprzyjemniéjszą.
Jakieś interesa nie dozwoliły hrabiemu być na początku próby, potém zabawiła go baronowa. Pomoc Jarna zgoła nie była potrzebną. Chociaż bowiem hrabia miał na myśli dosyć sprostowań, poprawek i odmian, całkiém się jednak zapomniał w rozmowie, a że pani Melina w końcu mówiła według jego smaku, iluminacya zaś poszła dobrze, okazał się zupełnie zadowolonym. Dopiéro gdy wszystko już minęło i zabrano się do sztuki właściwéj, zdawało się, że go uderzyła różnica; zaczął rozważać, czy téż prolog był rzeczywiście jego pomysłem? Na dany znak wypadł Jamo z zasadzki; wieczór przeszedł, wiadomość, że książę istotnie przybywa, sprawdziła się; kilka razy wyjeżdżano konno, by zobaczyć obozującą w sąsiedztwie straż przednią, zamek pełen był zgiełku i niepokoju; — a nasi aktorowie, których potrzeby niezawsze jaknajlepiéj zaopatrywane były przez niechętną służbę, gdy nikt o nich tak bardzo nie pamiętał, musieli w starym zamku przepędzać czas na oczekiwaniach i ćwiczeniach.




ROZDZIAŁ ÓSMY.


Przybył wreszcie książę; gieneralicya, oficerowie sztabu i reszta świty, która jednocześnie nadciągnęła, liczni ludzie, cojużto dla odwiedzin, już to dla interesu, zawitali, uczynili zamek podobnym do ula, w którym się właśnie rojenie odbywa. Każdy się cisnął, by widzieć znakomitego księcia, i każdy podziwiał jego uprzejmość i przystępność; każdy się zdumiewał, spostrzegając najprzyjemniéjszego dworzanina w bohaterze i wodzu.
Cała dwornia musiała wedle rozkazu hrabiego być na swem stanowisku za przybyciem księcia; aktorzy nie powinni się byli ukazywać, gdyż przygotowywane uroczystości miały być niespodzianką dla księcia; to téż wieczorem, gdy go wprowadzono do wielkiéj wybornie oświetlonej i dzianemi tapetami zeszłego stulecia przyozdobionej sali, zdawało się, że najzupełniéj się nie spodziewał jakiegoś widowiska, a tém mniéj prologu na cześć swoję. Wszystko się odbyło jaknajlepiéj, a po przedstawieniu musiała trupa wyjść i ukazać się księciu, który umiał każdego się o coś jaknajuprzejmiéj zapytać, każdemu jaknajgrzeczniéj coś powiedzieć. Wilhelm, jako autor, musiał wystąpić oddzielnie i otrzymał również swoję cząstkę uznania.
O prolog nikt się tak bardzo nie dopytywał; w kilka dni potém już tak wyglądało, jakby nigdy nic podobnego nie wystawiono; tylko, że Jamo mimochodem mówił o nim z Wilhelmem i bardzo rozumnie go chwalił, dodał jednakże: — Szkoda, że grasz pan pustemi orzechami o puste orzechy.
Przez dni kilka wyrażenie to tkwiło w myśli Wilhelma; nie wiedział, jak je miał tlómaczyć sobie ani co z niego wywnioskować.
Tymczasem grało towarzystwo, jak tylko mogło przy swych zasobach, najlepiej, i wysilało się, ażeby ściągnąć na siebie uwagę widzów. Niezasłużona pochwala orzeźwiała aktorów, siedząc w starym zamku sądzili naprawdę, że owo wielkie zebranie ciśnie się właściwie tylko ze względu na nich, że po przedstawieniach ściąga do nich mnóstwo obcych i że oni są punktem środkowym, około którego wszystko się kręci i porusza.
Sam tylko Wilhelm ku wielkiemu zmartwieuiu swemu spostrzegł, iż rzecz ma się zupełnie inaczéj. Bo chociaż książę, siedząc na swem krześle, przysłuchiwał się z największą sumiennością pierwiastkowym przedstawieniom od początku do końca, to późniéj zwolna zdawał się ich unikać pod jakimś pozorem. Ci właśnie, których w rozmowie poczytywał Wilhelm za najrozumniéjszych, z Jarném na czele, przelotne jedynie chwile spędzali w teatrze, a zresztą siedzieli w przedsionku, grali lub téż rozmawiali o interesach, jak się zdawało.
Wilhelma bolało to bardzo, iż wobec wytrwałych usiłowań swoich nie otrzymuje oczekiwanego uznania. Przy wyborze sztuk, przy odpisywaniu ról, częstych próbach i innych tym podobnych okolicznościach przychodził gorliwie z pomocą Melinie, który, czując w duszy swą nieudolność, zgodził się w końcu na jego spółudzial. Ról wyuczał się Wilhelm pilnie, wypowiadał je żywo i z zapałem oraz z taką układnością, na jaką pozwalało to szczupłe ukształcenie, które sam sobie zdobył.
Nieustające atoli spółczucie barona odejmowało reszcie towarzystwa wszelką wątpliwość, gdyż zapewniał je, że największe wywarło wrażenie, zwłaszcza kiedy przedstawiono jednę ze sztuk jego własnych; żałował tylko, że książę ma wyłączną skłonność do teatru francuskiego, a część jego ludzi, pomiędzy któremi odznaczał się szczególniéj Jamo, przeciwnie oddawała namiętnie pier wszeństwo okropnościom sceny angielskiéj.
Ale jeśli tym sposobem sztuka naszych aktorów nie była najlepiéj uznana i podziwiana, to ich osobistości natomiast niezupełnie obojętnemi były dla widzów płci jednej lub drugiej. Już wyżéj wzmiankowaliśmy, że aktorki zaraz z początku obudziły uwagę młodych oficerów, późniéj wszakże stały się one szczęśliwszemi i dokonały ważniéjszych podbojów.
Lecz zamilczamy o tém i zrobimy tylko spostrzeżenie, iż Wilhelm z dniem każdym stawał się coraz bardziéj interesującym dla hrabiny, a i w nim także kiełkować zaczęła cicha ku niéj skłonność. Gdy się znajdował na scenie, nie mogła oczu od niego odwrócić, a on niebawem, jak się zdawało, dla niéj tylko, ku niéj zwrócouy grał i deklamował. Patrzeć wzajem na siebie było dla nich niewymowną przyjemnością, któréj oddali całkowicie swe niewinne dusze, nie żywiąc pragnień silniéjszych, i nie troszcząc się 0 następstwa.
Jak poprzez dzielącą ich rzekę dwie nieprzyjazne forpoczty spokojnie i wesoło gwarzą ze sobą, nie myśląc o wojnie, którą prowadzą ze sobą dwie walczące strony, tak hrabina i Wilhelm zamieniali znaczące spojrzenia ponad olbrzymią przepaścią urodzenia i stanu, a każde z nich po swój stronie sądziło, że może się oddać uczuciom swoim bezpiecznie.
Baronowa tymczasem wybrała sobie Laertesa, który się wielce jéj podobał jako dzielny, dziarski młodzieniec, i który, pomimo swéj niechęci do kobiet, nie gardził przecież przelotną awanturką 1 teraz téż rzeczywiście wbrew swéj woli dałby się był ująć uprzejmości i urokowi baronowéj, gdyby mu przypadkiém baron nie oddał był dobrej, albo jak kto chce, złej usługi, zapoznając go bliżéj z usposobieniem téj pani.
Gdy bowiem Laertes sławił ją raz głośno i przenosił ją nad wszystkie inne jéj płci, rzekł baron żartobliwie: — Miarkuję, jak rzeczy stoją; nasza kochana przyjaciółka już znowu jednego zyskała do swoich obór.
To nieszczęśliwe porównanie, które aż zanadto jasno natrącało o niebezpiecznych pieszczotach Cyrcy, dotknęło niezmiernie Laertesa i nie mógł bez wzburzenia słuchać barona, który mówił daléj bezlitośnie: — Każdy obcy sądzi, że jest pierwszym, któremu się dostaje w udziale tak miłe postępowanie; ale się myli strasznie, gdyż myśmy wszyscy tę drogę przechodzili; mężczyzna: młodzieniec czy chłopiec, kimkolwiek jest, musi na czas jakiś jéj się oddać, do niéj przylgnąć i tęsknie o nią się ubiegać.
Szczęśliwca, który wchodząc do ogrodów czarodziejki, napotyka właśnie wszystkie błogości sztucznéj wiosny, nic nieprzyjemniéj nie może zdziwić, jak gdy niespodzianie odchrząknie jakiś przeobrażony poprzednik, gdy on uchem pochwycićby pragnął jedynie śpiew słowika.
Laertes po takiém odkryciu wstydził się z całéj duszy, że go zmamiła raz jeszcze jego próżność, by o jakiejkolwiek kobiecie pomyśleć dobrze choćby w mierze najmniéjszéj. Całkowicie więc ją zaniedbał; przystał do koniuszego, z którym fechtował się pilnie i chodził na polowanie, a na próbach i przedstawieniach tak się zachowywał, jakby to było rzeczą poboczną tylko.
Hrabia i hrabina przywoływali niekiedy zrana do siebie niektórych z towarzystwa, a wówczas każdy znajdował powód do zazdroszczenia Filinie szczęścia niezasłużonego. Hrabia miał swego ulubieńca w pedancie, którego często godzinami przy swéj toalecie zatrzymywał. Powoli ubrano tego człowieka, zaopatrzono i wyposażono go aż do zegarka i tabakierki.
Czasami tóż towarzystwo czy to całe, czy pojedynczo wzywane było przed dostojne państwo po obiedzie: Mieli oni to sobie za cześć największą, nie spostrzegając, że w tym samym właśnie czasie kazano strzelcom i lokajom zwoływać pewną liczbę psów i przeprowadzać po podwórzu zamkowem konie.
Powiedziano Wilhelmowi, żeby przy sposobności wychwalał ulubieńca księcia, Racine’a, a przez to budził w nim i o sobie dobre mniemanie. Na jedném z takich poobiednich przyjęć znalazł po temu okazyę, gdy zawezwano i jego także a książę go spytał, czy téż pilnie czytuje wielkich dramaturgów francuskich, na co mu Wilhelm nader żywem: tak odpowiedział. Nie zauważył, że książę, nie czekając na jego odpowiedź, już zamierzał się oddalić i’ ku komu innemu zwrócić, owszém uczepił się go i prawie mu drogę zastąpił, prawiąc daléj: że bardzo wysoko ceni teatr francuski i czyta dzieła wielkich mistrzów z zachwytem, że go mianowicie przejęła szczerą radością wieść, iż książę oddaje najzupełniéjszą sprawiedliwość wielkim talentom takiego Racine’a.
— Wyobrażam sobie — mówił następnie — — jak dalece dostojne i znakomite osoby muszą cenić poetę, który tak doskonale i trafnie maluje stosunki sfer wyższych. Corneille malował, że tak powiem, wielkich ludzi, a Racine — znakomite osoby. Czytając jego dramata, muszę sobie zawsze wystawiać poetę, który żyje na świetnym dworze, ma wielkiego króla przed oczyma, przestaje z najlepszemi i wnika w tajemnice ludzkości, ukrywające się poza bogato haftowanemi tapetami. Gdy studyuję jego Brytanika, jego Berenikę; wydaje mi się istotnie, iż znajduję się na dworze, że jestem wtajemniczony w wielkie i małe sprawy tych przybytków bogów ziemskich i oczyma subtelnie czującego Francuza widzę królów, których wielbi cały naród, dworzan, którym zazdroszczą tysiące, w ich naturalnej postaci, z ich wadami i cierpieniami. Anegdota mówiąca, że Racine na śmierć się zamartwił, dlatego, że Ludwik XIV nie spojrzał na niego, dał mu uczuć swoje niezadowolenie, jest dla mnie kluczem do wszystkich dzieł jego; niepodobna też, ażeby poeta tak wielkich zdolności, którego życie i śmierć zawisły od spojrzenia królewskiego, nie miał pisać sztuk, coby godne były pochwały króla i pana.
Jamo przystąpił i przysłuchiwał się ze zdziwieniem naszemu przyjacielowi; książę, który nie odpowiedział i uprzejmem jedynie spojrzeniem okazał swe uznanie, zwrócił się w inną stronę, chociaż Wilhelm, który nie wiedział jeszcze, że nieprzyzwoicie jest prowadzić dalój rozmowę i chcićć wyczerpać przedmiot wśród takich okoliczności, byłby mówił daleko więcéj, pragnąc dowieść księciu, że czytał ulubionego jego poetę nie bez korzyści i uczucia.
— Czyż pan nigdy nie widział jakiéj sztuki Szekspira? — zapytał go Jarno, uprowadziwszy go na stronę.
— Nie — odrzekł Wilhelm — od czasu bowiem, kiedy one stały się w Niemczech bardziój znanemi, zaniedbałem teatr i nie wiem, czy się mam cieszyć, iż obecnie przypadkowo odnowiłem starą młodzieńczą zabawkę i zajęcie. A to wszystko, com słyszał o owych sztukach, nie rozciekawiło mię bynajmniéj do zapoznania się z takiemi dziwacznemi potwornościami, które zdają się wykraczać po-za wszelkie prawdopodobieństwo, po-za wszelką przy zwoitość.
— A jabym jednak radził panu — odparł Jarno — zrobić próbę; nic to zaszkodzić nie może, gdy się widzi choćby najdziwaczniéjszą rzecz wlasnémi oczyma. Pożyczę panu kilka sztuk; a pan nie możesz lepiéj zużytkować swego czasu, jak usunąwszy się od wszystkich, zaglądać w latarnię magiczną tego nieznanego świata w samotni swego starego mieszkania. Grzech to, że pan marnujesz godziny, by te małpy uczynić podobniéjszemi do ludzi i uczyć psów tych tańczyć. Jeden tylko kładę warunek, byś się nie gorszył formą; resztę mogę pozostawić trafności pańskiego poczucia.
Konie stały przed bramą; Jarno wraz z kilku jeźdźcami wsiadł na nie, by się zabawić polowaniem. Wilhelm patrzył za nim smutno. Chętnieby porozmawiał jeszcze z tym mężem, który mu, lubo w niezbyt przyjazny sposób, dawał nowe pojęcia, pojęcia, jakich on potrzebował.
Człowiek, zbliżając się do rozwoju swych sił, zdolności i poglądów, popada niekiedy w zakłopotanie, z którego latwoby go mógł wyprowadzić jaki dobry przyjaciel. Podobny jest do wędrowca, co niedaleko oberży wpada do wody; gdyby ktoś natychmiast pochwycił, wydostał go na ląd, skończyłoby się tylko na zmoknięciu, zamiast tego, żeby miał sam, na przeciwnym brzegu wypłynąć i uciążliwym dalekim manowcem dążyć do zamierzonego przez siebie celu.
Wilhelm zaczął przeczuwać, że na świecie inaczéj się dzieje, niż sobie wyobrażał. Widział zblizka ważne i wpływowe życie znakomitych i wielkich i dziwił się, jak oni potrafili nadać mu łatwą przyzwoitość. Wojsko w marszu, książę-bohater na jego czele, tylu spółdziałających wojowników, tylu tłoczących się czcicieli podniecali jego wyobraźnię.
Wśród takiego usposobienia dostał przyobiecane książki i niebawem, jak łatwo domyślóć się można, porwał go prąd owego wielkiego gieniuszu i uniósł go ku nieprzejrzanemu morzu, w którótn bardzo rychło zatopił się i znikł całkowicie.




ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY.


Stosunek barona do aktorów doznał w ciągu ich pobytu na zamku zmian różnych. Z początku było zobopólne zadowolenie, bo gdy baron po raz pierwszy w życiu ujrzawszy jednę ze sztuk swoich, któremi już ożywiał teatr amatorski, w ręku prawdziwych aktorów i na drodze do przyzwoitego przedstawienia, wpadał w najlepszy humor, okazywał się hojnym i u każdego kupca galanteryjnego, jacy się tam pojawiali, kupował podarunki dla aktorek, aktorom zaś dostarczył extra niéjednej butelki szampana; oni téż ze swéj strony zajmowali się gorliwie jego sztukami, a Wilhelm nie żałował usilności, by jaknajdokładniéj wyuczyć się na pamięć wspaniałych mów znakomitego bohatera, którego rola jemu się dostała.
Zwolna wszelako wkradały się pewme niesnaski. Uprzedzenie barona do niektórych ulubionych aktorów stawało się z dniem każdym widoczniéjszém, a to oczywiście musiało resztę rozdrażniać.
Ulubieńców swmich wyróżniał z całą wyłącznością i przez to wpro wadził do towarzystwa zazdrość i niezgodę. Melina, który w spornych wypadkach już i bez tego rady sobie dać nie mógł, znajdował się w stanie bardzo nieprzyjemnym. Chwaleni przyjmowali pochwałę nie będąc zbyt wdzięczni za nią, a upośledzoni dawali wszelkiemi sposobami poznać swe niezadowolenie i zdołali przebywanie wśród nich tak wysoko dawniéj szanowanego opiekuna uczynić tak lub inaczéj niemiłem; ba, niemało karmi dostała ich uciecha z cudzéj biedy, kiedy wierszyk jeden, którego autora nie znano, wywołał w zamku dużo zamieszania. Dotychczas zawsze zwracano uwagę na przestawanie barona z komedyantami, ale robiono to w dosyć delikatny sposób; spędzano nań rozmaite historyjki, wymyślano rozmaite wypadki, nadając im postać wesołą i zabawną. W końcu zaczęto opowiadać, że powstaje jakiś rodzaj zawiści zawodowéj między nim a niektóremi aktorami, co wyobrażali sobie także, iż są pisarzami, i na téj to gawędzie opiera się wierszyk, o którym mówiliśmy, a który brzmi jak następuje: Ja, biedaczysko, panie baronie, Zazdroszczę tobie dostojeństw — wiem I zaszczytnego miejsca przy tronie I twoich pięknych kawałów ziem I obronnego ojców zamczyska, Kniéj pełnych zwierza, gdzie broń twa błyska.
Mnie, biedakowi, panie baronie, Do zazdroszczenia i ty coś masz, Bowiem natury matczyne dłonie Od lat chłopięcych miałem za straż; W głowie myśl lekka, zdrowa się kupi, Biedoklep zawsze, lecz nigdy głupi.
A więc, kochany panie baronie, Obaj zostawmy wszystko, jak jest; Tyś syném ojca w pięknéj koronie, Ja matki mojéj zatrzymam chrzest.
Na złe zawiści nie trwońmy czasu, Niech nas nie nęcą cudze tytuły, Ty nie pożądaj miejsc wśród Parnasu, Ja nic nie pragnę od kapituły ).
Zdania o tym wierszu, który w kilku prawie nieczytelnych odpisach znajdował się w różnych rękach, były bardzo podzielone; domyślić się autora nikt nie potrafił, a gdy się z pewną złośliwą uciechą zaczęto wierszém bawić, Wilhelm oświadczył się przeciwko temu stanowczo.
— My Niemcy — zawołał — zasłużyliśmy, by nasze muzy pozostały w pogardzie, jaką tak długo cierpiały, gdyż nie umiemy cenić mężów wyższego stanu, zajmująeych się w jakikolwiek sposób naszą literaturą. Urodzenie, stan i majątek nie są bynajmniéj w sprzeczności z gieniuszém i smakiém, nauczyły nas tego inne narody, liczące wśród najlepszych głów swoich wielką ilość szlachty. Jeżeli dotychczas w Niemczech było dziwem, gdy człowiek wysoko urodzony poświęcał się naukom; jeżeli dotychczas niewiele tylko znakomitych nazwisk stało się jeszcze znakomitszemi wskutek skłonności do sztuk i nauk, i jeżeli natomiast niéjedno wysunęło się z ciemności i wystąpiło jak nieznane gwiazdy na widnokręgu; to tak nie będzie zawsze i chyba się bardzo mylę, albo pierwsza klasa narodu znajduje się na drodze posługiwania się swą wyższością ku osiągnięciu także w przyszłości najpiękniéjszego muz wieńca. To téż nic niema dla mnie nieprzyjemniéjszego, jak kiedy widzę nietylko mieszczanina szydzącego ze szlachcica, umiejącego cenić muzy, lecz także osoby wyższego stanu starające się nierozważnie i kapryśnie, a ze złośliwą radością, któréj nigdy pochwalić nie można, odstraszyć równych sobie od téj drogi, na któréj każdego czeka cześć i zadowolenie.
Te ostatnie słowa były skierowane, jak się zdawało, przeciw hrabiemu, o którym Wilhelm słyszał, iż wierszyk ten poczytywał za dobry istotnie. Niewątpliwie panu temu, który zawsze zwykł był żartować z barona we właściwy sobie sposób, pożądana była taka sposobność, by módz dotknąć jakkolwiekbądź swego krewnego. Każdy miał własne domysły co do autora wiersza, a hrabia, co nie lubił, żeby go prześcigano w bystrości, wpadł na myśl, którą natychmiast gotów był zaprzysiądz, że wiersz pochodzić może od jego pedanta, który był bardzo dowcipnym jegomością i u którego już oddawna dostrzegał taki gieniusz poetycki. Chcąc sprawić sobie prawdziwą przyjemność, kazał pewnego poranku zawołać tego aktora, i ten musiał w obecności hrabiny, baronowéj i Jama odczytać wiersz ów na swój sposób, za co dostał pochwałę, uznanie i podarunek; na pytanie hrabiego, czy nie posiada jakich innych jeszcze wierszy z czasów dawniéjszych, odpowiedział jednak roztropnie — przecząco. I tak pedant obwołany został poetą, dowcipnisiem, a w oczach tych, co byli baronowi przychylni, paszkwilantem i złym człowiekiém. Od tego czasu hrabia oklaskiwał go coraz więcéj, jakkolwiekby grał swą rolę tak, że biedak napuszył się a w końcu prawie oszalał i myślał o tém, jakby zająć, na podobieństwo Filiny, pokój w nowym zamku.
Gdyby plan ten mógł był wykonać natychmiast, byłby uniknął wielkiego nieszczęścia. Idąc bowiem pewnego wieczoru późno do starego zamku i drepcząc omackiém po ciemnej wązkiéj drożynie, został nagle napadnięty, przez kilka osób przytrzymany, gdy inne zamaszyście go okładały i tak go w mroku omłócily, że się aż słaniał i z trudem tylko dowlókł się do swych towarzyszy, którzy, chociaż udawali oburzonych, czuli z tego przypadku wielką w duchu radość i ledwie od śmiechu powstrzymać się mogli, widząc go tak srodze ogrzmoconym, a jego nowy ciemny surdut cały okurzony i poplamiony białemi centkami, jakby się bił z młynarzami.
Hrabia, zaraz o tém zawiadomiony, wybuchnął nieopisanym gniewem. Uważał ten postępek za największą zbrodnię, zakwalifikował go jako zakłócenie spokoju zamkowego i kazał swemu sędziemu przedsięwziąć jaknajsurowsze poszukiwania. Popstrzony biały surdut miał stanowić główną poszlakę. Wszystko, co tylko w zamku mogło mieć do czynienia z pudrem i mąką, poddano także badaniu, ale napróżno.
Baron zapewniał uroczyście, klnąc się na honor, że ów rodzaj żartów bardzo mu sięjłcoprawda nie podobał i że zachowanie się pana hrabiego nie było. zbyt przyjacielskiém, ale, że on był wyższym nad to, że w przypadku, jaki spotkał poetę czy paszkwilanta, jak go tam kto nazwie, najmniéjszego nie miał udziału.
Inne zajęcia przybylców i wrzawa domowa wkrótce podały rzecz całą w zapomnienie, a nieszczęśliwy ulubieniec drogo musiał opłacić przyjemność chlubienia się przez czas krótki cudzemi piórkami.
Trupa nasza, grająca regularnie co wieczór i wogólności bardzo dobrze utrzymywana, zaczęła w miarę powodzenia coraz większe stawiać żądania. Niebawemj edzenie, picie, usługa, mieszkanie stały się dla niéj za szczupłe; nalegano na swego opiekuna, żeby dbał więcéj o nich i zapewnił im wreszcie te przyjemności i wygody, jakie im przyobiecywał. Skargi ich rozlegały się coraz głośniéj, a usiłowania ich przyjaciela, by im uczynić zadość, stawały się coraz bezowocniéjszemi.
Wilhelm tymczasem, prócz na próbach i w godzinach gry, ukazywał się coraz rzadziej. Zamknięty w jednym z najbardziéj oddalonych pokojów, dokąd przystęp dozwolony był chętnie tylko Mignonie i barfiarzowi, żył on i zatapiał się w świecie Szekspirowskim, tak, że po za sobą nic nie widział i nic nie czuł.
Opowiadają o czarnoksiężnikach, co to za pomocą formuł magicznych ściągają do swój izby niezmierne mnóstwo różnorodnych postaci duchowych. Zaklęcia bywają tak potężne, że przestrzeń pokoju wkrótce się wypełnia, a duchy, tłumem zebrane przy nakreśloném kółku, coraz bardziéj rosną w liczbę koło tego kółka i ponad głową mistrza się unoszą w ciągle chwiejącéj się przemianie. Każdy kącik zapchany, gażdy gzyms zajęty, jajka się rozdymają, a postaci olbrzymie ściągają się w grzyby. Na nieszczęście czarodziéj zapomniał słowa, któremby mógł tę powódź duchów zmusić do odpływu.
Tak to siedział Wilhelm, a z nieznaną szybkością powstawały w nim tysiączne uczucia i zdolności, o których nie miał nigdy żadnego pojęcia ani przeczucia. Nic go nie mogło wyrwać z tego stanu, i był bardzo niezadowolony, gdy komuś podobało się przyjść do niego, by go bawić tein, co się działo nazewnątrz.
To téż ledwie słyszał, gdy mu przyniesiono wiadomość, że na podwórzu zamkowem ma się odbyć egzekucya, ma być chłostany jakiś chłopak, na którego padło podejrzenie nocnego napadu, a że nosi surdut fryzyerski, prawdopodobnie musiał się znajdować między zbójami. Chłopak wprawdzie — mówiono — przeczy uporczywie, i dlatego nie można go ukarać formalnie, ale chcą mu dać jako włóczędze pamiętne i wysłać go daléj, ponieważ kilka dni w okolicy się błąkał, nocą po młynach się zatrzymywał, a w końcu przystawił drabinę do muru ogrodowego i wlazł nań.
Wilhelm nic w téj całéj sprawie nie widział godnego szczególnój uwagi, gdy wtem Mignon wpadła szybko i zapewniła go, że schwytany jest Fryderykiém, który od czasu kłótni z koniuszym znikł z towarzystwa i oczu aktorów.
Interesując się tym chłopcem, Wilhelm śpiesznie się oddalił i na podwórzu zamkowem zastał już przygotowania, gdyż hrabia lubił uroczystość nawet w takich wypadkach. Przyprowadzono chłopca; Wilhelm przystąpił i prosił, ażeby się wstrzymano, on bowiem zna chłopca i ma do przytoczenia o nim różne rzeczy.
Z trudnością mu przyszło zyskać posłuchanie, w końcu otrzymał pozwolenie pomówienia z delinkwentem. Ten zapewnił, że o napadzie, w którym aktor jakiś miał być znieważonym, nie wie nic u, nic; że się kręcił kolo zamku i nocą się wemknął, dlatego tylko, aby wynaleść Filinę, że już się dowiedział o jéj sypialni i że z pewnością byłby do niego trafił, gdyby go tymczasem nie schwytano.
Wilhelm, nie chcąc dla honoru towarzystwa wyjawiać stosun ków, pośpieszył do koniuszego i prosił go, by znając osoby i dom zechciał pośredniczyć w téj sprawie i uwolnić chłopca.
Ten kapryśny człowiek wymyślił, przy pomocy Wilhelma, historyjkę, jako chłopiec należał do trupy, uciekł, z niéj, ale znowu pragnął w niéj się znajdować i być przyjętym; jako z tego powo du miał zamiar odnaleść nocą niektórych ze swych opiekunów i polecić się ich łasce.
Zaświadczono zresztą, że się dobrze sprawował; damy się w to wdały, puszczono chłopca. Wilhelm wziął go z sobą i odtąd zaliczył go jako trzecią osobę téj dziwnéj rodziny, którą od pewnego czasu za swoję poczytywał. Starzec i Mignon przyjęli chętnie powracającego i wszystko troje zobowiązali się służyć pilnie swemu przyjacielowi i obrońcy i sprawić mu jaką przyjemność.




ROZDZIAŁ DZIESIĄTY.


Filina z każdym dniem lepiéj wkradała się w łaski pań. Kiedy były same zebrane, kierowała zazwyczaj rozmowę na mężczyzn, co się tam uwijali, a Wilhelm nie należał do ostatnich w liczbie tych, któremi się zajmowano. Bystrej dziewczynie tajném nie było, że on zrobił silne wrażenie w sercu hrabiny; opowiadała więc o nim, co wiedziała i czego nie wiedziała; strzegła się wszakże wyjawić cośkolwiek, coby mogło być wytlómaczoném na jego niekorzyść, sławiła natomiast jego szlachetność, hojność a zwłaszcza skromność w zachowaniu się względem płci niewieściej. Na wszystkie inne pytania, jakie jéj zadawano, odpowiadała roztropnie; a kiedy baronowa spostrzegła wzrastającą skłonność swojéj pięknéj przyjaciółki, odkrycie to było i dla niéj bardzo pożądaném. Jej bowiem stosunki do wielu mężczyzn, w ostatnich zaś dniach szczególniéj do Jarna, nie uszły uwagi hrabiny, któréj czysta dusza nie mogła patrzeć na taką lekkomyślność bez niezadowolenia i łagodnéj nagany.
Tym sposobem zarówno baronowa jak Filina, miały każda własny w tém interes, żeby przyjaciela naszego zbliżyć do hrabiny; a Filina prócz tego spodziewała się przy sposobności pracować także dla siebie i, jeżeli można, odzyskać utraconą przychylność młodzieńca.
Pewnego dnia, kiedy hrabia z resztą towarzystwa pojechał na polowanie i spodziewano się panów dopićro na drugi dzień, baronowa obmyśliła żart właściwy jéj usposobieniu; lubiła bowiem przebieranie się i występowała, dla zadziwienia towarzystwa, to jako dziewczyna wiejska, to jako paź, to jako dojeżdżacz. Nadawała sobie przez to pozór wróżki, która obecną jest wszędzie, a zwłaszcza tam, gdzie się jéj najmniéj spodziewają. Nic nie wyrównywało jéj radości, gdy przez czas jakiś niepoznana usługiwała towarzystwu lub w jaki inny sposób wśród niego przebywała, i w końcu w sposób żartobliwy odkrywać się dawała.
Nad wieczorem kazała zawołać Wilhelma do swego pokoju, a że właśnie miała jeszcze coś do zrobienia, Filina winna go była przygotować.
Przyszedł i zastał w pokoju nie bez zdziwienia, zamiast szanownych pań, lekkomyślną dziewczynę. Przywitała go z pewną przystojną otwartością, w któréj się dotąd ćwiczyła, zmuszając go tym sposobem również do grzeczności.
Z początku żartowała wogólności ze szczęścia, jakie go prześladuje, a które go, jak ona sądzi, i taraz tutaj sprowadziło; potém w sposób miły zrobiła mu wyrzut za postępowanie, jakióm ją dotychczas dręczył, ganiła i obwiniała sama siebie, wyznała, że zresztą zasłużyła na takie jego zachowanie się, opisała szczerze stan, który nazywała dawniéjszym, i dodała, żeby musiała sama sobą pogardzać, gdyby nie zdolną była się zmienić i uczynić godną jego przyjaźni.
Wilhelma mowa ta wzruszyła. Za mało miał znajomości świata, by wiedzieć, że właśnie całkiém lekkomyślni i do poprawy niezdolni ludzie częstokroć najgoręcéj się obwiniają, błędy swe z wielką szczerością wyznają i za nie żałują, chociaż nie posiadają siły najmniéjszéj, by zejść z drogi, na którą ich porywa przemożnie przyroda. Nie mógł tedy pozostać niechętnym względem ślicznéj grzesznicy; wdał się z nią w rozmowę i dowiedział się o projekcie dziwnego przebrania, którém zamierzano zadziwić piękną hrabinę.
Miał w tém skrupuły, których nie ukrywał przed Filiną, ale baronowa, która właśnie w owéj chwili nadeszła, nie dała mu czasu na wahanie się, owszém, pociągnęła go za sobą, zapewniając, że to najlepsza pora.
Ściemniało się; zaprowadziła go do garderoby hrabiego, kazała mu zdjąć surdut i wleźć w jedwabny szlafrok hrabiego, włożyła mu następnie czapeczkę z czerwoną wstążką, zaprowadziła go do gabinetu i poleciła mu usiąść w dużem krześle i wziąć książkę: sama zapaliła lampę argandzką, która przed nim stała i nauczyła go, co ma robić i jaką grać rolę.
— Oznajmię hrabinie — mówiła — niespodziane przybycie męża i zły jego humor; ona przyjdzie, kilka razy pokój przemierzy, potém usiądzie na poręczy krzesła, rękę na jego ramieniu położy i parę słów powie. On ma swoję rolę małżonka grać jak można najdłużéj i najlepiéj; ale kiedy będzie się musiał w końcu odkryć, to niechże będzie ślicznie ugrzecznionym i eleganckim.
Siedział tedy Wilhelm dosyć niespokojny w tém dziwaczném przebraniu; projekt zaskoczył go nagle, a wykonanie wyprzedziło namysł. Już baronowa wyszła z pokoju, kiedy on dopiéro spostrzegł, jak niebezpieczném było stanowisko, które zajął. Nie zapierał przed sobą, że piękność, młodość, wdzięk hrabiny zrobiły na nim wrażenie; ale ponieważ z usposobienia dalekim był od wszelkiéj pustej galanteryi, a zasady nie pozwalały mu na myśl o poważniéjszych zamiarach, był więc rzeczywiście w téj chwili wielce zakłopotany. Jednakowa przejmowała go obawa, nie podobać się hrabinie, albo podobać się więcéj, niż wypadało.
Przed jego wyobraźnią zjawiał się ponownie każdy powab niewieści, jaki kiedykolwiek nań podziałał. Maryanna ukazała mu się w białym rannym szlafroczku i błagała go o pamięć. Uprzejmość Filiny, piękne jéj włosy i zachowanie się przypochlebiające oddziaływały znowu czynnie, w skutek ostatniego zetknięcia; wszystko jednak usuwało się jakby za zasłonę oddalenia, kiedy sobie wyobrażał szlachetną, kwitnącą hrabinę, któréj ramię miał za chwilę poczuć na swéj szyi, któréj niewinne pieszczoty był obowiązany wywdzięczyć.
Ani przeczuwał nawet, w jak dziwny sposób zostanie wydobyty z tego kłopotliwego położenia. Jakże bo wielkiém było jego zdziwienie, ba przestrach, gdy się po za nim drzwi otwarły, a on za pierwszém ukradkowem spojrzeniem w zwierciadło, dostrzegł bardzo wyraźnie hrabiego, wchodzącego ze świecą w ręku. Wahał się co ma zrobić, czy siedzieć, czy wstać, uciekać, wyznać, wyprzeć się, czy błagać o przebaczenie; — trwało to jednak chwil kilka zaledwie. Hrabia, który nieruchomo stał we drzwiach, cofnął się i zamknął je pocichu. W téj chwili wskoczyła baronowa bocznemi drzwiami, zgasiła lampę, porwała Wilhelma z krzesła i pociągnęła za sobą do gabinetu. Chyżo zdjął z siebie szlafrok, który natychmiast znalazł się na swem zwykłem miejscu.
Baronowa zarzuciła surdut Wilhelma na ramię i pośpieszyła wraz z nim przez kilka izb, przejść i przepierzeń do swego pokoju, gdyż Wilhelm po uspokojeniu się baronowej, dowiedział się od niéj, że poszła była do hrabiny, aby zanieść zmyśloną wiadomość o przybyciu hrabiego.
— Wiem już o tém — odrzekła hrabina — co się to mogło stać? Widziałam go właśnie, jak wjeżdżał boczną bramą.
Baronowa przerażona, jak mówiła, natychmiast pobiegła do pokoju hrabiego, aby Wilhelma uprowadzić.
— Na nieszczęście przyszła pani za późno! — zawołał Wilhelm — hrabia był już przedtem w pokoju i widział mię siedzącego.
— Czy poznał pana? — Nie wiem. Widział mię w zwierciadle tak jak ja jego, a zanim przekonałem się, czy to widmo czy on sam, cofnął się już i drzwi za sobą zamknął..
Zakłopotanie baronowéj wzrosło, kiedy lokaj przyszedł po nią, mówiąc, że hrabia znajduje się u swój żony. Odeszła przygnębiona i zastała hrabiego spokojnym wprawdzie i zamyślonym, ale w wyrażeniach łagodniéjszym i uprzejmiejszym niż zazwyczaj. Nie wiedziała co myśleć. Mówiono o wypadkach polowania i przyczynach wcześniéjszego powrotu. Rozmowa niebawem się urwała.
Hrabia zamilkł; zastanowiło to baronową, kiedy zapytał o Wilhelma i wyraził życzenie, żeby go przyzwano, aby coś odczytał.
Wilhelm, który w pokoju baronowéj już się ubrał i cokolwiek uspokoił, zjawił się nie bez troski na rozkaz. Hrabia dał mu książkę, z któréj on odczytał, nie bez zmieszania, jakąś awantarniczą opowieść. W głosie jego przebijała się jakaś niepewność, jakieś drżenie, co na szczęście zgodném było z treścią opowiadania. Hrabia kilkakrotnie dawał przyjazne oznaki upodobania i chwalił szezególny ton czytania, aż w końcu puścił naszego przyjaciela.




ROZDZIAŁ JEDENASTY.


Zaledwie odczytał Wilhelm kilka sztuk Szekspira, a już ich wpływ na niego tak był silny, że daléj w studyowaniu posuwać nie mógł. Całą jego duszą wstrząsało wzruszenie. Szukał sposobności pomówienia z Jarném i nie zdołał mu się dosyć nadziękować za sprawioną radość.
— Przewidywałem — rzekł teuże — że nie zdołasz pozostać obojętnym na świetne przymioty najnadzwyczajniéjszego i najdziwniéjszego ze wszystkich pisarzów.
— Tak — zawołał Wilhelm — nie przypominam sobie, żeby jaka książka, jaki człowiek, lub jaki wypadek życiowy wywarł na mnie tak wielkie wrażenie, jak te wyborne sztuki, które dzięki łaskawości pańskiéj poznałem Wydają się one dziełem gieniuszu niebiańskiego, zbliżającego się do ludzi, by ich zapoznać z samemi sobą w sposób jaknajłagodniéjszy. To wcale nie poezye! Wydaje się nam, jakbyśmy stali przed otwartemi olbrzymiemi księgami losu, w których świszczy wicher najburzliwszego życia i przewraca ich kartki potężnie a chyżo. Ich siła i łagodność, wrzawa i spokój, tak mię zdumiły i wytrąciły ze zwykłej kolei myśli, że z tęsknotą tylko oczekuję chwili, kiedy znajdę się w takiém usposobieniu, bym mógł czytać daléj.
— Brawo! — rzekł Jamo, podając rękę przyjacielowi naszemu i ściskając ją — tego właśnie pragnąłem! a skutki, jakich się spodziewam, z pewnością nie każą na siebie czekać.
— Chciałbym — odparł Wilhelm — módz odkryć panu wszystko, co się obecnie we mnie dzieje. Wszystkie przeczucia, jakie niegdyś miewałem co do ludzkości i jéj losów, jaki mi niepostrzeżone przeze mnie samego towarzyszyły od młodości, znajduję w sztukach Szekspira spełnione i rozwinięte. Wydaje się, jakoby on nam objawił wszystkie zagadki; chociaż nie można powiedzióć: oto tu albo tam jest słowo rozwiązania. Jego ludzie wydają się ludźmi naturalnemi, a jednak nie są takiemi. Te najbardziéj tajemnicze i najbardziéj złożone twory natury działają przed nami w jego sztukach tak, jak gdyby były zegarami, którychby cyferblat i wnętrze zrobiono z kryształu; pokazują one według swego przeznaczenia bieg godzin, a zarazem można w nich rozpoznać te tryby i sprężyny, co je poruszają. Tych kilka spojrzeń, jakie rzuciłem w świat Szekspira, nęcą mię więcéj niż cokolwiekbądź — innego, by w święcie rzeczywistym prędsze kroki naprzód stawiać, w nurcie losów się skąpać, jakie nad nim zawisły, i kiedyś, jeśli mi się poszczęści, poczerpnąć z wielkiego morza prawdziwéj przyrody parę puharów i napoić ze sceny spragnioną publiczność mojéj ojczyzny.
— Jakże mię cieszy to usposobienie umysłu, w jakiém pana widzę — rzekł Jarno kładąc wzruszonemu młodzieńcowi rękę na ramieniu. — Nie zaniechaj pan zamiaru wejścia w życie czynne, i śpiesz się dzielnie zużytkować te piękne lata, jakie panu przypadły w udziale. Jeżeli mogę w czem panu pomódz, zrobię to z całego serca. Nie pytałem się jeszcze, jak pan wszedłeś do tego towarzystwa, do którego nie możesz pan być ani urodzonym ani wychowanym. Tyle się tylko spodziewam i widzę, że się pan wyrwać z niego pragniesz. Nic nie wiem o pańskiém pochodzeniu, o pańskich stosunkach domowych; namyśl się pan, co mi zechcesz powierzyć. Powiem panu tyle tylko: czasy wojenne, w których żyjemy, mogą wywołać szybką zmianę losu; jeżeli pan poświęcisz swe siły i zdolności naszej usłudze, nie lękając się trudów, a w razie konieczności i niebezpieczeństwa, to zaraz mam sposobność umieścić pana na stanowisku, którego zajmowania przez czas jakiś nie będziesz pan potém potrzebował żałować.

, Wilhelm nie umiał dostatecznie wyrazić swojéj wdzięczności 1 był gotów przyjacielowi i opiekunowi swemu opowiedzieć całe dzieje swego życia.
Podczas téj rozmowy, zapuścili się głęboko w park i puścili się do gościńca, który go przecinał. Jarno milczał przez chwilę, a potém rzekł: — Zastanów się pan nad moją propozycyą, a gdy zdecydujesz się, daj mi za kilka dni odpowiedź, i obdarz mię swojem zaufaniem.
Zapewniam pana, niepojętą było dla mnie dotychczas rzecżą, jak się pan mogłeś pospolitować z takim motłochem. Częstokroć ze wstrętem i przykrością patrzyłem, jak pan, byle tylko żyć jaJ, W. Goethe, Wilhelm Meister. 10 ko tako, oddawać musiałeś swe serce jakiemuś wędrownemu rybałtowi i głupiemu dwuznacznému stworzeniu.
Jeszcze nie skończył, gdy nadjechał pośpiesznie jakiś oficer na koniu, a za nim szedł pachołek, trzymając konia za uzdę. Jarno żywo i głośno go pozdrowił. Oficer zeskoczył z konia; uściskali się i rozmawiali ze sobą, gdy Wilhelm, zdziwiony ostatniemi słowy swego wojowniczego przyjaciela, zatopiony w sobie stal na stronie. Jarno przeglądał papiery, które mu wręczył przybyły, a ten przystąpił do Wilhelma, podał mu rękę i zawołał z emfazą: — Zastaję pana w godném towarzystwie; pójdź pan za radą swego przyjaciela i spełnij pan zarazem przez to życzenia nieznajomego, który serdecznie się paném zajmuje.
Powiedziawszy to, objął Wilhelma, przycisnął go żywo do piersi. W tymże czasie zbliżył się Jarno i rzekł do przybysza: — Najlepiéj tak będzie: pojadę razem z panem, będziesz mógł otrzymać potrzebne rozporządzenia i odjedziesz jeszcze przed nocą.
Obaj skoczyli następnie na konie i pozostawili naszego zdziwionego przyjaciela własnym jego rozmyślaniom.
Ostatnie słowa Jama brzmiały mu jeszcze w uszach. Nieznośném mu to było słyszéć, że ta para istot ludzkich, co bez niczyjéj krzywdy skłonność jego pozyskała, tak nizko cenioną była przez człowieka, którego tak bardzo poważał. Dziwny uścisk oficera, którego nie znał, małe zrobił na nim wrażenie; zaledwie na chwilę zajął jego ciekawość i wyobraźnię; ale słowa Jorna dotknęły jego serce, głęboko był zraniony; to téż wracając, wybuchnął na siebie wyrzutami, że mógł się na chwilę nie poznać i zapomniéć 0 odstręczającym chłodzie Jama, który mu z oczu wygląda i ze wszystkich min przemawia.
— Nie! — zawołał — wyobrażasz tylko sobie, ty wystygły światowcze, że możesz być przyjacielem! Wszystko, co mi zdołasz zaofiarować, nie warte jest tego uczucia, jakie mię wiąże z temi nieszczęśliwemu Co za szczęście, że jeszcze zawczasu odkrywam, czego od ciebie oczekiwać mogłem! Mignonę, która wyszła na jego spotkanie, objął ramionami 1 zawołał: — Nie, nic nas nie rozdzieli, małe ty dobre stworzenie! Pozorna mądrość świata nie wymoże na mnie, bym cię opuścił, lub zapomniał, co ci winienem.
Dziecko, którego gwałtowne pieszczoty zwykł był dawniéj odsuwać, ucieszyło się tym niespodzianym objawem czułości, i tak silnie zawisło na nim, że ledwie z trudem mógł się w końcu oswobodzić.
Od tego czasu więcéj dawał baczenia na postępki Jarna, które nie wszystkie wydały mu się godnemi pochwały; owszém, zdarzało się nie jedno, co mu się zgoła nie podobało. I tak naprzykład: powziął silne podejrzenie, że wiersz na barona, który biedny pedant tak drogo przypłacił, był robotą Jarna. A że ten wobec Wilhelma kpił sobie z wypadku, przyjaciel nasz widział w tém oznakę nader zepsutego serca; bo cóż mogło być złośliwszego nad to, jak drwić z niewinnego, którego cierpienia się spowodowało, i nie myślóć ani o zadosyćuczynieniu, ani o wynagrodzeniu. Wilhelm chętnieby sam to załatwił, gdyż w skutek bardzo dziwnego przypadku, wpadł na ślad sprawców owego nocnego przestępstwa.
Dotychczas potrafiono ukrywać przed nim, że w dolnej sali starego zamku kilku młodych oficerów, z częścią aktorów i aktorek, przepędzało całe noce na wesołej zabawie. Pewnego poranku, wstawszy rano według zwyczaju, przypadkiém zaszedł do owego pokoju i zastał młodych panów, zabierających się do bardzo dziwnego czyszczenia swego ubrania. Do misy z wodą narzucawszy utartej kredy, szczotką przenosili rozczyn na swoje kamizelki i spodnie, nie zdejmując ich, i tym sposobem bardzo prędko przywracali czystość swojéj garderobie. Przyjacielowi naszemu, dziwiącému się temu środkowi, przyszedł na myśl biało okurzony i poplamiony surdut pedanta; podejrzenie się wzmogło, gdy się dowiedział, że w tém towarzystwie znajdowało się kółko krewnych barona.
Aby to podejrzenie jeszcze sprawdzić, starał się owych paniczów zająć małém śniadankiém. Byli bardzo ożywieni i opowiadali wiele wesołych anegdot. Jeden szczególniéj, który przez czas jakiś był przy werbunku, nie mógł się nachwalić podstępów i zabiegliwości swego pułkownika, który potrafił wszelkiego rodzaju ludzi do siebie przyciągać i każdego po swojemu wywieść w pole. Opowiadał szczegółowo, jak młodzież z dobrych domów, o staranném wychowaniu, szła na lep różnorodnych obiecanek co do przyzwoitego pomieszczenia i serdeeznie śmiał się z tych dudków, którym w początku tak bardzo pechlebiało, gdy im jaki poważny, dzielny, roztropny i hojny oficer wyrażał szacunek i przyrzekał wywyższenie.
Jakże błogosławił Wilhelm swego ducha opiekuńczego, który mu niespodzianie ukazał przepaść, ku skrajowi któréj on się bez winy własnej zbliżył. W Jarnie widział już tylko poprostu werbownika; uścisk nieznajomego oficera łatwo sobie teraz tłomaczył.
Zbrzydził sobie nastrój tych ludzi i od téj chwili unikał zetknięcia z każdym, co nosił mundur; to téż bardzoby miłą mu była wiadomość, że wojsko rusza daléj, gdyby nie równoczesna obawa, że będzie wygnamym, może na zawsze, z pobliża swojéj pięknéj przyjaciółki.




ROZDZIAŁ DWUNASTY.


Tymczasem baronowa przepędziła dni kilka, dręczona troską i niezaspokojoną ciekawością. Postępowanie bowiem hrabiego od czasu owéj przygody było dla niój zupełną zagadką. Wypadł ze swego trybu: ze zwyczajnych jego żartów nie słyszano nic zgoła.
Wymagania jego względem aktorów i służby znacznie się umniéjszyły. Z pedanteryi i tonu rozkazującego, spostrzegano niewiele śladów, był on raczéj spokojnym i w sobie zamkniętym, wydawał się przecie wesołym i istotnie jakimś innym człowiekiém. Przy czytaniu, do którego dawał niekiedy pochop, wybierał książki poważne, często religijne, a baronowa żyła w ustawicznéj obawie, czy poza tym pozornym spokojem nie kryje się gniew tajony, zamiar cichy pomszczenia przestępstwa, odkrytego przez się przypadkowo. Postanowiła zatém zwierzyć się Jarnie, a mogła to zrobić tém łatwej, że zostawała z nim w stosunku, w którym zwykło się niewiele przed sobą ukrywać. Od niedawna był Jarnojéj stanowczym przyjacielem; mieli jednak dosyć roztropności, by swą skłonność i swe radości utaić przed tym hałaśliwym światem, co ich otaczał. Tylko oczom hrabiny nowy ten romans nie był nieznany, a baronowa najprawdopodobniéj starała się również zająć swoję przyjaciółkę, by uniknąć cichych wyrzutów, jakie niekiedy od téj szlachetnéj duszy znosić musiała.
Zaledwie baronowa opowiedziała przyjacielowi swemu owo zdarzenie, gdy ten, śmiejąc się, zawołał: — Pewnie stary sądzi, że widział samego siebie, lęka się, żeby to zjawisko nie zwiastowało mu nieszczęścia a może i śmierci, więc spotulniał, jak wszyscy pół-ludzie, kiedy pomyślą o rozwiązaniu, którego nikt nie uniknął, ani uniknie. Ale sza! ponieważ mam nadzieję, że pożyje on jeszeze długo, więc go przy téj sposobności tak utresujemy, żeby przestał być uciążliwym dla żony i towarzystwa domowego.
Zaczęli tedy, skoro się stosowna zdarzyła chwila, opowiadać w obecności hrabiego o przeczuciach, zjawieniach i t. p. rzeczach.
Jarno udawał niedowiarka, jego przyjaciółka również, a posuwali to tak daleko, że w końcu hrabia wziął Jama na stronę, zganił mu jego wolnomyślność i starał się go własnym przykładem przekonać o możliwości i rzeczywistości takich historyj. Jamo udawał zadziwionego, wątpiącego, a wreszcie przekonanego, ale za to zaraz potém, wśród ciszy nocnéj, tém weselej podkpiwał wraz z przyjciółką swoją ze słabego światowca, którego naraz wyleczyło widmo z jego ułomności, i który dlatego tylko zasługiwał na pochwałę, że z taką odwagą oczekiwał grożącego nieszczęścia, a może nawet śmierci.
— Ale nie miałby chyba takiój odwagi wobec najnaturalniéjszego następstwa, jakieby zjawienie to pociągnąć za sobą mogło — zawołała baronowa z właściwą sobie wesołością, do któréj nader łatwo przechodziła, jak tylko pozbyła się troski z serca.
Jarno hojnie został wynagrodzony; ukuto nowe pomysły, żeby uczynić hrabiego jeszcze pot.ulniéjszym, a skłonność hrabiny do Wilhelma jeszcze bardziéj podbudzić i wzmocnić! W tym celu opowiedziano hrabinej całą historyą, z czego okazała się z początku niezadowoloną, ale potém zaczęła się zamyślać i w chwilach spokoju rozważała, jak się zdawało, rozsnuwała i odmalowywała sobie owę scenę, którą dla niéj przysposabiano.
Przygotowania, jakie wtedy na wszystkie strony robiono, nie pozostawiały już żadnej wątpliwości, że wojska niebawem wyruszą daléj i że książę następca główną kwaterę swoję zmieni; co więcéj, mówiono, że i hrabia także dobra swe opuści i znowu wróci do miasta. Nasi zatém aktorowie łatwo sobie wyobrazić mogli przyszłe trudne położenie; ale jeden tylko Melina przedsięwziął kroki w tym kierunku, gdy inni starali się tylko wyzyskać z danej chwili wszystko, co mogło być dla nich najprzyjemniéjszém.
Wilhelm tymczasem był zajęty po swojemu. Hrabina zażądała od niego odpisu sztuk jego, a on poczytywał to życzenie uprzejmej kobiety za najpiękniéjszą nagrodę.
Młody autor, który się jeszcze w druku nie widział, zwraca w takim wypadku największą uwagę na czystość i ozdobność odpisu dzieł swoich. Jestto doprawdy złoty wiek autorstwa; widzimy się przeniesionemi w owe stulecia, kiedy to druk nie zalał jeszcze świata tak wielce nieużytecznemi pismami, kiedy tylko cenne twory ducha były przepisywane i przez najszlachetniéjszych ludzi przechowywane; a jakże łatwo popełnia się wówczas ten fałszywy wniosek, że starannie wysztychowany rękopism jest téż cennym tworem ducha, zasługującym na to, by znawca i opiekun go posiadał i przechowywał.
Ku uczczeniu księcia, który wkrótce miał się oddalić, urządzo no jeszcze wielką biesiadę. Zaproszono wiele pań z sąsiedztwa, a hrabina zawczasu się ubrała. Włożyła dnia tego suknię bogatszą, niż zazwyczaj. Fryzura i upiększenia były bardziéj wyszukane; przyozdobiła się wszystkiemi swemi klejnotami. I baronowa również zrobiła wszystko, co się dało, by się ubrać wspaniale i ze smakiém.
Filina spostrzegłszy, że obu paniom w oczekiwaniu gości czas się dłużył, zaproponowała, żeby zawołać Wilhelma, który pragnie oddać gotowy już ręsopism i odczytać jeszcze parę drobiazgów.
Przyszedł i zdumiał wchodząc wobec postaci, wobec wdzięku hrabiny, które widoczniéjszemi się stały wskutek stroju. Na rozkaz pań czytał, ale tak źle i z takiém roztargnieniem, że gdyby słuchaczki nie były nader wyrozumiałe, wkrótceby mu były odejść poleciły.
Ilekroć spojrzał na hrabinę, {zdawało mu się, jakby przed oczyma jego ukazywała się iskra elektryczna; w końcu nie wiedziałjuż, skąd zaczerpnąć oddechu dla swój deklamacyi. Piękna pani podobała mu się zawsze, ale teraz wydawało mu się, że nigdy nie widział nic doskonalszego, a treścią tysiącznych myśli, jakie się w duszy jego krzyżowały, mogło być mniéj więcéj, co następuje: Jakże głupio powstaje tylu poetów i tak zwanych uczuciowych ludzi przeciwko strojowi i wspaniałości, pragnąc widzieć kobiety wszystkich stanów w samych tylko prostych, do natury zastosowanych ubiorach. Ganią strój, nie rozważywszy, że to wcale nie ten nieszczęśliwy strój nasz się nie podoba, gdy widzimy bogato i cudacznie ubraną brzydką lub mniéj piękną osobę; ale chciałbym wszystkich znawców z całego świata tu zgromadzić i zapytać ich, czy by życzyli sobie ująć cokolwiek z tych fałd, z tych wstążek i koronek, z tych buf, loków i błyszczących kamieni? Czyżby się nie lękali zakłócić to przyjemne wrażenie, które nasuwa się im tutaj w sposób tak ochoczy i naturalny? Tak jest, mogę powiedzieć: naturalny! Jeżeli Minerwa w całkowitej zbroi z głowy Jowisza wyskoczyła, to ta bogini wydaje się, jakoby lekką stopą w całym stroju swoim wyszła z jakiegoś kwiatu.
Podczas czytania tak często na nią spoglądał, jakby wrażenie to chciał na wieki wchłonąć, i kilka razy przeczytał fałszywie, nie wpadając w pomieszanie, chociaż kiedyindziéj mógłby boleć nad zmianą wyrazu lub nawet głoski, jakby nad najokropniéjszą plamą całego odczytu.
Mylny hałas, jakoby goście nadjechali, położył koniec czytaniu; baronowa odeszła, a hrabina chcąc zamknąć biurko, które jeszcze otworem stało, chwyciła szkatułkę i włożyła jeszcze kilka pierścionków na pałce.
— Niebawem się rozstaniemy — rzekła, z oczyma utkwionemi w szkatułkę — przyjmij pan tę pamiątkę od dobrej przyjaciółki, która niczego nie pragnie goręcej, jak żeby się panu powodziło.
Wyjęła potém pierścionek, który pod kryształem ukazywał piękną plecionkę z włosów i był wysadzony kamieniami. Podała go Wilhelmowi, który wziąwszy go, nie wiedział co mówić i co robić, ale stał jakby przyrośnięty do podłogi. Hrabina zamknęła biurko i usiadła na sofie.
— A ja mam odejść z próżnemi rękoma — rzekła Filina, klękając po prawej stronie hrabiny — patrzcie-no na człowieka, który nie w porę tak wiele ma słów w ustach, a teraz nie może wyjąkać nawet nędznego podziękowania! Daléjże, mój panie, przynajmniéj pantominą spełnij swój obowiązek, a jeśli dzisiaj sam nic nie umiesz wymyśleń, to mnie przynajmniéj naśladuj.
Filina chwyciła prawą rękę hrabiny i całowała ją z żywością.
Wilhelm rzucił się na kolana, ujął lewą rękę i przycisnął ją do warg swoich. Hrabina wydawała się zakłopotaną, ale nie gniewną.
— Ach! — zawołała Filina — tak wiele ozdób widziałam już przecie, ale nigdy jeszcze pani, któraby tak godną była je nosić.
Co za bransolety! ale téż co-za ręka! Co-za naszyjnik! ale co-za pierś! — Cicho, przylepko — zawołała hrabina.
— Czy to wyobraża pana hrabiego! — rzekła Filina, wskazując bogaty medalion, który hrabina miała po lewej stronie na drogich łańcuszkach.
— Odmalowany tu jako narzeczony — odpowiedziała hrabina.
— Więc wówczas był tak młody? — zapytała Filina — o ile wiem, państwo są zaledwo od lat kilku zaślubieni.
— Ta młodość poszła na rachunek malarza — odparła hrabina.
— Piękny mężczyzna! — rzekła Filina. — Ale czyż nigdy — mówiła daléj, kładąc rękę na sercu hrabiny — nie wcisnął się do téj ukrytej puszki jaki inny obraz? — Bardzo zuchwała jesteś, Fiłino! — zawołała — popsułam cię.
Niech drugi raz czegoś podobnego nie słyszę.
— Kiedy się pani gniewa, jestem nieszczęśliwa — zawołała Filina, i poskoczywszy, wyszła drzwiami.
Wilhelm trzymał jeszcze najpiękniéjszą rękę w swoich. Wpatrywał się uparcie w zameczek bransolety, na którym ku największemu jego zdziwieniu widać było początkowe litery jego imienia i nazwiska ułożone z brylancików.
— Czy w tym cennym pierścieniu — zapytał skromnie — posiadam naprawdę włosy pani? — Tak jest — odrzekła półgłosem. — Potém zebrawszy siły, rzekła, ściskając mu rękę: — Wstań pan; żegnam pana.
— Tu jest moje nazwisko — zawołał — jakimś arcy dziwnym wypadkiem! Wskazał zameczek bransolety.
— Jakto? — zawołała hrabina — to są litery mojéj przyjaciółki.
— Są-to początkowe litery mego imienia i nazwiska. Niech pani nie zapomina o mnie. Obraz jéj niezatartym pozostanie w mem sercu. Zegnam panią; pozwól mi uciec! Ucałował jéj rękę i chciał powstać; ale jako we śnie bywa, kiedy jedna nadzwyczajność następuje po drugiej, tak on, sam nie wiedząc, jak się to stało, trzymał hrabinę w objęciach; jéj usta spoczywały na jego, a ich wzajemne gorące pocałunki napełniały ich tą błogością, jaką spijamy jedynie z pierwszéj pryskającej piany świeżo nalanego puharu miłości.
Jej głowa wspierała się na jego ramieniu, a o zgniecionych kędziorach i wstążkach nie myślano. Ona go opasywała ramieniem; on objął ją z żywością i przyciskał raz po raz do piersi.
O, czemuż chwila taka nie może trwać wiecznie! biada zazdrosnemu losowi, który i naszym przyjaciołom te chwile przerwał! Jakże się przeląkł Wilhelm; jak ogłuszony porwał się ze snu szczęścia, kiedy hrabina z krzykiém naraz od niego odskoczyła i rękę poniosła ku sercu.
Stał przed nią oszołomiony; ona trzymała drugą rękę przed oczyma i po niéjakim przestanku zawołała: — Oddal się pan, śpiesz! On stał wciąż jeszcze.
— Opuść mię pan — wolała, a odejmując rękę od oczu i patrząc nań wzrokiém niedoopisania, dodała najsłodszym głosem: — Unikaj mię, jeżeli mnie pan kochasz.
Wilhelm uszedł z pokoju i był znów w swojéj izdebce, zanim nabrał świadomości, gdzie się znajduje.
Nieszczęśliwi! Jakież dziwne ostrzeżenie przypadku, czy téż opatrzności ich rozdzieliło?

KSIĘGA I.

ROZDZIAŁ PIERWSZY.


Laertes stał w zamyśleniu przy oknie i, wsparłszy się na ręce, wyglądał na pole. Filina, przemknąwszy przez dużą salę, oparła się na przyjacielu i żartowała z jego poważnej miny.
— Nie śmiéj się — odrzekł tenże — obrzydliwa to rzecz, jak ten czas mija, jak się wszystko zmienia i kończy! Patrz no, tutaj niedawno jeszcze był piękny obóz, jak wesoło wyglądały namioty! jakie tam wrzało życie! jak staranną rozciągano straż nad całym obszarem! — a teraz wszystko już znikło. Przez krótki tylko czas jeszcze pozostawi ślad po sobie zgnieciona trawa i wykopane doły do gotowania; potém wszystko zaorzą, a obecność tylu tysięcy dzielnych mężczyzn w téj okolicy będzie się tułać jedynie w głowach kilku starych ludzi.
Filina zaczęła śpiewać i zaciągnęła przyjaciela na taniec do sali.
— Ponieważ nie możemy nadążyć czasowi, kiedy już minął — zawołała — to czcijmy go przynajmniéj wesoło i wdzięcznie, jak piękne bóstwo, kiedy koło nas przebiega.
Zaledwie zrobili kilka zwrotów, kiedy przez salę przeszła pani Melina. Filina była tyle złośliwą, że i ją także zaprosiła do tańca, by tym sposobem przypomniéć jéj zepsutą figurę, spowodowaną staném brzemienności.
— Ach — rzekła Filina po za jéj plecyma — żebym już nigdy nie zobaczyła kobiety przy dobrój nadziei.
— Ona jednak ją ma — rzekł Laertes.
— Ale to jéj nie do twarzy. Czyś uważał przednią fałdę skróconej sukni, wybiegającą zawsze naprzód, ilekroć ona się poruszy? Nie posiada ona najmniéjszéj sztuki ni zręczności, żeby sobie jako-tako poradzić i stan swój ukryć.
— Daj pokój — odparł Laertes — czas przyjdzie jéj na pomoc.
— Byłoby to jednak daleko ładniéj — zawołała Fllina — gdyby się dzieci z drzew strząsało.
Wszedł baron i powiedział im coś przyjaznego w imieniu hrabiego i hrabiny, którzy bardzo rano wyjechali, i dał im kilka prezentów.
Potém udał się do Wilhelma, który w bocznym pokoju z Mignoną się zabawiał. Dziewczę bardzo przyjaźnie i serdecznie wypytywało się Wilhelma o jego rodziców, siostry i braci, o krewnych i przypomniało mu tym sposobem obowiązek dania swoim o sobie jakiejś wiadomości.
Baron, obok słów pożegnalnych od państwa, przyniósł mu zapewnienie, że hrabia nader był zadowolony nim samym, jego grą, jego pracami poetycznemi i usiłowaniami teatralnemi. Na dowód takiego zapatrywania się wyciągnął woreczek, przez piękną siatkę którego przebijała powabna barwa nowych sztuk złota; Wilhelm cofnął się i wzbraniał się go przyjąć.
— Niech pan dar ten — mówił daléj baron — uważa jako wynagrodzenie za swój czas, jako uznanie za pańskie trudy, a nie jako zapłatę za pański talent. Jeżeli ten daje nam dobre imię i przychylność ludzi, to słuszna, żebyśmy pilnością i natężeniem sił zdobywali sobie zarazem środki do zaspokojenia potrzeb naszych, ponieważ nie jesteśmy przecie samym duchem. Gdybyśmy byli w mieście, gdzie wszystkiego dostanie, tobyśmy tę małą sumkę przemienili na zegarek, pierścionek czy coś podobnego, ale tak to daję panu różczkę czarodziejską bezpośrednio do rąk; spraw sobie pan za to jaki klejnot, który będzie dla pana najmilszym i najużyteczniéjszym, i zachowaj go pan na naszę pamiątkę. Przytém miéj pan szacunek i dla woreczka. Panie zrobiły go same, a ich zamiarem było uczynić przez naczynie milszą do przyjęcia treść sarnę.
— Daruj mi pan — odparł Wilhelm — moje zakłopotanie i niepewność, czy mam dar ten przyjąć. Niszczy on niéjako moje szczuplutkie usługi i przeszkadza swobodnemu bujaniu szczęśliwego wspomnienia. Pieniądze dobrą są rzeczą, gdy coś ma się zatrzeć, a jabym nie życzył sobie całkiém się zatrzeć w pamięci domu państwa.
— Tak téż nie będzie — odrzekł baron — ale sam tak delikatne mając uczueia, nie zechcesz pan żądać, żeby czuł się całkowicie dłużnikiém pańskim hrabia, człowiek, zakładający najwyższą ambicyę swoję na tém, aby być względnym i sprawiedliwym. Nie uszło to jego uwagi, ileś pan sobie trudu zadawał, i jak-eś cały czas swój jego zamiarom poświęcał; ba, wie on, że chcąc przyśpieszyć pewne przygotowania, nie szczędziłeś pan własnych pieniędzy. Jakże się przed nim ukażę, jeżeli nie będę go mógł zapewnić, że jego uznanie sprawiło panu przyjemność? — Gdybym o sobie tylko myślał — odpowiedział Wilhelm — gdybym chciał pójść jedynie za własnémi uczuciami; tobym nie zważając na wszelkie przełożenia, uparcie się wzbraniał przyjąć dar ten, jakkolwiek piękny i zaszczytny; ale nie przeczę, że w chwili, gdy mię w kłopot wprawia, z kłopotu mię zarazem wydobywa, w którym znajdowałem się dotychczas względem mojéj rodziny i który mi niéjeden cichy smutek sprawiał. Nie najlepiéj ja gospodarowałem temi pieniędzmi i tym czasem, z których sprawę zdać winienem; otóż dzięki wspaniałomyślności pana hrabiego, będę mógł spokojnie dać moim szczęśliwą wiadomość o tém, do czego mię to dziwne zboczenie z drogi doprowadziło. Poświęcam skrupuł, który nas w takich okolicznościach jak drażliwe sumienie ostrzega, wyższemu obowiązkowi, i ażeby módz stanąć odważnie przed wzrokiém mego ojca, stoję zawstydzony przed pańskim.
— To dziwna — odrzekł baron — jakie szczególne ma się wahanie w przyjmowaniu pieniędzy od przyjaciół i dobrodziejów, od których każdy inny dar wzięłoby się z podziękowaniem i radością.
Natura ludzka ma więcéj podobnych właściwości, by rodzić i starannie żywić takie skrupuły.
— Czyż nie tak samo jest ze wszystkiemi punktami honoru? — spytał Wilhelm.
— A tak — odrzekł baron — i innemi przesądami. Nie chcemy ich wyplenić, by przypadkiém nie wyrwać wraz z niemi roślin szlachetnych. Ale cieszy mię to zawsze, kiedy niektóre osoby czują, ponad co można i potrzeba się wynieść, i z przyjemnością wspominam anegdotę o tym dowcipnym poecie, co to dla teatru dworskiego utworzył kilka sztuk, które na zupełną pochwałę monarchy zasłużyły — „Muszę go okazale nagrodzić — rzekł wspaniały panujący — niech go wybadają, czy mu klejnot sprawi przyjemność, czy téż nie pogardzi przyjąć pieniędzy“. W zwykły sobie żartobliwy sposób odpowiedział poeta wysłanemu do siebie dworakowi: „Serdecznie dziękuję za łaskawe względy, a ponieważ cesarz codziennie bierze od nas pieniądze, to nie widzę, dlaczegobym się miał wstydzić przyjąć pieniądze od niego“.
Zaledwie baron opuścił pokój, Wilhelm skwapliwie porachował gotówkę, która wpadła mu tak niespodzianie i, jak sądził, tak niezasłużenie. Zdawało się, jakoby wartość i ważność złota, które się nam dopićro w latach późniéjszych uczuć dają, po raz pierwszy przeczuciowe mu się ukazały, gdy piękne błyszczące sztuki wysuwały się z ładnego woreczka. Obrachował się i przekonał, że biorąc na uwagę przyrzeczenie Meliny co do natychmiastowego zwrotu zaliczki, posiada w kasie tyleż a nawet więcéj niż w owym dniu, kiedy Pilina o pierwszy bukiet u niego się dopomniała. Z tajemném zadowoleniem spojrzał na swój talent, z pewną dumą — na szczęście, jakie go popchnęło i jakie mu towarzyszyło. Pewny siebie porwał tedy za pióro, by napisać list, który rodzinę miał wyrwać z niepewności a jego dotychczasowe postępowanie w najlepszém świetle wystawić.
Pominął właściwe opowiadanie i w słowach znaczących a tajemniczych dawał tylko odgadywać to, co go spotkać mogło. Dobry stan kasy, zysk, który zawdzięczał swemu talentowi, łaska możnych, przychylność kobiet, znajomości zawarte w szerokiém kole, wykształcenie przymiotów cielesnych i duchowych, nadzieja na przyszłość — tworzyły tak cudny obraz powietrzny, że nawet fata-morgana nie mogłoby dziwniój oddziałać.
Złożywszy list, ciągnął daléj w tém szczęśliwém upojeniu długą rozmowę z samym sobą, powtarzając treść tego, co napisał, i wystawiając sobie przyszłość czynną i podniosłą. Przykład tylu dzielnych wojowników przejął go zapałem, poezya Szekspirowska otworzyła przed nim świat nowy, a z ust pięknéj hrabiny wciągnął w siebie ogień niewymowny. To wszystko nie mogło, nie powinno było pozostać bez wpływu na życie.
Przyszedł koniuszy i zapytał, czy się uwinęli z upakowaniem.
Niestety, nikt prócz Meliny o tém nie pomyślał. Trzeba się było śpiesznie zabrać do roboty. Hrabia obiecał kazać przewieźć całe towarzystwo o kilka dni drogi; konie były już gotowe i na długo dawać ich nie było można. Wilhelm zapytał o swój kufer; pani Melina zabrała go sobie; zażądał pieniędzy, pan Melina upakował je z wielką troskliwością na samym spodzie kufra. Filina rzekła: — W moim jest jeszcze miejsce — wzięła ubranie Wilhelma i kazała Mignonie przynieść resztę rzeczy. Wilhelm, choć z niechęcią, musiał na to przystać.
Kiedy się pakowano i wszystko przygotowywano, rzekł Melina: — Przykro mi bardzo, że podróżujemy jako linoskoki i szarlatani jarmarczni; pragnąłbym, żeby Mignon wdziała suknie kobiece i żeby harfiarz kazał sobie jeszcze prędko ostrzydz brodę.
Mignon przytuliła się do Wilhelma i rzekła z wielką żywością: — Jestem chłopcem, nie chcę być dziewczyną! Stary milczał, a Filina przy téj sposobności zrobiła parę wesołych uwag o właściwościach hrabiego, ich opiekuna.
— Jeżeli harfiarz obetnie sobie brodę — rzekła — to niechże ją starannie przyszyje na wstążce i zachowa, żeby ją mógł sobie przyczepić, jak tylko spotka gdzie w świecie hrabiego; gdyż ta broda jedynie zjednała mu łaskę tego pana.
Kiedy na nią nalegano, żądając objaśnienia tych dziwacznych słów, powiedziała co następuje: — Hrabia sądzi, że bardzo dużo do złudzenia pomaga, kiedy aktor nawet w życiu powszedniem gra daléj swą rolę i zatrzymuje swój charakter; z tego powodu był on tak łaskaw na pedanta, i utrzymywał, że harfiarz bardzo zręcznie postępuje, nosząc swoję fałszywą brodę ciągle nietylko wieczorem w teatrze, ale i w dzień także, i cieszył się mocno, że maskarada tak naturalnie wygląda.
Gdy inni żartowali sobie z téj omyłki i z dziwacznych opinij hrabiego, harfiarz usunął się z Wilhelmem na stronę, pożegnał się z nim i prosił ze łzami, żeby go puszczono natychmiast. Wilhelm perswadował mu, zapewniając, że go bronić będzie przed wszystkiemi, że mu nikt włosa nie dotknie, a tém mniéj nie utnie wbrew jego woli.
Stary był bardzo wzruszony, a w oczach jego pałał dziwny ogień.
— Nie ta pobudka wypędza mię stąd — zawołał — oddawna już czynię sobie po cichu wyrzuty, że przy panu pozostaję. Nigdzie nie powinieném bawić długo, gdyż ściga mię nieszczęście i szkodzi tym, co się memi towarzyszami stają. Lękaj się pan wszystkiego, jeżeli mnie nie puścisz, ale nie rozpytuj mnie; ja nie należę do siebie, ja nie mogę pozostać.
— Do kogóż należysz? Kto może taką władzę nad tobą wywierać? — Proszę pana, zostaw mi moję straszną tajemnicę i puść mnie! Zemsta, mnie prześladująca, nie należy do zakresu sędziego ziemskiego; poddany jestem nieuniknionego losu; nie mogę pozostać i nie powinienem! — W tym stanie, w jakim cię widzę, nie puszczę cię z pewnością.
— Byłoby zbrodnią stanu względem ciebie, mój dobroczyńco, gdybym się ociągał. Ja jestem bezpieczny przy panu, ale pan jesteś w niebezpieczeństwie. Pan nie wiesz, kogo pielęgnujesz kolo siebie. Jestem winny, ale raczéj nieszczęśliwy niż winny. Moja obecność płoszy szczęście, a dobry uczynek staje się bezowocnym, jeżeli ja do niego przystąpię. Muszę być niestałym i w ciągłym ruchu, ażeby mnie nie porwał mój nieszczęśliwy gieniusz, który ściga mię zwolna i wtedy tylko daje się spostrzedz, kiedy chcę głowę swą złożyć i spocząć. Nie mogę okazać większéj wdzięczności, jak opuszczając pana.
— — Dziwny człowieku! nie zdołasz odebrać mi zaufania ku sobie, jak niemniéj nadziei, że cię ujrzę szczęśliwym. Nie będę wkraczał w tajemnice twego zabobonu; ale jeżeli już żyjesz w przeczuwaniu cudownych związków i przepowiedni, to ci powiadam na twoję pociechę i zachętę: zespół się z moim losem, a zobaczymy, który duch jest silniéjszy, czy twój czarny, czy mój biały.
Wilhelm skorzystał z téj sposobności, ażeby mu powiedzieć niéjedno słowo pociechy; od niéjakiego bowiem już czasu zaczął przypuszczać, że dziwny jego towarzysz jest człowiekiém, który wskutek przypadku czy losu obciążył się jakąś wielką winą i jéj wspomnienie wciąż wlecze za sobą. Przed kilku dniami podsłuchał Wilhelm śpiew jego i zapamiętał następne wiersze:.
Dla niego światło porannego słońca Czysty widnokrąg płomieniem zalewa, A piękny świat ten od końca do końca Dla winowajcy w nicość się rozwiewa.
Cokolwiek tedy mówił stary, zawsze znajdował Wilhelm argument silniéjszy, umiał wszystko obrócić i wytłómaczyć na dobre, umiał przemówić tak uczciwie, serdecznie i pocieszająco, że i stary, jak się zdawało, odżywał i pozbywał się swoich urojeń.




ROZDZIAŁ DRUGI.


Melina miał nadzieję utrzymać się wraz ze swem towarzystwem w jakiém małem, ale zamożnern mieście. Już się znajdowali w tém miejscu, do którego ich zawiozły konie hrabiego, i oglądali się za innemi końmi i wozami, żeby się pchnąć daléj. Melina wziął na siebie przewóz i okazał się według swego zwyczaju bardzo skąpym.
Natomiast Wilhelm, mając piękne dukaty hrabiny w kieszeni, sądził, że ma najzupełniéjsze prawo użycia ich w sposób wesoły, i nader łatwo zapomniał, że już je bardzo chełpliwie wprowadził do tego świetnego bilansu, jaki posłał swoim.
Przyjaciel jego Szekspir, w którym z wielką radością uznał swego ojca chrzestnego i tym chętniéj kazał się nazywać Wilhelmem, dał mu poznać pewnego księcia, który przez czas jakiś bawi wśród nizkiego, ba, złego nawet towarzystwa i, pomimo swéj szlachetnéj natury, znajduje przyjemność w grubijaństwie, niezgrabności i ograniczeniu takich całkiém zmysłowych jegomościów. Wielce pożądanym był mu ideał, z którym mógł porównywać stan swój obecny, a oszukiwanie samego siebie, ku czemu dośłedził w sobie prawie nieprzezwyciężoną skłonność, stawało się przez to nadzwyczaj ułatwionem.
Zaczął więc rozmyślać nad swojem ubraniem. Uznał, że kurtka, na którą można w razie koniecznéj potrzeby zarzucić płaszcz, jest bardzo stosowném odzieniem dla wędrowca. Długie dziane spodnie i para trzewików sznurowanych wydały mu się prawdziwym strojem piechotnika. Potém sprawił sobie piękną jedwabną szarfę, którą pod pozorem utrzymywania ciała ciepło, opasał się; a natomiast uwolnił szyję z niewoli zawiązki i kazał przyczepić sobie do koszuli parę kawałków muślinu, które wypadły jakoś trochę za szeroko i przybrały całkowity wygląd starożytnego kołnierza. Piękny jedwabny halsztuk, ocalona pamiątka Maryanny, lekko tylko związany, leżał pod muślinową kryzą. Okrągły kapelusz z pstrą taśmą i wielkiém piórem dopełniał tego przebrania.
Kobiety zaklinały się, że mu w tym stroju doskonale. Filina okazała się całkiém oczarowaną i wyprosiła sobie jego piękne włosy, które on, chcąc jaknajbardziéj się zbliżyć do ideału natury, obciął sobie niemiłosiernie. Niemało mu się tém zaleciła; a przyjaciel nasz, który swoją szczodrobliwością zyskał prawo postępowania z innemi na wzór księcia Henryka, niebawem sam nabrał upodobania w obmyślaniu i wykonywaniu niedorzecznych figlów. Fechtowano się, tańczono, wynajdowano różne gry, a w wesołości serca używano dobrą miarką znośnego wina, jakie zastano; Filina zaś wśród nieładu takiego życia, czatowała na opornego bohatera, o którego oby się troszczył jego dobry duch.
Jedna wyborna zabawa, sprawiająca towarzystwu szczególną przyjemność, polegała na grze improwizowanej, w któréj naśladowali i karykaturowali swoich dotychczasowych opiekunów i dobroczyńców. Niektórzy z nich doskonale podpatrzyli właściwości zewnętrznego wyglądu różnych znakomitych osób, a naśladowanie tychże przyjmowała reszta towarzystwa z największém uznaniem, a kiedy Filina z tajnego archiwum doświadczeń swoich wydobyła kilka zabawnych oświadczyn miłości, jakie były ku niéj zwrócone, ledwie nie pękano ze śmiechu, radując się z cudzego nieszczęścia.
Wilhelm ganił ich niewdzięczność; ale mu odpowiedziano, że oni dostatecznie odsłużyli to, co tam otrzymali, i że wogóle postępowanie względem tak zasłużonych ludzi, za jakich sami się uważali, nie było wcale najlepszém. Uskarżano się na to, że obchodzono się z niemi z niewielkim szacunkiém, że niemi pomiatano. Żarty, drwiny i przedrzeźnianie rozpoczynały się nanowo; stawali się coraz przykrzejszenii i niesprawiediiwszemi.
— Pragnąłbym — mówił na to Wilhelm — ażeby z waszych wyrażeń nie przeglądała ani zawiść, ani miłość własna, i żebyście z prawdziwego punktu widzenia rozpatrywali owe osoby i ich stosunki. Ważna to rzecz już przez samo urodzenie być postawionym na wydatném miejscu w społeczeństwie ludzkiém. Komu odziedziczone bogactwa zapewniły zupełną swobodę bytu; kto od młodości saméj widzi się bogato otoczonym wszystkiemi, że tak się wyrażę, przydatkami ludzkości: ten pospolicie nawyka uważać te dobra za rzecz pierwszą i największą; a wartość istoty ludzkiej, od przyrody pięknie uposażonej, nie jest dla niego należycie zrozumiałą. Postępowanie wyższych z niższemi i pomiędzy sobą mierzy się według zalet zewnętrznych; pozwalają oni każdemu popisywać się swoim tytułem, stanowiskiém, ubiorem i ekwipażem, tylko nie swojemi zasługami.
Słowa te przyjęło towarzystwo z niezraiernemi pochwałami.
Uznano za rzecz wstrętną, że człowiek zasłużony musi zawsze stać w tyle, i że na wielkim świecie niepodobna znaleźć ani śladu obej ścia naturalnego i serdecznego. Szczególniéj co do tego ostatniego punktu coraz się bardziéj zapędzano w nagany.
— Nie gańcie ich za to — zawołał Wilhelm; — raczéj litujcie się nad niemi! Bo oni rzadko kiedy mają żywsze poczucie tego szczęścia, które my za najwyższe uznajemy, a które płynie z wewnętrznego bogactwa przyrody. Tylko nam biednym, co mało albo nic nie posiadamy, dano nasycać się w obfitej mierze szczęśliwością przyjaźni. My nie możemy ukochanych naszych ani łaską wywyższyć, ani upodobaniem wzbogacić, ani podarkami uszczęśliwić. Mamy tylko samych siebie. Samych siebie tedy musimy oddać w całości i, jeżeli ma to posiadać jakąś wartość, zapewnić przyjacielowi dobro owo na wieki. Co za rozkosz, co za szczęście dla dającego i odbierającego! W jaki błogi stan wprawia nas wierność! daje ona przemijającému życiu ludzkiemu niebiańską pewność; stanowi ona główny skarb naszego bogactwa.
Gdy to mówił, Mignon zbliżyła się do niego, objęła swemi szczupłemi ramionami i oparła główkę na jego piersi. On położył rękę na głowie dziecka i mówił daléj: — Jak łatwo wielkiemu panu pozyskać umysły! jak łatwo przyswajać sobie serca! Uprzejme, przychylne, jako-tako ludzkie obejście czyni cuda, a jakże wiele ma on środków zatrzymania przy sobie raz zdobytych umysłów! Dla nas wszystko zdarza się rzadziej, przychodzi trudniéj, więc naturalną jest rzeczą, że do tego, cośmy sobie zyskali lub zrobili, większą przywiązujemy wartość. Jakież-to wzruszające przykłady wiernych służących, co się dla swych panów poświęcają! Jak pięknie odmalował nam takich Szekspir! Wierność jest w tym wypadku usiłowaniem szlachetnéj duszy zrównania się z kimś wyższym. Ustawiczném przywiązaniem i miłością staje się sługa równym swemu panu, który go w przeciwnym razie może słusznie uważać tylko za zapłaconego niewolnika. Tak jest, te cnoty są tylko dla stanu niższego i nie może się on bez nich obejść, one go pięknie przystrajają. Kto się może łatwo wypłacić, łatwo téż bywa wiedzionym na pokuszenie, by się téż i z wdzięczności wywinąć.
Tak, w tém znaczeniu mogę, jak mniemam, utrzymywać, że wielki pan może mieć wprawdzie przyjaciół, ale nie może być przyjacielem.
Mignon coraz silniéj do niego się przyciskała.
— No — rzekł ktoś z towarzystwa — my téż nie potrzebujemy ich przyjaźni i nigdyśmy jéj nie żądali. Tylko niechże się lepiéj znają na sztukach pięknych, któremi chcą się przecie opiekować.
Kiedyśmy grali jaknajlepiéj, nikt nas nie słuchał; wszystko było wynikiém stronniczości. Komu sprzyjano, ten się podobał, a nie sprzyjano temu, kto zasłużył na to, żeby się podobał. Zdumiewać się było można, jak nieraz ściągały na siebie uwagę i uznanie głupstwa i niesmaczne wybryki.
— Odliczywszy to, co było skutkiém radości z cudzej biedy i ironią — odparł Wilhelm — sądzę, że w sztuce bywa tak jak w miłości. Jakżeż człowiek światowy może w swojem rozrzuconém życiu utrzymać tę spójność wewnętrzną, w któréj trwać winien sztukmistrz, jeżeli ehee utworzyć coś doskonałego, a która nie powinna téż być obcą temu nawet, kto taki udział w dziele wziąć pragnie, jakiego artysta życzy sobie i spodziewa się. Wierzcie mi, moi przyjaciele, z talentami jest tak samo, jak z cnotą: trzeba je kochać dla nich samych, albo téż dać im zupełnie pokój. A jednak i ta i tamta nieinaczéj mogą być poznane i nagrodzone, jak tylko, gdy się w nich można ćwiczyć w ukryciu, na podobieństwo jakiejś niebezpiecznéj tajemnicy.
— Ale tymczasem, zanim znajdzie nas jaki znawca, można z głodu umrzeć — zawołał któryś z kąta.
— Nie tak zaraz — odparł Wilhelm. — Widziałem, że póki ktoś żyje i rusza się, zawsze znajdzie pożywienie, chociażby nie najobfitsze. I na cóż przecie możecie się uskarżać? Czyśmy całkiém niespodziewanie, wtedy właśnie, gdy z nami było najgorzej, nie zostali dobrze przyjęci i ugoszczeni? A teraz, kiedy nam jeszcze na niczem nie zbywa, czyż nam przychodzi do głowy zrobić cośkolwiek dla naszego wydoskonalenia i posunięcia się naprzód? Zajmujemy J. W. Goethe, Wilhelm Meister, 11 się postronnemi rzeczami i, na podobieństwo uczniaków, usuwamy od siebie wszystko, coby nam lekcye nasze przypomniéć mogło.
— Doprawdy — rzekła Filina — niema na to odpowiedzi! Wybierzmy sobie sztukę; zagramy ją natychmiast. Każdy niech dobywa sił wszystkich, jakby stał przed najliczniéjszém audytoryum.
Niedługo się namyślano; sztukę wyznaczono. Była ona jedną z tych, które wówczas znajdowały w Niemczech wielki rozgłos, a teraz poszły w zapomnienie. Niektórzy gwizdali jakąś symfonię; każdy szybko obmyślił swoję rolę, rozpoczęto i odegrano całą sztukę z największą uwagą i nadspodziewanie dobrze. Klaskano sobie wzajemnie po kolei; rzadko się trzymano tak dobrze.
Skończywszy, doznali wszyscy wyjątkowego zadowolenia, już-to z powodu dobrze przepędzonego czasu, już to dlatego, że każdy po szczególe mógł być kontent z samego siebie. Wilhelm obszernie się rozwodził z ich pochwałą; a zabawa ich była wesoła i pogodna.
— Zobaczylibyście — wołał nasz przyjaciel — jak dalekobyśmy zaszli, gdybyśmy ćwiczenia nasze w taki sposób daléj ciągnęli, a nie poprzestawali tylko na mechaniczném, obowiązkowem, rzemieślniczem uczeniu się na pamięć, próbowaniu i graniu. Na jak większą pochwałę zasługują muzycy, jak się oni zachwycają, jak są dokładni, kiedy przedsiębiorą spólne ćwiczenia swoje. Jakto się oni starają o jednakowe nastrojenie instrumentów, jak ściśle trzymają się taktu, jak subtelnie umieją oni wyrazić siłę i słabość tonu! Żadnemu na myśl nie przychodzi zyskiwać sobie pochwałę za pomocą zbyt głośnego akompaniowania, gdy inny gra solo. Każdy stara się grać w duchu i myśli kompozytora i każdy usiłuje dobrze wyrazić to, co mu powierzono, czy to jest czemś małem, czy wielkiém. Czyżbyśmy nie powinni i my zabierać się do pracy z taką ścisłością i z takiém ożywieniem, kiedy uprawiamy sztukę, o wiele subtelniéjszą od wszelkiego rodzaju muzyki, kiedy powołani jesteśmy przedstawiać ujmująco i zachwycająco najpospolitsze i najrzadsze uzewnętrznienie ludzkości? Czyż może być coś obrzydliwszego, jak paskudzić na próbach a na przedstawieniu spuszczać się na humor i los szczęścia? Powinnibyśmy największe nasze szczęście i zadowolenie na tém zasadzać, żebyśmy dążyli do harmonii, żebyśmy wzajem sobie z kolei się podobali i o tyle tylko cenili uznanie publiczności, o ileśmy je już sami pomiędzy sobą niéjako zapewnili. Dlaczego kapelmistrz jest pewniéjszy swojéj orkiestry, niż dyrektor swego widowiska? Dlatego, że tam każdy wstydzić się musi swéj omyłki, obrażającej ucho zmysłowe; a jakże to rzadko widziałem, by aktor uznał i wstydził się swoich przebaczonych i nieprzebaczonych omyłek, obrażających tak okropnie ucho wewnętrzne! Pragnąłbym tylko, żeby scena była tak wązka, jak sznur linoskoka, żeby się żaden niezgrabiasz nie odważył na nią wchodzić, gdy óhecnie każdy czuje w sobie dosyć zdolności, by na niéj paradować.
Towarzystwo dobrze przyjęło tę apostrofę, gdyż każdy był przekonany, że nie o nim mowa być mogła, boć dopićroco tak dzielnie się trzymał wobec innych. Zgodzono się owszém, żeby w tym samym, jak zaczęto, duchu uprawiać wspólne opracowywanie sztuk w czasie tój podróży i późniéj, jeśli pozostaną razem. Zauważono tylko, że ponieważ to jest sprawą dobrego humoru i wolnej woli, to nie powinien się mieszać do tego żaden dyrektor. Przyjęto za rzecz dowiedzioną, że wśród ludzi dobrych forma republikańska jest najlepszą; utrzymywano, że urząd dyrektora powinien iść koleją; ma on być wybierany przez wszystkich, a za każdym razem miano mu dodawać rodzaj małego senatu. Tak się myślą tą przejęli, że pragnęli ją zaraz urzeczywistnić.
— Nic nie mam przeciwko temu — rzekł Melina — jeśli w czasie podróży chcemy zrobić taką próbę; chętnie zawieszam swoję władzę dyrektorską, aż przybędziemy na miejsce.
Miał nadzieję, że przytém coś zaoszczędzi i niektóre wydatki zepchnie na małą rzeczpospolitą lub tymczasowego dyrektora.
Zaczęto się więc bardzo żywo naradzać, w jaki sposób najlepiéj ustanowić formę nowego państwa.
— Jestto państwo koczujące — rzekł Laertes — nie będziemy przynajmniéj mieli sporów o granice.
Przystąpiono zaraz do rzeczy i wybrano Wilhelma na pierwszego dyrektora. Ustanowiono senat, kobiety otrzymały miejsce i głos, przedkładano wnioski, odrzucano, uchwalano. Czas przy téj zabawie mijał niepostrzeżenie, a ponieważ spędzano go mile, sądzono też, że istotnie zrobiono coś pożytecznego i za pomocą nowéj formy otwarto nowe widoki dla sceny ojczystej.




ROZDZIAŁ TRZECI.


Widząc towarzystwo w tak dobrem usposobieniu, Wilhelm spodziewał się także, iż będzie mógł z niém roztrząsać poetyckie sztuk zalety.
— To nie dosyć — mówił on do nich, gdy się zeszli nazajutrz — że aktor rozpatrzy sztukę tak zwierzchu, osądzi ją według pierwszego wrażenia i da poznać bez rozbioru swoje w niéj upodobanie lub nieupodobanie. To się dozwala widzowi, który chce się wzruszać, i bawić, ale nie sądzić we właściwem znaczeniu słowa. Ale aktor powinien módz zdać sprawę ze sztuki, oraz z powodów swéj pochwały czy nagany; a jakże tego dokona, jeżeli nie potrafi wniknąć w myśl swego autora, i w jego zamiary. W tych dniach tak żywo w sobie samym odczułem błąd sądzenia sztuki według jednej roli, rozważania téj roli saméj w sobie a nie w związku z całością, że wam opowiem ten przykład, jeśli tylko zechcecie mię łaskawie posłuchać... Znacie nieporównanego Hamleta Szekspirowskiego z odczytu, który wam jeszcze w zamku sprawił przyjemność największą.
Zamierzaliśmy grać tę sztukę, a ja, nie wiedząc, co robię, wziąłem rolę królewicza; sądziłem, że ją studyuję, zacząwszy uczyć się na pamięć najsilniéjszych ustępów, monologów i tych scen, w których się potęga duszy, podniesienie myśli i żywość swobodnie rozwijają, w których wzruszone serce może się okazać w pełném uczucia „wyrażeniu. I sądziłem, żem wnikał w ducha roli, biorąc niéjako sam na siebie brzemię głębokiéj melancholii i starając się pod tym naciskiém iść za moim wzorem poprzez dziwny labirynt mnóstwa kaprysów i dziwactw. Tak to uczyłem się na pamięć, tak się ćwiczyłem i zdawało mi się, że powoli zlewam się z moim bohaterem w jednę osobistość. Atoli im daléj szedłem, tém trudniéjszém wydawało mi się przedstawienie całości, tak, że w końcu wydało mi się rzeczą prawie niemożliwą dojść do jakiegoś ogólnego poglądu. Wtedy przeszedłem sztukę w nieprzerwaném kolejném następstwie, ale i wówczas, niestety, niéjedno niedało mi się zharmonizować. Te charaktery, te wyrażenia zdawały się sprzeczać z sobą, i zwątpiłem niemal, czy wynajdę ton, w którymbym mógł wypowiedzieć całą swą rolę ze wszystkiemi zboczeniami i cieniowaniem. Długo męczyłem się napróżno na tych błędnych ścieżkach, aż wreszcie błysła mi nadzieja zbliżenia się do celu drogą całkiém inną. Wyszukałem wszystkie ślady, jakie się ukazywały w charakterze Hamleta w czasach poprzedzających śmierć jego ojca; zauważyłem, czem ten interesujący młodzieniec był niezależnie od tego smutnego zdarzenia, niezależnie od następnych strasznych wypadków, i czemby się może był stał bez nich. Delikatny i szlachetny w zawiązku, wyrósł ten królewski kwiat pod bezpośredniemi wpływami majestatu; pojęcie prawa i władzy królewskiej, uczucie dobra i przystojności wraz ze świadomością wyżyn swego urodzenia rozwijały się w nim równocześnie. Był on panującym, panującym z rodu, i pragnął panować dlatego tylko, ażeby dobry mógł pozostać dobrym bez przeszkody. Przyjemny z postaci, grzeczny z natury, uprzejmy z serca, miał się stać wzorem młodzieży i radością świata. Nie będąc jakąś gwałtowną namiętnością, miłość jego do Ofelii była spokojnym przedsmakiém słodkich potrzeb, zapał jego do ćwiczeń rycerskich nie był zupełnie samoistny, owszém musiał być zaostrzonym i pobudzonym pochwałami, jakie komuś trzeciemu udzielano; czystem obdarzony uczuciem znał uczciwych i umiał cenić spokój, jakiego doznaje szczery umysł na łonie przyjaźni. Do pewnego stopnia potrafił on uznawać i oceniać dobro i piękno w sztukach i umiejętnościach; rzeczy niesmaczne były mu wstrętne, a jeżeli w delikatnéj duszy jego mogła zakiełkować nienawiść, to o tyle tylko, ile potrzeba, ażeby zmiennemi i fałszywemi dworakami pogardzać i igrać z niemi w sposób szyderski.
Z usposobienia był spokojny, w zachowaniu się prosty, ani nie podobał sobie w próżnowaniu, ani téż zbyt nie pragnął zatrudnienia.
Rozbujanie akademickie uprawiać zdawał się daléj i na dworze. Miał on więcéj wesołości fantazyi niż serca, był dobrym towarzyszém, powolnym, skromnym, troskliwym, i mógł obrazę przebaczyć i o niéj zapomniéć; ale nigdy się nie mógł pogodzić z tym, kto przekracza granice słuszności, dobra i przystojności... Kiedy będziemy sztukę znowu wspólnie czytali, osądzicie sami, czy jestem na dobrej drodze.
Bądźcobądź spodziewam się, że mniemanie moje mogę udowodnić w całości przytoczeniami.
Wykładowi temu głośno przyklaśnięto; przewidywano już w myśli, że sposób postępowania Hamleta bardzo dobrze da się wyjaśnić; cieszono się tą metodą wnikania w ducha pisarza. Każdy postanowił sobie wystudyować także tym sposobem jaką sztukę i wywikłać myśl autora.




ROZDZIAŁ CZWARTY.


Kilka dni tylko musiało towarzystwo w tém miejscu się zatrzymać, a już niektórym jego członkom przytrafiały się nieprzykreprzygogody, w szczególności zaś Laertesa wabiła pewna dama posiadająca majątek w sąsiedztwie, względem któréj on wszakże zachował się nadzwyczaj zimno, a nawet niegrzecznie i musiał z tego powodu znieść od Filiny wiele kpinek. Skorzystała z téj sposobności, by opowiedzieć przyjacielowi naszemu nieszczęsne dzieje miłości, w skutek których hiedny młodzian odstrychnął się od całego rodu niewieściego.
— Któż mu weźmie za złe — zawołała — że nienawidzi ród, który mu takiego figla spłatał i dał mu w jednym bardzo skoncentrowanym napoju do połknięcia wszystkie zła, jakich wogóle mężczyźni od kobiet obawiać się mogą? Wystaw pan sobie: w ciągu dwudziestu czterech godzin był on kochankiém, narzeczonym, mężem, rogaczem, pacyentem i wdowcem! Nie wiem doprawdy, czyby można komuś gorzej dopiec.
Laertes napół śmiejąc się, napół zgryziony wybiegł z izby, a Filina we właściwy sobie niezmiernie miły sposób zaczęła opowiadać historyę, jak Laertes, będąc osiemnastoletnim młodzieńcem, dopiéro co wszedłszy do pewnéj trupy dramatycznéj, spotkał piękną czternastoletnią dziewczynę, która zamierzała właśnie odjechać wraz z ojcem, który się z dyrektorem poróżnił.
— Zakochał się — mówiła — śmiertelnie na poczekaniu, przekładał ojcu wszelkie możliwe powody, żeby pozostał, i w końcu przyrzekł poślubić dziewczynę. Po kilku przyjemnych godzinach narzeczeństwa spoufalił się, przepędził szczęśliwą noc jako małżonek, potém żona jego nazajutrz, gdy on był na próbie, ustroiła go w rogi, jak to stanowi małżeńskiemu przystało; ale ponieważ ze zbyt wielkiéj czułości zanadto wcześnie pośpieszył do domu, znalazł niestety na swém miejscu starszego kochanka, z zapalczywą namiętnością zamachnął się, wyzwał kochanka i ojca i wyszedł z téj sprawy z niemałą raną. Ojciec i córka odjechali potém zaraz nocą, a on niestety podwójnie ranny pozostał. Nieszczęście zaprowadziło go do najgorszego w świecie felczera, a biedaczysko, ach, z czarnemi zębami i kaprawemi oczyma, z przygody téj się wydostał. Godzien on pożałowania, bo zresztą jest to najdzielniéjszy chłopak, jakiego święta ziemia dźwiga. Przykro mi zwłaszcza — dodała — że ten biedny waryat nienawidzi teraz kobiety; bo kto kobiety nienawidzi, jakże żyć może? Melina przerwał jéj donosząc, że już wszystko zupełnie jest gotowe do wyjazdu, i że jutro rano mogliby się oddalić. Oddał im rozkład, w jaki sposób jechać mieli.
— Jeżeli mię jaki dobry przyjaciel weźmie na łono swoje — rzekła Filina — to będę rada z tego, że nam wązko i niewygodnie siedzieć; zresztą wszystko mi jedno.
— Nic nie szkodzi — rzekł Laertes, który także nadszedł.
— Nieprzyjemnie! — powiedział Wilhelm i oddalił się.
Za swoje pieniądze znalazł jeszcze jeden wcale wygodny wóz, którego Melina nająć nie chciał. Zrobiono inny podział i cieszono się, że można było odjeżdżać wygodnie, kiedy nadeszła frasobliwa wiadomość, że na téj drodze, którą oni obrać chcieli, ukazał się oddział ochotników, od którego niewiele dobrego się spodziewano.
Na miejscu zwrócono baczną uwagę na tę nowinę, chociaż była ona chwiejną i dwuznaczną. Według rozłożenia armij wydawało się rzeczą niemożliwą, ażeby jakiś oddział nieprzyjacielski mógł się tam przemknąć, albo téż żeby przyjazny mógł tak daleko w tyle pozostać. Każdy usiłował z wielką gorliwością opisywać, jako wielce niebezpieczne to niebezpieczeństwo, jakiego się towarzystwo spodziewało, i doradzał, żeby wybrało inną drogę.
Większość popadła z tego powodu w niepokój i obawę, a kiedy, zgodnie z nową republikańską formą, zwołano wszystkich członków państwa, aby się nad tym nadzwyczajnym wypadkiém naradzić, prawie jednogłośne wyrazili zdanie, że należy albo uniknąć nieszczęścia i pozostać na miejscu, albo téż ominąć je i wybrać inną drogę.
Wilhelm tylko, nie dotknięty obawą, poczytywał za rzecz brzydką z powodu pustej pogłoski wyrzekać się planu, który z tak wielką rozwagą obmyślono. Dodawał im odwagi, a jego dowodzenia były dzielne i przekonywające.
— Toż to — mówił — same tylko pogłoski, a ileż im podobnych powstaje podczas wojny! Rozumni ludzie powiadają, że to rzecz nieprawdopodobna, ba, prawie niemożliwa. Czyż w tak ważnej sprawie mamy opierać postępowanie swoje na prostej gadaninie? Marszruta, którą wam nakreślił pan hrabia, i na którą opiewa nasz paszport, jest najkrótszą i znajdujemy na niéj drogę najlepszą. Prowadzi nas ona do miasta, gdzie ujrzycie swoich znajomych, przyjaciół, gdzie oczekiwać możecie dobrego przyjęcia.
Droga okolna także nas tam zaprowadzi, ale na jakież nas narazi niedogodności, jak nas daleko odwiedzie! Czy możemy mićć nadzieję, że w téj późnej porze roku damy sobie rady? a ileż przez to strwonimy czasu i pieniędzy! Mówił jeszcze długo i wystawiał sprawę z tak różnostronnie korzystnych względów, że obawa artystów zmniéjszyła się, a odwaga wzrosła. Umiał im tak wiele powiedzieć o karności wojskowéj w armii regularnej, a maroderów i tłuszczę zbiegów odmalować jako nic nieznaczących, a samo nawet niebezpieczeństwo przedstawić tak uroczo i wesoło, że wszystkim umysły się rozjaśniły.
Laertes od pierwszéj chwili był po jego stronie i zapewniał, że się nie zawaha i nie ustąpi. Stary zrzęda znalazł przynajmniéj kilka zgodnych wyrażeń, wypowiedzianych we właściwy mu sposób, Filina wyśmiewała ich wszystkich razem, a że pani Melina, która pomimo daleko posuniętej brzemienności, nie straciła przecież swojéj przyrodzonéj odwagi, uznała projekt za bohaterski; nie mógł tedy Melina, który zresztą wiele się spodziewał zaoszczędzić na najkrótszej drodze, na którą się ugodził, opierać się dłużéj, i zgodzono się na projekt z całego serca.
Zaczęto więc na wszelki wypadek przygotowywać się do obrony. Kupiono dwa kordelasy i zawieszono je przez ramiona, na pięknie haftowanych rzemieniach, Wilhelm prócz tego włożył za pas parę krucic; Laertes nadto miał przy sobie dobrą strzelbę; z wielką tedy wesołością puszczono się w drogę.
Na drugi dzień furmani, znający dobrze okolicę, zaproponowali odpoczynek obiadowy na lesistej wyniosłości, gdyż wieś była daleko jeszcze i przy ładnym dniu zwykle się tamtędy jedzie.
Pogoda była piękna i każdy chętnie się zgodził na propozycyę.
Wilhelm pośpieszył naprzód piechotą przez góry, a każdy co go spotkał, zdumieć się musiał jego odznaczającej się postaci. Prędkim i ochoczym krokiém szedł on w las, Laertes gwizdał za nim, kobiety jedynie wlokły się wozem. Mignon biegła również obok, dumna z kordelasa, którego nie można jéj było odmówić, kiedy się towarzystwo zbroiło. Wkoło kapelusza obwinęła sznur pereł, który Wilhelm zachował z pamiątek po Maryannie. Fryderyk blondyn niósł strzelbę Laertesa; harfiarz miał najbardziéj pokojową powierzchowność. Długa jego suknia była zatknięta za pas, szedł więc swobodniéj. Opierał się na kiju sękatym, instrument swój pozostawiwszy na wozie.
Dostawszy się nie bez utrudzenia na wyżynę, odrazu rozpoznali wzmiankowane miejsce po pięknych bukach, co je otaczały i osłaniały. Długa, łagodnie spływająca na dół polanka, zapraszała do pozostania; źródełko dawało najmilsze orzeźwienie, a po drugiéj stronie, przez wąwozy i wyręby, ukazywały się dalekie, piękne i nadzieję budzące widoki. Leżały tam wioski i młyny w jarach, miasteczka na równinie, a nowe, w dali ukazujące się góry, czyniły widok jeszcze radośniéjszym, występując tylko jako łagodne ograniczenie.
Pierwsi przybysze objęli okolicę w posiadanie, wypoczywali w cieniu, naniecili ogień i zajęci, śpiewając, oczekiwali na resztę towarzystwa, które schodziło się powoli i jednogłośnie pozdrawiało miejsce, piękną pogodę, niewymownie śliczną okolicę.




ROZDZIAŁ PIĄTY.


Jeżeli się nieraz przepędziło miłe i wesołe godziny wśród ścian czterech, to naturalnie o wiele większe ożywienie musiało się objawić tutaj, gdzie otwarte powietrze i piękna okolica zdawały się oczyszczać każdy umysł. Wszyscy czuli się bliższemi sobie, wszyscy pragnęli całe życie spędzić w tak przyjemnein otoczeniu.
Zazdroszczono myśliwym, węglarzom i drwalom, t. j. ludziom, których powołanie przytwierdza do tych szczęśliwych miejscowości, nadewszystko atoli wysławiano urocze gospodarstwo bandy cygańskiéj. Zazdroszczono tym dziwnym kupom, co w błogiem próżnowaniu nasycać się mogą wszystkiemi cudnemi wdziękami przyrody; cieszono się, że do nich podobni byli choć w pewnéj mierze.
Tymczasem kobiety zaczęły gotować kartofle i przyniesione potrawy wydobywać i przygotowywać. Kilka garnków stało przy ogniu; towarzystwo w grupach rozłożyło się pod drzewami i krzakami. Dziwaczne ich ubiory i broń różnorodna nadawały im cudacką powierzchowność. Konie pasły się na boku, a gdyby zechciano ukryć wozy, toby widok téj małéj hordy był aż do złudzenia romantycznym.
Wilhelm doznawał nigdy dotychczas nieodczuwanego zadowolenia. Mógł sobie tu wyobrazić wędrowną kolonię, a siebie jako jéj przywódcę. W téj myśli rozmawiał z każdym i przystrajał omamienie chwili, jak można było najpoetyczniéj. Uczucie w towarzystwie podniosło się: jedzono, pito i wykrzykiwano wesoło i powielokrotnie wyznawano, że nigdy nie przeżyto chwil piękniéjszych.
Jak tylko zadowolenie się wzmogło, wśród młodych ludzi obudził się popęd do czynności. Wilhelm i Laertes porwali rapiry i rozpoczęli tym razem ćwiczenia swoje w zamiarze teatralnym.
Chcieli wystawić pojedynek, w którym Hamlet i jego przeciwnik tak tragiczny koniec znajdują. Obaj przyjaciele byli tego przekonania, że w téj ważnej scenie nie powinno się uderzać tylko niezręcznie w tę i owę stronę, jak to zazwyczaj się dzieje w teatrach; spodziewali się wytworzyć wzór, jak to na przedstawieniu można dać nawet dla znawcy sztuki szermierskiéj zajmujące widowisko. Wkoło nich utworzyła się galerya; obaj walczyli gorliwie i ze znajomością rzeczy, zajęcie widzów wzrastało z każdem pchnięciem.
Wtem nagle w poblizkim krzaku padł strzał, a zaraz potém drugi; towarzystwo porwało się przerażone. Wkrótce ujrzano ludzi zbrojnych, przyskakujących do tego miejsca, gdzie konie niedaleko od wypakowanych wozów jadły obrok.
Płeć niewieścia wydała krzyk ogólny; nasi bohaterowie odrzucili rapiry, porwali pistolety, pośpieszyli na spotkanie rozbójników i, wśród gwałtownych pogróżek, zażądali zdania sprawy z zamiaru.
Kiedy im odpowiedziano lakonicznie kilku strzałami z muszkietów, Wilhelm wypalił swój pistolet w kędzierzawego, który wszedł na wóz i postronki pakunków rozcinał. Trafiony spadł natychmiast; Laertes także dobrze wycelował i obaj przyjaciele wydobywali odważnie broń z za pasa, kiedy część bandy zbójeckiéj złorzecząc i wrzeszcząc rzuciła się na nieb, dała kilka strzałów i błyszczącémi szablami ich odwadze się przeciwstawiła. Nasi młodzi bohaterowie trzymali się dzielnie; przywołali resztę swoich towarzyszy i zachęcali ich do ogólnej obrony. Niebawem stracił Wilhelm widok światła i świadomość tego, co się działo. Ogłuszony strzałem, który go ranił między piersią a lewem ramieniem, i ciosem, który mu kapelusz przeciął i prawie aż do czaszki się dostał, upadł na ziemię i o nieszczęśliwym końcu tego napadu miał się dowiedzieć dopiéro późniéj z opowiadania.
Kiedy znowu oczy otworzył, znalazł się w najdziwniéjszém położeniu. Pierwszą rzeczą, jaka mu się z mroku, ciągle jeszcze wzrok mu zasłaniającego, ukazała, była twarz Filiny, która się nad jego twarzą pochylała. Czuł się słabym, a kiedy zrobił poruszenie, żeby się podnieść, znalazł się na łonie Filiny, na które téż opadł napowrót. Siedziała ona na murawie, łagodnie przyciskała do siebie głowę młodzieńca przed sobą wyciągniętego i, o ile mogła, przygotowywała dla niego miękkie oparcie na swoich ramionach. Mignon klęczała z rozpuszczonemi i okrwawionemi włosami u nóg jego i, gwałtownie plącząc, obejmowała je.
Spojrzawszy na swe okrwawione ubranie, zapytał Wilhelm głosem złamanym, gdzie się znajduje, co spotkało jego i innych? Filina prosiła go, żeby się zachowywał spokojnie; wszyscy inni — mówiła — znajdują się w bezpieczném miejscu, nikt nie jest ranny prócz niego i Laertesa. Więcéj nic nie chciała opowiadać i prosiła go usilnie, żeby leżał spokojnie, gdyż rany jego opatrzono źle i z pośpiechem.
On podał Mignonie rękę i dopytywał się o przyczynę okrwawionych kędziorów dziecka, które poczytywał także za zranione.
Ażeby go uspokoić, opowiedziała Filina, że to poczciwe stworzenie, zobaczywszy przyjaciela swego rannego, w pośpiechu na nic się nie oglądało, ażeby zatamować krew, ujęło swoje włosy bujające na głowie, ażeby niemi zatkać rany, ale wkrótce musiało zaniechać bezużytecznego przedsięwzięcia. Następnie opatrzono rany za pomocą gąbki i mchu, a Filina oddala na ten cel swoję chusteczkę.
Wilhelm spostrzegł, że Filina siedziała oparta plecami o swój kufer, który wyglądał na zupełnie dobrze zamknięty i nieuszkodzony. Zapytał tedy, czy i inni byli tak szczęśliwi, iż manatki swoje ocalili? Odpowiedziała wzruszeniem ramion i spojrzeniem na polankę, gdzie ta i owdzie rozproszone leżały rozbite skrzynki, połamane kufry, porozrywane zawiniątka i mnóstwo statków gospodarskich. Na tém miejscu nikogo widać nie było; a dziwna grupa znajdowała się tu sama jedna.
Wilhelm dowiadywał się coraz więcój, niż wiedzieć pragnął; reszta mężczyzn, którzy bądź co bądź, mogli byli jeszcze stawić opór, zastraszoną została i niebawem pokonaną; jedni uciekli, drudzy z przerażeniem przypatrywali się porażce. Woźnice, którzy z powodu swych koni najuparciéj się trzymali, zostali powaleni i związani, i w krótkim przeciągu czasu wszystko wyłuskano i uniesiono. Zatrwożeni podróżni, jak tylko minęła troska o życie, zaczęli opłakiwać swe straty, jak mogli co najprędzej pośpieszyli do poblizkiéj wioski, uprowadzili z sobą lekko ranionego Laertesa i pozabierali szczupłe resztki swojego mienia. Harfiarz oparł swój uszkodzony instrument o drzewo i pośpieszył razem z innemi do owéj miejscowości, by wyszukać cyrulika i poskoczyć jak będzie mógł najrychlej z pomocą swemu dobroczyńczy, pozostawionemu, jakby już był martwy.




ROZDZIAŁ SZÓSTY.


Troje tych naszych nieszczęśliwych wędrowców pozostało przez czas dość znaczny jeszcze w dziwném położeniu; nikt im z pomocą nie śpieszył. Nadszedł wieczór; groziło zbliżenie się nocy; obojętność Filiny zaczęła się zamieniać w niepokój; Mignon biegała w tę i owę stronę i niecierpliwość dziewczęcia zwiększała się z każdą chwilą. Wreszcie, kiedy życzenie ich spełniło się i jacyś ludzie ku nim nadeszli, opanowała ich nowa obawa. Bardzo wyraźnie usłyszeli tętent koni na drodze, którą i oni przedtem przybyli, i przejął ich strach, żeby jakie towarzystwo nieproszonych gości nie zechciało znowu odwiedzić téj wybranej miejscowości, dla zebrania pokłosia.
Jakżeż więc przyjemnie zdziwieni zostali, kiedy się poprzez krzaki ukazała jadąca na siwku kobieta, w towarzystwie jakiegoś podeszłego pana i kilku jeźdźców; za niemi postępowali giermkowie, służący i oddział huzarów.
Filina, niezmiernie zdumiona tém zjawiskiém, zamierzała właśnie zawołać i błagać piękną amazonkę o pomoc, gdy ta zdziwiona zwróciła już oczy na dziwną grupę, zawróciła konia natychmiast, przyjechała i zatrzymała się. Gorliwie się wypytywała 0 zranionego, którego położenie na łonie lekkomyślnej Samarytanki wydawało się snąć nader niezwykłem.
— Czy to mąż pani? — zapytała Filiny.
— To tylko dobry przyjaciel — odrzekła ona tonem, który nadzwyczaj niemile zabrzmiał dla Wilhelma.
Utkwił on wzrok w łagodne, szlachetne, spokojne, spółczujące rysy twarzy przybyłej; zdawało mu się, że nigdy nie widział nic godniéjszego i milszego. Szeroki paltot męski ukrywał przed nim jéj postać, pożyczyła go widać od jednego ze swych towarzyszy, dla zabezpieczenia się od wpływów chłodu wieczornego.
Tymczasem zbliżyli się także i jeźdźcy; niektórzy zsiedli z koni; dama zrobiła toż samo i wypytywała z filantropijném spółczuciem o wszystkie okoliczności wypadku, który spotkał podróżnych, a zwłaszcza o rany rozciągniętego młodzieńca. Potém szybko się odwróciła i wraz ze starym paném poszła w bok ku powozom, które zwolna pod górę podjeżdżały i na wybraném miejscu się zatrzymały.
Młoda pani, postawszy chwilę u drzwiczek jednej z karet, 1 pomówiwszy z przybyszami, zaprowadziła wysiadłego z niéj mężczyznę o przysadkowatej postaci do rannego bohatera naszego. Po skrzynce, którą miał w ręce, i po skórzanej torbie z narzędziami można w nim było poznać chirurga. Zachowanie się jego było raczéj szorstkie niż ujmujące, ale ręka jego — lekka, a pomoc jego pożądana.
Dokładnie zbadawszy rzecz, oświadczył, że rana nie jest niebezpieczną, że ją zaraz opatrzy, poczem będzie można przewieźć chorego do wsi najbliższéj.
Troskliwość młodej damy zdawała się zwiększać.
— Patrz-no pan — rzekła, przeszedłszy się kilka razy i sprowadziwszy znowu starego jegomości — patrz-no pan, jak go urządzono! A czyż on nie cierpi z naszego powodu? Wilhelm słyszał te słowa, ale ich nie rozumiał. Ona przechadzała się niespokojnie; nie mogła snąć oderwać się od widoku ranionego, a zarazem bała się wykroczyć przeciw przyzwoitości, gdyby stanęła w téj chwiii, gdy go zaczęto choć z trudem rozbierać. Chirurg rozcinał właśnie lewy rękaw, gdy stary jegomość przystąpił do niéj i poważnym toném przedstawiał jéj konieczność puszczenia się w dalszą podróż. Wilhelm zwrócił na nią swe oczy, i tak był przeniknięty jéj spojrzeniami, że zaledwie czuł, co się z nim działo.
Filina tymczasem wstała, by ucałować rękę łeskawéj pani.

Kiedy obie stały przy sobie, zdawało się przyjacielowi naszemu, iż nigdy nie widział takiego przedziału. Nigdy dotąd nie ukazała mu się Filina w tak niekorzystném świetle. Według jego wyobrażenia, nie powinna ona się była przybliżać do owéj szlachetnéj istoty, a tém mniéj dotykać jéj.

Dama wypytywała Filinę o różne rzeczy, ale pocichu. W końcu obróciła się do starego pana, który wciąż jeszcze stał sztywnie, i rzekła: — Kochany wuju, czy mogę być hojną na twój koszt? I natychmiast zdjęła paltot, a na zamiarze jéj oddania go rannemu i nieokrytemu pomylić się nie było można.
Wilhelm, którego dotychczas podtrzymywało uzdrawiające spojrzenie jéj oczu, teraz, kiedy paltot opadł, zdziwiony został pięknością jéj kształtów. Zbliżyła się do niego i łagodnie włożyła nań okrycie. I w chwili, kiedy chciał usta otworzyć i wyszeptać parę słów podziękowania, żywe wrażenie jéj obecności tak dziwnie podziałało na jego zmysły już i bez tego rozdrażnione, że mu się zaraz wydało, jakoby jéj głowę otaczały promienie, i na całą jéj postać spływało zwolna jakieś światło jarzące.
Wtedy właśnie poruszył go trochę silniéj chirurg, zabierając się do wydobycia kuli tkwiącej w ranie. Święta znikła z przed oczu omdlewającego: stracił przytomność, a kiedy znów przyszedł do siebie, już nie było ani jeźdźców i powozów, ani pięknéj i jéj towarzyszów.




ROZDZIAŁ SIÓDMY.


Gdy przyjaciel nasz został obwiązany i ubrany, chirurg odda lił się, a równocześnie nadszedł harfiarz z pewną liczbą wieśnia ków. Z uciętych gałęzi i splecionego chróstu zrobiwszy pośpie sznie nosze, złożyli na nich rannego i znieśli go powoli z góry pod przewodnictwem Strzelca na koniu, pozostawionego przez owo towarzystwo. Harfiarz milcząc, zatopiony w sobie, niósł uszkodzony swój instrument; kilku ludzi dźwigało kufer Filiny, ona wlokła się z zawiniątkiém, Mignon zaś skakała to naprzód, to bokiém przez krzaki i las i oglądała się tęskno na swego chorego obrońcę.
Ten, zawinięty w ciepły paltot, spoczywał spokojnie na noszach. Ciepło snąć elektryczne przenikało z delikatnéj wełny w jego ciało; dość, że on czuł się w najprzyjemniéjszém usposobieniu. Piękna posiadaczka ubrania potężnie nań podziałała. Ciągle jeszcze widział paltot spadający z jéj ramion, szlachetną postać otoczoną promieniami, stojącą przed nim; a dusza jego ścigała znikłą poprzez góry i bory.
Dopiéro wraz z zapadającą nocą, zaszedł ten orszak do karczmy we wsi, w któréj znajdowała się reszta towarzystwa, opłakując rozpaczliwie niepowetowane straty. Jedna izdebka tego schronienia nabita była ludźmi; jedni leżeli na słomie, drudzy zajęli ławki, inni wcisnęli się za piec, a pani Melina w sąsiednim pokoju oczekiwała trwożliwie rozwiązania. Strach przyśpieszył je, a z pomocą gospodyni, kobiety młodój i niedoświadczonej, niewiele sobie dobrego można było obiecywać.
Gdy nowi przybysze zażądali, żeby ich wpuszczono, powstał ogólny pomruk. Utrzymywano teraz, że jedynie za radą Wilhelma i pod jego szczególném przewodnictwem, przedsięwzięto tę niebezpieczną drogę i wystawiono się na to nieszczęście, Winę niepowodzenia składano i zrzucano na niego, opierano się u drzwi jego wnijściu i powiadano, żeby sobie innego poszukał przytułku.
Filinę przyjęto jeszcze pogardliwiej; harfiarz i Mignon mieli także za swoje.
Nie długo przysłuchiwał się kłótni cierpliwie strzelec, któremu surowo nakazała jego piękna pani troskliwość o ranionego; wpadł na towarzystwo z przekleństwami i pogróżkami; nakazał obecnym ścisnąć się i zrobić miejsce dla przybyłych. Zaczęto się jako tako urządzać. Strzelec przygotował dla Wilhelma miejsce na stole, który przysunął do kąta, Filina kazała kufer swój postawić obok i usiadła na nim. Każdy się ściskał jak mógł, a strzelec się oddalił, by zobaczyć, czy nie zdoła wynaleźć wygodniéjszego mieszkania dla małżeńswa.
Zaledwie wyszedł, zaczęła się nanowo odzywać głośno niechęć, a zarzuty sypały się jeden po drugim. Każdy wymieniał i podnosił swoję stratę; ganiono lekkomyślność, przez którą tyle wycierpiano, nie kryto się nawet z radością, jaką uczuwano z powodu ran przyjaciela naszego, wyszydzano Filinę i chciano jako występek przedstawić sposób, w jaki ona ocaliła swój kufer. Z różnych uszczypliwości i przycinków należałoby wnioskować, że podczas rabunku i obezwładnienia, ona starała się zyskać łaskę herszta bandy i wymogła na nim, kto wie jakiemi sztukami i uprzejmościami, oddanie jéj kufra. Utrzymywano, że się na dość długo gdzieś oddaliła. Ona nic nie odpowiadała i pobrzękiwała tylko wielkiemi kłódkami swego kufra, ażeby zazdrośników o swój obecności przekonać i zwiększyć zrozpaczenie gromady własném swem szczęściem.




ROZDZIAŁ ÓSMY.


Wilhelm, lubo z powodu znacznéj utraty krwi osłabł, a po ukazaniu się owego anioła pomocy, stał się łagodnym i cichym, nie mógł przecie powstrzymać dłużéj swego oburzenia na ostrą, a niesprawiedliwą gadaninę, którą, wobec jego milczenia, niezadowolone towarzystwo ciągle wznawiało. Uczuł się w końcu dość wzmocnionym, by się podnieść i przedstawić im niegodziwość, z jaką niepokoili swego przyjaciela i dowódcę. Podniósł zawiązaną głowę do góry i podpierając się z trudnością, oparty o ścianę, tak zaczął mówić: — Tłomaczę sobie bólem, jakiego każdy doznaje z powodu swéj straty, że mię obrażacie w chwili, kiedybyście mię żałować powinni, że stajecie przeciwko mnie i odpychacie mię po raz pierwszy, kiedybym od was mógł oczekiwać pomocy. Za usługi, jakie wam okazałem, za uprzejmości, jakie wam świadczyłem, czułem się dotychczas dostatecznie wynagrodzonym waszą wdzięcznością, waszém przyjazném postępowaniem; nie pobudzajcie mnie, nie zmuszajcie mego serca, żebym się myślą wstecz cofnął i przypomniał sobie, com dla was zrobił; taki obrachunek stałby się dla mnie zbyt bolesnym. Przypadek sprowadził mię do was, okoliczności i tajemna skłonność zatrzymały mię przy was. Brałem udział w waszych pracach, w waszych zabawach; moje szczupłe wiadomości były na wasze usługi. Składacie teraz na mnie w sposób przykry winę za niedolę, jaka nas spotkała... ależ przypomnijcie sobie, że pierwsza myśl obrania téj drogi przyszła od ludzi obcych, była przez was wszystkich roztrząsana, i zarówno przez każdego z was jak i przeze mnie została uznana za dobrą, Gdyby podróż nasza odbyła się szczęśliwie, to każdyby się chwalił z dobrego pomysłu, iż tę drogę doradził, iż ją przeniósł nad inne; z przyjemnością przypominałby sobie nasze narady i prawo głosowania, z którego korzystał; teraz mnie samego tylko robicie odpowiedzialnym, zrzucacie na mnie winę, którąbym chętnie wziął na siebie, gdyby mię od niéj nie uwalniała najwyraźniéjsza świadomość, ba, gdybym się nie mógł na was samych powołać. Jeżeli macie coś przeciw mnie do powiedzenia, to wyłóżcie rzecz porządnie, a ja potrafię się obronić; jeżeli zaś nie możecie przytoczyć nic dowodnego, to milczcie i nie dręczcie mnie, zwłaszcza teraz, gdy tak bardzo potrzebuję spokoju.
Zamiast odpowiedzi, dziewczęta zaczęły znowu płakać i szczegółowo opowiadać o swéj stracie. Melina był całkiém zbity z pantałyku, bo niewątpliwie postradał bardzo dużo, więcéj, niż możnaby myśleć. Jak szalony miotał się po owéj szczuplej przestrzeni, bił głową o ścianę, klął i łajał najnieprzyzwoiciej; a ponieważ właśnie nadeszła z pokoju gospodyni donosząc, że żona jego urodziła dziecko nieżywe, pozwolił sobie na najgwałtowniéjsze wybuchy, a jednogłośnie z nim wyli, krzyczeli, warczeli i hałasowali wszyscy, jeden przez drugiego.
Wilhelm, którego aż do głębi wzburzało zarówno litośne spółczucie dla ich stanu, jak i wstręt do ich poziomego sposobu myślenia, czuł w sobie całą żywotność potęgi swéj duszy, pomimo osłabienia ciała.
— Prawie pogardzać wami muszę — zawołał — jakkolwiek godni jesteście politowania. Żadne nieszczęście nie upoważnia was do obarczania niewinnego zarzutami; jeżelim zawinił w części co do tego kroku, to i cierpię za tę część swoje. Leżę tu ranny, a jeżeli towarzystwo straciło, to ja tracę najwięcéj. Co zrabowano z garderoby, co przepadło z dekoracyj, było mojem, gdyż pan, panie Melina, jeszcześ mi nie zapłacił, a ja obecnie zwalniam pana całkowicie od tego zobowiązania.
— Łatwo panu darować, czego nikt już nie odzyska — zawołał Melina. — Pańskie pieniądze leżały w kufrze moich kobiet, a pan winieneś, że one przepadły. Ale, och! gdyby to było wszystko! Zaczął znów tupać, kląć i krzyczeć. Każdy przypominał sobie piękne ubrania z garderoby hrabiego, sprzączki, zegarki, tabakierki, kapelusze, które Melina tak szczęśliwie wytargował od kamerdynera. Każdemu przyszły téż znowu na pamięć własne jego, chociaż o wiele szczuplejsze, skarby; z przykrością patrzano na kufer Filiny; dawano do zrozumienia Wilhelmowi, że doprawdy wcale nieźle zrobił, przyłączywszy się do téj piękności i ocalając swe mienie, za pośrednictwem jéj szczęścia.
— Czyż sądzicie — zawołał on wreszcie — że ja coś dla siebie tylko mieć będę, dopóki wy cierpicie niedostatek, i czyż to po raz pierwszy dzielę się z wami uczciwie w potrzebie? Otworzyć kufer, a co jest mojego, złożę na rzecz wszystkich.
— To mój kufer — rzekła Filina — i nie rychlej go otworzę, aż mi się będzie podobało. Tych kilka błyskotek, które panu scho* walam, nie wiele przyniesie, chociażby się je sprzedało najuczciwszemu żydowi. Myśl pan o sobie, co będzie kosztowało leczenie, co cię może spotkać w obcym kraju.
— Nie zechcesz mi, Filino, zatrzymywać, co jest mojem, a i ta odrobina poratuje nas w pierwszéj chwili kłopotliwéj. A wszakże człowiek posiada coś jeszcze, czem może przyjaciołom swoim dodomódz, a co niekoniecznie potrzebuje być monetą brzęczącą.
Wszystko, co jest we mnie, pójdzie na ofiarę dla tych nieszczęśliwych, którzy z pewnością, opamiętawszy się, żałować będą obecnego postępowania. Tak jest — mówił daléj — czuję, że jesteście w potrzebie, zrobię dla was wszystko, co będę mógł; obdarzcie mię znowu swojem zaufaniem, uspokójcie się na chwilę, przyjmijcie, co wam obiecuję. Kto chce w imieniu wszystkich otrzymać ode mnie przyrzeczenie? Tu wyciągnął rękę i zawołał: — Przyrzekam, że nie odstąpię was, nie opuszczę was dopóty, dopóki każdy nie ujrzy swéj straty podwójnie i potrójnie wynagrodzoną, dopóki o stanie, w jakim się znajdujecie, z czyjejkolwiek tam winy, nie zapomnicie i nie zamienicie go na szczęśliwszy.
Wciąż jeszcze trzymał rękę wyciągniętą, ale nikt nie ehciał jéj ująć.
— Przyrzekam to raz jeszcze — zawołał, opadając na poduszkę.
Wszyscy milczeli; wstyd im było, ale pociechy nie doznali, a Filina, siedząc na swym kufrze, tłukła orzechy, które w kieszeni znalazła.




ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY.


Strzelec wrócił z kilku ludźmi i zabierał się do wyniesienia ranionego. Namówił proboszcza miejscowego, by parę małżeńską przyjął; kufer Filiny wyciągnięto, a ona poszła za nim z naturalną ukladnością. Mignon biegła naprzód, a gdy chory przybył na probostwo, dano mu szerokie łoże małżeńskie, które już oddawna stało tam przygotowane jako łóżko gościnne i honorowe. Tu dopiéro spostrzeżono, że rana się otworzyła i silnie się zakrwawiła.
Trzeba było zająć się nowóm obwiązaniem. Chory wpadł w gorączkę; Filina czuwała nad nim nieustannie, a gdy ją przemogło J. W. Goethe, Wilhelm Meister. 12 znużenie, zastąpił ją harfiarz; Mignon, z mocném postanowieniem czuwania, zasnęła w kątku.
Nazajutrz, gdy Wilhelm trochę się wzmocnił, dowiedział się od Strzelca, że ci państwo, co im wczoraj przyszli z pomocą, niedawno opuścili swe dobra, aby uniknąć starć wojennych i zatrzymać się w jakiejś zaciszniéjszej okolicy, aż do zawarcia pokoju. Wymienił nazwisko podeszłego pana i jego siostrzenicy, wskazał miejsce, do którego najpierw się udadzą, oświadczył Wilhelmowi, że go panienka zobowiązała do zajęcia się opuszczonemi.
Wchodzący chirurg przerwał żywe dziękczynienia, z jakiemi Wilhelm względem Strzelca się wylewał, zrobił szczegółowy opis ran, zapewnił, że się zagoją łatwo, jeżeli pacyent zachowa się spokojnie i będzie się szanował.
Po odjeździe Strzelca opowiedziała Filina, że jéj zostawił woreczek z dwudziestoma łuidorami, że księdzu dał poczestne za mieszkanie i u niego téż złożył na koszta leczenia dla chirurga; że ona uchodzi całkiém za żonę Wilhelma, że raz na zawsze wprowadza się do niego w tym charakterze i nie pozwoli, żeby się starał o inną opiekę.
— Filino — rzekł Wilhelm — już z powodu nieszczęścia, jakie nas spotkało, dłużny ci zostałem niéjedno podziękowanie, a nie życzyłbym sobie widzieć zwiększenia się zobowiązań moich względem ciebie. Jestem niespokojny, dopóki jesteś koło mnie, gdyż nie wiem, czembym mógł trudy twoje wynagrodzić. Oddaj mi moje rzeczy, któreś w swym kufrze ocaliła, przyłącz się do reszty towarzystwa, poszukaj innego mieszkania, przyjmij moje podziękowanie i złoty zegarek jako drobną pamiątkę; tylko opuść mię, twoja obecność niepokoi mię więcéj, niż myślisz.
Gdy skończył, w twarz mu się rozśruiała.
— Jesteś głupcem — rzekła — nie nabierzesz rozumu. Wiem lepiej, z czem ci dobrze; zostanę, z miejsca się nie ruszę. Na wdzięczność mężczyzn nigdy nie rachowałam, a więc i na twoję; a jeżeli cię kocham, cóż ci do tego? Została i niebawem przypodobać się potrafiła proboszczowi i jego rodzinie, będąc zawsze wesołą, umiejąc podarować coś każdemu, przemówić do każdego w myśl jego, a mimo to robiąc zawsze, co chciała. Wilhelm miał się nieźle, chirurg, człowiek nieukształcony, ale nie bez zręczności, pozwolił działać naturze, tak, że pacyent znalazł się wkrótce na drodze polepszenia. Z upragnieniem chciał tenże widzieć się znów zdrowym, aby módz plany i życzenia gorliwie do skutku przyprowadzić.
Ustawicznie przywoływał sobie na pamięć owo zdarzenie, które uczyniło niestarte wrażenie na jego umyśle. Widział zjawiająeą się na koniu z po-za krzewów piękną amazonkę; zbliżała się ku niemu, zsiadła, przechadzała się tam i sam i troskała się o niego.
Widział spadające z jój ramion okrycie, potém znikającą w blasku jéj twarz, jéj postać. Wszystkie jego marzenia młodzieńcze wiązały się z tym obrazem. Zdawało mu się, jakoby teraz własnémi oczyma ujrzał szlachetną, bohaterską Kloryndę; przyszedł mu znowu na myśl chory królewicz, do loża którego przystępuje w skromném milczeniu piękna spółczująca królewna.
— Czyżby w młodości naszej, jakby we śnie — mówił niekiedy pocichu sam do siebie — nie mogły się nam zjawiać obrazy przyszłych losów i przeczuciowo stawać się widomemi naszemu naiwnemu oku? Czyżby nie mogły istnieć ręką przyrody rozsiane zarodki tego, co nas ma spotkać, czyżbyśmy nie mogli mićć przedsmaku owoców, które kiedyś dopiéro spożywać mamy? Przymusowy spoczynek dawał mu czas do tysiąckrotnego powtarzania owéj sceny. Tysiąckrotnie przywodził sobie na pamięć dźwięk owego łagodnego głosu, a jakże zazdrościł Filinie, że ona ucałowała owę pomocną rękę. Często cala ta historya wydawała mu się sném tylko, i byłby ją za baśń poczytywał, gdyby nie było pozostało okrycie, które go upewniało o rzeczywistości zjawiska.
Z największą troskliwością o to ubranie łączyło się najżywsze pragnienie przyodziania się niem. Jak tylko powstał, zarzucił je na siebie i przez dzień cały bał się, żeby go nie poplamił lub w jaki inny sposób nie uszkodził.




ROZDZIAŁ DZIESIĄTY.


Laertes odwiedził przyjaciela. Przy owéj gwałtownéj scenie w karczmie nie był on obecny, leżał bowiem w pokoju na górze.
Stratę swoję znosił bardzo spokojnie i pocieszał się zwyczajném swojem: a cóż tam! Opowiadał o różnych śmiesznych rysach towarzystwa, drwił zwłaszcza z pani Melina, że dlatego tylko opłakuje stratę swéj córki, iż nie mogła mieć staroniemieckiéj przyjemności ochrzczenia jéj Mechtyldą. Co do jéj męża, to się podobno okazało, iż miał przy sobie dużo pieniędzy, i że już wówczas nie potrzebował bynajmniéj zasiłku, kiedy go od Wilhelma wyłudził.
Melina zamierzał jakoby odjechać najbliższą pocztą i zażądać od Wilhelma listu polecającego do przyjaciela, dyrektora Serio, w kté* rego trupie spodziewa się znaleźć miejsce, gdy się własne przedsiębiorstwo rozchwiało.
Mignon przez kilka dni zachowywała się bardzo cicho, a kiedy na nią nalegano, przyznała się w końcu, że prawą rękę miała wywichniętą.
— Zawdzięczasz to swemu zuchwalstwu — rzekła Filina.
I zaczęła opowiadać, jak dziewczynka w czasie utarczki dobyła kordelasa, zobaczywszy przyjaciela swego w niebezpieczeństwie, i jak dzielnie rzuciła się na rozbójników. W końcu porwano ją za rękę i odrzucono na bok.
Łajano ją, że wcześniéj nie powiedziała o cierpieniu swojem, ale zrozumiano, że się bała chirurga, który ją miał dotychczas za chłopca. Starano się złemu zaradzić, musiała nosić rękę na przewiązce. Z tego powodu znowu się rozdrażniła, gdyż najlepszą część starania i czuwania nad swoim przyjacielem musiała pozostawić Filinie, a ta miła grzesznica okazała się wtedy tém czynniéjszą i uważniéjszą.
Pewnego poranku, Wilhelm po obudzeniu znalazł się względem niéj w dziwnéj blizkości. Na szerokiém swém łożu w czasie snu niespokojnego zsunął się całkiém ku tylnéj stronie. Filina leżała wyciągnięta wpoprzek na przedniéj części; snąć siedząc na łóżku i czytając, zasnęła. Książka wypadła jéj z ręki; upadła na wznak głową tuż przy jego piersi, na którą jéj rozpuszczone blond włosy falami spłynęły. Nieład senny więcéj niż sztuka i zamiar podnosił jéj wdzięki; dziecięcy uśmiechnięty spokój bujał nad jéj twarzą. Przez czas jakiś patrzał na nią i jakby ganił samego siebie za przyjemność, z jaką się jéj przypatrywał, i nie wiemy, czy błogosławił, czy téż klął stan swój, który mu spokój i umiarkowanie na obowiązek zamieniał. Dość długo już przyglądał się jéj uważnie, kiedy się poruszać zaczęła. Przymknął zwolna oczy, ale nie mógł się powstrzymać, by przymrużonemi nie patrzćć na nią, gdy się znów przystrajała i odchodziła, by zapytać o śniadanie.
Jeden po drugim zjawiali się u Wilhelma wszyscy aktorzy, żądali mniéj lub więcéj niegrzecznie i porywczo listów polecających i pieniędzy na drogę i zawsze je otrzymywali, chociaż Filina się zżymała. Napróżno przedstawiała przyjacielowi swemu, że strzelec pozostawił i tym ludziom znaczną sumę i że oni go tylko okpiwają. Owszém z tego powodu popadli w spór gwałtowny, a Wilhelm znów twierdził stanowczo, że ona powinna się także przyłączyć do reszty towarzystwa i szukać szczęścia u Seria.
Na chwilę tylko opuścił ją zwykły spokój; potém szybko przyszła do siebie i zawołała: — Gdybym jeno miała znów swego blondyna, nie dbałabym o was wszystkich.
Miała na myśli Fryderyka, który z owego obranego miejsca gdzieś był zniknął i nie pokazywał się.
Na drugi dzień przyniosła Mignon do łoża chorego wiadomość, że Filina w nocy odjechała i że wszystko, co do niego należało, bardzo porządnie złożyła w bocznym pokoju.
Odczuł jéj nieobecność; utracił w niéj wierną posługaczkę, wesołą towarzyszkę rozmowy; odzwyczaił się być sam-na-sam. Ale Mignon brak ten niebawem wypełniła.
Odkąd owa lekkomyślna piękność otoczyła rannego swemi przyjaznemi staraniami, mała wycofywała się powoli i zamknęła się w sobie; ale teraz, gdy znowu zyskała wolne pole, wystąpiła z troskliwością i miłością, była gorliwą w służeniu mu, i wesołą w bawieniu go.




ROZDZIAŁ JEDENASTY.


Szybkiemi krokami zmierzał ku polepszeniu; miał nadzieję, że za dni niewiele będzie mógł puścić się w podróż. Nie myślał wcale prowadzić daléj życia włóczęgowskiego bez planu; owszém drogę jego miały na przyszłość odznaczać kroki stawiane celowo.
Najprzód chciał wyszukać dobroczynnych państwa, by im wyrazić swą wdzięczność, potém pośpieszyć do swego przyjaciela dyrektora, aby się zaopiekować, jak mógł najlepiej, unieszczęśliwioném towarzystwem, a zarazem odwiedzić zaprzyjaźnionych kupców, w adresy których był zaopatrzony, i załatwić powierzone sobie interesa. Pocieszał się nadzieją, że szczęście, jak poprzednio, tak i na przyszłość towarzyszyć mu będzie i da mu sposobność za pomocą szczęśliwéj spekulacyi powetować straty i zapełnić znowu braki jego kasy.
Pragnienie zobaczenia swojéj wybawicielki rosło w nim z dniem każdym. Aby określić plan swéj podróży, zasięgnął rady duchownego, który miał dobre wiadomości gieograficzne i statystyczne i posiadał ładny zbiór książek i map. Szukano miejsca, które obrała sobie za siedzibę podczas wojny owa szlachecka rodzina; szukano téż wieści o niéj saméj; ale miejscowości nie znaleziono w żadnej gieografii ani na żadnej mapie; a podręczniki gienealogiczne nic nie mówiły o takiéj rodzinie.
Wilhelm zaniepokoił się, a gdy wypowiedział głośno swą troskę, harfiarz oświadczył, że ma powód mniemać, iż strzelec, z jakiejkolwiekbądź przyczyny, zamilczał nazwisko prawdziwe.
Wilhelm, sądząc, że się przecie znajduje w pobliżu pięknéj pani, spodziewał się otrzymać o niéj jaką wiadomość, jeśli wyśle harfiarza; ale i ta nadzieja zawiodła. Jakkolwiek starzec troskliwie się wypytywał, nie mógł jednak wpaść na trop. W owych dniach odbywały się w tych okolicach różnorodne żywe ruchy i nieprzewidziane przemarsze; nikt nie zwrócił szczególniéjszej uwagi na towarzystwo podróżne, tak, że wyprawiony po język posłaniec, aby nie być poczytanym za szpiega żydowskiego, musiał zawrócić i stanąć przed paném i przyjacielem swoim bez różczki oliwnéj. Złożył ścisłe sprawozdanie, jak się starał spełnić polecenie, i usiłował oddalić od siebie najlżejsze posądzenie o niedbalstwo. Próbował wszelkiemi sposobami zmniéjszyć troskę Wilhelma, przypominał sobie wszystko, co słyszał poprzednio od Strzelca, i wyraził pewne przypuszczenia, przyczem w końcu uwydatniła się pewna okoliczność, wedle któréj mógł Wilhelm objaśnić pewne zagadkowe słowa pięknéj nieznajomej.
Mianowicie, banda rozbójnicza czatowała nie na trupę wędrowną, lecz na owych państwa, u których słusznie spodziewała się wiele pieniędzy i kosztowności, i o przejeździć których musiała mieć dokładną wiadomość. Nie wiedziano, czy napad ten przypisać oddziałowi ochotników, czy maroderom, czy téż rozbójnikom. Dość, że na szczęście znakomitej i bogatéj karawany, przybyli pierwsi na miejsce ludzie nieznaczni i biedni i ulegli losowi, jaki był zgotowany dla tamtych. Do tego się odnosiły słowa młodej damy, które Wilhelm wybornie zapamiętał. Jeżeli tedy mógł być zadowolonym i szczęśliwym, że jakiś duch opatrzny przeznaczył go na ofiarę, by ocalić doskonałą śmiertelniczkę, to natomiast był blizkim rozpaczy, że odjęta mu została wszelka przynajmniéj na tę chwilę nadzieja znalezienia jéj, zobaczenia jéj znowu.
Co zwiększało w nim dziwne wzruszenie, to podobieństwo, jakie zdaniem swojem odkrył między hrabiną i piękną nieznajomą.
Były do siebie podobne, jak dwie siostry, z których żadna nie może być nazwana ani starszą, ani młodszą, gdyż się bliźniętami wydają.
Wspomnienie uroczej hrabiny było mu słodkiém nad wyraz.
Aż zanadto ochoczo przywoływał sobie na pamięć jéj obraz. Aż tu wmieszała się postać pięknéj amazonki; jedno zjawisko przekształciło się w drugie, a on nie był w możności utrwalić jednego lub drugiego.
Jakże cudowném wydało mu się podobieństwo ich pisma! w pu gilaresie bowiem przechowywał śliczną piosenkę ręki hrabiny, a w okryciu znalazł bilecik, w którym z wielką a delikatną troskliwością dowiadywano się o zdrowie wuja.
Wilhelm był przekonany, że liścik ten pisała jego wybawicielka, że w czasie podróży w gospodzie był on posłany z jednego pokoju do drugiego i został przez wuja schowany do kieszeni.
Trzymał oba rękopismy jeden obok drugiego, a jeżeli mu niegdyś tak bardzo się podobały ozdobnie stawiane litery hrabiny, to w podobnych, ale swobodniéjszych kreskach nieznajomej znajdował niewymownie ujmującą harmonię. Bilet nie zawierał nic zgoła, a same już kreski zdawały się go podnosić, jak poprzednio obecność pięknéj.
Popadł w marzycielską tęsknotę, a jakże zgodną z jego uczuciami była pieśń, którą właśnie w owéj chwili śpiewali Mignon i harfiarz, jako nieprawidłowy duet, nadając jéj wyraz najserdeczniéjszy: Ten jeno, co tęskni, zna Głębię mych żali! Sam, ach, bez radości dnia Wzrok puszczam daléj, W owę stronę patrzę ja, Gdzieśmy się kochali.
Bo kto mię kocha i zna, Żyje w oddali.
Szum w głowie a tu pierś ma Ogniem się pali.
Ten jeno, co tęskni, zna Głębię mych żali!...




ROZDZIAŁ DWUNASTY.


Łagodne uroki drogiego ducha opiekuńczego, zamiast wprowadzić przyjaciela naszego na jakąś drogę, żywiły i wzmagały niepokój, jakiego przedtem doświadczał. Tajny żar przemykał się po jego żyłach; określone i nieokreślone przedmioty przepływały przez jego duszę i wzbudzały nieskończone pragnienie. To chciał mićć rumaka, to skrzydła, a gdy mu się wydało rzeczą niepodobną, żeby mógł powstać, dopiéro jął rozbierać, dokąd właściwie udać się pożąda.
Nić jego losów tak dziwnie się splątała; pragnął widzieć dziwaczne węzły rozwiązanemi lub rozciętemi. Nieraz, słysząc tętent konia lub turkot powozu, wyglądał szybko oknem, w nadziei, że ktoś do niego z odwiedzinami przybywa i choćby przypadkiém tylko jakim przyniesie mu wiadomość, pewność i radość. Wymyślał sobie historyjki, jak to przyjaciel jego Werner mógłby zajść w te strony i zadziwić go; że Maryanna może się tutaj ukaże.
Dźwięk każdego rogu pocztowego wstrząsał nim. Melina może przyśle wiadomość o swoim losie, a zwłaszcza strzelec powinienby wrócić i zaprosić go do owéj uwielbianej piękności.
Z tego wszystkiego nie spełniło się, niestety, nic, a on musiał wkońcu pozostać znowu sam z sobą, a kiedy roztrząsał napowrót przeszłość, jedna okoliczność, im bardziéj ją rozważał i rozświetlał, tym wstrętniéjszą i nieznośniéjszą się stawała. Było nią jego nieszczęśliwie zakończone przewodnictwo, o którém nie mógł myśleć bez przykrości. Bo chociaż wieczorem owego fatalnego dnia potrafił się nieźle wytłómaczyć, nie mógł przecież ukryć przed sobą samym swojéj winy. Owszém w chwilach hipochondryi cały nieszczęsny przypadek sobie tylko przypisywał.
Miłość własna wystawia nam zarówno cnoty nasze jak i błędy o wiele znaczniéjszemi, niż są w rzeczy saméj. Obudził ku sobie zaufanie, pokierował wolą innych i wysunął się naprzód kierowany niedoświadczeniem i śmiałością; pochwyciło ich niebezpieczeństwo, któremu sprostać nie mogli. Głośne i ciche zarzuty ścigały go, a kiedy wzburzonemu towarzystwu, po dotkliwéj stracie, przyrzekł nie opuścić go, dopóki mu straty z lichwą nie wynagrodzi, to miał w sobie do zganienia nowe zuchwalstwo, ważąc się brać na swoje barki złe spadłe na wszystkich. Jużto wyrzucał sobie, że wskutek podrażnienia i nacisku chwili uczynił takie przyrzeczenie; już to czuł znowu, że owo dobroduszne wyciągnięcie ręki, któréj nikt nie raczył przyjąć, było lekką formalnością wobec ślubu, jakie serce jego zrobiło. Rozmyślał o środkach stania się dla nich dobroczynnym i użytecznym, i zawsze znajdował pobudkę do przyśpieszenia podróży do Seria.
Spakował tedy swoje rzeczy i, nie czekając na całkowite wyzdrowienie, nie słuchając rady pastora i chirurga, wyjechał w dziwném towarzystwie Mignony i starca, byle uciec od bezczynności, w jakiéj go los ponownie zbyt długo zatrzymał.




ROZDZIAŁ TRZYNASTY.


Serio przyjął go z otwartemi ramiony i wołał ku niemu: — Czy-to ja pana widzę? Czy poznaję pana? Mało albo nic się pan nie zmieniłeś. Czy miłość pańska dla sztuki najszlachetniéjszej ciągle jest tak silna i żywotna? Tak mocno cieszę się przybyciem pańskiém, że już nie czuję nieufności, jaką obudziły ostatnie listy pańskie.
Zastanowiły Wilhelma te słowa, prosił o ich wyjaśnienie.
— Postąpiłeś pan ze mną — odparł Serio — nie jak stary przyjaciel; traktowałeś mię jak wielkiego pana, któremu ze spokojném sumieniem polecić można ludzi do niczego. Los nasz zależy od opinii publiczności, a lękam się, czy ten pański pan Melina ze swemi towarzyszami zdoła zasłużyć na dobre u nas przyjęcie.
Wilhelm chciał coś powiedzieć na ich korzyść, ale Serio zaczął ich szamerować tak nielitościwie, że bohater nasz był kontent, gdy do pokoju weszła jakaś panna, która rozmowę przerwała i była mu zaraz przedstawioną przez przyjaciela jako siostra Aurelia.
Przyjęła go jaknajuprzejmiej, a jéj rozmowa była tak zajmująca, że nie spostrzegł nawet wyraźnego rysu cierpienia, który szczególny interes nadawał jéj rozumnej twarzy.
Po raz pierwszy od dawnego czasu znalazł się Wilhelm znowu we właściwym sobie żywiole. W pogadankach swoich miał on przedtem słuchaczy uprzejmych tylko z potrzeby, a teraz miał szczęście rozmawiać z artystami i znawcami, którzy go nietylko doskonale rozumieli, ale którzy także odpowiadali na jego mowę w sposób pouczający. Z jakąż szybkością rozpatrywano sztuki najnowsze! Z jaką pewnością wydawano o nich zdania! Jakże umiano sąd publiczności zbadać i ocenić! Z jaką chyżością objaśniano się wzajemnie! Wobec zamiłowania Wilhelma do Szekspira, rozmowa musiała się z konieczności zwrócić na tego pisarza. Z najżywszą niecierpliwością oczekiwał epoki, jaką-by te wyborne sztuki sprawić musiały w Niemczech, i niebawem wyjechał ze swoim Hamletem, który go tak mocno zajmował.
Serio zapewniał, że, gdyby to było możliwém, już dawno dałby był tę sztukę, że chętnie wziąłby sobie rolę Poloniusza. A potém dodał z uśmiechem: — A Ofelie się znajdą, bylebyśmy tylko mieli królewicza.
Wilhelm nie zauważył, że ten żart brata zdawał się nie podobać Aurelii; owszém według swego zwyczaju szeroko i pouczająco rozprawiał, w jakiém rozumieniu chciałby, żeby grano Hamleta.
Szczegółowo przedstawił im wyniki, któremi zajętego widzieliśmy go poprzednio, i wszelkich dokładał starań, ażeby mniemanie swoje przeprowadzić, chociaż Serio podnosił wiele wątpliwości co do jego hipotezy.
— No dobrze — rzekł tenże w końcu — przystajemy na pańskie wywody; cóż pan daléj stąd wyjaśnisz? — Wiele, wszystko — odparł Wilhelm. — Wystaw pan sobie królewicza, jak em go odmalował, którego ojciec umiera niespodzianie. Ambicya i żądza panowania, to nie są namiętności, co go ożywiają; podobało mu się, że jest syném króla; ale teraz dopiéro zmuszonym jest baczniéjszą zwrócić uwagę na przepaść oddzielającą króla od poddanych. Prawo do korony nie było dziedziczném; dłuższe atoli życie ojca umocniłoby pretensye jego jedynego syna i upewniłoby nadzieję otrzymania korony. Tymczasem widzi się oto przez stryja swojego, pomimo pozornych przyrzeczeń, może nazawsze wykluczonym; czuje się tak biednym co do łaski, co do dóbr, i obcym w tém, co od dzieciństwa mógł za swoję własność poczytywać. Tu umysł jego przybiera pierwszy smutny kierunek. Czuje, że nie jest czemś więcéj, ba, nawet nie tyle co szlachcic każdy, podaje się za sługę każdego, nie jest grzecznym, nie jest uprzejmym, on jest poniżonym i potrzebującym. Za staném swym dawniéjszym ogląda się jak za sném znikłym. Napróżno stryj chce go orzeźwić, ukazać mu położenie jego z innego punktu widzenia; poczucie swojéj nicości nie opuszcza go nigdy.
Drugi cios, jaki weń uderzył, zranił go głębiej, przygniótł silniéj.
To małżeństwo jego matki. Jemu, przywiązanemu i czułemu synowi pozostała po śmierci ojca jeszcze matka; spodziewał się, że w towarzystwie żyjącej szlachetnéj matki będzie czcił bohaterską postać owego wielkiego zmarłego; traci atoli i matkę w sposób gorszy, niż gdyby mu ją śmierć porwała. Znika ten obraz tchnący ufnością, jaki sobie tworzy tak chętnie o rodzicach swoich dziecko kochające; u zmarłego niema pomocy, a żyjącej niema oparcia. I ona także jest kobietą i ją także obejmuje nazwa rodzajowa: ułomność. Teraz dopiéro czuje się naprawdę złamanym, naprawdę osieroconym, a żadne szczęście świata nie może mu zastąpić tego, co utracił. Ponieważ z natury nie jest smutnym ani zamyślonym, smutek i zamyślenie staje mu się ciężkiém brzemieniem. Tak widzimy go występującym. Nie sądzę, żebym coś swego do sztuki wkładał lub téż w rysie jakim przesadzał.
Serio spojrzał na swą siostrę i rzekł: — Czy fałszywy dałem ci wizerunek naszego przyjaciela? Dobrze zaczyna; niéjedno nam jeszcze opowie i we wielu rzeczach przegada.
Wilhelm zaprzysiągł się głośno i gorąco, że nie chce przegadać, lecz przekonać, i prosił tylko o chwilę jeszcze cierpliwości.
— Wystawcie sobie — żywo zawołał — tego młodzieńca, tego syna królewskiego, uprzytomnijcie sobie jego położenie, a potém obserwujcie go, kiedy się dowiaduje, że postać jego ojca się pojawia; stańcie przy nim owéj straszliwéj nocy, kiedy czcigodny duch pokazuje się jemu samemu. Niezmierna porywa go zgroza; przemawia do cudownego zjawiska, widzi jego skinienie, idzie za niém i słucha.
Rozlega mu się w uszach straszne oskarżenie przeciw jego stryjowi, wezwanie do zemsty i uporczywie powtórzona prośba: pamiętaj o mnie! A kiedy duch zniknął, kogóż przed sobą widzimy? Młodego bohatera, co dyszy zemstą? Urodzonego władcę, który czuje się szczęśliwym, że został wezwany przeciwko uzurpatorowi swojéj korony? Nie! Podziw i melancholia opada osamotnionego; staje się cierpkim względem uśmiechniętych łotrów, przysięga, że nie zapomni o zmarłym i kończy znaczącém westchnieniem: Czas wyszedł ze swych fug; biada mi, żem się zrodził, by go naprawiać. W tych słowach leży, jak mi się widzi, klucz do całego zachowania się Hamleta, i dla mnie jasną jest rzeczą, że Szekspir chciał wystawić wielki czyn włożony na duszę, która do czynu tego nie dorosła. I w tém rozumieniu opracowaną została konsekwentnie cała sztuka mojem zdaniem. Zasadzonym tu został dąb w cenne naczynie, które powinnoby było przyjmować w łono swoje tylko śliczne kwiaty; korzenie się rozszerzają; naczynie pęka. Istota piękna, czysta, szlachetna, wysoce moralna, bez siły zmysłowej, tworzącej bohatera, ginie pod ciężarem, którego nie może ani unieść, ani odrzucić; każdy obowiązek jest dla niéj świętym, ale ten za ciężkim. Zażądano od niéj rzeczy niemożliwéj, nie niemożliwéj saméj w sobie, ale takiéj, która dla niéj jest niemożliwą. Jak on się wije, szamoce, lęka się, to występuje naprzód, to się cofa, doświadcza przypomnień, sam sobie wciąż przypomina, a w końcu prawie traci z oczu swój zamiar, ale nigdy nie doznaje uczucia radości!




ROZDZIAŁ CZTERNASTY.


Weszło kilka osób, które przerwały rozmowę. Byli to wirtuozi, zbierający się zazwyczaj u Seria raz w tygodniu na koncercik. Lubił on bardzo muzykę i utrzymywał, że aktor bez takiego zamiłowania nigdy nie zdoła dojść do wyraźnego pojęcia i uczucia własnej swéj sztuki. Jak o wiele łatwiéj i przystojniéj się poruszamy, kiedy ruchom towarzyszy i kieruje niemi melodya; tak téż aktor powinien rolę swą prozaiczną komponować niéjako w duchu, żeby jéj nie partolił jednotonnie według własnego tylko indywidualnego usposobienia, ale żeby ją opracował w należytem urozmaiceniu według taktu i miary.
Aurelia, jak się zdawało, mały brała udział w tém, co się działo; owszém zaprowadziła w końcu przyjaciela naszego do bocznego pokoju, a stanąwszy przy oknie i patrząc na niebo gwiazdami usiane, rzekła: — Jeszcze się niéjedno nam od pana należy o Hamlecie; nie będę jednak nagliła i pragnę, żeby i brat zechciał posłuchać, co pan masz jeszcze do powiedzenia, ale racz mi pan powiedzieć swoje myśli o Ofelii.
— O niéj niewiele da się powiedzieć — odparł Wilhelm — bo jéj charakter wykończony został kilku tylko mistrzowskiemi rysami.
Cała jéj istota pływa w dojrzałéj łagodnej zmysłowości, Jej skłonność do królewicza, do ręki którego może rościć pretensyę, płynie z samego źródła, dobre serce tak się całkowicie poddaje swemu pragnieniu, że ojciec i brat obaj się lękają, obaj wprost i bezogródki ostrzegają. Przystojność, podobnie jak lekka gaza na jéj piersi, nie może skryć ruchów jéj serca, owszém staje się zdrajcą tych lekkich poruszeń. Wyobraźnia jéj jest przepojoną, jéj cicha skromność dyszy żądzą miłosną, i gdyby wygodna bogini sposobność potrzęsła drzewkiém, to owoc spadłby natychmiast.
— A kiedy naraz widzi się opuszczoną — rzekła Aurelia — odepchniętą i pogardzoną, kiedy w duszy jéj oszalałego kochanka przemieniają się wyżyny na głębiny i kiedy on, zamiast słodkiego pubaru miłości, podaje jéj gorzki kielich cierpień...
— Serce jéj pęka — zawołał Wilhelm — cała budowa jéj istnienia wychodzi z fug swoich, śmierć jéj ojca wpada jak burza, i piękny budynek upada.
Wilhelm nie zauważył, z jakim wyrazem wypowiedziała Aurelia ostatnie słowa. Zatopiony jedynie w dziele sztuki, w jego harmonii i doskonałości, nie domyślał się, że przyjaciółka jego doznawała całkiém innego wrażenia, że własny głęboki ból obudził się w niéj silnie pod działaniem tyeh cieni dramatycznych.
Aurelia ciągle jeszcze trzymała głowę w dłoniach, a oczy, napełniające się łzami, zwracała ku niebu. W końcu nie mogła utaić dłużéj skrytego bólu; ujęła przyjaciela za obie ręce i zawołała do zdumionego jéj zachowaniem się: — Przebacz pan, przebacz zatrwożonemu sercu! Towarzystwo krępuje mię i więzi; przed nielitościwym bratem moim muszę się starannie ukrywać; pańska zaś obecność rozwiązała wszystkie więzy.
Przyjacielu! — mówiła daléj — od chwili zaledwie jesteśmy zaznajomieni, a już się pan stajesz moim powiernikiém.
Ledwie słowa te wymówić mogła i pochyliła się na jego ramię.
— Nie myśl pan źle o mnie — rzekła łkając — że się tak rychło przed paném wywnętrzam, że mię widzisz tak słabą. Bądź, pozostań pan moim przyjacielem, zasługuję na to.
Przemówił do niéj bardzo serdecznie; napróżno! łzy jéj płynęły i zagłuszały jéj słowa.
W téj chwili wszedł Serio bardzo nie w porę, a z nim wielce niespodzianie Filina, którą trzymał za rękę.
— Oto przyjaciel pani — rzekł on do niéj — ucieszy się, że może panią powitać.
— Jakto? — zawołał zdziwiony Wilhelm — więc panią tutaj spotykam? Poważnie a skromnie podeszła ku niemu, przywitała go, wychwalała dobroć Seria, że ją bez zasługi z jéj strony, jedynie w nadziei, że się ukształci, przyjął do swojéj wybornej trupy.
Względem Wilhelma zachowywała się po przyjacielsku, ale z odległości pełnej uszanowania.
To udanie trwało dopóty tylko, póki nie zostali sami. Bo gdy Aurelia dla utajenia bólu swego odeszła, a Seria zawezwano, Filina popatrzyła naprzód bardzo uważnie na drzwi, czy oni oboje naprawdę odeszli, potém jak szalona skakała po izbie, usiadła na ziemi i omało nie udusiła się od chichotu i śmiechu. Potém podskoczyła, przemawiała do naszego przyjaciela i cieszyła się niezmiernie swojém roztropném postępowaniem, iż wyprzedziwszy Wilhelma rozpoznała grunt i zagnieździła się.
— Tu panuje rozmaitość — rzekła — tak właśnie, jak ja lubię. Aurelia miała nieszczęśliwy romans z pewnym szlachcicem, który musi być okazałym mężczyzną i którego ja sama chciałabym kiedy zobaczyć. Pozostawi! on jéj pamiątkę, albo się bardzo grubo mylę. Biega tu sobie chłopczyk, może trzyletni, piękny jak słońce; ojcaszek musi być wielce miłym. Dzieci wogóle nie lubię, ale ten bęben podoba mi się. Dobrzem sobie obrachowała. Śmierć jéj męża, nowa znajomość, wiek dziecka, wszystko zgadza się doskonale. Teraz przyjaciel poszedł swoją drogą; od roku już jéj nie widział. Z tego powodu jest niepocieszona i nie władnie sobą. Głupia! Brat ma wśród trupy tancerkę, z którą się pieści, aktoreczkę, z którą jest poufały, w mieście jeszcze kilka kobiet, którym nadskakuje, a ja znajduję się także na liście.
Głupiec! O reszcie tłumu posłyszysz jutro, A teraz jeszcze słówko o Filinie, którą znasz; ta arcy-głupia zakochana jest w tobie.
Przysięgała, że to prawda, i zaklinała się, że to żart czysty.
Prosiła usilnie Wilhelma, żeby się zakochał w Aurelii; wtedy dopióro śliczna byłaby heca.
— Ona ściga swego niewiernego, ty za nią, ja za tobą, a brat za mną. Jeżeli to nie da zabawy na pół roku, to niech umrę w pierwszym epizodzie, jaki się przyłączy do tego czworako splątanego romansu.
Prosiła go, by jój nie psuł roboty i okazywał jéj tyle szacunku, na ile zechce zasłużyć swem publiczném postępowaniem.




ROZDZIAŁ PIĘTNASTY.


Nazajutrz zrana pomyślał Wilhelm o odwiedzeniu pani Melina; nie zastał jój w domu; zapytał o resztę członków wędrownego towarzystwa i dowiedział się, że Filina zaprosiła ich na śniadanie.
Z ciekawości pośpieszył na miejsce zebrania i ujrzał ich wszystkich w stanie wielkiego rozradowania i wesołości. Roztropne stworzonko zgromadziło ich, ugościło czekoladą i dało im do zrozumienia, że jeszcze nie wszystkie widoki zamknięte, że się spodziewa przekonać dyrektora wpływem swoim, jak korzystną dla niego będzie rzeczą przyjąć do swego towarzystwa tak uzdolnionych ludzi. Przysłuchiwali się jéj uważnie, łykali jednę filiżankę po drugiej, uważali dziewczynę za wcale niezłą i postanowili mówić o niéj jaknajlepiej.
— Czy naprawdę sądzisz pani — rzekł Wilhelm pozostawszy sam-na-sam z Filiną — że Serio zdecyduje się jeszcze zatrzymać naszych towarzyszy? — Wcale nie — odparła Filina — i nic mi na tém zresztą nie zależy; owszém, chciałabym, żeby sobie odjechali, im prędzej, tém lepiej! Laertesa tylko pragnęłabym zatrzymać; reszty powoli jakoś się pozbędziemy.
Potém dała przyjacielowi naszemu do zrozumienia, że głęboko jest przekonana, iż już daléj talentu swego zagrzebywać nie będzie, lecz wstąpi na deski pod kierunki takiego Seria. Nie mogła się dostatecznie nachwalić porządku, smaku, ducha, jaki tu panował; mówiła tak ujmująco do naszego przyjaciela, tak pochlebnie o jego talentach, że serce jego i wyobraźnia z równą siłą do tego projektu się przychylały, jak rozsądek i rozum od niego się oddalały. Ukrywał skłonność swoję przed sobą i przed Filiną, i przepędził dzień niespokojnie, nie mogąc się zdecydować pójść do swego korespondenta handlowego i odebrać listy, jakie tam dla niego znajdować się mogły. Bo chociaż mógł sobie wystawić niepokój swojéj rodziny przez cały ten czas, lękał się jednak poznać szczegółowo ich troski i wyrzuty, a to tymbardziej, że wieczoru tego obiecywał sobie wielką i czystą rozkosz na przedstawieniu nowéj sztuki.
Serio wahał się dopuścić go na próbę.
— Musisz nas pan wprzódy poznać z najlepszej strony — rzekł — zanim się zgodzimy, żebyś nam w karty zaglądał.
Z największóm atoli zadowoleniem był téż przyjaciel nasz potém wieczorem na przedstawieniu. Po raz to pierwszy widział tak doskonały teatr. Przyznawano wszystkim aktorom wyborne uzdolnienia, szczęśliwe przymioty oraz wzniosłe a jasne pojęcie 0 swéj sztuce, a jednak nie byli oni równi sobie; ale wspierali się wzajem pokolei, dodawali sobie zapału, a w całéj grze swojéj byli bardzo ściśli i dokładni.
Można było odrazu odczuć, że Serio był duszą ogółu i odznaczał się nader korzystnie. Pogodne usposobienie, umiarkowaną żywość, trafne poczucie przystojności przy wielkim darze naśladowania trzeba było w nim podziwiać, kiedy wchodził na scenę, kiedy usta otworzył. Wewnętrzna pogoda jego istoty zdawała się rozlewać na wszystkich słuchaczów, a umiejętny sposób, w jaki swobodnie a lekko wyrażał najdelikatniéjsze odcienie ról, obudzał tém większą radość, ile że umiał ukryć sztukę, którą wskutek ustawicznego ćwiczenia uczynił swoją własnością.
Siostra jego Aurelia nie pozostała po-za nim i otrzymała jeszcze większe oklaski, wzruszając serca ludzi, których on umiał tak dobrze rozpogadzać i rozweselać.
Po kilku dniach, przepędzonych bardzo przyjemnie, Aurelia zawezwała przyjaciela naszego. Pośpieszył do niéj i zastał ją leżącą na kanapie; snąć cierpiała na ból głowy, a całe jéj zachowanie się nie mogło utaić gorączkowéj niespokojności. Oko się jéj rozjaśniło, gdy spojrzała na wchodzącego.
— Daruj pan — zawołała na przywitanie — zaufanie, jakiém mię pan przejąłeś, uczyniło mię słabą. Dotychczas mogłam się bólami mojemi bawić w cichości, a nawet dawały mi one siłę 1 pociechę; a teraz pan, nie wiem jakim sposobem, zerwałeś więzy milczenia i mimowoli weźmiesz pan udział w walce, jaką z samą sobą prowadzę. * Wilhelm odpowiedział jéj przyjaźnie i zobowiązująco. Zapewnił, że jéj obraz i jéj cierpienia ciągle się unosiły przed jego duszą, że ją prosi o zaufanie, że się jéj na przyjaciela ofiaruję.
Gdy tak mówił, oczy jego pociągnięte zostały ku chłopcu, który siedział przed nią na ziemi i przerzucał różnorodne zabawki. Mógł on mieć, jak to już Filina powiedziała, około trzech lat, i Wilhelm zrozumiał teraz dopiéro, dlaczego płocha, w wyrażeniach swoich rzadko podniosła dziewczyna porównała chłopca do słońca. Bo wkoło otwartych czarnych oczu i pełnej twarzyczki wiły się przepiękne złote kędziory; na oślepiająco białern czole ukazywały się delikatne ciemne i lekko zgięte brwi, a na policzkach błyszczała żywa barwa zdrowia.
— Usiądź pan przy mnie — rzekła Aurelia — patrzysz pan na szczęśliwe dziecię ze zdziwieniem; doprawdy wzięłam je z radością na swe barki, pilnuję go troskliwie; ale téż na niém właśnie mogę ocenić stopień moich Cierpień, gdyż one rzadko mi dozwalają odczuć wartość takiego daru. Pozwól mi pan — mówiła daléj — żebym téż panu powiedziała o sobie i swoim losie, gdyż bardzo mi idzie o to, ażebyś mię pan fałszywie nie oceniał. Zdawało mi się, że mam kilka chwil swobodnych; dlatego zawezwałam pana; jesteś oto przy mnie, a ja nić swoję zgubiłam. Jeszcze jedno opuszczone w świecie stworzenie! powiesz pan. Jesteś mężczyzną i myślisz sobie: jakże się ona miota wobec zla koniecznego, jakie pewniéj od śmierci unosi się nad kobietą, wobec niewierności mężczyzny, głupia!.. O mój przyjacielu, gdyby los mój był pospolitym, zniosłabym chętnie złe pospolite; ależ on jest tak nadzwyczajny! Dlaczegóż nie mogę pokazać go panu w zwierciedle, dlaczego nie mogę poruczyć komu, żeby o nim panu opowiedział! O, gdybym była uwiedziona, zaskoczona i potém opuszczona, toby wśród rozpaczy była jeszcze jakaś pociecha; ale ja jestem w położeniu daleko gorszém; ja zawiodłam sama siebie, sama mimowieduie oszukałam siebie i tego właśnie przebaczyć sobie nigdy nie mogę. ~ — Mając taki, jak pani, szlachetny sposób myślenia — odparł przyjaciel — nie możesz pani być całkiém nieszczęśliwą.
— A czy pan wiesz, komu zawdzięczam mój sposób myślenia? — zapytała Aurelia. — Jak najgorszemu wychowaniu, jakiém kiedykolwiek mogłaby dziewczyna być zepsuta, najgorszemu przykładowi, by uwieść zmysły i skłonności. Po przedwczesnej śmierci matki, najpiękniéjsze lata rozwoju przepędziłam u ciotki, która wzięła sobie za prawo gardzić prawami uczciwości. Ślepo się poddawała każdej skłonności, czy to panowała nad przedmiotem, czy téż była jego niewolnicą, jeżeli tylko nurzając się w dzikiéj rozpuście, mogła o sobie saméj zapomniéć. A my dzieci z czystem i jasném wejrzeniem niewinności, jakież pojęcia musieliśmy wyrobić sobie o rodzie męskim? Jakże tępym, natarczywym, zuchwałym, niezgrabnym był każdy, którego ona ku sobie wabiłal jakże natomiast sytym, napuszonym, pustym i niesmacznym, skoro tylko znalazł zadowolenie swoich pragnieńl Tak całemi latami widziałam tę kobietę poniżoną pod rozkazami ludzi najgorszych; jakież to spotkania przenieść musiała i jakiém czołem umiała się godzić ze swym losem, ba, jakim sposobem znosić te haniebne więzy! Tak to poznawałam waszę płeć, przyjacielu, a jakże namiętnie znienawidziłam ją, zauważywszy, jak mi się zdawało, że nawet znośni mężczyźni w stosunku do płci naszej, jakby wyrzekali się wszelkiego poczciwego uczucia, ku któremu natura mogła ich skądinąd zdolnemi uczynić. Niestety, wśród takich okoliczności musiałam téż doznać wielu smutnych doświadczeń i co do własnej płci swojéj, i doprawdy, jako szesnastoletnia dziewczyna byłam rozsądniéjszą, niż jestem teraz, teraz, kiedy sama siebie ledwie rozumiem.
Dlaczego jesteśmy tak rozsądne, kiedyśmy młode, tak rozsądne, aby się stawać coraz głupszemi! Chłopiec hałasował, Aurelia zniecierpliwiła się i zadzwoniła. Weszła staruszka, by go zabrać.
— Ciągle cię jeszcze bolą zęby? — spytała Aurelia starej, mąjącéj twarz podwiązaną.
— Prawie nie do zniesienia — odparła stara przytłumionym głosem.
Podniosła chłopca, który chętnie się widać oddalał, i wyniosła go.
Zaledwie dziecko znikło, Aurelia zaczęła gorzko płakać.
— Umiem tylko narzekać i skarżyć się — zawołała — i wstyd mi leżeć tu przed panem, jak robak jaki. Przytomność mnie już odbiegła i nie mogę daléj opowiadać.
Zatrzymała się i milczała. Jej przyjaciel, który nie chciał prawić zwykłych ogólników, a nie umiał powiedzieć nic niezwykłego, uścisnął jéj rękę i przypatrywał się jéj czas jakiś. W końcu podjął zakłopotany książkę, którą znalazł leżącą przed sobą na stoliku; były to dzieła Szekspira, otwarte na Hamlecie.
Serio, który właśnie wszedł do pokoju, zapytawszy siostry o zdrowie, spojrzał w książkę, którą przyjaciel nasz trzymał w ręce, i zawołał: — Znowuż zastaję pana nad pańskim Hamletem? Doskonale! Napadły mię właśnie pewne wątpliwości, które zdają się bardzo uszczuplać to kanoniczne poważanie, jakie pan pragnąłbyś wielce przyznać téj sztuce. Sami przecież Anglicy wyznali, że interes główny kończy się z trzecim aktem, że dwa ostatnie z biedą tylko J. W. Goethe. Wilhelm Meliter. 13 łączą się z całością; i to prawda, że pod koniec sztuka ani idzie, ani pomyka.
— Bardzo być może — odparł Wilhelm — że niektórzy członkowie narodu, który może się wykazać tylu arcydziełami, skłaniają się do sądów fałszywych w skutek uprzedzeń i ograniczoności; ale to nie powinno nam przeszkadzać patrzeć własnémi oczyma i być sprawiedliwemi. Dalekim jestem od tego, żebym miał ganić plan téj sztuki; owszém sądzę, że nie wymyślono jeszcze większego, ba, nie jest on wymyślonym, on stał się.
— Jak to pan zechcesz wytłómaczyć? — zapytał Serio.
— Nic nie chcę tłómaczyć — odparł Wilhelm — przedstawię tylko panu, jak to sobie wyobrażam.
Aurelia uniosła się na poduszce, oparła się na ręce i patrzała na przyjaciela naszego, który z największą pewnością, iż ma racyę, tak mówił daléj: — Tak to się nam podoba, tak to wielce pochlebia, kiedy widzimy bohatera, który działa sam przez się, który kocha i nienawidzi, stosownie do rozkazów swego serca, który coś przedsiębierze i wykonywa, wszystkie przeszkody usuwa i do wielkiego celu dochodzi. Historycy i poeci chcieliby w nas wmówić, że tak dumny los może przypaść człowiekowi. Tutaj dowiadujemy się czego innego; bohater nie ma żadnego planu, ale sztuka z planém jest ułożona. Tu nie spotyka zbrodniarza kara według idei o pomście przeprowadzonéj oschle a uparcie, nie, tu się dokonywa czyn zbrodniczy, rozwija się w swych skutkach, porywa za sobą niewinnych; zbrodniarz zdaje się chcieć wymknąć z otchłani, która nań czeka, i wpada w nią, wtedy właśnie, gdy zamyślał szczęśliwie drogi swéj dokończyć. Jestto bowiem właściwością strasznego czynu, że ściąga złe nawet na niewinnego, tak jak właściwością dobrej czynności jest, iż zapewnia korzyść nawet niezasłużonemu, chociaż sprawca pierwszego lub drugiéj nie bywa ukarany ni nagrodzony. Tu w naszej sztuce jakże cudownie! Czyściec wysyła swego ducha i żąda pomsty, ale napróżno! Ani ziemnym, ani podziemnym żywiołom nie może się powieść, co losowi jedynie zachowano. Godzina sądu nadchodzi. Zły pada wraz z dobrym.
Jedno pokolenie zostaje skoszonem, a drugie kiełkuje.
Po niéjakiéj przerwie, w czasie któréj wzajem na siebie patrzyli, zabrał głos Serio: — Nieszczególny robisz pan komplement Opatrzności, wynosząc poetę; a potém wydaje mi się, że pan ku czci swego poety, jak inni ku czci Opatrzności, podsuwasz mu zamiary i plany, o których on ani myślał.




ROZDZIAŁ SZESNASTY.


— Pozwól mi pan — rzekła Aurelia — zadać sobie jedno pytanie. Przejrzałam nanowo rolę Ofelii, jestem z niéj zadowolona ufam, że pod pownemi warunkami potrafię ją zagrać. Ale poiwiedz pan, czyż poeta nie powinien był innych piosenek włożyć w usta swéj obląkanéj? Czyż nie można było wybrać fragmentów z melancholijnych ballad? Co robią dwuznaczności i lubieżne głupstwa w ustach téj szlachetnéj dziewczyny? — Najdroższa przyjaciółko — odparł Wilhelm — i w tém nie mogę ustąpić ani na jotę. I w tych dziwactwach i w téj pozornej nieprzyzwoitości mieści się głębokie znaczenie. Wiemy przecież zaraz na początku sztuki, czem zajęty jest umysł dobrego dziewczęcia. Żyła sobie spokojnie, ale ledwie ukrywała swoję tęsknotę, swoje pragnienia. Potajemnie dźwięczały tony lubieżności w jéj duszy, ileż razy, na podobieństwo nieostrożnej piastunki, musiała próbować uśpić swą zmysłowość piosenkami, które ją tylko czujniéjszą czyniły. W końcu, gdy jéj władza nad sobą samą została odjętą, gdy jéj serce jest na języku, język ten staje się jéj zdrajcą i w niewinności obłąkania pieści się wobec króla i królowéj odgłosem ulubionych swych pustych pieśni: o dziewczynie uwiedzionej, o dziewczynie skradającej się do dziecka i tak daléj.
Jeszcze wszystkiego nie wypowiedział, kiedy nagle przed oczyma jego pojawiła się dziwaczna scena, któréj żadnym sposobem wyjaśnić sobie nie umiał.
Serio kilka razy wchodził do pokoju i znów wychodził, nie dając poznać, „żeby to czynił z jakimś zamiarem. Naraz przystąpił do tualety Aurelii, pochwycił szybko coś, co na niéj leżało, i z łupem pośpieszył ku drzwiom. Zaledwie Aurelia spostrzegła jego postępek, porwała się, zabiegła mu drogę, rzuciła się nań z niesłychaną namiętnością i potrafiła ująć za koniec zabranego przedmiotu. Mocowali się z sobą i szarpali nader uporczywie, okręcali się i obwijali wkoło siebie zawzięcie; on śmiał się, ona się zapalała; a gdy Wilhelm nadbiegł, by ich rozłączyć i uspokoić, ujrzał właśnie, jak Aurelia z gołym sztyletem w ręce uskakiwała na bok, gdy Serio rzucał z niezadowoleniem na ziemię pochwę, która mu w ręku pozostała. Wilhelm cofnął się zdziwiony, a milczące jego zdumienie zdawało się pytać o powód, dla którego mogła między niemi powstać tak dziwna walka z okazyi tak niespodziewanego sprzętu domowego.
— Niechże pan zostanie rozjemcą między nami — przemówił Serio. — Co jéj po téj ostrej stali? Niech ją panu pokaże. Ten sztylet nie przystoi wcale aktorce; kończasty i ostry, jak igła i nóż! Na co te żarty? Będąc tak gwałtowną, może sobie kiedy przypadkiém zadać cierpienie. Serdeczną czuję w sobie nienawiść do takich rzadkości: poważna myśl tego rodzaju jest szaleństwem, a tak niebezpieczne cacko jest wstrętne.
— Mam go znowu! — zawołała Aurelia wznosząc do góry błyszczącą klingę — lepiéj teraz ukryję swego wiernego przyjaciela. Przebacz mi — krzyknęła, całując stal — że cię tak zaniedbałam.
Serio, jak się zdawało, zaczął się gniewać na seryo.
— Uważaj to, jak sobie chcesz, bracie — mówiła daléj — a możesz-że wiedzieć, czy czasem nie dostał mi się w téj formie jakiś cenny talizman? czy nie znajdę w nim pomocy i rady w najgorszym wypadku? Czyż wszystko ma być szkodliwem, co wygląda niebezpiecznie? — Takie gadanie, w którém niema sensu, może mię o szaleństwo przyprawić — odrzekł Serio i z tajonym gniewem opuścił pokój.
Aurelia włożyła starannie sztylet do pochwy i schowała go przy sobie.
— Wróćmy do rozmowy, którą przerwał brat nieszczęśliwy — rzekła, kiedy Wilhelm zadawał kilka pytań z powodu dziwnego sporu.
— Muszę uznać pańską charakterystykę Ofelii — mówiła daléj — nie chcę lekceważyć zamiaru poety, ale mogę jéj żałować raczéj, niż z nią spółczuć. Pozwól mi pan atoli zrobić jednę uwagę, do któréj w tym krótkim przeciągu czasu często dawałeś mi pan okazyę. Z podziwem spostrzegam w panu głęboki i trafny pogląd, którym oceniasz poezyę, a zwłaszcza poezyę dramatyczną; najgłębsze otchłanie inwencyi nie są przed paném ukryte, a najsubtelniéjsze rysy wykonania nie uchodzą pańskiéj uwagi. Chociaż nigdy nie widziałeś pewnych przedmiotów w naturze, poznajesz pan prawdę w obrazie; zdaje się, jakoby w panu spoczywało przeczucie całego świata, które harmonijném swém dotknięciem poezya w panu budzi i rozwija. Bo doprawdy — ciągnęła daléj — z zewnątrz nic do pana nie wchodzi; trudnoby mi było przytoczyć kogoś, coby, jak pan, znał ludzi, z któremi żyje, tak mało, coby ich tak z gruntu opacznie rozumiał. Pozwól mi pan sobie powiedzićć: kiedy się słyszy pana objaśniającego swego Szekspira, to się mniema, że przybywasz pan właśnie z rady bogów, gdzieś pan posłyszał, jak się tam umawiano, by tworzyć ludzi; a przeciwnie, kiedy pan z ludźmi przestajesz, widzę w panu jakby pierwsze, dorosłém zrodzone, dziecię stworzenia, które ze szczególnym podziwem i budującą dobrodusznością przypatruje się lwom i małpom, owcom i słoniom i przemawia do nich w prostocie ducha, jak do równych sobie, ponieważ i one tam istniéją i one się poruszają.
— Poczucie mojéj studenckiéj istoty, droga przyjaciółko — odparł Wilhelm — jest mi uciążliwem nieraz, i wdzięcznym pani będę, jeśli mi zechcesz dopomódz do wyrobienia sobie jaśniéjszych o świecie wyobrażeń. Od młodości zwracałem oczy ducha więcéj ku wewnątrz niż nazewnątrz i dlatego jest rzeczą bardzo naturalną, żem do pewnego stopnia przynajmniéj poznał człowieka, chociaż ludzi bynajmniéj nie rozumiem i nie pojmuję.
— Doprawdy — rzekła Aurelia — miałam pana z początku w podejrzeniu, że mówiąc o ludziach, których bratu memu przysłałeś, tyle dobrego, żarty z nas stroić chciałeś, kiedym zestawiła pańskie listy z zaletami tych ludzi.
Spostrzeżenie Aurelii, jakkolwiek prawdziwem być mogło i jakkolwiek przyjaciel jéj chętnie tę wadę w sobie uznawał, sprowadziło z sobą pewne przygnębienie, a nawet pewną obrazę, tak, że Wilhelm zamilkł i skupił się w duchu, już-to żeby nie dać poznać po sobie, iż został dotknięty, już-to, żeby w sercu swem zbadać, o ile zarzut ten był prawdziwy.
— Nie powinieneś pan być przygnębionym z tego powodu — mówiła Aurelia daléj; — do światła rozumu możemy dostać się zawsze; ale pełni serca nikt nam dać nie może. Jeśliś pan powołany na artystę, to niech pan zachowa ten mrok i tę niewinność jak można najdłużój; są one piękną obsłonką nad młodym pączkiem; dosyć nieszczęścia, gdy się zawcześnie roztworzymy. Z pewnością, dobrze to jest, jeżeli niezawsze znamy tych, dla których pracujemy. O! i ja byłam niegdyś w tym szczęśliwym stanie, kiedym wstępowała na scenę z podniosłem pojęciem o sobie saméj i o swoim narodzie. Czem-że nie byli Niemcy w mej wyobraźni, czem być nie mogli! Do tego narodu przemawiałam, ponad który wznosiło mię małe rusztowanie, od którego oddzielał mię szereg lamp, a ich blask i kopeć przeszkadzały mi dobrze odróżniać przedmioty, przede mną się znajdujące. Jakże miłym był mi dźwięk oklasków, płynący ku mnie z tłumu; z jakąż wdzięcznością przyjmowałam podarunek, który mi jednogłośnie przez tyle rąk był ofiarowany! Długom się tak kołysała; jak ja działałam, tak tłum oddziaływał na mnie; byłam z moją publicznością w najlepszém porozumieniu; odczuwałam, jak mi się zdawało, doskonalą harmonię i widziałam przed sobą za każdym razem najszlachetniéjszych i najlepszych z narodu. Na nieszczęście, nie sama to tylko aktorka temperamentem swoim i sztuką pociągała ku sobie przyjaciół teatru; mieli oni także na widoku dziewczynę młodą, pełną życia. Dali mi niedwuznacznie do zrozumienia, że obowiązkiém moim było podzielać z niemi osobiście wzruszenia, jakie w nich obudziłam. Niestety, nie była-to moja rzecz; pragnęłam wznosić ich umysły, ale do tego, co oni sercem swojem nazywali, najmniéjszéj nie rościłam pretensyi; i oto wszystkie stany, wieki i charaktery, jeden po drugim, stały mi się uprzykrzonemi, a nic dotkliwszém dla mnie nie było, jak to, że nie mogłam, jak inna uczciwa dziewczyna, zamknąć się w swoim po koju i oszczędzić sobie niéjednego kłopotu. Mężczyźni przedstawiali mi się po większéj części takiemi, jakiemi przywykłam ich widzieć u swéj ciotki, a byliby i tym razem znowu wstręt we mnie obudzili, gdyby mię nie bawiły ich dziwactwa i niedorzeczności. Ponieważ nie mogłam uniknąć ich widoku czy to w teatrze, czy w miejscach publicznych, czy w domu, postanowiłam sobie spędzić ich wszystkich z czat, a brat mój dzielnie mi do tego dopomógł. I jeżeli pomyślisz pan sobie, że od ruchliwego subjekta i zarozumiałedo kupczyka aż do zręcznego rozważnego światowca, mężnego żołnierza i rączego księcia, wszyscy powoli paradowali przede mną i każdy na swój sposób zamyślał zawiązać romans, to mi wybaczysz, żem sobie wyobrażała, iż dosyć dobrze zaznajomiłam się ze swym narodem. Fantastycznie wystrojonego studenta, pokorno-dumnie zakłopotanego uczonego, chwiejnego w nogach zadowolonego z siebie kanonika, sztywnie ugrzecznionego przemysłowca, rubasznego barona wiejskiego, przyjacielsko gładkopłaskiego dworaka, młodego z kolei wykraczającego księdza, poważnego, jakniemniéj chybkiego i dzielnie spekulującego kupca — wszystkich widziałam w ruchu, i na Boga, niewielu się wśród nich znalazło takich, którzyby zdołali wzniecić we mnie choćby tylko pospolite zajęcie; owszém było to dla mnie rzeczą niezmiernie przykrą, że musiałam pojedynczo inkasować wraz z uprzykrzeniem i nudami poklask głupców, który mi w całości tak był miłym, który w masie tak chętnie przyjmowałam. Kiedym oczekiwała rozsądnego komplementu za moję grę; gdym się spodziewała, że pochwalić powinni autora, któregom ceniła wysoko: to oni robili spostrzeżenia jedne głupsze od drugich i wymieniali jaką niesmaczną sztukę, w któréj pragnęli widzieć mię grającą. Kiedym w towarzystwie nasłuchiwała wkoło, czy jaki szlachetny, pomysłowy, dowcipny rys nie obudzi oddźwięku i w stosownym wypadku znów nie wypłynie; to rzadko mogłam ślad tego odnaleść. Pomyłki, wynikłe stąd, że się aktor w mowie zaplątał lub dał się słyszéć z jakim prowincyonalizmem: to były te ważne punkty, których się czepiali, których puścić się nie chcieli. Nie wiedziałam w końcu dokąd się zwrócić; wyobrażali sobie, że są za mądrzy, żeby się dać bawić, i sądzili, że mię bawią cudownie, uwijając się przy mnie. Zaczęłam gardzić niemi wszystkiemi z całéj duszy, i takiego doznałam uczucia, jakgdyby cały naród zupełnie świadomie za pośrednictwem swoich posłów chciał się przy mnie prostytuować. Wydał mi się on w całości tak niezgrabnym, tak źle wychowanym, tak licho wykształconym, tak pozbawionym zdolności podobania się, tak próżnym smaku... Częstokroć wołałam: trzewika zapiąć na sprzączkę nie potrafi żaden Niemiec, który się tego nie nauczył od obcego narodu! Widzisz pan, jak byłam zaślepioną, jak hipochondrycznie niesprawiedliwą! i im dłużéj to trwało, tym choroba moja stawała się cięższą. Mogłam się była życia pozbawić; ale wpadłam w inną ostateczność: wyszłam za mąż albo raczéj dopuściłam, żeby mię wydano. Brat mój, przejąwszy teatr na siebie, pragnął bardzo mieć pomocnika. Wybór jego padł na młodzieńca, który nie był mi wstrętnym, któremu brakło wszystkiego, co brat mój posiadał: talentu, życia, ducha i pochopności, ale u którego znajdowało się to wszystko, na czem tamtemu zbywało, zamiłowanie porządku, pilność, wyborny dar gospodarowania i obchodzenia się z pieniędzmi. Został moim mężem, nie wiem zresztą, jak; żyliśmy z sobą, nie wiem dobrze, dlaczego. Dość, że sprawy nasze szły pomyślnie. Mieliśmy duże dochody, było to wynikiém działalności mego brata; szafowaliśmy niemi dobrze, a to było zasługą mego męża. Nie myślałam już o świecie i narodzie. Ze światem nie miałam nic spólnego, a pojęcie narodu zatraciłam. Jeżeli występowałam, to czyniłam to w celu zapewnienia bytu; otwierałam usta dlatego tylko, że nie mogłam milczeć, że przecież wyszłam po to, ażeby mówić. Wszakże, nie myślę zbyt czarno rzeczy wystawiać, właściwie oddałam się całkowicie zamiarom brata; on dbał o poklask i pieniądze, gdyż, mówiąc między nami, lubi on być chwalonym i potrzebuje dużo. Otóż nie grałam odtąd według własnego poczucia, według swego przekonania, lecz według jego wskazówek, a jeżeli tylko w grze mu dogodziłam, byłam zadowolona. On kierował się wszystkiemi słabostkami publiczności; pieniądze napływały, mógł żyć wedle swój fantazyi i nam dobrze z nim było. Popadłam tymczasem w rzemieślniczą rutynę. Dni swoje przepędzałam bez radości i zajęcia; moje zamęście było bezdzietne i trwało krótko. Mąż mói zachorował, siły go widomie opuszczały, troska o niego przerwała moję ogólną obojętność.
W tj^ch czasach zabrałam jednę znajomość, z którą zaczęło się nowe dla mnie życie, nowe i szybsze, gdyż niebawem dobiegnie końca.
Milczała czas jakiś, a potém ciągnęła daléj: — Naraz zacina się moja zachcianka gadatliwości; nie ufam sobie, bym mogła daléj otwierać usta. Pozwól mi pan wypocząć nieco; nie możesz pan odejść, nie dowiedziawszy się obszernie 0 calem nieszczęściu mojem. Zawołaj pan tymczasem Mignony 1 wysłuchaj, czego chce.
Podczas opowiadania Aurelii dziewczynka była kilka razy w pokoju. Ponieważ przy jéj wejściu mówiono ciszéj, wymykała się zaraz, siedziała w sali spokojnie i czekała. Kiedy jéj kazano wejść, przyniosła z sobą książkę, którą wkrótce po kształcie i oprawie poznano jako mały atlas gieograficzny. U proboszcza mimochodem ujrzała z ogromném zdziwieniem pierwsze mapy, wypytywała go o nie długo, i o ile to stać się mogło, dowiedziała się czegoś. Zdawało się, że żądza nauki stawała się u niéj o wiele jeszcze żywszą w skutek tych nowych wiadomości. Prosiła usilnie Wilhelma, by jéj kupił tę książkę, mówiąc, że za nią dała w zastaw obrazkarzowi swoje wielkie srebrne sprzączki i chciałaby je jutro rano wykupić, gdyż dziś wieczór było już zbyt późno. Zezwolono jéj na to, a ona zaczęła już to recytować, co wiedziała, już to zadawać swoim zwyczajem najdziwaczniéjsze pytania. I tu znów można było zauważyć, że pomimo wielkiego wytężenia pojmowała z trudnością i mozołem. Tak téż było z jéj pisaniem, które ją kosztowało wiele wysiłkn. Ciągle jeszcze mówiła bardzo łamaną niemczyzną, i tylko kiedy otwierała usta do śpiewu, kiedy dotknęła cytry, zdawała się posługiwać jedynym organem, za pomocą którego mogła głąb’ duszy odkryć i objawić.
A ponieważ o niéj teraz mowa, musimy téż nadmienić o zakłopotaniu, w jakie od pewnego czasu nieraz wprawiała naszego przyjaciela.
Kiedy przychodziła lub odchodziła, kiedy mówiła dzień dobry lub dobranoc, tak mocno ujmowała go w ramiona i całowała go z takim żarem, że gwałtowność téj kiełkującej natury często strachem i niepewnością go przejmowała. Drgająca żywość zdawała się w jéj postępowaniu zwiększać z dniem każdym, a cała jéj istota poruszała się w nieustannej skrytości. Nie mogła wytrwać, żeby w ręku nie kręcić jakiego sznurka, nie miąć sukna, nie żuć papieru lub drewna. Każda z jéj zabaw służyła, jak się zdawało, tylko do wyładowania jakiegoś wewnętrznego gwałtownego wstrząśnienia.
Jedynie wówczas zdawała się cieszyć pewną wesołością, gdy była blizko małego Felisia, z którym bardzo zręcznie radzić sobie umiała.
Aurelia, która odpocząwszy zamierzała rozmówić się ostatecznie ze swym przyjacielem o przedmiocie, który jéj tak bardzo leżał na sercu, zniecierpliwiła się tym razem upartą obecnością dziewczynki i dała jéj do zrozumienia, że się powinna oddalić, a ponieważ nic to nie pomagało, musiano ją wyprosić wyraźnie i wbrew jéj woli.
— Muszę panu — rzekła Aurelia — resztę moich dziejów opowiedzieć teraz albo nigdy. Gdyby mój tkliwie kochany, niesprawiedliwy przyjaciel był stąd o kilka mil tylko; powiedziałabym: siadaj pan na koń, jakimkolwiek sposobem zrób pan z nim znajomość; a kiedy powrócisz, to z pewnością przebaczysz mi pan i pożałujesz mię z serca. Teraz mogę panu słowami tylko wyrazić, jak był godnym kochania i jak mocno ja go kochałam. Poznałam go właśnie w tym krytycznym czasie, kiedym o życie męża mego masiała się obawiać. Wrócił co tylko z Ameryki, gdzie wspólnie z kilku Francuzami służył z wielkiém odznaczeniem pod sztandarem Stanów Zjednoczonych. Przywitał mię z pewną siebie przystojnością, z otwartą serdecznością, mówił o mnie, o mojem położeniu, o mojéj grze, jak stary znajomy, z takiém spółczuciem i tak dobitnie, żem po raz pierwszy radować się mogła, iż byt mój tak jasno rozpoznaję w innej istocie. Sądy jego były słuszne, choć nie potępiające, trafne, choć nie niemiłe. Nie okazywał wcale surowości a jego pustota była zarazem powabną. Wydawał się przyzwyczajonym do szczęścia u kobiet, to uczyniło mię ostrożną; nie pochlebiał przecież ani nadskakiwał, to mię uczyniło bezpieczną. W mieście mało z kim przestawał, zazwyczaj jeździł konno, odwiedzał wielu znajomych swoich w stolicy i zajmował, się interesami swego domu. Kiedy wracał, zajeżdżał do mnie, obchodził się z moim coraz to słabszym mężem z gorącą troskliwością, za pośrednictwem zdolnego lekarza sprowadzał ulgę cierpiącému, a jak interesował się wszystkiém, co mnie dotyczyło, tak téż i mnie zainteresował swojemi losami. Opowiedział mi dzieje swojéj kampanii, swojéj niezwalczonéj skłonności do stanu żołnierskiego, swoje stosunki rodzinne; wtajemniczył mię w swoje obecne zajęcia. Dość, że nie miał nic tajnego przede mną; odkrył mi głąb’ duszy, pozwolił zajrzeć w najskrytsze jéj kąciki; poznałam jego zdolności, jego namiętności. Po raz to pierwszy w życiu mojem zaznałam serdecznego, umysłowego pożycia. Pociągnął mię, porwał ku sobie, zanim mogłam się sama nad sobą zastanowić... Tymczasem utraciłam męża niemal tak, jak go przyjęłam. Ciężar spraw teatralnych spadł teraz całkowicie na mnie.
Brat mój, nieposzlakowany w teatrze, był zawsze do niczego w gospodarstwie; ja myślałam o wszystkiém i uczyłam się przytém ról swoich pilniéj niż kiedykolwiek. Grałam znowu jak dawniéj, a nawet ze wzmożoną siłą i nowém życiem, wprawdzie przez niego i dla niego, ale niezawsze mi to na dobre wychodziło, kiedym wiedziała, że szlachetny mój przyjaciel jest na widowisku; kilka razy atoli słyszał mię ukryty, a możesz pan sobie wyobrazić, jak przyjemnie zaskoczył mię jego nieprzeczuwany oklask... Niewątpliwie jestem dziwném stworzeniem. W każdej roli, jaką grałam, właściwie taki zawsze miałam nastrój, jakgdybym go chwaliła i ku czci jego mówiła; bo to było usposobieniem mego serca, jakiekolwiek zresztą wygłaszałam słowa. Jeżelim wiedziała o jego obecności wśród słuchaczów, to nie pozwalałam sobie mówić z całą namiętnością, jakgdybym nie chciała mu wprost przed nim samym narzucać swojéj miłości, swojéj pochwały; ale gdy był nieobecny, popuszczałam sobie cugli, grałam jak mogłam najlepiéj z pewnym spokojem, z nieopisaném zadowoleniem. Poklask znowu mię radował, a kiedym sprawiała przyjemność publiczności, pragnęłam zawsze módz zawołać: winniście to jemu!... Tak jest, stosunek do publiczności, do całego narodu zmienił się u mnie jakby cudem. Naród ukazał mi się znowu w świetle najkorzystniéjszém i bardzom się dziwiła swemu dotychczasowemu zaślepieniu. Jakże to nierozsądną było rzeczą — mówiłam często sama do siebie — kiedyś dawniéj wymyślała na naród, * dlatego właśnie, że jest narodem. Czyż mogą, czyż powinni być ludzie pojedynczy tak zajmującémi? Bynajmniéj! Zachodzi pytanie, czy wśród wielkiego tłumu rozdzielone jest mnóstwo przymiotów, sił i uzdolnień, które mogą być rozwinięte wskutek szczęśliwych okoliczności, które mogą być przez znakomitych mężów skierowane do jednego wspólnego celu. Cieszyłam się tedy, że wśród współziomków znajdowałam tak mało wybitnéj oryginalności; cieszyłam się, że nie bez wzgardy przyjmowali kierunek, z zewnątrz; cieszyłam się, żem znalazła kierownika. Lotaryusz — pozwól mi pan nazywać mego przyjaciela jego ukoehaném imieniem — przedstawiał mi zawsze Niemców ze strony dzielności i wykazał mi, że niema w świecie narodu mężniéjszego, jeżeli tylko dobrze jest prowadzonym, a ja wstydziłam się, żem nigdy nie pomyślała o pierwszym przymiocie ludu. Znał on dzieje i z większą częścią zasłużonych mężów swego wieku zostawał w stosunkach. Chociaż był młodym, zwróconą miał baczność na dorastającą a pełną nadziei młodzież swéj ojczyzny, na ciche prace skrzętnych i czynnych mężów w tylu różnorodnych zawodach. Kazał mi się rozejrzeć po Niemczech, czem są i czern byćby mogły; wstyd mi było, żem osądziła naród według zwichrzonego tłumu, który się wciska do garderoby teatralnej.
Wskazał mi on obowiązek, żebym i w swoim zawodzie była także prawdziwą, pomysłową i ożywiającą. Otóż wydałam się sama sobie natchnioną, ilekroć na scenę wstępowałam. Mierne ustępy stawały się złotem w ustach moich, a gdyby mi wówczas dopomógł był jaki poeta stosownym utworem, byłabym wywołała skutki najcudowniéjsze... Tak żyłam, jako młoda wdowa całe miesiące. On się beze mnie obejść nie mógł, a ja byłam nad wyraz nieszczęśliwa, kiedy nie przybywał. Pokazywał mi listy swoich krewnych, swojéj przecudnej siostry. Interesował się najdrobniéjszemi okolicznościami stosunków moich; niepodobna sobie pomyślić serdeczniéjszej, doskonalszej jednoty. Imię miłości nie zostało wymówione. Odjeżdżał i wracał, wracał i odjeżdżał — a oto, mój przyjacielu, wielka już pora, żebyś i ty się oddalił...




ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY.


Wilhelm nie mógł już dłużéj odkładać odwiedzin u swych przyjaciół handlowych. Poszedł tam nie bez zakłopotania; wiedział bowiem, że zastanie u nich listy od swoich. Bał się wyrzutów, jakie zawierać one musiały; prawdopodobnie zawiadomiono także dom handlowy o niepewności, w jakiéj się znajdowano z jego powodu.
Wzdrygał się, po tylu przygodach rycerskich, na myśl ukazania się w postawie żakowskiej, i postanowił sobie działać bardzo upornie i tym sposobem pokryć swe zakłopotanie.
Ku wielkiemu atoli jego zdziwieniu i zadowoleniu poszło wszystko bardzo dobrze i pomyślnie. W wielkim ożywionym i zajętym kantorze miano zaledwie czas odszukać jego listy; o jego przydłuższém wydaleniu się myślano tylko mimochodem.
A kiedy otworzył listy ojca i przyjaciela swego Wernera, znalazł w nich wszystkich treść znośną. Stary, w nadziei obszernego dziennika, którego prowadzenie zalecił gorliwie synowi przy rozstaniu, wręczając mu tabelaryczny ku temu schemat, wydawał się dość spokojnym co do milczenia w pierwszych chwilach i uskarżał się tylko na zagadkowość pierwszego i jedynego listu wysłanego jeszcze z zamku hrabiego. Werner żariował jeno we właściwy sobie sposób, opowiadał wesołe plotki miejskie, i prosił o wiadomości o przyjaciołach i znajomych, których Wilhelm niezawodnie w obfitości pozna, bawiąc w dużem mieście handlowem.
Przyjaciel nasz, rad niezmiernie, że się na tém tylko skończyło, odpowiedział natychmiast w kilku swobodnie pisanyeh listach i obiecał ojcu obszerny dziennik podróży ze wszystkiemi żądanemi uwagami z zakresu gieografii, statystyki i handlu. W podróży widział wiele i żywił nadzieję, że będzie mógł ułożyć z tego niezły zeszyt.
Nie spostrzegł, że znajdował się niemal w takim samym wypadku, jak wówczas, kiedy zapalał świece i zwoływał widzów na przedstawienie sztuki, która nie była ani napisaną, ani tym mniéj wyuczona na pamięć. Więc też, kiedy naprawdę chciał się zabrać do téj roboty, zauważył niestety, że mógłby wprawdzie mówić i opowiadać 0 uczuciach i myślach, o pewnych doświadczeniach serca i umysłu, ale nie o przedmiotach zewnętrznych, na które, jak teraz dostrzegł, najmniéjszéj nie zwracał uwagi.
W tym kłopocie przydały mu się wybornie wiadomości przyjaciela jego Laertesa. Przyzwyczajenie związało z sobą tych dwu młodzieńców, lubo tak byli do siebie niepodobni; a Laertes, pomimo wszystkich wad swoich, w skutek dziwactw był naprawdę zajmującym człowiekiém. Obdarzony pogodnem, szezęśliwem usposobieniem, mógłby zestarzeć się, nie rozmyślając zgoła nad sw’oim stanem.
Tymczasem wszakże nieszczęście jego i choroba pozbawiły go niezmąconego uczucia młodości a natomiast otworzyły mu wzrok na marność, na luźność istnienia naszego. Powstał stąd kapryśny, rapsodyczny sposób myślenia o przedmiotach a raczéj wypowiadania uczuć bezpośrednich, przez nie wywoływanych. Niechętnie przebywał w samotności, wałęsał się po wszystkich kawiarniach, po wszystkich gospodach, a jeśli pozostał kiedy w domu, to opisy podróży były dla niego najmilszém, bo jedyném czytaniem. Znalazłszy wielką wypożyczalnię książek, mógł je dowoli zaspokajać, tak, że niebawem połowa świata tłukła się w jego doskonałéj pamięci.
Jakżeż więc łatwo mógł przyjaciela swego natchnąć odwagą, kiedy mu ten się przyznał do zupełnego braku zapasów, by mógł wykonać sprawozdanie, tak uroczyście przyrzeczone.
— No, to zrobimy sztuczkę — rzekł — która nie będzie miała równéj sobie. A czyż to Niemcy nie są z jednego końca w drugi przejeżdżone, przebieżone, przekroczone, przepelznięte i przefrunięte? 1 czyż każdy podróżnik niemiecki nie ma téj świetnéj wygody, iż każe publiczności zwracać sobie swoje wielkie czy małe wydatki? Daj mi tylko swoje marszrutę podróżną, zanim się do nas dostałeś; resztę wiem. Wyszukam źródła i książki pomocnicze do twego dzieła; co do mil kwadratowych, które nie zostały wymierzone, i co do liczby ludności, któréj nie rachowano, nie dozwolimy, żeby ich w niém brakowało. Dochody państw weźmy z kalendarzyków i tabel, które, jak wiadomo, są najpewniéjszemi dokumentami. Na nich oprzemy nasze wywody polityczne; nie zbędzie téż nam na spostrzeżeniach co do rządów. Paru panujących opiszemy jako prawdziwych ojców ojczyzny, ażeby nam tym łatwiéj uwierzono, kiedy kilku innym przypniemy łatki; a jeżeli nie będziemy przejeżdżali właśnie przez miejsce zamieszkania jakich znakomitych mężów, to spotkamy się z niemi w gospodzie, i każemy im mówić sobie w zaufaniu najniedorzeczniéjsze androny. Przedewszystkiém zaś nie zaniedbamy wpleść jaknajpowabniéj romansu z jaką naiwną dziewczyną; a zrobi się dzieło, które nietylko ojca i matkę napełni zachwytem, ale za które ci zapłaci z ochotą każdy księgarz.
Wzięto się do roboty i obaj przyjaciele mieli dużo przyjemności przy pracy, równocześnie zaś Wilhelm wieczorem na widowisku i w towarzystwie Seria i Aurelii znajdował największe zadowolenie, a myśli jego, które się aż nazbyt długo kręciły w ciasnym obrębie, rozszerzały się coraz bardziéj z dniem każdym.




ROZDZIAŁ OSIEMNASTY.


Z niezmierném zajęciem dowiadywał się on pokawałku o biegu życia Seria; nie było bowiem zwyczajem tego dziwnego człowieka zwierzać się poufnie i mówić o czemkolwiek bez przerw i przeszkód.
Był on, można powiedzieć, zrodzonym i wykarmionym w teatrze.
Gdy jeszcze był niemowlęciem, umiał samą obecnością swoją wzruszać widzów, gdyż i wówczas już znali autorowie te naturalne i niewinne środki pomocnicze; a jego pierwsze wyrazy: ojciec i matka przynosiły mu w ulubionych sztukach największe uznanie, zanim wiedział, co znaczyło klaskanie rękami. Jako Amor zlatywał on niéjednokrotnie na ziemię, drżąc w podtrzymującym go przyrządzie; jako Arlekin wykluł się z jajka, a jako mały psotnik wcześnie już płatał najpocieszniéjsze figle.
Niestety, oklaski, otrzymywane w ciągu świetnych wieczorów, musiał opłacać bardzo drogo w przerwach między niemi. Ojciec jego, przeświadczony, że biciem jedynie może być wzbudzona i utrzymana uwaga dzieci, ćwiczył go w pewnych odmierzonych odstępach czasu przy uczeniu się każdej roli, nie dlatego, iżby dziecko było niezręczném, ale ażeby z tém większą pewnością i trwałością mogło się zręozném okazywać. Tak niegdyś przy ustawianiu kamieni granicznych wymierzano stojącym w koło dzieciom potężne policzki, a najstarsi ludzie przypominają sobie jeszcze dokładnie owo miejsce.
Wzrastał i okazywał nadzwyczajne zdolności umysłu i wielką zgrabność ciała, a przytém niepospolitą giętkość zarówno w dziedzinie wyobrażeń, jak w działaniu i giestach. Jego dar naśladowniczy przewyższał wszelkie przypuszczenia. Chłopcem naśladował już osoby tak dobrze, iż się mniemało widzićć je, chociaż one nie były do niego wcale podobne kształtem, wiekiém i istotą, a pomiędzy sobą różniły się znacznie. Prócz tego nie zbywało mn na darze przepychania się w świeeie, a jak tylko do pewnego stopnia nabrał świadomości sił swoich, uznał za rzecz najnaturalniéjszą umknąć od ojca, który, chociaż rozum chłopca wzmagał się a zręczność jego się zwiększała, uważał jeszcze za konieczne dopomagać im surowem obejściem.
Jakże szczęśliwym czuł się tedy wyzwolony chłopak na święcie swobodnym, gdy mu jego sztuki sowizdrzalskie dobre tu przyjęcie zyskiwały! Dobra jego gwiazda zaprowadziła go najprzód w zapusty do klasztoru, gdzie z powodu śmierci jednego z ojców, który miał się zająć procesyami i za pomocą maskarad duchownych rozweselać gminę chrześcijańską, zjawił się jako aniołstróż śpieszący z pomocą. Wziął on téż zaraz na siebie rolę Gabryela w Zwiastowaniu i nie sprawił niemiłego wrażenia na ładnej dziewczynie, która jako Marya z zewnętrzną pokorą a wewnętrzną dumą bardzo wdzięcznie przyjęła jego eleganckie pozdrowienie. Grał z powodzeniem w misteryach role najważniéjsze i nie za byle co poczytywał siebie, gdy w końcu nawet jako Zbawiciel świata został wyśmiany, obity i na krzyżu rozpięty.
Kilku żołdaków zbyt naturalnie zapewne grało przy téj sposobności swe role; ażeby tedy zemścić się na nich jaknajprzyzwoiciej, ubrał ich z okazyi sądu ostatecznego w najwspanialsze szaty cesarzów i królów, a gdy ci, wielce zadowoleni z ról swoich, pośpieszyli naprzód, by módz w niebie paradować przed innemi, on w téj właśnie chwili najniespodziewaniéj wyruszył naprzeciw nim w postaci dyabła i ku najserdeczniéjszemu zbudowaniu wszystkich widzów i żebraków, tęgo ich pogrzebaczem wymłócił i bez litości powpychał ich znowu do jamy, gdzie ich wielce dotkliwie przyjął ogień nagle wybuchający.
Dosyć on był roztropny, by przewidzieć, że ukoronowane głowy nie zapomną jego swywoli i nie będą mieli uszanowania nawet przed jego uprzywilejowanym urzędem oskarżyciela i oprawcy; zanim tedy jeszcze nastało królestwo boże, umknął stamtąd pocichu i w sąsiedniem mieście przyjęty został otwartemi ramiony przez towarzystwo, które nazywano wtedy „dziećmi wesołości11 {Kinder der Freude). Byli to rozumni, dowcipni, ruchliwi ludzie, którzy rozumieli to dobrze, iż suma istnienia naszego, podzielona przez rozum, nigdy się w całości nie wyczerpuje, lecz że zawsze pozostaje dziwny ułamek. Tego niedogodnego, a kiedy się wmiesza do całéj masy, niebezpiecznego ułamku starali się pozbyć umyślnie w pewne określone chwile. Przez jeden dzień w tygodniu byli całkowitemi błaznami i w nim karcili wzajemnie za pomocą przedstawień alegorycznych to, co podczas reszty błazeńskiego zauważyli w sobie lub w innych. Chociaż ten środek był niewątpliwie grubszym, niż wynik wykształcenia, w skutek którego człowiek moralny przywyka codziennie do spostrzeżeń nad sobą, do wymówek i kar, był on atoli weselszym i pewniéjszym; bo nie zapierając się pewnego ukochanego w sobie błazna, uważano go przecież za to tylko, czem był istotnie, gdy przeciwnie na innej drodze, przy pomocy łudzenia samego siebie, częstokroć zdobywa on sobie panowanie w domu i wtrąca w tajemną niewolę rozum, który sobie wyobraża, że owego błazna już dawno wypędził.
Maska błazeńska obchodziła koleją całe towarzystwo, i każdemu wolno było w dniu nań przypadającym przyozdabiać ją charakterystycznie własnémi lub cudzemi właściwościami. W czasie karnawału pozwalano sobie na swobodę największą i spólzawodniczono z usiłowaniem duchowieństwa w zabawieniu i pociągnięciu ludu ku sobie. Uroczyste występy alegoryczne cnót i grzechów, sztuk i umiejętności, części świata i pór roku uzmysłowiały ludowi mnóstwo pojęć i dawały mu wyobrażenia o odległych przedmiotach; to téż żarty te nie były bez pożytku, gdy z drugiéj strony maskarady^duchowne utwierdzały tylko we wstrętnych zabobonach.
Młody Serio był i tutaj znów w swoim żywiole; nie miał on istotnego talentu wynalazczego, natomiast z największą zręcznością potrafił to, co już wynaleziono, zużytkować, postawić na nogi i nadać mu dobry pozór. Jego pomysły, jego dar naśladowczy, a nawet żrący dowcip, który mógł co najmniéj raz w tydzień ostrzyć się zupełnie swobodnie, nawet o swoich dobroczyńców, uczyniły go całemu towarzystwu potrzebnym, ba, niezbędnym.
Ale duch jego niespokojny wygnał go wkrótce z tego korzystnego położenia do innych stron jego ojczyzny, gdzie musiał przebyć nową szkołę. Przyszedł do ukształconej, ale téż do kształtowania niezdolnej części Niemiec, gdzie ku czci dobra i piękna nie zbywa bynajmniéj na prawdzie, ale za to zbywa często na dowcipie; maskami swojemi niczego się tu dobić nie mógł; musiał się starać działać na serce i uczucie. Czas tylko krótki bawił tu w małych i dużych towarzystwach i przy téj okazyi podpatrzył właściwości wszystkich sztuk i aktorów. Monotonność, panującą wtedy w teatrze niemieckim, niedorzeczny spadek i dźwięk aleksandrynów, napuszono — płaski dyalog, suchość i pospolitość bezpośrednich kaznodziejów moralnych pojął on wkrótce a zarazem spostrzegł, co wzruszało i podobało się. Nie jedna jakaś rola w sztukach mających powodzenie, ale całe utwory z łatwością przylegały do jego pamięci a równocześnie i ów szczególny ton aktora, co je wypowiadał, wywołując oklaski! Otóż przypadkiém wśród tych wycieczek, kiedy mu pieniądze wyszły zupełnie, wpadł na myśl przedstawiania samemu całych sztuk, zwłaszcza w dworach szlacheckich i po wsiach i tym sposobem zapewnienia sobie wszędzie i utrzymania i noclegu. W każdój karczmie, w każdym pokoju i ogrodzie mógł zaraz roztoczyć swój teatr; z chytrą powagą i pozornym zapałem umiał sobie pozyskać wyobraźnię widzów, otumanić ich zmysły i we własnych ich oczach przemienić starą szafę na zamek, a wachlatz na sztylet. Ciepło młodzieńcze zastępowało mu brak głębokiego uczucia, gwałtowność jego wydawała się potęgą, a przypochlebianie się — czułością. Tym, co teatr już znali, przypominał on wszystko, co widzieli i słyszeli niegdyś, a w innych budził poczucie czegoś cudownego oraz życzenie zapoznania się z tém dokładniéjszego. Co w jedném miejscu wywarło wrażenie, nie zaniedbywał powtórzyć tego w innem, a w sercu jego zapanowywała psotna radość, jeśli wszystkich ludzi w jednakowy sposób mógł na poczekaniu wystrychnąć na dudków.
Duch jego żywy, swobodny i niczem nie skrępowany wpływał bardzo szybko na jego poprawę przy częstem powtarzaniu ról i sztuk całych. Niebawem deklamował i grał stosowniéj do sensu, niż owe wzory, które z początku naśladował tylko. Tą drogą doszedł powoli do grania w sposób naturalny, a jednak zawsze maskujący własną jego osobę. Wydawał się porwanym i czatował na efekt, a największą dumą jego było wzruszać ludzi stopniowo.
Nawet to szalone rzemiosło, jakie uprawiał, zmusiło go niebawem do postępowania z pewném umiarkowaniem, i tak, częścią z musu, częścią z instynktu, nauczył się tego, o czem tak niewielu aktorów wydaje się mieć jakiekolwiek pojęcie: żeby organu i giestów używać ekonomicznie.
Tym sposobem umiał on nawet szorstkich i nieprzychylnych ludzi poskromić i sobą zainteresować. Ponieważ wszędzie zadowolony był z pożywienia i przytułku, każdy podarunek, jaki mu wręczano, przyjmował z wdzięcznością, co więcéj, odrzucał niekiedy pieniądze, jeśli ich miał zdaniem swojem podostatkiem; odsyłano go sobie tedy z listami polecającémi, i tak wędrował przez czas długi z jednego dworu do drugiego, wzniecając niéjednę rozrywkę, niéjednej sam używając, nie bez wielce miłych i zręcznych awanturek.
Z przyczyny wewnętrznego chłodu duszy nie kochał on właściwie nikogo; z przyczyny przenikliwości swego wzroku, nie mógł nikogo poważać; widział bowiem zawsze tylko zewnętrzne właściwości ludzi i znosił je do swego zbioru mimicznego. Przytém jednak indywidualność jego czuła się nadzwyczaj obrażoną, jeśli się nie każdemu podobał i jeśli nie wszędzie wywoływał oklaski. Jak je osiągnąć, na to powoli tak baczną zwracał uwagę i tak zmysł swój wyćwiczył, że nietylko w przedstawieniach, ale nawet w życiu potoczném inaczéj jak przypochlebiając się nie występował.
Tak to jego usposobienie, jego talent i jego sposób życia wzajemnie na siebie oddziałały, iż niepostrzeżenie wyrobił się na zupełnego aktora. Ba, wskutek dziwnego napozór, ale bardzo naturalnego w gruncie działania i oddziaływania, wskutek rozmysłu i wprawy, jego wygłaszanie, deklamacya i gra mimiczna wzniosły się na bardzo wysoki stopień prawdy, swobody i szczerości, gdy tymczasem on sam w życiu i w towarzystwie stawał się, jak się zdawało, coraz skrytszym, sztuczniéjszym, nawet obłudnym i nieufnym.
O losach jego i przygodach opowiemy może na inném miejscu, a tu zauważymy tylko tyle, że w dobie późniéjszej, kiedy już był człowiekiém dojrzałym, mającym imię wyrobione i stanowisko bardzo dobre, choć nie bardzo pewne, przywykł był w rozmowie w sposób subtelny, częścią ironiczny, częścią szyderski, grać rolę sofisty i przez to rozbijać prawie każde poważne porozumienie się.
Używał mianowicie téj maniery względem Wilhelma, skoro ten, jak to mu się często zdarzało, miał ochotę zawiązać ogólną teoretyczną rozmowę. Mimo to chętnie ze sobą przestawali, a ich rozprawa wskutek obustronnego nastroju żywą stawać się musiała.
Wilhelm pragnął rozwijać wszystko z pojęć, jakie sobie wyrobił, i chciał w pewnym ścisłym związku obrabiać rzecz o sztuce. Chciał ustalić wyraźne prawidła, określić, co jest słuszném, piękném i dobrem, i co zasługuje na uznanie; słowem traktował wszystko jaknąjpoważniéj. Serio przeciwnie brał rzeczy bardzo lekko, i nie odpowiadając nigdy wprost na jakieś pytanie, umiał za pośrednictwem jakiejś anegdoty lub żartu przytoczyć wielce zręczne i wielce zajmujące wyjaśnienie, i umiał towarzystwo pouczyć, rozweselając je.
EOZDZAŁ DZIEWIĘTNASTY.
Kiedy oto Wilhelm w ten sposób nader mile czas przepędzał, Melina i inni w tym kłopotliwszém znajdowali się położeniu. Zjawiali się oni przed przyjacielem naszym niekiedy jak złe duchy i nietylko obecnością swoją, ale także częstokroć ponuremi twaJ. W, Goethe, Wilhelm Meieter. II rzami i gorzkiemi słowy zatruwali niéjednę chwilę. Serio nie dopuścił ich nawet do występów gościnnych, nie mówiąc już o tém, że im nie zrobił nadziei zaangażowania, a mimo to powoli poznał wszystkie ich uzdolnienia. Ile razy zgromadzili się u niego aktorzy dla zabawy towarzyskiej, miał zwyczaj dawać coś do czytania, a nieraz i sam się do tego przykładał. Wybierał sztuki, które miały być jeszcze dawane, których oddawna nie grano, i to po większéj części urywkami tylko. Po pierwszém przedstawieniu kazał téż te miejsca, w których miał coś do nadmienienia, powtarzać, zwiększał przez to zastanowienie artystów i wzmacniał ich ufność, iż trafiają w punkt właściwy. A jako nie wielki, ale trafny rozsądek może dokonać dla zadowolenia innych więcéj, niż zmącony i niewyklarowany gieniusz, tak i on za pośrednictwem jasnej rozwagi, jaką niepostrzeżenie rozbudzał, podnosił średnie talenty do uzdolnienia budzącego podziw. Niemało się przyczyniało ku temu i to, że kazał czytać także wiersze i budził w nich poczucie powabu, jaki wznieca w duszy naszej dobrze oddany rytm: gdy w innych towarzystwach dramatycznych zaczynano już taką tylko wygłaszać prozę, jaka byle czyim nosem osądzoną być mogła.
Przy takich okazyach poznał on także wszystkich przybyłych aktorów, osądził, czem byli i czem stać się mogli, i postanowił sobie w cichości natychmiast skorzystać z ich talentów, jak tylko się dokona grożąca towarzystwu jego rewolucya. Przez czas jakiś oddał sprawę biegowi naturalnemu, wszystkie za aktorami wstawienia się Wilhelma zbywał ruszaniem ramion, aż ujrzał porę stosowną.

i młodemu przyjacielowi swemu uczynił niespodzianie propozycyę, żeby on sam wstąpił do jego teatru i że pod tym warunkiém zaangażuje i innych.
— Więc ci ludzie nie muszą być tak do niczego, jak mi ich pan dotychczas przedstawiałeś — odpowiedział mu Wilhelm — jeżeli teraz mogą być przyjęci wszyscy razem, a zdawałoby mi się, że ich talenty powinnyby i beze mnie pozostać takiemi samemi.
Serio objaśnił mu następnie pod pieczęcią milczenia swoje położenie, że pierwszy jego kochanek robi minę, by go przy odnowieniu umowy drożéj opłacić, że on natomiast wcale nie ma ochoty temuż ustępować, zwłaszcza iż upodobanie w nim publiczności już nie jest tak wielkie. Jeżeli tego puści, to pójdzie za nim cała świta, przez co towarzystwo straci wprawdzie kilku dobrych, ale téż i kilku miernych członków. Potém wskazał Wilhelmowi, co się spodziewa zyskać w nim, w Laertesie, w starym gderze a nawet w pani Melina. Ba, obiecał zjednać stanowcze powodzenie staremu pedantowi, jako żydowi, ministrowi i wogóle jako łotrowi.
Wilhelm zdumiał i przysłuchiwał się wykładowi nie bez niepokoju i tylko aby coś przecie powiedzieć, odrzekł głęboko odetchnąwszy: — Mówisz pan bardzo przychylnie o dobrych tylko stronach, jakie w nas znajdujesz i jakich się po nas spodziewasz; ale jakże się rzecz ma ze słabą stroną, która z pewnością nie uszła bystrości pańskiej? — Tę przemienimy wkrótce pracą, ćwiczeniem i rozmyślaniem na mocną — odparł Serio. — Pomiędzy wami wszystkiemi, którzy przecie jesteście tylko naturalistami i partaczami, niema ani jednego, coby o sobie nie dawał mniéjszéj lub większéj nadziei; gdyż o ile mogę osądzić wszystkich, niema tam ani jednej pałki, a tylko pałki są niepoprawne, czy są niepodatnemi i niegiętkiemi z zarozumiałości, czy z głupoty lub hipochondryi.
Serio podał następnie w kilku słowach warunki, jakie mógł i chciał nałożyć, prosił Wilhelma o rychłą decyzyę i pozostawił go w niemałym niepokoju.
Przy dziwacznéj i jakby dla żartu tylko podjętej pracy owego zmyślonego opisu podróży, który układał wraz z Laertasem, stał się on baczniéjszym, niż kiedykolwiek, na stosunki i życie powszednie świata rzeczywistego. Teraz dopiéro sam zrozumiał zamiar ojca, gdy mu tak żywo zalecał prowadzenie dziennika. Po raz pierwszy uczuł, jak to może być rzeczą przyjemną i pożyteczną stać się środowiskiém tyłu przemysłów i potrzeb i dopomagać do rozprzestrzenienia życia i działalności w najdalszych górach i lasach lądu stałego. Ożywione miasto handlowe, w którém się znajdował, przy ruchliwości Laertesa, który go wszędzie za sobą ciągnął, dało mu najwyrazistsze pojęcie wielkiego centrum, skąd wszystko wypływa i dokąd wszystko wraca; i po raz to pierwszy duch jego, przypatrując się temu rodzajowi działalności, naprawdę doznawał rozkoszy.
W takim to stanie duszy znajdującému się uczynił Serio propozycyę i nanowo w nim ożywił pragnienia, skłonność, zaufanie w swój talent wrodzony, oraz poczucie zobowiązania względem niezaradnego towarzystwa.
— I oto znowuż — rzekł sam do siebie — stoję na rozstajnych drogach między dwiema niewiastami, które mi się w młodości ukazały. Jedna nie wygląda już tak marnie, jak dawniéj, a druga nie tak wspaniale. Pójść za jedną albo za drugą czujesz pewien rodzaj wewnętrznego powołania, a z obu stron pobudki zewnętrzne są dosyć silne; wydaje ci się rzeczą niemożliwą powziąć zamiar stanowczy; pragniesz, żeby jakaś przewaga z zewnątrz skłonić cię zmusiła do wyboru; a jednak, jeżeli się dobrze zbadasz, to skłonność do przemysłu, zysku i posiadania wytwarzają w tobie zewnętrzne jedynie okoliczności, ale serdeczna twoja potrzeba rodzi i żywi życzenia, by zdolności, które w tobie ku dobru i pięknu spoczywać mogą, czy są cielesnemi, czy duchowemi, coraz bardziéj rozwijać i kształcić. I czyż nie powinieném czcić losu, który bez mojego przyczynienia się prowadzi mię tutaj do celu wszystkich pragnień moich? Czyż wszystko, com sobie niegdyś wymarzył i zamierzał, nie urzeczywistnia się obecnie bez mojego spółdziałania? Rzecz dziwna! Człowiek wydaje się nie być z niczem bardziéj spoufalonym, jak ze swemi nadziejami i życzeniami, które długo w sercu żywi i przechowuje; a jednak, kiedy go one spotykają, kiedy mu się same jakby narzucają, nie poznaje ich i cofa się przed niemi. Wszystko, o czem tylko śnić sobie pozwalałem przed ową nocą nieszczęsną, która mię od Maryanny oddaliła, stoi oto przede mną i samo mi się ofiaruje. Tutaj zbiedz chciałem a zostałem łagodnie sprowadzony; u Seria chciałem szukać utrzymania, teraz on mię szuka i podaje warunki, których jako początkujący nigdy się spodziewać nie mogłem. Czyż to miłość jedynie do Maryanny przywiązywała mię do teatru? czy téż miłość-to sztuki przyciągała mię do dziewczyny? Czy owo wpatrywanie się w scenę, owo krążenie wkoło niéj było jedynie pożądaniem człowieka nieporządnego, niespokojnego, który pragnął prowadzić daléj życie, na jakie mu nie pozwalały stosunki świata mieszczańskiego; czy téż to wszystko było czemś innem, czystszém, godniéjszem? I cóż mogło cię skłonić do zmiany dawniéjszych swoich upodobań? Czyż raczéj sam nieświadomie nie szedłeś za swoim planem? I czyż teraz ostatniego kroku tembardziéj pochwalić nie należy, iż żadnych przytém pobocznych zamiarów nie masz, i że zarazem możesz dotrzymać słowa uroczyście danego i uwolnić się od ciężkiéj winy w sposób szlachetny? Wszystko, co żyło w jego sercu i wyobraźni, ustępowało sobie miejsca jedno po drugiem wśród najżywszej przemiany. Że mógł zatrzymać swoję Mignonę, że nie potrzebował odpychać harfiarza, nie małym to wcale było ciężarkiém na szali jego postanowień; a jednak wahała się ona wciąż jeszcze, gdy swoim zwyczajem szedł odwiedzić przyjaciółkę swoję, Aurelię.




ROZDZIAŁ DWUDZIESTY.


Zastał ją na łóżku; wydawała się uspokojoną.
— Czy sądzisz pani, że jutro grać będziesz mogła? — zapytał.
— Ależ tak — odparła żywo — pan wiesz, nic mię od tego nie powstrzyma... Gdybym tylko znała środek odsunięcia od siebie oklasków naszego parteru; robią to w dobrej myśli, a zarżną mię jeszcze. Onegdaj sądziłam, że mi serce chyba pęknie! Dawniéj mogłam to znosić, kiedym się sama sobie podobała, kiedym długo się uczyła i przygotowywała, wtedy cieszyłam się, jeśli przychylne oznaki, że mi się powiodło, odzywały się ze wszystkich końców. Teraz nie mówię, czego chcę, ani też, jakbym chciała; daję się porwać, plączę się, a gra moja sprawia daleko większe wrażenie. Oklaski stają się głośniéjszemi, a ja myślę sobie: Gdybyście wiedzieli, co was zachwyca! niéjasne, gwałtowne, nieokreślone dźwięki wzruszają was, wymuszają na was podziw, a wy nie czujecie, że tonom — to cierpienia nieszczęśliwéj okazaliście życzliwość waszę... Dziś rano uczyłam się; teraz powtórzyłam i odbyłam próbę..Jestem zmęczona, złamana, a jutro wszystko się znów zacznie od początku. Jutro wieczorem ma być przedstawię nie. Tak się wlokę w tę i owę stronę, nudzi mię wstawanie a przykro mi kłaść się do łóżka. Wszystko kręci się u mnie wciąż w kółko. Raz zjawiają się przede mną niemiłe pociechy, to znów odrzucam je i przeklinam. Nie chcę się poddać, nie chcę się poddać konieczności — dlaczego konieczném ma być to, co mię zabija? Czyżby nie mogło być inaczej? I za to zapłacić muszę, że jestem Niemką; jestto cechą Niemców, że do wszystkiego są ciężcy, że wszystko nad niemi cięży.
— O, przyjaciółko moja! — przerwał jéj Wilhelm — przestańże przecie wyostrzać sama sztylet, którym się ranisz ustawicznie! Czyż nic pani nie pozostaje? Czyż młodość twoja, postać, zdrowie, talenty są niczem? Jeżeliś pani straciła jakie dobro bez swéj winy, czyż dlatego masz i wszystko już precz odrzucać? Jest-że i to konieczném? Milczała chwil kilka, potém wybuchła: — Wiem doskonale, że to strata czasu, nic innego jak strata czasu jest miłość! Czegóżbym nie mogła i nie powinna była dokonać! Teraz wszystko w nic się obróciło. Jestem biedném zakochaném stworzeniem, niczem tylko zakochanem! Miejże pan nade mną litość, na Boga, jestem biedném stworzeniem! Pogrążyła się w sobie, i po krótkiéj przerwie zawołała gwałtownie: — Przywykliście do tego, że się wam wszystko rzuca na szyję.
Nie, nie może czuć, żaden mężczyzna nie zdoła uczuć wartości kobiety umiejącej się szanować! Wobec wszystkich aniołów bożych, wobec wszystkich obrazów błogości, jakie sobie stwarza czyste dobroduszne serce, niema nic bardziéj niebiańskiego nad istotę niewieścią, która się oddaje ukochanemu mężczyźnie! Jesteśmy zimne, dumne, wyniosłe, jasne, rozumne, jeżeli zasługujemy na nazwę kobiet; a wszystkie te zalety składamy u stóp waszych, jak tylko kochamy, jak tylko spodziewamy się pozyskać miłość wzajemną.
Ach, jakżeż to ja z wiedzą i wolą całe swe istnienie precz odrzuciłam! Ale téż teraz będę rozpaczać, rozpaczać naumyślnie.
Nie pozostanie we mnie ani jednej kropli krwi, któréjbym nie skarciła, ani jednego włókienka, któregobym nie pragnęła udręczyć.
Uśmiechnij-że się pan, śmiéj się z tego teatralnego wylewu namiętności! Dalekim był od przyjaciela naszego jakikolwiek napad śmiechu.
Straszny stan jego przyjaciółki, napół naturalny, napół wymuszony, dręczył go aż zanadto. Odczuwał katusze nieszczęsnego naprężenia; w mózgu mu się kotłowało, a krew jego znajdowała się w ruchu gorączkowym.
Powstała i chodziła po pokoju w tę i owę stronę.
— Wypowiadam sama przed sobą wszystko, dlaczego nie powinnam go była kochać — zawołała. — Wiem także, że on na to nie zasługuje; odwracam umysł to tu, to owdzie, staram się zatrudnić, jak tylko mogę. Obieram sobie nieraz rolę, chociaż nawet grać jéj nie mam; ćwiczę się w dawnych, które znam na wylot, coraz to gorliwiéj i usilniéj, aż do drobiazgów, ćwiczę się i ćwiczę — o drogi przyjacielu, o mój powierniku, co to za okropna praca odwracać się gwałtem od siebie saméj! Rozum mój cierpi, mózg mój naprężony; ażeby się od obłąkania obronić, oddaję się znowu uczuciu, że go kocham. Tak jest, kocham go, kocham go! — zawołała wśród potoku łez — kocham go i tak chcę umrzeć...
Ujął ją za rękę i prosił jaknajusilniéj, żeby się samowolnie nie dręczyła.
— O — rzekł — jakże to rzecz dziwna, że człowiekowi odmawianém bywa nie tylko to, co jest niemożliwe, ale nawet niéjedno, co jest możliwem. Nie przeznaczono pani, byś znalazła serce wierne, któreby stało się calem jéj szczęściem. Mnie zaś przeznaczono, bym całą błogość życia swego przywiązał do nieszczęśliwéj, którą ciężarem swéj wierności jak trzcinę do ziemi przygniotłem, a może nawet zmiażdżyłem.
Opowiadał był Aurelii swoje dzieje z Maryanną i mógł się teraz na nie powołać. Spojrzała mu nieruchomie w oczy i zapytała: — Czy możesz pan powiedzieć, żeś nigdy jeszcze nie zwiódł kobiety, żeś się nie starał u żadnej wyłudzić jéj łaski lekkomyślném nadskakiwaniem, przewrotnemi zapewnieniami, przejmującémi serce przysięgami? — Mogę — odrzekł Wilhelm — i to bez chełpliwości, życie moje bowiem było bardzo proste i rzadko wystawiany byłem na pokusę próby. A jakąż to przestrogą, piękna moja, szlachetna przyjaciółko, jest ten smutny stan, w którym cię widzę. Przyjmij pani ode mnie ślub, który odpowiada w zupełności sercu mojemu, który, w skutek wzruszenia przez ciebie we mnie wzbudzonego, przyoblekł się u mnie w mowę i formę a przez tę chwilę został uświęcony; będę się opierał każdej przelotnéj skłonności, a nawet najpoważniéjszą w piersi méj zachowam; nie usłyszy z warg moich wyznania miłości żadna istota niewieścia, któréjbym nie mógł poświęcić życia całego...
Spojrzała nań z dziką obojętnością i kiedy jéj podawał rękę, oddaliła się o kilka kroków.
— Nic na tém nie zależy! — zawołała — tyle a tyle łez niewieścich więcéj albo mniéj; morze przez to nie wzrośnie. A jednak — mówiła daléj — wśród tysięcy jedna ocalona, i to coś znaczy, wśród tysięcy znaleźć jednego uczciwego, to nie do odrzucenia! Czy téż wiesz pan, co przyrzekasz? — Wiem — odparł Wilhelm z uśmiechem, zatrzymując jéj rękę.
— Przyjmuję — odrzekła i uczyniła ruch prawą ręką tak, że on myślał, iż ujmie jego prawicę; ale ona szybko sięgnęła do kieszeni, wyrwała sztylet jak błyskawica i ostrzem i brzuścem przeciągnęła mu po ręce. Cofnął ją rączo, ale krew już ciekła.
— Was mężczyzn trzeba ostro nakarbować, żebyście coś zmiarkowali — zawołała z dziką wesołością, która niebawem przemieniła się w porywczą zabiegliwość.
Wzięła swą chusteczkę i obwiązała mu rękę, ażeby wytryskującą krew zatamować.
— Przebacz pan napółobląkanej — zawołała — i nie żałuj tych kropli krwi. Uspokoiłam się; znów jestem sobą. Na kolanach będę przepraszała; zostaw mi pan pociechę, że cię uleczę.
Pośpieszyła do swéj szafy, wyjęła płótno i jakieś narzędzia; zatamowała krew i opatrzyła ranę starannie. Cięcie przeszło przez pięść wprost pod wielkim palcem, przecięło linię życia i kończyło się u małego palca. Przewiązywała je w milczenin i w sobie zatopiona z jakąś poważną zadumą.
On pytał kilkakrotnie: — Najdroższa, jakżeś mogła zranić swego przyjaciela? — Cicho! — odpowiedziała, kładąc palec na ustach — cicho!

KSIĘGA III.

ROZDZIAŁ PIERWSZY.


I tak Wilhelm do dwu dawniéjszych ran, ledwie zabliźnionych, dostał świeżą trzecią, która mu wielce była niedogodną. Aurelia nie chciała przystać, żeby zażądał pomocy chirurga; sama mu przewijała rękę wśród mnóstwa dziwacznych mów, ceremonij i zamawiań i tym sposobem wprawiła go w bardzo przykre położenie.
Ale nietylko on, wszystkie wogóle osoby, znajdujące się w jéj otoczeniu, cierpiały na jéj niepokoju i dziwactwach; nikt atoli więcéj nad małego Felisia. Pod takim uciskiém, żywe dziecko stało się nadzwyczaj niecierpliwem i okazywało się wciąż tym niegrzeczniéjszém, im więcéj go strofowała i napominała.
Chłopak miał upodobanie w pewnych przywyknieniach, które zazwyczaj brzydkiemi nazywają i którym ustępować matka wcale nie myślała. Pił naprzyklad chętniéj z butelki niż ze szklanki, potrawy smakowały mu widocznie lepiéj z półmiska niż z talerza. Takiéj nieprzyzwoitości nie darowywano mu, a kiedy drzwi zostawił otworem lub zatrzasnął, oraz kiedy na usłyszany rozkaz albo nie ustąpił natychmiast, albo téż wybiegał z hałasem; musiał wówczas wysłuchać długiéj lekcyi, lubo potém najmniéjszéj poprawy po sobie poznać nie dawał. Co więcéj, przywiązanie jego do Aurelii zdawało się codzień bardziéj zanikać; w głosie jego nie było wcale czułości, kiedy ją matką nazywał; lgnął natomiast namiętnie do starej mamki, która mu téż naturalnie na wszystko pozwalała.
Lecz i ta od niéjakiego czasu tak się rozchorowała, że ją z domu musiano przenieść do spokojniéjszego mieszkania, a Feliś ujrzałby się zupełnie osamotnionym, gdyby się Mignon nie była zjawiła i dla niego jako pełen miłości duch opiekuńczy. Ślicznie się bawili wzajem oboje; ona go uczyła krótkich piosenek, a on mając bardzo dobrą pamięć, powtarzał je często ku zdumieniu słuchaczów. Chciała mu także objaśniać mapy, któremi wciąż jeszcze wielce się zajmowała, ale nie najlepszej przy tém chwyciła się metody. Zdawało się bowiem, że co do krajów, nie miała ona w gruncie rzeczy żadnej innej ciekawości, prócz tej, czy są cieple, czy zimne. O biegunach ziemi, o straszliwym przy nich lodzie i o wzmagającém się cieple w miarę oddalania się od nich, umiała ona zdać sprawę doskonale.
Jeśli ktoś wybierał się w podróż, to pytała o to jedynie, czy idzie na północ, czy na południe i usiłowała odszukać drogi na swych małych mapkach. Zwłaszcza kiedy Wilhelm mówił o podróżach, słuchała nader uważnie i wydawała się zawsze zasmuconą, jak tylko rozmowa przechodziła na inny przedmiot. O ile nie dawała się namówić do przyjęcia jakiéj roli albo nawet do pójścia do teatru, kiedy w nim grano; o tyle chętnie i pilnie uczyła się na pamięć ód i pieśni, a kiedy wiersz taki, zazwyczaj w poważnym i uroczystym rodzaju, częstokroć niespodziewanie jakby bez przygotowania oddeklamowała; budziła w każdym zdumienie.
Serio, który przywykł był zwracać uwagę na każdy ślad kiełkującego talentu, starał się ją zachęcać; najbardziéj jednak zaleciła mu się ona nader wdzięcznym, urozmaiconym, a niekiedy nawet ochoczym śpiewem; w ten sposób również zyskał sobie harfiarz jego łaski.
Serio, chociaż sam nie miał talentu do muzyki i nie grał na żadnym instrumencie, umiał jednakże ocenić wysoką jéj wartość; starał się jak mógł najczęściéj sprawić sobie tę rozkosz, z którą żadna inna w porównanie iść nie może. Raz na tydzień miewał koncert, a teraz przy pomocy Mignony, harfiarza i Laertesa, który na skrzypcach dość był zręcznym, wytworzyła się dziwna kapela domowa.
Zwykł on był mawiać: — Człowiek tak jest skłonnym do zadawalniania się rzeczami najpospolitszemi, duch i zmysły tak łatwo tępieją na wrażenia piękna i doskonałości, że należałoby wszystkiemi sposobami podtrzymywać w sobie zdolność ich odczuwania. Bez takiéj bowiem rozkoszy nikt całkowicie obejść się nie może, a tylko nieprzywyknienie do rozkoszowania się czemś dobrem jest przyczyną, że wielu ludzi znajduje przyjemność nawet w rzeczy głupiéj i niesmacznéj, jeżeli tylko jest nową. Trzebaby — mówił — codzień wysłuchać przynajmniéj piosenki jakiej, odczytać jaki wiersz dobry, zobaczyć jaki ładny obraz, i, jeżeli to tylko jest możliwem, parę słów rozumnych powiedzieć.
Wobec takiego sposobu myślenia, który u Seria wypływał niéjako z natury, nie mogło osobom go otaczającym braknąć przyjemnej zabawy.
Wśród takiego rozbawionego nastroju przyniesiono raz Wilhelmowi list czarnym zapieczętowany lakiém. Pieczątka Wernera zwiastowała jakąś smutną wiadomość; mocno się téż przeraził, gdy znalazł w kilku zaledwie słowach doniesienie o śmierci swego ojca.
Po niespodziewanej a krótkiéj chorobie zeszedł on z tego świata,, pozostawiwszy swoje sprawy domowe w jaknajwiększym porządku.
Ta nieprzeczuwana wiadomość dotknęła Wilhelma do głębi duszy. Odczuł on głęboko, jak częstokroć nieopatrznie zaniedbujemy przyjaciół i krewnych, dopóki wraz z nami cieszą się pobytem na ziemi, i jak wówczas dopiéro żałujemy tego zaniedbania, gdy miły stosunek przynajmniéj na teraz został zerwany. Jakoż boleść z powodu przedwczesnego zgonu poczciwego człowieka złagodzić mogło to jedynie uczucie, że na świecie mało on kochał, oraz to przekonanie, że mało używał.
Myśli Wilhelma zwróciły się niebawem ku własnym jego stosunkom; uczuł się on niemało zaniepokojonym. Człowiek nie może w niebezpieczniéjszém znaleźć się położeniu, niż kiedy okoliczności zewnętrzne sprowadzają wielką zmianę jego stanu, a sposób jego czucia i myślenia nie jest do niéj przygotowany. Następuje wówczas epoka bez epoki i tém większa powstaje stąd sprzeczność, im mniéj człowiek spostrzega, że się jeszcze do nowego stanu nie dokształcił.
Wilhelm ujrzał się wolnym w chwili, gdy nie mógł jeszcze być z samym sobą w zgodzie. Nastrój jego był szlachetny, zamiary — czyste, a przedsięwzięcia wydawały się nie do pogardzenia. To wszystko mógł wyznać przed sobą z niéjaką otuchą; miał on atoli dosyć sposobności, by zauważyć, że zbywało mu na doświadczeniu, w skutek tego przywiązywał on do doświadczenia innych i do wyników, jakie oni stąd z przekonaniem wyciągali, wagę nadmierną, a tym sposobem popadał coraz bardziéj w błędne koło. Czego jemu brakowało, sądził, że najłatwiéj to zdobędzie, jeśli zatrzyma i sprowadzi wszystko, co mu godnego pamięci się nasunie w książkach i w rozmowie. Zapisywał tedy obce i własne mniemania i myśli, a nawet całe rozmowy, które go zajmowały, i tym sposobem utwierdzał niestety zarówno fałsz jak prawdę, zbyt długo bawił przy jednej myśli, ba, możnaby powiedzieć, przy jednej sentencyi i porzucał przytém swój naturalny tryb myślenia i działania, idąc częstokroć za obcem światłem jak za gwiazdą przewodnią. Gorycz Aurelii i chłodna pogarda ludzi przyjaciela jego Laertesa częściej, niż należało,, mąciły jego zdanie; nikt wszakże nie był dla niego niebezpieczniéjszym od Jarna, człowieka, którego jasny rozsądek wydawał o rzeczach obecnych sąd trafny i stanowczy, ale miał przytém tę wadę, że te poszczególne sądy wypowiadał z pewnym rodzajem uogólnienia, gdy przecież wyroki rozsądku mają właściwie znaczenie na raz tylko i to w ściśle oznaczonym wypadku i stają się niesłusznemi, gdy się je na następny rozciąga.
Tak-to, starając się dojść do zgody z sobą samym, coraz bardziéj oddalał się Wilhelm od zbawiennej jedności, a wśród tego zamętu tém łatwiéj było namiętnościom jego wyzyskiwać na swą korzyść wszystkie usiłowania i jeszcze więcéj mylić go względem tego, co miał robić.
Serio użył téj wiadomości o śmierci na swoję korzyść, rzeczywiście codzień więcéj miał przyczyn, by myśleć o inném urządzeniu swych przedstawień. Musiał on albo stare umowy odnowić, do czego nie miał wielkiéj ochoty, zwłaszcza, że kilku aktorów, poczytujących siebie za niezbędnych, codzień stawali się nieznośniéjszemi; albo téż nadać towarzystwu całkiém nową postać, czego téż istotnie pragnął.
Nie naciskając tedy sanfna Wilhelma, podbudzał Aurelię i Filinę; a inni towarzysze, tęskniący do zaangażowania, nie dali także pokoju przyjacielowi naszemu, tak, że on stał na rozstajnych drogach w niemałym kłopocie. Któżby pomyślał, że list Wernera, na pisany w całkiém przeciwnój myśli, miał go w końcu popchnąć do kroku stanowczego. Odrzucamy tylko wstęp a zresztą podajemy list ten z małemi zmianami.




ROZDZIAŁ DRUGI.


„ — Tak było i tak téż zapewne musi być dobrze, że każdy przy każdej sposobności ulega swemu zajęciu i okazuje swą działalność.
Zaledwie poczciwy starzec zamknął powieki, a już w ciągu następnego kwadransa nic się nie działo w domu w jego duchu. Przyjaciele, znajomi i krewni cisnęli się jedni za drugiemi, szczególniéj zaś te wszystkie rodzaje ludzi, co przy takich okazyach mają coś do zyskania. Przynoszono, wynoszono, płacono, pisano i rachowano; jedni znosili wino i ciasta, drudzy pili i jedli; nikogo atoli nie widziałem poważniéj zajętego nad kobiety, gdy wyszukiwały strojów żałobnych.

.Przebaczysz mi tedy, mój drogi, że przy téj sposobności i ja myślałem o swojéj korzyści, okazując się siostrze twojéj pomocnym i czynnym, jak tylko zdołałem, gdy to w pewnéj mierze stosowném było, i dałem jéj do zrozumienia, że teraz naszą jest rzeczą przyśpieszyć związek, który ojcowie nasi z powodu zbyt wielkich ceregieli zwlekli aż do tego czasu.
„Ależ nie myśl przecie, iżby nam przyszło na myśl obejmować w posiadanie „duży pusty dom. Jesteśmy skromniéjsi i rozsądniéjsi; posłuchaj naszego planu. Siostra twoja po wyjściu za mąż przenosi się zaraz do naszego domu, a także i matka twoja „Jak to się stać może? — zapytasz; toż wy sami zaledwie się w gnieździe mieścicie. W tém sztuka, mój kochany! Zręczne urządzenie umożliwia wszystko, i nie uwierzysz, ile się to znajduje przestrzeni, kiedy się zabiera mało miejsca. Duży dom sprzedajemy, do czego się właśnie nastręcza dobra sposobność; osiągnięte stąd pieniądze setne procenta przynosić będą.
„Mam nadzieję, że się na to zgodzisz, i życzę, żebyś nie odziedziczył żadnego z bezpłodnych upodobań swojego ojca i dziadka. Ten zasadzał najwyższe swe szczęście na mnóstwie niepozornych dzieł sztuki, któremi nikt, tak jest mogę powiedzieć, nikt nie mógł się z nim razem rozkoszować; tamten żył wśród kosztownego urządzenia, którém nikomu z sobą rozkoszować się nie dał. My chcemy inaczéj zrobić i spodziewam się twéj zgcdy.
„Prawda, ja sam w całym naszym domu zajmuję miejsce jedynie przy swojem biurku i nie wiem jeszcze, gdzie postawią kiedyś kołyskę; ale za to przestrzeń po za domem jest tém większa. Kawiarnia i kluby dla męża, przechadzki i przejażdżki dla żony, a piękne wycieczki na wieś dla obojga. Przytém największym jest zyskiém, iż nasz stół okrągły zupełnie zostaje zajęty i będzie dla ojca rzeczą niemożliwą widywać przyjaciół, którzy tym lekkomyślniéj z nim sobie poczynają, im więcéj on zadawał sobie trudu, by ich ugościć.
„Byle tylko nic zbytecznego w domu! byle nie zawiele mebli, sprzętów, byle nie powóz i konie! Nic prócz pieniędzy oraz w sposób rozumny codzień robić, co ci się podoba. I garderoba nie potrzebna, co największego i najlepszego, zawsze na sobie; mąż niech zedrze swoje ubranie, a żona swoje niech przehandluje, jak tylko trochę z mody wyjdzie. Nic dla mnie niema nieznośniéjszego jak taki stary kram majętności. Gdyby mi chciano podarować choćby najdroższy kamień z warunkiém, żebym go codzień na palcu nosił, nie przyjąłbym go, bo jakże można pomyśleć sobie o jakiejś przyjemności wobec martwego kapitału? Takie oto moje wesołe wyznanie wiary: odrabiać swoje interesa, gromadzić pieniądze, wesoło się zabawiać ze swojemi a o resztę świata o tyle się tylko troszczyć, o ile zużytkować go można.
„Powiesz teraz zapewne: jakżeż w tym trzeźwym planie waszym pomyślano o mnie? Gdzież ja się podzieję, jeżeli mi dom ojcowski sprzedacie, a w swoim nie macie wolnego ani jednego miejsca? „To niewątpliwie rzecz główna, braciszku, i zaraz się do niéj zwrócę, jak tylko wypowiem zasłużoną pochwałę za doskonałe zużytkowanie czasu przez ciebie.
„Powiedz-no, jak się do tego wziąłeś, by w ciągu kilku tygodni stać się znawcą wszystkich rzeczy pożytecznych i zajmujących? Ile znam twoje zdolności, nie byłbym przecie przypuszczał w tobie takiéj uwagi i takiego wytrwania. Twój dziennik przekonał nas, z jak wielkim pożytkiém odbyłeś swą podróż; opis fabryk żelaza i miedzi jest wyborny i świadczy o znaczném wgłębieniu się w sprawę. I ja także zwiedzałem je niegdyś, ale moje sprawozdanie, gdy je z twojem porównywam, wygląda strasznie po partacku. Cały list o wyrobie płótna jest nauczający, a uwaga o spółzawodnictwie bardzo trafna.
W niektórych miejscach porobiłeś błędy w dodawaniu, ale wybaczyć je nader łatwo.
„Co jednak mnie i ojca mojego najwięcéj i najgoręcej cieszy, to twoje gruntowne poglądy na zagospodarowanie a zwłaszcza na podniesienie majątków ziemskich. Mamy nadzieję kupić wielkie dobra, będące w sekwestrze, w bardzo urodzajnej okolicy. Obrócimy na to pieniądze, jakie weźmiemy za dom ojcowski; część się dopożyczy, a część pozostanie na dobrach; otóż rachujemy na ciebie, że się tam udasz, dojrzysz ulepszeń, a tak dobra mogą, żeby nie mówić za wiele, w ciągu lat kilku podnieść się o trzecią część wartości, odprzeda się je wtedy, poszuka się lepszych, poprawi się i przehandluje znowuż, — a do tego tyś chwat. Nasze pióra tymczasem nie pozostaną w domu bezczynne i niebawem dobijemy się stanu godnego zazdrości.
„Teraz bądź zdrów! Używaj życia w podróży i udawaj się tam, gdzie znajdziesz przyjemność i pożytek. Przed upływem pół roku nie potrzebujemy cię; możesz więc dowoli rozglądać się po świecie, gdyż w podróżach osiąga doświadczony człowiek wykształcenie najlepsze. Bądź zdrów, cieszę się, żem tak z tobą ściśle się złączył, a teraz nawet w duchu działalności zjednoczył14.
Jakkolwiek list ten dobrze był napisany i jakkolwiek zawierał tyle prawd ekonomicznych, nie podobał się przecież Wilhelmowi i to nie w jednem. Pochwała, jaką otrzymał za swoje zmyślone wiadomości statystyczne, technologiczne i agronomiczne, była dla niego cichym wyrzutem, a ideał szczęścia w życiu mieszczańskiém, jaki mu szwagier jego nakreślił, wcale go nie pociągał; owszém tajemnym jakimś duchem sprzeczności, gwałtownie się widział popchniętym ku stlbnie wprost przeciwnéj. Nabrał przekonania, że w teatrze jedynie może dopełnić wykształcenia, jakiego nabyć zamierzał, i tym silniéj zdawał się umocnionym w postanowieniu swojem, im żywszym Werner, bez swéj wiedzy, stał się jego przeciwnikiém. Zebrał potém wszystkie swoje argumenty i utwierdził w sobie to mniemanie tymbardziej, im więcéj sądził mieć przyczyn, żeby je roztropnemu Wernerowi w powabném wystawić świetle i tym sposobem powstała odpowiedź, którą tu również zamieszczamy.




ROZDZIAŁ TRZECI.


„List twój jest tak dobrze napisany i tak zręcznie a roztropnie pomyślany, iż nic nie można dodać do niego. Darujesz mi wszelako, gdy powiem, że można mniemać, utrzymywać i czynić coś wprost mu przeciwnego, a jednak mieć słuszność. Twój tryb istnienia i myślenia zasadza się na nieograniczoném posiadaniu i na łatwym, wesołym sposobie używania, a ja zaledwie mówić ci potrzebuję, że nie mogę w tém znaleźć nic, coby mię pociągało.
„Przedewszystkiém, muszę ci, niestety, wyznać, że dziennik mój spisany został z kilku książek przy pomocy przyjaciela, z konieczności zadość uczynienia woli ojca, i że wprawdzie znam zawarte w nim rzeczy i wiele jeszcze innych tego rodzaju, ale wcale ich nie rozumiem, anibym potrafił z niemi się obchodzić. Cóż mi po wyrabianiu dobrego żelaza, jeśli własne moje wnętrze pełne jest żużli? albo cóż mi po doprowadzeniu do ładu jakiegoś majątku, jeśli sam z sobą jestem w rozterce? „Powiem ci jedném słowem: wykształcić się w całości osoby swojéj było od lat młodocianych niéjasno pojmowaném życzeniem i zamiarem moim. I teraz jeszcze żywię te same dążenia, tylko, że śród ki, które mię do tego doprowadzą, stały mi się cokolwiek wyraźniéjszemi. Widziałem więcéj świata, niż ci się zdaje, i lepiéj go użyłem, niż mniemasz. To téż zwróć na to, co ci mówię, niéjaką uwagę, chociażby to niezupełnie było w twoim guście.
„Gdybym był szlachcicem, to spór nasz dałby się prędko załatwić; ale ponieważ jestem mieszczaniném tylko, muszę więc obrać sobie drogę własną, i chciałbym, żebyś mię zrozumiał. Nie wiem, jak jest w obcych krajach, ale w Niemczech dla szlachcica tylko dostępném jest pewne ogólne, że tak powiem, osobiste wykształcenie.
Mieszczanin, choć położy zasługi i wykształci swój umysł do najwyższego stopnia, osobistość jego przecie ginie, jakiekolwiek zajmie stanowisko. Kiedy dla szlachcica, przestającego z najwykwintniéjszemi sferami, staje się obowiązkiém nadanie sobie wytwornej układności; kiedy układność ta, przed którą nie zamykają się ani drzwi, ani bramy, staje się układnością swobodną; kiedy swoją postacią, swoją osobą, czy to przy dworze, czy w armii, płacić musi: to ma on przyczynę na nią liczyć cokolwiek i okazywać, że na nią liczy. Pewien uroczysty wdzięk wobec rzeczy zwyczajnych, pewien lekkomyślny powab wobec poważnych i doniosłych jest mu zupełnie do twarzy, bo dowodzi, że on wszędzie zachowuje równowagę. Jest on osobą publiczną, a im udatniéjsze są jego ruchy, im dźwięczniéjszym głos, im układniéjszą i wymierniéjszą cała jego istota, tym jest on doskonalszy. Jeżeli względem wysoko i nizko postawionych, względem przyjaciół i krewnych zawsze pozostaje takim samym; to nic w nim wytknąć nie można, niepodobna go sobie życzyć innym. Niech sobie będzie chłodny, ale rozumny; zamaskowany, ale zręczny. Jeżeli zewnętrznie w każdej chwili życia swego umie panować nad sobą, to nikt nie może więcéj od niego wymagać, a wszystkie inne przymioty, jakie w sobie lub przy sobie posiada, zdolność, talent, bogactwo, wszystkie wydają się tylko dodatkami.
„A teraz wyobraź sobie jakiego mieszczanina, któryby chciał rościć sobie jakąś pretensyę do owych przywilejów; spotka go całkowite niepowodzenie i tym nieszczęśliwszym uczuć-by się musiał, im więcéj przyrodzenie dało mu zdolności i popędu do takiego zachowywania się.
„Jeżeli szlachcic w życiu pospolitem nie zna żadnych granic; jeżeli z niego można utworzyć króla lub postaci do królów podobne: to może on wszędzie ze spokojném przeświadczeniem stawać przed równym sobie; może wszędzie pchać się naprzód; gdy przeciwnie mieszczaninowi przystoi najlepiej, jeśli ma jasne ciche poczucie linii granicznéj, jaką przed nim przeciągnięto. Oa nie może pytać: czem jesteś? ale tylko: co masz? jaki rozum, jaką wiedzę, jaką zdolność, jaki majątek? Kiedy szlachcic przedstawiając osobistość, wszystko daje, to mieszczanin przez swoję osobistość nie daje nic i dać nic nie zdoła. Tamten może i powinien wydawać się; ten powinien tylko być, a to, czem chce się wydawać, jest śmieszném i niesmaczném. Tamten powinien czynić i działać, ten powinien dostarczać i gromadzić; powinien kształcić poszczególne zdolności, aby się stać na coś zdatnym; i zgóry już się przypuszcza, że w istocie jego niema i nie może być harmonii, albowiem, aby stać się zdatnym na coś w jeden sposób, musi zaniedbać wszystkie inne.
„Różnicy téj nie jest winą jakaś przemoc szlachty i uległość mieszczan, ale sam układ społeczeństwa; czy się w tém zmieni coś kiedy i co się zmieni, mało mię obchodzi; dość, że wśród obecnego stanu rzeczy muszę myśleć o sobie samym i jak mam siebie samego oraz to, co jest dla mnie nieodbitą potrzebą, ocalić i osiągnąć.
„Otóż ja właśnie mam nieodpartą skłonność do owego harmonijnego wykształcenia natury mojéj, jakiego mi odmawia moje urodzenie. Odkąd cię odjechałem, wielem zyskał przez ćwiczenie ciała, wielem się pozbył z mojéj zwykłej nieśmiałości i umiem się nieźle pokazać. Wykształciłem również mowę swoje i głos, i mogę powiedzieć bez próżności, że w towarzystwach nie doznaję niepowodzenia. Nie zapieram się tedy przed tobą, że z dniem każdym staje się bardziéj nieprzezwyciężonym we mnie popęd do zostania osobą publiczną, oraz podobania się i działania w szerszym zakresie. Przyłącza się do tego moja skłonność do poezyi i do wszystkiego, co z nią w związku zostaje, oraz potrzeba wykształcenia swego ducha i smaku, ażebym powoli i w téj rozkoszy, bez któréj obejść się nie mogę, tylko dobre rzeczywiście uważał za dobre i piękne za piękne.
„Z tego widzisz, że to wszystko znaleźć mogę tylko w teatrze, i że tylko w tym jedynym żywiole mogę się poruszać i kształcić według życzenia. Na deskach ukazuje się ukształcony człowiek tak samo osobiście w blasku swoim, jak w klasach wyższych, duch i ciało muszą przy każdym wysiłku iść równym krokiém, i tam będę mógł być i wydawać się tak dobrze jak nigdzie indziej.
A jeżeli obok tego zechcę jeszcze szukać zatrudnień, to jest tam dosyć utrapień mechanicznych, tak, że codziennie mogę ćwiczeń dostarczać cierpliwości swojéj.
„Nie rozpoczynaj o to sporu ze mną; bo zanim mi odpiszesz, krok ten już zrobię. Ze względu na panujące przesądy przemienię swoje nazwisko, bo i tak wstydzę się występować jako Meister (mistrz). Bądź zdrów. Majątek nasz jest w tak dobrych rękach, że się oń wcale nie troszczę; czego będę potrzebował, zażądam przy sposobności od ciebie; nie będzie tego wiele, gdyż mam nadzieję, że mię sztuka moja wyżywić powinna“.
Zaledwie list wysławszy, Wilhelm natychmiast dotrzymał słowa i ku wielkiemu zdziwieniu Seria i innych oświadczył wyraźnie, że się na aktora poświęca i pragnie zawrzeć umowę na dogodnych warunkach. Szybko pod tym względem doszło do zgody, gdyż Serio już poprzednio podał takie, iż Wilhelm i inni mogli być z nich zupełnie zadowoleni.
Całe poszkodowane towarzystwo, z którém tak długośmy się bawili, zostało odrazu przyjęte, ale, z wyjątkiém chyba Laertesa, nie okazywało wdzięczności Wilhelmowi. Jak bez ufności stawiali J. W. Goethe, Wilhelm Meifter. 15 żądania, tak przyjęli ich spełnienie bez dzięków. Większa część wolała przypisać swoje ustalenie wpływowi Filiny i dziękczynienia ku niéj zwracała.
Tymczasem wygotowane umowy zostały podpisane, a przez niewytłómaczone skojarzenie wyobrażeń zjawił się przed imaginacyą Wilhelma, w chwili gdy podpisywał swoje zmyślone nazwisko, obraz owego miejsca w lesie, gdzie-to ranny leżał na łonie Filiny.
Na dereszu wyjechała uprzejma amazonka z zarośli, zbliżyła się ku niemu i zsiadła. Jej filantropijne usiłowanie zmuszało ją do chodzenia i wracania; nakoniec stanęła przed nim. Ubranie opadło z jéj ramion; twarz jéj i postać zaczęły błyszczeć — i zniknęła.
To téż podpisywał on nazwisko swoje całkiém mechanicznie, nie wiedząc, co robi, i dopiéro po podpisaniu uczuł, że Mignon stała u jego boku, trzymała go za ramię i próbowała mu zlekka rękę odciągnąć.




ROZDZIAŁ CZWARTY.


Na jeden z warunków, pod któremi Wilhelm wstąpił do teatru, Serio zgodził się nie bez zastrzeżeń. Tamten żądał, ażeby Hamleta przedstawiono w całości, bez żadnych okaleczeń, ten zaś o tyle tylko przyjmował to dziwne żądanie, o ile ono się okaże możliwe m do spełnienia. Otóż wiedli oni z tego powodu spór niéjednokrotnie, gdyż jeden i drugi mieli bardzo odmienne przekonania, co jest możliwem a co niemożliwem, oraz co da się ze sztuki odrzucić, nie kalecząc jéj.
Wilhelm znajdował się jeszcze w téj szczęśliwéj dobie, kiedy nie możemy zrozumieć, iżby w ukochanej dziewczynie, w uwielbianym pisarzu mogło być cośkolwiek wadliwego. Wrażenie, jakiego od nich doznajemy, jest tak całkowite, tak zgodne z sobą, że i w nich domyślać się musimy takiejże zupełnej harmonii. Serio natomiast chętnie i może zawiele brakował; bystry jego rozum chciał zazwyczaj w dziele sztuki uznawać tylko mniéj lub więcéj niedoskonałą całość. Sądził on, że w ten sposób oceniając sztuki, niewiele ma się powodów do postępowania z niemi ze zbyt wielkiém uszanowaniem; to téż i Szekspir, a zwłaszcza Hamlet musiał wiele ucierpieć.
Wilhelm słuchać nawet nie chciał, kiedy Serio mówił o oddzielaniu plew od pszenicy.
— To nie pomieszane z pszenicą plewy — wolał on — to pień, konary, gałęzie, liście, pączki, kwiaty i owoce. Czyż jedno nie jest tu z drugiem i wskutek drugiego? Serio utrzymywał, że nie potrzeba całego pnia na stół przynosić; artysta musi gościom swoim podawać złote jabłka w srebrnych łupinach.
Wyścigali się w porównaniach, a zdania ich oddalały się od siebie widocznie coraz bardziej.
Niemal do rozpaczy przyprowadzony był nasz przyjaciel, gdy mu raz po długim sporze doradził Serio jako środek najprostszy, pochwycić pióro i powykreślać w tragiedyi to, co się na nic nie zdało i zdać nie mogło, złączyć kilka osób w jedne; a jeżeli Wilhelm w téj mierze nie ma jeszcze biegłości dostatecznéj, albo téż nie ma potému odwagi należytej, to niech jemu zostawi tę pracę, a on rychło z nią się załatwi.
— To się nie zgadza z umową naszą — odparł Wilhelm. — Jak pan możesz być tak lekkomyślnym, posiadając tyle smaku? — Mój przyjacielu — zawołał Serio — i pan się takim staniesz. Aż nadto dobrze znam obrzydliwość takiego postępowania, jakie może jeszcze na żadnym w świecie teatrze nie było zastosowane. Ależ gdzie jest jaki inny tak sponiewierany jak nasz? Do tego wstrętnego okaleczania zmuszają nas autorowie, a publiczność na nie pozwala. Ileż to mamy sztuk, któreby nie przekraczały miary personelu, dekoracyj i mechaniki teatralnej, czasu, wymowy i sił fizycznych aktora? a przecie musimy grać i grać ciągle i to grać ciągle nowe rzeczy. Czyż nie powinniśmy przytém wyciągnąć naszych korzyści, kiedy okaleczonemi dziełami tyleż dokażemy jak i całemi? Toż sama publiczność nasuwa nam te korzyści! Niewielu Niemców a może téż niewielu ludzi u wszystkich nowszych narodów ma poczucie całości estetycznéj; chwalą oni i ganią tylko kawałkami, zachwycają się tylko kawałkami, a dla kogoż jest to większém szczęściem jak nie dla aktora, jeżeli teatr zawsze pozostanie tylko czemś ułamkowem i sztukowanem? — Jest tém — odparł Wilhelm — ale czy powinien tém pozostać? czyż powinno pozostać wszystko, co jest? Nie przekonywaj mię pan, że masz słuszność; gdyż żadna w świecie siła nie mogłaby mię skłonić do dotrzymania umowy, którąbym zawarł wśród najgrubszego omamienia.
Serio nadał sprawie zwrot żartobliwy i zachęcał Wilhelma, żeby częste ich rozmowy o Hamlecie raz jeszcze rozważył i sam obmyślił środki do pomyślnego opracowania.
Po kilku dniach, przepędzonych w samotności, zjawił się Wilhelm z wesołem wejrzeniem.
— Albo się bardzo mylę — zawołał — ^albo téż trafiłem nasposób zaradzenia całości; ba, jestem przekonany, że Szekspir samby tak był zrobił, gdyby gieniusz jego nie był tak mocno skierowany ku głównemu wątkowi, a może wprowadzony w błąd przez nowelle, któremi się posługiwał.
— Mów pan — rzekł Serio, siadając z powagą na kanapie — słuchać będę spokojnie, ale tém surowiéj sądzić.
— Nie boję się — odparł Wilhelm — niechno pan tylko posłucha! Po najdokładniéjszém zbadaniu, po najdojrzalszém zastanowieniu, odróżniam w układzie téj sztuki dwie rzeczy: pierwsza — to wielkie wewnętrzne stosunki osób 1 zdarzeń, potężne wyniki powstające z charakterów i czynności figur głównych: te są po szczególe wyborne, a kolej, w jakiéj zostały wystawione, w niczem poprawić się nie da. Żaden rodzaj obrobienia nie może ich zburzyć, ba, ledwie że nie skoszlawić. Te to każdy widzieć pragnie, tych nikt tknąć się nie waży, te się głęboko wrażają w duszę i te też, jak słyszę, prawie wszystkie przeniesiono do teatru niemieckiego. W tém tylko, jak sądzę, zbłądzono, że drugą rzecz, na jaką w téj sztuce zwrócić należy uwagę, t. j. zewnętrzne stosunki osób, kiedy z jednego miejsca na drugie się przenoszą, albo téż w ten czy ów sposób w skutek pewnych przypadkowych wydarzeń wchodzą z sobą w związek, poczytywano za zbyt mało znaczące, mówiąc o nieb mimochodem tylko, lub nawet całkiém je odrzucając. Nici te są wprawdzie cienkie i odosobnione, ale przenikają one przecież całą sztukę i trzymają w kupie to, coby się bez nich rozpadło, i rozpada się istotnie, jeśli się je odetnie, mniemając, że się zrobiło co potrzeba, kiedy się ich końce pozostawiło.
Do tych stosunków zewnętrznych liczę: rozruchy w Norwegii, wojnę z młodym Fortinbrasem, poselstwo do starego stryja, załagodzenie rozterki, wyprawę młodego Fortinbrasa do Polski i jego powrót przy końcu; — podobnież powrót Horacya z Witenbergi, chęć Hamleta udania się tamże, podróż Laertesa do Francyi, jego przyjazd, wysłanie Hamleta do Anglii, niewolę jego u rozbójników morskich, śmierć dwu dworzan w skutek listu Uryaszowego: wszystko to są okoliczności, które wzdłuż i wszerz mogą rozciągnąć romans, ale które nadzwyczajnie szkodzą jedności téj sztuki, zwłaszcza, że bohater nie zna planu, i w najwyższym stopniu są wadliwe.
— Tak mówiącego słucham chętnie! — zawołał Serio.
— Nie przerywaj mi pan — odparł Wilhelm — nie mógłbyś mię pan chwalić ciągle. Błędy te są jak czasowe podpory budynku, których nie powinno się odejmować, nie podłożywszy wprzód twardego muru. Moim tedy zamiarem jest nie tykać zgoła owych pierwszych wielkich sytuacyj, lecz je, ile się tylko da, zachować zarówno w całości jak w szczegółach; te zaś zewnętrzne, odosobnione, rozproszone i rozpraszające motywy wszystkie odrazu odrzucić i zamiast nich użyć jednego-jedynego.
— A. to jakiego? — zapytał Serio, podnosząc się ze swego spokojnego siedzenia.
— On znajduje się już w saméj sztuce — odrzekł Wilhelm — robię z niego właściwy tylko użytek. Są to rozruchy w Norwegii.
Oto masz pan mój plan do oceny. Po śmierci starego Hamleta Norwegowie, najpierw zawojowani, burzą się. Namiestnik tameczny wysyła syna swego, Horacya, dawnego kolegę Hamleta, kolegę wyróżniającego się od innych dzielnością i roztropnością, do Danii, by nastawa! na uzbrojenie floty, które za nowego króla, oddanego rozpuście, postępuje bardzo opieszale. Horacyo zna starego króla; gdyż uczestniczył w ostatnich jego bitwach, a nawet był u niego w łaskach; w skutek tego pierwsza scena z duchami nic nie straci.
Nowy król daje potém posłuchanie Horacyowi i posyła Laertesa do Norwegii z wiadomością, że flota niebawem przypłynie; tymczasem Horacyo otrzymuje rozkaz przyśpieszenia jéj uzbrojenia; matka zaś nie chce zezwolić, by Hamlet udał się z Horacyem na morze, jak sobie tego życzył.
— Bogu dzięki! — zawołał Serio — to i pozbędziemy się Witenbergi i uniwersytetu, które mi zawsze były kamieniem obrazy.
Myśl pańską uważam za bardzo dobrą; gdyż prócz dwu jedynie dalekich obrazów, Norwegii i floty, widz nie potrzebuje sobie nic więcéj wystawiać; resztę widzi już, reszta przed nim się dzieje, gdy w przeciwnym razie wyobraźnia jego musiałaby się błąkać po całym świecie.
— Łatwo pan zgadniesz — odrzekł Wilhelm — jak teraz mogę utrzymać w kupie i resztę. Kiedy Hamlet odkrywa Horacyowi występek swego ojczyma, radzi mu on pojechać wraz z nim do Norwegii, zapewnić sobie wojsko i ze zbrojną ręką powrócić.
A że Hamlet staje się zbyt niebezpiecznym dla króla i królowej, nie mają oni łatwiejszego środka pozbycia się go, jak wysłać go na flotę i dać mu za szpiegów Rosenkranza i Gildensterna; a ponieważ tymczasem Laertes powrócił, ten zapalony aż do skrytobójstwa młodzieniec będzie za nim wysłany. Flota z powodu niepomyślnego wiatru ruszyć nie może; Hamlet raz jeszcze wraca; jego wędrówkę przez cmentarz może da się szczęśliwie umotywować; jego spotkanie się z Laertesem u grobu Ofelii jest wielkim niezbędnym momentem. Potém niech król rozważy, iż lepiéj jest pozbyć się Hamleta natychmiast; uroczystość odjazdu, pozornego pogodzenia się z Laertesem, odprawia się wspaniale, przyczem odbywają się igrzyska rycerskie a Hamlet i Laertes walczą z sobą.
Bez czterech trupów nie mogę zakończyć sztuki; nikt nie powinien pozostać. Ponieważ przywróconém zostaje ludowi prawo wyboru, Hamlet umierając daje swój glos za Horacyem.
— Daléjże — odrzekł Serio — siadaj pan coprędzej i opracuj sztukę; pomysł pochwalam w zupełności; żeby tylko ochota nie wystygła.




ROZDZIAŁ PIĄTY.


Wilhelm oddawna już zajmował się tłómaczeniem Hamleta; posługiwał się przytém ładną pracą Wielanda, za pośrednictwem któréj najpierw poznał on wogóle Szekspira. Co w niéj było opuszczonem, to dodawał i tym sposobem przyszedł do posiadania egzemplarza całkowitego w chwili, kiedy co do obrobienia jakotako zgodził się z Serlem. Zaczął tedy według swego planu wyjmować i wtrącać, dzielić i łączyć, zmieniać a często znów przywracać, co zmienił; gdyż jakkolwiek był zadowolony z pomysłu swojego, zawsze mu się przy wykonaniu go wydawało, że oryginał bądź-co-bądź ulega zepsuciu.
Ukończywszy robotę, odczytał ją Serlowi i reszcie towarzystwa.
Okazali się bardzo zadowoleni; zwłaszcza Serio zrobił niéjednę przychylną uwagę.
— Bardzo trafnie zauważyłeś pan — mówił on między innemi — że sztuce téj towarzyszą zewnętrzne okoliczności, lecz muszą być prostszemi, niż je nam dał wielki poeta. Co się dzieje po za teatrem, czego widz nie widzi, co musi sobie wyobrażać, to jakby plan tylny, przed którym grające figury się poruszają. Jeden wielki widok na flotę i Norwegię wyjdzie sztuce na dobre; gdyby się go zupełnie usunęło, tobyśmy mieli tylko scenę rodzinną, i nie przedstawiłby się w całéj godności swojéj rozległy pomysł, że tu ginie cały dom królewski wskutek zbrodni i wszeteczeństw wewnętrznych. Ałe gdyby znowu ów plan tylny pozostał różnorodnym, ruchomym, zmąconym; toby wyrządził krzywdę wrażeniu figur.
Wilhelm stanął znów po stronie Szekspira, wykazując, że pisał on dla wyspiarzy, dla Anglików, którzy w planie tylnym przywykli widzieć tylko okręty i podróże morskie, brzegi Francyi i korsarzów, i że to, co dla nich jest czemś zupełnie zwykłem, nas już wprawia w roztargnienie i zamieszanie.
Serio musiał ustąpić i obaj na to się zgodzili, że ponieważ sztuka ma pójść przecie na teatr niemiecki, to ten poważniéjszy, prostszy plan tylny najlepiéj będzie dostrojony do naszych wyobrażeń.
Role już dawniéj rozdano; Poloniusza objął Serio; Aurelia — Ofelię; Laertes był już wskazany swoją nazwą; młody, przysadkowaty, wesoły, nowo przybyły młodzieniec otrzymał rolę Horacya; tylko co do króla 1 ducha znajdowano się w niéjakim kłopocie.
Dla obu ról był tam tylko stary zrzęda. Serio proponował pedanta na króla, ale Wilhelm opierał się temu bardzo stanowczo.
Nie można się było zdecydować.
Daléj Wilhelm pozostawił w swéj sztuce obie role Rosenkranza i Gildensterna.
— Dlaczegoś pan nie złączył ich w jedne? — zapytał Serio — toż skrócenia tego tak łatwo dokonać.
— Niech mię Bóg strzeże od takich skróceń, które zarazem szkodzą sensowi i efektowi! — odparł Wilhelm. — To, czem są ci dwaj ludzie i co robią, nie może być przedstawioném przez jednego. W takich drobnostkach okazuje się wielkość Szekspira.
To ciche pojawianie się, to uniżanie się i mydłkowanie, to potakiwanie, to schlebianie i głaskanie, ta zwrotność, to wyślizgiwanie się, ta ogólnikowość i czczość, to prawnicze szelmostwo, ta nieudolność; jakże to wszystko może być wyrażone przez jednego człowieka? Powinnoby ich być przynajmniéj tuzin, gdyby się ich mieć mogło; gdyż są oni czemś tylko w towarzystwie, są oni towarzystwem, a Szekspir był bardzo skromnym i roztropnym, kiedy dwom tylko takim przedstawicielom występować kazał. Prócz tego potrzebuję ich w opracowaniu swojem jako pary, która kontrastuje z jednym dobrym, doskonałym Horacyem.
— Rozumiem pana — rzekł Serio — damy sobie jakoś rady.
Jednego damy Elmirze (tak nazywano starszą córkę zrzędy); to nie zaszkodzi, że dobrze wyglądają, a ja tak te lalki wystroję i wytresuję, że będzie aż miło.
Filina cieszyła się niezmiernie, że miała grać księżnę w małéj komedyjce.
— Tak zrobię to naturalném — zawołała — że się coprędzej za drugiego wychodzi, kiedy się pierwszego nadzwyczajnie kochało!...
Spodziewam się, że pozyskam ogromne oklaski, a każdy mężczyzna zapragnie stać się trzecim.
Aurelia, słuchając takich słów, twarzą wyrażała niezadowolenie; jéj niechęć do Filiny wzmagała się z dniem każdym.
— Wielka-to szkoda — rzekł Serio — że nie mamy baletu; bobyś mi pani musiała ze swoim pierwszym i drugim mężem zatańczyć pas des deux, a stary zasypiałby według taktu, a nóżki i łydeczki pani nadzwyczaj-by się mile zachowywały tam w tyle na teatrze dziecinnym.
— O moich łydeczkach wiesz pan niewiele — odparła drwiąco — a co do moich nóżek — zawołała, sięgając rączo pod stół, wydobywając swoje pantofelki i kładąc je obok siebie przed Serlem — oto są kopytka i proszę pana wynaleźć zgrabniéjsze...
— Pani wzięła na seryo! — odrzekł, patrząc na ładne półbuciki. — Z pewnością, nie łatwo możnaby zobaczyć coś wdzięczniéjszego.
Była to robota paryska; Filina otrzymała je w podarunku od hrabiny, damy sławnéj ze swéj pięknéj nogi.
— Powabna rzecz! — zawołał Serio — serce mi skacze, gdy na nie patrzę.
— Co za konwulsye! — rzekła Filina.
— Nic nie przewyższy pary pantofelków tak delikatnéj pięknéj roboty — mówił Serio — lecz ich dźwięk jest jeszcze powabniéjszy od ich widoku.
Podniósł je i opuszczał je kolejno, jeden po drugim na stół kilka razy.
— Co to ma znaczyć? Połóż je pan! — zawołała Filina.
— Mamże powiedzieć? — odparł z udaną skromnością i chytrą powagą — my starzy kawalerowie, którzy w nocy po większéj części bywamy sami, a przecie jak inni ludzie boimy się i w ciemności tęsknimy za towarzystwem, zwłaszcza w karczmach i obcyeh miejscach, gdzie niezupełnie jakoś swojo, uważamy za rzecz pocieszającą, kiedy jakieś poczciwe dziecko chce nam dotrzymywać towarzystwa i obecności. Noc; leży się w łóżku, słychać szmer, drży się; drzwi się otwierają, poznaje się miły piskliwy głosik, coś się wkrada, kotary szeleszczą, klip! klap! pantofle spadają i huź! już się nie jest samym. Ach, przyjemny, jedyny dźwięk, kiedy obcaski o podłogę uderzają! Im są zgrabniéjsze, tém dźwięk ich delikatniéjszy. Niech sobie mówią o Filomeli, o szemrzących strumykach, o szumie wiatrów i o wszystkiém, co kiedykolwiek grało i świszczało, ja pozostanę przy klip! klap! Tak, klip! klap! to najpiękniéjszy temat do ronda, którego się ciągle od początku słuchać pragnie, Filina wzięła mu z rąk pantofle i rzekła: — Jakżem je wykoszlawiła! Są dla mnie zbyt szerokie.
Potém bawiła się niemi i tarła je podeszwami.
— Jakże się to rozgrzewa! — zawołała, przykładając jednę podeszew do policzka; następnie potarła ją mocno i zwróciła ją w stronę Seria.
Ten dobrodusznie chciał się przekonać o cieple, a ona: klip! klap! zawołała, wymierzając mu obcasem tęgie uderzenie, tak, że on z krzykiém cofnął rękę.
— Nauczę was myśleć przy moich pantoflach o czemś inném — rzekła Filina śmiejąc się.
— A ja cię nauczę zwodzić starych ludzi jak dzieci! — odkrzyknął Serio; poczem poskoczył, objął ją gwałtownie i ukradł jéj niéjednego całusa, a ona każdy z nich dawała z poważnym oporem kunsztownie wymódz na sobie.
Wskutek szamotania się opadły długie jéj włosy i obwinęły się wokoło grupy; krzesło przewróciło się na podłogę, a Aurelia, obrażona do żywego tą pustotą, wstała z obrzydzeniem.




ROZDZIAŁ SZÓSTY.


Lubo przy nowém opracowaniu Hamleta kilka osób odpadło, liczba ich wszakże wciąż jeszcze pozostała bardzo znaczną, a towarzystwo nie wystarczało niemal.
— Jeżeli tak pójdzie daléj — rzeki Serio — to i nasz sufler będzie musiał wyjść ze swéj dziury, z nami się złączyć i zostać osobą.
— Nieraz już podziwiałem go na jego stanowisku — odparł Wilhelm.
— Nie sądzę, żeby można było mieć doskonalszego podpowiadacza — rzekł Serio. — Żaden widz nigdy go nie posłyszy; my na scenie chwytamy każdą zgłoskę. On jakby wytworzył sobie ku temu głos właściwy i jest niby duchem, który nam w potrzebie zrozumiale podszeptuje. Czuje on, jaką część swéj roli zna doskonale aktor, i zdaleka już przewiduje, kiedy go zawiedzie pamięć. W niektórych wypadkach, kiedym zaledwie mógł odczytać rolę, podpowiadał mi słowo po słowie, i grałem z powodzeniem; ma on przecie swoje dziwactwa, któreby każdego innego uczyniły nieużytecznym: bierze tak serdeczny udział w sztukach, że ustępy patetyczne, nie deklamuje wprawdzie, ale wygłasza z głębokiém uczuciem. Tym narowem niéjednokrotnie w błąd mię wprowadził.
— A mnie znowu — rzekła Aurelia — inném dziwactwem swojem zmusił raz zatrzymać się w miejscu bardzo niebezpieczném.
— Jakże się to stać mogło wobec jego baczności? — zapytał Wilhelm.
— W niektórych miejscach — odparła Aurelia — bywa tak wzruszonym, że płacze rzewnemi łzami i na czas jakiś traci zupełnie przytomność; a nie są to właściwie tak zwane wzruszające miejsca, co go w ten stan wprawiają; są to, jeśli tylko jasno wyrazić nie potrafię, piękne miejsca, z których czysty duch poety przegląda jakby z jasnych otwartych oczu, miejsca, wobec których my artyści doznajemy conajwyżéj radości, a na które tysiące ludzi zgoła nie zważa.
— I dlaczegóż z tak wrażliwą duszą nie ukazuje się na scenie? — Głos ochrypły i sztywna postawa wykluczają go z widowni, a jego hipochondryczna natura — z towarzystwa — odparł Serio. — Ileż to ja trudu zadałem sobie, by go do siebie przyzwyczaić! a jednak napróżno. Czyta wybornie, jak nikt inny, o ile doświadczyłem; nikt nie zachowuje tak jak on delikatnéj linii granicznéj między deklamacyą a uczuciowem recytowaniem.
— Znalazłem! — zawołał Wilhelm — znalazłem! co za szczęśliwe odkrycie! Mamy tedy aktora, który nam wypowie ustęp o srogim Pirrusie! — Trzeba mieć tyle namiętności co pan — odparł Serio — aby wszystko zużytkować dla swego zamiaru.
— Oczywiście, byłem niezmiernie stroskany — zawołał Wilhelm — żeby tego miejsca nie wypadło opuścić; przez coby cała sztuka chromała.
— Nie mogę tego zrozumieć — rzekła Aurelia.
— Mam nadzieję, że niebawem podzielisz pani moje zdanie — odparł Wilhelm. — Szekspir wprowadza przybyłych aktorów z podwójnym zamiarem. Najpierw człowiek, który deklamuje z tak wielkiém wzruszeniem o śmierci Pryama, wywiera głębokie wrażenie na samym królewiczu, czulszém robi sumienie wahającego się młodzieńca; tym sposobem scena ta staje się przygrywką do tej, w któréj maleńkie widowisko tak silnie oddziaływa na króla. Hamlet czuje się zawstydzonym przez aktora, który bierze tak wielki udział w cudzem, ba, w zmyśloném cierpieniu; a wskutek tego powstaje w nim natychmiast myśl uczynienia w tenże sam sposób próby na sumieniu swego ojczyma. Co to za wspaniały monolog, którym się kończy akt drugi! Jakże się cieszę na myśl, że go będę wygłaszał: „O jakiż ze mnie nikczemnik, jaki podły niewolnik! Czyż to nie jest zgrozą, że ten-tu aktor jedynie wskutek zmyślenia, wskutek snu namiętności tak umie nagiąć swą duszę wedle swéj woli, że jéj dzia łanie bladością pokrywa jego oblicze: łzy w oku! zamęt w ruchach! glos złamany! cała jego istota przeniknięta jedném uczuciem; i to wszystko o nic — o Hekubę! Czemże jest Hekuba dla niego albo on dla Hekuby, żeby aż płakał z jéj powodu?“ — Żebyśmy tylko potrafili tego człowieka wprowadzić na scenę! — rzekła Aurelia.
— Musimy go — odparł Serio — wprowadzać powoli. Na próbach niech czyta to miejsce, a my powiemy, że oczekujemy na aktora, co ma je grać, a tak zobaczymy, jakby się do niego zabrać.
Gdy się pod tym względem zgodzili, przeszła rozmowa na d ucha. Wilhelm nie chciał przystać na danie pedantowi roli żyjącego króla, żeby zrzęda mógł grać ducha; sądził natomiast, że trzeba będzie poczekać jeszcze czas jakiś, zanim się nie zgłosi trochę więcéj aktorów, a pomiędzy niemi może się znajdzie stosowna osobistość.
Można tedy sobie wyobrazić, jak się zdziwił Wilhelm, kiedy wieczorem pod adresem swego nazwiska teatralnego, znalazł na swym stole zapieczętowany następny bilecik, kreślony dziwnym charakterem: „Jesteś, o rzadki młodzieńcze, w wielkim, jak wiemy, kłopocie.
Ledwie łudzi znajdujesz do swego Hamleta, a cóż dopiéro duchów! Gorliwość twoja zasługuje na cud; cudu dokonać wprawdzie nie możemy, ale stanie się coś cudownego. Jeżeli masz zaufanie, to w oznaczonej godzinie duch się zjawi! Bądź odważny i pozostań pewnym siebie. Nie potrzeba odpowiedzi; o postanowieniu twojem dowiemy się“.
Z tym dziwnym listem pośpieszył do Seria, który raz i drugi go odczytał a w końcu z zafrasowaną miną powiedział, że to rzecz ważna, że trzeba się dobrze namyśleć, czy można i czy należy się na to odważyć.
Rozmawiali długo za i przeciw; Aurelia milczała i od czasu do czasu uśmiechała się, a kiedy po kilku dniach znów o tém była mowa, dała dość wyraźnie do zrozumienia, że uważa to za żart ze strony Seria. Prosiła Wilhelma, żeby się przestał niepokoić i oczekiwał ducha cierpliwie.
Wogóle był Serio w najlepszym humorze; odchodzący bowiem aktorowie starali się grać jaknajlepiej, żeby ich było za co żałować; a z ciekawego oczekiwania na nowe towarzystwo mógł się spodziewać także jaknajlepszego przyjęcia.
A i przestawanie z Wilhelmem wywarło nań wpływ pewien. Zaczął mówić więcéj o sztuce, boć ostatecznie był on przecie Niemcem, a naród ten chętnie zdaje sobie sprawę z tego, co robi. Wilhelm zapisał sobie niéjednę z takich rozmów; a że opowiadanie nie może tu być tak często przerywanem, podamy takie dramaturgiczne rozprawki przy innej sposobności dla tych z czytelników naszych, co się tém interesują.
Szczególniéj wesołym był Serio pewnego wieezord, mówiąc, jak on zamierza przedstawić rolę Poloniusza.
— Obiecuję tą rażą — rzekł on — bardzo godnego człowieka wystrychnąć na dudka; należyty spokój i pewność, czczość i nadętość, uprzejmość i niesmaczność, swobodę i uległość, dobroduszną chytrość i kłamaną prawdę, wszystko w swojem miejscu oddam bardzo powabnie. Takiego siwego, uczciwego, wytrwałego, czasowi służącego pół-łotra jaknajdworniéj postaram się przedstawić i wygłosić, a w tém niezłą mi wyświadczą przysługę trochę ostre i grube rysy pędzla autora naszego. Będę mówił jak książka, jeśli się przygotuję, a jak głupiec, kiedy będę w dobrem usposobieniu. Będę płaskim, ażeby każdemu bakę świecić, a zawsze tak zręcznym, żeby nie spostrzegać, iż mię ludzie na fundusz biorą. Rzadko którą rolę wziąłem z taką ochotą i frantostwem.
— Żebym-to ja po mojéj tyle spodziewać się mogła! — rzekła Aurelia. — Nie mam ani dosyć młodości, ani dość miękkości, by się w tym charakterze utrzymać. Jedno wiem tylko, niestety: uczucie, — które Ofelię przytomności pozbawia, nie opuści mię.
— Nie myślimy brać tego dosłownie — odparł Wilhelm — bo właściwie pragnienie moje grać Hamleta przy każdem studyowaniu sztuki najgorzej mię w błąd wprowadzało. Im bardziéj się wpatruję w swą rolę, tym mocniéj się przekonywam, że w całéj postaci mojéj niema ani jednego rysu fizyognomii, jaką Szekspir daje swemu Hamletowi. Kiedy sobie dobrze rozważę, jak ściśle się wszystko wiąże w roli, to ledwie dowierzam, bym mógł choć znośne wywołać wrażenie.
— Wstępujesz pan w zawód aktorski z wielką sumiennością — odrzekł Serio. — Aktor zastosowuje się do roli, jak może, a rola przylega do niego, jak musi. Ale jakżeż-to Szekspir narysował swego Hamleta? Czyż on do pana tak bardzo niepodobny? — Przedewszystkiém Hamlet jest blondyném — odpowiedział Wilhelm.
— To mi się wydaje wyszukaném — rzekła Aurelia. Skąd pan to wyprowadza.
— Jako Duńczyk, jako mieszkaniec północy jest on blondyném od urodzenia i ma niebieskie oczy.
— Czyżby Szekspir wspominał o tem? — Wyraźnie wypowiedzianém nie znajduję tego, ale w związku z innemi miejscami wydaje mi się to rzeczą niezaprzeczoną. Fechtunek cięży mu, pot spływa mu z twarzy, a królowa powiada: on jest tłusty, niechże odetchnie. Czyż można go sobie wystawić tu inaczéj jak blondyném i o dobrej tuszy? boć bruneci rzadko za młodu są w tym wypadku. A czyż jego bujająca melancholia, jego miękka żałoba, jego brak stanowczości w czynie nie lepiéj zgadza się z taką postacią, niż gdy sobie wyobrazicie smukłego młodzieńca o ciemnych puklach, od którego oczekuje się więcéj stanowczości i zwinności? — Psujesz mi pan wyobraźnię — zawołała Aurelia — precz mi z pańskim tłustym Hamletem! nie przedstawiaj nam pan swego opasłego królewiczal Daj nam pan raczéj jakieś ąuiproąuo, któreby nas zajęło, któreby nas wzruszyło. Intencya autora nie tyle nas obchodzi, co nasze zadowolenie, a my pożądamy powabu, który nam jest spółrodnym.




ROZDZIAŁ SIÓDMY.


Pewnego wieczoru spierało się towarzystwo, co zasługuje na pierwszeństwo: romans czy dramat? Serio upewniał, że to spór daremny, nie prowadzący do niczego; i ten i tamten mogą być w swoim rodzaju wybornemi, byleby tylko trzymały się w granicach swego gatunku.
— Ja sam nie mam jeszcze o tém dostatecznie jasnego pojęcia — powiedział Wilhelm.
— A któż je ma? — odparł Serio — a przecież warto byłoby cokolwiek dokładniéj ze sprawą tą się zapoznać.
Rozmawiali dużo tak i owak, a w końcu takim był mniéj więcéj wynik ich rozprawy: Zarówno w romansie jak w dramacie widzimy ludzką naturę i działanie. Różnica pomiędzy temi dwoma rodzajami poezyi polega nietylko na formie zewnętrznej, nietylko na tém, że w jednym osoby mówią same, a w drugim zazwyczaj o nich się opowiada. Niestety, wiele dramatów są tylko dyalogowanemi romansami, a nie byłoby rzeczą niemożliwą napisać dramat w listach.
W romansie powinny być przeważnie przedstawiane nastroje i zdarzenia, w dramacie — charaktery i czyny. Romans musi postępować powoli, a nastroje figury głównéj muszą w jakikolwiekbądź sposób wstrzymywać popęd całości ku rozwojowi. Dramat powinien pośpieszać, a charakter figury głównéj musi zdążać ku rozwiązaniu i jedynie być wstrzymywanym. Bohater romansu musi być biernym, a przynajmniéj nie w wysokim stopniu czynnym; od dramatycznego wymaga się działania i czynu. Grandison, Klaryssa, Pamela, Wikary Wekfildzki, Tom Jones są przecie jeżeli nie biernemi, to opóźniającémi rozwój osobami, a wszystkie zdarzenia bywają modelowane w pewnéj mierze według ich nastrojów. W dramacie bohater nic nie modeluje według siebie; wszystko mu stawia opór, a on uprząta i usuwa przeszkody ze swéj drogi, albo téż im ulega.
Zgodzono się także na to, że w romansie można zezwolić na grę przypadku, ale że tenże musi być kierowanym i prowadzonym przez nastroje osób; że natomiast los, który ludzi, bez ich przyczynienia się, wskutek niezależnych zewnętrznych okoliczności pcha ku nieprzewidzianej katastrofie, może mieć miejsce tylko w dramacie; że przypadek może wywoływać sytuacye patetyczne, lecz nigdy tragicznych; że przeciwnie los musi być zawsze strasznym a staje się tragicznym w znaczeniu najwyższém, kiedy winne i niewinne, a od siebie wzajem niezależne czyny wprowadza w nieszczęsne zagmatwanie.
Roztrząsania te naprowadziły znowuż na cudnego Hamleta i na właściwości téj sztuki.
— Bohater — mówiono — posiada właściwie także tylko nastroje; zdarzenia-to jedynie ku niemu się zwracają, a z tego względu ma ta sztuka eoś z rozciągłości romansu: ale ponieważ los nakreślił plan, ponieważ sztuka rozpoczyna się od straszliwego czynu, a bohater wciąż naprzód jest popychany ku straszliwemu czynowi: więc jest ona tragiczną w najwyższém znaczeniu i nie znosi żadnego innego zakończenia prócz tragicznego.
Miała się tedy odbyć próba czytana, którą Wilhelm uważał właściwie za uroczystość. Zgóry skolacyonował on role, tak, że z téj strony nie mogło być żadnego uchybienia. Wszyscy aktorowie byli obeznani ze sztuką, to téż starał się tylko przed rozpoczęciem przekonać ich o ważności próby czytanej.
— Jak się wymaga od każdego muzyka — mówił on — ażeby do pewnego przynajmniéj stopnia mógł grać z nut; tak téż powinien każdy aktor, ba, każdy dobrze wychowany człowiek ćwiczyć się w czytaniu bez przygotowania, by natychmiast zdołał pochwycić charakter danego dramatu, poematu, opowieści i wygłosić je biegle.
Uczenie się na pamięć nic nie pomoże, jeżeli aktor nie wniknął wpierw w ducha i myśl dobrego pisarza; litera nic nie zdziała.
Serio zapewniał, że będzie względnym na każdej innej próbie, nawet na próbie jeneralnej, jeśli próba czytana odbędzie się z należytem zrozumieniem; bo zazwyczaj — powiadał — niema nic zabawniéjszego, jak kiedy aktorzy mówią o studyowaniu; to mi tak wygląda, jak kiedy wolni mularze mówią o robotach.
Próba odbyła się według życzenia i można powiedzieć, że sława i dobre przyjęcie towarzystwa ugruntowały się na tych kilku dobrze zużytych godzinach.
— Dobrześ pan zrobił, mój przyjacielu — rzekł Serio, gdy znów zostali sami — przemawiając tak poważnie do naszych spółpracowników; chociaż się lękam, że chyba nie spełnią oni życzeń pańskich.
— Dlaczego? — zapytał Wilhelm.
— Zauważyłem — odparł Serio — że lubo łatwo jest wprawić w ruch wyobraźnię ludzi, lubo chętnie słuchają baśni, to przecież rzadko się zdarza znaleźć wśród nich pewien rodzaj wyobraźni produkcyjnej. Wśród aktorów rzuca się to w oczy. Każdy jest wielce zadowolony, gdy bierze piękną, godną pochwały, błyskotliwą rolę; lecz rzadko kto czyni coś więcéj nad postawienie się z zadowoleniem wlasném na miejscu bohatera, przyczem wcale się o to nie troszczy, czy téż go ktokolwiek za niego weźmie. Pojmować atoli żywo, co sobie autor w sztuce zamierzył, co trzeba odjąć ze swéj indywidualności, aby roli uczynić zadość; jakim sposobem za pośrednictwem własnego przeświadczenia, że się jest całkiém innym człowiekiém, można pozyskać także widza dla takiego przeświadczenia; jakim sposobem wewnętrzną prawdą potęgi przedstawienia przemienić te deski w świątynie a te tektury w lasy: to niewielu jest danem. O téj wewnętrznej sile ducha, przez którą jedynie widz omamionym bywa, o téj kłamanej prawdzie, która sama tylko wywołuje efekt, przez którą wyłącznie osiąga się złuda, o tém wszystkiém któż ma pojęcie? — Ależ nie nastawaj pan zbytecznie na wnikanie w ducha i wrażenie! Najbezpieczniéjszym środkiém jest, jeśli przyjaciołom naszym wyjaśnimy z początku spokojnie znaczenie litery i otworzymy im rozum. Kto ma zdolności, podąży potém sam ku pomysłowemu i pełnemu uczucia wyrażeniu; a kto ich nie ma, nigdy przynajmniéj nie zagra i nie zadeklamuje całkiém fałszywie. Co do mnie, zarówno u aktorów, jak i wogóle, nie znam szkodliwszej zarozumiałości nad tę, kiedy ktoś rości sobie pretensye do ducha, zanim mu litera stała się zupełnie wyraźną i zrozumiałą.




ROZDZIAŁ ÓSMY.


Wilhelm przyszedł na pierwszą próbę teatralną bardzo wcześnie i znalazł się na deskach sam. Miejsce to zadziwiło go i przywołało najcudniéjsze wspomnienia. Dekoracya leśna i wiejska stała tu zupełnie tak, jak na scenie jego miasta rodzinnego i to właśnie również na próbie, kiedy mu w ów dzień Maryanna wyznała gorącą swą miłość i przyrzekła mu pierwszą noc szczęśliwą. Chaty wieśniaków podobne były do siebie w teatrze tak samo jak na wsi; prawdziwe słońce poranne oświetlało, poprzez napół otwartą okiennicę wpadając, część ławki, która przy drzwiach źle była przymocowana; tylko niestety, nie świeciło tak, jak wówczas, na łonie i piersiach Maryanny. Usiadł, zamyślił się nad tą dziwną zgodnością i jakby miał przeczucie, że może na tém miejscu ujrzy ją niebawem znowu. Ach, a to było tylko poprostu sztuczką końcową, do któréj dekoracye te należały, dawaną wówczas bardzo często w teatrze niemieckim...
Przerwali mu te rozmyślania inni nadchodzący aktorzy, z któremi zjawili się téż razem dwaj przyjaciele teatru i garderoby i powitali Wilhelma z zapałem. Jeden z nich był niéjako przybocznym pani Melina; drugi zaś — zupełnie szczerym miłośnikiém sztuki aktorskiej, a obaj w tym rodzaju, jakich sobie każde dobre towarzystwo życzyć może przyjaciół. Trudno było powiedzieć, czy teatr więcéj znali, czy lubili. Lubili go zanadto, ażeby go znać dobrze; znali go dosyć, aby dobre cenić a złe potępiać. Atoli wobec ich zamiłowania mierność nie była dla nich rzeczą nieznośną, a wspaniała rozkosz, z jaką się dobrem nasycali przed wystawieniem i po niem, nie da się wyrazić słowami. Strona mechaniczna sprawiała im radość, duchowa zachwycała ich, a ich zamiłowanie tak było wielkiém, że nawet pokawałkowana próba wprawiała ich w pewien rodzaj złudzenia. Braki, zdawało się, umykały wciąż w dal przed niemi, a dobre rzeczy dotykały ich jak przedmiot rzeczywisty. Jedném słowem byli miłośnikami, jakich w zawodzie swoim życzy sobie artysta. Najmilsza ich wędrówka prowadziła z kulis na parter, z parteru do kulis; najprzyjeraniéjszém miejscem pobytu — garderoba, najpilniéjszém zajęciem poprawiać cośkolwiek w postawie, ubraniu, wygłaszaniu i deklamacyi aktorów, najżywszą ich rozmową — o sprawionym efekcie, a najustawiczniéjszém usiłowaniem — żeby aktor wciąż był uważnym, czynnym i skrupulatnym, żeby mu zrobić coś dobrego lub miłego i sprawić towarzystwu tę i owę przyjemnostkę bez marnotrawstwa. Oni dwaj wyjednali dla siebie wyłączne prawo ukazywania się na scenie na próbach i przedstawieniach. Co do wystawienia Hamleta, nie we wszystkich punktach zgadzali się z Wilhelmem; tu i owdzie ustępował im, po większéj jednak części utrzymywał się przy swem zdaniu; a wogólności rozmowy te wielce się przyczyniły do wykształcenia jego smaku. Dał on poznać obudwu przyjaciołom, jak wielce ich ceni; oni natomiast przepowiadali z tych połączonych usiłowań ni mniéj, ni więcéj, jak nową epokę dla teatru niemieckiego.
Obecność tych obu mężów na próbach była bardzo użyteczna.
Mianowicie przekonali oni naszych aktorów, że na próbie potrzeba ustawicznie łączyć postawę i akcyę z mową i wszystko przez przyzwyczajenie jednoczyć mechanicznie tak, jak się to zamierza pokazać na przedstawieniu. Zwłaszcza rękami nie należy na próbie tragiedyi robić byle jakiego poruszenia; aktor tragiczny, który na próbie zażywa tabakę, zawsze przejmuje niepokojem; gdyż najprawdopodobniéj na przedstawieniu w odpowiedniem miejscu brak mu będzie tego niucha. Ba, utrzymywali oni, że nigdy nie należy robić próby w butach, jeżeli rolę trzeba grać w trzewikach. Nic atoli, wedle ich zapewnienia, bardziéj ich nie bolało, jak to, kiedy kobiety na próbach chowały ręce w fałdy swych sukien.
Prócz tego wskutek zachęty tych mężów stało się jeszcze coś bardzo dobrego, mianowicie, że wszyscy mężczyźni nauczyli się obrotów wojskowych.
— Ponieważ znajduje się tak dużo ról wojskowych — powiadali — niema widoku smutniéjszego nad ludzi, nie okazujących najmniéjszéj wprawy, gdy im się potrzeba snuć po scenie w mundurze pułkownika lub majora.
Wilhelm i Laertes pierwsi poddali się pedagogice podoficera a przytém w dalszym ciągu z wielkiém natężeniem prowadzili swe ćwiczenia szermierskie.
Tyle-to trudu zadawali sobie dwaj mężowie w wykształceniu towarzystwa, które się tak szczęśliwie dobrało. Troszczyli się o przyszłe zadowolenie publiczności, gdy ta od czasu do czasu podkpiwała z ich tak wyraźnego amatorstwa. Nie wiedziano, jak dalece należała się im wdzięczność, zwłaszcza że nie zaniedbywali wdrażać często aktorom téj głównéj zasady, iż przedewszystkiém jest ich obowiązkiém mówić głośno i zrozumiale. Znaleźli co do tego więcéj oporu i niechęci, niż zrazu myśleli. Po większéj części aktorowie chcieli być słuchanemi tak, jak mówili, a niewielu tylko usiłowało mówić tak, żeby ich słyszéć można było. Niektórzy składali winę na budynek, inni mówili, że przecież nie można krzyczeć, kiedy się mówi naturalnie, tajemnie lub czule.
Nasi przyjaciele teatru, mając cierpliwość niewysłowioną, starali się wszelkiemi sposobami rozplątać to zamieszanie i zapobiedz temu uporowi. Nie szczędzili ani racyj, ani pochlebstw i osiągnęli w końcu swój zamiar, przyczem wielce im się przydał dobry przykład Wilhelma. Wyprosił sobie, żeby na próbach siadali po najodleglejszych kątach, a skoro tylko niezupełnie dokładnie rozumieć go będą, żeby stukali kluczem o ławkę. Wygłaszał dobrze, wymawiał toném umiarkowanym, podnosił go stopniowo, ale nie popadał w krzyk nawet w miejscach najgwałtowniéjszych. StukaJ. W, Goethe. Wilhelm Meister. 16 jące klucze przy każdej następnej próbie słychać było coraz mniéj; powoli i inni zezwolili na taką sarnę operacyę, i można było mieć nadzieję, że w końcu sztuka we wszystkich zakątach teatru będzie mogła być rozumiana przez każdego.
Widać z tego przykładu, jak chętnie pragną ludzie osiągnąć cel tylko w sposób własny, ile to potrzeba zabiegów, by im otworzyć pojęcie na to, co się właściwie samo przez się rozumie, i jak to trudno temu, kto pragnie czegoś dokonać, wyjaśnić należycie pierwsze warunki, pod któremi przedsięwzięcie jedynie możliwem stać się może.




ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY.


Prowadzono tedy daléj konieczne przygotowania do dekoracyj, stroju i innych niezbędnych rzeczy. Co do niektórych scen i ustępów miał Wilhelm szczególne przywidzenia, którym Serio ustępował, częścią ze względu na umowę, częścią z przekonania; przytém miał nadzieję pozyskania sobie Wilhelma tą uprzejmością a następnie tym łatwiejszego kierowania nim według swoich zamiarów.
I tak naprzykład: król i królowa mieli przy pierwszém posłuchaniu ukazać się na tronie, dworzanie stać po bokach, a Hamlet w sposób nieznaczący pomiędzy niemi.
— Hamlet — mówił Wilhelm — powinien zachowywać się spokojnie; czarny jego ubiór dostatecznie go już wyróżnia. Powinien raczéj ukrywać się niż się wybijać naprzód. Dopiéro wówczas, gdy posłuchanie się skończy, gdy król rozmawia z nim jak z synem, wtedy niechaj wystąpi i scena potoczy się swoją koleją.
Jednę jeszcze wielką trudność stanowiły dwa obrazy, na które Hamlet w scenie z matką tak gwałtownie się powołuje.
— Powinny one — rzekł Wilhelm — być oba widzialne dla mnie w całéj wielkości naturalnej w głębi pokoju obok drzwi głównych, a mianowicie stary król powinien być w calem uzbrojeniu, tak jak duch, i wisieć po téj saméj stronie, gdzie się tenże ukazuje. Pragnąłbym, ażeby figura prawą ręką przybrała postawę nakazującą, żeby trochę była zwróconą i patrzyła jakby przez ramię, iżby zupełnie upodobniła się do ducha w chwili, gdy ten drzwiami wychodzi. Wywrze to wielki efekt, kiedy w owéj chwili Hamlet spoglądać będzie ku duchowi a królowa na obraz. Ojczym niech będzie przedstawiony w płaszczu królewskim, lecz mniéj świetnym niż tamten.
Było téż kilka innych jeszcze punktów, o których pomówić może się nam zdarzy sposobność.
— Obstajesz pan nieodwołalnie przy tém, żeby Hamlet w końcu umarł? — spytał Serio.
— Jakżeż ja go mogę utrzymać przy życiu — odrzekł Wilhelm — kiedy go cała sztuka pędzi ku śmierci? Mówiliśmy już przecie o tém bardzo obszernie.
— Ale publiczność pragnie mieć go żywym.
— Chętnie jéj dogodzę w czćmkolwiek innem, ale tym razem jest to rzecz niemożliwa. I my pragniemy, żeby pożył dłużéj dzielny użyteczny mąż, umierający na chorobę chroniczną. Rodzina płacze i zaklina lekarza, który go ocalić nie może; a jak on nie zdoła oprzeć się konieczności przyrody; tak i my nie możemy rozrządzać uznaną koniecznością sztuki. Jest to niedorzeczną powolnością dla tłumu, kiedy się w niéj budzi uczucia, jakich ona doznawać pragnie, a nie te, jakich doznawać powinna.
— Kto przynosi pieniądze, może żądać towaru według swego gustu.
— Do pewnego stopnia: atoli wielka publiczność zasługuje, żeby ją szanowano, żeby jéj nie traktowano jak dzieci, którym się chce odebrać pieniądze. Niech w nich budzą zwolna, przez rzeczy dobre, poczucie i smak dla rzeczy dobrych, a będzie wydawała swe pieniądze z podwójném zadowoleniem, gdyż przy takim wydatku nic jéj zarzucić nie może rozsądek, ani sam rozum. Można jéj pochlebiać jak ukochanemu dziecku, pochlebiać, by je poprawić, by je kiedyś do rozumu doprowadzić, a nie jak osobom wpływowym i bogatym, by uwiecznić błąd, który się wyzyskuje.
Obrabiali tak kilka innych jeszcze spraw, odnoszących się zwłaszcza do pytania, coby trzeba było jeszcze w sztuce zmienić, a co ma pozostać nienaruszonem? Nie zapuszczamy się tu daléj w te kwestye, ale może kiedyś przedstawimy samo to nowe opracowanie Hamleta téj części czytelników naszych, któraby się tém zainteresować mogła.




ROZDZIAŁ DZIESIĄTY.


Minęła próba jeneralna, trwała ona nadmiernie długo. Serio i Wilhelm znaleźli jeszcze to i owo do zrobienia; gdyż pomimo znacznego czasu, obróconego na przygotowanie, odłożono nader konieczne urządzenia na ostatnią chwilę.
I tak naprzykład obrazy dwu królów nie były jeszcze gotowe, a scena między Hamletem a jego matką, scena, po któréj spodziewano się tak wielkiego efektu, wyglądała jeszcze bardzo blado, ponieważ nie byli na niéj obecni ani duch, ani jego malowany wizerunek. Serio żartował przy téj sposobności i mówił: — Sliczniebyśmy się doprawdy urządzili, gdyby duch się nie zjawił, gdyby straż walczyła rzeczywiście z powietrzem, a nasz sufler musiał z za kulisy mowę ducha wypowiedzieć.
— Nie odstraszajmy naszego cudownego przyjaciela naszą niewiarą — odparł Wilhelm — przyjdzie on z pewnością w czasie właściwym, zdumiewając zarówno nas jak i widzów.
— Doprawdy — zawołał — cieszyć się będę, jeśli jutro odegra się sztukę; większy ona sprawia nam kłopot, niż sądziłem.
— Ale nikt w świecie nie będzie się cieszył więcéj ode mnie, jeśli jutro sztukę odegramy — zauważyła Filina — chociaż rola moja tak mało mi dolega. Bo wciąż i zawsze słyszéć rozmowę o jednej tylko rzeczy, z czego się przecież nic ważniéjszego nie wywiąże, jeno przedstawienie, które, jak tyle setek innych, zostanie zapomnianem; na to cierpliwość moja nie starczy. Nie róbcież, na miłość Boga, tyle zachodów! Goście, wstając od stołu, mają potém coś do zarzucenia każdej potrawie; ba, kiedy się ich słyszy rozmawiających w domu, to ledwie pojmują, jakim sposobem mogli taką mizeryę wytrzymać. — Pozwól mi wyzyskać porównanie swoje na moję korzyść, piękne dziecko! — odparł Wilhelm. — Pomyśl-no pani, czego natura i sztuka, handel, rzemiosła i przemysł dokonać muszą razem, żeby mogła być wydaną uczta. Ile-to lat musi przepędzić jeleń w lesie, ryba w rzece lub morzu, aż się godną stanie do ukazania się na naszym stole, a ileż to mają do czynienia gospodyni, i kucharka w kuchni! Z jaką niedbałą swobodą spija się po obiedzie troskę najbardziéj oddalonego winiarza, żeglarza, piwniczego, jakgdyby to tak być już musiało. I dlatego mieliby ci wszyscy ludzie nie pracować, nie tworzyć i nie przygotowywać, a gospodarz nie miałby tego wszystkiego starannie zbierać i utrzymywać, że w końcu przyjemność spożycia jest przemijającą? Ależ żadna rozkosz nie jest przemijającą, gdyż wrażenie, przez nią pozostawione, jest trwałe, a co się czyni z pilnością i wytężeniem, to udziela samemu widzowi pewnéj ukrytej siły, o któréj wiedzićć nie można, jak daleko rozciąga swe działanie.
— Mnie to wszystko jedno — odparła Filina — ale i tą rażą musiałam doświadczyć, że mężczyźni zawsze są sami z sobą w niezgodzie. Przy całéj swojéj sumienności i chęci, by nie okaleczyć wielkiego autora, wypuszczacie przecież ze sztuki myśl najpiękniéjszą.
— Najpiękniéjszą? — zawołał Wilhelm.
— Pewnie-że najpiękniéjszą, z któréj sam Hamlet korzyść dla siebie wyciąga.
— I cóż to za myśl? — zapytał Serio.
— Gdybyś pan miał na głowie perukę — odparła Filina — tobym ją panu zdjęła pięknie-ładnie; bo widać potrzeba panu koniecznie rozum otworzyć.
Inni zamyślili się, a rozmowa utknęła. Powstano, było już późno, zdawało się, że chciano się rozejść. Kiedy tak stali niezdecydowani, Filina zaczęła śpiewać piosenkę na nutę bardzo ładną i przyjemną: Niech ustaną smutne śpiewy, Ze samotna bywa noc; Nie, bynajmniéj, piękne dziewy, — Towarzyską jest jéj moc.
Jak niewiastę Bóg mężowi Połowicą raczył dać; Tak pół życia noc stanowi I piękniéjsze pół-to snąć.
Dniem możecież się radować, Co rozkoszy szereg rwie? Dobrze w nim jest baraszkować, Lecz nic więcéj; nie, o! nie! Kiedy zaś w nocnéj godzinie Słodko spada lampy mrok, I z ust do ust rączo płynie Żart i miłość, błądzi wzrok; Kiedy chybkie wolne chłopię, Co zazwyczaj dziko mknie, Przy malutkiéj nieraz stopie Wśród igraszek wstrzyma się; Kiedy słowik zakochanym Piosnką o miłości skrzy; Co więzionym, zatroskanym Jako ach! i biada! brzmi: Z jakże lekkiém serca drżeniem Wsłuchujecie się w ten dzwon, Co dwunastem uderzeniem Daje wam spokoju plon! A więc, gdy ci dzień się dłuży, Zważ to sobie, serce me: Każdy dzionek z trosk ma stróży, Noc zaś ma rozkosze swe.
Skończywszy, lekko się ukłoniła, a Serio głośne dla niéj brawo wykrzyknął. Poskoczyła ku drzwiom i oddaliła się ze śmiechem. Słyszano, jak zbiegając ze schodów, śpiewała i obcasami stukała.
Serio wszedł do bocznego pokoju, a Aurelia zatrzymała się jeszcze chwil kilka przed Wilhelmem, który życzył jéj dobrej nocy, i rzekła: — Jakże ona wstrętna dla mnie! wstrętna mej wewnętrznej istocie, aż do najdrobniéjszych przypadłości. Prawa rzęsa czarna przy włosach blond, i kresa na czole mają dla mnie coś tak niemiłego, coś lak nikczemnego, żebym zawsze chciała o dziesięć kroków od niéj odstąpić. Niedawno w sposób żartobliwy opowiadała, jak ojciec w czasach jéj dzieciństwa rzucił talerzem na głowę, od czego znak do téj pory nosi. Naznaczona bo téż jest dobrze na oczach i czole, żeby się jéj strzeżono. Wilhelm nic nie odpowiedział, Aurelia zaś, jak się zdawało, z większym gniewem mówiła daléj: — Prawie mi niepodobna przemówić do niéj przyjazném grzeczném słowem, tak mocno ją nienawidzę, a przecież ona taka przylepka. Pragnęłabym się jéj pozbyć. I ty, mój przyjacielu, masz niéjaką słabość dla tego stworzenia, zachowanie się, które mię drażni w duszy, względy, które graniczą z szacunkiém, a na które ona, na Boga, nie zasługuje! — Jakąkolwiek jest, winieném jój wdzięczność — odparł Wilhelm — jéj postępowanie warte nagany; jéj charakterowi oddać muszę sprawiedliwość.
— Charakterowi! — zawołała Aurelia. — Czyż pan sądzisz, że* takie stworzenie ma charakter? O, mężczyźni, poznaję was po tem! Takich kobiet jesteście warci! — Czyżbyś miała mię w podejrzenia, przyjaciółko moja? — odparł Wilhelm. — Mogę zdać sprawę z każdej minuty, jaką z nią spędziłem.
— No, no! — rzekła Aurelia — już późno, nie spierajmy się.
Wszyscy jak jeden, jeden jak wszyscy! Dobranoc, mój przyjacielu! dobranoc, mój śliczny ptaku rajski! Wilhelm zapytał, skąd mu przyszedł ten tytuł honorowy.
— Inną rażą — odrzekła Aurelia — inną rażą. Powiadają, jakoby one nie miały wcale nóg, jakoby pływały tylko w powietrzu i żywiły się eterem. Ale to baśń — mówiła daléj — zmyślenie poetyckie. Dobra noc, niechże się panu przyśni co pięknego, jeśli masz szczęście.
Weszła do swego pokoju i pozostawiła go samego; pośpieszył do swéj izdebki.
Wpólgniewny chodził w tę i owę stronę. Żartobliwy, ale stanowczy ton Aurelii obraził go; czuł głęboko, jaką krzywdę mu wyrządziła. Z Filiną nie mógł się obchodzić niechętnie łub niegrzecznie; względem niego w niczem nie zawiniła, a zresztą tak dalekim czuł się od wszelkiéj ku niéj skłonności, że mógł dumnie i mężnie wytrzymać sąd nad sobą samym.
Zamierzał się właśnie rozbierać, pójść do sypialni i odsunąć kotary, gdy ku największemu zdziwieniu swemu zobaczył parę kobiecych pantofelków przed łóżkiém, jeden stał, drugi leżał... Były to pantofle Filiny; poznał je aż nadto dobrze; sądził też, że spostrzega jakiś nieporządek w kotarach, bo, zdawało mu się, jakoby się one poruszały; stał i wpatrywał się pilnie.
Nowe wzruszenie duszy, które poczytywał za gniew, zatamowało mu oddech, po krótkim przestanku, ochłonąwszy, zawołał głosem pewnym: — Proszę wstawać, Filino! Co to ma znaczyć? Gdzież twoja roztropność, twoje dobre prowadzenie się? Mamyż jutro stać się plotek przedmiotem? Nic się nie ruszyło.
— Ja nie żartuję — mówił daléj — te igraszki wcale są względem mnie niestosowne.
Żadnego głosu! Żadnego poruszenia! Krokiém stanowczym a gniewnym zbliżył się wreszcie do łóżka i rozsunął szybko kotary.
— Proszę wstawać! — rzekł — jeżeli nie mam pani na tę noc pozostawić pokoju.
Z wielkiém zdumieniem znalazł łóżko pustem, poduszki i kołdrę w najpiękniéjszym spokoju. Obejrzał się, szukał, przetrząsał wszystko i nie znalazł ani śladu figlarza. Za łóżkiém, za piecem, za szafami nic nie było; poszukiwał coraz to pilniéj, ba, złośliwy spostrzegacz mógłby pomyśleć, że szukał, by znaleźć.
Sen go odbiegł; pantofle położył Wilhelm na stole; przechadzał się wzdłuż i wszerz, stawał niekiedy przy stole, a krotofilny chochlik, co go szpiegował, zapewnia, że znaczną część nocy zajmował się nader miłemi kopytkami, że przypatrywał się im z pewném zajęciem, brał je w ręce, bawił się niemi i dopiéro nad raném rzucił się w ubraniu na łóżko, zasypiając wśród najdziwniéjszych majaczeń.
I rzeczywiście spał jeszcze, kiedy wszedł Serio i zawołał: — A pan gdzie? Jeszcze w łóżku? Czy podobna! Szukałem pana w teatrze, gdzie jeszcze niéjedno jest do zrobienia.




ROZDZIAŁ JEDENASTY.


Ranek i popołudnie upłynęły rączo. Teatr był już pełny, a Wilhelm pośpiesznie się ubierał. Nie z taką swobodą, z jaką po raz pierwszy przymierzał maskę, mógł ją obecnie nałożyć; ubrał się coprędzej, aby zbyć. Kiedy zeszedł do kobiet w pokoju zbornym, zakrzyczały go jednogłośnie, że nic na nim nie leży jak trzeba, że piękny pióropusz jest skrzywiony, że sprzączka nie dociągnięta; zaczęto znowu rozdzierać, zszywać, zakładać. Rozpoczęła się symfonia; Filina miała coś do zarzucenia kryzie, Aurelia — wiele do wytknięcia płaszczowi.
— Dajcie mi pokój, dzieciaki — zawołał — to zaniedbanie zrobi mię prawdziwym Hamletem.
Kobiety go nie popuściły i w dalszym ciągu stroiły. Symfonia zamilkła; rozpoczęła się sztuka. Przejrzał się w zwierciadle, nacisnął kapelusz głębiéj na czoło i wzmocnił barwiczkę.
W téj chwili wpadł ktoś i zawołał: — Duch! duch! Wilhelm przez dzień cały nie miał czasu pomyśleć o głównéj trosce, czy téż duch przybędzie. Teraz ona całkiém zniknęła, należało tylko oczekiwać nader dziwnéj roli gościnnej. Przyszedł maszynista teatralny, zapytując o to i owo; Wilhelm nie miał czasu, by się przyjrzeć widziadłu, i pośpieszył, by stanąć przy tronie, na którym król i królowa, otoczeni swym dworem, jaśnieli już w całéj wspaniałości; posłyszał już tylko ostatnie słowa Horacya, który o zjawieniu się ducha mówił w pomieszaniu i jak się zdawało, prawie zapomniał swéj roli.
Druga kurtyna podniosła się w górę; ujrzał pełny teatr przed sobą. Horacyo, skończywszy swą mowę, odprawiony przez króla, przecisnął się do Hamleta i, jakby się przedstawiając królewiczowi, rzekł: — Dyabeł siedzi w pancerzu! Nabawił strachu nas wszystkich! Między jedną sceną a drugą widziano tylko dwu dużych mężów stojących w kulisach, w białych płaszczach i kapturach, a Wilhelm, któremu w roztargnieniu, niepokoju i zakłopotaniu, jak mu się zdawało, pierwszy monolog się nie udał, chociaż przy odejściu towarzyszyły mu żywe oklaski, wystąpił wśród strasznej dramatycznéj nocy zimowéj rzeczywiście bardzo rozstrojony. Skupił jednak siły i wypowiedział tak stosownie umieszczony ustęp o biesiadach i pijatyee mieszkańców północy z należytym spokojem, zapomniał wskutek tego, tak samo jak widzowie, o duchu i przeraził się istotnie, gdy Horacyo zawołał: — Patrzcie-no, nadchodzi! Odwrócił się ruchem gwałtownym, a szlachetna wysoka postać, cichy, niedosłyszany chód, lekkie ruchy w uzbrojeniu, które się ciężkiém wydawało, zrobiły na nim tak silne wrażenie, że stanął jak skamieniały i mógł półgłosem ledwie zawołać: O, wy aniołowie i duchy niebieskie, brońcie nas! Nie odrywał oczu od ducha, odetchnął kilkakrotnie a przemowę swą wypowiedział w sposób tak zwikłany, poszarpany i wymuszony, że największa nawet sztuka nie zdołałaby wyrazić jéj tak doskonale.
Jego przekład tego ustępu bardzo mu się przydał. Trzymał się ściśle oryginału, którego szyk wyrazowy sam tylko, jak mu się zdawało, wypowiadał stan umysłu zdumionego, przerażonego, zdjętego grozą.
„Czy jesteś dobrym duchem, czy potępionym koboldem, czy przynosisz z sobą wonie niebios, czy pary piekielne, czy dobrem, czy ziem jest twe przedsięwzięcie, zjawiasz się w tak szanownéj postaci, tak, mówię z tobą, nazywam cię Hamletem, królem, ojcem, o! odpowiedz mi!“ Wśród publiczności zauważyć można było nadzwyczaj wielkie wrażenie. Duch skinął, królewicz poszedł za nim wśród rozgłośnych oklasków.
Widownia się zmieniła, a gdy przyszli na miejsce oddalone, duch niespodzianie zatrzymał się i odwrócił; wskutek tego Hamlet znalazł się trochę zablizko niego. Z upragnieniem i ciekawością zajrzał Wilhelm natychmiast pod spuszczoną przyłbicę, ale zobaczył tylko wgłębione oczy obok ładnie ukształtowanego nosa.
Trwożnie śledząc stał przed nim; ale gdy pierwsze dźwięki z pod hełmu się wydobyły, gdy dźwięczny, tylko nieco szorstki głos dał się słyszéć słowami: Jestem duchem ojca twego, — Wilhelm wzdrygnąwszy się, odstąpił kilka kroków, a i cała publiczność się wzdrygnęła. Gios każdemu wydawał się znanym i Wilhelmowi zdawało się, jakby miał podobieństwo do głosu jego ojca. Te nadzwyczajne wzruszenia i wspomnienia, ciekawość odkrycia dziwnego przyjaciela, i obawa, by go nie obrazić, nawet niestosowność, iż w téj sytuacyi jako aktor zbyt blizko niego przystąpił, wstrząsały Wilhelma w przeciwnych sobie kierunkach. Podczas długiego opowiadania ducha przemieniał swą postawę tak często, wydawał się tak niezdecydowanym i skłopotanym, tak uważnym i tak roztargnionym, że gra jego wywołała podziw powszechny, duch zaś — grozę powszechną. Ten przemawiał raz z głębokiém uczuciem przygnębienia raczéj niż narzekania, ale przygnębienia duchowego, powolnego i niezgłębionego. Był to smutek wielkiéj duszy, która oddzielona jest od wszystkich rzeczy ziemskich, a jednak podlega nieskończonym cierpieniom... W końcu duch się zapadł, ale w dziwny sposób; gdyż lekka, szara, przejrzysta gaza, która zdawała się z rozpadliny wydobywać jak para, rozpostarła się nad nim i wraz z nim w dół się spuściła.
Wtedy powrócili przyjaciele Hamleta i przysięgli na miecz.
Wówczas stary kret tak się okazywał ruchliwym pod ziemią, że gdziekolwiek stanęli, zawsze im pod nogami się odzywał: Przysięgnijcie! — a oni, jakby ziemia pod niemi się paliła, szybko śpieszyli z jednego miejsca na drugie. Tam zaś, gdzie stawali, ukazywał się za każdą rażą płomyk z pod ziemi, wzmagając efekt i pozostawiając wszystkim widzom najgłębsze wrażenie.
Potém szła już sztuka bez przerwy swoją drogą; nic się nie psuło, wszystko się udawało; publiczność okazywała zadowolenie; ochota i dzielność aktorów zdawała się zwiększać z każdą sceną.




ROZDZIAŁ DWUNASTY.


Kortyna zapadła a żywe oklaski rozległy się ze wszystkich kątów i końców. Cztery trupy książęce poskoczyły chyżo do góry i ściskały się z radości. Poloniusz i Ofelia wyszli także ze swych grobów i słyszeli jeszcze z żywem zadowoleniem, jak namiętnie oklaskiwano Horacya, kiedy wyszedł z zapowiedzeniem przedstawienia. Nie dopuszczono mu mówić o żadnej innej sztuce, lecz domagano się gwałtownie powtórzenia dzisiejszej.
— Wygraliśmy! — zawołał Serio — ale téż dziś wieczorem ani jednego już rozumnego słowa! Wszystko zależy od pierwszego wrażenia. Nie można bo brać żadnemu aktorowi za zle, jeśli w pierwszych swych występach jest przewidujący i upiera się przy swojem.
Nadszedł kasyer i wręczył mu ciężką szkatułę.
— Dobrześmy debiutowali — zawołał — a przesąd wyjdzie na nasze korzyść. A gdzież jest przyrzeczona kolacya? Powinniśmy dzisiaj nieźle podjeść sobie.
Ułożyli się, że pozostaną w swoich ubiorach teatralnych i sami sobie uroczystą ucztę wydadzą. Wilhelm podjął się wystarać o lokal, a pani Melina o jedzenie.
Pokój, w którym zazwyczaj w innej porze malowano, został ślicznie wyprzątnięty, obstawiony różnemi drobnemi dekoracyjkami i tak ustrojony, że podobny był częścią do ogrodu, częścią do kolumnady. Przy wejściu olśniewał towarzystwo blask wielu świec, które poprzez dym najdelikatniéjszych kadzideł, których nie żałowano, rozlewały uroczystą poświatę nad pięknie przybranym i zastawionym stołem. Okrzykami pochwalono przybory i rzeczywiście przystojnie zajęto miejsca; wydawało się, jakby jaka rodzina królewska zebrała się w państwie duchów. Wilhelm siedział między Aurelią a panią Melina; Serio między Filiną i Elmirą; nikt nie był z siebie ani z miejsca swego niezadowolony.
Dwaj przyjaciele teatru, którzy się tu także znaleźli, wzmagali szczęśliwe usposobienie towarzystwa. Podczas przedstawienia zachodzili kilka razy na scenę i nie mogli się dosyć nagadać o zadowoleniu swojem wlasném i powszechnem; teraz atoli przystąpili do szczegółów; każdy hojnie został nagrodzony za swą cząstkę.
Z żywością niedouwierzenia podnoszoną była jedna zaleta po drugiej, jeden ustęp po drugim. Suflerowi, który siedział skromnie przy końcu stołu, dostała się wielka pochwała za jego srogiego Pirrusa; fechtunku Hamleta i Laertesa nie umiano dosyć się nasławić; smutek Ofelii był piękny i wzniosły nad wszelki wyraz; o grze Poloniusza nie potrzeba było zgoła mówić; każdy obecny słyszał swoję pochwałę w innej i przez nią.
Ale i nieobecny duch otrzyma! swą cząstkę pochwały i podziwu.
Wypowiedział on swą rolę bardzo udatnym głosem i z wielkiém zrozumieniem; dziwiono się zaś najbardziéj temu, że się wydawał powiadomionym o wszystkiém, co się wśród towarzystwa działo.
Podobnym był zupełnie do malowanego obrazu, jakby pozował przed artystą, a przyjaciele teatru nie mogli się dosyć nawychwalać, jak starannie wyglądał, kiedy wystąpił niedaleko od malowidła i przechodził koło swego wizerunku. Powiadali, że prawda i złuda dziwnie się przytém pomieszały i że rzeczywiście nabywało się przekonania, iż królowa nie widzi jednej z postaci. Przy téj sposobności chwalono mocno panią Melina, że w tém miejscu wpatrywała się w górę w obraz, gdy Hamlet ducha na ziemi wskazywał.
Wywiadywano się, jak się widziadło mogło wśliznąć i dowiedziano się od maszynisty teatralnego, że przez drzwi tylne, które kiedyindziéj zawsze są zakryte dekoracyami, ale na ten wieczór, ponieważ użyto sali gotyckiej, zostały odsłonięte, weszły w białych płaszczach i kapturach dwie duże figury, których nie można było wyróżnić, i prawdopodobnie po skończeniu aktu trzeciego tamtędy téż wyszły.
Serio chwalił szczególniéj ducha za to, że nie jęczał tak po dziadosku, a co więcéj przy końcu dodał ustęp, lepiéj przystający tak wielkiemu bohaterowi, by syna swego zapałem przejąć. Wilhelm zachował ten ustęp w pamięci i obiecał wprowadzić go do rękopismu.
Wśród wesela uczty nie spostrzeżono, że brakowało dzieci i harfiarza; niebawem jednak zjawili się oni w sposób nader przyjemny.
Weszli bowiem razem ustrojeni cudacznie; Feliks bił w tryanguł, Mignon w tamburyno, a stary zawiesił na sobie ciężką harfę i niosąc ją przed sobą, grał na niéj. Obchodzili stół i śpiewali różne pieśni. Dano im jeść, a goście sądzili, że okażą dzieciom dobrodziejstwo, gdy im dadzą tyle słodkiego wina, ile tylko pić zechcą; bo i samo towarzystwo nie szczędziło cennych butelek, które przyszły tego wieczora w kilku koszach, jako dar przyjaciół teatru.
Dzieci wciąż skakały i śpiewały, a szczególniéj Mignon była rozbrykana, jak jéj nigdy nie widziano. Biła w tamburyno z całą możliwą wytwornością i ożywieniem, to przyciskając palcem skórę, szybko nim w różne pociągała strony, to stukała w nią grzbietem ręki, to stawami, ba, wraz ze zmieniającémi się rytmami uderzała pergamin to o kolana, to o głowę, to znów potrząsając dzwonkami im samym tylko brzmieć pozwalała i tym sposobem z najprostszego narzędzia bardzo rozmaite wydobywała tony... Nabałasowawszy się czas długi, usiedli na fotelu, który właśnie naprzeciw Wilhelma przy stole pozostał niezajętym.
— Nie zabierajcie fotelu! — zawołał Serio — stoi on pewnie dla ducha; jeżeli nadejdzie, źle może być z wami.
— Ja go się nie boję — odparła Mignon — jeżeli przyjdzie, my wstaniemy. On jest moim stryjem; nic mi złego nie zrobi.
Słowa te zrozumiał ten tylko, kto wiedział, że ona domniemanego ojca swego dużym dyabłem nazywała.
Towarzystwo spojrzało po sobie i umocniło się jeszcze bardziéj w podejrzeniu, że Serio wie coś o zjawieniu się ducha. Gawędzono i pito, a dziewczęta spoglądały kiedyniekiedy bojaźliwie ku drzwiom.
Dzieci, które siedząc w dużym fotelu, jak maryonetki tylko ze skrzyni ponad stół wystawały, zaczęły wykonywać sztuki w tym guście. Mignon bardzo zręcznie naśladowała ton chrapliwy, a w końcu dzieci zetknęły się głowami na krawędzi stołu w ten sposób, jaki wytrzymać mogą tylko lalki drewniane. Mignon rozochociła się aż do szaleństwa, a towarzystwo, lubo z początku mocno się śmiało z igraszki, musiało jéj wreszcie koniec położyć. Ale mało pomagały przemowy’, bo wtem ona poskoczyła i szalała wkoło stołu z tamburyném w ręku. Włosy się jéj rozpuściły, a kiedy głowę w tył a wszystkie swe członki niby w powietrze ciskała, wydawała się ona podobną do Menady, któréj dzikie i prawie niemożliwe postawy w zdziwienie nas dziś jeszcze wprawiają na starych pomnikach.
Talentem dzieci i ich hałasem podbudzony, każdy starał się czemś przyczynić do zabawienia towarzystwa. Kobiety śpiewały kanony, Laertes naśladował słowika, a pedant dał koncert pianissimo na drumli. Tymczasem sąsiedzi i sąsiadki grali w różne gry, przy których spotykają się i łączą ręce, a niéjedna para nie obyła się bez wyrażenia czułości brzemiennej nadzieją. Pani Melina zwłaszcza, jak się zdawało, nie ukrywała żywej skłonności ku Wilhelmowi. Późno już było w nocy, i Aurelia, która prawie sama jedna zachowała jeszcze panowanie nad sobą, powstając, upomniała innych, żeby się rozeszli.
Serio dał jeszcze na pożegnanie fajerwerk, naśladując, w sposób prawie niepojęty, ustami ton rakiet, szmermeli i kół ognistych.
Trzeba było jedynie zamknąć oczy, a złudzenie byłoby zupełne.
Tymczasem każdy powstał, podano kobietom ramię, by je odprowadzić do domu. Wilhelm szedł w końcu z Aurelią. Na schodach spotkał ich maszynista teatralny i rzekł: — Oto zasłona, w któréj duch zniknął. Zawisła na zapadlinie; znaleźliśmy ją dopiéro co.
— Dziwna relikwia! — zawołał Wilhelm, biorąc zasłonę.
W téj chwili uczuł się pochwyconym za lewe ramię, a zarazem doznał silnego bólu. Mignon trzymała się w ukryciu, chwyciła go i ukąsiła w ramię. Zbiegła przed nim ze schodów i znikła.
Kiedy towarzystwo wyszło na świeże powietrze, każdy niemal spostrzegł, iż tego wieczoru zawiele sobie dobrego pozwolono. Nie żegnając się, rozstali się z sobą wszyscy.
Wilhelm zaledwie dostawszy się do swego pokoju, zrzucił ubranie i zgasiwszy świecę, pośpieszył do łóżka. Sen miał go natychmiast opanować; szmer atoli, który zdawał się wychodzić z za pieca w jego pokoju, obudził jego uwagę. Przed rozgrzaną jego wyobraźnią unosił się już obraz króla opancerzonego; podniósł się, by przemówić do widziadła, gdy wtem uczuł, że go delikatne oplatają ramiona, usta zamykają gorące pocałunki, i o pierś jego pierś się opiera, któréj odtrącić nie miał odwagi.




ROZDZIAŁ TRZYNASTY.


Nazajutrz rano obudził się Wilhelm z nieprzyjemném uczuciem i znalazł łóżko swoje pustem. Z oszołomienia, niezupełnie przespanego, głowę miał osowiałą, a wspomnienie o nocnych odwiedzinach nieznajomej czyniło go niespokojnym. Pierwsze jego podejrzenie padło na Filinę, a jednak to mile ciałko, które ramionami obejmował, nie wydawało mu się jéj ciałem. Wśród gorących pieszczot usnął był nasz przyjaciel u boku téj dziwnéj, milczącej nieznajomej, a teraz nie można było odnaleźć żadnego jéj śladu.
Wyskoczył z łóżka, a ubierając się, zauważył, że drzwi, które zazwyczaj zaryglowywał, były tylko przymknięte, a nie umiał sobie przypomniéć, czy je zamknął wczoraj wieczorem.
Najdziwniéjszą atoli wydała mu się zasłona ducha, którą znalazł na swem łóżku. Przyniósł ją z sobą na górę i prawdopodobnie sam ją rzucił tam, gdzie leżała. Była-to szara gaza, a na jéj obwódce zobaczył pismo wyhaftowane czarnemi literami. Rozwinął ją i odczytał te wyrazy: Po raz pierwszy i ostatni! Uciekaj! młodzieńcze, uciekaj! Uderzyło go to i nie wiedział, co miał myśleć.
W téj saméj chwili weszła Mignon i przyniosła mu śniadanie.
Wilhelma zadziwił widok dziecka, a nawet można powiedzieć, przeraził. Zdawało się, że téj nocy nagle podrosła; przystąpiła do niego z wyniosłą szlachetną przystojnością i spojrzała mu bardzo poważnie w oczy, tak, że on nie mógł znieść jéj wzroku. Nie przytuliła się do niego jak dawniéj, kiedy mu zwykle ściskała rękę, całowała w policzek, usta, łokieć lub ramię; ale oporządziwszy jego rzeczy, w milczeniu odeszła.
Tymczasem zbliżyła się pora naznaczonej próby czytanej; zgromadzono się, a wszyscy byli z powodu wczorajszej uczty rozstrojeni. Wilhelm, jak tylko mógł, skupił siły, ażeby nie wykroczyć zaraz z początku przeciwko swoim tak żywo głoszonym zasadom.
Wielka jego wprawa pomogła mu; gdyż wprawa i przyzwyczajenie muszą w każdej sztuce wypełniać braki, jakieby talent i fantazya chętnie i często po sobie zostawiały.
Bądźcobądź jednak można było przy téj sposobności sprawdzić to spostrzeżenie, że nie powinno się rozpoczynać od uroczystości żadnego stanu, który ma trwać dłużéj, który ma się stać istotném powołaniem, istotnym trybem życia. Obchodźmy uroczyście to tylko, co szczęśliwie ukończoném zostało; wszystkie ceremonie na początku wyczerpują ochotę i siły, które mają wywoływać usiłowania i dopomagać nam do znoszenia ustawicznych trudów. Wśród wszystkich uroczystości jest uroczystość weselna najniestosowniéjszą; żadna inna nie powinna być obchodzona z większą jak ta ciszą, pokorą i nadzieją.
Tak wlókł się dzień daléj, a Wilhelmowi nigdy jeszcze żaden nie wydal się tak powszednim. Zamiast zwykłej rozmowy wieczorem zaczęto poziewać; zajęcie Hamletem wyczerpało się i uznawano prawie za rzecz niewygodną, że dnia następnego powtórnie ma być przedstawiony. Wilhelm pokazał zasłonę ducha; trzeba było wyprowadzić stąd wniosek, że duch już się nie zjawi. Serio mianowicie był tego zdania; zdawało się, że z radami dziwnéj postaci był dobrze spoufalony; natomiast słowa: uciekaj! młodzieńcze, uciekaj! nie dawały się wytłómaczyć. Jakże mógł Serio być zgodnym z kimś, co się widocznie nosił z zamiarem oddalenia najznakomitszego aktora z jego towarzystwa?...
Okazało się tedy koniecznością dać rolę ducha zrzędzie, a rolę króla pedantowi. Obaj oświadczyli, że już je wystudyowali, i nic dziwnego, gdyż wobec wielu prób i szerokiego traktowania téj sztuki, wszyscy się z nią zaznajomili tak dobrze, że łatwo wogóle mogli się pozamieniać na role. Mimo to robiono trochę prób na prędce, a kiedy się dosyć późno rozchodzono, przy pożegnaniu poszepnęla Filina Wilhelmowi po cichu: — Muszę zabrać swoje pantofle, nie zasuniesz przecie rygla? Słowa te, gdy przyszedł do swego pokoju, wprawiły go w niéjakie zakłopotanie; potwierdzały one przypuszczenie, iż gościem nocy poprzedniéj była Filina, a my zmuszeni jesteśmy przychylić się do tego mniemania, zwłaszcza że nie możemy odkryć przyczyn, które nasuwały Wilhelmowi wątpliwości i zwracały go ku innemu, dziwacznému podejrzeniu. Przeszedł się kilka razy niespokojnie w tę i owę stronę po swym pokoju i rzeczywiście nie zasunął jeszcze rygla.
Wtem nagle wpadła Mignon do izby, objęła go i zawołała: — Mistrzu *), ratuj dom! Pali się! Wilhelm wyskoczył za drzwi, a ogromny dym z wyższego piętra buchał ku niemu. Na ulicy słychać już było okrzyk: gore! Harfiarz zaś, z instrumentem swym w ręce zbiegał bez tchu wśród dymu ze schodów. Aurelia wypadła ze swego pokoju i rzuciła małego Felisia Wilhelmowi na ręce.

. — Ratuj pan dziecko! — zawołała — my zajmiemy się resztą.
Wilhelm, który nie poczytywał niebezpieczeństwa za tak wielkie, zamierzył przedewszystkiém dotrzeć do przyczyny pożaru, aby go, jeśli się da, stłumić w zarodku. Oddał dziecko starcowi i rozkazał mu pośpieszyć na dół kamiennemi kręconemi schodami, które poprzez małe sklepienie prowadziły do ogrodu, i pozostać z dziećmi na otwarłem powietrzu. Mignon wzięła świecę, by mu poświecić.
Wilhelm prosił następnie Aurelię, aby swoje rzeczy ratowała tą samą drogą. Sam zaś poprzez dym darł się na górę; napróżno jednak wystawiał się na niebezpieczeństwo. Płomień widocznie przedostawał się z domu sąsiedniego i objął już belkowanie strychu i lekkie schody; inni, co przybiegli na ratunek, cierpieli, jak i on, od dymu i ognia. Dodawał im jednak odwagi i wołał o wodę; zaklinał ich, żeby ogniowi ustępowali tylko krok za krokiém, i obiecywał pozostać przy nich. W téj chwili przyskoczyła Mignon, wołając: — Mistrzu! ratuj swego Feliksa! Stary oszalał! Stary go zabije! Wilhelm nie namyślając się, zbiegł ze schodów a Mignon trop w trop szła za nim.
Na ostatnich stopniach, prowadzących do sklepienia ogrodowego, zatrzymał się z przerażenia. Wielkie wiązki słomy i chróstu, które tam nagromadzono, paliły się jasnym płomieniem; Felis leżał na podłodze i wrzeszczał; stary ze spuszczoną głową stał na boku przy ścianie.
— Co robisz, nieszczęśliwy? — krzyknął Wilhelm.
Starzec milczał, Mignon podniosła Felisia i z trudem ciągnęła chłopca do ogrodu, gdy Wilhelm usiłował ogień rozrzucić i przydusić, ale przez to wzmagał tylko siłę i żywość płomieni. W koń’) W oryginale: Meister ma podwójne znaczenie, jako nazwisko bohatera i jako imię pospolite: mistrz. Tej gry słów niepodobna oddać po polsku.
Meistrze! (majstrzel) brzmiałoby chyba trochę trywialnie. (Przyp. tłom.) < cu z opalonemi rzęsami i włosami musiał także uciec do ogrodu, pociągając przez płomienie i starca, który z opaloną brodą niechętnie szedł za nim.
Wilhelm pośpieszył natychmiast szukać dzieci w ogrodzie. Znalazł je na progu odległego domku letniego, a Mignon robiła, co mogła, by uspokoić malca. Wilhelm wziął go na łono, wypytywał, obmacywał go i nie mógł z obojga dzieci nic wydobyć, coby miało jakiś z sobą związek.
Tymczasem ogień opanował gwałtownie kilka domów i oświetlił całą okolicę. Przy czerwonym blasku płomieni obejrzał Wilhelm dziecko, ale nie mógł dostrzedz ani rany, ani krwi, ani nawet guza. Obmacał je wszędzie; nie dawało żadnéj oznaki bólu, owszém powoli uspokoiło się i zaczęło dziwić się płomieniowi, a nawet cieszyć się pięknie, wedle porządku jakby iluminacya jaka płonącym krokwiom i zrębom.
Wilhelm nie pomyślał o ubraniu i o innych rzeczach, jakie mógł utracić; czuł silnie, jak drogiemi mu były te dwa stworzenia ludzkie, które widział ocalonemi od tak wielkiego niebezpieczeństwa. Przycisnął malca do serca z całkiém nowém uczuciem i chciał także z radośną tkliwością objąć Mignonę, która jednak łagodnie się od tego usunęła, wzięła go za rękę i ją zatrzymała.
— Mistrzu! — rzekła (nigdy jeszcze aż do tego wieczoru, nie dawała mu téj nazwy, gdyż pierwotnie zwykła go była zwać panem, a potém ojcem), Mistrzu! uszliśmy wielkiemu niebezpieczeństwu: twój Feliks był blizki śmierci.
Za pomocą wielu pytań dowiedział się wreszcie Wilhelm, że jak tylko weszli pod sklepienie, harfiarz wyrwał Mignonie z ręki świecę i natychmiast zapalił słomę. Potém posadził Feliksa na podłodze, położył, robiąc dziwaczne ruchy, ręce na głowie dziecka i wydobył nóż, jakby chciał spełnić ofiarę. Dziewczyna poskoczyła i wyrwała mu nóż z ręki; krzyczała, a jeden z domowych, który jakieś rzeczy wynosił do ogrodu, przyszedł jéj na pomoc, ale wśród zamieszania widocznie oddalił się, zostawiając starca i dziecko samych.
Dwa czy trzy domy stały całe w płomieniach. Do ogrodu nikt nie mógł uciekać, z.powodu pożaru w sklepieniu ogrodowem.
Wilhelmowi było przykro ze względu na przyjaciół, mniéj ze względu na rzeczy. Nie śmiał opuścić dzieci, a widział coraz większe wzmaganie się klęski.
Przepędził kilka godzin w bolesném położeniu: Feliks usnął na jego łonie, Mignon leżała obok niego i trzymała go za rękę.
Nakoniec podjęte wysiłki stłumiły ogień. Spalone budynki zwaliły się; nadszedł ranek; dzieciom zaczęło być zimno, a i jemu J. W, Gocth*. Wilhelm Meliter. 17 samemu w lekkiém ubraniu opadająca rosa stawała się prawie niedozniesienia. Poprowadził je ku zwaliskom spalonego budynku; przy kupie węgli i popiołu znaleźli bardzo przyjemne ciepło.
Rozświt dnia sprowadził wszystkich przyjaciół i znajomych do jednego miejsca. Każdy się wyratował, nikt nie utracił wiele.
Kufer Wilhelma znalazł się także, a Serio, gdy było koło dziesiątej, pędził do próby z Hamleta, przynajmniéj tych scen kilku w których występowali nowi aktorowie. Miał potóm parę jesz rozpraw z policyą. Duchowieństwo żądało, by po takim wyrok karzącego Boga teatr został zamknięty, a Serio utrzymywał, że jużto dla powetowania tego, co stracił téj nocy, już-to dla rozerwania przerażonych umysłów przedstawienie zajmującej sztuki jest więcéj niż kiedykolwiek na czasie. To zdanie przemogło, i teatr był zapełniony. Aktorzy grali z rzadkim zapałem i z niemniéjszą niż pierwszy raz swobodą. Widzowie, których uczucie spotęgowało się wskutek strasznej sceny nocnéj, a wskutek nudów roztargnionego i popsutego dnia jeszcze przystępniéjszém się stało dla interesującej zabawy, mieli więcéj wrażliwości na rzeczy nadzwyczajne. Po większéj części byli-to widzowie nowi, ściągnięci sławą sztuki, nie mogący robić porównań z poprzednim wieczorem.
Zrzęda grał zupełnie w myśl nieznanego ducha, a pedant również dobrze szedł w tropy swego poprzednika, przytém licha jego powierzchowność wyszła mu na korzyść, tak, że Hamlet rzeczywiście nie krzywdził go bynajmniéj, gdy go przezywał łatanym z gałganów królem, pomimo jego płaszcza z purpury i kołnierza gronostajowego.
W dziwniéjszy od niego sposób nikt chyba na tron się nie dostał; a chociaż inni, a zwłaszcza Filina, siarczyście kpili z jego nowéj godności, dał on przecie do zrozumienia, że hrabia, jako wielki znawca, na pierwszy rzut oka przepowiedział o nim to i wiele więcéj jeszcze; natomiast Filina zachęcała go do pokory, zapewniając, że przy sposobności wypudruje mu rękawy surduta, ażeby pamiętał o owéj nieszczęsnej nocy w zamku i nosił skromnie koronę.




ROZDZIAŁ CZTERNASTY.


Obejrzano się naprędce za kwaterami, a przez to bardzo się towarzystwo rozproszyło. Wilhelm polubił domek letni w ogrodzie, przy którym noc przepędził; łatwo otrzymał do niego klucze i urządził się w nim; a ponieważ Aurelii w nowém jéj mieszkaniu było za ciasno, musiał zatrzymać u siebie Feliksa, a Mignon nie chciała opuścić chłopca.
Dzieci zajęły ładny pokoik na pierwszém piętrze. Wilhelm zakwaterował się w sali na dole. Dzieci posnęły, ale on nie mógł znaleźć spokoju.
Obok ślicznego ogrodu, oświetlonego wspaniale właśnie co wzeszłym księżycem, stały smutne ruiny, z których tu i owdzie dym się jeszcze wydobywał; powietrze było przyjemne a noc nadzwyczaj piękna. Przy wyjściu z teatru Filina trąciła go łokciem i poszepnęła mu słów kilka, których on nie dosłyszał. Był zmieszany i gniewny i nie wiedział, czego miał oczekiwać lub co robić. Przez parę dni Filina go unikała i dopiéro tego wieczora znak mu dała.
Niestety te drzwi, których nie miał zamykać, spaliły się, a pantofelki poszły z dymem. Jak ta piękna zejdzie do ogrodu, jeżeli to było jéj zamiarem, nie wiedział. Pragnął jéj nie widzieć, a jednak aż nadto chętnie byłby się z nią porozumiał.
Ale co mu jeszcze cięższym na sercu kamieniem leżało, to los harfiarza, którego już potém nie widziano. Wilhelm lękał się, by go przy uprzątaniu nie znaleziono martwym pod gruzami. Skrywał on przed wszystkiemi swoje podejrzenie, iż stary był sprawcą pożaru. On pierwszy bowiem wyszedł naprzeciw niego z płonącego i dymiącego poddasza, a rozpacz w galeryi ogrodowéj wydała mu się następstwem takiego nieszczęsnego wypadku. A jednak przy badaniu, jakie policya natychmiast zarządziła, wykazało się, jako rzecz prawdopodobna, że nie w domu, gdzie oni mieszkali, ale w trzecim od niego powstał pożar, który się téż zaraz prześliznął daléj pod dachami.
Wilhelm, siedząc w altanie, rozważał to wszystko, gdy w poblizkim korytarzu posłyszał kogoś przemykającego się. Po smutnym śpiewie, który się natychmiast rozpoczął, poznał on harfiarza.
Piosenka, którą mógł doskonale zrozumieć, zawierała pocieszanie nieszczęśliwego, który czuje się bardzo blizkim obłąkania. Niestety, Wilhelm spamiętał ostatni tylko ustęp.
U drzwi przemknę się spokojnie, Kornie, cicho, jako sen; Człek poczciwy karni da hojnie, Potém pójdę daléj, hen.
Każdy szczęsnym zwać się będzie, Gdy ma twarz się zjawi tu; Łza mu spłynie; choć nie wszędzie Zgadnę, czemu łzawo mu.
Mówiąc te słowa, podszedł do drzwi ogrodowych, które prowadziły na oddaloną ulicę; a że je zastał zamknięte, chciał przeleść przez szpalery; lecz Wilhelm zatrzymał go, przemawiając serdecznie.
Starzec prosił go, by mu otworzył, bo on chce i musi uciec. Wilhelm przedstawiał mu, że z ogrodu wyjść wprawdzie może, ale nie z miasta, i przekonywał go, jak dalece takim krokiém podaje się w podejrzenie; atoli napróżno! Starzec obstawał przy swojem. Wilhelm nie ustąpił i napół przemocą zaprowadził go w końcu do domku, zamknął się tu z nim razem i prowadził z nim dziwną rozmowę, którą jednak, aby czytelników naszych nie dręczyć myślami bez związku i uczuciami przykremi, wolimy raczéj przemilczeć niż szczegółowo przytaczać.




ROZDZIAŁ PIĘTNASTY.


Z wielkiego kłopotu, w jakim się znalazł Wilhelm, co ma począć z nieszczęśliwym starcem, który okazywał tak wyraźne ślady obłąkania, wydobył go Laertes jeszcze tego samego poranku. Ten, wedle dawnego zwyczaju swego wszędzie być lubiąc, zobaczył w kawiarni człowieka, który od pewnego czasu cierpiał na wielce gwałtowne napady melancholii. Powierzono go księdzu wiejskiemu, który z opiekowania się takiemi ludźmi zrobił sobie właściwe zajęcie.
I tym razem udało mu się; bawił on jeszcze w mieście, a rodzina uleczonego cześć mu wielką okazywała.
Wilhelm pośpieszył zaraz wyszukać księdza, zwierzył mu się z wypadku i ugodził się z nim. Zdołano pod jakimś pozorem oddać mu starca. Rozstanie głęboko bolało Wilhelma, a tylko nadzieja, że go ujrzy uleczonym, mogła mu je do pewnego stopnia uczynić znosnem, tak silnie przywykł do widzenia człowieka tego koło siebie i do słuchania jego tonów podniosłych i serdecznych. Harfa się spaliła; wystarano się o inną, którą mu dano na drogę.
Ogień pożarł także małą garderobę Mignony, a kiedy jéj zamierzano sprawić coś nowego, Aurelia podała projekt, żeby ją przecie ubrać wreszcie jak dziewczynę.
— Wcale nie! — zawołała Mignon, obstając nadzwyczaj żywo przy dawnym swym stroju, w czem musiano się zastosować do jéj woli.
Towarzystwo nie miało dużo czasu na rozmysły; przedstawienia szły swoją drogą.
Wilhelm przysłuchiwał się nieraz publiczności, ale rzadko kiedy ^doszedł do niego głos, jakiego sobie życzył, owszém, częstokroć dowiadywał się czegoś, co go zasmucało i przygnębiało. I tak naprzykład opowiadał z wielkiém ożywieniem zaraz po pierwszém przedstawieniu Hamleta pewien młodzieniec, jak był zadowolony owego wieczoru w teatrze. Wilhelm nadstawił ucha i ku wielkiemu zawstydzeniu swemu posłyszał, iż ów młodzieniec, na złość siedzącym za sobą, zatrzymał kapelusz na głowie i uporczywie go przez całą sztukę nie zdejmował; a o tym bohaterskim czynie wspominał z przyjemnością największą.
Ktoś inny zapewniał, jako Wilhelm grał bardzo dobrze rolę Laertesa, jako natomiast nie można być równie zadowolonym z aktora, który się podjął Hamleta. To pomieszanie zbyt opaczném nie było, bo Wilhelm i Laertes podobni byli do siebie, lubo w nader odległem znaczeniu.
Trzeci chwalił grę jego bardzo żywo, zwłaszcza w scenie z matką; żałował tylko, że w téj właśnie ognistej chwili wydobyła się z pod kamizelki biała tasiemka, przez co iluzya jakoby niesłychanie ucierpiała.
Tymczasem wśród towarzystwa zachodziły różnorodne zmiany.
Filina od owego wieczoru po pożarze nie dała Wilhelmowi najmniéjszego znaku porozumienia. Najęła ona, jak się zdaje, naumyślnie oddalone mieszkanie, ułożyła się z Elmirą i rzadziéj przychodziła do Seria, z czego Aurelia była zadowolona. Serio, który sprzyjać jéj nie przestał, odwiedzał ją niekiedy, zwłaszcza że się spodziewał zastać u niéj Elmirę, i jednego wieczoru zabrał z sobą Wilhelma.
Przy wejściu obaj byli bardzo zdziwieni, ujrzawszy w drugim pokoju Filinę w objęciach młodego oficera, który miał na sobie czerwony mundur i białe spodnie, a którego odwróconéj twarzy widzieć nie mogli. Filina wyszła do przedpokoju na spotkanie odwiedzających przyjaciół i zamknęła tamtę izbę.
— Zaskoczyliście mię panowie na dziwacznéj przygodzie! — zawołała.
— Tak dalece dziwaczném to nie jest — rzekł Serio — pokaż nam pani ładnego, młodego, zazdrości godnego przyjaciela; przytém tak-eś nas pani wymusztrowała, że nie możemy być zazdrosnemi.
— Muszę to podejrzenie zostawić panom czas jakiś — odpowiedziała Filina żartobliwie — ale mogę zapewnić, że to tylko dobra przyjaciółka, która pragnie zabawić u mnie dni kilka nieznana.
Dowiecie się panowie kiedyś o jéj losach, a może nawet poznacie sami tę interesującą dziewczynę, i wtedy prawdopodobnie będę miała powód ćwiczenia się w skromności i wyrozumiałości; gdyż lękam się, aby panowie ze względu na nową znajomą nie zapomnieli o swojéj dawnéj przyjaciółce.
Wilhelm stał jak skamieniały; gdyż zaraz na pierwsze wejrzenie czerwony mundur przypomniał mu tak wielce ulubiony ubiór Maryanny; to jéj postać, jéj włosy blond, tylko, że obecny oficer wydał mu się trochę wyższym.
— Na miłość Boga! — zawołał — zapoznaj nas pani lepiéj ze swoją przyjaciółką, pozwól nam zobaczyć przebrane dziewczę. Toż jesteśmy już przecie uczestnikami tajemnicy; obiecamy, przysięgniemy, ale pozwól nam zobaczyć dziewczynę.
— W jakimże on zapale! — rzekła Filina — tylkoż spokojnie, tylko cierpliwie! dzisiaj nic z tego nie będzie.
— Więc powiedz nam pani przynajmniéj jéj nazwisko! — zawołał Wilhelm.
— A toby ładna była wtedy ^tajemnica — odparła Filina.
— To choć imię.
— Jeżeli pan zgadniesz, to i owszém. Trzy razy możesz pan zgadywać, ale nie więcéj; bo inaczéj mógłbyś mię pan przepędzie przez cały kalendarz.
— Dobrze — rzekł^Wilhelm — więc Cecylia? — Niema Cecylii.
— Henryka? — Wcale nie! Miéj się pan na baczności! Pańska ciekawość będzie musiała się wyspać.
Wilhelm ociągał się i drżał; chciał otworzyć usta, ale głos mu nie dopisał.
— Maryanna? — poszepnął wreszcie — Maryanna? — Brawo! trafiłeś pan! — zawołała Filina — obracając się swoim zwyczajem na obcasie.
Wilhelm nie mógł ani słowa wymówić, a Serio, który nie zauważył jego wzruszenia, w dalszym ciągu nastawa! na Filinę, żeby drzwi otworzyła.
Jakżeż się oboje zdumieli, gdy nagle Wilhelm przerwał gwałtownie ich przekomarzania się, padł Filinie do nóg i z najżywszym wyrazem namiętności prosił ją i zaklinał.
— Pozwól mi pani widzieć się z tą dziewczyną! — wołał — ona jest moją, to moja Maryanna! Ona, za którą przez wszystkie dni życia mego tęskniłem, ona, która mi wciąż jeszcze zastępuje wszystkie inne kobiety w świecie! Pójdź pani przynajmniéj do niéj, powiedz jéj, że ja tu jestem, że tu jest człowiek, który pierwszą swą miłość i całe szczęście młodości swojéj z nią zespolił. Chce się on usprawiedliwić, że ją nie po przyjacielsku opuścił, chce ją prosie o przebaczenie, chce jéj darować, w czerakolwiek mogła przeciw niemu zawinić, nie chce nawet żadnych mieć do niéj nadal pretensyj, byle ją tylko raz jeszcze ujrzał, byleby się tylko przekonał, że ona żyje i jest szczęśliwą! Filina potrzęsła głową, mówiąc: — Mój przyjacielu, mów pocichu! Nie zwodźmy się! A jeżeli ta panna jest rzeczywiście pańską przyjaciółką, to musimy ją oszczędzać, bo ona wcale nie przypuszcza, że pana tu ujrzy. Zupełnie ją inne okoliczności sprowadzają tutaj, a o tém wiesz pan przecie, że często chciałoby się mieć przed oczyma raczéj stracha niż dawnego kochanka w niewłaściwym czasie. Zapytam ją, przygotuję; rozważymy, co zrobić wypadnie. Jutro napiszę do pana bilet, o któréj godzinie masz pan przyjść lub czy możesz pan przyjść; usłuchaj mię pan co do słowa, gdyż przysięgam, że wbrew mojéj woli i woli mej przyjaciółki nikt na oczy nie zobaczy tego miłego stworzenia! Drzwi u siebie lepiéj dopilnuję, a z siekierą i toporem nie zechcesz mię pan chyba nawiedzać.
Wilhelm zaklinał ją, Serio namawiał, napróżno! Obaj przyjaciele musieli w końcu ustąpić, pokój i dom opuszczając.
Jak niespokojną noc przepędził Wilhelm, każdy sobie wystawi.
Jak powoli upływały godziny dnia, w których oczekiwał biletu od Filiny, łatwo zrozumieć. Na nieszczęście, musiał grać tegoż wieczoru; nigdy nie przecierpiał większéj męki. Po skończonej sztuce pośpieszył do Filiny, nie pytając wcale, czy został zaproszony. Zastał jéj drzwi zamknięte, a domowi powiedzieli, że panienka dziś rano odjechała z młodym óficerem; powiedziała wprawdzie, iż wróci za dni kilka; ale nie wierzono temu, gdyż za wszystko zapłaciła i rzeczy swoje zabrała.
Wiadomość ta wprawiła Wilhelma w wielkie rozdrażnienie. Pobiegł do Laertesa i zaproponował ścigać Filinę i za jakąbądź cenę nabyć pewności co do jéj towarzysza. Laertes wszelako zganił w przyjacielu swoim namiętność i łatwowierność.
— Założę się — rzekł — to nie kto inny jak Fryderyk. Chłopak jest z dobrego domu, wiem to dobrze; szalenie jest zakochany w dziewczynie i prawdopodobnie wyłudził od krewnych tyle pieniędzy, że czas jakiś będzie mógł z nią wyżyć.
Temi zarzutami Wilhelm nie został przekonany, ale zachwiany.
Laertes perswadował mu, jak nieprawdopodobną jest bajeczka, którą im wymyśliła Filina, jak dobrze przypadała figura i włosy do Fryderyka, jak niełatwą byłoby dla nich rzeczą wyrównać wyprzedzenie o dwanaście godzin, a głównie, że Serio nie mógłby się w przedstawieniach obejść bez nich obudwu.
Wszystkie te wywody tyle jedynie w końcu sprawiły, że Wilhelm wyrzekł się myśli pościgu osobistego. Laertes potrafił jeszcze téj saméj nocy sprowadzić dzielnego człowieka, któremu można było dać polecenie. Był to człek stateczny, który niéjednym państwu w podróżach służył za posłańca i przewodnika, a teraz właśnie był bez zajęcia. Dano mu pieniądze, powiadomiono go o całéj sprawie z tém zleceniem, że miał zbiegów odszukać i dopędzić, nie tracić ich następnie z oczu i donieść natychmiast przyjaciołom, gdzie i jak tamtych znalazł.
Téjże saméj godziny siadł on na koń i pojechał w trop za dwuznaczną parą; a Wilhelm tém zarządzeniem uspokoił się do pewnego przynajmniéj stopnia.




ROZDZIAŁ SZESNASTY.


Oddalenie się Filiny nie zrobiło nadzwyczajnego wrażenia ani w teatrze, ani wśród publiczności. We wszystkiém mało miała powagi; kobiety nienawidziły ją ogólnie, a mężczyźni chętniéj-by ją widzieli na cztery oczy niż na scenie; tym sposobem piękny jéj i dla teatru nawet przydatny talent był stracony. Inni członkowie towarzystwa zadawali sobie tém więcéj trudu; zwłaszcza pani Melina odznaczała się wielce pilnością i uwagą. Pochwyciła ona nareszcie zasady Wilhelma, zastosowała się do jego teoryi i jego przykładu i miała odtąd nie wiem coś takiego w swem zachowaniu się, co ją uczyniło bardziéj interesującą. Przyswoiła sobie niebawem grę właściwą i zdobyła naturalny ton rozmowy w zupełności, a ton uczucia — do pewnego stopnia. Umiała sobie radzić z kaprysami Seria i, dla przypodobania mu się, ćwiczyła się w śpiewie, w czóm zaszła wkrótce tak daleko, jak tego potrzeba do zabawy towarzyskiéj.
Świeżo przyjętemi aktorami towarzystwo uzupełniło się, a ponieważ Wilhelm i Serio działali każdy po swojemu, tamten przy każdej sztuce kładąc nacisk na znaczenie i ton całości, ten zaś opracowując sumiennie części poszczególne, gorliwość chwalebna ożywiła téż artystów, a publiczność zajmowała się niemi bardzo żywo.
— Jesteśmy na dobrej drodze — rzekł razu pewnego Serio — a jeżeli tak daléj wytrwamy, to i publiczność niebawem się na niéj znajdzie. Bardzo łatwo można ludzi w błąd wprowadzić glupiemi i niestosownemi przedstawieniami; lecz jeżeli się im poda w sposób zajmujący rzeczy rozumne i stosowne, to się chwycą ich z pewnością.
Na czem głównie teatr nasz szwankuje i dlaczego ani aktorzy, ani widzowie nie przychodzą do upamiętania, to ta w nim zbyt wielka pstrocizna, to brak jakiejś granicy, o którą oprzećby można swe zdanie. Wcale mi się to nie wydaje zaletą, żeśmy teatr swój rozszerzyli jakby na jaką nieskończoną widownię przyrody; a przecież ani dyrektor, ani aktor nie może już teraz się zacieśniać, dopóki chyba smak narodu w dalszym rozwoju nie oznaczy należnego kresu. Każde dobre społeczeństwo istniéje wśród pewnych jedynie warunków; tak téż i dobry teatr. Pewne maniery i sposoby mówienia, pewne przedmioty i rodzaje zachowania się muszą być wykluczone. Nie stajemy się przecie biedniéjszemi, kiedy swe gospodarstwo ścieśniamy.
Pod tym względem mniéj więcéj zgadzali się z sobą lub nie zgadzali. Wilhelm i większa część aktorów byli po stronie teatru angielskiego, Serio i niektórzy po stronie francuskiego.
Zgodzono się wszakże na té, by w wolnych godzinach, których aktor ma niestety tak wiele, spoinie odczytywać najsławniéjsze sztuki obu teatrów i zwracać uwagę na to, co w nich jest najlepszego i najgodniéjszego naśladowania. Rzeczywiście téż rozpoczęto tę pracę od kilku sztuk francuskich. Jak tylko zaczynało się czytanie, Aurelia za każdym razem się oddalała. Z początku uważano ją za chorą; ale raz zapytał ją o to Wilhelm, którego to raziło.
— Nigdy nie będę obecną przy takiém czytaniu — odrzekła — bo jak ja mogę słuchać i sądzić, kiedy mi się serce rozdziera? Nienawidzę język francuski z całéj duszy.
— Jak można być — zawołał Wilhelm — wrogiem języka, któremu większą część wykształcenia swego zawdzięczamy i któremu wiele jeszcze zawdzięczyć będziemy musieli, zanim nasza istota zdoła się ukształtować.
— To wcale nie uprzedzenie! — odparła Aurelia. — Wrażenie nieszczęsne, nienawistne wspomnienie o moim wiarołomnym przyjacielu odebrało mi zamiłowanie do tego pięknego i wykształconego języka. Jakże ja go teraz nienawidzę z całego serca! W ciągu naszego przyjacielskiego stosunku pisywał on po niemiecku, a jaką serdeczną, prawdziwą, jędrną niemczyzną! Dopiéro kiedy się chciał mnie pozbyć, zaczął pisać po francusku, co przedtem zdarzało się czasami w żartach. Czułam, spostrzegałam, co to miało znaczyć.
Co mu wstyd było wypowiedzieć w mowie ojczystej, to mógł napisać ze spokojném sumieniem. Do zastrzeżeń, połowiczności i kłamstw to język wyborny; jestto język perfide! Bogu dzięki, nie znajduję ani jednego wyrazu niemieckiego, ażeby wyrazić to, co znaczy perfide w całéj swéj rozciągłości. Nasz biedny przymiotnik treulos jest w porównaniu dzieckiém niewinnem. Perfide znaczy wiarołomnego z dodatkiém rozkoszy, pychy i radości z cudzéj szkody. O, zazdrościć można wykształcenia narodowi, który potrafił w jedném słowie wyrazić tak delikatne odcienie. Francuszczyzna słusznie jest mową świata, godną zostać mową powszechną, aby się jeno wszyscy nawzajem mogli dobrze oszukiwać i okłamywać. Jego listy francuskie dawały się wciąż jeszcze czytać dosyć dobrze. Jeśli się chciało sobie to wyobrazić, brzmiały one ciepło, a nawet namiętnie; ale obejrzane dokładnie, były to tylko frazesy, przeklęte frazesy! Zepsuł mi on całą przyjemność téj mowy, literatury francuskiej, a nawet przyjemność pięknego i wytwornego wyrażania się dusz szlachetnych w tym języku; wzdrygam się, słysząc jakie słowo francuskie! W ten sposób mogła mówić całemi godzinami, okazywać swój wstręt i każdą inną rozmowę przerywać albo rozstrajać. Serio wcześniéj lub późniéj z pewną goryczą kładł koniec jéj posępnym wywnętrzeniom się; ale zazwyczaj na taki wieczór rozmowa była już rozbita.
Wogólności, niestety, tak bywa, że wszystko, co ma być dokonaném przez liczne zjednoczone osoby i okoliczności, nie może się długo utrzymać w stanie doskonałym. Co do towarzystwa teatralnego tak samo jak co do państwa, co do kółka przyjaciół jak i co do armii, daje się pospolicie oznaczyć chwilę, kiedy się znajdowały na najwyższym stopniu swéj doskonałości, swéj zgody, swego zadowolenia i działalności; częstokroć wszakże szybko się zmienia personel, nowi członkowie wstępują, osoby przestają odpowiadać okolicznościom, okoliczności osobom; wszystko się przeinacza, i co przedtem było zjednoczonem, rozpada się niebawem.
Tak téż można było powiedzieć, że towarzystwo Seria przez czas jakiś było tak doskonałem, jak tylko pochwalić się tém mogło którekolwiek niemieckie. Większa część aktorów była zupełnie na swojem miejscu, wszyscy mieli dosyć do roboty, i wszyscy czynili chętnie, co było do zrobienia. Osobiste ich stosunki były znośne, a każdy zdawał się wiele obiecywać w swéj sztuce, ponieważ każdy stawiał pierwsze kroki z zapałem i rzeźkością. Wkrótce jednak okazało się, że niektórzy byli tylko automatami, którzy to jedynie zdobyć mogli, co się dawało osiągnąć bez uczucia; a niebawem przymieszały się namiętności, które zazwyczaj każdemu dobremu urządzeniu stoją na przeszkodzie i wszystko tak łatwo rozrywają, co rozumni i zacni ludzie pragną utrzymać w skupieniu.
Odjazd Filiny nie był tak nic nieznaczący, jak sądzono z początku. Z wielką zręcznością umiała ona rozbawić Seria a innych wabić w mniéjszym lub większym stopniu, Gwałtowność Aureli! znosiła nader cierpliwie, a najistotniéjszém jéj zajęciem było pochlebiać Wilhelmowi. Tym sposobem była ona jakby łącznikiém całości, a jéj utrata musiała dać się uczuć niebawem.
Serio nie mógł żyć bez jakiejś miłostki. Elmira, która w krótkim czasie dorosła i stała się nawet, powiedziećby prawie można, piękną, już oddawna obudziła jego uwagę, a Filina była dość roztropną, by tę zauważoną przez siebie namiętność popierać.
— Trzeba się czasami — zwykła była mówić — kojarzeniem zajmować; toż nam nic innego nie zostaje, kiedy się starzejemy.
Wskutek tego Serio i Elmira tak się ze sobą zbliżyli, że wkrótce po odjeździe Filiny doszli do zgody, a romansik ten tym więcéj ich oboje zajmował, że go ze wszech miar trzymać musieli w tajemnicy przed starym, któryby takiéj nieprawidłowości płazem nie był puścił. Siostra Elmiry była także w porozumieniu, a Serio musiał z tego powodu wiele wybaczać obu dziewczętom. Jedną z ich największych wad było niepomiarkowane łakomstwo, ba, jeśli wolicie, nieznośna żarłoczność, w czem zgoła były niepodobne do Filiny, któréj nowego powabu do ukochania to dodawało, że żyła jakby powietrzem tylko, jadała bardzo mało i jedynie piankę z kieliszka szampana wciągała z największą elegancyą.
Otóż Serio, jeśli się chciał podobać swojéj pięknéj, musiał łączyć śniadanie z obiadem, a do tego za pośrednictwem podwieczorka dosnuć kolacyę. Przytém miał on pewien plan, którego wykonanie nabawiało go niepokojem. Zdawało mu się, że odkrył niéjaką skłonność między Wilhelmem i Aurelią i bardzo sobie życzył, ażeby się stała poważną. Spodziewał się, że całą mechaniczną część gospodarstwa teatralnego będzie mógł wtłoczyć na Wilhelma, i znaleźć w nim, jako w pierwszym swym szwagrze, wierne i pracowite narzędzie. Już zwolna nieznacznie przelał na niego większą część kłopotów, Aurelia pilnowała kasy, a Serio żył znowu jak za dawniéjszych czasów całkiém według swego upodobania. Było atoli coś, co zarówno jego jak i siostrę tajemnie dręczyło.
Publiczność ma właściwy sposób postępowania względem łudzi publicznych o uznanych zasługach; powoli, powoli zaczyna się stawać co do nich obojętną, a darzy łaskami o wiele mniéjsze, lecz świeżo ukazujące się talenty; względem tamtych stawia przesadne wymagania, a od tych przyjmuje wszystko ochoczo.
Serio i Aurelia mieli dosyć sposobności do poczynienia nad tém spostrzeżeń. Nowi przybysze, zwłaszcza młodzi i przystojni, zwrócili ku sobie całą uwagę, wszystkie oklaski; a tych dwoje musiało w największéj liczbie wypadków po najgorliwszych usiłowaniach swoich odchodzić bez pożądanego dźwięku uderzających o siebie dłoni. Zapewne, przyłączyły się do tego inne jeszcze przyczyny.
Duma Aurelii była rażąca, a o jéj pogardzie dla publiczności wielu wiedziało. Serio pochlebiał wprawdzie każdemu po szczególe, ale jego drwiące słowa o całości były także nieraz obnoszone i powtarżane. Nowi natomiast członkowie byli częścią obcy i nieznani, częścią młodzi, mili i potrzebowali pomocy; to téż wszysćy znaleźli opiekunów.
Nadto, zaszły niebawem zamieszki wewnętrzne i niéjedno niezadowolenie; bo jak tylko spostrzeżono, że Wilhelm objął urząd reżysera, większa część aktorów zaczęła się stawać tym niesforniéjszą, im on bardziéj pragnął według swego widzenia rzeczy wprowadzić więcéj porządku i dokładności we wszystkiém, a szczególniéj nastawa! na to, żeby cała mechaniczna strona nadewszystko punktualnie i porządnie się odbywała.
W krótkim tedy czasie cały stosunek, który rzeczywiście utrzymywał się dość długo w stanie prawie idealnym, stał się tak pospolitym, jaki znaleźć można w pierwszym lepszym teatrze wędrownym.
I niestety w chwili, kiedy Wilhelm pracą, pilnością i wysiłkami zaznajomił się ze wszystkiemi wymaganiami zawodu i zarówno osobę swoję, j3^ zabiegliwość doskonale ku temu wykształcił, w ponurych godzinach wydawało mu się w końcu, że rzemiosło to, mniéj niż jakiekolwiek inne, na potrzebny ku temu wydatek czasu i sił zasługuje. Zajęcie było uciążliwe a nagroda — szczupła. Wolałby był obrać każde inne, przy którem, jeżeli się je załatwiło, można przecie zażyć spokoju ducha, niż to, w którem, pokonawszy trudy mechaniczne, najwyższém jedynie naprężeniem umysłu i uczucia można osiągnąć cel swojéj czynności.
Musiał słuchać skarg Aurelii na rozrzutność brata, musiał udawać, że nie rozumie napomknień Seria, kiedy ten starał się go zdała usposobić do małżeństwa z siostrą. Musiał przytém ukrywać się ze swą zgryzotą, która go gnębiła nader silnie, gdy wyprawiony za dwuznacznym oficerem posłaniec nie powracał i wiedzieć o sobie nie dawał; a przyjaciel nasz mógł się lękać, że Maryannę swoję po raz drugi utracił.
W tymże czasie przypadła żałoba powszechna, która zmusiła zamknąć teatr na kilka tygodni. Skorzystał z téj wolnej chwili, by odwiedzić owego księdza, u którego pomieszczony był harfiarz. Znalazł go wśród miłej okolicy, a pierwszym, którego spostrzegł na pro bóstwie, był starzec, dający chłopcu lekcyę na swoim instrumencie.
Okazał wielką radość na widok Wilhelma, powstał i podał mu rękę, mówiąc: — Widzisz pan, że przydam się jeszcze na coś w świecie; pozwolisz pan, żebym naukę odbył, bo godziny są rozłożone.
Ksiądz powitał Wilhelma jaknajprzyjaźniéj i opowiedział mu, iż stary jest na bardzo dobrej drodze i że spodziewać się można zupełnego wyzdrowienia.
Rozmowa ich przeszła naturalnie na metodę leczenia obłąkanych.
— Prócz strony fizycznéj — mówił duchowny — która stawia nam często niepokonane trudności i co do któréj zasięgam rady myślącego lekarza, środki lecznicze co do obłąkania, uważam za bardzo proste. Są one temi samemi, które nie dozwalają ludziom zdrowym dostać obłąkania. Budźmy ich własną działalność, przyzwyczajajmy ich do porządku, dajmy im do zrozumienia, że byt swój i los spólny mają z tylu innemi, że talent niezwykły, największe szczęście i najgorsze nieszczęście są tylko małemi zboczeniami od rzeczy zwykłych — a żadne obłąkanie się nie zakradnie, jeśli zaś już istniéje, to zniknie powoli! Zrobiłem dla starego rozkład godzin; uczy kilkoro dzieci grać na harfie, pomaga w robotach ogrodowych i jest już 0 wiele pogodniéjszy. Pragnie spożywać jarmuż, który uprawia, 1 chce syna mego, któremu na przypadek śmierci podarował harfę, pilnie uczyć, aby chłopak mógł z niéj również korzystać. Jako duchowny nie bardzo się rozwodzę nad jego dziwnemi skrupułami; ale życie czynne sprowadza za sobą tyle wydarzeń, że niebawem uczuć on musi, że wszelkiego rodzaju wątpliwości usuwają się jedynie za pośrednictwem działania. Zwolna biorę się do dzieła; jeżeli zaś zdołam odebrać mu jeszcze jego brodę i jego kapicę, to zyskam wiele; nic bowiem bardziéj nie przybliża nas do obłąkania, jak to kiedy się od innych wyróżniamy, a nic tak dalece nie podtrzymuje zdrowego rozsądku, jak życie z wielu ludźmi trybem powszechnym.
A ileż to jest niestety w naszém wychowaniu i w naszych urządzeniach społecznych rzeczy, które nas i dzieci nasze do waryacyi przysposabiają! Wilhelm bawił u tego rozumnego człowieka dni kilka i dowiedział się nader zajmujących historyj nietylko o ludziach szalonych, ale i o takich, których zwykle się uważa za roztropnych, ba, za mądrych nawet, których dziwactwa blizko z obłąkaniem graniczą.
Potrójnie atoli ożywiła się rozmowa, kiedy przyszedł lekarz, który zwykł był często odwiedzać swego przyjaciela księdza i dopomagać mu w jego filantropijnych usiłowaniach. Był to mąż podeszły, który mimo słabowitego zdrowia wiele przepędził lat na wykonywaniu najszlachetniéjszych obowiązków. Był on wielkim przyjacielem życia wiejskiego i prawie nie mógł wytrzymać bez otwartego powietrza; przytém był nadzwyczajnie towarzyski i czynny i od lat wielu miał szczególną skłonność do zawierania przyjaźni ze wszystkiemi księżmi wiejskiemi. Każdemu, o którym wiedział, że ma jakieś pożyteczne zajęcie, starał się pomagać wszelkiemi sposobami; innym, którzy nie mieli nic określonego, starał się wmówić jakieś amatorstwo; a że równocześnie miał stosunki ze szlachtą, urzędnikami i sądownikami. w przeciągu tedy lat dwudziestu przyczynił się bardzo dużo w cichości do uprawy niéjednej gałęzi gospodarstwa wiejskiego i wprawił w ruch wszystko, co korzystném jest dla roli, zwierząt i ludzi, a tym sposobem szerzył najistotniéjszą oświatę.
— Dla człowieka — mówił on — jedno jest tylko nieszczęście, kiedy się w nim zagnieździ jakakolwiek myśl, która nie ma żadnego wpływu na życie czynne albo go nawet od życia czynnego odwodzi.
Mam teraz — ciągnął daléj — taki wypadek z dostojném i bogatem małżeństwem, wobec którego do téj pory nie powiodło mi się z żadną sztuką; wypadek ten należy niemal do twojego zawodu, kochany pastorze, a ten młodzieniec nie rozgłosi go przecie... W nieobecności pewnego dostojnego męża, wskutek żartu, którego pochwalić całkiém niepodobna, przebierają pewnego młodzieńca w domowy ubiór tego pana. Jego małżonka miała być przez to oszukaną, a chociaż mi to opowiedziano tylko jako krotochwilę, lękam się jednak bardzo, czy nie miano zamiaru sprowadzić z prawej drogi damy szlachetnéj i miłej. Mąż wraca niespodziewanie, wchodzi do swego pokoju, sądzi, że widzi siebie samego i od tego czasu popada w melancholię, w któréj żywi przeświadczenie, że umrze niebawem. Powierza się osobom, którzy go bałamucą ideami religijnemi, i nie wiem, jakimby go sposobem powstrzymać, by nie wszedł wraz z żoną wśród hernhutów i nie pozbawił swych krewnych większéj części majątku, gdyż dzieci nie ma.
— Wraz z żoną? — zawołał porywczo Wilhelm, którego opowiadanie niemało przeraziło.
— I niestetyl — odparł lekarz, poczytując wykrzyk Wilhelma za wyraz filantropijnego jedynie spółczucia — damę tę trapi smutek jeszcze głębszy, który sprawia, że oddalenie się od świata nie jest jéj wstrętne. Właśnie młodzieniec ów żegna się z nią; ona nie ma dość oględności, by ukryć kiełkującą skłonność; on się ośmiela, bierze ją w swoje objęcia i przyciska silnie do jéj piersi wielki portret małżonka, wysadzany brylantami. Ona uczuwa ból gwałtowny, który powoli mija, pozostawiając z początku małe zaczerwienienie, ginące potém bez śladu. Jako człowiek, jestem przekonany, że nie ma ona sobie nic więcéj do wyrzucenia; jako lekarz, jestem pewny, że ów ucisk nie będzie miał złych następstw; ale ona nie da sobie wyperswadować, żeby tam nie było stwardnienia, a kiedy się jéj chce odjąć to uprzedzenie za pomocą dotykania, utrzymuje, że to tylko w téj chwili nic nie czuć, że to cierpienie zakończy się rakiem; tym sposobem jéj młodość, jéj urok stracone całkiém zostały i dla niéj i dla innych.
— O, ja nieszczęsny! — zawołał Wilhelm, uderzając się w czoło i wybiegając z pośród towarzystwa w pole.
Nigdy jeszcze się nie znajdował w takim stanie.
Lekarz i ksiądz, niezmiernie zdumieni tém odkryciem, mieli wieczorem dosyć z nim do czynienia, kiedy powróciwszy, w szczegółowszém zwierzeniu o owym wypadku gorąco się oskarżał. Obaj mężowie wielce się nim zainteresowali, zwłaszcza że pod wrażeniem chwili w czarnych barwach odmalował im także i ogólne swe położenie.
Nazajutrz lekarz nie dał się długo prosić, i wraz z nim udał się do miasta, by mu dotrzymać towarzystwa i, jeżeli będzie można, udzielić pomocy Aurelii, którą przyjaciel nasz opuścił wśród niepocieszających okoliczności.
Zastali ją rzeczywiście w gorszym stanie, niż mniemali. Miała rodzaj gorączki przepuszczającej, którą tym trudniéj było leczyć, że Aurelia swoim zwyczajem naumyślnie ją podtrzymywała i zwiększała. Obcy nie został przedstawiony jako lekarz i zachowywał się bardzo ujmująco i roztropnie. Mówiono o stanie jéj ciała i duszy, a świeży przyjaciel opowiadał niéjednę historyę o tém, jak pewne osoby, pomimo takiego chorobliwego usposobienia, mogą dosięgnąć podeszłego wieku, że nic niema w takich razach szkodliwszego, jak umyślne odnawianie wzruszeń namiętnych. Przedewszystkiém nie skrywał tego, że widział nader szczęśliwemi te osoby, które wobec chorobliwości, nie dającej się uleczyć całkowicie, miały pociąg do oddania się prawdziwie religijnemu nastrojowi. Mówił to w spośób bardzo skromny i niby historycznie, obiecał przytém nowym przyjaciołom swoim dostarczyć wielce interesującej lektury rękopisom, który otrzymał z rąk zmarłej już natenczas, doskonalej przyjaciółki.
— Jest on mi nieskończenie drogi — rzekł on — powierzam państwu sam oryginał. Tytuł tylko jest mojéj ręki: Zwierzenia p i ę k n ć j duszy.
O dyetetyczném i lekarskiém traktowaniu nieszczęśliwéj rozstrojonej Aurelii udzielił Wilhelmowi lekarz najlepszej, jaką miał, rady, obiecał pisywać i, jak tylko będzie można, przybyć osobiście.
Tymczasem podczas nieobecności Wilhelma przygotowywała się przemiana, któréj nie mógł się domyślać. Od chwili, kiedy wziął na siebie kierunek, traktował on cały interes z pewną swobodą i hojnością, zważał głównie na rzecz, a mianowicie co się tyczyło ubiorów, dekoracyj i rekwizytów, sprawiał wszystko przystojnie i obficie, chcąc zaś podtrzymać dobrą wolę ludzi, schlebiał téż ich własnej korzyści, ponieważ nie mógł wpłynąć na nich pobudkami szlachetniéjszemi; a poczytywał się za uprawnionego w téj mierze tymbardziej, że Serio sam nie rościł najmniéjszych pretensyj do nazwy dobrego gospodarza, lubił słuchać pochwał o świetności swego teatru i był zadowolony, gdy Aurelia, prowadząca całe gospodarstwo, po zaspokojeniu wszystkich kosztów zapewniała, że nie ma wcale długów i jeszcze dawała tyle, ile było potrzeba na pokrycie długów, któreby Serio nadzwyczajną szczodrością dla swych piękności lub innym sposobem mógł zaciągnąć.
Melina, który tymczasem zajmował się garderobą, przypatrywał się chłodno i chytrze, zwyczajem swoim, całéj sprawie w milczeniu, a wobec oddalenia, się Wilhelma i wzmagającej się choroby Aurelii, potrafił dać uczuć Serlowi, że przecież możnaby więcéj mieć dochodu, mniéj wydawać i albo coś odłożyć, albo téż wreszcie wedle woli żyć jeszcze weselej. Serio chętnie tego słuchał, a Melina odważył się wysunąć ze swoim planem.
— Nie chcę utrzymywać — rzekł on — żeby którykolwiek z aktorów miał obecnie za wielką gażę; są to ludzie pełni zalet i byliby pożądani na każdem miejscu; ale względnie do dochodu, jaki nam przynoszą, otrzymują jednakże zawiele. Projektem moim byłoby urządzić operę, a co się tyczy dramatu, to muszę panu powiedzieć, że jesteś pan mężem, który sam może wytworzyć cały dramat. Czyż pan sam nie doświadczasz teraz tego, że pańskie zalety źle są oceniane? Nie dlatego, że pańscy spółgrający są wyborni, ale dlatego, że są dobrzy, nie oddają już należnej sprawiedliwości pańskiemu nadzwyczajnemu talentowi. Przedstaw się pan, jak to zresztą bywało, sam jeden, staraj się pan ściągnąć do siebie ludzi miernych, ba, złych nawet, że tak powiem, za szczupłą gażę, okrzesaj tę zgraję, jak pan to doskonale umiesz, pod względem mechanicznym, obróć pan resztę na operę, a zobaczysz, że tym samym zachodem i tym samym kosztem większe wzbudzisz pan zadowolenie i nieporównanie więcéj niż dotychczas zyskasz pieniędzy.
Serlowi zbyt to pochlebiało, ażeby jego zarzuty mogły mieć jakąkolwiek siłę. Przyznał się chętnie Melinie, że przy swojem zamiłowaniu do muzyki już oddawna pragnął czegoś podobnego, ale uważa przytém, iż przez to upodobania publiczności jeszcze bardziéj skierują się na manowce, i że przy takiém zmąceniu teatru, który nie jest na prawdę ani operą, ani dramatem, musi zniknąć resztka nawet smaku do jakiegoś określonego i zupełnego dzieła sztuki.
Melina niezbyt delikatnie żartował z pedantycznych ideałów Wilhelma w tym rodzaju, z zarozumiałości kształcenia ogółu widzów, zamiast kształcenia się według tego ogółu; a obaj z mocném przekonaniem zgodzili się na to, że należy tylko pieniądze ściągać, bogacić się albo żyć wesoło, i prawie nie ukrywali przed sobą, iż pragnęli jedynie pozbyć się tych osób, którzy ich planowi stawali na przeszkodzie. Melina żałował, iż słabowite zdrowie Aurelii nie obiecywało jéj długiego życia, myślał atoli zupełnie co innego. Serio nibyto ubolewał, że Wilhelm nie jest śpiewakiém, i dawał przez to do zrozumienia, iż niebawem za zbytecznego go poczyta. Melina wystąpił z całym rejestrem oszczędności, jakieby zrobić należało, a Serio widział w nim potrójne zastępstwo swego pierwszego szwagra.
Czuli oni dobrze, iż o rozmowie téj musieli sobie przyrzec tajemnicę, a przez to jeszcze bardziéj się ze sobą związali i korzystali ze sposobności, by potajemnie rozprawiać o wszystkiém, co się działo, ganić to, co przedsiębrali Aurelia i Wilhelm, i w myśli coraz lepiéj opracowywać nowy swój projekt.
Jakkolwiek obaj trzymali plan swój w ukryciu, jakkolwiek nie zdradzali się słowami; nie mieli przecież dosyć polityki, by w postępowaniu utaić swój nastrój. Melina sprzeciwił się Wilhelmowi w kilku wypadkach, które należały do jego zakresu, a Serio, który z siostrą nigdy się nie obchodził delikatnie, stawał się tym przykrzejszym, imbardziéj zwiększała się jéj słabowitość i imbardziéj mogła była zasługiwać na folgowanie wobec swych nierównych, namiętnych usposobień.
W tym właśnie czasie wzięto do gry Emilię Galotti. Sztuka ta była bardzo szczęśliwie obsadzona, i wszyscy w ograniczonym zakresie téj tragiedyi mogli ukazać całą różnorodność gry swojéj.
Serio jako Marinelli był na swojem miejscu, Odoardo był reprezentowany bardzo dobrze, pani Melina grała matkę z wielkiém zrozumieniem, Elmira w roli Emilii odznaczyła się na swą korzyść, Laertes jako Appiani występował z wielką przystojnością, a Wilhelm poświęcił kilka miesięcy studyów na rolę księcia. Przy téj sposobności zarówno sam z sobą jak z Serlem i Aurelią często obrabiał pytanie: jaka jest różnica między szlachetném a pańskiém zachowaniem się, i o ile tamto w tém, ale nie to w tamtem musi być zawarte? Serio, który sam jako Marinelli grał dworaka czysto, bez karykatury, wypowiedział w téj mierze niéjednę myśl dobrą.
— Pańska układność — mówił on — jest bardzo trudna do naśladowania, ponieważ jest ona właściwie negatywną i wymaga długiéj a wytrwałéj wprawy. Nie trzeba bowiem we wzięciu się swojem nic wystawiać, co oznacza dostojność, gdyż tym sposobem łatwo się popada w formalistyczną nadętość; powinno się raczéj unikać wszystkiego, co jest niedostojnem, co jest pospolitem; nigdy nie należy zapominać się, zawsze zwracać uwagę na siebie i innych, niczego sobie nie pozwalać, innym nie okazywać względów ani za wiele, ani za mało, niczem nie dać się wzruszyć, niczem dotknąć, nigdy się nie zagalopować, umieć w każdej chwili panować nad sobą i utrzymywać tym sposobem zewnętrzną równowagę, jakkolwiekby się wewnętrznie burzyło. Człowiek szlachetny może się kiedyniekiedy zaniedbać; dostojny — nigdy. Ten jest jak J. W. Goethe, Wilhelm Meister. 18 człowiek pięknie ubrany: nigdzie się on nie oprze, a każdy strzedz si^ będzie,, by się oń nie otrzeć; wyróżnia się on od innych, a jednak nie powinien pozostać sam-na-sam; albowiem jak w każdej sztuce, tak i w tej,, rzecz najtrudniéjszą trzeba w końcu wykonywać z łatwością; tak téż mąż dostojny, mimo całego oddzielania się, powinien zawsze wydawać się złączonym z innemi, nigdzie nie być sztywnym, wszędzie zręcznym, zawsze się zjawiać jako pierwszy, a nigdy się jako taki nie narzucać. Widać więc z tego, że aby się okazać dostojnym, trzeba nim być rzeczywiście; widać daléj,, dlaczego przeciętnie kobiety prędzej niż mężczyźni nadać sobie mogą ten wygląd, dlaczego dworacy i żołnierze najrychlej osiągają tę układność.
Wilhelm tedy prawie zrozpaczył o swéj roli; ale Serio znów mu dopomógł, udzielając mu nader subtelnych spostrzeżeń co do szczegółów i tak go strojąc, że na przedstawieniu reprezentował, przynajmniéj w oczach tłumu, wcale wytwornego księcia.
Serio obiecał podzielić się z nim po przedstawieniu uwagami, jakie jeszcze bądź-co-bądź nad nim poczyni; atoli nieprzyjemna kłótnia między bratem i siostrą przeszkodziła wszelkiéj krytycznéj rozmowie.
Aurelia odegrała rolę Orsiny w taki sposób, jakiego zapewne nigdy się już widzieć nie będzie. Rolę znała wogóle bardzo dobrze i na próbach traktowała ją obojętnie; ale na przedstawieniu usunęła, że tak powiem, wszystkie śluzy swego indywidualnego smutku, a przez to wynikło takie odtworzenie, jakiegoby sobie nie mógł wyobrazić żaden poeta w pierwszym zapale wzruszenia.
Niezmierne oklaski publiczności nagrodziły jéj bolesne wysiłki, ale téż spoczywała ona napól omdlała na krześle, kiedy ją po przedstawieniu odszukano.
Serio z powodu jéj gry przesadnej, jak ją nazwał, i z powodu odsłonięcia głębi swego serca przed publicznością, któréj znana była przecie mniéj więcéj owa fatalna historya, już dał był poznać swoje oburzenie i, jak zwykł był czynić w gniewie, zaczął zgrzytać zębami i tupać nogami.
— Zostawcie ją — rzekł, znalazłszy ją w krześle, otoczoną od aktorów — ona corychlej wystąpi na teatr całkiém nago, i wtedy dopiéro oklask będzie przyjemny.
— Niewdzięczny! — zawołała Aurelia — nieludzki! Zaniosą mię nagą niebawem tam, gdzie żaden oklask do uszu naszych nie dochodzi! To powiedziawszy porwała się i pobiegła do drzwi. Służąca zapomniała przynieść jéj płaszcz; lektyki nie było; deszcz przeszedł, a wiatr nader ostry dął po ulicach. Napróżno jéj perswadawano, gdyż była niezmiernie rozgrzana; szła umyślnie powoli i wychwalała chłód, który,, jak się zdawało, pożądliwie wdychała.
Ledwie zaszła do domu, a już z chrypki mało co mówić mogła; ale nie wyznała, że w karku i wzdłuż grzbietu czuła całkowite stężenie. Niezadługo opanował ją jakiś rodzaj obezwładnienia języka, tak, że mówiła jeden wyraz zamiast drugiego, zaniesiono ją do łóżka; często stosowanemi środkami uśmierzał się jeden ból, ale ukazywał się drugi. Gorączka się wzmogła, a stan chorej stał się niebezpiecznym.
Nazajutrz miała godzinę spokoju. Kazała zawołać Wilhelma i oddała mu list.
— Pismo to — rzekła — oddawna już oczekuje na tę chwilę.
Czuję, że koniec mego życia rychło się zbliży; przyrzeknij mi pan, że je sam oddasz i że kilkoma słowy pomścisz moje cierpienia na niewiernym. On nie jest bez czucia i śmierć moja przynajmniéj powinna go na chwilę zaboleć.
Wilhelm wziął list, pocieszając ją jednak i chcąc oddalić od niéj myśl o śmierci.
— Nie — odrzekła — nie odbieraj mi pan mojéj najbliższéj nadziei. Długom oczekiwała śmierci i z radością przyjmę ją w objęcia.
Wkrótce potém nadszedł przyrzeczony przez doktora rękopism.
Prosiła Wilhelma, by jéj coś z niego przeczytał, a wrażenie, jakie on sprawiał, najlepiéj będzie mógł ocenić czytelnik, gdy się zapozna z następną księgą. Gwałtowne i uporne usposobienie naszej biednej przyjaciółki stało się naraz łagodniéjszém. Odebrała list i napisała inny, jak się zdaje, w bardzo pojednawczym nastroju; prosiła téż Wilhelma, żeby pocieszał jéj przyjaciela, jeśliby go wiadomość o jéj śmierci zasmuciła, żeby go zapewnił, iż mu przebaczyła, i że mu życzy wszelkiego szczęścia.
Od tego czasu była bardzo milcząca i zdawała się zaprzątać niewielu tylko myślami, jakie sobie przyswoić się starała z rękopismu, z którego Wilhelm musiał jéj czytywać kiedyniekiedy. Upadek jéj sił nie był widoczny, i niespodzianie znalazł ją Wilhelm martwą pewnego poranku, gdy ją chciał odwiedzić.
Ze względu na szacunek, jaki miał dla niéj, i na przyzwyczajenie przestawania z nią, bardzo bolesną była mu jéj strata. Była ona jedyną osobą, co naprawdę szczerze z nim postępowała, a chłód Seria w ostatnich czasach odczuł on aż nadto silnie. Śpieszył się zatém wypełnić włożone na siebie poselstwo i pragnął się oddalić na czas jakiś. Z drugiéj strony odjazd ten był wielce pożądany dla Meliny; ten bowiem prowadząc bardzo rozległą korespondencyę, wszedł właśnie w porozumienie z jakimś śpiewakiém i śpiewaczką, którzy mieli tymczasowo za pomocą intermedyów przygotować publiczność do przyszłej opery. Utrata Aurelii i oddalenie się Wilhelma miały być w ten sposób na razie pokryte; a przyjaciel nasz rad był ze wszystkiego, co mu ułatwiało urlop na kilka tygodni.
Wyrobił pn sobie dziwnie poważne wyobrażenie o daném sobie poleceniu. Śmierć przyjaciółki wzruszyła go głęboko, a ponieważ widział ją ustępującą z widowni tak przedwcześnie, musiał przeto z konieczności być wrogo usposobionym względem tego, co życie jéj skrócił i to krótkie istnienie uczynił tak męczącém. Pomimo ostatnich łagodnych słów umierającej, postanowił sobie przy wręczeniu listu wypowiedzieć surowy sąd o niewiernym przyjacielu; a że nie chciał polegać na przypadkowym nastroju, pomyślał o mowie, która w opracowaniu stała się patetyczniéjszą, niż wypadało.
Nabrawszy dostatecznego przekonania o dobrej kompozycyi swego przemówienia, ucząc się go na pamięć, przygotowywał się do odjazdu. Mignon obecną była przy pakowaniu i zapytała go, czy jedzie na południe, czy na północ; a kiedy się dowiedziała, że na północ, rzekła: — To zaczekam na ciebie tutaj.
Prosiła go o sznur pereł Maryanny, którego lubemu stworzeniu odmówić nie mógł; chusteczkę na szyję już miała przedtem. Natomiast włożyła mu do tłomoczka zasłonę ducha, chociaż on jéj powiedział, że mu ta gaza na nic się nie zda.
Melina objął kierownictwo, a żona jego przyrzekła doglądać okiém macierzyńskiém oboje dzieci, z któremi Wilhelm rozstawał się z przykrością. Feliks był bardzo wesół przy pożegnaniu, a kiedy go pytano, czego sobie życzy, by mu przywieziono, powiedział: — Słuchaj! przywiedź mi jakiego ojca.
Mignon wzięła odjeżdżającego za rękę, a wspiąwszy się na palce, wycisnęła mu na ustach serdeczny i gorący pocałunek, bez tkliwości jednak, i rzekła: — Mistrzu! nie zapominaj o nas i wracaj prędko.
I tak zostawiamy przyjaciela naszego, rozpoczynającego podróż wśród tysiąca myśli i wzruszeń, a na zakończenie wpisujemy tu jeszcze wiersz, który Mignon z wielką wyrazistością kilkakrotnie deklamowała, a którego nie mogliśmy umieścić poprzednio z powodu nawału tylu dziwnych wydarzeń.
Nie każ mi mówić; ja milczeć muszę, Gdyż tajemnica wiąże mnie; Chciałabym ci całą odkryć duszę, Lecz los nie pozwala, nie! W porze właściwéj mroki nocy mkną Przed blaskiém słońca, co światłem olśniewa; Skała odmyka pierś na oścież swą I skryte wody po ziemi rozlewa.
Każdy w objęciach druha spokój śni, Serdecznie mogąc swe żale wyłożyć; Lecz tu przysięga usta zwiera mi, A Bóg je tylko może sam otworzyć.

KSIĘGA VI.

ROZDZIAŁ PIERWSZY.