Dyskusja indeksu:Opisanie zabajkalskiej krainy w Syberyi

Treść strony nie jest dostępna w innych językach.
Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki

Z ISTerczyńskiego Zawodu wyjechałem główna ulicą, osady. Przemknąłem się obok ratusza, lazaretu i mam przed sobą łąki Sierebrianki i hutę srebrną; z rozwalonym dachem i wybitym bokiem. Mijam ją i już oko nie widząc śladów człowieka przelatuje jak ptak z góry na górę. Okolica bezleśna, a wszędzie garby, grzbiety i grzebienie górskie okryte mgłą błękitną i tysiącami kwiatów, które się wszędzie rozsiewają w milionach tysięcy ziarn*). Zjeżdżam z góry patrząc na dolinę arguńską, a szczególniej na rawy jej brzeg należący * ) Niektóre rośliny posiadają zadziwiającą zdolność rozpładniania się. Rośliny te spotykamy gęsto rosnące na wielkich spłazac-h ziemi. W Korespondencie Rolniczym (Nr. 41 z roku 1858), wychodzącym przy Gazecie Warszawskiej, w artykule o rozsiewaniu się chwastów, spotykamy ciekawe w tym względzie spostrzeżenia. Uważamy za pożyteczne, powtórzyć cyfry, które dają dokładne wyobrażenie o płodności niektórych roślin. Pracowity a nieznany autor tych spostrzeżeń powiada, że jedno ziarno rumiana psiego (an-tliemis c-otula) wydaje 40, 650 ziarn; rumianku prawdziwego (matricaria cha-momilla) 45, 000; złotokwiatu wielkiego (chrysantheminn leucauthemum) 13, 500; łopianu (arctium lappa) 24, 520; łoezygi ogrodowej (sonchus ołeraceus) 25, 000, a maku polnego (papaver rhosas) 50, 000 ziarn. Rośliny te rosną i w Syberyi. już do Cliin a właściwiej do Mongolii, i stanąłem we wsi Czałbuczy tuż przy Arguni położonej i posiadającej garbarnię, w której pracują zadzierżawiwszy ją dwaj wygnańcy Piotr Borowski i Zygmunt Wałecki.
Prawe chińskie zabrzeże jest wyższe i zrzadka brzeziną porosłe, pomiędzy którą rośnie nieznana w Dauryi leszczyna i dąb mongolski (corylus hetorophylla i ąuercus mongolica). Krzaki popodszywały dna dolin, pomiędzy któremi pospolite są maliny i smrodziny (ribes nigrum). Arguń ma źródło w Kentajskich górach w Mongolii; z początku płynie na wschód i tu się nazywa Kajłar, wykręca się potem ku północy, omija jezioro Dałajnor, wykręca się powtórnie lecz już w kierunku północno-wschodnim, wrzyna się przytem w coraz wyższe góry i z Szyłką schodzą się pod 53° 19’ 45“ szerokości północnej a 121° 507 7, 5/; wschodniej długości od Greenich. Od Abagatuja do Ujść Striełki na przestrzeni 500 wiorst stanowi linię demarkacyjną między Syberyą a Mongolią. Spadek Arguń ma bystry, głębokość niewielką, jest jednak spławną. Jest węższą od Szyłki, ale lepiej od niej zary-bnioną. Widoki obszerne i wdzięczne, lecz mniej wspaniałe i groźne niż nad Szyłką. Po za skałą, o którą się woda roztrąca, i za błoniem wznosi się wysoko górzysty łańcuch, który zasłania dalszy widok państwa Niebieskiego i niby mur zamyka jego granice. Ciekawe to państwo, te Chiny! Najludniejsze w świecie, najstarsze, zamknięte w sobie, wyrobiło własną cywilizacyę i kulturę i rozszerzyło ją w połowie Azyi. Chińczyk ma obyczaje upolerowane, lubi wygody, miękkość, ma obszerne wiadomości’, charakter chytry, podstępny a pychę ogromną. Uważają się za naród najoświe-ceńszy na kuli ziemskiej i na podobieństwo Greków wszystkie inne narody nazywają barbarzyńcami. Ciekawie przenosiłem się myślą za te góry do pomalowanych i upstrzonych miast, do ogrodów nad rzeką Żółtą i do ich altanek, pomiędzy naród, który wynalazł proch, druk, igłę magnesową, ma wyborne fabryki, rolnictwo poprawne, a który pomimo tego jest barbarzyńskim, bo od wieków naprzód nie posunął się. Gdzież podobne sprzeczności napotka podróżny? gdzie takie połączenie wysokiej kultury materyalnej ze zgnilizną mo ralną? Jakiż naród, podobnie jak Chiny, od nikogo nic nie biorąc doszedł do wynalazków i odkryć, które zaszczyt rozumowi przynoszą, i jednocześnie pogrążył się w moralnym barłogu i niewclniczem samolubstwie? Wysoka kultura, niewola, stagnacya i upodlenie Chińczyków nasuwa obszerny przedmiot dla myślącego człowieka i rozwiązuje kwestyę, która i Europę żywo zająć powinna, to jest, jak i odkąd kultura materyalna zamienia się w dzikość i barbarzyństwo? Swoim przykładem uczą Chiny wszystkie narody, że kultura materyalna bez duchowego i społecznego postępu niewystarcza dla ludzkości, że rozejście się tych dwóch kierunków i zupełne oddanie jednemu, materyalnemu lub moralnemu tylko, sprowadza zgniliznę, od której trup narodu ustrojony w wspaniałe i piękne wyroby przemysłu zawraca do barbarzyństwa i dzikości, z której pierwotnie wyszedł. Chiny miały w sobie dużo żywiołów rzeczywistej cywilizacyi i gdyby nie despotyzm, który zamknął ich w sobie, zaparł drogi postępu, wpędził ich na drogę li materyalnej kultury, a wygnał idee moralno-politycznego doskonalenia człowieka i coraz lepszego uspołeczniania się, Chiny byłyby ogniskiem światła na kuli ziemskiej, tem, czem jest dzisiaj Europa. Despotyzm to wprowadziwszy do Chin wieczne status quo, spowodował, że kultura materyalna zamieniła się w zgniliznę, a filozoficzna religia Konfucyusza w bałwochwalstwo. Przypatrując się niemym górom na granicy Chin, snuły się mi w głowie te myśli i sprowadziły zadumanie. Czy Europę nie £zeka los podobny? Czy chrześcianizm pomagając despotyzmowi ochro-, ni ją od chińskiej zgnilizny, a kultura materyalna od skostnienia i barbarzyństwa? Pochód cywilizacyjny wędrując z Azyi przez Europę, czy nie porzuci wkrótce ostatniej i czy do Ameryki zupełnie nie przeniesie się? Nieodpowia-dałem sobie na te pytania, bo-miałem przed sobą Chiny, wielki przykład i przestrogę dla narodów, Chiny wielkie, ukulturowane, uorganizowane porządnie, upolerowane, a gnijące, skostniałe i zawadzające ogólnemu postępowi ludzkości.
Wieczorem odwiedziłem chatkę księdza Tyburcego Pawłowskiego, rodem z Białorusi, franciszkanina, aresztowa nego za udział w związku Szymona Konarskiego na Wołyniu w Horodcu, gdzie był w szanownym domu Urbanowskich kapelanem. W Kijowie przez sąd wojenny skazany na wygnanie, mieszka od lat wielu w Czałbuczy, trudniąc się ry-bolostwem i polowaniem. Chatkę ma skromną, malutką w ogrodzie stojącą. W chatce jest tylko jedna izba, a w niej łóżko, nad niem Matka Boska Częstochowska; na stoliku brewiarz, Gazeta Warszawska i Biblioteka Warszawska, krucyfiks i gitara. Gościnny gospodarz oprowadził mnie po swoim ogródku, pokazywał grzędy kwitnących ogórków, koper wybujały, starannie pielęgnowane kawony i melony, grzędy z kapustą, kartoflami, burakami, kalafiorami, fasolą i ze słonecznikiem, pokazywał swoje sieci, które codzień zimą i latem zarzuca w wody Arguni, i to całe maleńkie swoje gospodarstwo, któremu pomimo starości pracowicie oddaje się. Gdy już zmierzchło, poprosiłem gospodarza, ażeby zagrał jaką piosneczkę na gitarze. Wziął starzec gitarę, zabrzą-knął poważną a rzewną melodyę i zaśpiewał psalm: o Bóg naszą ucieczką.)) Mile brzmiała muzyka w chatynce, a ciche jej echo poleciało na błonia mongolskie. Ten rzewny psalm, gospodarz, jego gospodarstwo pogrążyły mnie w nowe zadumanie, z którego przebudziłem się wezwaniem na wieczerzę, na którą dano grzyby i orzechy przez księdza uzbierane. W Czałbuczy zainteresowała mnie jeszcze inna osoba w wieśniaczem ubraniu i po polsku mówiąca. Był — to także starzec, lecz czerstwy i zdrowy; nazywa się Michał Misz ul a, rodem z biało wiejskiej puszczy, gdzie był strzelcem i gdzie w szeregach powstańczych w 1831. roku dał się Moskalom we znaki. Za to powstanie obity kijami, przysłany został do kopalni nerczyńskich, zkąd po wielu latach pracy uwolniony na osiedlenie, w Czałbuczy trudni się polowaniem. Codzień ledwo świtać pocznie, dawny strzelec przywołuje psów i zarzuciwszy torbę z flintą na plecy, rusza na polowanie, a ma tu wszędzie wyborne polowania, bo na polach i błoniach mnóstwo jest zwierzyny, której bije co niemiara. Syberyacy chociaż rzadko w lot strzelają, są przecież dobrymi myśliwcami; Miszula i między nimi nawet jest pierwszym myśliwym i najlepszym strzelcem. Uczciwy, wy soki, z czarną, brodą, blady, jak widmo słania się po górach. Gospodarny, oszczędny, mocno tęskni do ojczyzny i w niej pragnie kości swoje złożyć. Mieszka tu i trzeci wygnaniec, Wojniłowicz Aleksander, wieśniak, powstaniec z 1831. roku.
Łąki za Argunią i w licznych dolinach ua stronie chińskiej obfitują w trawy. Mieszkańcy nadarguńscy co rok umawiają się z chińską strażą graniczną o wolność koszenia tych łąk bez użytku dla nich zostających. Mongołowie za opłatą ze skór baranieli lub ołowiu dozwalają Sybe-ryakom kosić siano. Gromady ludzi, bez żadnego paszportu, udają się za granicę na pokosy, gdzie kilka tygodni zostając, za tanie pieniądze zaopatrują się w najlepsze siano. I ja z jedną gromadą udałem się dzisiaj na sianożęcie. Granica chińska jest słabo obsadzona, więcej Moskale od Chińczyków, niż Chińczycy od Moskałów zabezpieczają się. Pikiety chińskie stoją jedna od drugiej o kilka mil, straż utrzymują Mongołowie. Jeżeli pikieta przy objeździe granicy spostrzeże, że Syberyacy bez jej pozwolenia koszą ich łąki, pali siano i niszczy całą robotę. W razie skargi lub interesu do Moskali, Mongołowie, wTielcy formaliści, nie przechodzą granicy, lecz stanąwszy naprzeciw moskiewskich posterunków wywołują starszego kozaka i z nim konferują.
Przez Arguii przejechaliśmy w bród, a dalej posuwając się błoniem, wjechaliśmy na stromy łańcuch gór; z niego spuściliśmy się w pustą dolinę i przejechawszy jeszcze przez jedno wysokie pasmo, stanęliśmy w dolinie między kosarzami. Mieszkań ludzkich wcale niema, wszędzie tylko góry wypłowiałe i zielone doliny. O 200 dopiero wiorst od linii de-markacyjnej, w głąb Mongolii, gęstsze są osady i więcej ludzi. W naszej wycieczce niewidzieliśmy ani jednego poddanego bohdohana chińskiego. Na pochyłościach rośnie tu leszczyna, nieznana w Dauryi, i dęby. Upał doskwierał na łące; chroniąc się przed nim, schowałem się w olszowym gaju nad strumykiem, a siadłszy na gałęzi przypatrywałem się muszkom, dziwnie regularnie geometryczne figury kreślącym w promieniach słońca, tysiącom much i bąków, które głosząc swoje życie, brzmią w gaju i na górach. Olcha do rasta tutaj do wysokości drzewa, kiedy nad Szyłką. zaledwo jest od krzaka wyższą. W południe kosarze zasiedli przed budami z siana i z wielkiego kotła obiad zajadali. Upał tak dokuczał, że od obiadu niektórzy odchodzili do strumyka i całe ciało zimną, jego wodą, oblewali. Po obiedzie ze dwie godziny spali kosarze w budach a gdy ruszyli na kośbę, ja już byłem na wysokiej górze i przypatrywałem się krajobrazowi. Od dna doliny, w którem trawa dochodzi do wysokości konia, aż do szczytu, na którym stoję, cała góra zarosła kwiatami. Mnóstwo lilij, pomarańczowego i żółtego koloru, faluje jak zboże pod wiatrem, między niemi ciemierzyca (veratrum nigrum) z szerokiemi liściami wysuwa na długiej łodydze swój smutny kłos i serrathula rapunculus pełnym różowym kwiatem stroi górę; echinops ritro, pięknego błękitu, także się spostrzegać daje. Oman (inula oculus) wysoko się wznosi, rośnie gromadnie i żółci wielkie przestrzenie; rozchodnik jest daleko wyższy niż u nas; wierzbówka, okwitłe piwonie, podróżnik tu rośnie, a między niemi strzyże tysiące koników polnych, gromadami wybiegają z pod nóg konia i chrzęszcząc skrzydełkami, skaczą i unoszą się jak chmura szarańczy. Owad ten różowego albo żółtego koloru, ma na skrzydełkach piękne czarne obwódki. Prócz koników polnych, bąki, motyle, muchy, komary i tysiące innych owadów śpiewają na kwiatach. Jest to królestwo owadów i kwiatów, rzadko dotykane stopą człowieka. Przestrzeń nadgraniczna Chin posiada wyborne grunta, jeszcze nigdy pługiem i motyką nieporuszane, powietrze cokolwiek cieplejsze niż w syberyjskiej Dauryi. Prócz straży mongolskiej pokazują się tu czasem koczowiska Oroczonów; trawy wydeptane są jedynym śladem ich pochodu. Czasami także pokazuje się tutaj zbieg z moskiewskiej kopalni. Biada mu, gdy go Mongołowie spostrzegą, bo wówczas zdaleka sprowadzonymi ludźmi wytrwale choć tchórzowato ścigają, a schwytawszy, z wielką skrupulatnością spisują wszystko, co na nim i przy nim znaleźli, kują go w dyby i oddają Moskalom w Curuchajcie*). W skałach nadbrzeżnych Arguni * ) Curuchajtuj ma ludności 1, 679. Położony pod 50° 23’ szerokości z a 136° kryją, się włóczęgi, którzy w nocy, jak lisy ze swoich nor, wymykają, się na kradzieże do wsi nadarguńskich.
Dolina, do której teraz wjechałem, ma smutną, wy gorzałą postać, bez zieloności i kwiatów, Mongołowie bowiem spalili siano bez ich pozwolenia skoszone i popiołem zasuli całą dolinę. Na miejscu, gdzie stały stogi, leżą teraz kupy popiołu i żużli. Siano obficie nasycone sodą, po spaleniu zostawia twarde do szkła podobne żużle. Koń mój kąsany przez owady i oblany potem, zaledwo dostał się na wierzchołek, przez który nad Arguń dostać się tylko mogłem. Z wierzchołka miałem najwspanialszą panoramę całej okolicy. Dolina Arguni wyrżnęła się gzygzakowato między skalistemi górami. Kontury skał w liniach ostrych i okrągłych łamią się i zwieszają nad wodą. Przez błękitną mgłę widać zielone pochyłości i błonia srebrzącej się rzeki. W kilku miejscach dym unoszący się w powietrzu jak długa, ciemna flaga, wskazuje na miejsca, gdzie leżą osady kozackie. Podniosłszy wzrok wyżej, obejmiemy szerszy krąg kraju z falą drzemiących i rozbujałych jak morze gór; nad niemi niby okręta nad’ wodą wznoszą się najwyższe szczyty. Góry i morza najbardziej działają na wyobraźnię i wyzwalają, jak powiada Goszczyński, a i śpiewak «Pieśni o ziemi naszej», czując tę potęgę wyzwalającą gór, woła: «W góry, w góry, młody bracie! Tam swoboda czeka na cię!» Doświadczałem i ja tej swobody i wyzwolenia serca w Tatrach tak wspaniałych i dzikich zarazem! Czułem się wolnym i lekkim na halach i w dolinach Beskidu! Codziennne troski znikały, kłopoty życia nie istniały, wzniosła natura odświeżała duszę. Bolejące myśli wyzdrowiały, zszarzane uczucia odświeżyły się w polskich górach i nabrały czerstwości. Górskie karpackie powietrze wprowadziło w piersi moje wielki zapas duchowego zdrowia. Tutaj i na górach jestem niewolnikiem, wygnańcem. Góry tutejsze niewyzwalają serca od ciężkiej tęsknoty, nie leczą sponiewieranych uczuć, sfatygowanych myśli. Na 46’ długości geograficznej. W Dauryi jest to punkt najbliższy Fekinu, dla tego Moskale dawno na niego zwrócili uwagę. Dziś po przyłączeniu Amuru Ważność jego strategiczna upadła. próżno się zmuszam, napróżno wymagam wrażeń wzniosłych, — góry na mnie, ja na nie patrzę i jestem zimny, zwyczajny człowiek. Może to dla tego, że góry Dauryi były kolebką i gniazdem Czyngishana, może to dla tego, że tutaj tylu ludzi cierpi, tęskni i pracuje!...
W Ołoczy, wsi w sąsiedztwie Czałbuczy położonej, był przed kilku dniami jarmark chińsko-syberyjski. Żałuję, żem nie mógł na czas oznaczony pospieszyć. Prócz Ołoczy jarmarki podobne odbywają w Curuhajtuju, w Akszy nad Ono-nem*), w Gorbicy**) nad Szyłką. Jarmarki bywają raz do roku, zwykle w pierwszych dniach lipca. Syberyacy wiozą szkło, kożuchy baranie, futra, rogi jelenie, ołów i różne metale, a Mongołowie jagły, ryż, chińską wódkę, fajki, cygarniczki ze szkła, palące szkła, posążki i ozdóbki, materye jedwabne i półjedwabne, tytuń, herbatę i t. p. Kie umiejąc rozmówić się ze sobą, jedni drugim wskazują na przedmiot, który pragną nabyć, i na rzecz, którą za niego ofiarują. Za butelkę lub szklankę dają tyle jagieł, ile wejdzie w te naczynia. Jarmarki i stosunki z Mongołami wzbogacają nad-arguńską okolicę, która tak przez grunta, mineralne bogactwa, paszę wyborną już jest bogatą. Prócz złota tu i owdzie w dolinie Arguni znajdującego się, znajdują się na jej brzegach pokłady węgla kamiennego. Około stanicy Gor-bunowej w blizkości Czałbuczy, a o 12 wiorst od Nerczyń-skiego Zawodu, znajdują się bogate pokłady lignitu. Już naczelnik górnictwa Barbotte de Marny, około 1789. roku chciał zaprowadzić eksploatacyę węgla bardzo potrzebnego dla tutejszego hutnictwa; próbowano i w późniejszych czasach, ale wszystko skończyło się na próbach i węgiel nadarguński dotąd jest bez użytku. Jeszcze w innem miejscu nad tąż samą rzeką, obok Dorosujskiego posterunku, znajdują się * ) Aksza ma 296 ludności męzkiej. Położona pod 50° 15’ szerokości a 131° 4’ długości geograficznej w razie wojny w Mongolii, Aksza może dla armii najeżdżającej oddać ważne usługi.

    • ) Gorbicama 555 ludności męzkiej; położona pod 53° 6’szerokości północnej a 136° 50’ długości. Kozacy gorbiccy przez stosunki swoje z ludami nad-amurskimi ułatwili poznanie tej rzeki, a potem jej zdobycie. Pierwsze wojenne na Amurze ekspedycye oni, a mianowicie kozak Skobelcyn prowadził, który za to w prędkim czasie z podoficera dosłużył się stopnia majora.

pokłady węgla, ale niższego od lignitu gatunku. Klimat jest tutaj równie jak nad Szyłką zdrowy. Rzadko nawiedzają, te okolice epidemiczne choroby. Szkarlatyna nad Argunią pierwszy raz pokazała się w 1853. roku, suchoty są nieznane.
Wieczorem powróciłem do Czałbuczy z wycieczki do Mongolii, a 16. lipca w upał 31-stopniowy do Zawodu. Dnia 17. i 18. lipca upał wcale nie zmniejszył się. Nieznośne gorąco zmusza mieszkańców do zamykania w dzień okiennic. W Wielkim Zawodzie nie można użyć kąpieli, potoki bowiem Ałtacza i Sierebrianka są bardzo płytkie i chcący używać kąpieli wyjeżdżają do o dwie mile odległej Ar-guni.
Wieczorem 18. lipca padł rzęsisty deszcz i ochłodził powietrze, z czego korzystając wyjechałem do Michałowska z zamiarem obejrzenia okolic rzeki Niższej Borzii. Od samego Zawodu droga pnie się w górę aż do wierzchołka, pamiętnego dla wygnańców jako miejsce schadzki w tym czasie, gdy za terytoryum kopalni wygnańcom wydalać się niepo-zwolili; to było jeszcze i w 1844. roku. Góra ta leży pomiędzy Zawodem a Błahodackiem i Górną. Gdy się więc wygnańcy mieszkający w tych osadach chcieli z sobą widzieć, tu się schodzili, nie wychodząc po za obręb, za którym każdy uważany mógł być za dezertera. Tu sobie komunikowali wiadomości o Polsce, listy, książki i gazety. Widok ztąd podobny jest do wielu w Dauryi widoków, a jednak jest innym, bo inaczej ztąd rysują się linie, inaczej krzyżują się pasma i inaczej pstrzą kwiaty. Zachodzące słońce oczerwie-niło obłoki i rzuciło purpurowe blaski na ziemię. Góry stanęły w aureoli, a skupiająca się wieczorami mgła podnosiła rozmiar ich i wdzięki. Ztąd zjeżdża się w głęboką dolinę^ po której wygodna droga prowadzi do Błahodacka, wybudowanego w lewem zabrzeżu doliny, niby we framudze górzystej. Na tle wysokich gór odbija się czei’wony dach więzienia i szare domki osady. Na pochyłościach widać Wykopaliska i szopy drewniane nad szybami. Kopalnie rudy °łowiano-srebrnej w Błaliodacku, równie jak i w Górnej, należą do najdawniej w Dauryi eksploatowanych. WTielu z moskiewskich Dekabrystów zesłanych było na lat pięć do tej kopalni, gdzie zostawali pod szczególnym dozorem jenerała, umyślnie w tym celu z Petersburga komenderowanego. Mężowie ci, którzy dla wolności, życia i swobody nieżało-wali, byli z szczególną, zawziętością przez Mikołaja ścigani. Z Błahodacka do Akatui, Czyty i do Piotrowska byli przeniesieni. Po wyjściu na osiedlenie, najznaczniejsza część osiadła w Irkucku. Mężami najwięcej pomiędzy nimi odznaczającymi się charakterem niezłomnym i wielkim był jak to już mówiłem: Łunin i jenerał Juszniewski.
Pół mili za Błahodackiem, także we wklęsłości lewego za-brzeża, ściśnięta górami stoi osada Górna; w około niej kilka kopalń, do których w rozmaitych czasach wielu z naszych wygnańców wysyłano. Trzy ulice drobnych dom-ków pną się na górę; więzienie, koszary kozackie, dom zawiadowcy (pristawa), którym jest obecnie trudniący się malarstwem Skrypin, malarz bez szkoły i nauczyciela, są główniej szemi budynkami osady.
W Górnej mieszkają następni polityczni polscy wygnańcy: Kasper Maszkowski, rodem z starokonstantynowskiego powiatu na Wołyniu. Zaraz po 1831. roku zawiązał Kasper na Wołyniu patryotyczny związek i szczęśliwie nim kierował aż do przybycia Szymona Konarskiego. Ten go rozszerzył, a zastawszy w Wilnie także przed nim i bez jego inicyatywy uorganizowany komitet, złączył litewskie z wołyńskiem towarzystwem i siecią związku okrywszy całą Polskę, ożywił ją i energicznie przygotowywał do powstania. Spiskowi dla bezpieczeństwa związku radzili Konarskiemu wyjeżdżać za granicę. Ścigany, widział sam, iż rada była dobra, ale jej posłuchać i wykonać niechciał z obawy, ażeby za jego odjazdem ruch i czynność związkowych nie osłabła. Przewidywania spełniły się. Konarski, który w roli lokaja J. Rodze-wicza podróżował, poznany przez jakiegoś żyda, aresztowany był pod Wilnem. Słaby charakter zresztą uczciwego Ro-dzewicza zdradził związek. Nastąpiły aresztowania. Związkowych osadzono w Wilnie, w Kijowie i w Odessie. W Warszawie i w Galicyi w inny sposób związek także został odkryty. Maszkowski jako jeden z założycieli towarzystwa wołyńskiego, a potem jako jeden z najczynniejszych w związku Konarskiego, był w Kijowie skazany na powieszenie. Wystawiono szubienicę w 1839. roku w fortecy kijowskiej i czterech związkowych podprowadzono pod nią: Maszkowskiego, P. Borowskiego, A. Beauprego i Fryderyka Michalskiego, ojca Emilii, narzeczonej Konarskiego. Już mieli stryczki na szyi, gdy im przeczytano zmianę wyroku śmierci na deportacyę do kopalni nerczyńskich. Maszkowski schodząc z szubienicy, rzekł: «Przyjemniej mi było wchodzić, aniżeli schodzić z szubienicy!»
Prócz Maszkowskiego mieszkają tutaj ksiądz Karol Haas, z Wołynia rodem, za związek Konarskiego przysłany do kopalni; Michał Miku t owi cz, z Litwy rodem, za udział w związku braci Dalewskich odkryty w 1849. roku w Wilnie, do kopalni. W Błahodacku mieszka Ignacy Sawicki z Wołynia; za powstanie 1831. roku posłany do wojska w Omsku a za udział w związku ks. Sierocińskiego do kopalni przysłany.
Przenocowawszy w gościnnym domu Maszkowskiego, który ma tu ogród, obsiewa pola, hoduje bydło, a gospodaruje wspólnie z Haasem i karmi gości swoich słynnemi w ner-czyńskiej okolicy małdrzykami, poszedłem przed rankiem do kopalni w górze. Słońce już mocno doskwierało, w powietrzu była cisza i parnota. Budynek drewniany, podobny do domu, i szopa między krzakami i kupami wyrzuconej ziemi, stoją nad wejściem do kopalni; tędy spuszczają się robotnicy do kopalni, w głębi pracują przez dzień cały, niektórzy obciążeni kajdanami, wieczorem wychodzą z kopalni i idą na noc do więzienia. Los tych ludzi jest opłakany i twardy, chociaż często sprawiedliwym, boć społeczeństwo ma prawo szkodzącego mu zbrodniarza użyć jak zechce, a odebrawszy mu wolę i zmuszając do pracy używa go dobrze i korzystnie. Lecz dola taka tych, którzy niezasłużyli na niewolę, jest barbarzyńskim gwałtem, a taką jest dola górników i niewinnie zesłanych. Dziwna sytuacya górników zwróciła już uwagę komisyi prawników, która pod prezydencyą hrabiego Tołstoja przed kilkunastu laty zjechała z Petersburga i miała ułożyć nowe instrukcye p^s^pos^nia i prawa dla katorgi napisać. Komisya niewidziała innego sposobu dla ulżenia górnikom i zniesienia niesprawiedliwości im wyrządzonej, tylko w powiększeniu różnic oznaczających obie klasy robotników w kopalni. Postanowiła więc niepoprawiając losu górników, pogorszyć los deportowanych i uchwaliła prawo, że każdy zesłany na znaczniejszą liczbę lat powinien przez osiem lat siedzieć w więzieniu na miejscu wygnania i chodzić w kajdanach do najtrudniejszych robót; jeżeli zaś takowych nie będzie, umyślnie dla nich wyszukiwać ciężkich robót, nie-dawać im odpoczynku a przywalać należy całym ciężarem niewoli. Gdyby to prawo było wykonywanem, położenie zesłanych byłoby nie do zniesienia. Doświadczenie miejscowych urzędników umie łagodzić nierozsądne przepisy i interes skarbu nawet na tem zyskuje, albowiem liczne wypadki dowodzą, że surowe i barbarzyńskie postępowanie, przywodząc zesłanych do rozpaczy, zwiększa liczbę ekscesów i zbrodni. Myślę, że cudacka zasada polepszania losu jednych przez pogarszanie losu drugich, którą przyjęła reformatorskim duchem ożywiona komisyą, zasługuje na podkreślenie i powszechną uwagę, bo ona nieraz w prawodawstwie moskiewskiem objawiała się i jeszcze objawiać będzie. W ostatnich czasach zostało postano wionem, że każdy urzędnik za każde przewinienie, uchybienie n. p. takie, jak niezdjęcie czapki może kazać bez sądu ukarać zesłanego 70 pletniami, który niema prawa skargi i pisania próśb, tak samo, jak niewolno mu pisywać listów do rodziny i przyjaciół. Mikołaj w końcu swojego panowania zamiast knuta kazał używać piet ni, co na jedno wychodzi. Piet’ jest to gruby o trzech końcach rzemienny bat. W kopalniach wyjątkowo knut jest w użyciu.*) * ) W Moskwie zawsze było wszystko i jest pozorem. Nieraz ogłaszają nowe prawa dla oszukania głupiego ludu i nieświadomej Europy; dają im pompatyczne nazwisko reformy, która w rzeczy samej nic nie zmienia stanu rzeczy. Wiadomo, że Mikołaj chciał być prawodawcą i bawił się w kodeksa. Komisya kodyfikacyjna dla Królestwa pod prezydencyą Hubego napisała ów znany z głupstwa kodeks Mikołaja. Moskwy niezostawił także bez swego kodeksu. Kodeks karny Mikołaja, wydany przez Błudowa, wprowadził takie ważne zmiany: knut zamienił na bat o 3 końcach; piętna na twarzy z literami B. O. P. zamienione na piętna z literami K. A. T. Pletiami biją nie
Do kopalni dla braku pozwolenia spuścić się nie mogłem i nie żałowałem tego, bo stan kopalni ma być najgorszy a roboty źle wykonywane. Obecnie tutejsza kopalnia dostarcza do 6 pudów srebra na rok. Przed budynkami, o których wyżej wspomniałem, siedziało na ziemi kilkanaście zesłanych robotnic i tłukły rudę. Niektóre śpiewały, inne kupki przed niemi leżącej rudy ubierały w kwitnące gałązki wierzbówki, skracając czas żmudnej roboty narzekaniem na katorgę i ga-wędką. Charakterystyczny byłby to obraz katorgi, grupa tych kobiet opalonych, w nędznych ubiorach, zniszczonych fizycznie i moralnie, siedzących przy kupach rudy w kwiaty ustrojonych i oświeconych całą siłą palącą promieni południowego słońca. Rudę potłuczoną mężczyzni przewiewają przez wielkie druciane harfy i wiozą je na dwukolnych wózkach do płuczki. Ztamtąd wiozą ją do huty w Kutumarze, gdzie wytapiają z niej srebro. Dawniej nerczyńskie kopalnie dużo srebra dostarczały, dzisiaj bardzo małą ilość. Od 1704. do 1747. roku rocznie otrzymywano srebra do 20 pudów. Odtąd ilość srebra zwiększała się a w 1775. roku otrzymano srebra 630 pudów. Od tego znów roku ilość srebra stopniowo zmniejsza się, lecz w roku 1846 huty tutejsze wydały jeszcze 190 y2 pudów. Ołowiu z Nerczyńska do ałtajskich hut wysyłano rocznie od 1804. roku około 10, 000 pudów, a na sprzedaż 3, 000 pudów, teraz (1857. roku) tylko 1, 759 pudów ołowiu a 18 pudów 8 funtów 571)2 zołotników srebra. Mała ta liczba niepochodzi z wyczerpnięcia rud, lecz z zaniedbania tej gałęzi górnictwa a podniesienia eksploatacyi złota. Ze wszystkich hut srebrnych Dauryi jest już tylko jedna czynną w Kutumarze*).
»a ziemi lecz na szafocie, nie po plecach, lecz po pużytkach. Dla niepełnoletnich kara jest lżejsza; zamiast posłania do rot aresztanckich, katorgi lub domu roboczego, kodeks każe wszystkich oddawać do wojska. A że są nie tylko występni ale i występne, więc jeden sąd trzymając się litery prawa, skazał dziewczynę do wojska. Wówczas dopiero przekonano się o nieroz-s3dkii prawodawcy i naznaczono inną, karę dla kobiet. W tym kodeksie jak 1 innych moskiewskich mnóstwo jest wyrażeń uieokreślonych, jak n. p. ukarać według stopnia i ważności występku, albo ukarać według całej surowości prawa, albo ukarać jako przestępcę prawa i t. p. ogólników, dających szerokie pole do samowoli i gwałtów.

  • ) Kopalnie znajdujące się w okolicach Blaliodacka, należą do dwóch

Z wycieczki do kopalni wróciłem po południu. Siedząc przed domem uderzony zostałem dziwną postacią młodego człowieka, który się ku mnie zbliżał. Był to waryat, Niemiec, rodem z Rygi. Przyszedł odwiedzić gospodarza, dystancyi błahodackiej i zierentujskiej. W pierwszej są następne kopalnie i stare zroby: 1) Błahodacki rudnik, odkryty w 1745. roku; do roku 1822 włącznie wydobyto z niego rudy 7, 178.680 pudów. W tej masie srebra było 909 pudów 13 funtów 8674 zołotników a ołowiu 206, 789 pudów 8 funtów. W pudzie rudy srebra 465/8 zołotników, ołowiu l, 14Va funtów. Między strumieniem Błahodat’ i Zierentuj: 2) Ekaterino-Błahodacka kopalnia; w pudzie rudy l’/4 zołotników srebra, 5 funtów ołowiu. 3) Ekaterino-Błahodacki rudnik. Do 1853. roku wydobyto rudy 1, 116, 466.pudów, srebra 278 pudów 13 funtów 62T/8 zołotników, ołowiu 79, 664 pudów 21’/4 funtów; w pudzie rudy bywa 1, 563/j zołotników srebra, 4, 6874 funtów ołowiu. 4)Spaski rudnik; od 1830. do 1852-roku dobyto rudy 514, 626 pudów, srebra 218 pudów 28 fuutów 22y« zołotników, ołowiu 62, 596 pudów 19 funtów. 5) Wtoro Spaski rudnik. 6)Doroniński; w pudzie 1,„zołotników srebra, 4, 03 funtów ołowiu. 7)Trzeci Spaski rudnik; w pudzie 2, 92y, zołotników srebra, 6,.j2y2 funtów ołowiu. Między rzeczkami Małą Kiłgą i Czałbuczą: 8) Kiłgióski rudnik. Do 1853. roku wydobyto rudy 2, 770, 303 pudów, srebra 282 pudów 21 funtów 72s/e zołotników, 47, 960 pudów 39 funtów ołowiu. Na pud 1, 52 zołotników srebra, 5, 2*/8 funtów ołowiu. 9) Malcewski. Od roku 1845 do 1852 wydobyto rudy 670, 784 pudów, srebra 252 pudów 9 funtów 25zołotników, ołowiu 73, 257 pudów 14funtów, w pudzie l, 4ł6/8 zołotników srebra, 4, 353/8ołowiu; i dzisiaj jest czynną ta kopalnia. 10)Sibiriakowskie roboty; w pudzie 1, 37 7B zołotników srebra, 4, 8578 funtów ołowiu. Razem w tych kopalniach od 1830. do 1852. roku wydobyto rudy 1, 581.832 pudów, srebra 626 pudów32 funtów 72T/8 zołotników, ołowiu 184, 193pudów 39‘/2 funtów. Przy topieniu rudy w hutach, pospolicie */, metalu w niej zawartego marnieje i ginie. 11) Czałbuczyńska kopalnia. 12) Na górze Błahodati. 13) Zworygińska. 14) Żylińska. 15) Sojrnonowska.
W dystancyi zierentujskiej znajdują się takie kopalnie: 1) Zierentujski rudnik, czasem ma bogate żyły. 2) Mikołajewska kopalnia; w pudzie rudy 2lt3/i zołotników srebra, 5, 253/4funté w ołowiu. 3)StefanoPiotrowski rudnik; w pudzie rudy 5, 443/4 zołotników srebra, olowiu ll, 337-j funtów; niezawsze tak bogaty. 4)Alesan-drowski rudnik; w pudzie l, 32zołotników srebra, 3T/8 funtów ołowiu. 5) Wozdajański rudnik odkryty w 1761. roku. 6) Troich Swiatitelej; od 1830. do 1852. roku wydobyto 1, 058.21 L pudów, srebra 848 pudów 19 funtów 40T/8 zołotników, ołowiu 205, 413 pudów 25’/2 funtów. Razem w tych kopalniach od 1830. do 1852. roku wydobyto rudy 1, 139.725 pudów, srebra909 pudów 38 funtów70zołotników, ołowiu 218, 249 pudów 31 y2 funtów. Mniejsze kopalnie: 7) Nowo Zierentujski średni rudnik. 8) Nowo Zierentujski wierzchny. 9) Nowo Zierentujski niższy. 10) Nowo Zierentujski. 11) Szumichińska kopalnia. 12) Zwieginowska. 13) Ilińska. 14) Pierwo Pokosyj. 15) Michiejewski szurf. 16) Karpowska kopalnia na Majaku. 17) Czikaczyńsko-Michiejewska. 18) i 19) Pierwo i Wtoro Czikaczyńskie. 20) Piotropawłowski rudnik. 21) Cagajski. 22) Cagajski sporny. 23) Staro Zierentujski. 24) Utkińska kopalnia. 25) Staro Pastu-chowska. 26) Jakowlewska. 27) Mokiejewska. 28) Ildykańska. 29) Ildy-kański Riezanowska. 30) Karpowsko Ildykańska. 31) Wtoro Pokosyj. 32) Kotkowa przy wsi Czaszezina. 33) Szurf Bergauera i trzy inne. pewny, że mu da co zjeść, lub też fajkę tytuniu. Ubrany był w popadaną, brudną i podartą siermięgę syberyjską; koszuli nie miał, a przez dziury wyglądało ciało. Głowę miał okrytą watowaną czapką ogromnej wielkości, do kapelusza podobną; sukno w niej zupełnie podarte, a wata długiem i niteczkami zwieszała się na wszystkie strony. Twarz miał pociągłą, zakończoną ostrą brodą i porosłą rzadkim rudawym włosem; nos kształtny, wysoki a oczy najczystszego błękitu; wyraz ich oznaczał zdziwienie i nieoznaczoną ale spokojną tęsknotę. Zapuszczając wzrok swój w jego oczach, zdawało się mi, że jak niegdyś w oczach badającego mnie Leichtego ginie w głębi jak w mętnej studni. Miejscowy urzędnik opowiedział mi wypadki, które młodego waryata do Syberyi sprowadziły. W Rydze nieszczęśliwy ten człowiek miał kochankę. Kochał ją mocno i szczerze, lecz ona niewierna danemu słowu wyszła za mąż za innego. Zdrada ukochanej kobiety szkodliwie podziałała na umysł Adolfa. Stał się smutnym, milczącym, a w niepewnych odpowiedziach i rozmowie nieporządnej, zauważyć było można pierwsze symptomata waryacyi. W owym czasie spłonęło jakieś archiwum, a poniewTaż Adolf mieszkał obok niego i widziany był w domu archiwalnym przed pożarem, więc go posądzili o podpalenie. Może być, że w istocie nieostrożność waryata była powTodem pożaru, a może, prawdziwie winny, cncąc się uwolnić od odpowiedzialności, zwalił wTinę na człowieka, który się bronić ani dowodzić nie mógł. Adolf w sądzie nieprzyznawał się do winy. Odpowiedzi jego poplątane wzięto za udawanie, znalezienie się zaś wTaryackie za maskowanie. Został osądzony i skazany do robót katorżnych. Przybywszy na miejsce naznaczenia, z powyodu coraz bardziej wzmagającego się obłąkania uznanym został za niezdatnego do robót i odtąd ciągle wałęsa się po Górnej, otrzymując jakieś wsparcie ze skarbu. Przemówiłem do niego ojczystym jego językiem i pytałem go, kto i zkąd jest? Dobrą niemczyzną odpowiedział, że pochodzi z Rygi. Pytałem dalej, za co przysłany został do kopalni? «Niewiem.» «Za podpalenie podobno?» «Ha! ha! ha!» Zaśmiał się i nic nie rzekł. «Czy miałeś kiedy kochankę?» Znowuż ten sam śmiech na-Gilłer, Opisanie. II. 2 stąpił i nie rzekł słowa. «Dla czego niewracasz do Rygi?» «Niepuszczają mnie te szelmy.» «A do Rygi daleko ztąd?» «Trzy mile.» odpowiedział. O sprawie i w ogóle o przeszłości jego nikt się od niego nic nie może dowiedzieć; zapytany, milczy uparcie i podejrzliwie śmieje się. Ze wspomnień przeszłości, z życia w rodzinie i w rodzinnym kraju nic mu nie zostało, prócz wspomnienia ojca we fraku, z którego to fraku śmieje się suchym, szyderczym śmiechem, i wspomnienia miasta Rygi i rzeki Dźwiny. Gdy zobaczy większą kupę domów, podobną do miasta, woła zaraz, że to Ryga, a każdą większą wodę Dźwiną nazywa. Bardzo często tajemnie skradając się, wychodzi w pole i błądząc po górach przychodzi do sąsiednich rudników. Tam przytrzymany, rwie się i woła, ażeby go do Rygi puścili. Podróże te jego do Rygi, kończące się na przejściu dwóch lub trzech mil, powszechnie są znane, nie biorą go więc do aresztu, jak to zwykle w takich razach bywa, ale odsyłają do Górnej, gdzie włóczy się po ulicach, odwiedza litościwych i pogrążony w milczeniu, patrząc nieruchomie w jedną stronę, siedzi przed domami całe godziny. Tak i teraz usiadł na ganku i wlepił wzrok w jakiś punkt na górze pykając dymem z krótkiej fajeczki. Milczał, i ja milczałem, a wtem nowy przybysz zwrócił moją uwagę. Był to człowiek w średnim wieku, odarty; stanął przed gankiem i ukłonił się gospodarzowi. Zanim gospodarz wyniósł dla niego miskę herbaty, przypatrzyłem się jego fizyonomii. Twarz miał okrągłą, pomarszczoną i uśmiechniętą, lecz gdy uśmiech Adolfa był szyderczy i przykry, śmiech przychodnia był głupowaty i bez wyrazu. Spodnie, koszula uszyte były z gałganków, które poodrywały się i bujały w powietrzu, każdy trzymając się sukni kilkoma tylko szwami. Miał na sobie prócz tego kożuch dziurawy, który zaraz zrzucił z siebie. Na plecach niósł brzozową kobiałkę, a w niej mnóstwo łatek, gałganków i obrzynków skór. Stawiając kobiałkę na ziemi, rzekł: «Muszę tego pilnować, bo mogą mi skraść, a to cały mój majątek.» Od gospodarza, niosącego mu na ganek herbatę, dowiedziałem się, że ten człowiek jest także waryatem, że pochodzi z kostromskiej gubernii i niewiadomo za co przysłany do kopalni. Włóczy się po okolicy, szukając roboty, ale jej nigdy znaleźć nie może. Sypia w polu lub przy drodze, starannie pilnując kupy gałganów, które zawsze z sobą nosi. Gdy przemówiłem do Adolfa, zadając mu nowe pytanie, na które mi znowu nie odpowiedział, przychodzień rzekł, śmiejąc się na całe gardło: «To głupiec, niewarto mówić do niego.» Adolf zrozumiał go i pokazując palcem, jakby chciał powiedzieć: «Który z nas większy głupiec?» śmiał się także. Wypiwszy herbatę, nagadawszy dużo o swoich nadziejach zarobku, zabrał gałgany, wdział kożuch i podartą czapkę, a pożegnawszy gospodarza, poszedł powolnym krokiem do Zawodu.
Dziwne dzisiejsze spotkania znużyły mnie. Dla rozrywki wyszedłem na powtórną do wsi przechadzkę. Pusto było na ulicach, bo pora poobiednia wszystkich powołała do domu lub do roboty. Tylko przed jednym domem zebrało się kilka osób i grzało się na słońcu. Podszedłszy ku nim, powitany zostałem polsko-żydowskim językiem, byli to albowiem żydzi. Z powodu szabasu wystroili się w białe koszule i świąteczne ubrania. Młodzież i kobiety rozmawiały z sobą, a ojciec rodziny i inny podżyły żyd, siedząc przy oknie, czytali przez okulary talmud. Niepytałem się, za co ich do kopalni przysłali, domyśliłem się bowiem, że albo za fałszerstwo, kontrabandę, albo za tajemne dyrygowanie szajką. Jeden tylko żyd jest w Syberyi za polityczne sprawy, to jest Robert Fajnberg, doktor, rodem z Mitawy, a więc z polskiej prowin-cyi. Za czynny udział w rewolucyi berlińskiej 1848. roku wydany przez Prusaków, siedział kilka lat w cytadeli warszawskiej, a ztamtąd posłany do robót w Ekaterińsku pod Tarą*). Gdy żydzi oświecą się, poczują swe polskie obywatelstwo, zapewno wnet znajdą się pomiędzy polskimi wygnańcami, jak już są w polskiej emigracyi. Żydzi w kopal * ) Fajnberg w Ekaterińsku przebywał w towarzystwie wygnańców Dyo-nizego i Onufrego Skarżyńskich, Joachima Szyca, Wojciecha Grochowskiego, Józefa Gałeckiego, Ksawerego Obarskiego i innych. Po ich wyjeździe w inne okolice, a potem do kraju, on nieuwolniony, został zupełnie osamotniony i wpadł w obłąkanie. Z Tary przeniesiony do Tobolska, tam umarł w lazarecie 1860. roku. niach, prędko wykupują się i przechodzą do klasy ur oczni-ków. Trudnią się wszyscy handlem i chociaż w zdatności do szachrajstwa ustępują Moskalom, mają się jednak dolarze. W niedługim czasie liczba żydów znacznie zwiększyłaby się w Syberyi, gdyby nie rząd, który zapobiegając ich rozmnożeniu się, zabiera każdemu żydowi dzieci płci męzkiej w Syberyi zrodzone w 14. roku życia i oddaje ich na wychowanie do szkół kantonistowskich, gdzie kształcą się na żołnierzy. Tam wychowani przez ludzi innej wiary, pod surową dyscypliną wojskową, tracą przywiązanie do swojej wiary, zapominają jej obrządków, a wielu przyjmuje prawosławie.
Wysłuchawszy smutnej wiadomości o samobójstwie Stanisława Wasilewskiego przed kilku miesiącami zaszłej, wyjechałem pod wieczór z Górnej. Stanisław Wasilewski, szlachcic zagonowy z mińskiej gubernii, przysłany został do kopalni za powstanie 1831. roku. Cierpiał wiele w więzieniu, w podróży, w katordze, lecz zawsze skromny, ma-łomówiący i uczciwy. Tutaj ożenił się z kobietą schizma-tyckiego wyznania i utrzymywał się z małego gospodarstwa, z wyrabiania drewnianych misek, łyżek i fajek. Bieda nie-odstępowała go i po ożenieniu, jako wierna przyjaciółka niechciała się od niego odczepić i ciągle ścigała. Pomiędzy wygnaństwem wzajemne wsparcie niepozwoliło nikomu wpaść w nędzę, a chociaż Wasilewski jako z Rosyanką żonaty tracił prawo do wsparcia, przecież był przez wszystkich, a mianowicie też przez mieszkających w Górnej kolegów wspierany i ratowany. Był to człowiek stary, obyczaju i wykształcenia włościańskiego. Co mogło spowodować jego samobójstwo, dotąd niewiadomo. Czy walka w sumieniu z powodu dzieci, które w obyczaju, języku i wierze za matką poszły, czy tęsknota do kraju, myśl samobójstwa natchnęły? trudno rozstrzygnąć. Na kilka dni przed śmiercią chodził do znajomych po żebraninie, czego nigdy w życiu nierobił. «Na dzieci, » mówił, «dajcie jałmużnę: potrzebują odzienia i pokarmu. »
Wkrótce potem znaleźli go.na sienniku martwego z po-derzniętem gardłem. Pomiędzy Polakami w ogóle samobójstwo jest bardzo rzadkie. Nawet przykre położenie wy gnańca, wyradzające pesymizm, rozpacz, znajduje utulenie w pociechach wiary Chrystusowej, która dla nieszczęśliwych, biednych niewolników miewa zwykle dobrą nowinę. Wyższa moralność, religia i ta głęboka, niczem niezachwiana wiara w przyszłość Polski zrobiła rzadkiemi samobójstwa między wygnańcami, lecz im są rzadsze, tem smutniejsze wrażenie robią na człowieku.
Wieczorem byłem już w przeszło dwie mile od Górnej odległym Michałowsku, położonym nad rzeką Dolną Borzią. Wioska niewielka, ludność jej w połowie górnicza a w połowie kozacka. Mieszkają tu następni wygnańcy polityczni: Jan Warchowski, ’z Lubelskiego rodem, przysłany w 1844. roku za udział w związku ks. Ściegennego, i Józef Berini, żołnierz polski z 1831. roku, za to powstanie posłany do Omska, a ztamtąd za związek ks. Sierocińskiego obity kijami i przysłany do kopalni. Obydwaj trudnią się gospodarstwem, handlem ryb i t. p.
Szerokie błonia w dolinie Niższej Borzii i pola na stokach gór sprzyjają rolnictwu; jakoż ludność tej doliny z większą korzyścią pracuje w roli, niż ludność dolin ku Szyłce posu-nionych. W Michałowsku jest kopalnia rudy ołowiano — srebrnej, odkryta w 1760. roku a zarzucona przed kilku laty*). Dolna Borzia wpada do Arguni; jest płytką, koryto ma wązkie, dolinę szeroką, zabrzeża górzyste lecz spłaszczone i mniej niż inne okolice obfitujące w lasy. Rzeki w górach mają większą ważność i znaczenie w ogólnej rzeźbie kraju, niż rzeki płynące w równinach. Taka rzeka jak Borzia» ledwo zwróciłaby gdzie indziej na siebie uwagę, lecz tutaj formując szeroką dolinę, ma charakter wyraźny, ma swoje * ) W okolicy są następujące kopalnie: 1) Michałowski rudnik. Od 1760. do 1853. roku wydobyto w nim rudy 7, 470.080 pudów. Od 1830. do 1853. roku wydobyto rudy 506, 452 pudów; w niej było srebra 137 pudów, 9 funtów 4G1/, zoł., a ołowiu 39, 947 pudów 26’/, funtów. W pudzie rudy było srebra l.„8 zoł., ołowiu 3, uT/; funtów. 2) Annińska kopalnia; w pudzie rudy z tej kopalni bywa srebra 2, 225/hi ołowiu 7, 6i% funtów. 3) Afanasiewska kopalnia, dawno zarzucona. Razem kopalnie tej dystancyi dostarczyły od 1830. do 1853. roku włącznie 508, 972 pudów rudy; w niej było srebra 138 pudów, 28 funtów, 9 zołotników, a ołowiu 40, 428 pudów, 371/, funtów. Więc tylko jedna w samym Michałowsku kopalnia większą ilość rudy dostarczyła, w innych eksploatacya była nic niezuaczącą. poboczne doliny, które dopełniają, rysunku okolicy. W górach i potok ma wysokie zabrzeża i głębiej we rzniętą dolinę, prędzej też wpada w oko, niż rzeka na płaszczyznie. Ważność rzek w górach bardzo podnosi się i przez to, że nad niemi tylko dają się wybrać posady dla wsi i miast; nad niemi tylko znajdują się pola i one wreszcie są najlepszemi a często i jedynemi drogami. Dolina w kraju wysokim jest jak arterya i nerw w ciele ludzkiem; rzeki ożywiają góry, a bez nich te wielkie podniesione masy ziemi i skał byłyby martwe i bez pożytku dla ludzkości.
Widoki nad Borzią nie są wspaniałe, ale bardzo mile. Murawy są tu zieleńsze, a kwiatów i ptastwa bardzo dużo. Rosną tu: niebieska tarczanka (scutellaria speciosa); drobniutkie, żółte kwiatuszki przytulii (gallium verum) i podobne do niej przechodzące w pomarańczowy kolor kwiatki patrinii; różowy gnidosz (pedicularis incarnata); fioletowa goryczka (genciana amarella); śliczne białe kwiaty powojniku (elematis angustifolia), odznaczające się mocnym i przyjemnym zapachem. Niebieski pszczelnik (draco caefalum), pomarańczowy popielnik (cineraria auronciaca) i inny jej rodzaj gronowaty, żółty (ligularia sibirica); parzydło wiązowe (spirea ulmaria) krzaczkami swęmi bieli znaczne przestrzenie, gdy wierzbówka je różuje a dzwonki niebiesko barwią. Między dzwonkami widać ładniutki dzwonekWahlenberga (campanullaWahlen-bergia) i dziki len syberyjski (linum perenne). W zbożach rośnie powój z wielkim różowym kwiatem; kąkolu (agrostema githago) w zbożach nie widziałem, chociaż go dużo na górach widywałem. Koło płotów rośnie dużo bylicy (artemisia vulgaris), piołunu (artemisia absinthium), Bożego drzewka (artemisia abrotanum). Znajdowałem tu jak i w wielu innych miejscach Dauryi: Thlaspi cochleariforme, plecostigma panci-florum, papaver alpinum, potentilla fragarioides, chrysos-plenium alternifolium, alyssum lenense, adonis apennina, dentaria tenuifolia, sambucus racemosa, corydalis remota, cerastium arvense, a ąuilegia leptoceras i atropurpurea, se-necio campestris, ribes Dikuscha, armeniaca sibirica nad Szyłką, carex caespitosa, carex pediformis, euphorbia esula, scorzonera austriaca, iris Blondovii, vicia multicaulis, atra gene sibirica, alnobetula fructicosa, lathyrus hurailis, spi-raea sericea, carex Meyeriana, xylosteum coeruleura, erio-phorum chamissonii, eriopłiorum vaginatum, myosotis syl-vestris, viola discuta, moehringia lateriflora, viola dacty-loides, spiraea alpina, selaginella sauguinolenta, melica Gme-lina, polystychum fragrans (gatunek paproci) i inne, które już to sam, już moi znajomi w różnych porach roku w Dauryi znajdowali. Lato bywa gorętsze w Dauryi, niż w krajach pod tą samą szerokością położonych w Europie i dla tego to wregetują tu rośliny, których nienapotykamy w Polsce, w Niemczech, w północnej Francyi, gdzie lato jest mniej gorące. Pan Beketow*), opierając się na zdaniu Bussengo, Gasparina i de Candolle’a, utrzymuje, iż roślina dla swej we-getacyi potrzebuje pewnej sumy ciepła, rozłożonego między rozmaitą liczbą dni, zawrartych między początkiem wiosny i jesieni. Kukurudza, — mówi dalej, — dla wzrostu i zupełnego dojrzenia potrzebuje 2, 000 ciepła R. Suma ciepła letniego w Warszawie, w* Moskwie jest niższą od powyższej liczby, dla tego też roślina ta nigdy zupełnie nieda się w tych okolicach zaklimatyzować, a rośnie wybornie i może być na wielką skalę uprawdana w Żytomierzu, Kijowie, Tambowie, Penzie i w innych miejscach, gdzie suma letniej temperatury jest wyższą od 2, 000 stóp. Winna latorośl potrzebuje 2, 400 stóp między dniami ośmiostopniowego ciepła do wydania dojrzałych gron. Tam, gdzie mniejsza jest liczba ogólnego w lecie ciepła, winna latorośl pożytku nieprzyniesie. Suma letniego ciepła w Dauryi niedozwala też hodować tych roślin, chociaż trafiają się tu kwiaty, jakie podróżny widzi na górach hiszpańskich, gdzie ciepło z powodu wysokości położenia (na każdą wysokość 725 stóp ciepło zmniejsza się 1 stopień R.) jest mniejszem, niż na rówrninach. Przyczyna, która sprawia, iż lato na wschodzie jest gorętsze niż na zachodzie, sprawda też, iż zima bez porówrnania jest tu surowszą niż na zachodzie. Ogromne mrozy, długa zima, tępi mnóstwo roślin, potrzebujących ciepła rozdzielonego pomiędzy dłuższym * ) Klimat ewropejskoj Rossii A. N. Beketowa w Ruskim Wiestuiku 1859. roku w zeszycie lutowym. czasem. Trwałe więc rośliny jako drzewa owocowe, krzewyt wybornie hodujące się w|iPolsce, tu się nieudają. Ziemia zimą jest niby piecem ogrzewającym rośliny, później bowiem oziębia się w miarę powiększania mrozów. W Syberyi ziemia zamarza do znacznej głębokości i niema tyle ciepła, ile go ma polska ziemia, niemoże więc zachować życia drzew owocowych.
Gospodarstwo rolne w Dauryi. — Wpływ Polaków na rolnictwo. — Łąki i sianokosy. — Robotnicy. — Hodowla bydląt i drobiu. — Ogrodownictwo. — Jagody. — Grzyby. — Kuchnia. — Włościanie górnictwa. — Olbrzym i chemik. — Włościanin i złodziej. — Zwierzęta: sobole, niedźwiedzie, rysie, wilki, lisy, borsuki, rosomaki, wiewiórki, kałauki, reny, łosie, sarny, tygrysy i inne zwierzęta; polowania na nich. — Ptaki. — Ryby. — Sposoby łowienia ryb. — Słowo do charakterystyki Syberyaków. — Kat i trupy. — Burza.
Deszcz 20. lipca (1856. roku) rzęsisty i obfity zatrzymał mnie w Michałowsku i zmusił do korzystania z gościnności gospodarza, którego ściany ubrane widokami Warszawy, ozdobione były jednym z piękniejszych glinianych obrazków Cej-zyka, przedstawiający jego samego w więzieniu a żonę z niemowlęciem na ręku i garnkiem w ręku, zbliżającą się do zakratowanego okna.
Zanim deszcz pozwoli mi wyjechać z Michałowska, podam niektóre wiadomości o zwierzętach i gospodarstwie tutejszem. Uprawa roli jest tu jednopolowa; trzypolowa jest nieznaną, a o płodozmianie nikt nawet nie słyszał. W czerwcu przez trzy lata podorują nowinę, a potem ją przynajmniej przez dziesięć lat zasiewają bez zmiany i wypoczynku, dopóki ziemia nie wyjałowi się. Skoro siły urodzajne w gruncie już wyczerpią się, rolnik porzuca go i zaczyna uprawiać inny kawał gruntu, a gdy nowy znuży się i wyczerpie, wraca na stary, który przez wiele lat leżał ugorem. Mała ludność na wielkich przestrzeniach ziemi i brak ziemskiej własności robi możliwym taki sposób gospodarowania. Gruntów nigdy nie mierzwią, urodzaje bywają jednak piękne. Powiadają, że na gruntach umierzwionych ziarno delikatnieje i dłuższego czasu potrzebuje do wzrostu i dojrzenia; ziarno zaś rzucone na grunt niemierzwiony, lepiej stosuje się do klimatu i dojrzewa przed wcze.śną pospolicie zimą. Ozimin dla wielkich mrozów i małych śniegów nie sieją. Zdarzają się przecież miejscowości zakryte i ciepłe między górami, na których udają się oziminy. Wiosną skoro tylko śniegi znikną, rozpoczyna się siew. Pora siewna przypada około połowy maja według naszego kalendarza. Zasiewają żyto, pszenicę, potem owies, jęczmień i tatarkę; rzepaku i prosa nie sieją, groch zaś i ziemniaki uprawiają w ogrodach. Najlepiej uprawione i zasiane grunta są polskie. Wygnańcy nasi nie jedną reformę w tutejszem rolnictwie wywołali i obdarzyli Dauryą lepszemi gatunkami zbóż. Najlepsza pszenica zwana tu polską lub krócej polka; jest ona bardzo przez Sybiraków poszukiwana, jak i wszystkie ziarna i nasiona pocztą z Polski przez wygnańców sprowadzone. Posuchy wiosenne bardzo częste i pospolite są głównym powodem nieurodzajów. Mokra jak tegoroczna wiosna ogromnie podnieca siły roślinności. Ziarno zaledwo w ziemię wrzucone wschodzi, prędko wyrasta, kłosi się i dojrzewa w drugiej połowie sierpnia. Zboża prawie razem dojrzewają, a zima za pasem, która nieraz śniegiem na pniu jeszcze będące zboża przywala, dla tego to na łeb na szyję spieszą się ze sprzętem. Zbiór zboża i żniwa trwa trzy a najdłużej cztery tygodnie. Zżęte zboże układają w polu w maleńkie kopy, potem zwożą je i przy domach lub na lodzie w stogi układają, bo stodół nie mają. Młócą na ziemi, a najwięcej zimą na lodzie. Żną sierpami, łąki zaś koszą. Kos od kilkunastu lat dopiero używają w Dauryi i zowią je litowkami, dla tego, że pierwsi Litwini wprowadzili je w użycie. Słoma po wymłóceniu zostaje bez żadnego użytku. Dopiero w ostatnich latach widząc, iż Polacy i ze słomy użytkują i robią z niej sieczkę, którą bydło ze smakiem zajada, zaczęli używać jej na sieczkę. W taki to sposób zwyczaje, myśli, narzędzia, sposoby gospodarowania od narodu przechodzą do narodu i wiążą je wspólną pracą i podobieństwem jej formy. To powolne, niewiele zwracające uwagę komunikowanie sprzętów, narzędzi, wiadomości, a z niemi i poglądów i idei, ma wielkie znaczenie w historyi cywilizacyi, bo ono przygotowuje narody nieokrzesane do przyjęcia światła cywilizacyi i kształci je na pracowników^ w winnicy ludzkiej doskonałości. Na rolnictwie znać tu wpływ Polski, wpływ zupełnie dobroczynny, bo doskonalący jedno z najważniejszych ponieważ karmiących ludzkość zatrudnień. Nie mogło się ono jednak rozwinąć w większych rozmiarach, na skalę wielkiej uprawy. Miejscowość, klimat, a najwięcej lenistwo ludności utrzymuje rolnictwo na stopie małej uprawy. Każdy uprawia tylko tyle roli, żeby zbiór z niej wystarczył na wykarmienie jego i jego rodziny. W urodzajny rok sprzeda włościanin kilka pudówr zboża kupcowi, a kilkadziesiąt rządowi, lecz na przednówku sam mąkę kupuje. Brak własności ziemskiej niepozwala także rozwinąć się rolnictwu. Pola orne rzadko są blizko domów położone; często o pół mili, a nierzadko i o dwie od wsi są odległe. Strata czasu z tego powodu wynikła, tu jest szkodliwszą jak gdzie indziej, bo go jest mało, bo zima zawsze za pasem. Do orki używają sochy. Gdzie niegdzie i pług wprowadzony przez Polaków spostrzegać się daje. Łąk jest bardzo wiele. Każdy gospodarz kosi trawy, gdzie tylko sam zechce. Kto pierwszy kosą dotknie się łąki, do tego już ona na ten rok należy. Łąki położone w blizkości wsi, nie mogą już przez byle kogo być koszone. Starszy dzieli je między gospodarzy i w rok wyznacza im nową łąkę do koszenia. W ogóle łąki są bardzo od wsi odległe; czasami o trzy i o pięć mil trzeba jechać na sianożęcie. Czas koszenia łąk jest wielce wesołym i uroczystym. Kosarze z kosami, kotłami, chlebem i wszelkiemi wiktuałami udają się na kilka tygodni na łąki, w głębokich i pustych dolinach położone. Po pracy zbierają się przy budach z siana porobionych i paląc ognie zajadają z kotła, śpiewają, albo na bałałajce grają. Kobiety udają się z mężczyznami, co podnosi malowniczość sianokosów. Siano zwożą dopiero zimą, gdy śniegi i lody otworzą komunikac-yę. Przy większej uprawcie dla koszenia zbóż i łąk najmują już na ten czas robotników w styczniu i w lutym. Zadatek, który im dają, nieraz prze pada razem z robotnikiem. Pracowitością nieodznaczają się. Jeżeli do wsi kupiec przyjedzie, dziewczęta uciekają od najpilniejszej pracy, a za niemi i mężczyzni porzucają robotę, zgromadzają się w około kupca i chociaż nic nie kupują, * długo się gapią i przypatrują przywiezionym towarom. Za umiarkowaną cenę Syberyak nie weźmie się do roboty; wroli nic nie robić i wyciągać się na gorącym piecu, niż mało zarobić. Najęty robi powoli i leniwo, długo śpi, często wypoczywa, dobrze i obficie zjada, a upomniany za lenistwo, kłóci się i odchodzi.
Owiec mało w Dauryi hodują. Owce są mocne, zdrowe, z grubą, ordynarną wełną. Pasą się same bez pastucha w puszczy, a nierzadko giną pochwycone przez wilka lub inne zwierzę. Z wełny wyrabiają Syberyaczki samodział na siermięgi. Krowy hodowane tutaj należą do dwóch gatunków: z rogami i bez rogów, mongolska rasa. Bogatęi tylko utrzymują większą liczbę krów. Latem krowy podobnie jak owce samopas bez pastuchów chodzą po górach swobodnie i długo nieraz błądzą po puszczy, zanim je właściciel wynajdzie. Zwyczaj moskiewski ogradzania wsi płotem (posko-tina) w kilku tylko wsiach południowej Dauryi jest w użyciu, za to pola orne wszędzie są ogrodzone. Cieląt nieodsta-wiają od krów, aż do następnego ocielenia się, utrzymują bowiem, że jak tylko cielę ssać przestanie, krowa mleka dawać nie będzie, i rzeczywiście krowy tak są zbałamucone przez złe dojenie, że bez cielęcia mleka nie dają. Przy odstawianiu cielęcia po barbarzyńsku kaleczą mu nozdrze i kolce przez nie przeciągają. Krowy są w ogóle małego wzrostu, niemleczne i tanie. Gospodynie masło wyrabiają w donicach ręką, dla tego jest ono nieczyste i dopiero po przetopieniu, przez co staje się podobnem do łoju, używane jest do pokarmów. Masło zrobione na sposób europejski nazywają tu czuchońskiem masłem, co naprowadza na domysł, iż sposób ten wprowadzili Szwedzi i Finnowie, których w przeszłym wieku mnóstwo było w Syberyi na wygnaniu. Wszystkich jeńców szwedzkich pędzono do Syberyi do robót lub na osiedlenie. Stracili tutaj swoją narodowość a ich potomków od Moskałów rozróżnić nie można. Maślanki nie uży wają, serów zaś nie umieją, robić. Kilku Polaków założyło fabryki serów polskich i szwajcarskich i w kilku miejscowościach upowszechniło umiejętność ich robienia. Koni stosownie do zamożności trzymają, po kilka i kilkanaście. Latem także bez dozoru pasą się konie na łąkach i w borach; kąsane przez bąków i komarów chowają się w gąszcze i częściej giną niż krowy. Pomimo ladajakiego hodowania, konie dauryjskie są bardzo dobre, małego wzrostu, ale wytrwałe na mróz i głód, a przytem bystre i silne. Chlewów i stajni w Syberyi wcale nie budują, dla tego konie i bydło przez cały rok znajduje się pod golem niebem lub w nędznej szopie bez ścian, która ochronić zwierząt nie może od zimna i zawiei. Brak stajni i chlewów’ niczem nie da się wytłumaczyć, tylko jednym nałogiem i lenistwem, drzewa albowiem jest dużo i kupować go nie trzeba. Świń mniej hodują niż u nas. Kóz w domach mało trzymają. Drób składa się z samych kur. U kilku kupców widziałem indyki i gęsi chińskie z wysokiemi narostami na dziobach, kaczek domowych nigdzie niewidziałem. Psów przy każdym domu jest kilku. Są one średniej wielkości, okryte gęstem z długą sierścią futrem czarnem. Latem i zimą przebywają na dworze. Syberyacy nie tak dla stróżowania swej chudoby psów trzymają, jak dla futer, które w Europie sprzedawane są jako niedźwiedzie. Kotów także chowają. Szczególniej piękna i duża jest rasa kotów mongolskich; robią z nich delikatne i drogie futerka.
Ogrodownictwo oddanem jest pod wyłączną opiekę kobiet i staranniej niem się zajmują niż rolą. W ogrodach zwykle przy chatach położonych sadzą ziemniaki, które wcale dobrze w Dauryi udają sio. Zaraza, która od lat tylu dotyka kartofle w Europie, tu jest nieznaną. Za Bajkałem sadzą więcej ziemniaków niż w innych prowincyach Syberyi; pochodzi to ztąd, że tu więcej przebywa polskich wygnańców niż gdzie indziej, którzy uprzedzenie do kartofli usunęli. Wiadomo, że Katarzyna II. gwałtem zmuszała Moskali do sadzenia kartofli, że lud się opierał i krew się lała. Jeszcze w naszym wieku były kartoflane bunty w Moskwie, za które i na wygnanie chłopów wysyłano. Dzisiaj jeszcze znam okolice w Moskwie, gdzie kartofle jak i tytuń nazywają djabelskiem zielem i sadzić ich niechcą; lecz to uprzedzenie powoli znika, a w Syberyi przez wpływ Polaków zupełnie zniknęło i Syberyacy już zasmakowali w ziemniakach; jedzą je z sz czarni lub też przypiekane na patelniach z masłem. Przy herbacie rannej zajadają ziemniaki pieczone wr popiele; robią także z nich mąkę. Ziemniaki stanowią dzisiaj ważny produkt gospodarstwa; bez nich niejedna rodzina w Dauryi tak samo jak i w Europie doświadczyłaby głodu. Pud kartofli sprzedają po 16 i po 20 kop. srebr. Kapustę także tylko w ogrodach sadzą. Ma liście wielkie i szerokie, lecz za to małe głowy. Używają kapusty siekanej lub szatkowanej do szczy, lecz samej gotowanej lub też z grochem albo z ziemniakami, jak u nas w Polsce, nie jedzą. Nieumieją też dobrze kwasić kapusty. Kiedy już zbliża się pora zbierania kapusty, gospodyni zaprasza do siebie sąsiadki na kapustkę. Jest to zupełna uroczystość i z tego samego źródła wypłynęła, co pomoc w żniwie. Gromada kobiet w momencie ścina głowy kapuściane i siecze je w cebrach przyśpiewując wesoło. Gospodyni swoje pomocniczki częstuje herbatą i wódką i w jednym dniu kończy się cała robota. Z dzieła pani Felińskiej dowiadujemy się, że w zachodniej Syberyi, a mianowicie w Berezowie, kapustka jest w zwyczaju. Ogórki są szczególniejszym przedmiotem pieczołowitości, bo zanim liść ich pokryje grzędy, «jakby kobiercem fałdzistym, »*) codziennie, a często dwa razy na dzień muszą je polewać, na noc zaś deseczkami, rogożami lub słomą od zimna zakrywać. Jednym z najulubieńszych pokarmów Moskala i Syberyaka są ogórki, za które, jak mówi narodowe przysłowie, wieczność oddać warto. Ogórki jedzą surowe, wrprost z krzaczka zerwane, albo maczając je w soli, lub też wrreszcie kiszone, lecz dobrze ogórkówT kisić nie umieją; rzadko się konserwują aż do Wielkanocy. Cebula także jest przedmiotem szczególniejszego starania tutejszych gospodyń. Latem jedzą nać cebuli z chlebem lub z gotowanemi potrawami, zimą zaś jedzą z solą jako ulubiony przysmak.

  • ) Z Pana Tadeusza Mickiewicza.

Czosnku niemasz w dauryjskich ogrodach. Buraki, brukiew, rzepa, marchew znajduje się w ich ogrodach, ale użycie ich jest małe. Marchew zajadają surową, gotują ją w zupach, lub robią z niej pirogi. Jarzyn tych nie umieją jak u nas z mięsem przyrządzić. Gorczycę, koper sieją w ogrodach, chmiel podobnież: używają go do roboty piwa domowego, lecz go tu nie wiele wyrabiają. Lnu nie uprawiają. Z konopi wyrabiają grube płótna. Rzodkiew* wyrasta do ogromnej wielkości. Tytuniu w ogrodach dużo uprawiają. Gatunek dauryjskiego tytuniu liść ma średniej wielkości, łodygę wysoką, smak w paleniu mocny i przykry. Nietylko, mężczyzni, lecz i kobiety palą tytuń; nieraz widziałem młode dziewczynki i pacholęta z fajką w ustach. Tabakę również powszechnie zażywają i używają jej jako prymki, co się nazywa tutaj kłaść za ząb. Powszechne użycie prymki ztąd zdaje się pochodzić, że szkorbut jest jedną z miejscowych chorób. Kobiety nie używają prymki, lecz za to nieustannie żują przepaloną żywicę z modrzewia, którą w handlu sprzedają pod imieniem siery. Mak pięknie się rodzi na tutejszej glebie, lecz go mało uprawiają. Mak, pietruszkę, selery, pory, kalafiory, kawony, dynie, melony hodują w swoich ogródkach wygnańcy z nasion przysyłanych im z Polski; od nich uprawa tych nasion przeszła do zamożniejszej tutejszej ludności. Dziewczyny w ogródkach mają po kilka grządek zasianych kwiatami. Rośnie tu mięta, którą później w bukietach w izbie dla zapachu wieszają, siarczyste pazurki, ślazy, słoneczniki, astry, nasturcye, w które się dziewczyna w święto stroi.
Drzew owocowych niema, lecz za to jagody obficie rosną w górach i nad rzekami. Jagoda jest deserem na stole Sy-beryaka. Jagody czeremchy (prunus padus) czarne, z wiel-kiemi pestkami i cierpkie, są specyałem dla smakoszów syberyjskich. Czeremcha dojrzewa w sierpniu, lecz dopiero we wrześniu nabiera słodyczy. Kobiety gromadami wychodzą na zbieranie tych jagód i wielki ich zapas przygotowują na zimę. Tłuką je wraz z pestkami, przez co tracą słodycz i pieką w pirogach; na zimę suszą je. Bruśnica, borówka (vaccinium vitis idea) jest także ulubioną jagodą; na zimę zamrażajij boi’ówki i w takim stanie na talerzach gościom podają,. Robią z niej wyborną, nalewkę i sok, który w gorączkowych chorobach uśmierza pragnienie i rzeźwi chorego. Maliny (rubus ideus) rosną, nawet w najdzikszych i w najzimniejszych dolinach, również i porzeczka syberyjska (ribes diacanta) z słodkiemi, czerwonemi jagodami. Poziomek dwa gatunki są, tu znane: fragaria collina i fr. vesca; kolor owocu jest bledszy niż u nas i smak mniej słodki. Pomiędzy chwastami, w miejscach wysokich i mokrych, rośnie krzaczek niziutki z jagodami słodkiemi, podobnemi do agrestu, zwany tu muchówka (ribes procumbeus). Gatunek czarnych jagód, zwanych łochynią, a tu gołubicą (vaccinium ulgi-nosum), smak ma kwaskowaty; głóg (bojarka) ma jagody smaczne, czerwone i słodkawe; syberyjska jabłoń (pirus baccata) jest drzewko średniej wielkości, owoc ma wielkości wiśni. Zwarzony mocnemi przymrozkami września, nabiera dopiero jabłkowatego smaku; z jagód jabłoni robią nalewkę przypominającą nasze jabłeczniki. Rosną tu jeszcze następne krzewy z jagodami: porzeczka czerwona (ribes rubrum), smrodziny (ribes nigrum), kamionka albo kościanka (rubus saxatillis), kniażenika (rubus arcticus), prunus daurica, po miejscowemu zwana persyk.
Grzybów jest mniej niż jagód; najbujniej i najgęściej rosną tu grzyby zwane chrząszcze (gruzdi), dużo ich zbierają na solenie; włosianka (tu zwana bielanka, (boletus rufus ), grzyb czerwonego koloru, także go solą; rydzy jest dosyć, prawdziwych zaś białych grzybów nigdzie w Dauryi nie-widziałem. Maślaki (boletus luteus) i koźlaki (borowiki, bierezowiki, boletus olivaceus) zasuszają. W ogóle grzybów mniej się tu znajduje niż w polskich borach, a Syberyaczki nie umieją ich dobrze do jadła przyrządzić.
Kuchnia tutejsza jest niesmaczną; różnych zapraw, sosów, które smaku potrawom dodają, kucharki nieznają i nieczysto przytem gotują. Prawie każda potrawa, którą na stół podadzą, jest niesłona, smak ma obojętny, tłustawy i słodkawy. Prusaki zalegające ściany mieszkań padają w garnki i patelnie i z jadłem podają je na stół. W domach majętniejszych kupcówr i urzędników połowę potraw używają z europejskiej kuchni, wprowadzili je kucharze polscy, tu znajdujący się na wygnaniu, lub też miejscowa kucharki, które od nich nauczyły się sztuki kucharskiej.
Kołacze, obwarzanki, bułki, pierogi i różne ciasta, wybornie pieką Syberyaczki. Im bielsze i pulchniejsze ciasto, tem bardziej gospodyni zdaje się chlubić, a dom jej za bogatszy a więc i szanowniejszy jest uważany.
Rolnictwo podtrzymuje tylko dobry byt gospodarza, lecz samo nie wystarcza na wszystkie jego potrzeby i jest raczej sposobem dodatkowym a nie głównym zarobkowania Sybe-ryaka. Dla tego każdy prawie trudni się jaką spekulacyą. We wsiach pogranicznych kontrabanda jest bardzo powszechnym i ogólnym sposobem zarabiania. We wsiach w głębi Dauryi położonych, prócz rolnictwa trudnią się i handel-kiem, furmaństwem, polowaniem i t. p. Dawniej, gdy prawie cała Daurya była pod zarządem władz górniczych, każdy chłop obowiązany był zwieść z rudnika do huty oznaczoną miarę rudy i węgla i rąbać drwa na węgle, co odpowiadało pańszczyznie w szlacheckich dobrach*). Co rok chłopom wskazywano nowe miejsca do zwożenia rudy, bywało więc tak, że chłop z pod Czyty musiał zwozić rudę pod Szylką, to jest, ażeby zrobić swoją powinność, musiał wprzódy odbyć 70 milową podróż. Żeby więc nie tracić czasu i funduszów, najmowali do wożenia rudy chłopów w blizkości hut mieszkających. Ostatni zrobili z tego sposób do życia. Znajdując się w przyjacielskich stosunkach z niższymi urzędnikami górnictwa, którzy od nich rudę odbierali, zwozili jej zwykle mniejszą niż byli powinni miarę, a za kwartę wódki o trzy * ) Nerczyńskie kopalnie, jak nam wiadomo, wydawały rocznie około 200 pudów srebra i to w pomyślne czasy. JDo eksploatacyi użytych było 28, 000 włościan i 10, 000 górników i deportowanych. Wypada więc, że każdy robotnik wyrobił20 zołotników srebra. Robotę tę przy dobrej adininistracyi, mogłoby wykonać 558 dobrych robotników. Włościanin obowiązany był rocznie dostarczyć 3*/2 kubicznych sążni węgla, rudy zaś tyle, ile inu rozkazali. Ci, którzy z odle’ głych punktów wozili, jak n. p. z Akatui do Duczary (125 wiorst) musieli przewieźć 38 pudów rocznie, ci zaś, którzy wozili z Ekaterińskiego rudnika do Szyłki (4 wiorst) 490 pudów rocznie. Za tę robotę skarb włościaninowi płacił rocznie 4 ruble asygnacyjne. (Irkuckie Gubernskie Wiedomostii No. 19 * roku 1859).
Gillek, Opisanie. II. 3 mywali zakwitowanie, jako już wszystką, rudę zwieźli. Był to sposób zarobkowania bardzo korzystny i włościanie mieszkający w blizkości hut dobrze się mieli. Włościanie górnictwa nieźle, a przynajmniej nie gorzej od włościan państwa się mieli, i gdyby nie złe obchodzenie się z nimi, los ich nie byłby przykrym. Górnicy, urzędnicy, wszyscy krzywdzili włościan. Włościanin, który szedł do osad przy hucie lub kopalni, brał zawsze z sobą podarunki, które urzędnicy wyższych i niższych stopni brali od niego. Było to zwyczajem, że jak się tylko z interesem czy bez interesu chłop pokazał, musiał dawać masło, zwierzynę, krupy i t. p. Jeżeli przyszedł bez podarunku, niezawodnie został pokrzywdzony. Autor uwag nad stanem nerczyńskiego górnictwa*) przytacza kilka faktów, malujących dobrze położenie włościan. c’W roku 1835, » mówi on, «wszedł do nerczyńskiego labora-toryum chemicznego włościanin, z zawiadomieniem, iż przywiózł cztery kosze węgla. Chemik-podoficer, ledwo wszedł włościanin rzekł: «A czyś mi przywiózł jaki podarunek?» «Nie, wielmożny panie. Chciałem przywieźć, ale nic w domu nie miałem, bo ośmnaście tygodni chorowałem na febrę i niedawno z łoża powstałem, a przez ten czas nic nie zarobiłem.)) Na twarzy włościanina, znać było rzeczywiście ślady choroby, na które jednak chemik rządowy, niezwracając uwagi, odpowiedział: «Ja ci dam febrę! Ja cię nauczę oszukiwać naszych braci! (naszeho brata, wyrażenie często używane a mające oznaczać ludzi z klasy, z jakiej mówiący pochodzi). Drugi raz niezawodnie bez podarunku nieprzyj-dziesz. Pójdź, — odezwał się potem do swego ucznia, — odbierz węgiel od tego psa, a pamiętaj dobrze mu zadać!»
«Uczeń miał dopiero lat 16, ale był złośliwym jak djabeł. Wyszedłszy przed dom, opatrzył wozy, zmierzył kosze i zna * ) Hilary Weber w artykule: Zamietki o Nerczyńskich Zawodach, w Irkuckich Gubernskich Wiedomostiach w 1859. roku, za które urzędnicy górnictwa ścigali go i grozili kajdanami. W tej gazecie Weber umieścił wiele ważnych i dobrze zaznajamiających z miejscowością artykułów. Chciał przez nie zwrócić uwagę na niejedną potrzebę tego kraju, co też rzeczywiście udało się mu. Napisał je po moskiewsku dla tego, żeby zwierzchność tutejsza mogła je przeczytać. lazł wszystko według przepisu. Gdy włościanin przesiewał węgiel przez sito i zagarniał go na kupę, uczeń niemogąc się przyczepić do akuratnie wypełniającego swoje obowiązki włościanina, przezywał go i łajał, na co spokojny włościanin wcale nieodpowiadał. W chwili, gdy już śmiecie od kupy odmiatał i robotę kończył, zniecierpliwony jego obojętnością i spokojną postawą, rzucił się na niego i wdrapawszy się mu na plecy, lewą ręką schwycił za włosy, nogami objął nogę olbrzymiego wzrostu włościanina, a prawą ręką nie-litościwie bił po bladej twarzy, po uszach, oczach i po nosie. Olbrzym dopiero co powstały z choroby, porzucił miotłę, nogę, która służyła za punkt oparcia z tygrys o wem usposobieniem malcowi, wysunął naprzód, całe zaś ciało w tył przegiął, jakby chciał ułatwić działanie niegodziwcowi. On, który go mógł zgruchotać jednem uderzeniem, spokojnie znosił pastwienie się. które Bóg wie, jak długoby trwało, gdyby włosy, za które trzymał sie uczeń chemii, nic były się wyrwały z głowy chłopa. Upadł malec na ziemię a mając pęk włosów w jednej ręce, a drugą krwią zawalaną, pobiegł do kolegów, do chemika i różnych urzędników, którzy przypatrując się tej scenie, śmiali się do rozpuku i zachęcali malca do okrucieństwa. Olbrzym wziął znowuż miotłę do ręki, na twarzy zaś jego niewidać było żadnego uczucia; krew tylko z nosa i ust strumieniem na ziemię polała się, jako świadectwo nieszczęścia, na jakie z tytułu swego urodzenia przez prawo był skazany. Podobne sceny powtarzały się tak często, że nikt już na nie uwagi niezwracał. Wykształceni zwierzchnicy patrzeli przez palce na takie okrucieństwa, bo sami niesprawiedliwie i okrutnie postępowali z tymi, których winą było, że się chłopami porodzili. Pewien włościanin usłyszawszy w nocy, że złodziej psuje dach i wdziera się na górę, nie mogąc znaleźć topora, porwał butelkę, wbiegł na górę i zaczajony czekał na złodzieja. Gdy ten wsunął już głowę w zrobiony przez siebie otwór, gospodarz butelką huknął go po łbie, wskutek czego spadł złodziej na ziemię i potłukł się. Włościanin doniósł o tem wypadku policyi, i złodzieja potłuczonego wzięto, który, jak się z badania pokazało, był zbiegiem z kopalni. Gdy złodziej r>* w więzieniu wyzdrowiał, odesłano go do Nerczyńskiego Zawodu na dalsze śledztwo. Włościanina, jako potrzebnego do śledztwa, wezwano także do Zawodu, a tam władza obwiniwszy go o zamiar zamordowania złodzieja, wrzuciła do więzienia policyjnego. Długo, bo aż do skończenia sprawy zbiega, siedział w więzieniu włościanin, a gdy go uniewinniono, nie miał już krowy i konia, wszystko to bowiem poszło na wyjednanie łaski i sprawiedliwości sędziów! Nigdy z chłopem odrazu, prędko interesu nie zakończyli, wiedząc, iż dla niego czas droższy jest nad pieniądze. Czekanie skraca się łapowem, danem urzędnikowi. Mają także w każdej kopalni kupę złej rudy, która będąc wystawiona na deszcze i zmoczona twardnieje zimą jak skała. Urzędnik chcący zedrzyć chłopa, każe mu z tej kupy rudę na wóz nakładać. Chłop, ażeby się uwolnić od tej trudnej roboty, któraby mu tyle czasu zabrała, ile kopanie w głębi kopalni, opłacić się musi. Wyżsi urzędnicy w następujący jeszcze sposób pomnażali swoje dochody. Gdy włościanie w znacznej liczbie przyjechali po rudę, mówiono im, że rudy jeszcze nie nakopano, i kazano im dla tego, żeby napróżno czasu nie marnowali, w domach czekać na zawiadomienie, które zwykle wówczas posyłano, gdy albo łąki lub zboża koszono, albo gdy z powodu dróg popsutych wozić było niepodobna. Włościanie w takich razach najmują miejscowych górników, którzy wziąwszy wielką zapłatę, dzielą się nią ze swoimi zwierzchnikami. Wszystko było i jest powodem do zdzierstw. Jeżeli przy kupie węgli znajdowali drzazgę, trawę lub śmiecie, co surowo z przyczyn ostrożności zakazane było, musieli się okupywać. Włościanom o 10 i więcej mil po najgorszej drodze zwozić kazano, od czego ci łapowem lub najęciem górników uchylali się, górnicy zaś będąc w porozumieniu z zwierzchnikami, zwozili węgiel bliżej hut wypalany.
Ukaz 1852. roku zamieniający tych włościan na kozaków, przerwał te zdzierstwa i okrucieństwa i poddał ich nowym i daleko gorszym. Ukaz ten przyczynił się także do upadku myśliwstwa, które z powodu łatwej sprzedaży futer do Chin, było jednem ze źródeł dobrego bytu. Dzisiaj mniej tu już zwierzyny, jak dawniej. Soból (martes zibellina) w Dauryi jest bardzo rzadki. Sobole tutejsze miały futra prześliczne; dziś w kilka lat zaledwo myśliwy napotka sobola. Nad Amurem, którego początek jest w Dauryi, znajduje się bardzo dużo soboli; ludy tamtejsze płacą nimi państwu chińskiemu podatki i bardzo wiele ich zabijają. Ci, którzy obecnie powrócili z ekspedycyi amurskiej, przywieźli dużo sobolich skórek, które za tytuń, suchary, proch, guziki, ołów i różne bagatele wyhandlowali. Gilacy widząc wielką chciwość i chęć kupowania soboli, już się zaczynają drożyć. Ci, którzy popłynęli z pierwszemi ekspedycyami, porobili dobre interesa. Za sobola, który ich kilkadziesiąt kopiejek kosztował, brali w Dauryi po G, 8 i 10 rs. Bobrów w Dauryi niema. Niedźwiedź czarny (ursus niger) jest bardzo rzadki. Chroni się on w ciemnych przepaścistych puszczach i w najwyższych górach około Naczynu i Szachtamy. Niedźwiedź bury (ursus arctos) jest tu pospolity. Rzadko na niego polują, bo polowanie na niedźwiedzia jest niebezpieczno i trudne, a Syberyak narażać swojego życia nie lubi i woli mniejszy ale za to pewniejszy zysk, jaki mu polowanie na wiewiórki przynosi. Myśliwi polujący na innego zwierza, przypadkiem i niedźwiedzi zabijają. Najpospolitsze i najbezpieczniejsze a tu praktykowane polowanie na niedźwiedzia bywa w pierwszych dwóch miesiącach roku. Wtedy wytropiwszy jego legowisko, myśliwy zawala i zamyka gałęziami wejście do nory, poczem strzela do obudzonego zwierzęcia i zabija na pewno. Niedźwiedź przed człowiekiem ucieka i kryje się, nigdy go sam niezaczepia, lecz zaczepiony mężnie się broni i ze złością a siłą rzuca się na napastnika. Między tutejszą ludnością wiele jest osób pokaleczonych przez niedźwiedzi. W Uriupinie, wiosce nad Argunią położonej, poszedł pewnego razu do boru kozak maliny zbierać. U jednego krzaka spotkał się z niedźwiedziem, który zajadając maliny, długo i spokojnie patrzał na człowieka. Kozak gdy zobaczył ogromną bestyę, przestraszył się z początku, bo niemiał z sobą innej broni, prócz wielkiego noża, który każdy Syberyak jak i Mongoł w drewnianej pochwie, zatknąwszy z tyłu za pas, zawsze z sobą nosi. Ochłonąwszy z przestrachu kozak wydobył nóż, nieroztropnie rzucił się na zwierzę i kolnął je w brzuch. Niedźwiedź schwycił go pazurami za głowę, ściągnął mu włosy i skórę z twarzy i pozbawił nosa. Oblany krwią kozak i szarpany przez niedźwiedzia, niestracił przytomności i odwagi, lecz długo się z nim borukał, kłójąc go bez ustanku pod brzuch. Aż wreszcie padło ogromne niedźwiedzisko, a zwycięzki kozak, niosąc skórę niedźwiedzia i swoją, wrócił do wsi. Dotąd żyje ów kozak w Uriupinie, podobny raczej do potworu, niż do człowieka. Futra niedźwiedzie są tutaj dosyć drogie. Najpospoliciej noszą tu psie futra podobne do niedźwiedzich, mają bowiem także włos długi, czarny z pięknym połyskiem. Futro psie człowiek z gminu uważa już za ele-gancyę i kładzie go na siebie wr święta. Widywałem bardzo piękne i dobrze podebrane, złudzić mogące i znawcę. Dobre psie futro kosztuje tu od 20 do 30 rs. Futra kocie są droższe. Ryś (felis lynx), wielkości wilka, utrzymuje się we wysokich puszczach. Futro ma pstrokate, z długim włosem, mało używane. Tutaj robią z niego szuby i drogo sprzedają. Ryś napada na sarny, ptaki i mięsem ich karmi się. Jest tchórzliwy; napadnięty przez psów ocina się im, lecz w końcu ulega, (ślady na śniegu rysia są zupełnie takie jak wilcze; myśliwi od wilczych po tem je odróżniają, iż ślady rysia są równe, delikatne i bez rysunku (czertieży), ryś bowiem stąpa lekko, a podnosząc nogi, nie powłóczy ich jak wilk i przez to śniegu w ślady nie osypuje. Po gałęziach, pniach powalonych stąpa zręcznie, w prostej linii, nie osuwając się na bok; skacze, robiąc ogromne susy. Rysie pojedynczo rzadko po puszczy chodzą, zwykle spotykają ich po kilka razem. Ryś zobaczywszy psów i myśliwego, zrywa się nagle i nie oglądając się za siebie, ucieka wielkiemi susami. Myśliwy na koniu i zgraja psów puszcza się za nim i długo, czasem kilkanaście wiorst go gonią. Ryś męczy się prędko, a nie-mając sił do dalszej ucieczki, wskakuje na drzewo i zostaje ugodzony kulą myśliwego. Jeżeli zaś psy go dogonią, broni się ostro, lecz nie na długo starczy mu sił i odwagi; prędko się znuży i słabnie, a wtedy ulega zwycięzcy i bywa rozszarpany. Syberyacy rzadko na rysie polują, dla tej zapewno przyczyny, iż w puszczy górzystej pogoń jest trudną. Kot dziki (felis catus) znajduje się także w borach Dauryi. Jest jeszcze bojaźliwszy od rysia; futro jego sprzedają, za futro z młodego rysia. Niektóre rodziny trudnią, się wyłącznie polowaniami na rysi i niedźwiedzi i mają do tego polowania tylko używanych psów, bardzo mocnych i zręcznych. Wilk (canis lupus) chociaż ma chód cięższy i niezręczniejszy od rysia, rozumniej ucieka przed pogonią; nie spieszy się jak tamten, ale zwraca się w różne strony, a ubiegłszy wiorstę jedną lub dwie, wpada na skalne zabrzeże doliny, obraca się całym korpusem i spogląda w dolinę na psów pędzących jego śladami. Gdy są już blizko, zrywa się i ucieka z nową siłą, dotychczasową ucieczką niestrudzony. Tak ciągle odpoczywając i obserwując nieprzyjaciela nieprędko się nuży, a siły mu wystarczają na długą pogoń. Napadnięty, wilk broni się zajadle i ulega dopiero po długiej walce z psami. Wilk samotnie trzyma się i krąży po puszczy. W krzakach schowany, czycha na małe i słabe zwierzęta; porywa je i unosi w pysku. Często zabłąkane owce stają się jego ofiarą. Skoro głód dokucza, co się bardzo często zimą zdarza, wilki łączą się w gromady bardzo żarłoczne i niebezpieczne, i połączonemi siłami polują i napadają na większe nawet od siebie zwierzęta. Głód wypędza wilków z lasu i zbliża do mieszkań ludzkich; wówczas porywają wszystko, co im wpadnie w łapy. Jest to zwierzę drapieżne lecz tchórzliwe, a w głodzie tylko niebezpieczne. Syberyacy zastawiają sidła na wilki, a biją ich tylko wówczas, gdy się zbliżają do wsi; umyślnie lia wilki nikt tu nie poluje. Przeszłego roku zimą dużo wilków zabito. W puszczy nie miały co jeść i słabe, bez sił prawie zbliżały się do osad. Jednego dnia w moich oczach w Kuł-tumie zabito czterech wilków. Ścigali je konno i bez wystrzału, kijami pozabijali. Futro wilka żółtawo-bure ma sierść długą; zafarbowane na czarno, sprzedawane bywa jako rysie. Wilczury w Dauryi są tanie i w powszeclmem użyciu. Lisy (canis vulpes), odpowiednio maści, mają różne nazwiska. Znajdują się tu lisy żółte zwyczajne, lisy krzyżaki, czarne lisy, które osobnego gatunku nie stanowią; skórka czarnego lisa należy do najdelikatniejszych i najdroższych futer, są one wielką rzadkością między lisami. Lisy zwane ogniówki, maść mają mocno brunatną: polują na nie nad Argunią i Amurem. W górach niema oddzielnego polowania na lisy, czas wiosenny jest najlepszy do polowania na nie, wtedy bowiem mokry często padający śnieg oblepia się im i przyczepia do ogonów i utrudnia ucieczkę. Na stepach onoń-skich polowanie na lisy odbywa się gromadami, które konno z psami uszczuwają wielką ich liczbę. Lis korsak mały z wiel-kiemi uszami, maści żółto-czarnej, znajduje się także w dau-ryjskich górach. Borsuk (meles taxus) karmi się gadami, owadami, ptastwem i drobnemi zwierzętami. Robi sobie głębokie nory w górach, broni się zajadle i nieraz zadaje myśliwemu niebezpieczne rany; futro jego jest małej wartości. Rosomaka (gulo borealis) jest drapieżne zwierzę, żyje w głębokich puszczach, a z gałęzi rzuca się na grzbiety zwierząt; źrebięta dużo od niej cierpią. Futro jej jest tanie. Wiewiórka popielica (sciurus vulgaris) jest bardzo liczną w Dauryi i nad Amurem; futro ma popielate i czarnawej barwy. Najpiękniejszy gatunek mieszka nad Argunią. Syberyacy dużo jej polują i za futerka jej (jedno kosztuje od 21 do 25 kop. srebr.) zbierają znaczne pieniądze. Na jesień rozpoczyna się polowanie na wiewiórki: rzekami Szyłką i Argunią dwie partye myśliwych płyną w puszcze nadamurskie, zabierając z sobą konie i wiktuały na dwa miesiące. W puszczy rozkładają się taborem, ogniska się dymią, jeden myśliwy pilnuje kotła z jedzeniem, a inni z gwintówkami oddalają się w dzikie ostępy i góry na polowanie. Spostrzegłszy myśliwy wiewiórkę opiera strzelbę na gałęzi lub pniu, ponieważ z ręki nigdy nie strzela. Strzelcy w Dauryi od ręki źle strzelają, dla tego noszą z sobą widełki do oparcia broni tam gdzie gałęzi niema. Polowranie na wiewiórki zowie się biełkowaniem (biełka — wiewiórka). Gdy już lody zetną się i rzeki zamarzną, myśliwi wracają do domów z znaczną zdobyczą. Tego roku niektórzy przywieźli po 1, 000 wiewiórczych skórek, które albo sami upolowali, albo też wyhandlowali od koczujących Manegirów. Ledwo powrócą do domów, kupcy zewsząd zjeżdżają się do wsi i z pośpiechem zakupują futerka, będące w pospolitem w Syberyi użyciu. Każda Sybiraczka ma salopę podbitą popielicami, z długą futrzaną peleryną, na której wiszą najpiękniejsze ogony tych zwierzątek. Poletucha (letiaga — sciuropterus borealis) mieszka w brzozowych lasach Dauryi. Gniazda ma w dziuplach drzew, futro popielate, słabe. Burunduk (tamias striatus) jest małe, wesołe zwierzątko z długim ogonem. Futerko ma delikatne żołtawo-pręgowate, głos podobny do świszczą lecz cieńszy. Człowieka nie bardzo się boi i można do niego blizko podejść. Na burunduków nie polują, albowiem z maleńkiej jego skórki nie może być wielki użytek; dla dzieci tylko robią z niego futerka. Tarba-gan zwany świszczem syberyjskim (arctomys bobac), żyje na stepach onońskich i w okolicach bliższych Arguni w norach, w których gromadnie przebywa. Ociężały, nieruchliwy, żre bardzo dużo. W nocy wychodzi na trawę i wówczas go iDsy i wilki łapią. Futre ma pstre, żółtawe, włos krótki i lśniący; podszywają go pod płaszcze, a Buriaci robią z niego kożuchy zwane jergacz. Tłuszcz jego jest bardzo ceniony i używany do smarowania skór. Zwierzątko zwane przez Buriatów czumburga (jewraszka po ros., spermophilus Eversmanni) ma żółte w centki futro; zabijają je chłopcy kijami. Zajęcy (tu z mongolska uszkan zwane) znajduje się bardzo dużo; futro mają białe, podszywają go pod salopy lub pod kołdry. Słabe i wartość jego jest mała. Mięsa zajęczego Moskale nie jedzą; Syberyacy nauczyli się go’ jeść od Polaków. Tumaków i szopów w Dauryi zupełnie niema. Nad Amurem mieszka canis procyonoides, bardzo podobny do szop, za które go wzięło wielu podróżników; przychodzi czasami, ale bardzo rzadko, i w tutejsze okolice.
Kałanka (putorius verus — po rosyjsku horek) jest bardzo pokupna, ogon jej najbardziej ceniony, wykupywany przez Chińczyków na malarskie pędzle. Kałanka z czarną piersią jest największą z tego gatunku: bywa wielkości domowego kota, na żółtym włosie ma ość czarną, ogon krótki. Z gatunku łasic mieszka tu wiele gatunków, jeden z nich zowie się Sołongoj. Gronostaj (putorius erminea) jest drapieżny, o połowę mniejszy od wiewiórki. Futro białe, koniec ogona czarny, gdzieindziej jest bardzo cenne, tutaj ma bardzo małą wartość, niepolują więc na niego, tylko przypadkiem zabijają. Najpiękniejsze gronostaje w Syberyi są jakuckie.
Wydry (lutra vulgaris) są tu pospolite. Piżmowiec zwany tu kabarga (moschus moschiferus). Samcowi w czwartym roku życia wyrasta na brzuchu woreczek z piżmem, który na miejscu kosztuje 1 r. 50 kop. srebrem. W roku 1854 Chińczycy przez Kiachtę wywieźli na sumę 82, 686 r. szyli sztuk 71, 233. Chińczycy używają piżma za lekarstwo. Piżmowiec ma maść pstrą i burą, sierść gruba i ordynarna ciągle wyłazi, robią z niej płaszcze i buty. Jedno futerko kosztuje 50 kopiejek srebrnych. Piżmowiec przeskakuje między wy-sokiemi górami zręcznie ze skały na skałę; bardzo trudno go zabić. Ren (cervus tarandus) przebywa w zimniejszych niż Daurya okolicach, tutaj sprowadzają go Oroczoni; dziki ren po tunguzku zowie się sogdżoje. Jeleń (cervus elaphus), nazywany przez Syberyaków iziubr, a w ałtajskich górach morał, przebywa w Dauryi. Piękne to zwierzę położywszy rogi na grzbiecie, lekko ’ biegnie przez usypiska skalne i gąszcze puszczy. Polowanie na niego jest trudne i mało go tu biją. Młode rogi jelenie, zwane panty, po 100 r. para kupują Chińczycy; cieczy w nich zawartych używają jako lekarstwa. Sarn (cervus capreolus) dużo w Dauryi znajduje się. Mięso ich jest tanie, a polowanie na sarny po polowaniu na wiewiórki i kałanki jest najpospolitsze i najbardziej ulubione przez Syberyaków. Na wiosnę sarny mają włos długi, skórę cienką i pełną dziurek, które robią robaki zwane tu świerszczami; prześladują one w tej porze wszystkie przeżuwające zwierzęta. Na to szkodliwe robactwo natura dała zwierzętom lekarstwo w kwiecie sasanki (anemonae pulsatilla, tutaj z mongolska urguj zwane, a w Moskwie postrieł). W czasie, kiedy jeszcze roślinność nierozwinęła się, sasanka już zakwita i gęsto okrywa południowe pochyłości gór zwane tu u wałem, a u nas na Mazowszu grze jem. Sarny trą się niespokojnie, gromadami udają się na miejsca okryte sasanką i chci-wie ją jedzą. Gorycz tej rośliny niszczy robactwo za-skórne. Myśliwi zwykle w takich miejscach zaczaiwszy się strzelają do sarn, do których z powodu czujności wielkiej i ostrożności trudno zbliżyć się. Polowanie takie zowie się na u wał a ch i jest zwykle bardzo po myślne, lecz mniej korzystne, bo skóry w tej porze podziurawione, słabe z wyłażącym włosem są mało cenione.
Latem polowanie jest trudniejsze lecz za to korzystniejsze. Sarny tracą zimową sierść, włos staje się krótszym i czerwień-szym. Skóra letnia sarny zowie się tu jag o dnie a, dla tego, że sierść jej właśnie wówczas czerwienieje, kiedy sarny zaczynają jeść jagody i udają się na pastwiska nasycone solą, które tu zowią sołońce. Myśliwi, znając zwyczaje sarn, udają się na miejsca, kędy one zwykły chodzić, strzelają do nich lub też zastawiają na nie pułapki. W sierpniu następuje pora parzenia się sarn. Samiec nabiera energii, zapału, i rycząc okropnym głosem biega po górach za sarnami; nazywa się to gonitwą (gońba). Samce są podówczas bardzo nieostrożne, a przez to stają się łatwym łupem dla myśliwego. Gdy już przejdzie w końcu sierpnia pora parzenia się, skóra szczególniej samca staje się bardzo mocną. Włos przez cały wrzesień jest krótki a maść zwyczajna. Skóra sarnia w tej porze zowie się tu barłowina i jest bardzo poszukiwana przez białoskórników, którzy wyrabiają ją na obuwie. Samiec nazywa się w Dauryi z mongolska guran, a skóra na szyi kukuja, która jest nadzwyczaj tęgą i wiele mocniejszą od skóry jelenia lub buchaj a. Po zabiciu samca, skóry na szyi nie rozrzynają, lecz ją całkowicie z szyi, niby worek przez głowę ściągają. Tunguzi i Oroczoni paląc fajkę lub siedząc przy ognisku skórę tę mną i wycierają w rękach, a gdy ją dostatecznie takim sposobem wyprawią, rzną na rzemienie i robią z niej czumbury, to jest troki do prowadzenia lub przywiązywania konia. Trok taki jest bardzo poszukiwany: jako ozdobą szczyci się nim jeździec i nie uważa za grzech skradzenie go, byle nim tylko konia ozdobić. Dobra szyja tyle kosztuje, co skóra z całego kozła. W październiku i w listopadzie włos sarny staje się dłuższym a skóra cieńsza. Wtedy bywa trzecie polowanie na sarny. Zimą skóra jest jeszcze cieńszą a włos dłuższy niż w jesieni i bywa czwarte polowanie na sarny, zupełnie różne od poprzednich. Sarny wychodzą na łąki i z pod śniegu wygrzebują sobie trawę. Podejść ku nim trudno, bo łatwo się płoszą, i zimą w ogóle trudniej jest zabić sarnę niż latem. Myśliwi biorą się na sposób i powoli oswajają sarny z swojemi osobami. Objeżdżają pasące się na błoniach w saniach lub konno, zakreślając koło, którego promień przeszło wiorstę długi. Cicho się w tej jeidzie zachowują i pilnie wpatrują się w swoje ofiary. Wtem nagle rozlega się huk wystrzału... i sarny przestraszone uciekają w inne lecz niedalekie miejsce. Myśliwy puszcza się za nimi, objeżdża je powtórnie w mniej — szem już kole i powtórnie strzela na wiatr. Sarny uciekają ale już bliżej, zaczynają bowiem już oswajać się z widokiem myśliwego i mniej już lękają się huku. Myśliwy zbliża się i objeżdża je w koło jeszcze mniejszego promienia. Sarny już wcale się go nie boją, przypatrują się mu ciekawie nieupa-trując w nim swego nieprzyjaciela. Wtedy myśliwy zbliża się na metę, z której wystrzał może ich dosięgnąć, strzela i zbiera plon żmudnej a cierpliwej pracy. Polowanie takie nazywa sie objazd. Syberyacy przejęli go od Mongołów, którzy w obyczaju, w języku nie tylko Dauryi, ale całej Syberyi nawet i Moskwie ślady zostawili. Wyrzeczenie Mickiewicza, iż Moskwa jest państwem mongolskiem, wyrosłem na gruncie słowiańskim, ma zupełną racyę. Kto tylko poznał Moskwę i Mongolią, przyznać musi, iż oba te kraje blizko są z sobą spokrewnione. Pokrewieństwo to wykazuje się we krwi, w namiętnościach, w charakterze, a szczególniej w społecznych i politycznych instytucyach. Do tego, gdy się domieszała niemiecka myśl, wytworzyło się państwo potworne w granicach, nieludzkie w urządzeniach, straszne w celach, zaborcze, barbarzyńskie i wiszące nad ludzkością jako chmura zaciemniająca światło wolności i cywilizacyi. Łoś (cervus alces) zowie się tu soch a tym. Przed pogonią umyka spiesznie, a napadnięty przez psów broni się j>rzedniemi kopytami. Mięso ma smaczne, a skóry poszukiwane są przez białoskórników. Polowanie na łosia pełne jest przygód, nierzadko przecież stary myśliwy przynosi rodzinie swojej mięso ważące do 10 i 14 centnarów. Antylopa, zwana po mon-golsku dzereń (antilope gutturosa), przechodzi ze stepów chińskiej Mongolii na stepy onońskie, dokąd uciekają ścigane przez tygrysów mongolskich. Na stepach pasą.się i wędrują stadami, łączą się z bydłem, a przed napaścią lekko jak wiatr umykają. Polują na antylopy gromadami. Kozacy konno wyjeżdżają z psami na step, płoszą je i gonią w miejsca, w których schowani myśliwi oczekują na nie ze strzelbami. Polowanie na antylopy bywa bardzo korzystne; pod wystrzałami myśliwych pada znaczna tych łagodnych zwierząt liczba. Mięso smaczne, skóry wyrabiają na płaszcze, buty i t. p.
Wielbłądy są tylko na granicy Dauryi. Tygrysów (felis tigris) nie masz w Dauryi, przychodzą tu jednak od południa gnane głodem, lub w pogoni za innemi zwierzętami. Roku 1845 chłopi nad Urowem napotkali ogromnego, zgłodniałego tygrysa. Niewidząc nigdy takiego zwierzęcia, przelękli się go i uciekli, lecz wkrótce powrócili z obławą i zabili. Pan Sielski w artykule swoim o tygrysach w wschodniej Syberyi*) przytacza następne znane mu wypadki szczęśliwego polowania na tygrysów. Roku 1801 kozacy przy zejściu się Arguni z Szyłką zabili tygrysa, a w roku 1815 w temże miejscu zabili tygrysa Tunguzi. Roku 1820 około wsi Do-ronińska nad Ingodą, roku 1825 około Akszy, roku 1841 około Gorbicy, roku 1845 około Curuchajtu zastrzelono tygrysów, które wzeszły do Dauryi z Mandżuryi, gdzie stale w górach Chingańskich i w innych miejscowościach nad Amurem, Usurą i Sungarą przebywają. W wierchnioudińskim powiecie, w jakuckim obwodzie polowano także na tygrysów. Roku 1834 około Niżnio Angarska chłop zabił tygrysa; Tunguzi niechcieli należeć do polowania, wierzyli bowiem, że w tygrysa wycielił się zły duch, i ażeby szkody nie robił w ich stadach, oddawali cześć religijną jego śladom. W swoich wycieczkach na północ tygrysy dochodzą do 62. stopnia szerokości. Prócz tygrysów — wrpada czasami do Dauryi felis irbis; bos gruniens nie w Dauryi wprawdzie, ale także z Mongolii pokazuje się w okolicach Tunki, a flamingo (ptak) w roku 1855 przypadkowa ztamtąd wleciał do Syberyi i był zastrzelony pod Irkuckiem na wyspie Angary. Dziki (sus * ) W Zapiskach Sibirsknho oddiela imperatorskaho Ruskaho geograficzes-kaho obszczestwa, toin I., rok 1856. scroferus) znajdują, się w Mongolii, zkąd często przechodzą w góry Dauryi, gdzie karmią się orzechami cedrowemi i korzonkami roślin.
Ptastwa w Dauryi jest bardzo wiele. Niektóre gatunki poznaliśmy z poprzednich wzmianek. Rozmaitość pomiędzy kaczkami szczególniej jest ciekawą. Polowanie na nie jest łatwe i korzystne, Syberyacy jednak niewprawni do strzelania w lot, rzadko polują na dzikie ptastwo. Cesi dzikich wielkie stada widzieć można. Cietrzewi, kuropatw, jarząbków, dropi, bekasów, słomek, kuligów obfitość. Są tu żurawie, orły, sowy, puchacze, jastrzębie. Liczba różnego ptastwa jest zadziwiająca, ale niema tu cudownego śpiewaka naszych gajów, słowika, niema pracowitej jaskółki i nad chatami polskich wieśniaków przebywającego bociana. Myśliw-stwo upada w Dauryi. Myśliwi sławni na całą okolicę, którzy liczyli zabitych niedźwiedzi na dziesiątki, sarny na setki, a mniejsze zwierzęta na tysiące, są już rzadkimi i między starymi już tylko podobni myśliwi trafiają się.
W ryby Daurya mniej obfituje niż inne okolice Syberyi. Rzeki tutejsze jako płynące w kraju górzystym, niesprzyjają wielkiemu rozmnożeniu się ryb. Na brak przecież ryb skarżyć się nie można; dostarcza ich Arguń, Szyłka i Ga-zimur. Szczupaki (esox lucius) bywają znacznej wielkości, dochodzi bowiem jeden do 50 funtów wagi; ważące po 20 funtów są pospolite. Jesiotry mieszkają w Szyłce i dochodzą do dwóch centnarów wagi. Ceny jesiotrzyny są wysokie, za funt na miejscu płaci się po 15 i 16 gr. pols. Accipenser orientalis, tu zwana kaługą, w Moskwie bieługą, jest największą z tutejszych ryb. Z Szyłld wyciągają bieługę dochodzącą do 12 centnarów wagi. Mięso wielkiej i starej bieługi jest niesmaczne, młodej nierównie lepsze. Kawioru mało robią, tylko na domowe potrzeby. Gatunek pstrąga, zwany salmo lenoc (po mo-skiewsku lenok, po oroczońsku sugdżenna), jest bardzo pospolity we wszystkich wodach Dauryi. Karp (cyprinus carpio, po moskiewsku sazan, po oroczońsku mergo) przebywa w Ar-guni. W innych rzekach Syberyi niema karpia jak i bieługi. W Amurze i w jego afluentach są gatunki też same, jakie opisujemy, mówiąc o Dauryi. Stare karpie dochodzą do 30 funtów wagi. Kastiorka poławia się w Szyłce i w Amurze. Mięso ma smaczne, mała, podobna z kształtu i smaku do sterlecia.
Irpień pospolity (hajruz — salmo thymallus), drobna rybka, wielkości płotki, mięso bardzo smaczne, przypominające mięso z raka. Rybka zwana galian (cyprinus phoxinus, po oroczońsku mundu) należy do najmniejszych, jest zaledwo wielkości małego palca. W rzekach bywa białego koloru, a w jeziorach, gdzie masami płodzi się, żółtego. Przyrządzają, go w podobny jak minogi sposób. Krasnogłazka jest jeszcze mniejszą od galianu, płaska, biała i tak drobna, że. ją trudno oczyścić; korcami ją poławiają i precz wyrzucają. Cyprinus labeo (po moskiewsku koń) należy także do mniejszych; jest biała, wązka i dosyć długa. Gatunek łososia (salmo fiuviatilis, po moskiewsku tajmień, po oroczońsku dżeli) należy do najbardziej cenionych i najsmaczniejszych ryb w Dauryi. Cyprinus leptocephalus (krasnopier, po oroczońsku schobu) jest także smaczny i pospolity tutaj. Miętusy (gadus lota) znacznej wielkości i mnóstwo ich poławiają. Okonie, szczególniej w jeziorach około Czy ty, poławiają bardzo wielkie. Szumbunga (salmo lavaretus, po moskiewsku sig, po oroczońsku hutu) jest to gatunek sumu (silurus azotus) mały, ważący 2 lub 3 funty, nieznany w wodach innych krain Syberyi. Cottus ąuadricornus (po moskiewsku byczek), cyprinus lacustris (po moskiewsku czebek, po oroczońsku sakkasun) należą do liczby tutejszych ryb. Leszczów i naszych linów w Dauryi zupełnie niema. Piskorze i raki znajdują się. W Syberyi znajdują się raki tylko w rzekach płynących do Amuru, a w zachodniej. Syberyi w Tobole i innych rzekach z Uralu wypływających; w innych rzekach niema raków. Tutejsze raki są o wiele mniejsze od europejskich, w rzeczce Zierentui cokolwiek większe od w Szyłce przebywających. Syberyacy nie jedzą raków. Wstręt, jaki do nich mieli, zaczął jednak znikać, gdy zobaczyli, że Polakom nic złego od ich jedzenia niezrobiło się. Gotują tu z ryb zupę, smażą je z masłem lub jajami, albo w pirogu. Przypraw żadnych nieznają. Szczupaka i karpia z sosem nieumieją ugotować i dla tego to ryby tutaj nie mają tego jak w Polsce smaku, gdzie, gospodynie korzeniami, sosami, rozmaitemi zaprawami smak ich podnoszą.
Do połowu ryb używają sieci (niewodów). Użycie bębenków i więcierzy wprowadzili Polacy. Wielkie ryby łowią na tak zwane snasti. Snast’ jest to lina, której końce przytrzymane są wielkiemi kamieniami na dnie wody, linę zaś samą na powierzchni wody utrzymują napławy. Do liny przyczepiają gęsto jedna przy drugiej cieńsze liny z wielkiemi, wyostrzonemi haczykami. Ten przyrząd stawiany jest zwykle na bystrej wodzie, gdzie ryby przechodzą i zahaczają się na linkach. Wydobycie ich jest trudne i wTymaga zręczności i doświadczenia. Na prądach rzek plotą z chrustu ściany, które zwiększają pęd wody i pędzą ryby do mordy obok ściany zanurzonej. Mordy plotą z łoziny, bywają czasami ogromnej wielkości; taki przyrząd zowie się tu wierze. Na mniejsze ryby używają wędki.
Nad Szyłką i Argunią połów ryb jest jednym ze sposobów utrzymania życia. Z liczby innych bardzo pożytecznych stworzeń a pospolitych w Europie, niema w Dauryi pszczół i pijawek.
Życie jest łatwe, wszystkiego podostatkiem, wszystko bez trudów i wielkich usiłowań przychodzi, a jednak jest tu mniej dobrego bytu niżby się spodziewać należało. Głównym powodom tego jest niewola polityczna i społeczna, a oraz lenistwo ludu, który pomiędzy innemi cechami, charaktery-zującemi jego moralną stronę, posiada brak miłości ojczyzny. Do ziemi, do wsi rodzinnej przywiązują się o tyle, o ile im ona zabezpiecza wygodne życie. Tak jak Niemcy opuszczają gromadami sw-oje dawne siedziby i bez żalu i wspomnienia przenoszą się w inne okolice. W obcej stronie nie tęsknią do pól i lasów rodzinnych, a wspominają je wówczas, jeżeli się im w nowej siedzibie gorzej niż w dawnej powodzi. Dziczyzna i grubość obyczajów wskutek ocierania się z wygnańcami znika i postęp obyczajowy, ogłady, jest prędki i powszechny. Do cywilizacyi daleko jednak iść im potrzeba, bo cywilizacya nie zaszczepia się inaczej, tylko na moralnym gruncie wolności i na nim tylko zdrowy i posilny owoc wydaje. Na gruncie zaś pod ciężarem niepłodnej niewoli w ugorze leżącym, dobroczynny wpływ cywilizacyi wyraża się naprzód sposobem rozkładu i zepsucia. Zepsucie jest tu niemałe, demoralizacya wielka, a choroby, które zwykły jej towarzyszyć bardzo pospolite. Niewątpliwie jednak Daurya, nawet pod względem moralności i oświaty, wyżej stoi od innych prowincyj moskiewskich i syberyjskich. Umiejętność czytania coraz bardziej rozszerza się w Dauryi; pochodzi to ztąd, że zostający pod władzą górnictwa tylko drogą pisma uwolnić się mogą od ciężkich robót w kopalni, a w kozactwie tylko ludzie piśmienni dosłużyć się mogą wyższych stopni. W miejscowościach, gdzie niema rządowej szkółki, najczęściej jaki wygnaniec zakłada szkołę prywatną, a Syberyacy chętnie dzieci swoje do szkółki jego posyłają, byle nie żądał od nich większego wynagrodzenia. Większą więc od innych okolic oświatę Daurya zawdzięcza szczególnemu swojemu położeniu z jednej strony, a z drugiej wygnańcom, których okrutne carskie wyroki rzuciły tutaj na zatracenie, a oni pomimo tego umieli być jeszcze pożytecznymi ludzkości.
Rankiem 21. lipca wypogodziło się i wyjechałem z Michałowska. Wr drodze miałem prześliczny widok dwóch tęczy, jedna nad drugą wiszących. Znikły, mgły pierzchnęły, a upał doszedł do 25 stopni R. Po przybyciu do Zawodu, opowiadano mi o odkryciu w policyi w izbie kata trzech trupów. Człowiek ten zabijał pod okiem i dozorem policyi i dopiero przy jego zmianie okazało się, iż nie tylko był katem na szafocie ale i w domach spokojnych a zamożnych mieszkańców.
Z Zawodu zaraz wyruszyłem drogą już opisaną. W dolinie Jermaju spotkała mnie gwałtowna burza. Pocztylion leciał trójką koni, głucho dzwoniąc w puszczy; nagle niebo zachmurzyło się i przeciągły grzmot zapowiedział burzę. Zaraz potem lunął deszcz. Okryłem głowę kapturem od burki i przypatrywałem się piorunom, które o kilkadziesiąt kroków odemnie uderzały w skały, wstrząsały zdało się posadą gór, odrywały kamienie z hukiem i łoskotem lecące na drogę pod kopyta końskie. Zawichrzenie okropne, wszystko rozrywa się i pęka, a przerażone konie, chociaż z ogromną Giller. Opisanie. II. 4 bystrością; pędzą przez wody nowych potoków i odpadłe skały, niewiem czy uniosą nas z niebezpieczeństwa. Szczęściem, że burza jak była nagłą i gwałtowną, tak też prędko ucichła i chociaż przemokli, ale cali przyjechaliśmy do ciepłego ogniska. Po każdej burzy elektrycznej tworzą się-w górach nowe rozpadliny i urwiska, a skały inaczej się rysują. Elektryczność jest dłutem rzeźbiarskiem dla martwej, nieorganicznej natury.
Podróż nad Gazimurem. — Bułaay. — Nikitin i charakterystyka oficerów kozackich. — Czernicyn, caryca syberyjska i jeszcze o urzędnikach górniczych. — Samorodne prostaczków rozumy. — Golce i pasma gór dau-ryjskie. — Drzewa w górach. — Stolce lodowe. — Końskie maście; końskie gospodarstwo w Dauryi. — Usposobienie religijne ludu. — Łucki. — Niebo w nocy. — Nocleg u kupca-kozaka. — Poetyczna strona puszczy. — Zimowe widoki wsi i gór. — Polak Zdun spotkany na drodze. — Franciszek i Aleksander Dalewscy i inni wygnańcy w Gazimurze. — Konfederaci barscy i wygnańcy Ivos’ciuszkowscy. — Gaziniurski Zawód. — Kopalnie ołowiano-srebrne. — Śmierć w Tajnie tragiczna dwóch Polaków. — Zbrodnia. — Drogie kamienie w Dauryi. — Okolice Gazimuru. — Hi-storya eksploatacyi złota, sposób eksploatacji i ilość dobywanego złota.
«No, bułany (sawrasy) no!» wołałem popędzając konia, który mnie wiózł w małych saneczkach, i bułany począł schodzić z góry roztropnie podtrzymując pędzące mu na nogi sanie. Co to za zwierzg rozumne, ten bułany! pomyślałem, siedząc bezpieczny w saniach. He to w nim statku, ile powagi? Wie, gdzie jest niebezpiecznie, gdzie śmiało nogą stąpnąć nie może, a nigdy się nie spieszy, nawet wówczas, kiedy batem biję jego twardą skórę. Bułany powoli zszedł ze stromej góry i wjechał na rzekę Gazimur, po której wyborna droga, niezacheciła przecież mego poważnego konia do prędszego biegu. Napróżno szarpałem lejce, biłem batem, napróżno straszyłem i mówiłem do niego w dwóch językach — bułanek jakby tego nie słyszał i nierozumiał, kroku nie przyspieszył, a przebierając powoli nogami, biegł dalej małego truchta. Wkrótce pokazała się znana nam już Kułtuma, bułany zobaczył domy i zawrócił mimo woli mojej do zna 4 * jomej sobie chaty i stanął przed jej wrotami. Zmuszony więc byłem wstąpić i według zwyczaju podróżujących tutaj poprosić, ażeby mi pozwolili ogrzać się w chacie. Trafiłem w dobrą porę; gospodarze pili właśnie herbatę i poczęstowali mnie jedną i drugą czarką, a chociaż herbatę tę było czemś słychać i była masłem okraszona, piłem ją jednak z wielkim smakiem, ogrzewając się nieznacznie. Co to za przyjemność, z mrozu, z długiej podróży, wejść do ciepłej iżby i przemarzłe ciało powoli ogrzewać! Każdy prawie z moich czytelników doświadczył tej przyjemności, boć i nasz kraj nie leży gdzieś za Włochami i obeznany jest z mrozem; dobrze więc było mi w chacie, a rozmarzając się w cieple, podziwiałem znowuż mądrość bułanego, który nie pytając się mnie o chęć i pozwolenie wstąpienia, zajechał przed wrota wcale porządnego gospodarza, jakby wiedział, że potrzebuję ogrzania się i posiłku. Ogrzawszy się należycie, podziękowałem gospodarzowi za gościnność, bułanego pogłaskałem, przemówiłem do niego kilka pochlebnych wyrazów, a siadłszy w sanie, uderzyłem go batem i pojechałem dalej.
Leniwo wychodził z Kułtumy, oglądał się na wszystkie wrota, rżeniem witał konie, które przez płoty widział, a wjechawszy na Gazimur, kroku nie przyspieszył i biegł zwyczajnego truchta. Daurya ma najgorsze w świecie drogi. Latem wyboje, kamienie i przepaście tęgie nawet nerwy poruszają; zimą zaś prawie nigdy w niektórych jej miejscowościach niema sanny, śniegi bowiem wypadają bardzo małe i mieszają się z piaskiem, a sanie po piasku wloką się wykręcając gzygzaki od kamienia do kamienia. Dla tego też tutaj rzeka, rzeczka lub zamarzły strumień wabi każdego podróżnego i wkrótce po zamarznięciu wód robią się na lodzie wyborne zimowe drogi. Droga na Gazimur ze jest równa i gładka, ale niezmiernie kręta, bo idąc korytem rzeki, musi jak i rzeka opisywać rozmaite koliste figury, zawracać, skręcać i bez końca wywijać się. Drogi też na rzekach pospolicie bywają dłuższe od letnich, lecz ponieważ są gładkie i nietrudne, więc są bez porównania więcej uczęszczane od tamtych.
O milę od Kułtumy stoi na lewym brzegu Gazimuru folwark (zaimka) przy ujściu potoku Siwaczekan; o milę dalej na prawym brzegu rzeki położona jest wioska Tutuma, złożona z kilku chat. Szlaban malowany czarno, czerwono i biało, oraz pusta budka przy nim dowodziły że Tutuma jest stanicą, a mieszkańcy jej kozakami. Zajechałem przed dom najporządniejszy z powierzchowności; bułanego z saniami zostawiłem na dziedzińcu, a sam wszedłem do izby i poprosiłem o dozwolenie ogrzania się. Gospodarz (Wachrusz) odrazu poznał, że jestem Polakiem, a ponieważ Polacy mają reputacyę porządnych i rzetelnych ludzi, więc mnie przyjął gościnnie i częstował herbatą z placuszkami, które tu zowią lepioszkami. Przy herbacie wszczęła się rozmowa. Gospodarz pytał, skąd i dokąd jadę? Zaspokojony w swojej ciekawości pytał potem o nowiny ze świata i o ceny na zboże? Był to człowiek mający około 60 lat, poważnego obyczaju, bardzo roztropny i rozsądny. Gdy tutejszych kmieci przeformowywali na kozaków, i on na starość został kozakiem, a chociaż rząd starych ludzi nie rozkazał używać do służby, przecież batalionowy dowódzca, który mieszka w Boh-dati, sotnik Nikitin, wszystkich starców, a w tej liczbie i Wachrusza kazał uczyć służby. Biedny starzec ze sztywnia-łemi muszkułami musi wyciągać nogi i robić bronią jak młody. Nie tylko musztra, ale i podwody, liczne wydatki na umundurowanie i inne obowiązki wojskowe odrywają go bardzo często od gospodarstwa, które nie tak starannie, jak poprzednio dozorowane, zaczyna upadać, a najzamożniejszy niegdyś w całej okolicy kmiotek już dzisiaj czuje niedostatek. Kozacy bardzo się skarżą na tego Nikitina. Jest to człowiek nizkiego wzrostu, chorobliwej bladości, która, jak napis powiada o rozwiązłem jego życiu, ma temperament choleryczny. Prawie swobodnych i nie przywykłych do dyscypliny włościan ujął w surowe wojskowe kluby. Za najmniejszą bagatelę, omyłkę, starca w mustrze bije po twarzy i sypie na ciało po tysiąc rózg. Spalił się niedawno dom, w którym mieszkał, i tejże zimy rozpoczął budowę nowego. Zebrał kozaków z różnych stanic, którzy musieli porzucić domy, gospodarstwa i spieszyć do odległej Bohdati, budować dom dla dowódzcy, bez żadnego wynagrodzenia z jego strony. Niecierpliwy, iż dom w kilka dni nie może być gotowy, kręci się między cieślami, łaje ich, klnie i ustawicznie bije. Razu pewnego kozaka ociosywającego belkę na wyniesionej już ścianie przezywał, a niezadowolniony, że go nie mógł ręką dosięgnąć, szukał kamienia, ażeby go uderzyć, nachylił się, chcąc podjąć kamień, a potknąwszy się upadł na drugiego kozaka, tuż obok niego zajętego robotą. Podniósł się, a plując jak wściekły, bił kułakami po twarzy biednego człowieka, który wcale nie był winien potknięcia się sotnika. Kozakom młodym wbrew wToli rządu żenić się nie pozwala. Namiętność bicia, tak powszechną między Moskalami, posiada w wysokim stopniu. Przed lustracyą atamana Korsakowa przez kilka dni codziennie przeglądał swój batalion, musztrował, oglądał bieliznę, a chcąc zmusić kozaków do codziennego prania zupełnie czystych koszul i spodni, rzucał ich koszule w błoto i w piasek, a pędząc przed szeregiem, bił jednego za drugim po twarzy i oczach. Razu jednego za złe musztrowanie się kilkunastu szeregowców, w każdej rocie kazał rozłożyć na ziemi po 70 kozaków i tak obnażonych 280 ludzi odrazu chłostać. Żaden się nie opierał, a gdy ataman ich lustrował i pytał, czy nie mają pretensyi do dowódzcy? wszyscy krzyknęli, że nie mają żadnej pretensyi, że się dowódzca z nimi dobrze obchodzi, pomiędzy sobą zaś bezustannie narzekali i biadali na niego. Uriadnika, o którym Nikitinowi powiedzieli, że zaleca się do jego metresy, pchnął bagnetem, zrobił mu dużą ranę w boku i nie opatrzywszy jej, kazał go od głowy, na której oparł oba kolana, aż do piet niemiłosiernie chłostać. Później dowiedział się Nikitin, że denuncyacya była fałszywą, zdrowia uriadni-kowi jednak nie przywrócił, ani też zniszczonego gospodarstwa przez czas choroby i strat poniesionych nie wynagrodził. Gdyby kto zebrał różne wybryki humoru Nikitina, złożyłaby się książka, wT której wystąpiłby charakter stęchły i zgniły rozwiązłego tyrana, bez religii, nienawidzącego ludzi, płaszczącego się wT obec wyższych, uciskającego niższych, a niemającego żadnego zamiłowania swoich obowiązków“, jednem słowem, charakter prawdziwie kozackiego oficera. Poznałem go przeszłego roku. Jechałem przez Szałdemar i w Naczynie nocowałem. Nikitin od trzech dni oczekiwał tutaj na przyjazd nowego atamana zabajkalskiego, pułkownika Michała Korsakowa, któremu, ażeby godnie przyjąć i przypodobać sig ponaprawiał drogi i wyjechał o 10 mil na jego spotkanie. Znudzony długiem oczekiwaniem i samotnością śpiewał, gadał z furmanami i przywoływał atamana przez komin. Jest to moskiewski zabobon, mający przyspieszyć pokazanie sig długo oczekiwanej osoby. Kobieta zesłana do kopalni, a umieszczona tutaj dla usługi podróżnym i szorowania podłóg, kładła mu kabałg, ale i kabała nie mogła nudów jego rozpędzić. W tej chwili ja nadjechałem; kontent, że znalazł osobę, z którą może pomówić, rozpoczął rozmowę o wszy-stkiem i o wszystkich. Opowiadał życie i przygody swoje, które krasił w stylu moskiewskim dowcipami i żartami ko-szarowemi. Chwalił się z miłostek swoich w tym czasie, gdy był jeszcze oficerem w armii, a rozpustę swoją malował obrazowo. Był i w Polsce i dawał zdanie swoje o Polakach i o Polkach. Niepowtórzg go tutaj, bo pochwały, jakie on dawał kobietom naszym, gdybym z góry niewiedział, że są fałszem, sinutneby wrażenie w sercu zostawiły i kazałyby wątpić w cnotę niewiast polskich, którą sig migdzy kobietami innych narodów szczególnie wyróżniają. Wspominam tu jednak o tej gadaninie moskiewskiego oficera, ażeby ostrzedz moje rodaczki, że znajomość z Moskalami jest niebezpieczną, naraża bowiem dobrą sławg kobiet i sławę narodu. Później mówił o polityce, o kozakach, o znajomych, a gdy już wszystko wypowiedział, zaczął mówić o filozofii; moskiewski oficer zawsze udaje, że wszystko umie, że żaden przedmiot, żadna nauka nie jest mu obcą. Rozmowa przeciągngła się późno w noc, a gdy znudzony nią drzemałem, Nikitin w zapale dowodzenia, krzyczał: «A cóż pan myślisz o nieśmiertelności duszy?! Wszystko jest bajką, co nam o niej księża i filozofowie prawią. Ja panu powiadam, że jest bajką i zaraz panu dowiodę» i zaczął dowodzić, czego ja szanując swoich czytelników, niepowtórzg. «A więc, » ciągnął dalej, «najjaśniej pokazuje sig, że żywota wiecznego być nie może, że niema nieśmiertelności duszy, że człowiek duszy nawet niema» mówiąc to, sam już omroczony bezsennością, ziewnął potężnie i w tej chwili nad otwartemi ustami zrobił znak krzyża świętego. Widząc to, parsknąłem ze śmiechu, bo rzeczywiście śmiesznym był ten skeptyk w mundurze, tyran, pijak i rozpustnik zarazem, gdy robił znak krzyża przy ziewaniu. Moskale ziewając, robią zwykle znak krzyża na ustach, dla tego, ażeby przy nabieraniu powietrza w piersi czart lub jaki inny zły duch do duszy niewleciał. Skończyliśmy rozmowę, a nazajutrz on jeszcze spał, gdy ja już byłem w drodze. Dowiedziałem się później, że trzy dni jeszcze po spotkaniu się zemną, czekał na atamana, trawiąc czas na filozoficznem rozmyślaniu i biciu kozaków. W Bohdati jest stacya pocztowa; gdy Nikitinowi dokuczają syberyjskie nudy, zatrzymuje po-d różnych jadących pocztą i zmusza ich iść piechotą, gdyż kozakom pod surową odpowiedzialnością koni nie wolno wówczas wynająć. Pan Kokszarów, Urzędnik wysoki z górnictwa, z młodą żoną przejeżdżając przez Bohdat’, zmuszony był przez niego dalszą peregrynacyę przez puszczę pieszo odbywać. Wielu innych podróżnych, nawet wiozących pakiety rządowe, dla własnej zabawy osadził w sybirce (areszt, koza). Czasami, gdy jedzie czynownik lub kupiec, o którym wie, że mogą mu zaszkodzić, każe im płacić według taksy, przez siebie samowolnie ustanowionej. Popów jak i górników jednakowo nienawidzi Nikitin, a kozakom zabrania dawać podwody pod popów, objeżdżących swoje obszerne parafie. «Są to podli oszuści, » mawia o nich Iwan Iwanowicz Nikitin, «którzy nam prawią o Bogu, w jakiego sami nie-wierzą; niedawać im za to podwód.»
Oficerowie pieszych dauryjskich kozaków, z małym bardzo wyjątkiem, pochodzą z Moskwy. Przybyli oni do Syberyi jak do dojnej krowy, z myślą wielkich dla siebie zysków. Pijacy i surowi dla podwładnych, wykonywają lada jako swe obowiązki. Ludzi porządnych, z wykształceniem i na seryo zajętych swoimi obowiązkami, bardzo jest mało pomiędzy nimi. Znałem jednego, który obok Nikitina może posłużyć za wzór tutejszych oficerów kozackich. Był to Mayen, który także przybył z Moskwy. Prawie zawsze pijany, bił i katował ustawicznie kozaków. Leżąc pijany na łóżku, woła na swego służącego: «Hej!» Służący na czworakach przyczołgał się do łóżka. Oficer siada mu na grzbiet i na nim przyjeżdża w przeciwny kąt pokoju, gdzie stała szafka z wódką. Napiwszy się wódki, jedzie napowrót do swego łóżka, bodąc kolanami dwunożnego konia. Jedząc obiad, niezżuty kawałek mięsa wypluł na podłogę, a przywoławszy służącego, rozkazał mu jak psu połknąć kawałek wyplutego mięsa. Kozak rzuca się na czworaki i skacząc jak pies, rozkaz pana w zupełności wykonał. Mayen codzień był pijany, a wybryki humoru, którego próbkę podaliśmy, zamienił na zwyczaj codzienny. Gdy służący kozak nie usłuchał lub wzbraniał się wypełnić rozkaz pijanego pana, bity był po twarzy albo chłostany rózgami. Straszny to przykład spodlenia się człowieka w niewoli. fioku 1856 w Ołoczy nad Argunią Mayen mustrował kozaków a podchmielony jak zwykle, wykładał im obowiązki żołnierza: «Car rozkaże w ogień pójść, powinniście w ogieii bez szemrania pomaszerować! Car rozkaże, w wTodę i w wodę rzucajcie się!» To mówiąc, zakomenderował na lewo zwrot! i maszerując na przedzie, prowadził batalion do rzeki. Tak postępując przed szeregami, stanął na krawędzi wysokiego i urwistego brzegu; niewiedząc może, że dalej już niema ziemi, zrobił jeszcze jeden krok i wpadł w rzekę. Kozacy jednak nie i’zucili się za nim, ale spokojnie pod bronią stali na brzegu i obojętnie patrzeli jak ich oficer tonął w nurtach Arguni. Tak zginął Mayen, typ wielu oficerów i ofiara carskiej musztry.
W Szałopuginie dwóch podoficerów kozackich pokłócili się z sobą. Jeden z nich pędzony zemstą, poszedł do do-wódzcy batalionu z denuncyacyą na swojego przeciwnika. Oskarżył go o ubliżenie dowódzcy, że w jakiejś tam chacie lekceważąco mówił o nim. Dowódzca rozzłoszczony, nie zbadawszy rzeczy, zadenuncyonowanego podoficera kazał bić przez kilka godzin rózgami. Okrwawiony podoficer zemdlał w tej katuszy, wstrzymano więc dalszą egzekucyę. Oficer kazał otrzeźwić podoficera, a zaledwo ten oczy otworzył, podskoczył ku niemu i drapał go po twarzy i nosie, wybijał zęby pięścią, a przestał bić dopiero wówczas, gdy podoficerowi powtórnie krew z oc-zów, ust i nosa rzuciła sig i gdy ten na pół martwy padł na ziemig.
Major Troszków nie był kozackim oficerem, lecz do-wódzcą 12. liniowego batalionu syberyjskiego, który jakiś czas w Krasnojarsku kwaterował. Należał on jak i May en do liczby tych oficerów, którzy pałkę uważają za najlepszy sposób do wykształcenia żołnierzy, a doskonałość żołnierza widzą tylko w zrgcznem robieniu bronią na paradzie, w maszerowaniu i w ubiorze według formy. Troszków surowo przestrzegał, żeby żołnierz miał włosy obcięte tuż przy skórze. Jeżeli któremu włosy na cal odrosły, a zaraz ich nie ostrzygł j nie miał czasu lub zapomniał ostrzydz, nie pomogły żadne tłumaczenia i powody usprawiedliwiające; musiał poddać sig krwawej chłoście. Jeżeli który guzika nie zapiął, gdy Troszków wchodził do koszar, lub też w oznaczonej liczbie kroków w regulaminie przed oficerem na ulicy frontem nie stanął, ulegał chłoście, która czasami godzinę całą trwała. Troszków chodził na musztrg z kijem okutym w żelazo i nim jak Iwan Groźny bił żołnierzy po plecach, twarzy i po głowie, wywijał kijem jak szalony mieczem, rozcinał nim nosy, policzki i uszy. Żołnierze pozbawieni wszelkich śladów godności ludzkiej, a przez nieustające bicie straciwszy wreszcie czułość skóry, znosili bicie z pokorą i nie myśleli nawet oprzeć sig mu i przez to zmusić do łagodniejszego postępowania. Koszary czgsto Troszków zwiedzał; gdy spostrzegł na podłodze śling lub plamkę od wyschłej śliny, kazał żołnierzom zlizywać, a gdy ci rozkaz wykonywali, on ich tymczasem kopał jak psów. Ten sam Troszków za kradzież pieniędzy rekruckich został oddany pod sąd i zdegradowany na prostego żołnierza. Wiadomość o wyroku i losie tyrana dowódzcy, sprawiła powszechną radość w batalionie. Troszków posłanym został do oren-burskiego korpusu. Tam dowódzca roty, w której służył, wiedząc, iż niegdyś był majorem, ulitował sig nad nim, nie-posyłał go na służbę i wziął go do swego mieszkania, gdzie znalazł wszystkie wygody, do jakich był przyzwyczajony. Niepomny na dobrodziejstwo mu wyrządzone, Troszków wspaniałomyślnego oficera chciał zamordować, kradnąc mu szkatułkę z pieniędzmi. Morderstwo nie udało się, lecz szkatułkę ściągnął i uciekł z wojska. Złapany i jako dezerter oddany pod sąd, wytrzymał karę 1, 000 kijów, a następnie posłany został do rot aresztanckich. Sprawdziło się na nim przysłowie: «Jaką miarką mierzysz, taką ci odmierzą.)) Z powyższych przykładów niech nikt nie sądzi, że położenie żołnierza w Syberyi jest gorsze niż w Moskwie. Owszem, przeciwnie, z żołnierzami w Syberyi lepiej, łagodniej i bardziej po ludzku obchodzą się niż w Moskwie. Przyczyniła się do polepszenia losu żołnierza w Syberyi bytność wielu Polaków w wojsku i starania głównodowodzącego wojskami w wschodniej Syberyi jenerała Mikołaja Murawiewa, krewnego znakomitego Bakunina. Murawiew w swoim sztabie miał kilku Polaków, którzy pomogli mu w przeprowadzeniu małej swobody w wojsku. Mniej już teraz biją i katują jak dawniej i żołnierzom zluzowane zostały karby i kleszcze starej dyscypliny.
Gospodarz w Tu tumie, którego na chwilę opuściliśmy, zna dawne czasy, zna dawnych czynowników górniczych i wszystkie wypadki nerczyńskie dobrze pamięta. Opowiadał mi o Czernicynie, który był w tysiąc ośmset dwudziestych latach naczelnikiem nerczyńskiego górnictwa. Czernicyn, surowy tyran, niewidział na jedno oko; był ostatnim na wpółdzikim naczelnikiem tutejszego kraju. Jeździł jak szalony: konie od stacyi do stacyi musiały biedź wytężonym galopem, a mnóstwo ich padało pod nim od znużenia. Jeżeli woźnica w drodze zwolnił, kazał stanąć i bił go knu-tami, które zawsze z sobą w skrzyneczce stojącej pod nogami woził. Najlepsze konie nie wytrzymałyby takiej szalonej jazdy, gdyby nie zwyczaj Czernicyna, zatrzymywania się kilka wiorst od stacyi. Gdy przejechał siedem lub czternaście wiorst, wołał na woźnicę «stój!» kazał podać sobie puzderko z wódką i mięsiwem, napił się, zjadł kawał mięsa, a na wyraz «stupaj» woźnica z miejsca musiał pędzić galopem.
«Wiozłem go raz, » mówił Wachrusz, «była zima, konie miałem dobre ale nie podkute. Przed końmi jechał konno kozak. Gdyśmy dojechali do niebezpiecznej gołoledzi, kozak zatrzymał się i ja konie wstrzymałem. Obudził się Czernicyn i zapytał: «Co się zrobiło?» «Gołoledź» odpowiedziałem; nie-zdążyłem. wymówić tego wyrazu, a on już krzyknął: «Knuty!» Ze strachu, jak zaciąłem konie, to przeleciały gołoledź prędzej od wiatru — i rzecz dziwna, co to może strach: ani jeden nie potknął się i nie upadł. Przyjechał Czernicyn pewnego razu do górniczej osady, chłop jakiś poszedł do niego z raportem. Wtem wchodzi pomocnik naczelnika do izby, a mając interes do chłopa, zaczął z nim mówić. Chłop zagadnięty odwrócił się do pomocnika i stanął tyłem do naczelnika. Czernicyn ogromnie obraził się: «Jak ty śmiałeś buntowniczo do mnie się obrócić? Czy wiesz kto jestem? Knutów!» wyprowadzili chłopa i tak mocno sknutowali, iż we dwa dni umarł.»
Był tu także naczelnik górnictwa Teodor Frisz, którego żona Anna z domu Korniłów za nos wodziła, a wyręczając męża, czynownikami i całem górnictwem zarządzała. «Była to zła i surowa pani, » mówił Wachrusz, «chłopów i sługi swoje, za każde pi^zewinienia kazała bić knutami i sama przypatrywała się biciu. Raz służący, którego kazała oćwi-czyć, padł przed nią na kolana i prosił o zmiłowanie: «Caryco syberyjsko!» zawołał, «zmiłuj sie nademną i nie karz mnie knutami!» Baba była próżna, pochlebił jej tytuł carycy i przebaczyła służącemu. Jak się o tem inni dowiedzieli, a mieli być karani, przypadali do jej stóp. płacząc obejmowali je i wołali: «Matko caryco! caryco syberyjska zmiłuj się nad nami!» Taka prośba zawsze była skuteczną, zawsze za nią następowało przebaczenie, wkrótce też cały lud nazywał ją carycą syberyjską i ten tytuł został przy niej na zawsze.
«W uralskich kopalniach niejaki Zworygin był urzędnikiem; surowy w obejściu się z podwładnymi, robotnika za krzywe wkopanie słupa zabił batami. Za to zabójstwo siedział Zworygin dwa tygodnie w areszcie, poczem za karę był do nas tutaj przetranslokowany, » ciągnął dalej Wachrusz, «gdzie został dyrektorem kopalni w Karze, a wkrótce za różne nadużycia zręcznie ukryte posunął go rząd w Petersburgu do wyższego stopnia. Taka to u nas sprawiedliwość dla możnych!»
O Mielekinie, o którym już pisałem, Wachrusz opowiedział mi jeszcze co następuje. «Mielekin wychował ubogiego chłopca i zrobił go pisarzem, ale ustawicznie dokuczał mu i bił go. Nigdy z niego nie był zadowolony, a chociaż dobrze pisał, za każde pisanie tłukł go po zębach. Kazał mu pewnego dnia napisać raport; młody chłopiec pisze, a koledzy jego, przewidując, że go Mielekin znowu pobije, ubolewali nad nim i odzywali się z współczuciem: ((Niezawodnie cię znowuż obije, oj niezawodnie, biednyś ty!» «Nie, » odpowiedział pisarz z zapałem, «nie! bić mnie teraz i już nigdy nie będzie!» «Cóż mu ty zrobisz takiego? Czy czary puścisz na niego czy co? Jego nic nie odmieni, zawsze będzie ciebie i innych tłukł.» Młody pisarczuk napisał swój raport, poszedł do mieszkania Mielekina i oddał mu go do przeczytania. Mielekin był sam i siedział w szlafroku paląc fajkę. Ledwo przeczytał ów raport, zaczął krzyczeć, wymyślać i chciał pisarza uderzyć; lecz ten odskoczył w tył i zawołał: «Stój, nie bij, dosyć już tego!» a wyciągnąwszy nóż z kieszeni, ciągnął dalej: «Ja będę katorżnym, ale ty nikogo już bić nie będziesz.)) Mielekin przestraszony skoczył na łóżko i prosił o życie nacierającego nań pisarczuka: «Połóż nóż, » wołał, «nie morduj mnie! Przysięgam ci, że bić cię nigdy nie będę i zrobię cię unterszychtmajstrem! (stopień podoficera w tutejszem górnictwie))) ((Kłamiesz, » zakrzyknął chłopak, mierząc w niego nożem, «kłamiesz! Jeżeli cię wolno puszczę, oszukasz mnie jak zawsze i będziesz się mścił nademną!)) «Oto widzisz święte obrazy, » błagał płaczliwie Mielekin, ((przysięgam ci na nie, na Chrystusa Pana, na Bogarodzicę, )) i palce na krzyż założył, «przysięgam na św. Mikołaja i na wszystkich świętych, że cię bić nie będę, mścić się nie będę i zrobię cię unterszychtmajstrem!)) Chłopiec po tej przysiędze nóż schował i poszedł do kancelaryi; tam koledzy pytali go ciekawie: «A cóż? bardzo cię obił? co ci powiedział?)) «Nie bił mnie, )) odpowiedział chłopak z dumą, «bić nie będzie i zrobi mnie unterszychtmajstrem!)) Śmiali się niedowierzająco koledzy, wtem wrchodzi do kancelaryi Mielekin. Wszyscy jak na komendę powstali z uszanowaniem, siedli potem i udawali, że gorliwie piszą. Cichość grobowa nastała w kan celaryi, a Mielekin przystąpiwszy do swego sekretarza rzekł: «Trzeba nagrodzić pisarza. Dobrze się prowadzi i pisze starannie. Napisz więc przedstawienie go do naczelnika na unterszychtmajstra, » i poszedł, zostawiwszy całą kancelaryę w zdumieniu. Co takiego ich kolega zrobił, że aż Mielekin awansować go postanowił, wszyscy myśleli i pytali się młodego pisarza. «Patrzcie co!» zawołał, a pokazując im nóż, mówił dalej: «Nóż go tak zmienił i zrobił dobrym i względnym dla mnie. Radzę i wam użyć podobnego sposobu.»
Nie skończyło się na tem opowiadanie. Gdy po krótkim obiedzie zapaliłem z fabryki Antoniego Rudzkiego cygaro z mongolskiego tytuniu, Wachrusz mówił co następuje: «Przez kilka lat sypiałem zwykle latem w ogrodzie i przed snem przypatrywałem się długo gwiazdom. Dziwna to rzecz, że jedne gwiazdy znajdują się zawsze w jednem i tem samem położeniu, a inne między niemi chodzą: jednego roku są między temi, a innego znowuż między innemi gwiazdami. Te, które się nieporuszają, migają światłem, a te, które zmieniają miejsce, mają spokojniejsze i nie migocące światło.» Zdziwiłem się tą jego obserwacyą, nie objaśniony od nikogo, rozróżnił planety od stałych gwiazd; dałem mu potrzebne objaśnienia, a mówiąc z nim w tej materyi dalej, jeszcze nieraz podziwiałem w nim zdrowy rozsądek i pojęcia, do których doszedł jego samorodny a nieuprawiony rozum. Taki był początek każdej nauki, a zastanowienie się i obser-wacya jest najlepszym sposobem zbadania rzeczy i samodzielności umysłowej. Pewien także niewykształcony Syberyak, znany mi osobiście, nie uczywszy się nigdy arytmetyki, przez długie a pilne zastanawianie się nad rachunkowością, przyszedł sam do teoryi ułamków. Sądził, że wynalazł teoryę nieznaną a bardzo potrzebną, że za to odkrycie czeka go sława i fortuna. Zmartwił się więc bardzo, gdy się odemnie dowiedział, że teorya, do której on własną pracą doszedł, jest już od bardzo dawna znana ludziom.
Pożegnałem wreszcie gościnnego i mądrego starca, który tak korzystnie wyróżniał się od swoich rodaków, i pojechałem, jak tu mówią, w wierzch Gazimuru. 0 dwie wiorsty ztąd, na lewym brzegu rzeki, jest druga stanica, która się także
Tutuma nazywa. Niezatrzymując się w niej, pojechałem dalej. Do lewego brzegu gazimurskiej doliny przypierają góry amfiteatralnie wznoszące się aż do wysokości głównego dauryjskiego pasma, które jest działem wód płynących do Gazimuru i Szyłki. W tym łańcuchu znajdują się najwyższe góry, z powodu nagich szczytów, zwane tu golce, jako to: Golec Połowiński, Golec Naczyński, Golec Turowski, Bata-kański i inne. Golców w głównym tym pasie jest bardzo dużo, ciągną się jeden za drugim i wynoszą potężne a okrągłe szczyty nad morze gór okiem nieobjęte, falujące się i płynące w różnych kierunkach. Jądrowe to pasmo ma kierunek z południowego zachodu na północny wschód, zaczyna się na stepach onońskich, a wszedłszy jako linia graniczna między rzeki Szyłkę i Gazimur, ciągnie się w tym kierunku, a kończy się na Ujść Striełce, to jest, przy zejściu się Szyłki z Argunią. Góry wznoszące się za temi rzekami nie należą do tego łańcucha. Od niego poszły inne pomniejsze pasma i łańcuchy, poprzerywane rzekami, a wyjąwszy grzbietów do Arguni zbliżonych, wszystkie pokryte są czarną puszczą, cichą i milczącą, jak gdyby oczekiwała na życie. Najpospolitsze drzewa w tych górach są: modrzew, brzoza, sosna i osina. Drzewko z dauryjskiego modrzewia jest mniej dobre do budowy od sosnowego, przepuszcza bowiem zimno, jest bardzo ciężkie, a belki jego podczas mrozów pękają; sosnowe domy są cieplejsze i ściany mają mniej popękane. Modrzew rośnie w dolinach, wchodzi na stoki i znajduje się na wierzchołkach gór; dorasta znacznej wysokości, pnie ma średniej grubości, igły na zimę opadają. Sosna (pinus sylvestris) mniej jest obfitą od modrzewia; rośnie podobnie jak i modrzew w wysokich i nizkich miejscowościach. Sosny dorastają do znacznej wysokości, lecz pnie mają mniej grube niż u nas; rosochatych, grubych i poważnych sosen bardzo mało tu widziałem, w borach też tutejszych prawie niema drzewra zdatnego do budowy okrętów. Brzozy rosną w górach dwa gatunki: biała (betula alba) i czarna (betula nigra). Brzoza kąpie warkocze w jeziorku na dnie doliny, obficie rośnie na pochyłościach, a na szczytach chwieje się na granitowych skalach, które niby kość pacierzowa wystąpiły na wierzch w głównem paśmie. Pospolitą. w górach jest osina (populus tremulus); użytki z niej są tu jeszcze niniejsze niż u nas. Jałowiec (juniperus sibe-ricus) rośnie w małej ilości na wysokich tylko górach i urwiskach skalnych obok berberysowych krzaczków; berberys tutejszy jest innego, niż europejski gatunku. Cedr syberyjski rośnie tylko w Dauryi na wyniosłych grzbietach w głównem paśmie; w dolinach i w niższych łańcuchach nie-znajduje się. Na najwyższych górach rośnie krzewina, zwana tu słanie c, od słaniania się i pięcia po ziemi, odpowiada ona kosodrzewinie karpackiej. Z tego powodu, że i najwyższe szczyty okryte są roślinami, wnoszę, iż wysokość ich dochodzi tylko do 6, 000 stóp. Na prawem zabrzeżu doliny gazimurskiej ciągnie się górzyste pasmo, nie wiele niższe od poprzedniego: stanowi ono dział wodny między rzekami Gazimurem i Uriumkanem. Pasmo to ma także kierunek północno-wschodni, a kończy się nad Argunią między ujściami Gazimuru i Uriumkanu, i w niem znajdują się golce, ale mniej potężne niż golce wyżej wspomniane. Widok gór w tej porze jest smutny i ponury, — nic oka nie rozwesela a fantazyi niepobudza. Pochyłości i szczyty śniegiem okryte, nie błyszczą się pod słońcem jak wierzchołki Tatrów i Alp; puszcza ciemnieje w dali, a w bliższych widokach drzewa jej na śniegu wyglądają jak gęste, czarne plamy na całunie. Dno doliny jest płowe, śnieg ją wprawdzie zasłał, ale nie zasypał zeszłorocznych trzcin i chwastów, których suche wiechy bujają nad śniegiem i drogą. Kręcąc się po Ga-zimurze, raz zawracam ku północy, innym razem na wschód lub południe, a zawsze mam przed sobą drzemiący widok.
Droga, choć to po lodzie, psuje się coraz bardziej, bo zródliska kipiące pod lodem i na dnie rzeki, prą lód w górę, łamią go i przez szczeliny wylewają wodę, która zaraz zamarza i tworzy powierzchnię gładką jak zwierciadło. Mój bułany w żaden sposób nie chce wejść na takie miejsce; przemawiam, wołam, używam argumentów bijących, ale nic nie pomaga: ciągnie mnie na brzeg, wiezie po kępiskach i chwastach, a ominąwszy takim sposobem gładkie miejsce, wraca na rzekę. Gniewałem się na niego, nazywałam leniwym i znarowionym, kiedy on był tylko roztropnym koniem, bo jadąc dalej obok stolca*) i wykipiska, ujrzałem pięknego konia, rozkraczonego na lodzie i zranionego.*Napróżno dwaj chłopi usiłowali go podnieść; koń nie mógł zebrać nóg, z których każda w inną stronę zwróciła się, i niezawodnie już biedne zwierzę uszkodzi się i okaleczy na zawsze. Widok ten przekonał mnie, że bułanemu ufać powinienem, że jest to koń bardzo mądry i wie co robi. Nazwałem go za to Radcą i postanowiłem nie narzucać mu swojej woli, a powodować się jego doświadczeniem.
Konie tutejsze mają wiele nieoszacowTanych przymiotów. Są ostrożne i roztropne, bystre, prędkie (wyjąwszy mojego bułanego) i wytrzymałe. Wzrost mają średni i mały, a powierzchowność nie obiecującą, maść jak wszędzie mają bardzo rozmaitą, a nazwiska maści, tutaj powszechnie używane, wyjąwszy kilku, wszystkie są mongolskie. I tak: Sawrasy, oznacza konia bułanego z czarną grzywą; Kaury, bułany z ko-nopiastą grzywą; Igreńko, kasztanowaty z konopiastą grzywą; Haluny, światło-bułany, prawie masło waty z czarną grzywą; Siropiegi, biały z ciemnemi plamami; Czankiry, jest koń mający białą mordę i białą oprawę uszów; Czały, na białem tle ma równo rozłożone włosy niby różowawe i innych maści; Gołuby, jest to maść biała z niebieskawym połyskiem jak n. p. bielizna z modrem; Woronko, nazywają karego konia. — Mało jest tutaj karych koni, prędko siwieją, ztąd nieraz można widzieć zupełnie białego konia, którego karym nazywają; Piegany, jest to nasz deresz, których jest bardzo wiele odmian; Ryży, kasztanowaty; Gniady, mający podpalany (żółtawy) brzuch i boki; Kałtary, jest koń skarogniadej maści i t. d. Syberyacy w Dauryi jeżdżą najwięcej konno. Do wozów zaprzęgają jednego konia w hołoble, drugiego zaś czasem dwóch naręcznych obok hołobli. Prędko nie jeżdżą, bo oszczędzają konie, ale jeżeli wiozą, jakiego czynownika, * ) Stolec, wyraz polski ludowy; w góra ch, gdzie są liczne źródliska, zimą tworzy się stolce lodowe, wysokie jak góry. Stolec tu nazywa się liaki-picń.
Gillisr, Opisanie. II. 5 który lubi prędko jeździć, puszczają konie w czwał i jak wiatry pędzą po zimowej na rzece drodze. Popasów nie-znają; koń idzie cały dzień i przechodzi bez wypoczynku pięć lub dziesięć mil. Przybywszy na nocleg, koni zaraz nie karmią, lecz przywiązują je na trzy lub cztery godziny do płotu; nazywa się to «wystojka.» Gdy koń zupełnie ochło-dnie, rzucają mu cokolwiek siana, potem go poją, karmią owsem, sianem, nad ranem znowuż poją i wyjeżdżają w dalszą drogę. Konie tutejsze tak przywykły do wystojki, że jeżeli konia prędko po podróży nakarmią i napoją, choruje. Wy-stojka, jeżeli koń jest bardzo zmęczony, trwa przez całą noc. Nasi rodacy, długo tutaj mieszkający i mający gospodarstwa i własne konie, powsiadają, że wystojki są rzeczą bardzo dobrą i że rzeczywiście konie od chorób ochraniają; lecz słyszałem także zdanie i to od znawców, że wystojki są do niczego, korzyści żadnej nie przynoszą, znarowiają i psują konia, i dla tego to konie Syberyaków’ mają smutną powierzchowność. Niewiem, która opinia jest prawdziwszą? Zimą konie w stajni nie stoją, a chociaż jest podostatkiem borów i każdy z nich może użytkowrać, bo nie są niczyją własnością, przecież Syberyak, leniwy z natury, ani stajni, ani chlew7ów nie buduje. Konie więc wystawione na mróz i śnieg, stoją w7 miejscu ogrodzonem, pod gołem niebem, a u staranniejszych gospodarzy pod szopą, której ściany z chrustu są uplecione. Niedbałość taka i złe pielęgnowanie przynosi im wiele szkody. Niektórzy rodacy nasi w Dauryi mieszkający, hodują konie po europejsku i dla tego mają konie kształtniejsze i jnękniejsze, a również mocne, bystre i wytrzymałe jak i konie Syberyaków. Syberyak od Polaków z ochotą kupuje konia, bo wie, że konie od nich kupione są lepsze i pewniejsze. Hodowlą koni pilnie się zajmuje Zygmunt Wałecki i kilku innych kolegów, którzy nie mało przyczynili się do udoskonalenia rasy dauryjskich koni. Inochodzców, to jest konie, które biegną wyrzucając razem przednią i odpowiednią tylną nogą, a nie na krzyż, jak zwyczajnie, bardzo tu cenią; płacą za nich znaczne pieniądze i używają do wyścigów. Od jesieni, jak tylko rzeki staną przez całą zimę, nieustannie odbywają się wyścigi. Przed każdą, wsią na lodzie wytknięta jest sosenkami droga, długa na jedną wiorstę, po której w saniach, szczególniej w święta, Syberyacy ścigają się. Zwykle dwóch chłopów zmawia się. Zakładają się o pięć, czasem o dziesięć i trzydzieści rubli; zwyciężony płaci najsumienniej umówioną sumę. Syberyacy namiętnie lubią wyścigi, a namiętność tę przejęli od Mongołów, którzy od wieków znają wyścigi i z zamiłowaniem oddają się tej korzystnej zabawie. Za konia wyścigowego (bieguniec) płacą wysokie ceny. Gospodarstwo końskie w Syberyi jest mongolskie. Ztąd też tyle wyrazów, nazwisk maści, uprzęży przejęto od Mongołów. Cena zwyczajna konia w Dauryi jest od 15 do 30 r. sr.
Wracam do mojej podróży i wjeżdżam do wsi kozackiej Ba-takan, która ożywia pustą okolicę, a cerkiew jej na szarawem tle gór rozwesela martwy widok. Batakan jest jedną ze znaczniejszych wsi nad Gazimurem, a mając szynk (kabak) jest centrum małej okolicy i zwabia mieszkańców blizkich wsi; odległy jest od Tutumy o 4 wiorsty. Zajechałem do popa, który przy herbacie uskarżał się na lenistwo w nabożeństwie swoich parafian. «Dawniej, chociaż nie byli pobożnymi, zachowywali przynajmniej formy nabożeństwa i szanowali kapłanów. Od czasu, mówił pop, jak zostali kozakami, przestali chodzić do cerkwi. Na nabożeństwie w dzień Bożego Narodzenia było tylko ośrn osób, a w Batakanie samym takich, którzy powinni bywać w cerkwi jest przeszło 200. Z tego możesz pan widzieć, w jakiem poszanowaniu jest religia. Do mnie przychodzą jak do równego sobie, bez żadnego uszanowania; od bywania w cerkwi wymawiają się służbą i gospodarstwem. Skarżyłem się kilka razy na ich obojętność przed dowódzcą batalionu Nikitinem, ale, albo mi nieodpowiedział, albo też zbył głupią i grubiańską odpowiedzią. Protopop niedawno cerkwie objeżdżał; sponiewierał go i koni mu nie dał. Kozacy mając zły przykład z góry, demoralizują się coraz więcej a chociaż ich tam biją i szturchają, w obec duchownych stali się dumnymi i lekceważącymi.)) Smutny stan religii, skreślony przez popa, jest rzeczywistym. W wielu już miejscowościach brak religijności zwrócił moją uwagę. Taki stan rzeczy ma swe źródło w usposobienia ludu; ale z dru giej strony przyznać potrzeba, że złe sprowadzili sami popi, którzy w ogóle są ludzie bez oświaty, pijacy, trudnią się spekulacyami i mają niewłaściwe dla duchowieństwa pieniężne i handlowe stosunki z ludnością; przytem sami są w wysokim stopniu obojętnymi i dają parafianom zgubny przykład indy-ferentyzmu religijnego. W jednej z sąsiednich cerkwi, pop dając młodej parze ślub, był tak pijany, że przed dokończeniem obrządku upadł i zaczął wyśpiewywać świeckie, rozpustne piosenki. Długi szereg mógłbym przytoczyć podobnych zdarzeń lecz sądzę, że to, co już powiedziałem, dostaczne jest do wyrobienia w sobie pojęcia o stanie religii prawosławnej w Dauryi.
Napiłem się herbaty, koń odpoczął, pożegnałem więc popa i pojechałem obachutawszy się w dwa płaszcze i kożuch. Mróz był wielki i szczypał mnie po policzkach; ręce, w których trzymałem lejce, kostniały mi i musiałem co kilka minut jedną rękę chować za pazuchę i chuchać na nią dla ogrzania. Dwie pary butów, z których jedne z psiem futrem, nie-dosyć zabezpieczały nogi od zimna, często więc wyskakiwałem z sani i biegłem obok Radcy, któremu przy mordzie wisiały długie, lodowe stalaktyty; sierść na nim od szronu osiwiała, szron zaś powoli topniejąc, oblewał konia zimną wodą. Biegnąc, nabierał pod kopyta kule śniegowe, które mu dobrze stąpnąć niepozwalały; co kilka wiorst musiałem się zatrzymywać, futrem ocierać mu mordę, zmiatać szron z sierści i toporkiem z pod kopyt odbijać śniegowe bryły. 0 cztery wiorsty w górę od Batakanu, na tymże samym brzegu, położona jest wieś Ług; od niej aż do Oktaguczy, odległej o 16 wiorst, niema żadnej osady. Przestrzeń ta latem zapewno dosyć malownicza, obecnie bez kolorów i życia, szara i biała, podobać się nie mogła. W dolinie Ga-zimurskiej pól uprawnych dużo widać, łąki i błonia szeroko od góry do góry rozciągają się. Nad brzegiem rzeki rosną gęste krzewy czeremchy i wierzby; tu i owdzie skała się wznosi, lub wysoki stok góry. Brzegi gazimurskie są malownicze lecz ustępują w piękności brzegom Szyłki.
Wieczorem, spotkałem kilka sani z kobietami i kozakami: pędzili po lodzie, wyśpiewując wesołe śpiewki. Było to wesele, dążące do domu pana młodego. Mignęli się koło mnie i znikli na zakręcie zarosłym krzewami. Wieczór krótkiego dnia już nastąpił. Słońce chłodnawe rzuciło kilka garści żółtych promieni na wierzchołki gór i niewidziane zniknęło. W Oktaguczy nocować nie życzyłem sobie, spieszyłem więc dalej. W nieznanej okolicy i nieznanemu, bez należytego za-informowania się o drodze, o wsi i o gospodarza, do któregoby można zajechać, niebezpiecznie jest nocą podróżować, a ja właśnie zapomniałem zebrać potrzebne informacye i wkrótce marznąc, żałowałem, żem się puścił w podróż o tej porze. Pokazała się jedna gwiazdeczka na niebie i mróz się wzmógł. Nie wiedziałem, jak daleko jest do następnej wsi i byłem niespokojny; na szczęście spotkałem kilka sani naprzeciw mnie jadących i zapytałem o drogę do najbliższej wsi. Ledwo przemówiłem, wyskoczył z sani chudy mężczyzna w baraniej czapce i w płaszczu podbitym baranami i zrobionym na sposób mongolski, przywitał mnie, przypomniał, że już raz widzieliśmy się z sobą i radził mi, ażebym dwie wsie jeszcze ominął a w trzeciej zajechał do gospodarza, którego dom mi wskazał. Podziękowałem panu Łuckiemu i pospieszyłem na nocleg. Pan Łucki jest Moskalem, za-pewno polskiego pochodzenia. Służył w wojsku i należał do wielkiego sprzysiężenia Dekabrystów; miał też udział w re-wolucyi 1825. roku w Petersburgu, która się nieudała, za co uwięziony został i wysłany do kopalni. Po wyjściu na osiedlenie utrzymuje się z tak zwanej służby kabacznej, to jest, służby u monopolistów gorzałki. Ożenił się tutaj i ma kilkoro dzieci. Swoi, z powodu ubóstwa, mało z nim mają stosunków, dla tego pan Łucki najwięcej z polskimi wygnańcami przestaje.
Na niebo wysunęło się już tysiące gwiazd i na modrem sklepieniu migają różowawem, niebieskawem, białawem lub żołtawem światłem. Mróz coraz bardziej czuć się dawał, nie mogłem lejc w roku utrzymać, czoło mi przemarzło, a zimno i pod kożuch wciskać się zaczęło. Lejce zaczepiłem o sanie i powierzając się z zupełną ufnością roztropności konia, czapkę nacisnąłem na brwi, ręce schowałem za pazuchę i skuliwszy się, nos zadarłem w górę, ażeby przyjrzeć się gwiazdom, które też same i takież same będą, dzisiaj świecić i mrugać nad Polską. Prześliczna jutrzenka (wenus) migała jak zarumienione w natchnieniu oko, zbliża się ku horyzontowi i wkrótce schowa się, ażeby za chwilę nad innemi krajami zaświecić. Prawie nad głowami błyszczą się świetne gwiazdy Wielkiej Niedźwiedzicy, u nas zwane Wozem, bo na nim, jak mówi gmin i poeta, jechał Lucyper gdy Boga wyzywał. Z boku Wozu skrzą się gwiazdy Kassiopei, które mając figurę krzesła, błyszczą niby krzesło anielskie przepychem blasku i światła. I Orion wynurzył się z otchłani, za nim wkrótce pokazała się wielka gwiazda Syriusz. Światło jej błękitno — czerwone miga niby światło za czerwoną lampą na ołtarzu Matki Boskiej Częstochowskiej. Orion u nas zowie się Kosarze, a tutaj Kiczigi. W nocy jest on zegarem tutejszych mieszkańców: wiedzą, o której godzinie wschodzi, gdzie się znajduje o północy, o której zachodzi i według tego mówią «kiczigi wysoko, jest już późno» i t. p.; latem Orion wschodzi bardzo wcześnie i wcześnie zachodzi, mieszkańcy też wówczas godziny nocy inaczej odgadują. Jeżeli kto pożycza złemu dłużnikowi i dał na przepadłe, gmin tutejszy mówi: «l)ał na kiczigi», to jest, że dług swój na gwiazdach zahipotekował. Sitko (plejady), «przez które Bóg przesiewał ziarna dla Adama» (z Tadeusza), błyszczy się drobniutkie jak perełki w królewskiej koronie, a droga mleczna jak biała wstęga na granatowym płaszczu. Saturn świeci żółtawem światłem jakby z woskowej świecy, wyruszył już z rogów Byka i jest w połowie drogi do Bliźniąt. Bliźnięta też dzisiaj bardzo są świetne; przypomniały mi one wiersze Mickiewicza z Tadeusza: f’Już naprzeciw księżyca, gwiazda jedna, druga Błysnęła, już ich tysiąc, już ich milion mruga,
Kastor z bratem Poluksem jaśnieli na czele,
Zwani niegdyś’ u Słowian Lele i Polele.
Teraz ich w zodyaku gminnym znów przechrzczono,
Jeden zowie się Litwą a drugi Koroną!»
Poeta zwrócił me myśli ku ojczyznie. Patrząc w to wyiskrzone niebo, myślą, jak gwiazda z góry, zaglądałem do Polski, z której mnie przemoc wrogów wygnała, i do której — r jak z dalekiej gwiazdy, dojść tylko może blady promień mojej miłości!
Tunguzi, Oroczoni, wałęsając się po puszczy, północ, po. ludnie, wschód i zachód nie po gwiazdach poznają, ale po mchu, kora bowiem drzewa z południowej strony zwykle jest obnażona, bez mchu, z północnej zaś strony rośnie na niej mech, który, jak ciepła kołdra, chroni je od mrozów i wichrów biegunowych.
W pozłocie księżycowej pokazały się czarne, zapruszone śniegiem domy Jołginy, która znajduje się na lewym brzegu rzeki, o cztery wiorsty odległa od Oktaguczy; dwie znów wiorsty od Jołginy jest wieś Bura, a o cztery wiorsty od Bury, wieś Burakan, w której mam nocować. Wszystkie te wsie zamieszkałe są przez pieszych kozaków. We wsiach ani jedno światełko nie błyszczało, wszyscy spali; psy czując wilka w polu ujadają zajadle, a śnieg na górach okolicznych żółci się od księżyca, jakby pędzlem umaczanym w żółtej farbie został powleczonym.
Późno przyjechałem do Burakami, a bijąc psów, które w około sani gromadą mnie odprowadzały i biegnąc przed koniem, szczekały na niego, ledwo wynalazłem dom kozaka Riumkina, do którego radził mi pan Łucki na noc zajechać. Sam gospodarz konia wyprzągł, a po wy stójce obiecał go nakarmić i napoić. Dopiero nazajutrz rano poznałem lepiej dwóch gospodarzy domu i ich rodzinę. Byli oni bracia, ojciec ich umarł przed miesiącem; majątkiem który odziedziczyli nie myślą rozdzielać się, lecz zamierzają wspólnie w nim gospodarować. Obydwaj jeszcze młodzi ludzie: starszy trudni się handlem, młodszy jest podoficerem kozackim i starostą w stanicy, jako ludzie zamożni i osiadli są powszechnie szanowani. Starszy, gadatliwy człowiek, opowiadał mil, jakim sposobem doszedł do własnego funduszu w owym czasie, kiedy jeszcze niemiał własności. «Miałem 16 lat, gdy ojciec dał mi 10 rubli na rozpoczęcie handlu. Otrzymawszy pieniądze, pojechałem natychmiast do miasta i kupiłem za nie kilka chustek i kilkanaście arszynów perkaliku, a wróciwszy do wsi, sprzedałem je za podwójną cenę. Znaczny zarobek zachęcił mnie do dalszych operacyj handlowych; za drugim razem mógłem już za 20 rs. kupić towarów, w przeciągu kilku miesięcy kapitał mój potroił się, a w cztery lata miałem już 150 rs. własnego funduszu. Odtąd zyski zaczęły być większe, gdyż i obroty robiłem znaczniejsze, a kapitał swój liczę już na tysiące rubli. Gdy nas przerobili na kozaków, otrzymałem pozwolenie handlowania w całym batalionie, z czego nie małe obiecuję sobie korzyści. Brat mój został starostą, a najmłodszy pisarzem batalionowym; ostatni niedawno ożenił się, a wesele musiałeś pan wczoraj spotkać na drodze. Dzisiaj jadą do Tajny, gdzie mieszkają rodzice jego żony i po drodze wstąpią do nas.» Prędkie zbogacenie się z handlu, nigdzie nie zdarza się tak często jak w Syberyi: krótkie opowiadanie Riumkina jest historyą prawie każdego tutejszego kupca. Handel prędzej poleruje człowieka niż rolnictw’0, Riumkin też korzystnie wyróżniał się pomiędzy kozakami, miał dosyć wiadomości, posiadał wiele zręczności, przebiegłości, z przez takt i giętkość swoją, pozyskał wrzględy tyranizującego wszystkich w batalionie kozaków do-wódzcy.
Dwie jego siostry częstowały mnie i braci herbatą i bułkami. Były to, jak i brat, rozmowne dziewczęta. Gwarzenie ich nieustawało; najwięcej mówiły o swoich towarzyszkach, 0 sukniach, chustkach, perkaliczkach, o wieczorynkach i zabawach, jakie przygotowały w czasie trwającej właśnie ma-ślenicy. Maślenica jest to ostatni tydzień karnawału, nasze zapusty. W tym tygodniu Moskale mięsa już nie jedzą, lecz za to mnóstwo zjadają smarzonych w maśle: blinów, kołaczów, gałuszek, pilmenów (tutejsze kołduny), pierożków 1 przeróżnych placuszków. Zabawa jest powszechna. Siostry Riumkina i mnie uraczyły blinami i pierogami, a przy częstowaniu i zachęcaniu do jedzenia, wdzięcznie się uśmiechały. Nie były jednak piękne, owszem odznaczały się brzydotą. Policzki rumiane i pucułowate, oczki małe bez wyrazu, warkocze krótkie, nogi tęgie i mocne jak pnie, a kibić obszerna i gruba. TJbiór niepodnosił ich wdzięku; miały na sobie z różowego perkalu koszule i sarafany z modrej chińskiej daby. Za gościnę pieniędzy wziąźć niechciały, wypadało więc dać im jaki podarunek; lecz nie mając nic do daro wania, obiecałem w powrocie przywieźć im słynnego w Dauryi mydła z fabryki Piotra Wysockiego. Gdy się powietrze cokolwiek ociepliło, wyjechałem około 10 godziny z Burakanu. Widoki okolicy podobne do wczorajszych: góry, śnieg, drzewa czarne, niebo jasne, słońce matowe i mróz, który aż do serca przechodzi i tam mrozi uczucia a obcina skrzydła fantazyi.
Na lodzie, prócz jazów stawianych w poprzek rzeki, nie-napotyka podróżny żadfiych przeszkód, lecz im dalej w górę Gazimuru, tem częstsze są stolce na rzece i wylewiska za-marzłe, gładkie a niebezpieczne; obok takich miejsc droga wychodzi na łąki, śniegiem zaledwo na dwa cale zapruszone. Sanny tu niema i sanie wlec się muszą po trawie, głęboko wrzynając się w ziemię. Kępiska natrafiane na drogach łąkowych ogromnie męczą konia, a podróżnemu grożą złamaniem karku. Z radością zawsze zjeżdżałem z łąki na rzekę, a poważny Radca z radości zwykle całą wiorstę biegł kłusem.
Dolina Gazimuru jest dosyć zaludnioną, wsie w niej są częste; o cztery wiorstę od Burakanu znajduje się wieś Kukuja, a od Kukui do Sołkokonu jest wiorst osiem. Tutaj dolina rozszerza się, błonia są większe a góry niższe od kułtumiń-skich. W Dauryi tylko w dolinach rzek mieszkają ludzie, i to w dolinach główniejszych rzek: doliny poboczne są puste, głuche, bez mieszkania i życia. W górach zaś jeszcze puściej. Człowiek tam rzadko pokazuje się; czasem tylko myśliwy skrada się i goni sarnę, podłazi ostrożnie pod norę niedźwiedzia, dech wstrzymuje, gwintówką mierzy, strzela i puszcza huczy i roznosi jęk zwierza, z którego, roznieciwszy ogień, myśliwy ściąga skórę, a spóźniwszy się do domu śpi na śniegu, przybliżywszy się do gorejącego pnia. Myśliwy jako pan i wróg zwierząt doświadcza wielu przygód i opowiada je potem rodzinie i przyjaciołom; ale zimą i myśliwy rzadko odwiedza puszczę. Skarby złota i srebra, które kryją się w górach, zachęcają do poszukiwań i dalekich wycieczek. Syberyak też latem błądzi w ciemnych i zapadłych wąwozach, bacznie zwraca uwagę na wszystko, wszystko zimno opatrzy, wszędzie szuka pożytku materyalnego, od ziemi złota, od puszczy zwierząt oczekuje, o poezyi nie myśli, dla tego też bogate te góry milczą, żadna legenda nie przyczepiła się do skały, a podanie do góry, podróżny sam je musi ożywiać!
Zimą wiatrów, jak to mówiłem, nigdy prawie niema w Dauryi. Powietrze zwolna płynie od bieguna północnego na południe i sprawia mały, ledwo znaczny ruch w atmosferze i to w dolinach mających kierunek z północy ku południowi. Dziwne jest wrażenie taldej ciszy powietrznej: drzewa stoją jak skostniałe, głuchota panuje na wysokościach i w dolinach, nic nie szeleści, nic nie wionie, zwierzę tylko przebiega, myśliwy się pokazuje, zbieg się przesuwa i innego ruchu niema w tych głębokich borach. Pod ślicznie wy-gwieżdżonem niebem puszcza drzemie zasypana śniegiem, mróz trzydziestopięciostopniowy tłumi i ścina oddech grzejących się ludzi, a zwierzę głodne niespokojnie żeruje: taka jest strona poetyczna puszcz syberyjskich. Góry na północy Dauryi, rozciągające się u źródeł Nerczy i Czarnej, zrzadka ożywiają się koczowiskiem Tunguza lub Oroczona, który buduje szałasy, pielęgnuje reny, latem przechodzi ogromne przestrzenie, a na miejscu, które opuścił, zostawił kilka tyczek utkwionych w ziemi, popielisko i śmieci; lecz zimą Tunguz nie rusza się, siedzi w namiocie wojłokowym, który ustawił w głębokim wąwozie, zwykle cieplejszym od równiny.
Z wycieczki w góry wracamy do drogi na Gazimurze. Wioski leżące na brzegu, a widziane od rzeki, mają pozór malowniczy. U przerębli piją wodę krowy i konie, cokolwiek dalej, także na lodzie, stoją sterty zbożowe, płotem opasane. Skoro rzeka zamarznie, Syberyacy zwożą zboża na rzekę, tu je w sterty układają i rozpoczynają młóckę. Lód zastępuje im klepiska, na wymiecionej jego tablicy młócą zboże; pył klepiska nie brudzi ziarna i dla tego utrzymują, że lód jest najlepszem klepiskiem. Stodół nie znają. Owe sterty na lodzie pod względem malarskim, charakteryzują zimowe widoki tutejszych osad.
Podróżnych dzisiaj nie napotykałem na drodze, widziałem tylko kilka wozów z sianem i kilku kozaków wracających ze służby. Od stanicy Uszmuny, odległej od Sołkokonu 8 wiorst, a na prawym brzegu rzeki położonej, droga opuszcza koryto rzeki i ciągnie się po piasku i chwastach na błonia. Mój Radca, chociaż droga jest trudniejszą, nie zwolnił przecież kroku i biegnie jak zawsze powolnego truchta. W okolicy wsi Makarow^ej dolina skręca się, urozmaica i znowuż rozszerza. Przejechawszy przez dosyć wysoką górę, jechałem odtąd pod samem zabrzeżem rzeki, którego góry, jakby przecięte, okazały w odłamie skalne swoje wnętrzności. Pod niemi ciągną się rzędem małe, zamarzłe jeziorka, na których latem znajdują się stada i całe gromady kaczek. Wiatr mroźny wiał lekko w oczy i niedozwolił mi patrzeć na okolice i błękit nieba, po którem sunie rzęd białych obłoków. Zdają się one opierać na wysokich górach, będących na widnokręgu, które osłonięte siną mgłą, tworzą z niemi jedną całość; bliższe góry, oblane światłem, zasypane śniegiem, kształty swoje wyraźniej okazują. Nad doliną przebiega cień obłoków, mknie się przez białe pochyłości i ginie między nieprzerachowaną gromadą wierzchołków.
Radca mój, rzecz niezwyczajna, zmienił krok i bieży dobrego kłusa, wesoło spogląda przed siebie jakby poznawał rodzinne strony, a o trawie, która szeleści sucha pod jego nogami, już nie myśli. Jadąc kłusem, prędko dognałem na wązkiej drożynie pod skałami, sanie wypakowane garnkami i zbożem, zaprzężone w jednego konia. Za saniami szedł młody człowiek ubogo ubrany. Po krakowskiej czapce poznałem, że jest Polakiem, i powitałem go ojczystem: «Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.)) «Na wieki, wieków Amen, » odpowiedział mi zdun i odtąd już znaliśmy się dobrze. Był to Antoni Jankowski, rodem z Wilna, należał do związku braci Dalewskich i w 1849. roku propagując rzemieślników wileńskich, pomiędzy którymi rozszerzał poemacik W. Pola o Kilińskim szewcu, a następnie przygotowując ich do powstania, które w Wilnie było naznaczone na Wielki Czwartek 1849. roku, przez nieostrożność tychże rzemieślników“ został uwięzionym i stał się powodem do wykrycia, a później upadku związku. Po uwięzieniu posłali mu koledzy truciznę do więzienia; wypił ją, lecz uratowany przez Moskali, mocno na zdrowiu osłabiony, nie miał przy badaniu potrzebnej siły do ukrycia współzwiązkowych. Zeznania jego, gwałtem wymuszone, które bez złej woli, osłabionym będąc na duchu i ciele porobił, pociągnęły wiele młodzieży do więzienia. Razem z nimi Jankowski oddany został pod sąd wojenny i skazany do kopalni. Przypędzony do Akatui, ciężkie życie prowadził w biedzie i nędzy przez lat kilka; od jednego z wygnańców nauczył się robić garnków i dzisiaj z nich utrzymuje się. Z Akatui, gdzie mieszka, rozwozi je po wsiach i mienia na zboże, konopie i len, które spienięża; mozolnie pracując, niezapomina o kształceniu serca i umysłu, a koledzy dawno już zapomnieli o słabości jego i darowali mu winę, która ich wszystkich tu sprowadziła. Po krótkiej rozmowie, rozstałem się z Jankowskim, powiedziawszy sobie «do widzenia w Gazimurze» i dojechałem wkrótce do stanicy Igdoczy, szesnaście wiorst odległej od Uszmuny, położonej na lewym, wyższym brzegu Gazimuru. Naprzeciwko niej za rzeką o dwie wiorsty stoi na nizkiem błoniu Zawód Ga-zimurski. Do Zawodu prędko przybiegłem, bo Radca znowuż przyspieszył kroku.
W Gazimurze niewiedziałem do kogo zajechać, zostawiłem więc wybór Radcy, zdając się zupełnie na jego instynkt. Radca czując, że jest panem swojej woli, przebiegł jedną i drugą ulicę i na końcu osady wjechał w otwarte wrota obszernego domu, wr którym, podziwiając znowu jego roztropność, zastałem rodaków. Właścicielami tego domu byli bracia Dale w scy, Franciszek i Aleksander, którzy pierwiastkowo posłani byli do kopalni w Akatui i tam rąbali drzewo, w miłości i biedzie żywot pędzili. Następnie przyszedłszy do grosza, osiedli w Gazimurze, kupili tu dom i utrzymują się z handlu łokciowego, zbożowego, z robienia świec, i t. p. W ich domu mieszka kilku kolegów, wesoło mi więc dwa dni z nimi przeszły, tym więcej, że gościnność i koleżeństwo gospodarzy ujmowały im serca wszystkich. Franciszek Dalewski ma lat trzydzieści kilka, średniego wzrostu, nosi długie ciemno-blond włosy i bródkę rudawą. Twarz szeroka, okrągła, oczy i ruchy bystre, wymowa niewyraźna, ale pełna zapału. Rósł on, jak i wielu młodych w Litwie, bez świadomości narodowych obowiązków’; przeczytanie Przedświtu odkryło przed nim pole pojęć narodowych i pchnęło do czynu. Było to w 1846. roku. Jan Reer został w arsenale obity kijami, inni patryoci: Józef Bogusławski, Hofmejster Apolinary, Anicety Renier, wożeni po Wilnie na wozie delinkwentów, a następnie na szafocie odbierano im szlachectwo i wyrok czytano. Ten widok natchnął młody, zapalny umysł Franciszka i jego brata Aleksandra i na drugi dzień założyli już w szkołach związek między młodzieżą, który rósł i potężniał z każdym dniem. Młodzież utrzymywała w sobie narodowość polską, wbrew moskiewskim rozkazom. W każdej klasie było po kilku młodzieńców, którzy rozdawali współkolegom książki polskie, pilnowali rozmowy polskiej, rozszerzali wiadomości zakazane 0 rewolucyi 1831. roku i z historyi Polski i Litwy. Zdolniejszych kosztem związkowych wysyłano na uniwersyteta moskiewskie. Skutecznie działając przeciw wynarodowieniu, związek ten egzystował bez żadnych stosunków z Warszawą 1 ernigracyą. Rok 1848, a następnie powstanie w Węgrzech obudziły w związkowych wielkie nadzieje i spowodowały, że związek zamienił się na konspiracyę przygotowującą powstanie. Gdy Moskale wyruszyli do Węgier, a Dalewski Franciszek na powstanie jeszcze nie decydował się, przyszło do niego trzech związkowych, pomiędzy nimi A. Jankowski, i grożąc Dalewskiemu pistoletem, wymogli decyzyę, naznaczającą powstanie na Wielki czwartek. Odtąd robota konspiracyjna prowadzona pospiesznie, objęła rzemieślników i mieszczan po miastach, którzy mieli wystąpić z inicyatywą. Szlachty nie wiele było w związku. Jakim sposobem związek odkryty został, już mówiłem. Franciszek i Aleksander Da-lewscy i przeszło 200 młodzieży aresztowano. Litwa padła znowuż bezsilna na lat kilka. W komisyi śledzczej zachowanie się Franciszka Dalewskiego było pełne godności, jeszcze piękniejsze jego brata Aleksandra. Nic nie zdradzili, nikogo nieskompromitowali, a reperować musieli wiele zeznań przez innych na niekorzyść uwięzionej braci porobionych. Komisya śledzcza drwiąc z Franciszka i zmuszając do wykrywania tajemnic, mawiała do niego: «Chcesz być drugim
Konarskim, a niewiesz, że i on gadał?» Nic nie pomogło, i z wszystkich związkowych najlepiej tłumaczyli się obydwaj Dalewscy, bo nikogo niewydali: obydwaj posłani zostali do kopalni w Akatui, pozostawiwszy liczną rodzinę, którą utrzymywali. *) Tutaj w czasie wrojny wschodniej 1854. i 1855. roku Aleksander Dalewski **), który miał więcej jeszcze hartu i energii od brata swojego i więcej był umysłowo jak i politycznie wyrobionym, a miał obyczaje bez zmazy, gdyż w 33. roku życia był jak dziewica niewinnym, otóż Aleksander powziął myśl ucieczki wygnańców z nerczyńskich okolic. W szynielach żołnierzy moskiewskich, na łódce, mieli zamiar spalić magazyny i wszystkie rekwizyta wojskowe Moskali, działających przeciw Francuzom i Anglikom na brzegach Wschodniego oceanu, i na łódce puścić się w podróż Amurem, a następnie morzem do okrętów angielskich. Starsi wygnańcy byli przeciwni temu awanturniczemu projektowi i starali się od niego młodszych odprowadzić, lecz napróżno; przygotowania trwały dalej, zakupiono łódkę, zrobiono sieć, starano się o płaszcze żołnierskie i broń, gdy tymczasem nadeszła wiadomość o zawarciu traktatu paryzkiego i plan ucieczki Aleksandra Dalewskiego i współdziałania wygnańców z Anglikami zaniechany być musiał.
Prócz Dalewskich mieszkają w Gazimurze: Paweł Wej-sztord, za udział w związku Dalewskich. Gdy matka odwiedzała go w więzieniu, rzekła do niego w obec komisyi śledzczej: «Synu! przeklnę cię, jeżeli wydasz kogo. Nie * ) Piękna to i liczna była rodzina: matka wdowa, kilka córek i brat małoletni. Siostra Franciszka, Apolonia, wyszła za mąż w 1862. roku za sławnego Zygmunta Sierakowskiego, niegdyś wygnańca, a w 1863. roku pułkownika polskiego i naczelnika sił zbrojnych województwa kowieńskiego. Raniony i wzięty do niewoli przez Moskali, powieszony był jenialny Zygmunt w czerwcu 1863. roku w Wilnie przez Murawiewa Wieszatiela, a żona jego Apolonia i siostra jej Tekla Dalewska wywiezione na wygnanie do Moskwy. (Przypisek autora późniejszy).

    • ) Aleksander Dalewski uwolniony z Syberyi w 1859. roku, powrócił do Wilna i utrzymywał się tu z obowiązków przy kolei żelaznej wileńsko-warszawskiej. Znakomity ten człowiek umarł przedwcześnie z powszechnym żalem w pierwszych miesiącach 1863. roku i pogrzebiony przez całą ludność patryotyczną Wilna na cmentarzu w Rosie. Najmłodszy brat jego Tytus rozstrzelany 1. stycznia 1864. roku w Wilnie przez Murawiewa Wieszatiela.

będziesz synem moim.» Wejsztord jest z Nowogródka. Ju-szkie wicz Kazimierz, z Augustowskiego, za zamiar odbicia rekrutów polskich i udania się z nimi do Francuzów, walczących w Krymie 1855. roku; Adam Zarzycki, z Sandomierskiego, za udział w związku ks. Ściegennego, przysłany do kopalni w 1845. roku; Adam trudni się handlem; Józef Zubrzycki, z Białegostoku, za powstanie w 1831. roku. Za toż samo powstanie przysłano tutaj włościan w Gazimurze dzisiaj mieszkających: Benedykta Chodkiewicza, z pod Wilna, Antoniego Szkaderkę, z mińskiego województwa; JanaAnańskiego, włościanina z Grodzieńskiego; Jana Bo-rodzicza, leśniczego z Białowieży; Marcina Ziabanow-skiego, Antoniego Łabanowskiego, ze Żmudzi, obydwóch włościan; Józefa Stankiewicza, także włościanina; Jana Marcinkiewicza, włościanina ze sprawy Wołłowicza, który także tutaj mieszka; z tej sprawy jest i Anański.
Z nazwisk Polaków, wygnanych do Dauryi zeszłego wieku, dowiedziałem się tu o następnych: Judyckim, Tarnowskim i Kazanowskim, za konfederacyę barską tu przysłanych, i o Zielińskim, Brzozowskim i Domaszew-skim za powstanie Kościuszki. Ostatni trzej pożenili się tu z Moskiewrkami i zostawili moskiewskie potomstwo dotąd tu kwitnące. Brzozowskiego potomkowie zowią się Biere-zowscy. Trzech wyżej wymienionych uwolnił car Aleksander I. i pozwolił im wrócić do Polski; lecz Domaszewski zmarł przed pozwoleniem powrotu, a Zieliński prosił, żeby mu rząd pozwolił zabrać z sobą do Polski żonę i dzieci. Pozwolili mu zabrać żonę i jednego syna, reszta dzieci miała tu pozostać. Pozwolenie to nadeszło wówczas, gdy Zieliński leżał już na śmiertelnej pościeli.
Pomiędzy konfederatami do Dauryi zesłanymi, był jeszcze jakiś Chiłkowski; ożenił się z Syberyaczką, a potomkowie jego dotąd żyją. Wnuk konfederata, pułkownik Chiłkowski, greckiego wyznania, jest dzisiaj dowódzcą brygady konnych kozaków i mieszka w Curuchajcie nad Argunią. Posiada on liczny bardzo i piękny tabun koni, a prócz pamięci, że dziad jego był Polakiem, i prócz nazwiska nic w nim niema polskiego.
Gazimurski Zawód jest osadą górniczą jedną ze znaczniejszych w Dauryi; posiada kilka ulic, zabudowanych chałupami, budynek drewniany huty srebrnej, zamkniętej przed czterema laty, lazaret i inne skarbowe budynki, które wszystkie przed kilku laty opuszczone, już się rozwalają. W okolicy znajduje się kilka kopalni*) ołowiano-srebrnych, z których największa jest w Tajnie. W niej przed kilkunastu laty zginęło tragicznym sposobem dwóch Polaków. W jednej z szacht tej kopalni pracowało trzech robotników: Wrzos, Stefan Różański i jakiś Moskal. Rozłożony na dnie ogień, napełnił szachtę zabójczemi gazami. Dym powoli się z niej wydobywał i dusił trzech robotników, którzy oskardami odwalali rudę ołowiano-srebrną z siarką połączoną. Me mogąc już dłużej wytrzymać w zatrutej gazami atmosferze, po drabinie wyszli z szachty na świeże powietrze. Różański widząc, iż ich kolega Moskal został w szachcie i długo nie pokazuje się, krzyczał na niego z góry, ażeby się spieszył, bo jeżeli dłużej * ) W dystancyi gazimurskiej są następujące kopalnie ołowiano-srebrne: 1) Rudnik w Tajnie; odkryty został w 1773. roku. W nim od roku 1830 do 1853 wydobyto rudy 434, 404 pudów; w tej rudzie srebra zawierało się 79 pudów, 24 funtów, 425/s zołotników, ołowiu 39, 406 pudów, 35 funtów; rudy są ubogie: w 1S49. roku w pudzie rudy było srebra 65% zołotników, a 43, 3*z, funta ołowiu. Od czasu zaś istnienia tej kopalni, wydobyto z niej rudy 1, 619.078 pudów. 2) Ildykański, odnowiony ze starych zrobów 1759. roku’; w nim aż do naszych czasów wydobyto rudy 658, 318 pudów, w epoce zaś od 1830 do 1853. roku wydobyto rudy 48, 990, w tej rudzie było srebra 10 pudów, 39 funtów W/* zołotników, a ołowiu 4, 642 pudów, 14% funtów; na pud rudy wypada srebra 843/4 zołotników, ołowiu 3, 7S5/8 funtów. 3) Prii.sk na Świętym Mysie; w pudzie rudy ztąd dobytej bywa srebra 875/B zołotników i 2 funty ołowiu. 4) Kuliudiński priisk, w pudzie rudy 89y4 zołotników srebra, 4, 3S5/8 funtów ołowiu. 5) Krestowski priisk rudy bywa srebra „f(3/8 zołotników, ołowiu 3,., sS/B funtów. 6) Sziweiński priisk; w pudzie rudy 17:, /4 zołotników srebra, ’2n33/t funtów ołowiu. 7) Bałachtiuski; w pudzie rudy l3/4 zołotników srebra 8 funtów ołowiu (w 1864. roku). We wszystkich tych kopalniach od 1830. do 1853. r. wydobyto rudy 526, 055 pudów, a z niej otrzymano srebra 101 pudów, 35 funtów, 107/8 zołotników, ołowiu 47, 288 pudów, 36’/4 funtów. Prócz wymienionych, są jeszcze następujące kopalnie: 8) Ildykański północno-zachodni rudnik. 9) Priisk między Uriumkanem i Średnią Tajną. 10) Bliu-nikowski priisk. 11) Priisk n^d Średnią Tajną. 12) Panfiłowski priisk. 13) Potapowski. 14) Czupriakowski. 15) Iwanowska szachta. 16) Kołotow-kiński priisk. 17) Priisk około Tajnióskiego rudnika. 18) Krutogorski. 19) Dubrowiński. 20) W Średniej Kuliudzie. 21) Pariłowski. 22) Krutogorski drugi. Rudy Jak to się z wyżej podanych cyfr pokazuje, są uboższe w gazimurskiej jak w innych dystancyach nerczynskiego górnictwa. (Priisk znaczy kopalnia). tam pozostanie, niezawodnie zginie. Nie słysząc żadnej odpowiedzi, zszedł po drabinie, chcąc mu dać pomoc i wydobyć go na wierzch. Ledwo Różański zszedł na dno szachty, padł bez sił, zupełnie odurzony. Wrzos w niepokoju i obawie oczekiwał Rożańskiego, a niewidząc go długo, spuścił się do kopalni i zastał obydwóch swoich kolegów bez zmysłów leżących na dnie; pochwycił więc czemprędzej Rożańskiego i niosąc go, wychodził po drabinie. Czując działanie zabójczych gazów i zwiększające się odurzenie, wydobywał resztę sił, lecz w połowie drabiny siły go opuściły, padł i głowę roztrzaskał sobie o skałę. W kilka dni potem znaleźli na dnie szachty trzech trupów: Wrzos z zakrwawioną i rozbitą głową, trzymał prawą ręką Rożańskiego. Wydobyto ich i pochowano w jednym grobie. Różański Stefan był włościaninem; za udział w powstaniu 1831. roku posłali go do nerczyńskich kopalni. Sprawa Wrzosa jest następująca. W roku 1831, gdy już wojna miała się ku końcowi, Wrzos i brat jego orali pole pod zimowe zasiewy. Z drogi zboczył ku nim moskiewski żołnierz, idący w małym oddziale wojska, a wykonywając rozkaz oficera, chciał im konia, którym orali, odebrać. Bracia niedali konia; żołnierz, ażeby ich zmusić do uległości, groził im odpowiedzialnością za opóźnienie depeszy czy też rozkazu od jakiegoś jenerała który oficer niósł z sobą. Groźba nie skutkowała, Wrzosy konia wziąźć sobie niepozwolili. Wówczas żołdak pchnął jednego z nich bagnetem i mocno ranił; drugi widząc krew brata, rzucił się na żołdaka, karabin wyrwał mu z ręki i zabił go własnym jegoż bagnetem. Na tę scenę nadbiegli, żołnierze z oddziału na drodze, pokłuli bagnetami Wrzosów, powiązali i zabrali ze sobą. Sprawy ich nie powierzyli Moskale sądom miejscowym, z obawy, ażeby prawa obowiązujące w królestwie Polskiem i mniejsza zależność sądów od rządu nie uwolniła braci Wrzosów, lub też łagodnie ich nie ukarała. Obydwóch więc zawieźli na Wołyń do Włodzimierza i oddali ich pod sąd tamtejszy, który otrzymał rozkaz, jak mają być ukarani. Starszy brat raniony na początku zajścia z żołnierzem, umarł w więzieniu wTłodzimierskiem; młodszego zaś, stosując do niego moskiewskie prawo w królestwie
Gillee, Opisanie. II. Q
Polskiem nic obowiązujące, na szafocie knutem obili i napiętnowali, wyciskając okropne litery K. A. T. na twarzy i wreszcie, posłali na całe życie do kopalni nerczyńskich. Wrzosowie pochodzili ze wsi Jakubowice Murowane w Lubelskiem województwie. Wrzos był człowiekiem bardzo poczciwym i łubianym. Ukarany niesprawiedliwie, stał się jak i wszyscy inni wygnańcy, ofiarą gwałtu i nienawiści Moskali do Polaków. Człowiek prosty, zacnego serca, zginął chlubnie poświęcając się raz dla brata, drugi raz dla kolegi i przyjaciela swojego!
W Gazimurze niedawno popełnioną została okropna zbrodnia, która malując deportowanych z Moskwy zbrodniarzy, zasługuje na opisanie. W lazarecie tutejszym leżał kryminalista z Moskwy, do katorżnych robót przysłany. Po wyleczeniu się, zemknął z lazaretu, a kryjąc się między krzakami na błoniu i oczekując nocy, któraby zabezpieczyła jego ucieczkę, napotkał nad rzeką kilkunastoletnią dziewczynę. Zbliżył się do niej, dziewczę się przestraszyło i chciało uciekać; zbieg jej nie puścił, a w bestyalski sposób zaspokoiwszy swoje chuci, oddalił się w krzaki. Dziewczę nie zdążyło ujść kilkudziesięciu kroków, kiedy targany obawą i strachem, powtórnie zbliżył się do niej. «Ty powiesz ludziom, że ja tu kryję się? Ty zdradzisz mnie?» mówił do niej. «Nie powiem nikomu ani słowa, tylko mnie puść, tylko mnie nie trzymaj.» «Nie wierzę ci, ty powiesz, zdradzisz mnie.» «Jak Boga kocham, niepowiem, puść mnie.» Nie zważał ca dalsze prośby, na łzy dziewczyny, i chustką, którą miała na szyi, zadusił niebogę. Ukrywszy trupa między krzakami, spiesznie oddalał się z miejsca, na którem dwie zbrodnie popełnił, gdy nagle spostrzegł chłopca dwunastoletniego, zbliżającego się ze strzelbą. «Tyś zbieg!» krzyknął chłopiec, «stój! bo cię zastrzelę!» i wymierzył mu strzelbę w piersi. Zbrodniarz stchórzył, gdyż zbrodniarze pospolicie są tchórze. Mają oni dosyć zimnej krwi, żeby innych mordować, lecz żadnej odwagi nie posiadają, gdy sami są zagrożeni. Odważny chłopiec był na polowaniu, lecz zamiast ptaka, złapał zbrodniarza. Mały i blady, idąc o kilkanaście krogów za zbiegiem, z wymierzoną w niego strzelbą, pro wadził go tak przeszło pół mili i oddał miejscowej władzy. Zbieg przyznał się od razu do zbrodni i z wielką, bezczelnością opisywał najdrobniejsze szczegóły swojej roskoszy i morderstwa. Odwaga, przezorność chłopca wszystkich zadziwiła, wszyscy w jego postępku widzieli palec Boży, który niedopuścił, ażeby obrzydliwy morderca uszedł cało i bezpiecznie. Zbrodnie podobne nierzadkie są w Dauryi, rzadsze jednak niż w zachodniej Syberyi. Tam złodziejstwo więcej kwitnie, a morderstwo pospolitsze jest niż w Zabajkalskim kraju. Tutaj, złoczyńcy są pod większym dozorem, nie mogą więc z łatwością prowadzić swojego rzemiosła. Jeżeli ka-torżny z kopalni uciecze, opuszcza kraj, w którym jest znany, niema więc czasu do zbrodni. Ci zaś, którzy tu się już osiedli, mają domy swoje i gospodarstwo, prowadzą się dobrze. Większa liczba złoczyńców tutejszych pochodzi nie z klasy deportowanych, lecz z liczby właściwych Syberyaków, to jest tu urodzonych Moskali.
Okolice Gazimuru pod względem mineralnym są ciekawe i bogate. W blizkości znajduje się źródło wapienne Imkun, mające wody ciepłe. Wykopano przy nim stawik, a nad nim wybudowano lazaret, który przy ogromnej niedbałości tutejszej administracyi, rozwalił się już, a źródło mineralne jest bez użytku. Wszystkie przedmioty zanurzone w źródle powlekają się po pewnym czasie kamienno-wapienną powłoką. Pod Gazimurem także nad rzeką znajdują się opale, *) lecz gorszego gatunku. W okolicznych górach są obfite rudy żelaza i miedzi, lecz dotąd ich niewyrabiają i są zachowane dla potomności, która może będzie pilniejszą i pracowitszą od teraźniejszego pokolenia. W dolinie rzeki Ildykan, która wpada do Gazimuru, znajduje się złoto. Dobywano go już przed kilku laty, a obecnie mają na nowo rozpocząć kopanie. Kopalnie w Kozakowej niedawno odkryte a odleglejsze od Gazimuru, położone są nad rzeczką która do Undy * ) W górze i paśmie Adon Czołon, w odległości 165 wiorst od Ner-czyńska, wiele jest akwamaryny i syberyjskiego topazu (tiażełowies); kopano też tutaj beryle w dawniejszych czasach. Nad Ononem, niedaleko wioski Kiroczyńsk, znajduje się góra obfitująca w granaty w małych kryształach. wpada. Kilka także mii od Gazimuru znajduje się kopalnia złota, zwana «Uzkie miejsce.”
Pierwsze poszukiwania złota w Dauryi rozpoczął już po 1831. roku naczelnik górnictwa Tatarinow. Pierwsze złoto odkryte zostało nad rzeką. Kunikanem i Kunigą, wpadającą do Szyłki. Wkrótce potem unterszychtmejster Sienotrusów z Szyłki odkrył złoto w dolinie karyjskiej, i doniósł o tem rządzcy szyłkińskich kopalni Pawłuekiemu. Pawłucki rozpoczął zaraz kopania i próby, które potwierdziły najzupełniej doniesienie Sienotrusowa. Rząd moskiewski hojnie wynagradza za odkrycie złota. Sienotrusów otrzymał roczną pensyę 100 rs., pensya ta po śmierci ojca przejdzie na najstarszego syna i tak następnie aż do najdalszego potomstwa. Pawłucki, który uwierzył doniesieniu o złocie, dostał roczną pensyę 500 rs. W początkowych latach istnienia kopalni w Karze, zaledwo po kilka funtów rocznie dobywano złota. Produkcya iego rok rocznie zwiększała się, tak, że w roku 1853 dobyto złota w Karze 70 pudów; od tego roku produkcya znowu zmniejsza się, tak, że w 1857. roku z karyjskich kopalni, włączając w nie i kułtumińską, wydobyto złota tylko 30 pudów, 5 funtów, 39 zołotników. Pud złota kosztuje 12, 000 rub. sr. Po odtrąceniu wielkich kosztów eksploatacyi, czystego dochodu z tych kopalni miał car w tym roku 265, 240 r. sr. i 5% kop. Po odkryciu karyjskich kopalni, które od 1838 do 1858. roku włącznie dały 400 pudów, odkryto kopalnie w Szachtamie (1850. roku); w Kułtumie odkryli złoto robotnicy urzędnika Nestorowa.
Dzisiaj w porzeczu Szyłki znajdują się następujące kopalnie złota: w Kozakowej, w Bogaczy, w Karze, w Łun-żankach, w dolinie rzeczki Iiułarki (przestali kopać, z powodu ubogich pokładów), w dolinie rzeki Gorbicy (1857. roku rozpoczęto kopanie). Blizko rzeki Undy, kopalnie w Szachtamie*) najbogatsze po karyjskich w Dauryi. W porzeczu * ) Dolina rzeczki Szachtamy ma 20 wiorst długości, wpada z prawej strony do Undy. W wierzchowisku doliny w 1850. roku odkrył złoto A.. J. Pawłucki, kapitan inienierów górnictwa. Długość złotych pokładów wynosi 8 wiorst. Grubość pustego pokładu, przez który do złota trzeba się dobywać, wynosi 5 do 6 arszynów, w liczbie tej 2 arszyny grubości przypada ua czarnoziem.
Gazimuru znajdują się następujące kopalnie złota: nad rzeczką Bystrą w Uzkiem miejscu i w dolinie strumyka Kułtumuszka. W Jabłonowych górach w Boldży nad rzeczkami tegóż nazwiska, wpadającemi do Ononu, inżynier górniczy Anosów, odkrył w 1856. r. złoto. Kopalnie tutejsze mają być bogate. Okolica leśna, bezludna, nagle ożywiła się tłumem pracujących ludzi. Robotnicy w tej kopalni są wolni najemnicy. Prawie we wszystkich dolinach Dauryi, znajduje się złoto, lecz w tak małej ilości, że koszta wydobycia go przeniosłyby rzeczywistą jego wartość, dla tego poruszają tylko pokłady bogatsze i dobrze procentujące. W roku 1859 robotnik odkrył pokłady bogate kopalni Chudulejsk i doniósł o tem swojemu naczelnikowi Kokszarowowi. Ten przyswoił sobie sławę odkrycia, za co został pułkownikiem, a robotnika odesłał do katorgi gdzieś w odległem miejscu i tam trzymając go w ukryciu, jest pewny, że nikt z nim o pierwszeństwo odkrycia walczyć nie będzie.
Złoto w Nerczyńskim powiecie znajduje się zawsze w dolinach, w których wystąpiły granito-syenity i łupki talkowate i najczęściej w dolinach małych rzek i strumyków. Nad większemi rzekami rzadko go znajdowano. Złoto bywa także i w górach, rozdołach, ale w małej ilości i bardzo rzadko. Domyślają się prawdopodobnie, że złoto pierwotnie znajdowało się w postaci żył w granicie syenitowym i w kwarcu, które przez plutoniczne rewolucye zostały zgruchotane i złoto stoczone w doliny. W postaci proszku znajduje się
W Szachtamie są dwie kopalnie: jedna nazywa się Jmperatorska, druga Ca-rycyńska. W roku 1851 i 1852 dobywano w Szachtamie po 3 pudy złota, w 1853. roku wydobyto 105 pudów 5 funtów (największe samorodki w tej kopalni bywają 10 zołotników wagi). W 1854. roku wydobyto 96 pudów 4 funtów, w Karze tego roku 41 pudów, 94 zołotników, a w Kultumie 5 pudów, 29 funtów: w całej Dauryi 142 pudów, 5 funtów, 27 zołotników). W 1857. roku wydobyto w Szachtamie złota 18 pudów. Roboty trwają 100 dni. Pokłady latem odmarzają tylko na 1 arszyn. Piaski do maszyn wożą tu na wózkach i koleją żelazną. Dniem pracują katorżni, którzy utrzymywani są w więzieniu, a w nocy górnicy i deportowani, którzy prywatnie mieszkają. Robotników w 1854. roku było 2, 437 (w tej liczbie 870 katorżnych; 3, 000 cala ludność Szachtamy) w Karze było ich 2, 262 a w Kułtumie 134. Widok kopalni w noc, oświeconej ogniskami, a maszyn lampami, jest uderzający. (Opis Szachtamy protojereja Bogolubskiego w Zapiskach Sibirskalio oddielenia geograficzeskaho obszczestwa. Kniżka II. Petersburg 1856. 1.) między strzaskanemi pokładami syenitu (Kara) lub łupku gliniastego (Kułtuma); w pokładach granitu, wapienia, złota nigdy go nieznajdowano. Największa bryła samorodnego złota, jaką, w Dauryi znaleziono, ważyła V2 funta. Pokłady, które chowają, złoto, pokryte są ziemią urodzajną, zwaną turfem. Turf zdejmują i zwożą na kupy, toż samo robią z drugim pokładem, złożonym z piasku, z gliny zmieszanej z kamieniami z syenitu, piaskowca i łupku, okrągłemi, a tu zwanemi gałkami. Przy zdejmowaniu wierzchnich pokładów, w każdej pół stopie gruntu szukają złota. Dopiero w trzecim pokładzie, głębokim na 7 lub 10 stóp, znajduje się złoto, zmieszane z czarnym, błyszczącym piaskiem żelaza magnesowego i z kawałkami rudy żelaznej, bardzo bogatej, bo mającej GO procentów żelaza. Stosunek złota do całej obcej masy, w której się znajduje, jest jak 1 do 400, 000; raz tylko jeden był jak 1 do 40, 000 w Karze i pokład ten uważano za bardzo bogaty. Stosunek zaś złota do wszystkich pokładów jest jak 1 do 1, 000, 000; pokłady takie uważane są za obfite. Warstwę mającą złoto, zowią piaskiem; składa się ona z gliny, i w niej bywa najlepsze złoto, z wielkich kamieni, ze znacznej ilości żelaza magnesowego i z piasku; średnia jej grubość wynosi 4 stopy. Piasek ze złotem wiozą w taczkach na machiny, w których oczyszczają go z części grubszych i kamieni, a później znów oczyszczają go z piasku, proszku żelaza magnesowego, z proszku cynobru i z małych granitów, które znajdują się przy złocie. Blaszki złota bywają tak drobne i cienkie, iż unoszą się na wodzie; przy płukaniu woda dużo złota unosi. Najprostszy sposób płukania złota i oczyszczania go od części obcych jest następny: Na równię pochyłą, mającą z dwóch stron dwie deseczki przymocowane, sypie się piasek, na który puszczają prąd wody. Robotnik gracą, jakiej u nas używają do lasowania wapna, piasek party pędem wody zwraca ku górze równi, a kamienie omyte i opłukane precz wyrzuca. Części obce lżejsze, jako to, piasek, glinę, woda unosi, a w równi zostaje złoto i żelazo magnesowe, które szczotką odgartują lub palcami oddzielają od złota. Ażeby zaś zupełnie złoto uwolnić od żelaza magnesowego, złoto suszą i rozpościerają na papierze i magnesem żelazo odciągają. Sposób oczyszczania złota wyżej opisany, nie może być zastosowany w kopalniach wielkich, udoskonalono więc sposoby oczyszczania złota przez wprowadzenie machin płuczek. W kopalniach nerczyńskich wprowadził machiny do płukania złota podpułkownik inżenieryi Jan Rozgildiejew, naczelnik nerczyńskiego górnictwa. Machina ta składa się z trzech pięter. Na najwyższym piętrze konie obracają gruby walec, pionowo w machinie umieszczony. Na drugim piętrze znajduje się wielkie z lanego żelaza rzeszoto, mające 10 stóp średnicy, na które z taczek lub z dwukołowych wózków zsypują piasek z kopalni. W środku rzeszota, prostopadle do niego obraca się walec, a do niego w nieznacznej jedna od drugiej odległości przymocowano osiem belek, z których w długich oprawach zwieszają się i opierają na rzeszocie żelazne grabie, grace, żelazne trzewiki i tem podobne narzędzia, przeznaczone do poruszania piasku we wszystkie strony, co, z powodu obrotu walca same wykonują. Wyżej cokolwiek od owych belek znajdują się koryta i rury drewniane, do których woda z rezerwoaru obficie spływa i deszczem skrapia piasek poruszany na rzeszocie. Kamienie zrobiwszy w rzeszocie jeden obrót, dostatecznie się płuczą i wpadają w otwór, z którego odwożą je na osobne kupy; części zaś lżejsze i drobniejsze spływają przez rzeszoto na pierwsze piętro, na którem znajduje się równia pochyła. Równia pochyła w tej machinie składa się z dwóch części: pierwsza jest bardziej pochylona, druga zaś jest mniej spadzista, a mając kilka sążni długości, wychodzi za obręb machiny. Na równi zrobiono trzy progi; woda unosząc piasek przez próg, zrzuca go do rowka pod progiem znajdującego się. Nad każdym rowkiem porusza się w dwie strony wałek z żelaznemi szpilami, przymocowanemi w różnych* kierunkach. Piasek z drobniejszemi kamykami i wodą spada na równię, spływa w rowek, z którego potrącane przez szpile części lżejsze unosi z sobą woda, a złoto i żelazo osadzają się na dnie; lecz następnie jeszcze poruszone przez szpile, spływają przez drugi próg do drugiego rowka, dalej do trzeciego, z którego, jak i z dwóch poprzednich, odwożą je na wielki ważgierd. Złoto w tym peryodzie płukania jest jeszcze połączone z żelazem i rudami ołowia-nemi, do których stosunek złota bywa jak 1 do 2, 000 lub jak 1 do 3, 000. Na ważgierdzie znajdują się także trzy progi; tu złoto uwalniają od części obcych gracami i wodą, a następnie wiozą go na mały ważgierd, gdzie w wodzie rękami i szczotkami oddzielają od złota części obce. Złoto ztąd wydobyte połączone jest jeszcze z najcieńszym szlichem żelaza magnesowego, które oddzielają przez prażenie złota na patelni i wyciąganie magnesem resztek żelaza magnesowego.
Przy płuczce i ważgierdach stoi straż kozacka i unter-szychtmejster z górnictwa; pilnują oni wszystkich i jeden drugiego, ażeby nikt złota nie kradł. Mają przecież sposoby kradzenia*), których nikt nie może dopatrzyć.
Roboty w kopalniach złota zaczynają się w maju i trwają przez całe lato i świąt nie wyłączając aż do października.
Złoto dauryjskie ma bardzo wysoką próbę. Karyjskie jest najczystsze i ma próbę 95 (francuzką) a więc tylko 5 części wypada na srebro i miedź znajdujące się w złocie. Kułtumińskie złoto ma od 8 do 9 aliażu.
Już pisałem, że przed 1850. roku nerczyńskie srebrne hutnictwo żadnej korzyści carowi nie przynosiło, wydobycie bowiem i wytopienie w tutejszych hutach zołotnika srebra kosztowało 50 kopiejek, rzeczywista zaś wartość zołotnika jest tylko 25 kopiejek. Nie mogło więc nerczyńskie górnictwo utrzymać się z własnych funduszów i przez dwa lata ałtajskie górnictwo wspierało go swoimi dochodami. Dopiero porzucenie kopalni srebra i eksploatacya złota poprawiła stan interesów. Złota od 1833 do 1858. roku dobyto 6, 701 funtów i 23 doli. Dopiero Rozgildejew podniósł wysoko eksploatacyę * ) W kopalni Kozakowej robotnicy skradli 24 funty złota i zakopali je w lesie; po długiem śledztwie złodziejów ktoś wydał i złoto odszukali. Roku 1853 w Szachtamie kozacy skradli 4 pudy złota. Nie podobna nawet w przybliżeniu ocenić strat, jakie skarb ponosi przez kradzież złota; straty te jednak są nie małe i ciągłe. Kradną albo już oczyszczone i wypłukane złoto^ albo też złodzieje sami wypłukują złoto z piasków w ciemnych i głębokich dolinach w puszczy. Za kradzież złota kodeks wymierza najsurowszą karę knuta, surowość ta jednak nie odstrasza od kradzieży. Złoto ukradzione sprzedają kupcom a ci odwożą je do Chin. złota. Roku 1853 wydobyto z tutejszych kopalni 6, 857 funtów, 11 zołotników i 2 doli; z ałtajskich i jenisejskich 35, 146 funtów, 75 zołotników, 48 doli; z uralskich kopalni 13, 938 funtów, 6 zołotników i 66 doli. Rok 1853 pod względem produkcyi złota jest wyjątkowym i należy do najpomyślniejszych w historyi kopalnictwa złota w Moskwie. Odtąd ciągle zmniejsza się ilość dobywanego złota. W roku 1856 wydobyto w nerczyńskich kopalniach 2, 400 funtów, w 1857. roku 2, 245 funtów. Zmniejszanie się produkcyi złota, zwraca znowuż górnictwo nerczyńskie do srebra. Posiada ono lasów 1, 193.698 diesiatyn, rudy niewyczerpane; przy dobrem więc urządzeniu może jak niegdyś dochód znaczny przynosić. Istnieje więc projekt wskrzeszenia srebrnego hutnictwa, a inżenier Eich-wald, który niedawno powrócił z podróży naukowej po Europie, ma je urządzać.
Dalszy ciąg podróży nad Gazimurem. — Maślenica. — Tańce i muzyka. — Oszukaństwa Syberyaków. — Powitania na drodze. — Popas w Alenui. — Jeszcze o europejskich i dauryjskich górach. — Nocna podróż. — Kowal Polak i chłopek polski. — Podróż do Akatui. — Piotr Wysocki. — Wygnańcy polscy w Akatui. — Wygnańcy zmarli. — Biografia Łunina. — Historya zbrodniarza Filipowa. — Poprawa zbrodniarzy. — Maśleni-ków, starowierca. — Duchoborstwo w Dauryi. — Kopalnie w okolicach Akatui.
Po dwudniowym pobycie w Gazimurze, wyjechałem w dalszą, drogę. Poczciwego Radzcę zostawiłem dla odpoczynku u kolegów, od nich zaś wziąłem białą klaczkę, zwaną Frejliną, która miała zupełnie inne przymioty niż Radzca, była bowiem gorącym, prędkim i cokolwiek znarowionym koniem. Z powodu krętego bardzo koryta Gazimuru, nie jeżdżą tu po nim i droga wije się pod zabrzeżem doliny przez kępiska, trawy i grudę. 0 półmilki za Gazimurem, przytulona do góry, widnieje jakaś wioszczyna; ominąłem ją i przez błonie zmierzałem do gór ciągnących się na lewem zabrzeżu, gdzie wkrótce z za góry pokazała się kopuła cerkwi we wsi Dagio; i do tej wsi nie wstąpiłem, a dążyłem wprost do wsi Onuczyny, o 15 wiorst odległej od Gazimuru. Pod tem nazwiskiem znane są trzy wioski, jedna od drugiej o wiorstę drogi odległa; w drugiej, na górze, znajduje się opalisadowany etap.
We wsi z powodu zapust (maślenicy) jest ruch wielki. Gospodynie przez tydzień codziennie pieką i smażą wielką liczbę blinów, pirogów, lepioszek i bułek. Gościa wszędzie traktują ciastami. Na rzece odbywają się wyścigi w saniach. Kilkunastu ciekawych z daleka przygląda się wyścigom, a dwóch zapaśników pędzi z ogromną szybkością do mety. Przybiegli razem, niewiadomo kto weźmie stawkę, zawracają więc i powtórnie ścigają się; jeden już dobiega do mety, stanął przy niej i z tryumfem spogląda na pędzącego za nim przeciwnika.
Na ulicach w każdej wsi i po miastach robią w czasie zapust huśtawki (katuszki), na których dziewczęta i chłopcy marznąc przez cały dzień, zapamiętale się huśtają. Na każdem prawie podwórzu i przed każdym domem, deska oparta na belce zastępuje większą huśtawkę. Dwie dziewczyny w pstrych, perkalikowych sukienkach stojąc na końcach deski, przeważają się wzajemnie i podskakują w górę; inne śpiewają, spacerują po ulicy i przyglądają się chłopcom i młodzieńcom, którzy konno w jednej gromadzie paradują po ulicy lub też ścigają się. Matki z dziećmi i wszyscy starsi wiekiem w ozdobionych saniach używają szlichtady. Przejadą przez wieś, zawracają napowrót i ciągle jeżdżąc po tej jednej ulicy, odmrażają nosy i policzki. Śpiewy, hulatyka wszędzie się rozlega. Takież same zabawy bywają podczas świąt wielkanocnych.
Ostatni dzień maślenicy zowie się dniem przebaczenia (dień proszczalnyj), bo wszyscy tego dnia wzajemnie się odwiedzają, piją i czy który przewinił, lub też nie przewinił przeciw sąsiadowi, prosi go o przebaczenie wszystkiego złego, jakie mu wyrządził. Piękny ten zwyczaj, niewiem kiedy powstał? Czy początek jego odnieść należy do czasów chrześciańskich, czy też do patryarchalnych obyczajów pogańskich Słowian? Szkoda wielka, że zwyczaj ten zamienił się w pustą formę, w przepis z przeszłości, do którego wy-konywając go, nikt żadnej wartości nie przywiązuje i zawiści, dając przebaczenie, z serca nie ruguje.
Z domów słychać brzęki bałałajki i stuk tańcowanego kozaka, który będąc tańcem narodowym Rusinów w Polsce, przyjęty został przez wszystkie nie tylko rusińskie, ale i moskiewskie ludy. W Dauryi tańcują Syberyacy kozaka i byczka; ostatni jest narodowym moskiewskim tańcem. W wy kształconych towarzystwach tańcują polskiego mazurka, polkę, kontradansa, walca i inne europejskie tańce.
Muzyka ludowa w Dauryi składa się tylko z jednej bałałajki, teraz wchodzą w użycie i skrzypce; wprowadzili je Polacy, którzy skrzypce przekładają nad inne instrumenta. Już kilkunastu kozaków i górników słyszałem rzępolących na skrzypcach. Piszczałki i fujarki na wiosnę nie słychać jak u nas. Fortepianów w Dauryi jest bardzo mało; mógłbyś je policzyć. Kilku urzędników i kilku kupców, wiedząc, że na fortepianie grywają damy dobrego tonu w Petersburgu i w Moskwie, sprowadzili fortepiany i prosili polskich wygnańców oznajmionych z muzyką o naukę dla swoich córek. Grę więc na fortepianie w tym kącie Azyi także Polacy rozpowszechnili. Dzisiaj lekcye muzyki na fortepianie w Zabajkalu „pomiędzy innymi udzielają: Władysław Więckowski w Nerczyńskim Zawodzie, Przemysław Śliwowski i Anna Krajewska w Kiachcie. Najbardziej zaś artystyczną grą na fortepianie odznacza się Konstanty Sawiczewski z Kiachty. Ze strojenia fortepianów w Czycie utrzymuje się Osuchowski. Kozacy i wojsko liniowe mają swoją wojskową muzykę. Przy paradach lub w dzień galowy grywa ta muzyka różne marsze, pieśni, tańce, jak krakowiaka i mazurka, ale ile fałszu w tonach, jaka niezgoda w harmonii, wypowiedzieć nie umiem. Ja, który mam dosyć tępy słuch, a muzykę tak namiętnie lubię, że gotów jestem zawsze przysłuchiwać się piskom pastuszej fujarki lub grubym tonom kobzy górala, nie mogłem wysłuchać mazura: «Jeszcze Polska nie zginęła», którego wojskowe kapele grywają w dnie parady, i w końcu zatknąłem uszy. Naczelnik Rozgildiejew, który, jakkolwiek za surowy dla podwładnych, miał wiele dobrych chęci i okazywał popęd do kulturowania Dauryi, w Wielkim Nerczyńskim Zawodzie zebrał kapelę, która grywa co niedziela w lasku przeznaczonym dla spaceru publiczności. Druga podobna kapela, prowadzona przez Polaków, egzystuje w Kiachcie.
Dzisiaj mróz sfolgował i nie zmusza mnie chować nosa; powstrzymywałem więc gwałtowną Frejlinę, a jadąc powoli, przypatrywałem się okolicy i jadącym za mną Syberyakom.
Wstrzymałem konia, a połączywszy się z nimi, zapytałem: «Z kąd jedziecie?» «Z nizu (z dołu)» odpowiedzieli. «A dokąd jedziecie?» «W wierch (w górę)» odrzekli i nic więcej. Z odpowiedzi tej nic nie wyrozumiałem; że z dołu jechali, tom widział i pytać się o te niepotrzebowałem, a że w górę rzeki dążą, na to także patrzałem. Niezadowolniła mnie więc ich odpowiedź i powtórnie zapytałem, ale już nagląco i szczegółowo «z jakiej wsi i do jakiej jadą?» Wówczas dopiero odebrałem bardziej objaśniającą odpowiedź. Przytoczyłem tutaj moją z nimi rozmowę, ażeby jeszcze raz zwrócić uwagę czytelnika na charakter Syberyaka, a z nim i charakter Moskala, charakter przebiegły, podstępny i ostrożny, wyrabiany przez długą niewolę. W odpowiedziach swoich zawsze tłumaczą się niejasno. Gdy zapytasz Syberyaka, ktoś ty? nigdy odrazu nieodpowie, lecz oparłszy wzrok swój na tobie, bada cię i nurtuje, a tymczasem przeciągłym głosem pyta: «Kto? ja?.....» «Ty», a doszedłszy już do pewnego o tobie wyobrażenia i nie mogąc sig ogólnikiem wykręcić, powiada wreszcie swoje nazwisko i pochodzenie. Jeżeli Syberyak co ukradł i powiadają mu to w oczy, skrzywiwszy się dobrodusznie woła: «Kto ukradł? Ja miałem ukraść?» «Tyś ukradł, złapano się na gorącym uczynku.» «Czto wy? czto wy batiuszka? czto wy miłosierdyj otiec ga-waritie?» odpowiada dyplomatycznie, a dopiero mocno natarty, szeroko rozprawia i dowodzi, co chwila zbaczając od przedmiotu, aż w końcu otumani, opląta się i wywinie. Wie on dobrze, że sądownictwo moskiewskie jest do niczego, że policya leniwa i głupia, że koszta sprawy i większa obawa czynowników niż złodziejów w publiczności, dozwoli mu bezkarnie broić; broi więc, oszukuje, zręcznie uwalnia się od odpowiedzialności, a w końcu chwali się ze złodziejstwa między swymi. Czynownicy wykrętaczów — złodziejów nazywają mołodcami (zuchami). Gdy zaś nie może zręcznie i dowcipnie wywinąć się, udaje przed sądem głupiego lub niedołężnego.
W Karze tamtejszy komisarz kazał pewnemu Syberyakowi uszyć dziesięć koszul dla chorych w lazarecie i płótno na koszule zmierzył i oddał mu. Krawiec ukradł cztery koszule i przepił je, a sześć przyniósł komisarzowi. «Czy wszystkie koszule przyniosłeś?« pyta komisarz. «Wszystkie» odpowiada krawiec. Komisarz przeliczył, a nieznalazłszy czterech, rzekł: ((Powiedziałeś, że tutaj są. wszystkie koszule, a jest ich tylko sześć, gdzież więc są cztery?» «Jakto?» mruczał krawiec, )) ja wszystkie przyniosłem.)) Komisarz sądząc, że się omylił, drugi raz je przeliczył, a widząc, że nie jest w błędzie, zakrzyknął: «Sześć przyniosłeś, czterech niema!» «Tu są wszystkie koszule» odpowiada krawiec, robiąc głupie oczy. «Na ileż koszul dałem ci płótna?» «Na dziesięć.)) «A gdzież są te dziesięć koszul? tu jest ich tylko sześć.» «Tutaj są.» «Czy umiesz liczyć?» «Umię.» «Liczże sam?» «Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć », wymówiwszy ostatnią liczbę, spokojnie złożył koszule i milczał. Zniecierpliwiony komisarz woła: «Dużo naliczyłeś?)) ((Wszystkie.)) ((Kłamiesz, czterech niema.» «Tu są wszystkie.)) «Na dużo koszul dałem ci płótna?» «Na dziesięć.)) «A ty ile koszul przyniosłeś?)) «Wszystkie.» «Kłamiesz, czterech niema. Tu jest ich tylko sześć, gdzież reszta?» «Tutaj.» «Liczże jeszcze raz, » i trzy razy powtarzało się liczenie i niby głupie, a rzeczywiście bezczelnie przebiegłe odpowiedzi. Komisarz widząc, że z nim nigdy nie skończy i nic z niego nie wyrozumie, uderzył go kilka razy kułakiem w zęby i wypchnął za drzwi. Krawiec wróciwszy do swoich, opowiedział szczegółowo rozmowę swoją, śmiał się z komisarza i chwalił się z tego, że go tak dobrze podszedł (naduł).
Michał Gruszecki w Kułtumie, znany z wymowy, dobroci i łagodności charakteru, jest dobroczyńcą całej okolicy. Ma on rozległy handel i duże gospodarstwo, ma więc i rozległe stosunki z Syberyakami. Niema Syberyaka nad Gazimurem, któryby nie był mu winien pieniędzy, i któryby nie był mu obowiązany w jakikolwiek sposób. Ratuje ich jak może i jak może pomaga, pomimo to jest okpiwany przez nich na każdym kroku. Pewnego razu przyszedł do niego chłop i zapytał, czy siana od niego nie kupi? «Dobrze, » odpowiedział Gruszecki, «kupię, bo dużo siana tej zimy będę potrzebował.)) Pojechali oboje na łąkę, Gruszecki zmierzył stog siana, ugodził się z chłopem, zapłacił mu, a gdy sanna usłała się, posłał wozy i parobków po siano. Parobcy chcieli nakładać siano na wozy, lecz wstrzymali się, bo stog wewnątrz był pusty, chłop bowiem bardzo zgrabnie i zręcznie sianem obrzucił krzaki dał im pozór stogu i takowy sprzedał. Parobcy wrócili i powiedzieli gospodarzowi o oszustwie chłopa. Gruszecki przywołał natychmiast chłopa i robił mu łagodnie wymówki, ale ten bezczelnie zaparł się swojego postępku i rzucił podejrzenie na innego. Następnego roku tenże sam chłop przyszedł znowuż do Gruszeckiego a z wielką pokorą, chwaląc go pięknemi słowy, zrobił mu nową propo-zycyę kupienia siana. «Nie głupim, » odpowiada Gruszecki, «przeszłego roku oszukałeś mnie i tego roku chcesz mnie oszukać?’) «Co pan łaskawy mówi?» odrzekł Syberyak. «Ja pana nieoszukiwałem i nigdy tak szanownego i dobroczynnego człowieka jak pan nie potrafiłbym oszukać. Źli ludzie skradli panu siano, ale tego roku sam będę pilnował, ażeby go nikt nie ukradł.» Pojechali znowuż na łąki, Gruszecki stóg zmierzył, przekonał się, że wewnątrz sianem był wypełniony i zapłacił chłopu. Chłop, skoro tylko sanna usłała się, siano zabrał na sanie i zwiózł do siebie. W kilka dni potem Gruszecki posłał po siano, ale siana nie było na łące ani jednego kłaczka. Gruszecki rozgniewany, przywołuje znowuż chłopa, skrzyczał go i obiecał odesłać do policyi. «Patrzcie, » obracając się do obecnych, zawołał chłop, «patrzcie, ten człowiek, Pan Bóg wie dla czego i za co przyczepia się do mnie, beszta, łaje i krzyczy jak na nieboże stworzenie. Czego pan chcesz odemnie?» «Siano, któreś mi sprzedał, ukradłeś. Oto są świadkowie, którzy widzieli, jakeś je zwoził do domu.» «A to dziwna pretensya! I on to nazywa kradzieżą! Sanna usłała się, wszyscy dobrzy ludzie siano zwieźli do domów, a on siano zostawił w polu. Psuło się już, a on jeszcze nie myślał o zwózce. Zrobiło się mi żal siana, boć to ja, a nie kto inny, własną ręką go kosiłem, własnym potem oblewałem, pojechałem też dla tego po siano i przywiozłem je do domu.» «Więc się przyznajesz, żeś zabrał siano — to dobrze — teraz że mi oddaj siano.» «Ja mam oddać?... alboż ono do pana należy? a to za co mam go oddać?» «Wszakże kupiłem od ciebie siano?» «Prawda, kupiłeś pan, ja nie przeczę temu, ale kupiłeś pan siano będące na łące w stogu, a nie w domu.» I uszło mu bezkarnie, bo chcąc go zaskarżyć, trzebaby było starać się, kłaniać, jeździć, sprawa długoby przeciągnęła się i wywołałaby większe koszta niż wartość siana. Oszustwo tak się tu wkorzeniło, iż wszystkie interesa, liwerunki, handle, na niem się opierają. Ktoś n. p. ma oddać do skarbu 2, 000 kubicznych sążni wydobytej w kopalni złota ziemi i ze skarbu bierze za nią pieniądze. Dozorującemu nad robotami spekulant płaci ze 100 rubli, a ten wymierzywszy 200 sążni, które rzeczywiście wydobył, daje mu zakwitowanie na 2, 000 sążni. Przyjeżdża potem inżenier do kopalni, mierzy wykopaliska i porównywa je z planami robót zeszłorocznych; pokazuje się, że o tyle to i tyle mniej wykopali ziemi, niż napisali w doniesieniu. Pociągają dozorcę, ten przeczy i żąda, ażeby powtórnie w obec niego mierzono wykopaliska. Mierzy sam, inżenier przypatruje się jego robocie, a w rezultacie okazało się, że w tym roku tysiąc sążni więcej niż potrzeba, było wykopano ziemi. In-żenierowie są tutaj tak biegli, że prosty dozorca, bez nauki ale mający praktykę, oszukać go może w wymiarach.
Handel opiera się na kredycie, a karyera handlarza (z wyjątkiem Polaków) jest szeregiem dyplomatycznych sza> chrajstw, figielków i oszukaństw. Człowiek poczciwy, w tej matni dziwnych sposobów i złej wiary, nieda sobie rady, pospolicie też bankrutuje. Gdy chłopów zamieniali na kozaków, chcąc im rząd choć w części wynagrodzić straty, jakie ponieśli, niekazał im płacić długów jakie zaciągnęli u kupców. Kupcy, nie mieli gdzie i do kogo udać się ze swoją krzywdą i wielu z nich, a między nimi najbogatsi w Dauryi kupcy Kandyńscy zbankrutowali; kilku też wygnańców, jak Michał Gruszecki, Gerwazy Gzowski duże sumy przez to potracili. Najkorzystniejsze spekulacye tutaj są z rządem, bo najłatwiej jest rząd oszukać z powodu przekupstwa czynowników.
Czynownicy dla niższych od siebie stopniem i znaczeniem, a nawet dla katorżnych, byle ci mieli pieniądze, okazują, jak to już mówiliśmy, wiele względności; bywają u nich i zapewniają o swojej przyjaźni. Zdawałoby się, że uczucie i pojęcie arystokracyi jest im obce, tymczasem rzecz się ma ina zcej. Pycha arystokratyczna kwitnie tutaj, pozbawiona pozorów godności, jaką ma w Europie. Dumni są, ‘chociaż w kącie z katorżnym uściskają się, poniewierają ludźmi uboższymi, a przesąd, że w nich lepsza jak w ludzie krew płynie, rozwija się. Hilary Weber wygnaniec polski, człowiek bardzo zdolny i przemyślny, światły i zamożny, był w związkach poufałych ze wszystkiemi, najwyższemi dygnitarzami Syberyi. Weber chciał się żenić z młodą i piękną wdową po zmarłym doktorze, który miał stopień majora, Szwedką. Czynownicy i oficerowie dowiedzieli się o tem i niemogli wyjść z oburzenia, że błahorodna, że majorowa, wychodzi za katorżnego. Poczęli więc Webera prześladować, przekupili sługi, żeby wiedzieć o każdym jego kroku, wywiązali prawdziwie romansową intrygę; czyhali nawet na życie Webera. Cały kraj nad Szyłką wciągnął się w tę walkę przeciw Weberowi, której hasłem było, że błahorodna za katorżnego iść nie powinna. Młodej wdowie ofiarowali pieniądze na powrót do Finlandyi, pokazywali wyrok na Webera, gdzie był na knuty skazany, ale nic nie pomogło, piękna Szwedka wyszła za polskiego wygnańca, a ślub z nim wzięła w Karze tajemnie, z obawy, ażeby w ostatniej chwili arystokraci tutejsi nie przeszkodzili. Do czego więc tylko tkniemy się, okazuje się pozorem, jak liberalizm, demokracya i przyjaźń dla polskich wygnańców tutejszych oficerów i czynowników; pozór i fałsz jest jądrem i główną cechą narodu moskiewskiego. Widziałem arystokratów nerczyńskich bijących się po policzkach i godzących się bez przeproszenia przy kieliszku; zadosyć uczynienia za krzywdy honorowe nie wymagają, interes i chęć zysku prowadzi ich do domu osób, które ich obraziły. Widziałem jak pochlebiali wrogowi którego nienawidzą; udają przyjaźń dla niego, względy, szczerość i szacunek, a to z taką zręcznością, że nie wiadomo czemu się więcej dziwić, czy zręczności, czy podłości.
Lecz wracamy już do drogi, bo oto zbliżamy się do stanicy: Gazimurskie Kawekucze, odległej od Onuczyn 7 wiorst. Malutka ta wiosczyna, na prawym brzegu Gazimuru położona, składa się z jednej, króciutkiej ulicy, w tej chwili pełnej ruchu zapustowego. Nie wstępowałem do Kawekucz lecz pojechałem wprost po rzece, drogą przez stolce i wy-Giller, Opisanie. II. 7 lewiska idącą. Frejlina, mniej ostrożna niż Radca, biegła przez te niebezpieczne miejsca; gorącyż to koń! nie mogę jej powstrzymać, rwie się, pędzi i sprawia mi ciągłą przez to obawę. Prędko dzisiaj mijam ludzi i przestrzenie. Frejlina dogania podróżnych, mija ich i leci lotem strzały. Nie mam czasu przyjrzeć się podróżnym, widzę tylko, że są ubrani w płaszcze, włosem na wierzch wywrócone, w unty, w ogromne futrzane rękawice i w czapki futrzane z klapami na uszach: zdaleka, mają pozór przejeżdżających się niedźwiedzi. Przejeżdżamy obok siebie, niewitając się wcale, bo nie ma tutaj pięknego zwyczaju witać każdego podróżnego w imię Boga jak w Polsce i na Litwie. Gdy Syberyak chce z podróżnym rozmowę zacząć, lub o co zapytać pragnie, wówczas wita go dwoma wyrazami: «Putiom doroga» — tak samo jest i w Moskwie.
Dolina Gazimuru w tej okolicy jest szeroką, posiada łąki obszerne i dużo gruntów na pochyłościach, zdatnych do uprawy. Góry zniżyły się i bory są na nich rzadsze. Prędko przebiegłem przestrzeń sześciowiorstową, oddzielającą mnie od stanicy Alenuj. Zajechałem na popas do chaty, której powierzchowność wydała się mi zamożniejszą. Frejlinę zostawiłem na dziedzińcu, a sam wszedłem do izby i prosiłem o gościnę. Wzięli mnie za kupca i nuż wypytywać się o ceny towarów i nalegać na mnie, ażebym im pokazał towary, zachęcając mnie obietnicą wielu kupujących. Powiedziałem, im, że nie mam towarów i że nie jestem kupcem. Nie chcieli mi wierzyć i nie prędko ich przekonałem o rzeczywistym swoim charakterze: Posadzili mnie za stołem i obficie raczyli kirpicznym czajem z masłem, blinami, orzeszkami (jest to gałuszka z ciasta wielkości laskowego orzecha w maśle smażona) pierogami i mlekiem z twarogiem, a tymczasem brali W ręce moje rzeczy i ciekawie je oglądali. Dziewczęta pochwyciły szal mój i podziwiały w nim farby czerwone i czarne, jego miękkość i długie frendzle i naznaczały mu cenę. Okoliczność ta, że się tym szalem opasywałem, zrobiła mi u nich opinię bogatego człowieka i wyjednała gościnne przyjęcie. Ubogą była rodzina, którą w tej chatynce poznałem. Koszule na dzieciach z grubego zgrzebnego płótna; pomimo mrozu dzieciaki były boso i nic na koszulach ciepłego nie miały. Ojciec rodziny starzec w latach posunięty, miał także na sobie do worka podobną, zgrzebną koszulę, i dwaj jego synowie, ładne i dobrze zbudowane chłopcy, nie lepiej byli ubrani. Obydwaj byli żonaci i mieli już dzieci. Matka rodziny, gadatliwa staruszka, bardzo poważnie wyglądała między wnukami, które od jej kolan nie odstępowały. Cała ta tak liczna rodzina mieściła się w jednej niewielkiej izbie-Prócz mnie, było u nich z wizytą kilka kumoszek i kilku sąsiadów. Łatwo wyobrazić sobie można, jaka była parno ta i ciasnota w izbie tylu ludźmi napełnionej. Rozmowa szła łatwo. Kozacy skarżyli się na mustry, podatki; żałowali kmiecej swojej przeszłości, wyrażali obawę, żeby ich tego jeszcze roku nie posłali nad Amur; kobiety zaś jak wszędzie, gadały o bliźnich swoich. Gospodarz zapewnił mnie, że 27 wiorst oddzielające mnie od Kukuja, zdążę jeszcze do wieczora przebyć, wskazał mi drogę i pojechałem. Pieniędzy za gościnę wziąść nie chcieli, lecz przymówili się o mydło aka-tujskie z fabryki Piotra Wysockiego, które ma tu sławę najlepszego mydła Dauryi. Obiecałem w powrocie wstąpić i dać im kilka funtów.
Frejlina zaczęła kaprysić przy wyjeździe i nie chciała ruszyć z miejsca, uderzyłem ją więc batem. Ledwo bat dotknął jej skóry, wierzgnęła raz i drugi, myślałem, że mi zęby w malutkich saniach siedzącemu wybije; rwała się, warjowała, aż ujęta za uzdę przez kozaków, stała się posłuszniejszą. Wyprowadzili ją ze wsi na drogę i tam puścili; nie widząc już domów, z całych sił rzuciła nogami i pobiegła jakby na wyścigi. Hamowałem jej zapęd ile mogłem, dopiero gdy wpadła na piasczystą drogę, z lekka tylko popruszoną śniegiem, a po której z ciężkością szły podkute sanie, zwolniała w biegu i nabrała łagodniejszego usposobienia.
W Alenui opuściłem dolinę Gazimurską i wjechałem w dolinę rzeczki, której nazwiska nie umiano mi powiedzieć. Góry, \tóre ją z dwóch stron osłoniły, mają formy okrą-gławe, stoki lekko spadziste, okryte grubą warstwą urodzajnej ziemi. Skały w kilku miejscach wystąpiły na powierzchnię, a wysokość całego pasma jest jednostajną — rzadko który 7* wierzchołek wyniósł się wyżej od sąsiednich szczytów. Natura nie dała dauryjskim górom wytwornych kształtów, nie wysiliła się w nich na szczytne formy: turni malowniczych, ostrych cypli nigdzie nie widziałem; rzeźba gór jest jednostajną, a linie okrągłe charakteryzują fizyonomię tych licznych łańcuchów i pasem. Rozmaitości, fantazyi europejskiej natury, niemasz w kształtach Dauryi jak niema i poezyi, którą w innych górach wyobraźnia ludu ubiera jaskinie i pieczary, przyczepia do pewnych miejscowości cudowne wydarzenia i snuje z nich prostą, piękną, chociaż złudną tkankę powieści i gadek. Lud w Europie przez wieki patrząc na swoje góry, upoetyzował je i osłonił uroczym wymysłem, i tajemnice gór opowiada podróżnemu. Lud tam sercem zajrzał w głębię ziemi, sercem ją poznaje i fantazyą przystraja. Otóż pieczara nad Morskiem Okiem, a w niej czarne mnichy pilnują ogromnych skarbów wewnątrz złożonych; dziwożony biegają po ciemnej dolinie, porywają dzieci matkom, gonią młodzież i psoty różne wyrządzają; wilkołaki, bogińki, rusałki przebywają w lasach i wodach; szum świerkowych borów budzi tęsknotę lub wesołe wróżby; wycie psa zwiastuje wojnę lub śmierć, silny wiatr bitwę, a wszędzie cudowna tajemnica, wszędzie poezya do góry jak bluszcz przyczepiona, we mgle nad doliną się unosi, a w szumie drzew i w hałasie elektrycznym porusza się w burzy. — Lud nie mógł tajemnic przyrody zbadać rozumem, domyślał się więc ich sercem i w symbolach wyrażał. Górom tutejszym brak takiej poezyi i uroku cudownego: on dopiero się rodzi. Lud co tu zamieszkuje, chociaż jest zabobonnym, nie ma serca wrażliwego i fantazyi, dusza jego nie do duchowych wyżyn poezyi, ale do praktycznego życia, do zarobku, dobrego bytu i używania skierowała się. Niepokochał też tej ziemi, bo ją niedawno zamieszkał; w mogiłach, które się tu wznoszą, nie jego przodkowie spoczywają, polom nie pot jego i nie krew jego nadała bujność. Patrzy więc na góry zimno jak handlarz, jak człowiek, który wszędzie i we wszystkiem szuka korzyści materyalnej i używania.
Słońce spuszcza sig za góry, bladym, żółtym promieniem pomalowało chmury i wierzchołki i wkrótce potem znikło.
We zmroku, w końcu doliny opasanej z trzech stron górami, ujrzałem stanicę Makarowę, lecz nie wstępowałem do niej, ho droga, którą, jadę, prowadzi mnie w inną, stronę, na lewo, na wyniosłą górę. Z trudnością dowlokłem się po piasczystej drodze na wierzch góry. Frejlina osłabła i co krok odpoczywa. Zmrok pokrywa wierzchołki gór, a w dolinach już noc zupełna osiadła. Spuszczając się nieznaną mi drogą w nieznaną dolinę, obawiałem się, ażeby nie zabłądzić i nie wjechać na skałę lub stolec, któryby mógł skruszyć me sanie i konia uszkodzić. Tak ciemno zrobiło się, że oko wykol. Księżyca niema i ani jedna gwiazda nie błyszczy na niebie; wiatru niema i nic nie porusza się i nie hałasuje w całej okolicy; zdawało się mi, że w grobie jestem. Nachyliwszy głowę do samej ziemi, tak że kilka razy czołem o nią uderzyłem, zaledwo potrafiłem rozpoznać drogę. Powierzywszy się wreszcie instynktowi konia, jechałem, pewnym będąc, że zmuszonym zostanę w polu przenocować na mrozie, którego potęga ogromnie czuć się dawała. Jechałem tak z godzinę, aż w końcu konia zatrzymałem, z zamiarem oczekiwania świtu na tem miejscu. Nadstawiam ucha, czy nie usłyszę gdzie szczekania lub hałasu; zagłębiam wzrok w ciemności, czy niedopatrzę gdzie światełka? W tem za sobą spostrzegam płomyk z okna mrugającej świecy. Ucieszyłem się z jej widoku i mając na oku pocieszający blask, dążyłem wprost do niego jak do mety. Długo świecił, wreszcie zagasł i znowuż mnie smutek opanował. Postanowiłem jednak jechać dalej i trzymać się kierunku, którym przed chwilą dążyłem. Po dość długiem jechaniu, koń stanął uderzywszy hołoblą w jakiś przedmiot, wyskoczyłem z sani i przyjrzałem się przedmiotowi, który mnie zatrzymał, były to wrota, a za niemi stała chata. Radość wielka; psy ujadają i wpędzają mnie do sani, a z chaty nikt nie raczył wyjrzeć; psy nie dozwoliły mi zbliżyć się do okna, nie dobudziwszy się więc mieszkańców pojechałem dalej. Jechałem ulicą między domami, wszędzie śpią ludzie, jakby ich Tatarzy wymordowali; psy tylko szczekają, oskakują konia, biczem ich odganiam, wrzeszczę i wołam na ludzi, ale ci śpią albo wyjrzeć nie-cheą. Zajechałem przed ostatni dom we wsi i postanowiłem raczej gwałtem dostać się do niego, niżeli dłużej jeszcze przytuliska szukać. Tu tylko jeden pies oszczekiwał mnie i biegał przy wrotach, mając zamiar nie wpuścić mnie na dziedziniec. Jego szczekanie, obudziło kogoś z mieszkańców; słyszę wołanie przez okno: kto tam? Z akcentu i sposobu wymówienia poznaje głos Polaka, wołam więc po polsku: «Na Boga proszę cię otwórz, bo błądzę po nocy i zmarznę na dworze.» Wnet światło błysnęło w domu, otworzono mi wrota, drzwi, konia wyprzęgli i postawili nawystojce, a ja już jestem w ciepłej izbie, zrzucam z siebie ciężkie płaszcze i kożuchy i patrzę wesoło na samowar, do którego gospodyni rzuca czerwone węgle z pieca.
Wioska do której przyjechałem była Kuk u ja, ta sama do której dążyłem, właściciel zaś domu, który mi gościnnie wrota otworzył był Tomasz Jurecki kowal z Kaliskiego, żołnierz polski z 1831. roku. Przebył walecznie bitwy tego sławnego powstania, a po upadku jego, wzięty przez Moskali jako jeniec, wcielony został do wojska moskiewskiego i posłany do Niżnego Nowgorodu. Wówczas gdzie się tylko Polak w Moskwie pokazał, był prześladowany i jeńcy nasi niezmiernie wiele wycierpieli. W Niżnym Nowgorodzie Jurecki i kilku jego kolegów wstąpili do szynku na wódkę, Moskale tam będący, zaczęli z nich drwić i szykanować jak: «Polak Warszawu prospał» i t. p. i tak tem rozdrażnili gorącego Tomasza, że rzucił się na Moskali ze swoimi kolegami, mocno ich pobił i poranił, tak że jeden z nich umarł zaraz z otrzymanej rany. Aresztowali Jureckiego, długo sądzili i gnoili w więzieniu Moskale, aż wreszcie dali mu 2, 000 kijów i posłali do nerczyńskich kopalni. Po wielu latach ciężkich robót ożenił się Tomasz i wyszedł na osiedlenie. W Kakui Tomasz jest kowalem, słynie na całą okolicę ze swojej roboty i z ciężkiej pięści. Nie może znieść żadnej z Polski szykany i bije zaraz każdego, który się w obecności jego ośmieli drwić z Polski. Sam jeden rozpędzał tłumy Moskali; na swojego naczelnika Moskala, który mu powiedział także «Polak Warszawu prospał» porwał młot i byłby bezbożnego ducha na kowadle Moskal wyzionął, gdyby nie kolega Tomasza, który obronił Moskala. «Panie, mówił do mnie Tomasz i tu w Syberyi przez dwadzieścia kilka lat biłem się za Warszawę. Gdy więc teraz przyjadę i na starość rękę wyciągnę, powinny mi przekupki warszawskie dać darmo bułkę.» Wesołego humoru, rozsądny, mówił ze mną o polityce przez całą noc, a tyle ognia było w jego duszy, tyle prawdy w jego poglądach, że ja sam przy nim ogrzałem się i oświeciłem. Ma reputacyę bardzo uczciwego człowieka; z dalekich też stron zwożą do niego koła dla naciągania szyn i przyprowadzają konie do podkucia. Żaden kowal niezna tak dobrze swojego rzemiosła jak on. Pomocnikiem jego w kuźni, jest mieszkający z nim razem Filip Kurek, włościanin ze wsi Mostówki z pod Warszawy. Jest to typ prawdziwego polskiego chłopka: pomimo dwudziesto-kilkoletniego wygnania mówi i żyje, jakby był na Mazowszu. Złote serce, gorąco miłujące ojczyznę, od dwóch lat kuje sobie mocny wóz, na którym chce do Polski powracać, a od śmierci Mikołaja powrotu spodziewa się. Filip Kurek za ukrywanie i pomoc dawaną emisaryuszowi Szpekowi w 1833. roku uwięziony, otrzymał 2, 000 kijów i wraz z teściem swoim, sołtysem, zmarłym w Nerczyńskim Zawodzie, Kazimierzem Sadowskim, przysłany został do kopalni, gdzie przez lat wiele mozolnie i w nędzy pracując, nie uronił ani jednej cnoty narodowej.
W towarzystwie Tomasza i Filipa, biegła godzina za godziną na wspomnieniach Polski, na pogadance o kolegach, na wyrażeniu nadziei o niepodległości Polski. Wierzyli oni głęboko, że ojczyzna nasza zmartwychwstanie, że zrzuci z siebie ohydne jarzmo, i chociaż zgarbieni, strudzeni niewolą, zmordowani tęsknotą, wiarę te usprawiedliwiali siłą swojego ducha, cnotą, poświęceniem dla kraju i pracą nieustającą.
Późno nazajutrz obudziłem się: koń już był nakarmiony i napojony, a i mnie koledzy wygnania orzeźwionego i sytego wyprawili w drogę, wskazawszy wszystkie góry i doliny przez które przejeżdżać miałem i ścieżki i drogi, które ominąć powinienem. Frejlina znowuż grymasiła i opierała się przy wyjeździe z Kukui. Po wielu usiłowaniach, zmusiłem ją wreszcie do wyruszenia, i oto ciągnie mnie na górę, z której, po krętej drożynie zjechałem w dolinę. Dolina głęboka wpadła między góry, przedzielona jest wysokim do kła podobnym pagórkiem na dwie równe części. Na wierzchołkach sterczą skały i ciemnieje bór iglasty; na pochyłościach widać zagrody, to jest płoty, któremi tu każde pólko przeznaczone do zasiewu ogradzają, dla tego żeby ochronić zboża od swobodnie i wszędzie bez pastucha wałęsającego się bydła. Niżej na dnie doliny, kilkanaście koni kopytem wygrzebuje trawę z pod śniegu, a nad nimi na obnażonej gałęzi osiny zawieszony puhacz woła ogromnym głosem. Głos jego przeraźliwy rozlega się po całej dolinie i odbija się o skały. Konie trwożliwie na niego spoglądają, i ja się nie dziwię, że jego wołania wzięto za smutną wróżbę.
Przejechałem w poprzek dolinę, droga zwęża się i ślady jej stają się niewyraźne, aż wreszcie znikła zupełnie: musiałem zbłądzić i inną drogą pojechałem. Po przykrej drodze niechciałem wracać, tym bardziej, że zdawało się mi, że za górą, która jak ogromny grzbiet zasłoniła mi horyzont, znajduje się Akatuja. Śladem więc sań, które jak widać z kłaczków pozawieszanych na gałęziach siano wiozły z doliny, wjechałem na górę. Stok jej drzewami porosły i pokryty złomami skał jest bardzo przykry, Frejlina wiele razy odpoczywała zanim wdrapała się na wierzchołek. Ja idąc za saniami jak mysz spotniałem, ależ za to, co za widok rozwinął się przedemną z wierzchołka góry! Warto było spotnieć i podjąć wszelkie trudy ażeby go zobaczyć. Od północy i wschodu piętrzy się labirynt gór czarnych i sinych, puszcza na nich, zdaleka wydaje się jak czarny płaszcz rozpostarty na ogromnych barkach, wiatrem w tysiączne fałdy i karby ułożony! Wiatru przecież nie ma, owszem w lesie grobowa cisza panuje. Góra na której stałem była jeszcze drzewami obrosła, lecz wszystkie góry, które się przedemną na południe i zachód rozciągały były zupełnie nagie i śniegiem zasypane. Oko daleko sięga ze szczytu, a wszędzie góry i góry, białe, okrągłe, poje-dyńczo na wysokiej równinie rzucone, lub ciągnące się szeregiem przerwanym doliną, a za nią znowuż nowy szereg, nowe pasmo, aż do ostatniego na horyzoncie, które zdaje się być białym obłokiem. Powietrze było mroźne lecz pogodne, niebo błękitne, a słońce rzucało z ukosa kłęby zimnych promieni, wydobywając tęczowe blaski z każdej gwiazdeczki śniegu. Nad tą pustynią sfalowaną, stwardłą i białą jak Ocean Lodowaty, nie unosi się żaden ptak, nie słychać żadnego zwierzęcia i nie widać nigdzie krzyża, domu. Pusto, głucho i zimno jak pod biegunem. Byłbym długo przypatrywał się okolicy, tym smugom nieskończonej białości i czar-ności, temu zejściu się i połączeniu w jeden widok obu barw, lecz mróz mi zazierał za pazuchę i przenikał kości. Umieściwszy więc w mojej pamięci ten widok, zadumany jak zwykle wówczas, gdy nie możemy odgadnąć, co przedmiot przez nas widziany wyraża, siadłem w sanie i krętą drożyną, uderzywszy kilka razy o ząb skalisty wyzierający z pod śniegu i wpadłszy dwa razy w wyrwę deszczem wyrobioną, zjechałem na dno doliny nieznanej, zupełnie podobnej do wyżej opisanej. W niej, według moich domysłów znajdować się powinna Akatuja, tymczasem nigdzie w niej chatki nie widziałem i nigdzie człowieka nie spotkałem. Kto zabrnie musi brnąć dalej, i ja też, chociaż może oddalam się od celu mojej podróży, muszę już w tym kierunku dążyć jakim się z początku puściłem. Znowuż więc wjechałem na drugą górę i z niej objąłem wzrokiem całą okolicę, lecz nigdzie niezo-baczyłem ani kominu, ani dymu. Wjechałem w trzecią dolinę, lecz i ta jest niezamieszkałą i dopiero z trzeciej góry zobaczyłem w głębokiej, ponurej i ciasnej dolinie cmentarz na pagórku, za cmentarzem dwie długie ulice z chat i kletek zbudowane, a za wsią samotnie stojącą turmę: to Akatuja!
Z radością po tak trudnej i niepewnej drodze przyjechałem do Akatui, lecz z większą jeszcze radością byłem przyjęty przez zacnego i gościnnego pułkownika wojsk polskich Piotra Wysockiego. Przez izbę, w której czeladź siedziała przy stole, poprowadził mnie Wysocki do obszernego pokoju, świeżo wybielonego i ozdobionego kwiatami w doniczkach na oknach stojących. Stół, kilkanaście krzeseł, łóżko, książki na drugim stole i w szafce, oto umeblowanie tego pokoju. Obok był drugi mniejszy pokoik. Przyjęty i uściskany byłem jak syn przez ojca. Piotr Wysocki jest jeszcze człowiekiem czerstwym i w sile wieku. Cierpienia, \ których tyle przeszedł nie złamały go dotąd. Choruje częściej jak dawniej, zawsze jednak nazwać się może człowiekiem silnym. Wysokiego wzrostu, barczysty, postawa wyprostowana, wojskowa. Włosów szatyn, siwych jeszcze niema. Oko bystre, błękitne, nos duży, czoło małe, a wyraz twarzy wojowniczy i pełen miłości. Głos ma potężny. Mówi jakby komenderował, a gdy mi opowiadał, jakie to wiersze przed rewolucyą 1831 roku młodzież czytywała, z jakich natchnień czerpała i zadeklamował kilka ustępów z Konrada Wallenroda Mickiewicza, zdawało się mi, że słyszę dowódcę, który stojąc przed frontem swojego pułku, wkrótce go na bój poprowadzi i że go pułk cały słyszy.
Przy herbacie, obiedzie, przez cały czas mojego pobytu, nieustawała rozmowa. Pytał się troskliwie bohater 29. listopada o Polskę, o usposobienie ludności, wyrzekał, że ginie duch wojowniczy, że młodzież niezna służby wojskowej. Musiałem mu opowiedzieć swoją sprawę, a następnie dać mu dokładny obraz kraju, i usiłowań ku jego wyjarzmieniu. Naganiał mocno propagandę waśniącą klasy społeczne u nas, a nienawiść demokratów do szlachty uważał za zgubną i niedowodzącą miłości ludu. Bohater 29. listopada nie był wcale demokratą w codziennem pojęciu tego wyrazu, nie był też i arystokratą, był on i jest Polakiem miłującym nie tylko lud ale cały naród; był on Polakiem który rozumiejąc swój obowiązek narodowy, bez wielkiego jeniuszu, dał ini-cyatywę do wielkiego powstania narodu. Ogromne serce stanowi wielkość tego człowieka. Kocha on Polskę i nic nad Polskę. Kochając ją, kocha i lud wiejski i rozumie potrzebę jego podniesienia, zrównania; ale przed przeobrażeniem społecznem narodu, chciał jego niepodległości i wywołał powstanie. Wysocki nie jest wcale podobny do rewo-lucyonistów europejskich. Jest to żołnierz polski, który się umie bić za wolność i który spełniając obowiązek Polaka, spełnił i postawił wielki fakt historyczny. Tak rozumiałem Wysockiego, takim go poznałem; niedoznałem więc z jego poznania rozczarowania, którego doznali ci, co Wysockiego mierzyli łokciem rewolucyonisty jenialnego. Pełen miłości kraju i obdarzony umysłem pojętnym, zdolnym, nie mógł jednak stanąć na czele rządu, jak stał na czele konspiracyi, bo nie miał do tego potrzebnej umiejętności. Gdy mu powtórzyłem zarzuty Mochnackiego, porobione mu w znakomitym opisie powstania 1831. roku, rzekł Wysocki: ((Dziwię się, że Maurycy mógł mi zrobić zarzut, że nie myślałem 0 postawieniu nowego rządu. Na kilka mięsięcy przed 29. listopada, mówiłem w tej kwestyi z Maurycym i zapytywałem go, czyby nie wszedł do rządu? Odpowiedział mi, że — nie; a może z obawy, żebym mu nie powtórzył znów mojej propozycyi, unikał mnie i już się zemną nie widział, aż po dokonanem powstaniu. Nikt z przygotowujących powstanie a mających kwalifikacye na członków rządu, nie chciał wejść do tego rządu; stało się więc, że powstanie wybuchło bez swego rządu.» Wysocki nie mógł, bo nie umiał rządzić; on powołując podchorążych do powstania słowami «godzina wolności wybiła, bierzcie karabiny!)) i poprowadziwszy ich do zwycięztwa nad Moskalami, zrobił, co mógł, co był powinien; że nie rwał się do spraw, nad jego siły i umiejętność, należy mu za nową zasługę poczytać. Mochnacki lepiej od Wysockiego rozumiał potrzebę rewolucyjnego rządu; kiedy go więc Wysocki zapytywał w tej kwestyi 1 proponował mu członkowstwo rządu, Mochnacki powinien był zająć się tem i mieć już gotową kombinacyę osób do rządu w dniu 29. listopada. Że powstanie nie miało swego rządu, winien temu więcej Mochnacki niż Wysocki. Wysocki nie znał opisów powstania 1831. roku wyszłych w emigracyi, rad więc o tych opisach dowiadywał się i ciekawie o poglądy autorów zapytywał. Czytał mi swoje prace, które także zawierają opis 29. listopada. Prace te bardzo ciekawe, rozpoczynają się od opisu rejterady Francuzów z Moskwie przez Polskę w 1812. roku, opisu wielce zajmującego. Przy czytaniu ustępu, w którym opisuje jak na placu Marsowem, Łukasińskiemu i dwom jego kolegom szlify zrywano i wyrok czytano, stary Wysocki zaszlochał i ja za nim zapłakałem. Takie to czułe i piękne serce posiada nasz Piotr. Dowodzi on, że nie ucisk Konstantego, nie prześladowania, gwałcenie konstytucyi, wywołało 29. listopada powstanie, lecz potrzeba niepodległości narodu. Że choćby obcy rząd był najlepszym, choćby aniołowie sami rządzili ale obcy, to powstanie miałoby miejsce, gdyż Polakom nie o lepsze lub gorsze moskiewskie, pruskie i austryackie rządy idzie, ale o to, żeby tych rządów w Polsce nie było. Przeciwko więc tym, którzy twierdzą, że nie byłoby powstania, gdyby Moskale konsty-tucyi nie gwałcili, występuje mocno Wysocki. W pracach swoich zbacza Wysocki często od przedmiotu, wdając się w historyczne zaciekania, lub filozoficzno-polityczne rozumowania. Niemców uważa za niebezpieczniejszych dla nas niż Moskali; nie nazywa ich Niemcami, lecz Daje z erami i ze smutkiem przypomina ile to już milionów Polaków nad Elbą i Odrą mieszkających wynarodowili.
Tak mi czas szybko schodził. Później oprowadził mnie Wysocki po swojem gospodarstwie, pokazywał fabrykę mydła, opowiadał przygody swoje więzienne i na wygnaniu. Wiadomo, że w czasie kampanii zwycięzca Moskali w dniu 29. listopada 1830. roku, dosłużył się stopnia pułkownika; że pod Wolą Moskale wzięli go’ do niewoli ranionego i trzymali w Warszawie w więzieniu przez trzy lata. Wyrok otrzymał na śmierć. Sąd namawiał go żeby podał do Mikołaja prośbę o ułaskawienie, ręcząc za dobry skutek. Wysocki kazał sobie do celi więziennej przynieść papier i atrament, lecz zamiast prośby o darowanie życia, napisał te słowa. «Nie dla tegom broń podjął, ażebym prosił cesarza o łaskę, ale dla tego, żeby jej mój naród nigdy nie potrzebował.)) Pomimo tej odpowiedzi, godnej być wyrytą na marmurze, Wysocki nie został stracony i Mikołaj karę śmierci zamienił na karę ciężkich robót w Syberyi. Po trzechletniem więzieniu wywieźli go z ojczyzny; w Moskwie dowiedział się o śmierci Wincentego Niemojowskiego^ który w drodze na Sybir umarł w kajdanach w tem mieście. Przywieźli Wysockiego do Aleksandrowska pod Irkuck. Tam pod jego przewodnictwem kilku Polaków uciekło. Wysocki ułożył plan ucieczki przez góry Sajańskie, Dżungoryą do Indostanu. Plan olbrzymi, trudny do wykonania, ale dowodzący śmiałości pomysłów pana Piotra. Już w innem miejscu opisałem tę ucieczkę i zdradę Kasperskiego, w skutek której, oddziałek odważnych otoczonym został przez obławę w chwili przeprawiania się przez Angarę. Do płynących na łódce strzelano i Wysocki został raniony w rękę. Na wyspie wszystkich ujęto i oddano w Irkucku powtórnie pod sąd. Wysocki pod sądem znowuż rok siedział, wyrok zapadł na przeniesienie do kopalni w Akatui i 1, 000 kijów. Wyrok był wykonany, a Wysocki przykuty do taczki przez dwa lata z więzienia chodził na roboty w górę. Później władza górnicza uwolniła go od robót i pozwoliła wolno mieszkać w Akatui, ukrywszy tę swoją względność przed carem w Petersburgu. „Y^socki wówczas zajął się gospodarstwem, założył mydlarmę, i dzisiaj utrzymuje się ze swojej pracy, wspiera kolegów, wspiera chłopów i katorżnych tutejszych, tak że wszyscy nazywają go Ojcem i Dobroczyńcą swoim. Ma wielką powagę pomiędzy Syberyakami *), we wszystkiem się go radzą i zawsze o pomoc do niego uciekają. Przez rządność i pracowitość swoją, doszedł do wcale porządnego gospodarstwa i zamożności, ale teą„ własną ręką pracuje i w roli i w mydłami. Oprowadził mnie po swojem gospodarstwie. Wszędzie czystość, porządek zastałem. Czeladzi dużo, obfitość wszystkiego. Wysocki z Akatui prawie nigdzie niewyjeżdżał, poznał jednak wszystkich wygnańców, gdyż każdy odwiedzał zasłużonego patryarchę, a bardziej prześladowani przez rząd moskiewski jak Stefan Dobrycz, Karol Ruprecht, bracia Dalewscy i inni byli pierwotnie do Akatui posłani.
Wiele też czasu Wysocki poświęca czytaniu i nauce. Na jego stole zastałem opisanie geograficzne Polski i moskiewski konwersacyjny leksykon. Z biblioteki polskiej w Nerczyńskim Zawodzie liczącej do 3, 000 tomów, przysyłają mu książki. Na dzień 29. listopada, koledzy z odległych stron nerczyńskiego wygnahia, zdążają do Akatui i tu pamiętną rocznicę, w mieszkaniu Piotra Wysockiego uroczyście spędzają. Wy * ) Piotr Wysocki uwolniony z Syberyi w 1857. roku, zostawił po sobie wspomnienie w Akatui najlepsze i długo jego imię będzie tu ze czcią powtarzane. Kazano inu zamieszkać w mieście rodzinnem Warce, z której nigdzie wydalić się inu niewolno. Tu za pieniądze które dla niego złożyli szczególniej w emigracyi i ua Wołyniu, kupił sobie ziemię i w niej pracując, kończy swój zasłużony iywot. socki gościnnie wszystkich podejmuje. Czasami ktoś mowę palnie, a czasami wesołe, narodowe śpiewy wieczorem w dzień S. Saturnina rozlegają się z mieszkania pana Piotra.
Z Wysockim mieszka razem Wincenty Chłopicki, rodem z Ukrainy. Przed rewolucyą służył w wojsku mo-skiewskiem. Za patryotyczne usiłowania i udział w powstaniu przysłany do kopalni nerczyńskich. Gdy Wysocki siedział przy taczce w więzieniu, on, Hilary Weber, Misiurewicz, Stanisław Bronowski i inni zmówili się, żeby Wysockiego odbić z więzienia i wspólnie z nim z Syberyi^iciec. Wszyscy byli w wielkiej biedzie, a do takiego przedsięwzięcia potrzeba było środków, mianowicie też pieniędzy. Postanowili więc potrzebną sumę na drogę i do odbicia, zrobić w moskiewskich papierach. Jeszcze nie zaczęli robić tych pieniędzy, gdy zamiar wydał się i kilku wygnańców przyaresztowano. Przygotowane materyały ukryła gospodyni Chłopickiego Sybe-ryaczka, z którą potem, z wdzięczności Chłopicki ożenił się; pomimo jednak braku «corpus delicti» trzech skazanych zostało na knuty. Egzekucya odbywała się w Nerczyńskim Zawodzie. Chłopicki był knutowany i piętnowany literami K. A. T. toż samo Bronowski. Webera gdy prowadzili na szafot, przebił się nożem, w skutek tego egzekucyę co do niego wstrzymano, a gdy go wyleczono, już go nie knuto-wali, donieśli tylko, że był bity. Chłopicki z żoną swoją mieszkają u Wysockiego. Ona mówi jak Polka i jest gospodynią domu*), Chłopicki zaś pomocnikiem Wysockiego w mydlarni i w gospodarstwie. Chłopicki jest serdecznym przyjacielem Wysockiego, zupełnie mu oddany. O sobie nie myśli, tylko o Wysockim; jego powodzeniem, jego sławą i szacunkiem żyje. Nie widziałem nigdy tak dobrego przyjaciela, jakim jest poczciwy Chłopicki dla Wysockiego.
Prócz wyżej wymienionych, mieszkają jeszcze w Akatui, następni wygnańcy polityczni: Stanisław Dutkiewicz z miasta Brzeska w Miechowskim powiecie, przysłany do kopalni za uczestnictwo w powstaniu Mazarakiego 1846. roku.

  • * ) Chlopicka umarła w 1857. roku przed powrotenTswojego męża do kraju. Chłopicki po powrocie osiadł na Ukrainie.

Eustachy Raczyński z Podola, w wieku młodzieńczym 16 lat, za udział w wyprawie emisaryusza Dziewickiego w 1833. roku, otrzymawszy 1, 500 kijów, przysłany do Akatui, tu miał wypadek, że kobieta Syberyaczka, katorżna, która się wT nim zakochała, nożem go pchnęła, ale nie śmiertelnie; obecnie trudni się handlem. Dziewicki niewidząc przyszłości dla swojej wyprawy, oddziałek swój rozdzielił na dwie części i dążył ku granicy. Znużeni i zgłodzeni weszli partyzanci do pewnego szlachcica i zażądali jego gościnności. Zasiedli do wieczerzy, przy której zasnęli, a broń ich była pod ścianą. Obywatel ten strachem do podłości doprowadzony został. Gdy jego goście siedzieli przy stole, on. tymczasem zawiadomił kozaków o bytności partyzantów u siebie. Kozacy przybyli, otoczyli dom, a wpuszczeni do sali z pokoju gospodarza, śpiących powstańców powiązali. Ze złapanych w ten sposób rozstrzelani zostali: Krasowski, Przeorski, Olkowski z 4 pułku piechoty i inni. Dziewicki w więzieniu w obecności Raczyńskiego otruł się. Ksawer Majewski szewc z Wilna, przysłany do kopalni za udział w związku młodzieży litewskiej w 1849. roku, poprzednio otrzymał 1, 000 kijów; Jakób Wołęsowicz za tęż samą sprawę otrzymał także 1, 000 kijów i przysłany do kopalni*); Kazimierz Kisielewski żołnierz 1831. roku, następnie za udział w wyprawie Artura Zawiszy w 1833. roku przysłany do kopalni.
Na cmentarzu tutejszym spoczywają: Piotr Lewicki, podoficer z wojska polskiego w 1831. roku**) zmarł w wię * ) Jakób Wołęscwicz powrócony do kraju 1859, w roku 1863 powtórnie z Wilna przez Murawiewa Wieszatiela do Syberyi wysłany.

    • ) Piotr Lewicki, rodem był z Warszawy. Odbył kampanię 1831. roku jako podoficer. Z polskiemi wojskami wyszedł za granicę, a w roku 1833 z bronią w ręku wszedł z emisaryuszami do Królestwo Polskiego. Złapany i osadzony został w Warszawie na odwachu. Tu go odwiedzał brat bez nogi, którą stracił w bojach, siostry i cała rodzina. Odwiedziny ich były mu pociechą i promieniem wśród ciemności. Sąd go skazał na 2, 000 kijów i do kopalni. Nastąpił dzień egzekucyi. Żołnierze jak przez noże pędzali przez kije jednocześnie Lewickiego Piotra, Maksymiliana Gawrylenkę i Wiszniewskiego. Dwaj ostatni także za udział w wyprawie emisaryuszów. Każdy kij przecinał im skórę, lub też zostawiał na niej grubą siną pręgę. Wytrzymali każdy po 2, 000 kijów. Na egzekucyę patrzyła jakaś przekupka warszawska; widząc ich zieniu Akatujskiem w kajdanach; Dobrowolski z Litwy, przysłany do kopalni za udział w powstaniu 1831. roku, powiesił się w więzieniu Akatujskiem z tęsknoty do kraju, do żony i dzieci które w kraju zostawił. Polacy w Akatui nie mają osobnego cmentarza i chowani są na jednym cmentarzu z Moskalami.

Prócz Polaków, których w różnych epokach do robót i do turmy w Akatui przysyłali, w tutejszem więzieniu przebywało jakiś czas kilku moskiewskich dekabrystów; jeden z nich podpułkownik Michał Lunin, zmarł przed kilka laty w Akatui we własnym domu. Ciało jego odprowadzali na cmentarz polscy wygnańcy i ksiądz Tyburcy Pawłowski, który był w Akatui przez lat kilka kapelanem Lunina. Siostra z Petersburga wystawiła mu na cmentarzu tutejszym kamienny nagrobek. Ęunin był jednym z najświatlejszych członków związku moskiewskiego 1825. roku. Filolog niepospolity, mówił po moskiewsku, po polsku, po francuzku, po angielsku i po niemiecku; łaciński, grecki i hebrajski język znał doskonale. Prócz nauki miał wiele dowcipu. Wyrobiony politycznie, nauką i charakterem, celował nad wszystkich dekabrystów będących w Syberyi, Podróżując za granicą, porzucił jeszcze w młodości swojej w Francyi schizmatycką wiarę, a przyjął katolicką, której, aż do grobowej deski był stałym i gorliwym wyznawcą. Lunin służył w gwardyi carskiej. Roku 1814 za śmiałą odpowiedź daną Wielkiemu Księciu Konstantemu Pawłowiczowi, który łajał i beształ wszystkich oficerów, wydalony był z gwardyi do pułku ułanów w armii. Konstanty na drugi dzień po wyzwiskach, przepraszał oficerów i oświadczył się, że im da osobiste zadosyć uczynienie, naturalnie w tej myśli, że żaden z nich takowego nie przyjmie. Tymczasem Lunin wyszedł z tłumu oficerów i rzekł, że stanie do pojedynku z W. Księciem. męki i cierpienia, zapłakana prosiła egzekutora, żeby bitym pozwolił wypić kilka kieliszków pokrzepiającej wódki. Niechciał Ła to zezwolić, lecz wreszcie uległ energicznej prośbie i poczciwa kobieta podała każdemu kieliszek wódki, poczem zostali odwiezieni do lazaretu, zkąd wkrótce wysłano ich do Syberyi. Wiszniewski niedoszedł do miejsca: umarł w podróży w Brześciu-litewskim. Jeden tylko z nich, Gawrylenko, w 1859. roku powrócił w swoje rodzinne białoruskie strony.
Konstanty udał, że się mu podoba śmiałość Łunina, grzecznie z nim mówił, całował, ale do pojedynku nie stanął; brat zaś jego car Aleksander I., oddalił go za tę śmiałość, jak już mówiliśmy z gwardyi. Prześladowany Łunin przez pułkownika armji, który działał według danej mu z góry instrukcyi, wziął dymisyę; lecz chcąc znowuż uniknąć nadzoru policyi, wstąpił powtórnie do służby i to pod Konstantego dowództwo? który odtąd prawdziwie czy fałszywie, dość że udawał przyjaciela Łunina, i dał mu stopień podpułkownika w pułku gwardyi ułanów.
W tym czasie stojąc ze swoim szwadronem pod Warszawą w majętności bogatej familji, której jeden z członków słynął jako zdrajca ojczyzny, utrzymywał dwóch niedźwiedzi, które z nim wszędzie wałęsały się i strachem napełniały bojaźli-wych. Gospodyni domu niepodobały się zwyczaje Łunina i napisała do niego list, w którym się uskarżała na jego ekscentryczne upodobania i prosiła o zamknięcie niedźwiedzi. Łu-nin odpisał jej, że gdyby jej ojciec nie bji Polski zdradził, nie byłaby dzisiaj narażoną na nieprzyjemność oglądania w swoim pałacu, nie tylko czworonożnych, ale i dwunożnych niedźwiedzi. Kniaź Konstanty pewnego razu zabronił oficerom czernić wąsy. Zobaczywszy na paradzie, że Łunin ma czarne wąsy, a myśląc, że je ufiksatoarował, posłał adju-tanta do niego z wymówką. Adjutant podjechał do podpułkownika i rzekł: «Czytałeś pan rozkaz W. Księcia? Dla czegóż pan masz czarne wąsy?» «Czytałem rozkaz, odpowiedział Łunin, ale wówczas dopiero mógłbym powiedzieć dla czego mam czarne wąsy, gdyby Wielki Kniaź mógł mi powiedzieć, dla czego nie ma nosa.» Po rewolucyi nieudanej 14. grudnia 1825. roku w Petersburgu i odkryciu związku, Konstanty udawał, że nie wierzy wiadomościom o udziale Łunina w kon-spiracyi i uprzedził go o aresztowaniu. Łunin nie uciekał, gdy go przywieźli do Petersburga a słabego ducha towarzysze w naocznych stawkach, dowodzili mu, że należał do związku, rzekł do komisyi śledczej: «Zbyt wiele szanuję tych panów, ażeby im kłamstwo zadawać. Co się zaś tycze szczegółów, które oni uważali za potrzebne zakomunikować panom, nic nie umiem powiedzieć, nie pamiętam ich, a być może, że Giller, Opisanie, łl. 8 i rzeczywiście miały miejsce.» Gdy go wyprowadzili na plac kary, ubranego w płaszcz aresztanta i w czerwone ułańskie spodnie, zawołał na A. J. Czernyszewa: «Chodź pan bliżej i naciesz się tym widokiem.» Łunina osadzili w fortecy Szlisel-burskiej, gdzie siedział w bardzo wilgotnej kazamacie, ze stropu której krople wody na niego padały. Pewnego razur wszedł do jego celi komendant fortecy, i zapytał więźnia czego żi^da, że wszystko, co nie jest przeciwne jego obowiązkom, gotów mu uczynić. «Prócz parasola, niczego nie żądam jenerale!» odparł Łunin z humorem, który go nigdy nie odstępował. Po kilku latach ciężkiego więzienia, w którem chorował mocno na szkorbut, co go pozbawił zębów, w 1830. roku posłany został do więzienia w Czycie, gdzie zastał wielu swoich towarzyszy. Po wyjściu terminu, na który był do kopalni skazany, osiedlono go we wsi Uryku pod Irkuckiem,, gdzie zebrał sobie piękną bibliotekę i miał w swojem mieszkaniu kaplicę, w której jakiś czas odprawiał nabożeństwo franciszkanin ze sprawy Szymona Konarskiego ks. Tyburcy Pawłowski, którego Łunin w podróży do Nerczyńska u siebie zatrzymał. Tu w;Uryku, odwiedził go jenerał — gubernator Wschodniej Syberyi Wilhelm Rupert; Łunin, pokazując mu w swojej bibliotece 40 ogromnych tomów moskiewskiego prawa i jeden tom francuzkiego kodeksu, rzekł: «Patrz Pani jacy to śmieszni ci Francuzi, tyle tylko praw mają ile jest w tej książeczce. U nas, inaczej, jak spojrzy kto na owe 40 tomów, to już dla samej ich objętości, musi szanować nasze prawodawstwo.)) W roku 1840 oburzony religijnemi i politycznemi prześladowaniami Mikołaja, napisał po angielsku. «Rzecz o jego panowaniu, z dodatkiem różnych dokumentów.*))) Mikołaj dowiedziawszy się kto jest autorem tej broszury, chciał Łunina z początku rozstrzelać, później zmienił myśl i kazał go osadzić w więzieniu w Akatui (1841. roku), gdzie siedział razem z Piotrem Wysockim. Gdy Senator, który objeżdżał Wschodnią Syberyę, wszedł do jego celi, Łunin rzekł do niego: «Permettez moi de vous faire les * ) Uwagi o panowaniu Mikołaja po angielsku wydane w Londynie czy-Niujorku. Prócz tego wydał Łunin: «Coup d’oeil sur les affaires de Pologue» 1840; i «Aperęn sur la societe occulte en Russie 1816 — 1821.» honneurs de mon tombeau.» Wiemy już, że niepospolity ten człowiek umarł w Akatui. Bibliotekę po nim rozdrapali czynownicy i różni ludzie.
Straszne i sławne więzienie Akatujskie położone jest w ponurej dolinie za wsią. W obecnej chwili nie znajduje się w niem ani jeden polityczny więzień, kryminalistów zaś bardzo wielu. Najniebezpieczniejszych przykuwają do taczki lub na łańcuchu do ściany. Między przykutymi do ściany znajdował się niedawno niejaki Filipów, wielki zbrodniarz i morderca. Niewysoki i wątły, posiadał jednak wielką siłę. Zawsze pochylony, ze skromną miną, mówił cienkim, nabożnym głosem. Nazywał sam siebie grzesznikiem, modlił się zawsze gorąco i ze łzami w oczach, a robił to wszystko w celu zakrycia rzeczywistych zamiarów swoich. Przysłany został za niewiadome mi zbrodnie z Moskwy do kopalni. Pewnego razu Filipów udał się do ojca Maksyma, popa w Dagio. Kłaniając się niziutko ze złożonemi rękami na piersiach, prosił, żeby mu pozwolił zabawić w swojem towarzystwie: «Och! Ojcze Dobrodzieju! i ja z duchownego stanu pochodzę. Ojciec mój był popem a ja na co wyszedłem? Tak to Bóg karze występnych! Och! cóż jabym dał, żebym mógł szczerze odpokutować za swoje zbrodnie i wejść znowuż pomiędzy poczciwych ludzi?» Ojciec Maksym wzruszony pobożnym głosem i skruchą Filipowa, posadził go obok siebie i dawał mu moralne nauki. «Tak, Ojcze Maksymie! piszczał Filipów, Bóg jest miłosierny, on mi przebaczy. Jedna tylko, jedna rzecz mnie gubi, bo ona to właśnie zaspokajając chciwość wrodzoną ludziom, pobudza we mnie różne inne, złe namiętności.» «Cóż to takiego przeszkadza ci do zupełnej poprawy?» «Och! Ojcze Maksymie, to ta nieszczęśliwa wiadomość sposobu, przez który podwajają się pieniądze jakie posiadamy.)) «Jakiż to jest sposób?» mówił Maksym coraz ciekawszy. «Djabelski ojcze Maksymie, djabelski, strach powiedzieć, ale cóż kiedy skuteczność jego zawsze mnie pociąga!)) «Opowiedz mi go, ten sposób?» Tu Filipów opowiedział ów sposób podwajania pieniędzy, a umiał tak opowiedzieć, że popa zupełnie przekonał i pop zapragnął go do-świadzyć. uOch Ojcze Maksymie, jest to rzecz niebezpieczna, 8 * trzeba się bowiem wprzódy wyrzec na całą noc Boga i oddać się pod opiekę djabła. Pieniądze które chcemy podwoić, trzeba włożyć pod poduszkę razem z zaklęciem, które mam przy sobie napisane. Na łóżku nieruszając się, trzeba przez całą noc 6pokojnie przeleżeć, a nazajutrz rano, zajrzeć pod poduszkę, gdzie niezawodnie będzie podwojona suma pieniędzy.)) Ojciec Maksym poddał próbie 10 rubli i nazajutrz miał pod poduszką 20 rubli. Filipowa polubił i zaprzyjaźnił się z nim. 0 moralności, o poprawie nigdy już z nim nie gadał, tylko o bogactwie, podwajaniu pieniędzy, a potem o poczciwem życiu wśród dostatków z nim gwarzył. Kilka razy podwajali małe sumy, aż wreszcie pop gnany chciwością, chciał odrazu wszystkie pieniądze, jakie miał w domu podwoić, a miał ich przeszło 200 rubli. Odbywszy więc wszystkie czarodziejskie formy potrzebne do takiego aktu, pop wsunął 200 rubli pod poduszkę i położył się w łóżku. Filipów wsunął pod poduszkę pisane zaklęcie i wyszedł. Nazajutrz długo nie było Filipowa; napróżno pop w łóżku niecierpliwił się, aż nareszcie, nie mogąc już dłużej w łóżku leżeć, wstał, zajrzał pod poduszkę i ani grosza nie znalazł. Filipów wsuwając zaklęcie, wszystko mu zabrał i już się więcej w domu popa nie pokazał. Maksym zaskarżył Filipowa, ale ten z gru-biaństwem odpowiedział, iż pop głównie jest wszystkiemu winien, bo zbyt wcześnie wstał i nie czekał na jego przyjście, więc też djabli wszystko zabrali, a w końcu groził, że jeżeli pop nie zaprzestanie dochodzić tej sprawy, opowie jak się wyrzekał Boga, polecał djabłu, wzywał go i robił uczestnikiem swoich czarnoksięzkich sztuk, i t. p. Pop wiedział, że jeżeli wiadomość o tej sprawie dojdzie do uszu Archireja, niezawodnie pozbawiony zostanie miejsca. Dla tego też za radą czynowników zamknął dochodzenie kradzieży i nie prześladował oszusta. Wypadek ten, w którym, pop zrobił się ofiarą własnej chciwości i łatwowierności, tylko małą oświatą tutejszego duchowieństwa wytłómaczyć się daje. Filipów kupił sobie domek w Akatui i ożenił się. Raz, przed imieninami swojej żony, przyszedł do dozorcy kopalni (Nadzira-tiel) i kłaniając się mu niziutko, prosił do siebie na uroczystość imienin. «Niech pan zaszczyci domek mój swoją obe cnością, mówił, za najszczęśliwszego będę się uważał, jeżeli pan nie pogardzisz moim ubogim domkiem.» Tak samo zaprosił sodzierżatiela i smotritiela akatujskiego. Wszyscy trzej lubili wypić, a wiedząc, że na imieniach będą wódką częstować, poszli do Filipowa. Filip udawał bardzo uradowanego z ich przybycia i był bardzo gościnnym. Częstował, poił, goście się też prędko popili i padli bez zmysłów na podłogę. Wówczas Filipów pogruchotał swoje garnki, potłukł filiżanki i szyby, podarł na pijanych surduty, popod-bijał im oczy, obrał z pieniędzy, i nazajutrz rano, gdy goście leżeli jeszcze u niego na podłodze, poszedł do Rządcy kopalni i wołał nabożnym głosem: «Panie! przychodzę Cię prosić 0 obronę i łaskę. Nadziratiel, Sodierżatiel i Smotritiel przyszli do mnie wczoraj pijani i zrobili awanturę: pobili się i wszystko co mój ubogi domek posiadał, stołki, szyby, lustra potłukli. Jeżeli pan nie raczysz wejrzeć w moją krzywdę, zostanę zupełnie zrujnowanym.)) Rządca posłał po swoich podwładnych i przyprowadzili ich do niego w opłakanym stanie z podbitemi oczami, opuchłemi policzkami i w po-dartem ubraniu. Stan w jakim się znajdowali, przekonał rządcę, iż Filipów mówił prawdę; gdy się więc wytrzeźwili kazał ich ochłostać i zapłacić straty, jakie przez nich Filipów poniósł. Urzędnicy ci byli w randze podoficerów; nic nie pamiętali, co się z nimi robiło na imieniach, a bojąc się, żeby ich Filipów nie zaskarżył przed samym Naczelnikiem, zapłacili mu wysoką sumę, na którą ocenił straty przez nich mu poczynione.
Filipów kilka razy, za zbrodnie i morderstwa był do ściany przykowany i uwalniany. Ostatnia razą, siedząc przy swojej ścianie, był obecny rozmowie swoich kolegów o żonie Filipowa, do której, śmiejąc się z męża utrzymywali, że się zaleca młody człowiek niedawno z turmy wypuszczony. Obudziła się zazdrość w Filipowie i wezwał żonę, żeby go odwiedziła. Lecz aresztanci ostrzegli ją o gniewie męża, i żona do niego nie przyszła. Wówczas Filipów udał chorego 1 przez posłów prosił żonę, żeby go przed śmiercią choć raz jeszcze odwiedziła, że niczego więcej nie pragnie, tylko jeszcze raz, chociażby przez kratę, ją zobaczyć i prosić o przebaczenie za wszystko złe, które jej wyrządził. Napiekłszy kołaczów przyszła żona do więzienia i stojąc za kratą rozmawiała z mężem. Filipów płakał, przepraszał, żegnał się z nią niby przed śmiercią, a gdy zbliżyła się dla podania mu przez kratę kołaczów, porwał ją za szyję, wciągnął na okno i trzymając w powietrzu, za gardło dusił ją mocno. Byłby niezawodnie zadusił kobietę, gdyby aresztanci w pomoc jej nie przybiegli.
Filipów siedział przykuty do ściany obok strasznego mordercy bez nóg, które stracił w puszczy, podczas wielkich mrozów, uciekłszy z więzienia. Obaj zbrodniarze, jako są-siedzi łaiicuchowi byli z sobą w najbliższych stosunkach, a dla rozrywki grywali w karty. Pewnego razu przy grze pokłócili się a potem pobili. Kaleka schwycił Filipowa za gardło i dusząc go, kilka razy uderzył głową kolegi o sztabę żelazną. Mózg trysnął i Filipów żyć przestał. Taki był koniec zbrodniarza nabożnisia.
Z licznego szeregu zbrodniarzy łańcuchowych, opisaliśmy tylko jednego, a to dla tego, że łączył on w sobie wszelkie niegodziwości z pozorną łagodnością i dobrocią, drapieżną naturę ze słodką wymową, a złodziejstwo z pobożną miną; i połączenie takie, wyróżniało go ohydnie od innych tam będących zbrodniarzy. Nie jeden z tych zbrodniarzy poprawia się i staje się porządnym człowiekiem. Gorkin, głośny w całej Dauryi złodziej, zręczny i bardzo niebezpieczny łotr, po wielu latach włóczęgi i nąjniegodziwszego życia, uwolniony z katorgi, poprawił się i w Wierchnoudińskim powiecie ma dzisiaj gospodarstwo i należy do lepszych i rzetelniejszych gospodarzy. Wypadki poprawy, chociaż są bardzo rzadkie, przekonywają, iż złe w człowieku nie jest tak głębokie, ażeby go nie można wykorzenić, że nigdy nie trzeba powątpiewać w możliwość poprawienia się. Wzgląd ten, wszyscy prawodawcy kryminalni powinni zachować w swoich kodeksach karnych, a społeczeństwo raczej o poprawę, niż o karę zbrodniarza starać się powinno.
Między różnorodnemi zbrc dniarzami, znajduje się w Akatui do ściany przykuty Maśleników, ofiara swoich religijnych przekonań. Maśleników jest starowierca, posłany był do kopalni, za propagowanie swojej wiary. W kopalni nie przestał szerzyć swoich przekonań i zyskiwał dużo prozeli-tów, za co przykuty został do ściany, przy której jeszcze, ma sposobność powstawać na oficyalną religję. Przed sądem Maśleników z godnością znajdował się i cały protokół napełnił opowiadaniami pełnemi nienawiści dla antychrysta cara. Maśleników jest chłopem ze wsi, odznacza się wymową. Rząd starowierców za wiarę zesłanych traktuje jednakowo ze złodziejami i mordercami.
Prócz propagandy starowierców, która dzisiaj bardzo — osłabła, przez jakiś czas propaganda Duchoborców bardzo — czynną była w Dauryi. Duchoborcy inaczej pojmują Ducha Ś. jak prawosławni. Przy modlitwach na znak braterskiej miłości wzajemnie się całują. W życiu braterstwo okazuje się prędką, wzajemną pomocą i wsparciem, miłosierdziem i prawie komunizmem, który tylko w stosunkach pieniężnych między sobą zachowują. Kilkunastu Duchoborców, przysłanych do kopalni za wyznawanie swojej wiary, najprzód pomiędzy deportowanymi, a potem pomiędzy włościanami i kupcami rozszerzyli swoje zasady. Gromadka ich rosła tutaj i niewiadomo jak daleko zaszłaby propaganda, gdyby jej rząd moskiewski, żelazną ręką w zarodku nie przydusił. Główni propagatorowie duchoborstwa: Gabarów, Kudrawcew, Aleksiejew, wszyscy trzej włościanie, wraz z innymi oddani byli pod sąd i okrutnie ukarani kijami. We wsi Czałbuczy nad Argunią wielu było prześladowanych włościan za ducho-borstwo. Najbogatszych: Mieżyginów i kilka jeszcze rodzin, wypędzili do Turuchańska, położonego pod 65 stóp północnej szerokości nad Jenisejem, jako głównego miejsca zsyłki, dla ludzi za wiarę prześladowanych. W Lunczakowie nad Szyłką, kilku duchoborców knutami ukarali za pokaleczenie obrazu Matki Boskiej i wydłubanie jej oczów. Prześladowanie to, położyło koniec propagandzie duchoborskiej, i ograniczyło tę sektę w Dauryi do niewielkiej liczby rozrzuconych po wsiach i kopalniach.
Kopalnia Akatujska*) dawniej zatrudniała wiele rąk, dzi * ) Kopalnie Akatujskie znajdują sif w dystancyi Gazimursko-Woskresieu siaj eksploatacya w niej zmniejszyła się. Srebrne jej pokłady oblane potem męczenników i zbrodniarzy, zamknęły w sobie skiej, w której są następujące rudniki. 1) Czistiakowski priisk, w pudzie Tudy z tej kopalni bywa srebra 2.53Vo zołotników, ołowiu 5,?2% funtów. 2) Panowski priisk; w pudzie rudy % zołotników srebra, ołowiu 12 funtów (1S36. roku). 3) Gazimuro-Bazanowski priisk; w pudzie rudy 2, 343/8 zołotni-kow srebra, 4, f33/4 funtów ołowiu. 4) Andrzeja-Stratiłowska szachta; w pudzie rudy, srebra 2, 195/8 zołotników, ołowiu 8,,0 funtów. 5) Andriejewska szachta; w pudzie rudy srebra l, 23/s zołotników, ołowiu 3, 347/6. 6) Trifanowski szurf; w pudzie rudy 1, I0V4 zołotników srebra, ołowiu 2 funty. 7) Aleksandrowski priisk; w pudzie rudy srebra 1 zołotnik, ołowiu 2 funty. 8) Kałapowski priisk; w pudzie rudy srebra l*/a zołotników, ołowiu 7 funtów. 9) Priisk Sztejgera Merkuriewa; w pudzie rudy srebra 3, 6>, — y4 zoł., ołowiu 63/5 funtów. 10) Grigoriewski priisk; w pudzie rudy srebra 1, I8V2 zołotników, ołowiu 31572 funtów. 11) Spaski priisk w pudzie rudy srebra l,,, )/4 zołotników, 4, n31/8 ołowiu funtów. 12) Jakowlewski priisk w pudzie rudy srebra 1 zołotnik, ołowiu 2 funtów. 13) Konstantynowski priisk w pudzie rudy srebra l,.293/8 zołotników, ołowiu 34..Y» funtów. 14) Priisk odkryty w 1832. roku w pudzie rudy srebra 3, t, V, zołotników, ołowiu 6 funtów. 15) Triszczewo Koperski w pudzie rudy srebr.a 1 zołotnik, ołowiu 2 funty. 16) Mikołajewski w pudzie rudy srebra
I.tj1/,. ołowiu 8, to’/4 funtów. 17) Kożewnikowski w pudzie rudy srebra 2, f.oys zołotników, ołowiu 5 funtów7. 1S) Pierwszy Akatujski rudnik odkryty w 1815. roku. W epoce od 1830. do 1852. roku włącznie wydobyto z niego rudy 2, 108, 555 pudów. W tej masie srebra było 598 pudów, 30 funtów, 2, 42 zołotników, ołowiu zaś było 14, 70S pudów 19 funtów. — Wypada na pud rudy srebra l’/3 zołotników, ołowiu 3 funtów. 19) Drugi Akatujski rudnik; w tej samej epoce wydobyto z niego rudy pudów 528, 737 w której to masie było srebra 186 pudów 23 funtów, 60’/2 zołotników, a 3993 pudów ołowiu i 12*/o funtów: na pud rudy srebra wypada l^/s zołotników, 50‘/2 funtów ołowiu. Rudnik ten odkryty został w 1324. roku. We wszystkich tych kopalniach razem wziętych, od 1830. do 1852. roku wydobyto rudy 2, 834, 889 pudów, w tej liczbie metalu było 899 pudów 2 funty 933/4 zołotników srebra i 42, 916 pudów, 97/g funtów ołowiu. Prócz wyżej wymienionych kopalni w Gazimursko Woskresieńskiej dystancyi, znajdują się jeszcze następne: 20) Szurf 39 sążni odległy od Akatujskiego rudnika. 21) Korniłowski priisk. 22) Priisk odkryty w 1817 roku o 2 wiorsty od Gazimuro-Bazanowskiego rudnika. 23) Priisk robotnika Kuramszina. 24) Szurf ha górze Osinówce. 25) Nowo Bazanowski priisk. 26) Gazimuro-Woskresieński rudnik odkryty w 1793. roku. 27) Triisk w Bogdarynie. 28) Priisk na górze Gazimuro-Woskresieńskiej. 29) Priisk o wiorstę odległy od kopalni Gazimuro-Bazanowskiej. 30) Maszukowski priisk w Bogdarynie. 31) Priisk odległy o 130 sążni od Gazimuro Bazanowskiej kopalni. 32) Piąty priisk na górze Gazimuro-Woskresieńskiej. 33) Priisk sztygara Merkuriewa. 34) Bazanowski. 35) Bochtiński. 36) Kułakowskiego priisk. 37) Czwarty na górze Gazimuro-Woskresieńskiej. 3S) Katajewska szachta. 39) Merkuriewa w górze Suchego Logu. 40) Siódmy na górze Gazimuro — Woskresieńskioj. 41) Maszukowski północno zachodni. 42) Kuła-kowo-Bykowski. 43) Odległy o 2% wiorsty od Gazimuro-Bozanowskiego. 44; Dwa priiski na górze Gazimuro — Woskresieńskiej. 45) Marksztygara Koźmina. 46) 1’riisk przy szurfie odległym 160 sążni od Kalapowskich robót. wiele pamiątek z niedawnej epoki. My przejdźmy do’pamiątek z dawniejszych czasów. 47) W Suchym Logu. 48) Priisk odkryty 1810. roku w Suchym Logu. 49) Szurf odległy o 370 sążni od Gazimuro-Bazanowskiego. 50) Grigoriewski Nr. 2 priisk. 51) Wozdwiżeńska szachta.
W sąsiedztwie Gazimuro — Woskresieńskiej dystancyi, znajduje się dystan-cya Ałgaczyńska, zawierająca najlepsze i najbogatsze rudy ołowiano srebrne. W niej znajdują się następujące kopalnie: 1) Sucfcarewski priisk w pudzie rudy, bywa srebra 2, 76y2 zołotników, 6.co funtów ołowiu. 2) i 3) Szubińskie priiski w pudzie rudy bywa srebra 4, 42 zołotników, S5/8 funtów ołowiu. 4) Ałgaczyński rudnik odkryty 1815. roku, z początku był nazywany kopalnią trzecią Domaszewskiego (syn polskiego wygnańca); w nim od roku 1830 do 1852, wydobyto rudy 769, 274 pudów: w której było srebra 753 pudów, 19 funtów, 603/a zołotników, ołowiu zaś 145, 649 pudów 372 funtów. W roku 1842 trafiono na żyłę, która w pudzie rudy zawierała srebra 10.313/8 zołotników i 17, ]7% funtów ołowiu. 5) Aleksandro — Czistiakowski rudnik; w pudzie rudy srebra 3, 245/8 zołotników; 6, G15/8 funtów ołowiu. 6) Partiejski priisk, w pudzie rudy srebra 1, 73V4 zołotników, 4, T3I/2 funtów ołowiu. 7) Ignatowski Nr. 1 priisk; w pudzie rudy srebra 1.8, 5/B zołotników, 4, 20’/2 funtów ołowiu. 8) Priisk w dolinie Ałgaczyńskiej; w pudzie rudy srebra 1 zołotnik, 2, 255/8 funtów ołowiu. 9) Nowy priisk, w pudzie rudy srebra,,, 43/4 zołotników, ołowiu 5, 4BV2 funtów. 10) Nowo Ignatowski; w pudzie rudy srebra l„4’/4 zołotników, 2, c71/8 funtów ołowiu. 11) Tursukajski; w pudzie rudy srebra 2% zołotników, ’MbYs funtów ołowiu. 12) Tukszikindiński Nr. 3 priisk; w pudzie rudy srebra 2 zołotników, ołowiu 6 funtów. 13) Iguatowsko-Gazimurski; w pudzie rudy srebra 2 zołotników, ołowiu 6 funtów. 14) Ignatowski Nr. 5; w pudzie rudy srebra 1, 25 zołotników, 242V2 funtów ołowiu. We wszystkich wyżej Ałgaczyń-skiego okręgu wymienionych kopalniach od roku 1830 do 1852. włącznie wydobyto rudy 909, 308 pudów; w niej było srebra 804 pudów 12 funtów, 20 zołotników, ołowiu 156, 568 pudów, 34 funtów. W tym okręgu są jeszcze następujące kopalnie: 15) Domaszewski Nr. 1 priisk. 16) Domaszewskiego w Hurban Sziwinie. 17) Szurf górnika Domaszewskiego. 18) Priisk Nr. 1 Domaszewskiego od Szubińskiego lVa wiorsty odległy. 19) Domaszewskiego Nr. 2. 20) Siergiejewski. 21) Tuthałtujski. 22) Ignatowski Nr. 2. 23) Czistiakowski w Hurban Sziwinie priisk. 24) Byrkiński. 25) Czistiakowski naprzeciw wsi Ałgaczy. 26) Mysz-kiński. 27) Ignatowski Mankeczerski priisk. 28) Krestiański i inne pomniejsze kopalnie.
Pamiątki z dawnych czasów w Dauryi. — Miejsce urodzenia Czingishana. — Jego historya. — Pałace i grób Czingishana. — Pieczara Mangutska. — Z podróży Piana de Carpino i Benedykta. — Zmienność losów historycznych. — Wał dauryjski i Dziewicze uroczyska. — Podanie o górze Nerczyńskiej. — Poselstwo Iwana Groźnego do Chin. — Stosunki z Altyn Hanem i poddanie się jego Moskwie. — Dalsze poselstwa do Chin. — Wyprawa Pojakrowa na Amur. — Pierwsza i druga wyprawa Chabarowa. — Ludy nad Amurem. — Wyprawy Stepanowa. — Bekietów i Paszków. — Zabór Zubajkałskiego kraju. — Upadek Stepanowa. — Polak Czernigowski opanowywa dla cara Amur. — Powiększanie się ludności moskiewskiej nad Amurem. — Poselstwo Spafarego. — Oblężenie Ałbazina i kapitu-lacya. — Upadek Moskwy nad Amurem. — Odbudowanie Ałbazina i powtórne oblężenie. — Tołbuzin. — Bejton. — Traktat Nerczyiiski. — Nowy upadek Moskwy nad Amurem. — Historya stosunków z Chinami aż do 1850. roku. — Ekspedycye Amurskie Murawiewa i zagarnięcie przez Moskwę nowych krain.
Od wspomnień Akatui i wiadomości o kopalniach, przejdźmy do pamiątek historycznych, jakie podróżny, rozsypane po różnych miejscowościach Dauryi napotyka.
Daurya jest krajem rodzinnym Temudżyna, najstraszniejszego zdobywcy, znanego pod imieniem Czingishana. Historycy utrzymują, iż on z ojca Jem-kana tajszy mongolskiego, urodził się nad rzeką Onon i ztąd podniósł burzę, która pół świata napełniła pożogą, oblała krwią rzezi i łupieztwa. I rzeczywiście, Czingishan w Dauryi urodził się, z północnego plemienia Mongołów: Buriatów. Nad Ononem o siedem wiorst od Eka Arała (Wielka Wyspa), a o trzy od kozackiego posterunku granicznego Soczujewskiego, znajduje się miejscowość Delium-Bołdok (pagórek Selezienka). Tutaj powiada historyk Abułgazi, w drugiej połowie XII. wieku, obozował Bogadur (bohatyr, wojownik) Jem-kan, taj sza mongolski i tu urodził, się mu syn Temudżyn, późniejszy, Czingiskan. Jureński tutejszy botanik miejscowość te zwiedzał; uczony zaś Mongoł Banzarów stanowczo twierdzi i utrzymuje, oparty na wskazówkach historycznych, iż w tej, a nie w innej miejscowości ujrzał dzienne światło twórca mongolskiego państwa. Temudżyn po śmierci Jem — kana opuścił rodzinne strony, odepchnięty od władzy przez hordę, nad którą miał panować i uciekł do Ung-kana władcy Keraitów i ożenił się z córką jego Ujsuluginą. Następnie wrogów swoich Czennika i San-kuna pobił, mając lat czterdzieści (1193. roku). Po otrzy-manem zwycięztwie, siedemdziesięciu jeńców ugotował w kotłach. Od tego dzikiego postępku i od zwycięztw nad swoim narodem, który zrobił ślepem narzędziem swojej woli, Temudżyn rozpoczął karierę historyczną, owe ogromne podboje i napady gwałtowne, niszczące jak szarańcza. W roku 1202 Temudżyn powstał przeciw Ungkanowi, który go wsparł i przytulił w nieszczęściu. Roku 1206 zebrał wszystkie hordy mongolskie na brzegach górnego Ononu, przy stolicy swojej Karakorum. Tam Chodża, zapewne to samo, co szaman, nazywający się Bud Tangry, szanowany wielce przez lud, ogłosił mu, iż Bóg przeznaczył Temudżyna do wykonania wielkich rzeczy na świecie, i że Bóg chce ażeby Temudżyn podbił cały świat i był jego hanem, to jest Czingishanem. Do ożywienia tych dzikich, leniwych i koczujących hord, trzeba było głosu Boga samego, trzeba było przez proroctwo wzbudzić w nich siły i wiarę, iż Bóg spojrzał na nich, wybrał i przeznaczył do ponawania nad światem. Tak zrobił i Mojżesz z Żydami, przepowiadając im moralne j>anowranie nad światem, tak wszyscy wielcy w starożytności założyciele państw postępowali, tak samo zrobił i Temudżyn. Odtąd występuje on jako od Boga naznaczony, jako istota wyższa natchniona i przez Boga prowadzona. Zaj>aliwszy dusze dzikich ludów, zamieszkujących Dauryę i wysokie, puste i smutne stepy środkowej Azyi, Temudżyn ruszył na podbój ziemi i jak nawałnica spadł 1215. roku na Pekin, wyrzucił z tronu niebieskiego państwa dynastyę Niuczów i W’ysoko posunione w kulturze materyalnej Chiny zawojował. W trzy lata potem zdobył wielkie i potężne Chuaresmszach, zajmujące przestrzenie dzisiejszego Turkestanu, Zachodnich Cliin, aż do gór Himalajskich. Mahmud władca Chuaresmszachu upadł wraz z swojem państwem. Powodem do tego podboju, była rzeź kupców mongolskich w Otrar. Krwawo zemścił się Czingishan: spalił Buharę, zniszczył jej bibliotekę; w Sa-markandzie szczycącej się wynalezieniem papieru wymordował 30, 000 ludzi a 30, 000 zabrał do niewoli i zapędził na stepy Mongolii; miasta Balk i Nisapur zrabował i zniszczył, a będąc już panem Azyi od Kaspijskiego do Żółtego morza, od gór Himalajskich do Oceanu Lodowatego, umarł w 73 roku życia w 1*227. roku. Następcy jego podbili Moskwę, Węgry, stali się panami Indyi, trwogą Polski i Europy!
Pomijam ich dalszą historyę, a szukam śladów Temudżyna w Dauryi. Zgromadziły się prawie wszystkie w systemie rzeki Onon. W okolicach Akszy, stanicy i posterunku moskiewskim nad Ononem, znajdują się zwaliska, które nazywa lud siedzibą Czingishana: może to dawne Karokorum i pieczary*) w których znajdują się różne napisy. Samotny kurhan * ) W pieczarze Mangutskiej, na granicie są różne napisy, które Jureński skopiował. Z jego opisu przytaczam natępne szczegóły. Przy Wierchnio 01-chuńskim posterunku kozackim rzeka Onon wchodzi z Mongolii w granice dzisiejszej Syberyi. O 35 wiorst w dół od tego miejsca, niedaleko Mangut-skiego karaułu, wpada do Ononu rzeczka Maugut, nad którą znajduje się wysoka skała tegoż nazwiska. Na północnym stoku skały, niedochodząc do pieczary, leży gładki granitowy kamień, a na nim czarną, farbę, napisane jakieś wyrazy. Na drugim kamieniu także przed pieczarą, napisany jest jeden wiersz literami Lancza, to jest staro-sanskryckiemi, których używają buddaiści w swojem piśmie świętem. Wyżej znajduje się pieczara, do której jest trudny przystęp. Ma ona długości 24 stopy, szerokości 14, a wysokości 5 arszynów. W kącie pieczary w roku 1853 pan Jureński widział na kijach zawieszone kawałki jedwabnej materyi, a na nich wyobrażone trzy burłackie bóstwa i alegoryczne figury z tekstem tybetskim. Pan Jureński słusznie się domyśla, że wizerunki bóstw nie od wielu lat muszą, znajdować się w pieczarze. Pieczara Mangutska nazywana jest przez tubylców Nuketuja. Archimandryta Awwakum, orientalista, napisy skopiowane przez Jureńskiego tak tłumaczy: 1) Trzy wyrazy w górze napisane ujgurskiemi literami:
Uber tan war u nu i U b e r t a w ar u s u, są to wyrazy mongolskie, a znaczą one: « Właściwe bogactwo jest woda. » 2) Drugi wiersz horyzontalnie napisany po sanskrycku, zawiera modlitwę do świętego Buddaistów Bodisatwia. «Om ma ni bad me liun!» co znaczy «0 Mami Badma, przebacz.» w tamtej okolicy w dolinie Kirikie, ma być mogiłą Czin-gishana. Nad rzeczką Urulenguj wpadającą do Kondui, która nie do Ononu lecz do Arguni płynie przez stepy, znajdują się także rozwalmy, będące dzisiaj nieforemną kupą gruzów. Cegłę z ruin mieszkańcy Kondui zabierali i wystawili z niej cerkiew we wsi. Na kamieniach i cegłach były wyrobione różne figury i wyrzezane napisy. Niektóre cegły oblane są polewą. Piasek te drobne szczątki pałacu także Czingishanowego coraz bardziej zasypuje. Kamień z napisem z tych ruin posłano do Petersburga. Niedawno robiono znowuż poszukiwania i wynaleziono w gruzach srebrną tablicę z mongolskim napisem. Kamień o którym wspominałem jest granitowy, napis wyczytał Schmidt w 1833. roku: opiewa zwycięztwa Czingishana 1219. roku nad Kluczkanem.
Podróż dwóch Polaków: Jana de Pla-no Carpino i Benedykta, franciszkańskich mnichów, wysłanych w poselstwie do liana mongolskiego w roku 1246 przez papieża Innocentego IV. wyraźnie wskazuje kraj Zabajkalski, a mianowicie stepy u źródeł Ononu, za punkt centralny życia mongolskiego, za ognisko, z którego rozpostarł się ogromny pożar, przygaszony cokolwiek przez Polaków na Dobrem polu pod Li-gnicą. Ciekawe są w ich opisie wiadomości o ceremoniach wyboru hana Gażuka na państwo mongolskie, ciekawe wiadomości o tych hordach, przepychu i bogactwie cesarza, o poselstwach, od rozmaitych narodów i śmierci Jarosława 3) Pod temi dziewięć wierszy wertykalnie napisano literami tangutskiemi, cokolwiek podobnemi do tybetskich; w nich tłumacz poznał dwa wyrazy mongolskie nuteck (mieszkanie, rodzina) i sara-in (księżyca) jest to przypadek drugi, wyrazu księżyc. 4) Dziesiąty wertykalny wiersz zawiera trzy indyjskie wyrazy: Om-a-hun. 5) Pod tym wreszcie napisem są cztery chińskie litery, których, jak się domys;la Awwakum, uczył się pisać pustelnik w pieczarze inieszkąjący. Z napisów tych wnioskować można, że rzeczywiście, mangutska pieczara była mieszkaniem buddajskiego pustelnika, a z wizerunków bóstw w niej umieszczonych widać, że mieszkanie jego dotąd jest szanowane przez lud i uważane za miejsce święte. Rzeczka Mangut, która tu wpada do Ononu, źródło ma w górach Mały Gentej, płynie z południa na północ, długości ma wierst 20. Dolina jej w starożytności była zaludnioną, czego dowodzą liczne mogiły i stare narzędzia, sprzęty, w niej znajdowane. W okolicy mieszkają gantiinu-rowscy Tunguzi Pocogojskiegć rodu Hemnigauy. Kraina przez którą płynie Mangut jest górzysta i wspaniałej piękności. księcia moskiewskiego, który bijąc czołem przed hanem, umarł na jego dworze z trucizny, jak również i o owem pałacu nad Bajkałem, należącym do jednej z żon hana i o owem zniszczeniu, na które zacząwszy od Dniepru patrzeli aż do Ononu, a malują go jako nader straszne i smutne. Gonitwy które w XIII. wieku widzieli na stepach przy obiorze nana i dzisiaj jeszcze są w zwyczaju mongolskim, sposób podróżowania przez tyle wieków niezmienił się, pokarmy pod namiotami Buriatów, jadaliśmy takie same jak oni 600 lat temu pod temże niebem.
Ojczyzna Czingishana, kraj w którym się zrodziła jego potęga, jest dzisiaj miejscem deportac-yi; a naród który on na łupy prowadził, znikc-zemniały i ciemny jak przed wiekami, służy jako wierny niewolnik tym nad którymi panował, to jest Moskwie i Chinom, państwom, któremi niegdyś trząsł w swojej dumie, a monarchów ich zmuszał do pielgrzymowania w dalekie strony, na stepowy dwór swój, gdzie aibo marnie ginęli, albo usta swoje plamili kurzawą wzniesioną, przez pana Mongołów. Dziwne są losy narodów i niezbadane drogi, któremi ręka historycznego przeznaczenia ich prowadzi! Lud, co podbił i zniszczył pół świata, potomkowie Czingishana, przeszli pod obcą władzę prawie bez boju, i trwają pod nią bez niechęci, spokojni i potulni, a tylko z chciwości, przebiegłości i c-hytrości wyglądającej im z oczu, podróżny poznaje, iż są potomkami wielkich zwycięzców i rabusiów. Gniazdo Czingishana, z którego urodziła się niewola, panująca dzisiaj w systemie moskiewsko-mongolskiem nad połową Azyi i Europy, dostarcza skarbów temu ludowi, który niegdyś najwięcej obdzierali. Ziemia przez Polaków w XIII. wieku, pierwszy raz opisana, służy dla ich potomków w XIX. wieku, za okolice wygnania.
W południowej stronie Dauryi, ciągnie się od północnego wschodu starożytny wał, który około stanicy Curuchajtuj przechodzi przez Arguń i bierze kierunek południowo zachodni w długiej linii nad rzeką Gan usypanej, aż wreszcie ginie gdzieś w stepach Mongolii. Pod wałem, na całej linii jego rozciągłości, znajduje się rów, z którego ziemię na wał wybierano, na wale zaś samym znajdują się kilkadziesiąt sążni odlegle jedno od drugiego oszańcowania czworoboczne, podobne do posad zamczyskami u nas zwanych; każde takie oszańcowanie, mogło kilkadziesiąt ludzi pomieścić. Dzisiaj chociaż czas i ludzie wał ten zniszczyli, znacznie się jeszcze podnosi nad ziemię. Do czego on służył? trudno odgadnąć. Można jednak prawdopodobnie domyślać się, iż był starą granicą mongolskiego państwa, bo wTszakże stary jest zwyczaj, dla bezpieczeństwa państwa, opasywania granic jego wałami. Chińczycy jako lud zamożny i ukulturowany, na granicach swoich nie wały lecz mury powznosili. Rzymianie granice swoje wałami opasywali, jak to świadczy wał Trajana i inne; i wał więc, który z Dauryi przechodzi w mongolskie stepy, mógł być wałem granicznym. Tunguzi i Mongołowie opowiadają o tym wale fantastyczne podanie. Przed wiekami, władca Mongolii chciał się żenić z córką hana, mieszkającego w dalekiej.ziemi. Hanówna była piękną dziewicą, słońca się bała, ażeby jej lica nie oszpeciło i dla tego nigdy swojej twarzy dniem nie pokazywała, a skrzętnie kryjąc się przed słonecznem światłem była pewną, że umrze natychmiast skoro słońce zajrzy jej w oczy. Han mongolski ożenił się z tą cudowną dziewdcą, a chcąc żonę zachować sobie i ocalić ją od zguby, rozkazał zrobić od jej mieszkania do stolicy drogę podziemną. Ludy posłuszne jego woli spełniły rozkaz i tak powstał ten wał z ziemi, którą wyrzucono z podziemnego kanału, a którym han sprowadził żonę do swojej wspaniałej rezydencyi*).

  • ) Podanie, że wał ten był drogą narzeczonej hańskiej, przypomina podobne podania w innych krajach i liczne okopiska i uroczyska rozrzucone po Azyi, Europie, szczególniej na polskiej ziemi. Zoryan Dołęga Chodakowski (Wiadomość Historyczna o Zamkach, Horodyszczkach i Okopiskach starożytnych na Litwie i Moskwie litewskiej przez Konstantego hr. Tyszkiewicza w Tece Wileńskiej. Zeszyt V roku 1858) wymienia wiele Dziewiczych Horo-dyszcz i gór Dziewiczych na ziemi moskiewskiej, w Polsce zaś mówi o następnych: Dziewicza Hora w Bobrujskim powiecie pod Luboniczami; w Du-bieńsltim powiecie w Smordwie takaż; Dziewicze pole na Kujawach w Prze-deckirn powiecie Błędowskiej parafii. Konstantyn hr. Tyszkiewicz dopełnia te liczby następnemi: Dziewicza góra nad Dnieprem między Kijowem a Rżyszcze-wein pod miasteczkiem Trypol; uroczysko zwane Dziewicze pole, a na niern kurhan Dziewiczy w Kosinie w Borysowskim powiecie; Panieńska góra około Rudnik pod Wilnem; uroczysko Panieńska góra inaczej Ihryczczem zwane w bliskości Łohojska w Borysowskim powiecie i inne. Domyślać się należy, \Y różnych punktach Dauryi, szczególniej zaś w północnym jej krańcu nad Szyłką,, Ononem i Nerczą znajdują się na górach i równinach starożytne grobowce, budowane z kamienia, jakby izby bez pułapu. Na powierzchni podłoga równo brukowana, obłożona jest w czworobok kamieniami, jeden na drugim niby płot układanemi. Pod taką podłogą spoczywają kości niewiadomo do jakiego ludu i czasu należące. Hilary Weber rozebrał podłogę jednego grobowca i wydobył z pod niej szkielet człowieka, złożony w grobie w postawie siedzącej. Nic więcej prócz szkieletu w grobie nie znalazł. Tutejsi mieszkańcy, szczególniej Buriaci, niepozwalają poruszać starych grobów, a lekarze i naturaliści, którzy czaszki Buriatów przesłali do zbiorów kraniologicznych w Europie, mieli wiele kłopotu, zanim je otrzymali. Ciekawem byłoby dokładne zbadanie tych nieznanych grobowisk, których najwięcej jest o 10 wiorst od Nerczyńska, po prawej stronie rzeki Nerczy w dolinie Ust’-gożełga, o pięć wiorst dalej po lewrej stronie Nerczy na Szamańskiem błoniu i jeszcze dalej na błoniu Duwannem. W braku wszelkich wiadomości o tem, jakiego ludu są te grobowce pamiątką, podajemy swój domysł do zbadania, a potem do odrzucenia go lub przyjęcia tutejszym archeologom. Że te groby nie są mongolskie ani tunguzkie, utwierdza nas ta okoliczność, iż ani pierwsi, ani iż uroczyska Dziewicze były miejscem religijnych uroczystości i obrzędów dziewiczych; do każdego z nich zresztą jest jakaś legenda przywiązana o dziewicy, miłości, i t. p. «Że góry dziewicze nie tylko w dawnej Słowiańszczy-znie znajomemi były, pisze Konstantyn hr. Tyszkiewicz, lecz że i Tatarzy takowe nazwania, wespół z podaniami gminnemi u siebie mają, przekonywamy się ze spisu znakomitszych kurhanów w Moskwie, wydanych w dziele Keppena, w którem on tak pisze. «Carewo-Horodyszcze czyli Dziewiczy gród, tak nazywają Moskale nasyp dziesięć sążni wysoki, położony na południe od rzeki Irtysza (w Zachodniej Syberyi) pośród nizkich sianożęci. Nasyp ten znajomy jest Tatarom pod nazwiskiin Kysyn-Tura to jest Dziewiczego grodu. Według podania tamecznego ludu, nasyp ten, pomnik przeszłych i zapomnianych wieków, usypany był dziewiczemi rękami na monarszą rezy-dencyę. Jest i drugie na wschodnim brzegu Irtysza podobnego nazwania uroczysko, w odległości 2 wiorst od Iskiera, gdzie dzisiaj znajduje się wioska Przeobrażeńsk; w niem to ma byc pogrzebiona córka któregoś z lianów, porwana przez kochanka i razem z nim, przez sługi jej ojca zabita.» Ani jedno ze starożytnych usypisk, do których nazwa lub podanie «Dziewicze# jest przywiązane, nie może £ójść w porównanie, co do obszernośei z wałem dziewiczym w Dauryi.

drudzy, zmarłych w podobny sposób nigdy niechowali, bo, albo palili trupów na stosach, porzucali je w puszczy, albo wrzucali do wody, lub też wreszcie na powierzchni ziemi w drewnianych grobowcach składali. Dopiero najezdniczy porządek Moskali, zmusił Buriatów do grzebania trupów w ziemi. Chińczycy chowają trupów w mogiłach w postawie siedzącej, lecz oni tak są przywiązani do ojczystej ziemi, iż w obcej, trupów nawet nigdy nie zostawiają, i w naszych czasach jeżeli Chińczyk zemrze w Mongolii albo w Mandżuryi? krewni lub przyjaciele wiozą trupa do Chin i tam go chowają, nie mogą to więc być chińskie groby. Piano — Carpino i Benedykt w podróży swojej wspominają, (zobacz Historyę Literatury Polskiej M. Wiszniewskiego tom II), iż za Bajkałem, mieszkały ludy zwane Naimarami, że ludy te były pogańskie, a kraina ich górzysta i zimna; że narody Naimarów, nie trudniły się rolnictwem i prowadziły pod namiotami koczujące życie, jak i zdaje się południowi ich sąsiedzi Mongołowie; że wreszcie ci ostatni Naimarów zupełnie wytępili. Może więc-być, że groby te są jedyną pamiątką po Naimarach, o których tyle tylko wiemy, ile *nam o nich wyżej wymienieni podróżnicy napisali.
Do góry, która wznosi swój okrągły wierzchołek na prawym brzegu Nerczy, naprzeciwko miasta Nerczyńska, z epoki wojny Chin z Moskwą (XVII w.) przywiązane jest następne podanie. Tunguzi zostający pod władzą kniazia Gantimura, którzy się niedawno byli poddali Moskwie, zajmowali na tej górze stanowisko. Chińczycy zaś na lewym brzegu Nerczy, na błoniu stali obozem. Gantimur miał bardzo małe siły, a chcąc oszukać Chińczyków i przestraczyć ich pozorem wielkich wojsk, rozkazał niewiastom przebrać się po męzku i wziąść broń, krzaki ponarzucał kożuchami i płaszczami, i udał, że gotów jest na spotkanie. Chińczycy niewiele robili sobie z Gantimura, nie zaczepiali go jednak, gdyż w Nerczyńsku odbywały się podówczas konferencye z okolniczym Goło-winem, które zakończyły się traktatem i fortel Gantimura zrobiły niepotrzebnym.
Wzmianka o traktacie, prowadzi nas do historyi zaboru tych krain przez Moskwę. Wcześnie bardzo zwróciła ona swoją uwagę na Wschodnią Azyę i Chiny, i przez poselstwa Gillek, Opisanie. II. 9 kurjerów i szpiegów wysyłanych do Mongolii i Chin, starała się poznać te kraje, dawno już bardzo przedstawiające łatwą zdobycz dla przedsiębierczego i śmiałego wojownika. Jeszcze Iwan Groźny, twórca właściwy moskiewskiego państwa, sięgnął swoją żądzą zdobywczą w środek Azyi i w roku 1567, a więc przed zdobyciem Zachodniej Syberyi, wysłał atamanów Jana Piotrowa i Burnasza Jałyszewa do Mongolii, z inst.rukcyą zbadania i poznania ogromnych przestrzeni tego kraju i różnych ludów w nim koczujących. Poselstwo to zwędrowało całą Wschodnią Azyę: było za Bajkałem, nad morzem Ko-rejskiem, a przy pomocy Mongołów dotarło aż do Pekinu; po powrocie opisało Zachodnią czyli Czarną Mongolię i zakomunikowało Groźnemu wieści o Tybecie, Turkestanie, Bucharyi i Kaszkarze. Poselstwo to palcem Iwana wskazało potomkom carskim szerokie krainy do zdobycia w tej części świata, i odtąd widzimy Moskali coraz głębiej ku Oceanowi Wschodniemu posuwających się i pod swój wpływ i panowanie zagarniających ludy środkowej Azyi.
Od poselstwa Groźnego, przez lat wiele nie słychać o żadnym do Chin wysłańcu. Dopiero po zawojowaniu Zachodniej Syberyi roku 1608 wojewoda Tomski Bazyli Wołyński, razem z karawaną wysłał poselstwo złożone z trzech kozaków i tłumacza, pod przewodnictwem dwóch książąt Kirgizkich. Poselstwo to udawało się do mongolskiego Ałtyn-hana (złotego hana), lecz w drodze dowiedziawszy się, iż Złoty han został wyrzucony ze swoich koczowisk przez Kałmuków, wróciło napowrót do Tomska.*) Drugie poselstwo do Ałtyn liana, szczęśliwsze od pierwszego, przybyło 1616. roku do jego ułusu. Dobrze było przyjęte i przywiozło ztąd wiele wiadomości o Chinach i narodach środkowej Azyi, zachęcających do podboju.
Trzecie poselstwo do Ałtyn hana, wysłał 1G20. roku wojewoda Tobolski książę Kurakin. Składało się ono z dwóch kozaków Jana Petlina i Piatuńki Kisilowa. Ścisnęło ono * ) Zobacz artykuł: «0 pi er wy eh moskowskich putieszestwiach w TCitnje» W piśmie: „Jcżemiesiacznyja Soczinieiiia» z roku 1755 miesiąc Lipiec. Petersburg. węzły między Ałtyn hanem i Moskwą, i przyniosło nowe wiadomości o okolicach przez siebie zwiedzonych.
Także 1620. roku wysłano poselstwo w celu poznania drogi do Chin korytem rzeki Jeniseja i zawiązania stosunków z pogranicznymi książątkami. Andrzej Szarygin i Bazyli Tiumeniec*) zwiedzili okolice Górnego Jeniseja, a u księcia Walii wyjednali pozwolenie przejazdu moskiewskim kupcom przez jego państewko do Chin i przywieźli od niego list do swojego cara. Zadzierzgały się więc coraz bardziej stosunki Moskwy z Mongolią i rosło znaczenie pierwszej w Azyi. Mongołowie szczególniej byli i są podatnem dla Moskwy narzędziem do pomnażania jej potęgi i znaczenia w tej części świata. Nosząc w sobie liczne cechy upodobniające ich do Mongołów, Moskale zdają się tu być jakby w swoim kraju, jakby w swoim żywiole. Mongołów ciągnie moralny węzeł podobieństwa do Moskali; wkrótce też widzimy Ałtyn liana mocno zaprzyjaźnionego z nimi i poddającego się ich władzy. W czasie rewolucyi, która zakończyła się zdobyciem Chin przez Mandżurów, Ałtyn han wyruszył ze stepów swoich w okolice Krasnojarska i tutaj 1636. roku uznał władzę Moskwy nad sobą, mogąc już bezkarnie zrzucić z siebie zwierzchność niebieskiego państwa.
Wtargnięcie Moskali nad Amur mandżurski, o którem niżej obszernie powiemy, zbliżyło Moskwę do Chin i wykazało niebezpieczeństwo Chińczykom sąsiadowania z Moskalem. Car Aleksy 1654. roku posłał do Pekinu Teodora Bajkowa, który miał się dowiedzieć o tytule bohdohana (cesarz chiński) i zawrzeć z nim traktat przyjaźni i handlu.**) Od kałmuckiego Tajszy Abłaja, koczującego nad Irtyszem, otrzymał Bajków przewodników i konwój, z którym przybył do Dżungoryi i był tam dobrze przyjęty przez Kontajszę (hana) Senga, którego ojciec Batur (umarł 1655. roku) pokonawszy wiele kałmuckich książąt i część Bucharyi, był właściwie założycielem państwa Dżungoryi. Ztąd przez stepy mongolskie i miasto Kokoton, przybył do Pekinu, gdzie był źle przyjęty *; Tamże.

    • ) Tamże.

i niedopuszczony do audyencyi u cesarza, jakoby z powoda ceremoniału, któremu niechciał się Bajków poddać. Wrócił więc z niczem do Moskwy tąż samą drogą, i swoją ciekawą podróż opisał. . Roku 1658 wysłano do Pekinu Perfilewa, lecz i on prócz podarunków, żadnego aktu carowi nie przywiózł. Podejrzliwość Chin, tak słusznie obudzona wtargnięciem nad Amur i przyjęciem w poddaństwo Ałtyn liana, robiła starania moskiewskie w oplątaniu Chin, częściej niż dawniej pró-żnemi.
Roku 1668 nowych posłów: Piotra Jarykina i bucharca Setkuna Ałbdina, wysłał rząd moskiewski do Pekinu; lecz i ich poselstwo przyjętem nie było i prócz przywiezienia chińskich towarów innych rezultatów nie miało.
Roku 1672 władze Mandżuryi, przez kurjera wysłanego do wojewody nerczyńskiego Arszyńskiego, proponowały rządowi moskiewskiemu wysłanie nowego poselstwa do Pekinu, w celu objaśnienia coraz dalszego wdzierania się kozaków w głąb Mandżuryi. Odpowiadając żądaniu, Moskwa posłała do Pekinu: Miłowanowa i Kobiakowa*). Ci jakkolwiek dobrze przyjęci, spornych kwestyi nie załatwili, przywieźli tylko piśmienne żądanie wydania władzom chińskim Gantimura kniazia tunguzkiego, który podobnie jak dawniej Ałtyn han poddał się Moskwie, uciekłszy z pod władzy Chin. Tutaj potrzeba zrobić uwagę, że jak Ałtyn han, nie był władcą całej Mongolii, tylko kilku hord, tak i Gantimur nie był kniaziem wszystkich Tunguzów, tylko kilku rodów. Żądanie wydania Gantimura zostało odrzucone, a kwestye sporne, z powodu rabunków i samowolnego gospodarowania Kozaków nad Amurem, miały wkrótce wybuchnąć płomieniem wojny. Dla lepszego zrozumienia tych sporów, rzućmy wstecz okiem, na sadowienie się Moskali nad Amurem, na ich walki z tubylcami i zabory za Bajkałem.
Opanowanie całej prawie Syberyi, dokonane zostało przez Moskwę małą garstką ludzi i bez wielkich kosztów. Kozacy * ) «Istoriko statisticzeskoje obozrienie torgowych znoszeni i Moskwy e Kitajem.» Socziuienie A. Korsaka. Kazan 1857. roku. napadali na spokojne i dzikie, nieznające palnej broni północne ludy, które nie mogły oprzeć się ich natarciu i za pierwszem wezwaniem składały jessak i wchodziły w pod. daństwo cara. Jakutsk wcześniej niż Daurya i Amurska pro-wincya zostały zabrane do Moskwy. Z Jakutska zahartowani i także na wpół dzicy kozacy, robili wycieczki w odległe krainy, zbierali futra i żywili się kosztem tubylców. Duch ten podróży, śmiałych przedsięwzięć, zamiłowanie we włóczędze i skłonność do podbojów tanim kosztem i bez wielkich niebezpieczeństw, dotąd właściwy jest Moskalom, czego dowodem jest opanowanie niedawne pięknych krain turkestańskich w okolicach Bałkaszu i zabór Amuru.
Roku 163G oddział kozaków wyruszył z Jakutska w smutną, krainę rzeki Ałdanu, z zamiarem zmuszenia swobodnej tamtejszej ludności do płacenia jessaku. Oddział ten posunął się daleko, ku krajom nadmorskim. Tam w Udzkiej krainie*) spotkawszy koczujących Tunguzów, dowiedzieli się od nich, 0 bogatej, urodzajnej, a mało zaludnionej okolicy, przez którą płynie jedna z największych rzek Azyi, Amur.
W tym także czasie drugi oddział kozaków wyruszywszy z Jcnisejska rzeką Angarą w okolice Bajkału, dowiedział się od tamtejszych Tunguzów i Buriatów o krainie górzystej* obfitującej w złoto i srebro, przez którą płynie rzeka Szyłka 1 o mieszkańcach tej krainy Daurach, którzy trudnią się pasterstwem i rolnictwem, a zostają pod władzą kniazia Ławkoja, mającego swoją rezydencyę przy ujściu rzeczki Urki do Amuru.
Opowiadania kozaków o nowych, bogatych, łatwych do zdobycia krainach, zapaliły wyobraźnią i wznieciły nigdy nienasyconą w moskalach żądzę podbojów i zawojowań obcych ziem i narodów. Wskutek odebranych wiadomości, pierwszy Jakutski wojewoda Piotr Gołowin, poruczył kozakowi Bazy-lemu Pojakrowi wyprawę na południe, z rozkazem zwiedzenia nowych krain, poznania miejscowości i zasobów jej ludności, dróg i t. p.
Pojakrów na czele 130 kozaków, wypłynął (1643. roku) * ) Udzka kraina leży nad brzegami Ochockiego morza. z Jakutska Leną aż do ujścia Ałdanu. Następnie wpłynął na Ałdan i płynął tą rzeką aż do ujścia Uczury, z Uezury wpłynął na rzeczkę Ganam i tu przezimował. Dalej już płynąć nie można było, pasmo gór Jabłonowych, wzniosło tu dzikie szczyty swoje, które koniecznie przebyć potrzeba było, ażeby się dostać do nowej, i bogactwami swemi zapalającej wyobraźnią najezdców krainy. Kozacy przywykli do trudnych podróży i wycieczek w pustyniach jakutskich, na tun-guzkich nartach (sanie) szczęśliwie przebyli Jabłonowe góry, a spuszczając się południowym ich stokiem trafili w dolinę rzeki Briandy. Nad jej brzegiem porobili statki i popłynęli Briandą, ta doprowadziła ich do wielkiej rzeki Zei, która wpadając do Amuru, na ujściu ma przeszło 500 sążni szerokości. Pierwszą osadę Daurów spotkali przy ujściu Urnti-kana do Zei, mieszkańców zmusili do zapłacenia jesaku Wielkiemu Białemu carowi, o którym ten swobodny lud nigdy dotąd nie słyszał. Nie uważając jesaku za dowód poddania się pod obcą władzę, zapłacili go dla pozbycia się najezdców, lecz byli tyle nieostrożni, że opowiedzieli im wiele szczegółów o nowej, nieznanej kozakom krainie. Słysząc o osadzie Mołdikiczyd, położonej przy ujściu Selimby (in. Selimda i Selimdża) do Zei, Pojakrów wysłał do niej 50 kozaków po żywność i futra. Tu kozacy doznali pierwszego oporu i nic tylko, że nie otrzymali żywności i futer, ale odpędzeni zostali od Mołdikiczydu. Nie kusili się kozacy o zdobycie tej osady i udali się w dalszą wyprawę, a wpłynąwszy na Amur, żeglowali po niej trzy tygodnie aż do ujścia wielkiej rzeki Sungary do Amuru, płynącej z Chin, którą oni nazwali Szingała. W sprawozdaniu swojem przed-siębierczy Pojakrów powiada, że cała przestrzeń nadbrzeżnych okolic Amuru od ujścia Zei, do ujścia Sungary i jeszcze dalej w dół aż do ujścia Ussury, zamieszkaną była przez lud Du-czerów. Od ujścia Ussury w dół Amuru, zamieszkał lud Natki (dzisiejsi Goldy), a przy ujściu Amuru do morza mieszkali jak i dotąd mieszkają Gilacy, którzy prócz tego zaludniają wyspy Szantarskie na morzu i północną stronę wyspy Sachalin, należącą już do archipelagu Japońskiego. Kozacy przezimowali w krainie Gilaków, których zmusili do zapłacenia jesaku.. Wziąwszy od Gilaków 480 soboli i 16 szub sobolich, kozacy (164.5. roku) morzem Tugurskiem dopłynęli do ujścia rzeki Uli. Tu wysiedli na brzeg i przebyli na nartach pasmo Stanowych gór, a potem rzeką Mają, która wpada do Ałdanu i Leną, dopłynęli roku 1646 do Jakutska*
Pomyślny rezultat pierwszej wyprawy moskiewskiej do Mandżuryi, zachęcił do dalszych egzpedycyi na południe* W trzy lata po powrocie Pojakrowa, roku 1649 Dymitry Fransbek wojewoda jakutski, pod dowództwem Erofeusza Clia-barowa rodem z Solwyszegodzka, wysłał nową wyprawę w krainy amurskie, złożoną z 70 kozaków i ochotników. Oddział ten z Jakutska popłynął w górę Leny, wpłynął potem na znaczną rzekę Olokmę wpadającą do Leny, z Olokmy wpłynął na rzeczkę Tugir, a przeprawiwszy się przez góry Jabłonowe, puścił się rzeką Urką, przy której ujściu do Amuru mieszkał książę Daurów: Ławkoj.
Ławkoj słysząc o nowym najeździe kozaków, porzucił swoją rezydencyę i schronił sieze wszystkiemi mieszkańcami w puszczy. Chabarów znalazł przez ludność opuszczone domy, a obawiając się, z powodu małej liczby ludzi puszczać w dół Amuru, powrócił w roku 1650 do Jakutska. Osady daurskic, które widział Chabarów w swej podróży, opatrzone były drewnianemi parkanami, umocowane basztami, oraz wałem l rowem przy parkanie. Wewnątrz wałów i parkanów stały domy, z papierowemi chińskiemi oknami.
W rok potem (1651. roku) tenże sam Chabarów, na czele znaczniejszego oddziału kozaków, wyruszył powtórnie z Jakutska, z zamiarem zmuszenia Daurów do poddania się Moskwie. Pierwsza osada, którą na brzegach Amuru w dół od ujścia Ałbazichy napotkał, złożoną była z trzech oddzielnych od siebie wsi, należących do trzech książąt daurskich: Go-gudara, Ołgamei i Łotudima. Daurowie spotkali nieprzyjaciół na równinie, lecz zaraz po pierwszym wystrzale kozaków, cofnęli się do ufortyfikowanych osad. Wówczas Chabarów zbliżył się ku wałom i żądał, ażeby Daurowie złożyli broń i poddali się władzy moskiewskiej. Propozycye zostały z dumą odrzucone i kozacy szturmem, zrobiwszy wyłom, zdobyli jedną po drugiej wszystkie trzy wioski. Zwycięztwo niewiele kosztowało, Daurowie bowiem nie byli wojennym ludem, nie mieli palnej broni i acz małej, ale wyćwiczonej garstce oprzeć się nie mogli. W bitwie tej zginęło 661 Daurów, wzięto do niewoli 243 kobiet i 118 dzieci; prócz tego zabrali 257 koni i 117 sztuk bydła. Chabarów przebył 6 tygodni w zdobytej osadzie, a szukając nowych zdobyczy, popłynął w dół Amuru.
Do ujścia Zei żeglował pół trzecia dnia, ztąd w niewielkiej odległości w dół rzeki, na prawym brzegu Amuru, położoną była wieś Tołgin, rezydencya księcia Kokoreja, złożona z 26 pustych jurt. Daurowie bowiem na wieść o przybyciu moskiewskich łupieżców, opuścili swoje mieszkania i schronili się w górach. Po pewnym przeciągu czasu, myśląc, że najezd-nicy już odpłynęli, powrócili do Tołgina. Omylili się; chciwi kozacy czekali na nich i zmusili do wykonania przysięgi na wierność Białemu carowi, a zarazem musieli zobowiązać się do płacenia jesaku. Daurowie tołgińscy ulegli przemocy, lecz nie myśleli wykonać narzuconych zobowiązań, a nie bardzo pilnie przez kozaków strzeżeni, uciekli powtórnie w góry. Chabarów zaś, nie mogąc się inaczej zemścić, spalił Tołgin, a patrząc na dymiące się jeszcze zgliszcza odpłynął ku Sun-garze, do ujścia której żeglował sześć dni.
Między ujściem znacznej rzeki Burei (Niuman Bira), która płynie z północy od Jabłonowego pasma do Amuru, a ujściem Sungary, Amur przerzyna się na przestrzeni 21% mili przez wysokie pasmo Hingańskich gór. Ścieśnione i skałami ubra-mowane koryto Amuru, ma w tem miejscu do 500 sążni szerokości, a głębokości od 7 do 10 sążni. W innych miejscach na równinach, koryto Amuru zarzucone wyspami ma kilka, a nawet kilkanaście wiorst szerokości. Chabarów, lud mieszkający z tej i z drugiej strony Hinganu, nazywa Go-gułami; powiada o nich, że mieszkają w małych domkach i trudnią się rolnictwem. Dzisiaj w tych stronach mieszkają Mandżur o wie (Manczżurowie) i Manegry; ostatni, w ubiorze* języku i w obyczajach, bardzo mało różnią się od znanych nam już Oroczonów. Ujście Sungary od Striełki, to jest od łączenia się Szyłki z Argunią i utworzenia się Amuru, odległe jest o 203% mili. Sungara płynie z południa z gór man dżurskich Golin-Szan-Jan-Alin. Jest to rzeka ogromna i szersza niż Amur. Chińczycy twierdzą, że Amur do Sungary a nie Sungara do Amuru wpada. Chabarów powiada, że od ujścia Szyngału (to jest Sungary) mieszka nad Amurem lud Duczery, za niemi zaś Aczany (przez Pojakrowa nazwani Natki). Pomiędzy Aczanami, w wielkiej wsi, Chabarów postanowił przezimować. Aczanowie trudnili się rolnictwem, mieszkali zaś w obszernych wsiach i mogli być bezkarnie łupieni. Dla zaopatrzenia się w potrzebną żywność odkomenderował 100 kozaków, w górę rzeki. Kozacy łupili w nadbrzeżnych ułu-sach, rabowali dobytek biednych Daurów i Aczanów i między tymi spokojnymi, nie wojowniczymi ludami, szerzyli śmierć i trwogę, jako zwiastunów moskiewskiego panowania. Cierpliwość ludów przebrała się; złupione ludy postanowiły wreszcie ukarać najezdników i odbić łupy od nich wydarte. Daurowie i Aczanie w liczbie 1, 000 ludzi, napadli na kozaków, lecz zostali odparci, a oddział (100) powrócił do osady i pomagał następnie pozostałym kozakom w jej fortyfiko-waniu.
Ludy koczujące po obu brzegach Amuru, zostawały pod zwierzchnią władzą Chin, a prowineya Amur, na północ aż-do Jabłonowych gór była częścią Mandżuryi. Chiny więc były obowiązane bronić podwładne sobie ludy od ucisku i najazdu kozaków; jakoż han Uczurwa w Mandżuryi, rozkazał uzbrajać i zbierać wojska w mieście Niumgucie nad Sungarą i pod dowództwem księcia Izineja, wysłał je do ziemi Aczanów. Chińczyków było 2, 020, mieli 8 armat, 30 strzelb kilkolufowych i 12 pinartów (armata z gliny, w którą wchodzi pud prochu; pinarta używaną jest przez Chińczyków jak u nas petarda). Do stanowiska kozaków jak zwykle nigdy nie spiesząc się, maszerowali trzy miesiące, nareszcie 24. marca {v. s.) 1652. roku stanęli pod wałami Aczańskiego miasta i rozpoczęli kanonadę. Przez zrobiony wyłom, udało się wojsku chińskiemu wtargnąć do miasta, lecz zaraz zostali wypędzeni. Tymczasem 150 kozaków zrobiło wycieczkę i zabrali chińczykom 2 armaty. Chińczycy w szturmie i w odpieraniu wycieczki stracili 676 ludzi i* połowę swoich wojennych zapasów. Nieudany szturm, zmusił ich zamienić oblężenie na blokadę
Kozacy prędzej czy później, pozbawieni komunikacyi ze swoim krajem i prowiantów, uledzby musieli, dla tego też Chabarów, skoro tylko kra przeszła na rzece, wyniósł się cichaczem z Aczańskiej fortecy i popłynął w górę Amuru. W tej podróży, bliżej Zei złączył sig z Chabarowem oddział z 144 ludzi, opatrzony w dostateczny ilość ołowiu i prochu, a wysłany z Jakutska na pomoc zagrożonym żołnierzom Chabarowa. Tak wzmocnieni kozacy, posuwali się w górę rzeki, zbierając jesak i łupiąc mieszkańców. Niekarni i niesforni, a przyzwyczajeni do łupiestwa i grabieży, niechcieli słuchać swoich dowódców. W Tołginic, gdzie Chabarów miał zamiar wybudować zameczek (ostróg), nieposłuszeństwo, kłótnie i niezgoda do tego doszły, że wielu kozaków pojedynczo oddaliło się od oddziału i na swoją rękę działali. Nareszcie 100 kozaków razem opuściło Chabarowa i udali się do Jakutska. Osłabiony w ten sposób oddział, niemógł już nic ważnego przedsiewziąść, Chabarów jednak z pozostałymi przybywszy na ujście Komary*) wybudował tu zameczek, który miał być głównem stanowiskiem Moskali nad Amurem. Ztąd wysłał gońca do Jakutska z doniesieniem o zaszłych wypadkach i losach wyprawy i z prośbą o nadesłanie mu większej siły zbrojnej. Mała łudność Jakutska i bardzo mała liczba wojska tam konsystującego, była powodem, że żądanie Chabarowa nie zostało w zupełności spełnione. Wojewoda Jakutski wysłał czemprędzej do Moskwy kurjera z wiadomościami, a do Komary wyprawił 150 kozaków z trudnością zebranych pod dowództwem Dymitra Zinowiewa.
Wiadomości o Amurze, rozchodziły się po całej Syberyi. Opowiadano o bogactwach, wybornej ziemi, pięknej roślinności w nowej krainie; mówiono o wspaniałej rzece, obfitości ryb, zwierzyny, o łatwości zdobycia tego kraju: i wszyscy chcieli się tu. przenosić, wszyscy marzyli o Amurze, jako o * ) Komara-llamara albo Hamar-Bira, znaczna rzeka, płynie z południa na północ do Amuru. Długości ma około 43 mile; ujście jej od Stricłki odległe jest o 91 mil. W naszych czasach wzdłuż Amuru od Stricłki aż do Komary koczują ludy: Oroczoni i Manegry; a za ujściem Komary w dół Amuru ku chińskiemu miastu Ajguu (po mandżursku Sachalin Ula Hoton) aż do Sungary i dalej jeszcze aż do ujścia Ussury, mieszkają na brzegach Ainuru Mandżurowie. raju, nazywając go ziemią, obiecaną,, Chanaanem syberyjskim. Wówczas już powstał projekt zupełnego i stanowczego przyłączenia do Moskwy amurskiej prowincyi, i 3, 000 wojska chciał car wysłać pod wodzą, kniazia Lobauowa Rostowskiego na zdobycie nowych i bogatych krajów wMandżuryi; projekt ten jednak nie przyszedł wówczas do skutku.
Tymczasem Zinowicw zoczył się (1653. roku) z Chabarowem i ujął w kluby karności niesforne kozactwo. Kazał im orać, i siać, zmuszał do pracy, do której mieli wstręt wielki, a który zamienił się potem na niechęć do Zinowiewa. Zino-wiew jednak umiał sobie radzić i umiał powstrzymać wyuzdanych podwładnych. Chabarów wskutek wezwania wyjechał do Moskwy, gdzie car bardzo dobrze go przyjął, obdarzył tytułem bojarskiego syna i nominował starostą, wszystkich wsi (prykaszczyk) od Ustkutska aż do granic Jakutskiego okręgu. W tym północnym kraju osiadł śmiały, waleczny i przedsiębierczy Chabarów i resztę życia spędził na łonie rodziny. Wieś Chabarowa, istniejąca dzisiaj w tamtej okolicy, przypomina imię swego założyciela, słynnego z łatwych zwy-cięztw nad Amurem wojownika.
Po zupełnem opuszczeniu przez Chabarowa nowej krainy, Zinowicw natarty przez Chińczyków, nie mógł oprzeć się i dwa ostrogi moskiewskie w Koniarze i w Ałbazinie, zniszczone zostały przez wojska niebieskiego państwa. Moskale jednak nie zrażali się niepowodzeniem, a dowództwo nad nimi objął prosty, szeregowy kozak Onufry Stepanów, człowiek przedsiębiorczy, śmiały i wyższych zdolności. Zaraz po objęciu dowództwa, Stepanów popłyną.! do ujścia Sungary, gdzie zagrabiwszy zboże mieszkańcom, przezimował w ziemi Ducze-rów. Następnej wiosny (1654. roku) Stepanów puścił się na rzekę Sungarę; brzegi tej rzeki więcej zaludnione niż Amuru, ziemia uprawna, przedstawiały korzystne pole do najazdu, dla chciwych panowania i łupów kozaków. Pomyślny, północny wiatr nadymał żagle statków i posuwał je w górę rzeki. Na trzeci dzień żeglugi po Sungarze, kozacy pewni pomyślnego końca wyprawy, zobaczyli Chińczyków na brzegach, którzy zatamowali im dalszą drogę, następnie napadli, pobili i zmusili do odwrotu. Wkrótce po tem zdarzeniu przybył na pomoc Stepanowi sotnik Piotr Bekietów z Jenisejska. Bekietów przepłynął wszerz przez burzliwy Bajkał i od niego dostał się do Amuru, wskazując nowe drogi i nowe kraje do zdobycia. On dał początek usadowieniu się Moskali w Za-bajkalskim kraju, czyli w powiatach Nerczyńskim i Wierch-noudińskim, a następnie wcieleniu go do Syberyi.
Bekietowa wysłał Atanazy Paszków, wojewoda Jenisejski, który o Amurze miewał wiadomości z zameczku Barguziń-skiego, z opowiadań tamtejszych Tunguzów i myśliwych. Z tych opowiadań poznawszy miejscowość, rozkazał Bekie-towi przebyć Bajkał, a następnie płynąć Sielengą do ujścia w niej Chiłoku, a potem Chiłokiem aż do złączenia się z nim jeziora Irgień, nad którem rozkazał wybudować mu zameczek (ostróg). Następnie rozkazał mu przejść góry Ja-błonowe, a potem płynąć Ingodą, Szyłką do ujścia Ner czy J tu kazał mu wystawić drugi zameczek, a potem dopiero udać się nad Amur. Bekietów rozkaz Paszkowa w zupełności wykonał. Wybudował zameczek nad Irgeniem i przy ujściu Nerczy (1653. roku), a potem złączył się z pobitym przez Chińczyków Stepanowem.
W jesieni 1654. roku zaczęli kozacy odbudowywać zameczek Kornarski, ukończyli zaś robotę dopiero następnej wiosny. Zamek otoczony był wałem, w którego czterech kątach porobione były baterye. Na wałach i przy bateryach, wbito w ziemię podwójne palisady; prócz tego, bronił go i wzmacniał rów (głęboki na 1 sążeń, szeroki na 2 sążnie) i żelazne szpile w rowie powtykane i piaskiem zasypane. Wewnątrz zamku wystawiono wielką bateryę, cerkiew i domki dla kozaków.
Chińczycy dowiedziawszy się o robotach i fortyfikaniu się nowem kozaków nad Amurem, przybyli w znacznej sile pod zamek Komarski. Dziesięć tysięcy żołnierzy było dostateczne do zupełnego wyparowania kozaków z Amuru, a 15 armat dostateczne do zburzenia naprędce sklejonego zamku. Chińczycy mieli taką siłę pod Komarą, zostali jednak pobici i odpędzeni. Szlamazarni z natury, przyzwyczajeni do wywczasów i wygód, bez odwagi i broni europejskiej, Chińczycy nigdy niedotrzymają placu biegłemu a wyćwiczonemu żoł nierzowi. Dnia 20. marca rozpoczęli kanonadę z dział wcią-gnionych na skałę naprzeciw zamku i z dwóch bateryi, które w niewielkiej odległości od zamku usypali. Kanonada trwała dzień i noc całą, nie wyrządzając wielkich szkód schowanym za wałami kozakom.
W nocy z dnia 24. na 25. marca Chińczycy przypuścili szturm do zamku. Atak nie udał się, w tejże chwili bowiem oddział kozaków zrobił wycieczkę i odparł Chińczyków.
Po przegranej, Chińczycy cofnęli się w głąb Mandżuryi, a bohdohan wydał rozkaz, ażeby ludy mieszkające nad Amurem, porzuciły dotychczasowe swoje siedziby i przeniosły się w inne okolice, mniej zagrożone. Tryumfujący Stepanów, w cerkwi zamkowej kazał ochrzcić dwóch chińskich niewolników; trofea zaś zwycięztwa, i jesak posłał carowi do Moskwy, na znak poddania jego władzy nowej krainy.
Na rok przed tą bitwą, Jakutski wojewoda, wysłał na pomoc Stepanowi bojarskiego syna Teodora Puszczyna, z rozkazem postawienia chaty przy zejściu się Szyłki z Argunią, którą przeznaczył na stacyę zimową dla kozaków. Po wybudowaniu chaty Puszczyn złączył się ze Stepanowem i popłynął z nim do ujścia Sungary, gdzie kozacy zabrali dużo zboża, które starczyło im na rok cały; prócz tego narabo-wali mnóstwo rzeczy i obciążeni łupami, popłynęli w dół Amuru do ziemi Gilaków, gdzie Puszczyn wybudował zameczek Iiosogorski i wybrał jesak od Gilaków.
W powrocie do Komary, kozacy nie zastali już mieszkańców na brzegach Amuru, w skutek bowiem rozkazu bohdohana, wynieśli się w inne strony, a osady swoję poniszczyli. Wyludnienie kraju było bardzo nie na rękę kozakom, pozbawiało ich bowiem łatwej sposobności utrzymywania się z łu-piestwa i zmuszało do pracy. Wówczas także nadeszły z Moskwy od cara rozkazy, które polecały kozakom unikanie sporów i bitw z Chińczykami, a obok tego łagodne i ludzkie obchodzenie się z ludnością koczującą i z niewolnikami, a przytem zachęcały do dalszych zdobyczy.
Roku 1655 wojewoda Jenisejski Atanazy Paszków, został przez cara mianowanym Naczelnym dowódcą egzpedycyi amurskiej. W skutek tej nominacyi, Paszków popłynął Angarą do Bajkału, przeprawił sig przez jezioro i udał sig z oddziałem kozaków drogą, którą przebywał poprzednio Bekietów. Obok zamku przy ujściu Nerczy, Paszków założył miasto Nerczyńsk (roku 1058), przeznaczając go za punkt wyjścia dla amurskich egzpedycyi i na stolicę nowozdohytych krajów. Z Nerczyńska wysłał Paszków rozkaz do Stepanowa, w którym polecał przysłanie 100 kozaków do Nerczyńska, pozostałym zaś rozkazywał osiąść przy ujściu Ałbazichy i tam odbudować zameczek.
Stepanów nie mógł rozkazu wykonać, w tej chwili bowiem, stojąc na czele 500 ludzi, znajdował się przy ujściu Sun gary i tam był otoczonym przez znaczne siły Chińczyków. Położenie Stepanowa było rozpaczliwe, niekarne żołdactwo uciekało, a Chińczycy coraz bardziej ścieśniali i szarpali jego małą armię. Każdy, pojedynczo ratował się ucieczką; niektórzy pędzili aż do Leny, resztę Chińczycy zabrali do niewoli, a 17 tylko złączyło się z Paszkowem w Nerczyńsku.
Na katastrofie Stepanowa przy ujściu Sungary kończy się pierwszy period najazdu moskiewskiego na kraj Amuru. Najazd ten znamionują łupieże, rabunki i swawola kozactwa. Śmiałość, odwaga, duch przedsiębierczy i awanturniczy, obok nieostrożności i niewyrachowania, oddał wreszcie garstkę wojowników i łupieżców zarazem w ręce wyczekujących, szlamazarnych i zanadto ostrożnych Chińczyków.
Klęska nad Sungarą, na lat kilka przerwała wycieczki i egzpedycye nad Amur; ochota do zdobyczy i zagarnięcia wspaniałego Amuru, opuściła kozaków. W tym to jednak pierwszym peryodzie, Moskale, usadowili się stanowczo w Za-bajkalskim obwodzie i kraje jego, dwa razy większe od Francyi wcielili do Moskwy. Zabór tych prowincyi i wyparowanie z Dauryi ludów miejscowych, sprawiło szybki wzrost ludności moskiewskiej w Zabajkale, który potem ułatwił dalsze ope-racye zaborczego państwa na Wschodzie.
Przystępujemy teraz do opisu usiłowań nowych zaborów Amuru, czyli do drugiego periodu zdobyczy moskiewskich w Zabajkale.
W mieście Kireńsku nad Leną bywają jarmarki, dość licznie odwiedzane przez nadleńskich mieszkańców. Roku 1CG5 na Kireńskim jarmarku, był wojewoda Ilimski: Ławr en ty Obuchów, człowiek powszechnie znienawidzony, za swoje okrucieństwa i zuchwałe prześladowania. Podwładni Obuchowa zmówili się na niego i postanowili zabić tyrana. Przewodnikiem zmowy był Nikifor Czernigowski, którego moskiewskie i syberyjskie kroniki nazywają Polakiem. Na wracającego Obuchowa z jarmarku do Ilimska, spiskowcy napadli i w łódce go zabili. Czernigowski i jego towarzysze, uciekli przed karą nad Amur i w miejscu, gdzie stał niegdyś zameczek Ałbaziński, zniszczony przez Chińczyków, wybudowali nowy zamek i osadę Ałbazin (1(371 roku).
O Czernigowskiego pochodzeniu nic dowiedzieć się nie mogliśmy. Kroniki nazywają go Polakiem. Być może, że i jego towarzysze byli Polacy, których Moskwa zabrała do niewoli w wojnie z Polską za Jana Kazimierza prowadzoną, i posłała ich do Syberyi na służbę. Dość, że Czernigowski ze swoimi towarzyszami osiadłszy w opuszczonym już przez Moskali kraju, dał im nowy popęd do zaboru i osiedlenia się nad brzegami Amuru. Z Ałbazina kozacy Czernigowskiego robili wyprawy w dół i w górę Amuru i zmuszali koczujące ludy, które po upadku Moskali w katastrofie Stepanowa, powróciły na powrót w dawne swoje koczowiska amurskie, do płacenia jesaku i uznawania swojej władzy. Czernigowski w celu odzyskania wstępu do Syberyi i uzyskania zapomnienia śmierci Obuchowa, jesak odesłał do Nerczyńska i doniósł tamtejszemu wojewodzie, że zapanował Amurem na rzecz Moskwy. Zaczęła ludność moskiewska płynąć do Chanaanu syberyjskiego i zakładać gęste osady. Roku 1672 jeromonach Hermogen, w Ałbazinie, który stał się stolicą świeżo zagarniętej krainy, na uroczysku zwanem Brusiany kamień, założył monastyr Zbawiciela. Ludność w Ałbazinie coraz bardziej powiększała się. Na przestrzeni 237 wiorst, dzielącej Striełkę od Ałbazinu, wr krótkim przeciągu czasu, założono kilka osad, między któremi największą była wieś Pokrowsk. Osiedleńcy trudnili się rolnictwem, rybołóstwem i myślistwem i nowe te kolonje prędko zakwitnęły bogactwem i dobrym bytem.
Opanowanie pięknej krainy, podało w niepamięć występek
Czernigowskiego i car przebaczył mu winę jako człowiekowi sobie zasłużonemu i mianował go nawet swoim namiestnikiem w Ałbazinie (1674. roku). Wojewodą Nerczy ńskim był podówczas syn bojarski Paweł Szulgin. Jaki był koniec Czernigowskiego, który będąc również przedsiębierczym i awanturniczym jak Chabarów i Stepanów, był przytem ostrożniejszym i lepiej pojmującym interesa nowej kolonii? niewiadomo. Następcą jego był Grzegorz Łonszaków.
Namiestnicy w Ałbazinie, często zmieniali się. Roku 1681 był namiestnikiem Ałbazinu Wojejków, syn Teodora Wojej-kowa wojewody nerczyńskiego, a każdy z nich starał się jak najwięcej ludzi nad Amur sprowadzić. Ludność moskiewska, nie tylko nad tą rzeką, ale i na jej afluentach pokazywała się. Nad Zeją, długą przeszło 143 mil, a obfitującą w ros-koszne błonia i grunta urodzajne, wystawili Moskale trzy zameczki. Wierchoziejski przy ujściu Amamysza do Zei, Se-limbiński nad Selimbą (pobocznica Zei) i Dołoński, w dół od ujścia Selimby. Klimat cieplejszy niż w Syberyi, bujna roślinność, przypominająca roślinność czarnomorskich pro-wincyi, plenność gleby, obfitość ryb i zwierząt, wabiąc syberyjską ludność, utrwalała tym sposobem element moskiewski w północnej Mandżuryi.
Roku 1675 rząd moskiewski, usiłował drogą dobrowolnego zrzeczenia się przez traktaty ze strony Chin, uzyskać potwierdzenie zaboru Amuru i w tym celu wysłany został do Pekinu grek mołdawski Spafari ze świtą złożoną ze 100 osób. Poselstwo nic nie zrobiło. Chiny niczem nie zmuszone, ani też pobite, niechciały dla pięknych oczów Spafarego pozbyć się obszernej prowincyi, i propozycyę potwierdzenia zaboru, odrzuciły. Prócz tego, dwór pekiński z energicznem oburzeniem odezwał się o najezdzie Moskali na Mandżuryę i o ich postępowaniu barbarzyńskiem i rozbójniczem, o pożogach które wzniecili i łupach których tam dokonali; żądał jeszcze wydania sobie zbiegłego księcia tunguzkiego Ganti-mura, a nieodpowiedziawszy na list cara, Spafarego z niczem odesłał. Spafary przeczuwał zbliżającą się burzę, posłał więc napomnienie Moskalom nad Amurem, ażeby nadal zachowali się spokojniej, jesaku nie zbierali, żeby zaniechali żeglugi śmiałej po Zei i w dół Amuru, w przeciwnym bowiem razie, sprowadzą, sobie nad głowy niebezpieczeństwa srogiej wojny.
Napomnienie Spafarego było bezskutecznem, a wojewodowie Nerczyńscy dalej zabór i łupy szerzyli. Roku 1681 wojewoda Wojejków, wysłał z Nerczyńska do Ałbazina bojarskiego syna Sienotrusowa i polecił mu z ochotnikami udać się na ujście Amura i obejrzeć, opisać a następnie zabrać brzegi morskie rozkazał. O ekspedycyi Sienotrusowa, żadnych śladów w archiwach nie znaleziono, z tego wnosić należy, że się skończyła nie najlepiej.
Druga ekspedycya w owym czasie, wypłynęła z Ałbazinu, do ujścia rzeki Amguń i na rzekę Amguń.*) Dolina Am-guni obfituje w łąki, pola urodzajne i lasy, w których znajduje się dużo soboli, z piękniejszem i delikatniejszem futrem niż na sobolach amurskich. Ekspedycya ówczesna, zmusiła ludy amguńskie do płacenia jesaku, wystawiła zameczek Ust’ Dukiczański, przy ujściu do Amguni rzeki Dukiczana.
Posuwające się coraz dalej zabory moskiewskie i roz-gospodarowywanie się w nich kozaków, a szczególniej nieustające rozboje i łupiestwa, zmusiły wreszcie powolnych Chińczyków do zbrojnego wystąpienia i odparcia bronią najazdu.
Cesarz chiński Szeńczu (Kan-si) roku 1682 wysłał Lan-dania z orszakiem zbrojnych do miasta Jaksa (Ałbazin) i rozkazał pod pozorem polowania zbliżyć się do miasta, obejrzeć jego fort^fikacye, zbadać położenie mieszkających tam Eocza (tak Chińczycy nazywają Moskali), ich sposób życia, resursa wojenne i zapasy żywności; przytem rozkazał mu obejrzeć i wskazać najlepsze drogi dla wojsk, mających być wysłanemi do Ałbazinu.
Landań rozkaz w zupełności wykonał i doniósł cesarzowi o łatwości zdobycia Ałbazinu, a jako najlepszą do niego drogę, wskazał Amur, po którym wojska na statkach, bez * ) Amguń należy do większych rzek wpadających do Amuru z lewego brzegu; już niedaleko limanu amurskiego jest jej ujście, do limanu od Striełki liczą przeszło 390 mil. W naszych czasach (XIX. wieku) nad Amgunią koczują ludy tunguzkiego plemienia: Niszdalcy i Samagarcy.
Giller, Opisanie. II. 1Q przeszkód i niebezpieczeństwa, zbliżyć się mogą do stolicy Loczów (Moskali) nad Amurem.
Roku 1683 ekspedycyę kozacką wysłaną z Ałbazina na Amguń, Chińczycy zatrzymali w Aj gunie*) i kozaków zabrali do niewoli. Niewstrzymało to jednak kozaków od dalszych napaści. Skargi od biednych ludów amurskich na złodziejstwo Loczów niepokoiły Pekin, tak, że nielubiący wojny i pełen dobroci i miłości dla ludzi (jak się sam nazywa) boh-dohan Kan-si, wydał surowy rozkaz zupełnego wypędzenia Moskali z Mandżuryi. Łandań otrzymał tytuł Mejren-Czżan-gina, to jest naczelnego wodza wojsk; jemu do pomocy dodani zostali, fligiel-adjutant Guanbao, wódz Bandarża, Huna pierwszego stopnia Ponczon i ningutski wódz Sabsu. Pod dowództwem tych jenerałów, przybyło pod Ałbazin 100 statków (bus), na każdym znajdowało się 50 ludzi; lądem zaś przymaszerowała 10, 000 armia, ze 150 polowemi i z 50 oblę-żniczemi działami.
Zaraz po zajęciu stanowisk w około Ałbazinu, Chińczycy schwytali 45 Moskali, chcących się dostać na tratwie do miasta. Trzydziestu zabili, a 15 (kobiety i dzieci) wzięli do niewoli. Tegoż dnia rozpoczęto roboty oblężnicze i kanonadę, która trwała przez całą dobę. Namiestnikiem Ałbazina był podówczas Tołbuzin; załoga pod jego wodzą zostająca, dużo ucierpiała od strzałów armatnich i groził jej prócz tego brak żywności. W takiem położeniu rzeczy niewiedział Tołbuzin nic lepszego nad kapitulacyę. Załoga. Ałbazińska z 600 kozaków złożona, zaopatrzona w żywność na drogę, opuściła miasto i pod eskortą wojska chińskiego odesłaną została do Nerczyńska. W drodze nad Argunią kozak Bazyli i czterdziestu pięciu jego towarzyszy, ujęci łagodnością Chińczyków, wraz z żonami i dziećmi oświadczyli, że zrzekają się poddaństwa cara i chcą zostać poddanymi Bohdohana. Prośba ich była wysłuchaną. Odesłano ich do Pekinu, gdzie wyznaczono im osobny kwartał i gdzie dotąd potomkowie ich zna * ) AJgun jest jedyne miasto chińskie nad Amurem, położone na prawym brzegu, odległe od ujścia Zei wiorst 40. W roku 1858 przy ujściu Zei Mu-rawiew założył miasto Błahowieszczeńsk i zrobił go stolicą obwodu tegoż nazwiska. cznie rozmnożeni, zupełnie schińszczeni, ale wyznający grecko-rosyjską wiarę, przebywają,.*) Reszta załogi Ałbazińskiej przybyła do Nerczyńska w 1685. roku.
Landań, 160 niewolników zabranych przez Moskali nad Amurem nie w wojnie, a trzymanych w Ałbazinie, uwolnił; miasto zaś i jego fortyfikacye już ogołocone z ludności, kazał spalić i zburzyć.
Jeszcze przed bitwą, Ałbazińską, oddziały wojsk chińskich rozeszły się po całej północnej Mandżuryi i napadły na zameczki nad Zeją, Selimbą, Amgunią i Tugirem i takowe zniszczyły. Mieszkańcy i załogi tych zameczków pouciekały; częścią w drodze połapane i odesłane do Pekinu. Wszystkie wsie moskiewskie, które się już w znacznej liczbie nad Amurem zabudowały, zostały spalone przez Chińczyków i wkrótce prócz popielisk i gruzów, niezostało innego śladu panowania moskiewskiego nad Amurem.
Moskale przyzwyczajeni do gwałcenia traktatów, nie myśleli dotrzymać warunków ałbazińskiej umowy. Wojewoda Nerczyński Iwan Własów, zaraz po nadejściu kozaków do Nerczyńska, rozkazał im powracać do Ałbazina pod rozkazami tegoż samego Tołbuzina i miasto i fortece odbudować. Tymczasem jenisejski wojewoda, kniaź Konstanty Szczerbatów, pod którego władzą była ówczesna Wschodnia Syberya, powierzył Bejtonowi dowództwo nad innym wojskiem idącem także do Ałbazina. Złożone one było z 576 żołnierzy, z 10 armat, które miały 100 żelaznych kul i 100 pudów prochu. Mała armia Bejtona, była niekarnym motłochem, złożonym z samych prawie malkontentów carskich. Deportowani strzelce z Moskwy, wygnani do Syberyi sekciarze i za różne przestępstwa wysłani z Moskwy ludzie, wcieleni zostali do tej armii. Niechieli słuchać rozkazów dowódzcy i w marszu do * ) Ta kolonia moskiewska w Pekinie, ważną rolę odegrała w historyi niebezpiecznych dla Chin stosunków z Moskwą. Otrzymała ona ważne przywileje Mandżurów; a zdolniejsi używani byli jako nauczyciele języka moskiewskiego w różnych szkołach w Pekinie. Wkrótce za jakieś przestępstwo, odebrano Moskalom pekińskim przywileje mandżurskie i Wcielono ich do klasy żołnierzy (zobacz: Istoriko Statisticzeskoje Obozrienie torgowych sno-szenii Rosii z Kitajem. Soczinieuie A. Korsaka). puszczali się rożnych nadużyć. Wojejkowa wojewodę ner-czyńskiego wracającego do Moskwy napadli, zrabowali i za-ledwo żywcem z rąk wypuścili.
Bejton tę niesforną, tłuszczę, ledwo zdołał przyprowadzić.do zameczku Udińskiego. Tutaj, wczasie spoczynku żołnierzy, Buriaci, których Chińczycy podburzyli przeciw Moskwie i którzy z nią, po partyzancku ucierali się, zabrali pasące się na błoniu konie oddziału Bejtona i uprowadzili je na południe. Ten wypadek jak również ciągłe napady Buriatów i Mongołów na zamek w Selengińsku, zmusił Bejtona do zmiany kierunku marszu.*) Zamiast do Nerczyńska, udał się do Sielengińska, w blizkości którego nad jeziorem Gęsiem stoczył bój z Buriatami. Pobił ich i odebrał łupy, które poprzednio stracił, szczególniej konie, a następnie pomaszerował do Ner-czyńska, zkąd razem z Tołbuzinem i jego wojskiem przypłynął do miejsca gdzie stał Ałbazin. ’Zaraz po przybyciu usypali szańce, odnowili fortyfikacye, wystawili domy i po dawnemu zasiali grunta.
Bohdohan dowiedziawszy się w Pekinie o powrocie Moskali do Ałbazina, wysłał nową armię nad Amur, pod dowództwem jenerałów Landania, Bandarża i Guanbao. Lądem i wodą przybyły w Lipcu (168G. roku) wojska chińskie do Ałbazinu w liczbie 8, 000 ludzi i zażądały poddania się Moskali, obiecując im zachowanie życia i łaski wspaniałomyślnego Bohdo-hana. Moskale odrzucili propozycyę Landania i wycieczką uprzedzili zaczepne działania nieprzyjaciół. Artylerya chińczyków zmusiła ich do odwrotu i zamknięcia się w fortecy, którą silnie ostrzeliwała. Moskale odważyli się i na drugą wycieczkę, lecz i tym razem wycieczka szkody Chińczykom nie przyniosła, gdyż jenerał Bandarża wpędził ją napowrót do fortecy.
Następnego dnia, Moskale uczynili zasadzkę na podjazd chiński, wysłany dla zrekognoskowania fortecy. Krwawa potyczka jaka się w skutek tego wywiązała, zakończyła się cofnięciem Moskali za szańce. We dwa dni po tej potyczce * ) Zobacz: Pośliedniaja Osada Ałbazina Mańczn Kitajcami w 1687. roku-N. Sielskaho. Kniżka V. Zapisok Sibirskaho Oddieła.
Łandań opanował wał południowy fortecy i pozostawił na nim kilka posterunków, poczem na brzegu rzeki, tuż przy mieście, pod silnym ogniem z fortecy, wystawił bastjon, którego budowie Moskale przeszkodzić nie mogli.
Pod zasłoną, grubej mgły pewnego poranku, Moskale wyszli z szańców i usiłowali odzyskać dawniej utracony wał południowy, lecz usiłowania i tym razem zwycięztwem nie były uwieńczone. We dwa dni potem, Moskale znowuż zrobili nową wycieczkę, także bez ważnych następstw.
Chińczycy nie mogąc ogniem artyleryi zniszczyć fortyfikacyi Ałbazina, a małemi zwycięstwami zmusić walecznej załogi do poddania się, postanowili oblężenie zamienić na blokadę. Przez wykopanie rowu chcieli odprowadzić rzekę od miasta i pozbawić załogę wody; przytem otoczyli miasto szeregiem bateryi i bastjonów z ^ ziemi sypanych. Moskale w celu przeszkodzenia robotom nieprzyjaciela, przez cztery dni i cztery noce, utrzymywali nieustający ogień z fortecy. Chińczycy równym ogniem odpowiadali. Wówczas zginął (wrzesień 1686. roku) dzielny dowódzca ałbazińskiej załogi Tołbuzin; przy dowództwie pozostał już sam pułkownik Bej ton.
Bejton, jedną jeszcze ale już ostatnią zrobił wycieczkę, z zamiarem zdobycia bateryi wzniesionej w północnej stronie miasta. Wycieczka nie udała się. Moskale w licznych a krwawych utarczkach ponieśli wielkie straty: liczba ich znacznie zmniejszyła się, a żywność wyczerpywała się. Bez nadziei pomocy i jakiegokolwiek ratunku, dziesiątkowana chorobami, oddalona od miejsc rodzinnych i zaludnionych, trzymała się jednak dzielnie i mężnie trwała ałbazińska załoga. Jedyną pomoc Ałbazinowi mógł podać Nerczyńsk, lecz znaczna odległość, mała ludność, a głównie napady na zamek Ner-czyński Buriatów i Mongołów, nie dozwoliły myśleć o wysłaniu nad Amur wojsk posiłkowych. Z każdym dniem położenie Ałbazińskiej załogi pogorszało się i głód już jej doskwierać zaczął. Chińczycy od uciekających z oblężenia Moskali, wiedzieli o wszystkiem, co się wewnątrz fortecy robiło i z szlachetną bezinteresownością ofiarowali moskiewskiej załodze w Ałbazinie żywność. Bejton nie przyjął ży wności, a na dowód, że ma jeszcze co jeść, posłał chińskiemu jenerałowi w podarunku pirog mający 40 funtów wagi. Lecz ścieśniający z dnia na dzień głód, zmusił Bejtona do spuszczenia tonu i do prośby zaniesionej do chińskiego wodza o żywność. Chińczycy znaleźli się prawdziwie po rycersku, zaopatrzyli najeźdźców w żywność i posłali im swoich lekarzy do leczenia rannych.
Z liczby 900 kozaków i 1, 000 chłopów, którzy przy początku oblężania stanowili załogę forteczki, zostało już tylko przy życiu 82 ludzi; nie atakowali ich Chińczycy, lecz odstąpiwszy o 4 wiorsty od forteczki, zostawili małe siły dla obserwacyi Moskali (w miesiącu sierpniu), a główna armia, postępując doliną Amuru i Szyłki, przybyła pod Nerczyńsk i zamierzała rozpocząć oblężenie tego miasta (1688. roku).
Moskwa nie mogła z powodzeniem prowadzić wojny w tych dalekich stronach, dzisiaj jeszcze mało zaludnionych, a w XVII. wieku prawie pustych. Prowizye sprowadzano aż z Jenisejska, a wojsko pomocnicze, które ztamtąd wyruszało, blizko dwa lata znajdowało się w pochodzie; dla tych powodów Moskale pragnęli wojnę tę przerwać jak najprędzej i zaproponawali Chińczykom układy, na które ci zgodzili się.
Oręż umilkł i rozpoczęły się konferencye o pokój. Za strony Chin do Nerczyńska (Nibezu) na konferencye wysłany był: Łandań, Bandarża, Sabsu, Maku i kilku mniejszych dygnitarzy jak: Hebei Amban Songoto, szef dywizyi Nakczu, Tun-gogan, Arnai i Maci w orszaku 10, 000 armii, która gotową była w razie zerwania układów, natychmiast rozpocząć zaczepne działanie. Posłem moskiewskim był Teodor Gołowin; orszak jego składał się z 500 strzelców. Rozmowa z Moskalami odbywała się po łacinie. Całą zaś konferencyę prowadzili i traktat redagowali także po łacinie dwaj w służbie chińskiej zostający jezuici’ — Herbilion i Pereira.
Chińczycy stanęli obozem na prawym brzegu Nerczy, miejscem zaś konferencyi były namioty, odległe o 5 li (21/2 wiorsty) od chińskiego obozu, a 5 li od miasta Nerczyńska, Chińczycy upominali się o zwrót wszystkich ziem swoich, które im Moskale zabrali, to jest o zwrót wszystkich kra jów za Bajkałem aż do Leny, która była dawniej północną, granicą niebieskiego państwa. Trudno było Moskalom zrzec się wydartej sąsiadowi krainy i wiele czasu przeszło na próżnych sporach. Chińczycy dziewięć razy zrywali konferencye, lecz potrzebujący pokoju Moskale dziewięć razy napowrót je rozpoczynali; aż wreszcie zniecierpliwiony uporem Moskali Landań, chciał zupełnie opuścić miejsce traktowania i pogroził rozpoczęciem zaczepnych kroków. Jakoż ustąpił z miejsca i obóz przeniósł na lewy brzeg pod samo miasto. Ruch ten skłonił Moskali do ustępstw i pokój przyszedł do skutku. Traktat nerczyński podpisany został 27. sierpnia 1689. roku.
Oznaczył ten traktat granice między Chinami a Moskwą, jak następuje. Rzeka Arguń aż do jej ujścia jest linią de-markacyjną, ztąd załamuje się ona i postępuje wzdłuż koryta rzeki Szyłki w górę tej rzeki, aż do ujścia rzeki Gorbicy do Szyłki. Ztąd granica zawraca na północ korytem rzeki Gorbicy, idzie do głównego pasma Jabłonowych gór, a dalej wykręca się ku wschodowi i dąży do Oceanu Wielkiego linią, którą nakreśla główne pasmo wspomnionych gór, ginące w morzu znacznie północniej od ujścia Amuru.*) Z tego widzimy, że Moskale zrzekli zię północnej Manżuryi, to jest krainy Amuru; Chińczycy zaś ustąpili Moskwie Dauryi, Wierchnoudińskiego i Barguzińskiego powiatu i wszystkich krain aż do Leny. Niepewne dotąd posiadanie tych krajów zostało utrwalone i przewaga Moskwy w wschodniej Azyi zabezpieczona.
Traktat Nerczyński urządził stosunki handlowe Moskwy z Chinami i otworzył ostatni kraj dla Moskali aż do samego serca, do Pekinu. Od tego czasu, rząd moskiewski wysyłał swoim kosztem do Pekinu karawany z futrami, które tam sprzedawano na rzecz skarbu carskiego. Naczelnikiem karawany bywał zwykle komisarz, utrzymywany w Pekinie, wraz ze wszystkiemi podwładnymi kosztem Bohdohana. Handel chiński został monopolem rządu moskiewskiego i przynosił * ) Łandań przy ujściu Arguni (Erguń) postawił kamień graniczny z napisem.w języku mandżurskim, chińskim, mongolskim, moskiewskim i łacińskim. mu znaczne zyski. Drogami moskiewskiego handlu, szła odtąd do Mongolii propaganda moskiewska polityczna; drogami handlowemi wyrabiała sobie Moskwa te stosunki, które jej pozwoliły tak stanowczą, rolę w 1860. roku w Pekinie odegrać i położyć pierwsze fundamenta do przyszłego zaboru Chin.
W skutek zawartego pokoju, garstka wojowników, która tak długo i mężnie broniła się w Ałbazinie, opuściła miasto i zaopatrzona przez Chińczyków w pieniądze, łodzie i żywność, powróciła do Nerczyńska.*) Ałbazin i wszystkie osady Moskali nad Amurem, zostały zniszczone, a kraj Amuru**) powrócony do Mandżuryi — Chin. Na tem kończy się drugi perjod historyi moskiewskiego najazdu we Wschodniej Azyi.
Bohater Ałbazina pułkownik Bejton, powrócił do Nerczyńska z załogą swoją i wkrótce został zupełnie zapomniany. Nieotrzymawszy prawie żadnej nagrody, doświadczał ciągłego niedostatku i umarł w biedzie w Wiercholeńsku.
Roku 1692 Piotr Wielki, posłał do Pekinu, jako swego pełnomocnika Izbranda Ipesa, z rozkazem wystarania się o pozwolenie handlowania z miastami Mandżuryi i Mongolii. Poselstwo uwieńczone zostało dobrym skutkiem, gdyż dozwolono kupcom wysyłać towary swoje do stolicy Mongolii i do stolicy Mandżuryi. Karawany kupieckie z Sielengińska szły do Urgi, z Nerczyńska zaś do Naunu. Dozwolono także i prywatnym ludziom udawać się do Pekinu wraz z skarbową karawaną, które bywały coraz liczniejsze i często składały się aż z 1, 000 osób. Równąż swobodę pozyskali Moskale w Urdze, w której nieustannie, przeszło 200 Moskali przebywało.

  • ) Zobacz: N. Świerbiejewa Opisanie pławania po riekie Amurze ekspe-dycyi generał gubernatora Wostocznoj Syberyi w 1854. roku. Petersburg, 1857. toku. Putiewoj żurnał pławania po riekie Amuru od Ust’ Striełocznaho karauła do wpadienia jeja w tatarskij proliw. Permikina. Rozorienie Ałbazina (1685 — 1689. roku) N. E. Czernycha. Artykuł drukowany w Irkuckich guberskich wiadomościach w 1857. roku a osnowany na źródłach chińskich.
    • ) Stuków w Irkuckich guberskich Wiadomościach Nr. 33 roku 1859 utrzymuje, iż Mongoło-Buriaci nazywają Amur: Hara-mureń (czarną rzek§) który te wyraz wymawiają Haramur, z czego Moskale zrobili Amur.

Kupcy moskiewscy przez sprowadzanie do Chin towarów drogą, kontrabandy, byli wstanie sprzedawać je taniej niż skarb, przez co sprawili, że dochód z karawan pekińskich zupełnie upadł, i monopol handlu z Chinami był dla rządu bez pożytku. Nie zmniejszyło to jednak ruchu handlowego z Chinami, ale go owszem powiększyło. Prowadzenie się moskiewskich kupców w Chinach, Mongolii i Mandżuryi wcale nie było przykładne, dawało ono Chińczykom bardzo złe wyobrażenie o całej Moskwie. Oszustwa, kłótnie, bójki z Chińczykami i pijaństwo Moskali spowodowało liczne skargi ze strony Chińczyków, i naraziło dobre stosunki z Moskwą. Wskutek tego, Piotr Wielki wysłał ambasadora do Chin, którym był kapitan gwardyi Leon Izmaiłów, z poleceniem starania się o przyjęcie stałego, moskiewskiego konsula w Pekinie i o postawienie jeszcze trzech innych konsulatów w prowincyonalnych chińskich miastach. Konsulowie mieli czuwać nad prowadzeniem się kupców, a jeneralny konsul miał załatwiać i rozsądzać wszystkie spory, które stały się powodem słusznych skarg. Prócz tego miał jeszcze Izmaiłów polecenie starania się na dworze pekińskim, o pozwolenie zupełnie wolnego handlu w całych Chinach dla Moskali.*) Izmaiłów przybył do Pekinu 1720. roku i acz dobrze był przyjęty przez bohdohana i otrzymał nawet od niego podarunkową szubę, nic nie mógł zrobić i odjechał w wspaniałym orszaku złożonym z 90 wielbłądów i z 90 koni, ale z odrzuconemi propozycyami. Niepomyślny rezultat tego poselstwa przypisują sporom powstałym przy regulowaniu granicy, która była niepewną od Mongolii wzdłuż dzisiejszego Wierchnoudińskiego powiatu i Irkuckiej gubernii, a w których Moskale usiłowali dowieść, że mają prawo do ziem głębiej w Mongolii położonych; jako też i odmowie cara na żądanie Chin wydania 750 jurt Mongołów, którzy uciekli z pod panowania chińskiego do Syberyi, a rząd mo * ) Jak stosunki z Chinami leżały Piotrowi na sercu, dowodzi pomiędzy innemi rozkaz roku 1711 wydany, w którym poleca kupcom, ażeby się udawali także do miast Selim, Daba i do Tybetu. Rozkaz ten rozumie się nie mógł być wykonanym. (Zobacz: Istoriczeskoje Statisticzeskoje Obozrienie tor-gowych Snoszenij Moskwy z Kitajem. Soczinienie A. Korsaka). skiewski, żądny powiększenia się ludności w Syberyi, pomimo traktatu, którym się zobowiązał do wydawania zbiegów, takowych wydać nie chciał.
Pomimo niemożności zaprowadzenia konsulatu w Pekinie, Izmaiłów pozostawił tam konsula pod tytułem ajenta handlowego, którym był Szwed: Lorenc Lange. Lange bawił w Pekinie 17 miesięcy i nie tylko, że dworu pekińskiego dla moskiewskich projektów zjednać nie umiał, ale owszem przyczynił się do ochłodnięcia stosunków między Chinami a Moskwą — i zwiększenia niezadowolenia z Moskwy w Pekinie. Nadużycia też i szachrajstwa moskiewskich kupców nieusta-wały, a wszystko to razem spowodowało bohdohana Kchan-si do surowych środków. Wydał 1722. roku rozkaz wypędzenia Moskali z Urgi, a przytem cofnął pozwolenie, na zasadzie którego moskiewskie karawany odwiedzały Pekin.
Handel moskiewski i wpływ cara polityczny wiele wówczas ucierpiał, a ucierpiał z winy samychże Moskali, którzy zdzier-stwa na jakie zawsze wystawiała ich chciwość własnej zwierzchności, powetować chcieli nieprawnemi zyskami na Mongołach i Chińczykach. Pustynność ówczesnej Syberyi i wielkie oddalenie jej od Europy, sprawiły, że w niej urzędnicy moskiewscy łatwiej mogli dopuszczać się nadużyć i szerzej rozwinąć cechy, które stanowią charakter moskiewskiej biuro-kracyi. Byli tu oni jakby carzykami. Samowładni i chciwi* rządzili gwałtem i swojem widzimisię. Kupcy, jako najbogatsi, byli szczególniej troskliwym przedmiotem zdzierstwa czynowników. Musieli się oni za wszystko opłacać i milczeć wówczas, gdy ich rabowali. Za to też czynnownicy milczeli, gdy kupcy rabowali i oszukiwali nie tylko Syberyaków, ale i Chińczyków, co jak to wyżej widzieliśmy, oddziałało na stosunki międzynarodowe obu państw.
Gusiatników, kupiec handlujący w Mongolii, gdy 1717. roku wracał z Urgi ze złotem, srebrem i chińskiemi materyami, napadnięty był za Bajkałem przez Wojewodę irkuckiego La-wrentego Ratkina*) i zupełnie przez niego złupiony. Gu-eiatników musiał na Mongołach straty odbijać. Ten Ratkin * ) Letopis Irkutska Peżemskiego. był niepospolitym tyranem. Bez sądu, za najmniejszą winę, bił kupców i mieszczan knutem, a często oberwało się i dworianom. W zdzierstwie nieznał granic. Nadużycia, które popełnił, tak były krzyczące, że rząd Petersburski, niezmiernie pobłażliwy dla złodziei i rozbójników, nie mógł dłużej tolerować postępowania Ratkina i wezwał go do Petersburga, gdzie mu głowę uciąć kazał. Niezabezpieczyła jednak śmierć Ratkina mieszkańców od ucisku, cała bowiem Moskwa składała się z ludzi do Ratkina podobnych. Drżeli więc jeszcze potem Syberyacy przed rabusiami i zdziercami urzędowemi; handel cierpiał, a wszystko to razem, źle oddziaływało na stosunki z Chinami.
Chiny zupełnie zamknęły się przed Moskwą, handel i wszelkie stosunki zostawały w rozerwaniu. Cesarz Jun-dżeń następca Kchansiego, pod tym tylko warunkiem obiecywał znowuż otworzyć Chiny dla handlu z Moskwą, jeżeli ta zgodzi się na uregulowanie granicy i obranie punktu pogranicznego dla wymiany handlowej.
Piotr umarł i zostawił sprawy chińskie w dawnym stanie. Katarzyna I. (z domu Skowrońska) wysłała do Pekinu, hrabiego Raguzińskiego Sawę Władysławicza, który po wielu trudnościach pokonanych, potrafił wreszcie 25. sierpnia 1727. roku zawrzeć traktat Buryński, ważny szczególniej pod tym względem, że dał początek dzisiejszemu handlowi w Kiachcie. Jednym artykułem tego traktatu, naznaczono na granicy dwa punkta dla handlu zamiennego: pierwszy, na którym później powstała Kiachfca i Curuchajtuj. Handel karawanowy nie był zupełnie zniesiony, owszem, dozwolono karawanom moskiewskim, co trzy lata udawać się do Urgi i do Pekinu. Nie podniosło to przecież handlu karawanowego; upadał coraz bardziej, coraz mniejsze były jego korzyści, aż wreszcie zupełnie zaniechany został i po 1755. roku, w którym wyszła do Pekinu ostatnia moskiewska karawana, zamienił się całkowicie na handel pograniczny, i z rąk rządu przeszedł w ręce prywatnych ludzi.
Innym artykułem Buryńskiego układu, zobowiązały się wzajemnie Moskwa i Chiny do wydawania sobie zbiegów. Ci jednak którzy uciekli przed zawarciem traktatu, mieli spokojnie pozostać na miejscach nowej swojej ojczyzny. Ci którzy przejdą, granice z bronią w ręku i dopuszczać się będą, w sąsiedniem państwie rabunków, morderstw i złodziejstw, ulegną karze śmierci. Uregulowano granicę sporną. Prócz tego Raguziński przeprowadził w tym traktacie przyjęcie w Pekinie misyi duchownej moskiewskiej i postanowienie porządku i form w międzynarodowych stosunkach.
Od traktatu Buryńskiego, przez wiele lat przyjazne stosunki między Moskwą a Chinami nie uległy żadnej zmianie. Dopiero w roku 1762. z powodu przyczyn niżej wymienionych, Chiny zerwały stosunki polityczne i handlowe z Moskwą, a misyę duchowną w Pekinie wzięto pod straż.
Roku 1756. za panowania bohdohana Kiańłuna, który przyłączył do Chin Turkestan Wschodni i Tybet, wojska mandżursko-chińskie wtargnęły do Dżungoryi (kraina ałtajska). Amursan, kontajsza kałmucki, na czele kilku plemion opuścił swoją ojczyznę i uciekłszy do Syberyi poddał się Moskwie. Kiańłun zażądał na zasadzie traktatu, wydania w swoje ręce Amursana i odsunięcia się od spraw Dżungoryi, w które Moskwa poczęła się mięszać. Dwór petersburski dał stanowczą odpowiedź, że nie wyda Amursana, szeroko wyłożył swoje pretensyę do Dżungoryi, nad którą zwierzchnią władzę wraz z Chinami chciał wywierać, a w końcu wyraził swoje niezadowolenie z powodu dumnego i pogardliwego tonu, jakiego cesarz chiński używa w swoich z władzami moskiewskiemi stosunkach.
Amursan umarł w Tobolsku 1757. roku (może otruty) o czem władze chińskie zostały zaraz zawiadomione, a trupa pokazano im na granicy. Nie poprawiło to jednak położenia. Moskale więc żądali, ażeby dla ostatecznego załatwienia kwestyi spornych, przybyło chińskie poselstwo do Petersburga, dorzuciwszy do znanych nam już pretensyi, żądanie wolnej żeglugi na Amurze. Chińczycy tymczasem zdobyli Dżungorję, żądania zaś Moskwy jako zuchwałe odrzucili bezwarunkowo. Roku 1760 uciekł znowuż z Chin Hareng i poddał się Moskwie. Bohdohan zażądał wydania go, napisał o tem list pełen wyrażeń lekceważących do moskiewskiego senatu, a widząc nowe ze strony Moskwy pogwałcenie traktatu, zer wał 1762. roku, jak to już wiemy, z Moskwą wszelkie stosunki.
Carowa Katarzyna II. roku 1763, wysłała swojego ambasadora do Pekinu kapitana Kropotowa. Bolidohan udzielił mu audencyi, lecz odrzucił propozycye Moskwy. Poseł z niczem wrócił do Petersburga, lecz wkrótce w stopniu pułkownika przybył do Kiachty, i tu szczęśliwie z chińskiemi urzędnikami ukończył konferencyę i dnia 18. października 1768. roku podpisał nową umowę. Buryński traktat został we wszystkich punktach potwierdzony, a artykuł o wydawaniu zbiegów, zupełniej i dokładniej został określony.
Wiele innych kwestyi pominięto milczeniem, które sprowadziło zgodę. Handel w Kiachcie po sześcioletniej przerwie, na nowo rozpoczął swoje czynności. Spory w 1775. roku do których jak zawsze Moskale dali przyczynę, wywołały zamknięcie handlowych czynności na dni trzy; a spory 1778. roku na całe dwa lata i dni trzynaście.
Roku 1785 uciekł z Chin i poddał się Moskwie Uładzak, a Buriaci syberyjscy zrabowali chińską karawanę, wiozącą towary do Majmaczynu. W skutek tego, stosunki z Chinami znowuż zerwane zostały, ale nie przez Moskwę tylko przez rząd niebieskiego państwa. Handel zamknięto, a Moskale herbatę musieli od Anglików kupować.
Irkucki namiestnik, jenerał Nagel, rozpoczął przez Suna b. ambaniego w Urdze, umowy z dworem pekińskim, które z pewnością zostałyby bez rezultatu, gdyby Moskwie nieprzy-szedł w pomoc jezuita Parenen, posiadający ogromne znaczenie, wpływ i powagę na dworze pekińskim, a skłoniony do ujęcia się za stroną moskiewską przez innego jezuitę zamieszkałego w Petersburgu. Staraniom jego przypisać należy szczęśliwe zakończenie całej tej sprawy. Dnia 9. lutego 1792. roku stanęła nowa umowa z Chinami, dopełniająca dawne traktaty, i po sześcioletniej przerwie handel w Kiachcie otworzonym został.
Roku 1805 Gołowkin wysłany został jako poseł do Chin, lecz dwór pekiński nie widząc rzeczywistych powodów do nowych umów, nie wpuścił go do swego państwa.
Odtąd stosunki z Chinami były ciągle przyjazne i nie uległy żadnej zmianie. Dopiero około 1850. roku powstała myśl nowego, ale już stanowczego opanowania Amuru i przyłączenia go do Moskwy. Jenerał Murawiew — Amurski wysyłał emisa-ryuszów i szpiegów w krainę, od której potem nazwę otrzymał i ci opisywali mu drogi, ziemię i podawali sposoby owładnię. cia, które zgadzały się zupełnie ze sposobami, doradzanemi kapitanowi Kruzenszternowi przez lorda Stratgallona. Szanowny lord mówił do kapitana: « Nigdy się nie pytaj o pozwolenie Chińczyków, lecz rób tak jakbyś posiadał ich pozwolenie, a dopiero potem należy się tłumaczyć i usprawiedliwiać ze swoich czynności.)) Jenerał Murawiew-Amurski postępował według tej rady, i najpiękniejszą, w północnej Azyi krainę przyłączył bez krwi rozlewu do Syberyi.
Jednym z pierwszych wysłańców Murawiewa do Mandżuryi był Waganow. Miał on instrukcyę dokładnego opatrzenia pogranicza i zarazem resursów chińskich w tej prowincyi. Waganow w mandżurskim ubiorze poznanym i zabitym został. Dowiedziawszy się o tem Moskale, upomnieli się o ekstradycyę Waganowa, nazywając go zbiegiem. Naciskani z tego powodu Chińczycy, odpowiedzieli, że Waganow nie żyje, że nie władze kazały go zabić, lecz rozbójnicy napadli na niego w drodze i zamordowali, że gotowi są dać zadosyć uczynienie. Jakoż, jakichsiś łotrów, którzy mieli wyroki śmierci, nazwawszy ich mordercami Waganowa, ścięto na linii demarkacyjnej w obec Moskali w Curuchajcie a zwłoki Waganowa wydano im.
Najczynniejszym z emisaryuszów Murawiewa był Skobel-cyn kozak z Gorbicy. Jako znający języki ludów nad Amurem mieszkających, a przytem człowiek zręczny i obeznany z Amurem w którym nie raz ryby łowił, był wielce pożytecznym Murawiewowi. On prowadził jako przewodnik pierwszą ekspedycyę Amurską z Szyłki do ujścia Amuru, prowadził drugą i trzecią, i swoją energią a doświadczeniem przyczynił się wiele do świetnej zdobyczy.
Pierwsza ekspedycya z 1, 000 przeszło ludzi złożona, z żywnością i bronią, wypłynęła pod dowództwem Murawiewa 14. maja 1854. roku. W owym czasie Anglicy blokowali porty kamczackie i ujście Amuru, gdzie się Moskale pokazali; głównym więc celem tej ekspedycyi było zasilenie załóg moskiewskich i obrona brzegów przed Anglikami. Murawiew miał jednak jeszcze inny cel. Znali ten cel wszyscy, a słowa, które wypisano na bramie tryumfalnej w Szyłce: «Dla Ruskich Pekin nie daloko» wyraźnie wskazywały myśl zaboru. Chwila w której Murawiew odbijał od brzegu w Szyłce, była dniem radości dla Moskali. Na górach paliły się smolne beczki, lasy były uiluminowane, toż samo i Szyłka, a na jej długiej ulicy stały bramy tryumfalne. Zabawa, strzelanie, szeroko rozniosły odgłosy tryumfu zaborców. Pewni byli powodzenia. Nareszcie odpłynęła mała flotylla Murawiewa, w której znajdował się i parowiec pod nazwiskiem Arguń o sile 60 koni, zbudowany w Szyłce; poniosła panowanie knuta i smutne prawosławne chrześciaństwo w dziewiczy kraj Mandżuryi. W tej ekspedycyi było też kilku Polaków wygnańców, a mianowicie Szymon Tarczewski, którego wzięto jako pisarza batalionu; Aleksander Peszke farmaceuta także do wojska zesłany*) i Karol Toliński, który popłynął dla zdejmowania widoków z pięknych brzegów Amuru. Chińczycy w Ajgunie, zdziwieni zjawieniem się cudzoziemców, usiłowali ich powstrzymać. Murawiew oświadczyć kazał gubernatorowi chińskiemu: że ekspedycya jego nic groźnego i niebezpiecznego dla Chin nie niesie; że tylko wielka potrzeba dania pomocy Moskalom zaatakowanym na brzegach Wschodniego oceanu przez Anglików, skłoniła go do użycia drogi przez Amur, jako najbliższej, lecz że z tego powodu, żadnej do posiadania Amuru pretensyi sobie nie rości. Gubernator chciał ażeby Murawiew zatrzymał się aż do nadejścia z Pekinu pozwolenia przebycia Amuru, lecz Murawiew dał rozkaz do dalszej żeglugi i bez pozwolenia Chińczyków przybył na ujście Amuru, gdzie od swojego imienia założył miasto Ni-kołajewsk.
W jaki sposób odpierał Anglików nie do mnie należy. Obrona brzegów była łatwą, bo usiłowania Anglików zaszkodzenia tu Moskwie były niedołężne. Gdyby Anglicy chcieli wylądować i pobić Moskali nad Amurem, co wówczas nie * ) Peszke opisał Podróż swoją Amurem. naraziłoby ich na wielkie straty, zadaliby znaczny cios moskiewskiej przewadze w Wschodniej Azyi. Nie wylądowali i nie pobili Moskali, a dzisiaj widzimy już tutaj Moskwę silną i groźną dla właściwych Chin. Nie zrobili tego, więc przyczynili się do zaboru całej północnej Mandżuryi, na którą Murawiew może nie byłby się rozłakomił, gdyby jej był nie-widział w ekspedycyi podjętej’ głównie dla odparcia Anglików. Za utratę południowej Bessarabii w wschodniej wojnie, sowicie Moskwa wynagrodzoną została Amurem i Ussurą.
Z pierwszej ekspedycyi wojska wróciły do Szyłki po lodzie; część jednak wojsk została na ujściu Amuru, który zajęła na rzecz Moskwie i pozakładała tam osady: Nikołajewsk, Marińsk nad jeziorem Kizia i inne. Murawiew ze swoim sztabem wrócił do Irkucka przez port Ajan, a następnie przez Ja-kuck.
Nie będziemy opisywać historyi eksjjedycyi Murawiewa, wspomnimy o nich w dalszym ciągu; tu tylko powiedzieć nam należy, że Murawiew przekupił chińskich urzędników i zawarł z nimi traktat 16. maja 1858. roku w Ajgunie, którym Chińczycy niemogąc wojny prowadzić z Moskwą, z powodu zajęcia swoich sił w wojnie z powstańcami, w wojnie z Francuzami i Anglikami ustąpili Moskwie całą północną Mandżuryę i kraj między morzem a Ussurą. Cesarz chiński niechciał ratyfikować tego traktatu. Intrygi więc moskiewskie wywołały nową wojnę między Chinami i Francyą a Anglią, wojnę która skończyła się pokojem zawartym za pośrednictwem moskiewskiego posła Ignatiewa w Pekinie.
Chińczycy odwdzięczając Moskwie za pośrednictwo, osobnym traktatem z Ignatiewem (1860. roku) zawartym, potwierdzili traktat Ajguński; prócz tego ustąpili Moskwie krainę ałtajską, czyli dawną Dżungoryę i dali jej ważne przywileje handlowe, które wzmocniły wpływ moskiewski w Pekinie. Ignatiew, pomimo szkody jaką wyrządził Chinom tym traktatem, uważany był przez rząd bohdahana za zbawcę Chin, gdyż jego to pośrednictwu przypisywał oddalenie się czerwonych barbarzyńców z Pekinu (Anglików i Francuzów); oddawano mu więc honory królewskie i z tryumfem, w orszaku kilkotysięeznej jazdy mongolskiej ten zręczny Moskal odprowadzony do Kiachty.
Zdobycze te, szczególniej przyłączenie Amuru i Ussury do Syberyi, nadało tej ostatniej ważność handlową i polityczną, zbliżyło ją i złączyło z cywilizacyą i ruchem ludności na oceanie Wschodnim. Wyborne porty na brzegach morskich, staną się schronieniem znacznej moskiewskiej floty, która w ruchach swoich mniej będzie zależną od floty czarnomorskiej i bałtyckiej. Zbliżenie się Moskwy do Stanów Zjednoczonych, przez to przyłączenie zostało ułatwionem; związało ono mocniej te dwa państwa, ożywiło między niemi handel i polityczną sympatyę, która się już wyraziła w wielkiej wojnie wschodniej. W czasie blokady brzegów syberyjskich przez Anglików, Amerykanie dostarczali Moskalom, narażonym na niedostatek i oczekującym głodu: mięsa, mąki i broni. Usiłują oni Anglików ztąd odsunąć i cały handel w tej części Azy i wziąść w swoje ręce. Pomimo wojny, do nowo otworzonego portu w Nikołajewsku (1857. roku), wysłali sześć okrętów z towarami, dwa z Bostonu, dwa z Hon Konga, i dwa z S. Fran-cisko; prócz tego pięć okrętów wysłali do portu w Ajanie. Jak na początek to dosyć. Roku 1858 zawiązała się w Irkucka kompania handlu amurskiego, z obszernemi prerogatywami; kompania też rosyjsko-amerykańska podnosi swoją czynność, a wszystko to razem obiecuje wielkie rozwinięcie handlu moskiewskiego, jego bogactwa i podnosi przewagę Moskwy w Wschodniej Azyi.
Stosunki z Japonią dają tej przewadze nowy grunt. Roku 1855 admirał Putiatin zawarł traktat handlowy z Japonią, a w 1856. roku przybyły pierwsze dżonki japońskie do Ni-kołajewska z towarami swojego kraju. W kilka lat potem Murawiew zabrał już i przyłączył do Syberyi większą połowę wielkiej wyspy Sachalinu, należącej do archipelagu japońskiego i o tym zaborze dumnie zawiadomił cesarza w Jeddo.
Temu posunięciu się Moskali do brzegów wschodniej Azyi i do Japonii, energicznie rozwijącej się na morzach Oceanu Spokojnego moskiewskiej działalności, towarzyszy posuwanie się ludności europejskich do brzegów zachodnich Ameryki.
Gii.ler, Opisanie. II. 11
Odkrycie złota w Kalifornii pchnęło znaczną, ludność w te strony, rozwinęło handel i utworzyło z S. Francisko niezmiernie ważny port. Na tychże brzegach, ale należących do Anglii, w ziemi «Ciaśniny Piudżeta» (Puget-Saund) w ostatnich czasach, nad brzegami rzeki Frezer także odkryto złoto. Okoliczność ta wzmogła zaludnianie tych dotąd pustych okolic. Powstają tam miasta jak grzyby po deszczu. Taunsend, Stilikon, Olimpia stolica Piudżet-Saunda, Port-land, Wiktoria, na wyspie z portem, z którego Anglia zamierza zrobić drugi Liwerpool, mają przed sobą wielką przyszłość handlową i polityczną. Anglia zrozumiała już ważność skupiania się ludności europejskiej po obu brzegach Oceanu Spokojnego, oceniła bogactwo nowych krain; a otwierając dla siebie i świata Japonię i Chiny, zwraca wytężony wzrok na wypadki i ruch, który wnosi tu życie europejskie, robi z Oceanu Spokojnego plac nowych zabiegów, nakoniec i otwiera przytem nowe źródło bogactwa. Europejczycy przeczuwając świetną przyszłość tych krain, usiłują skrócić drogę do Oceanu i radziby przerwać stały ląd Ameryki. Kanał i koleje na przesmyku Panamskim; kolej żelazna którą Amerykanie zamierzają do Kalifornii prowadzić; projekt angielski kolei żelaznej od Wankuweru do Halifaksu przez Kanadę i ziemie Angielskie; telegraf przez Syberyę do Ameryki, projekta kolei z Amuru do Moskwy, świadczą o nowym prądzie w ludzkości, dążącym do kotliny Oceanu Spokojnego, w której być może, kwestya wydarcia handlu świata z rąk angielskich rozstrzyganą będzie. Anglicy, jakby przeczuwając przyszłość, usiłują już wzmocnić się na zachodnich brzegach Ameryki. Niezamieszkałe dotąd swe ziemie, nazwali Kolumbją Angielską, dali jej osobny kolonjalny zarząd; nie szczędzą pracy i nakładów, ażeby mieć tylko punkt pewny i silny na Oceanie, który nie ma żadnej przeszkody dla eskadry, jakaby w celach dla Anglii nieprzyjaznych — chciała od Amuru i Kalifornii, popłynąć do brzegów Indostanu i Australii.
Rywalizujące z Anglią Stany Zjednoczone, w miarę zbliżania się ku Moskwie, coraz częściej wchodzą na drogę, którą idzie Anglia. Przymierze tych dwóch silnych rywalów
Anglii, może być dla niej bardzo groźnem; interesem więc jej być powinno, wcześnie osłabiać swoich przeciwników. Nie osłabi zaś ich sposobami dotąd praktykowanemi, to pewna, albowiem sposoby te dotąd tylko wzmacniały siły jej przeciwników, które jak się tutaj rozłożyły, staraliśmy się przedstawić.
Aleksandrowsk. — Hutnictwo srebrne w Dauryi. — Bogactwa kruszcowe. — Wygnańcy Polscy w Aleksandrowsku i w okolicy. — Fortunat Misiure-wicz. — Lityński. — Cmentarz polski w Aleksandrowsku. — Henryk Gruszecki, Michał Czarniecki i Rafał Dwernicki. — Choroba konia i zawierucha.
Z Akatui wyjechałem drożyną, wiodącą, do Aleksandrowska, lecz zamiast przez góry, pojechałem na okół, dolinką strumyka, który płynie od Akatui do rzeki Gazimur. Nikogo w drodze nie spotkałem i nikogo prócz stada plegoczących kawek nie widziałem. Dolina ma ze dwie wiorsty szerokości; góry bez drzew, śniegiem zlekka przypruszone, osłaniają liczne wąwozy, które z różnych stron dążą do Gazimuru. Sanna zła przez całą zimę, teraz jeszcze więcej popsuła się: sanie wloką się po gołej ziemi, a Frejlina robi bokami i wytęża wszystkie swoje siły.
Dolinka poboczna którą jechałem, złączyła się wreszcie z Gazimurską doliną i zdaleka we mgle owinięty pokazał się krzyż aleksandrowskiej cerkwi. Aleksandrowsk prawie w środku doliny, na błoniu położony, ma posadę szeroką i wdzięczną; widok jest na góry. Przyjechałem w chwili zmroku i stanąłem w domu należącym niegdyś do Gerwazego Gzowskiego, naprzeciw lazaretu, w którym ten zacny człowiek miał handel i gościnne przytulisko dla biedniejszych kolegów. Dzisiaj dom ten należy do Hipolita Pasierbskiego i Henryka Wokulskiego, którzy tu założyli fabrykę świec.
Nazajutrz poszedłem zwiedzić miasteczko. Oglądając długie ulice i przecinające je przecznice, a dalej z drzewa budynki mieszczące w sobie policyę i biura zarządu górniczego Aleksandrowskiego okręgu, brnąłem po kostki w błocie. Nagła odwilż, znak blizkiej wiosny, bo w czasie zimy nigdy tu odwilży nie bywa i deszcz ze śniegiem wczoraj padający, pokrył ulice grubym pokładem błota. Chociaż w Aleksandrowska nie było tak dalece czemu przypatrywać się, a przedmioty widziane nie nagradzały trudów czyszczenia sukien z błota, przecież według zwyczaju ciekawych a pilnych podróżnych, dreptałem po miasteczku i rysowałem sobie w pamięci te chatki i kletki, z których mi na nos kapie woda.
Aleksandrowsk należy do największych osad w Dauryi; jakoż posiada kilkanaście ulic, rynek z cerkwią, kilka skarbowych budynków i ani jednej kamienicy; posiada garbanią obecnie nieczynną, hutę srebrną także od kilku lat nieczynną, już rozwalającą się i kilka tysięcy mieszkańców, których dobrobyt jest większy, niż ludności osiadłej nad Szyłką.
Z powodu huty, której dach skręcony wichrem pochylił się jak czapka na bakier i przy pierwszym silniejszym podmuchu spadnie na piece, z których mieszkańcy, co noc wyciągają cegły i żelazo, a policya ich nigdy na gorącym uczynku złapać nie może, z powodu więc tej huty, powiedzmy jeszcze kilka słów o hutnictwie srebrnem w Dauryi.
Wspominałem już, że główne pasma tutejszych gór złożone są z granitu. Widzimy go na pochyłościach i na wierzchołkach; rumowiska skalne w dolinach, składają się zwykle z kamieni granitowych, syenitowych, a w części i z gnejsowych.
W ramionach i górzystych gałęziach, rozchodzących się od głównego pasma, a wyniesionych prawie do tejże samej wysokości, co i głów7ne pasmo, granit podniósł na sobie i wysadził skały wapienne. Linia graniczna między granitem i wapieniem, wypełnioną została po szparach rudami ołowiano-srebrnemi. Żyły tak osadzone, służą za punkt wyjścia, z którego się inne żyły rozlały i wypełniły różnokierunkowe a liczne szpary wapienia. Ostatnie żyły rud leżą. w skale zwykle równolegle od siebie. Z tutejszych kopalni, przynajmniej 3/4 znajdują się w pokładach wapiennych, a reszta w łupku glinianym i w szarej wace. Górnicy posuwający się w skale za żyłą, natrafiają na kłęby rudy, w jednem miejscu, w znacznej masie nagromadzone. Srebro znajduje się pospolicie w rudzie ołowianej, połączonej z małą ilością rudy żelaznej; lecz znajduje się także w rudzie żelaznej, połączonej z małą ilością ołowiu; ostatni gatunek żył należy do mało procentujących, bo trudniej jest dobyć taką żyłę ze skały i trudniej z nich niż z pierwszych wydzielić srebro; dla tego też z rud takich wcale tutaj nie użytkują, a przynajmniej eksploatowanie ich jest bardzo małe.
Rudy te były w dawnych wiekach wyrabiane przez tubylców plemienia mongolskiego. Stare zroby, licznie natrafiane, zmuszają nas odnieść początek nerczyńskich kopalni do odległych wieków. W XYII wieku, sława tych kopalń ściągnęła z Jakucka i z Jenisejska kozaków, ujarzmicieli Dauryi. Nędzna kultura pierwotnych mieszkańców, koczownicze życie, rodzi pytanie: jakim sposobem dawali sobie radę z trudną operacyą wydzielania z rud srebra? Moskale zaczęli roboty w kopalniach, dopiero po ukończonej wojnie z Chinami, na początku XVIII wieku, i są ślady, że pierwszymi górnikami byli sprowadzani przez nich Polacy z Górnego Szląska. Pierwsza huta była w Nerczyńskim Zawodzie założona; następnie założono hutę w Duczarze, potem w Kutu-marze, w Gazimurze, w Aleksandrowsku i w Szyłce (1780. roku). W końcu XVIII wieku było sześć hut, w których srebro wytapiano; kopalni zaś i rudników, w których roboty trwają oddawna, lub też porzucone zostały, jest obecnie kilkaset. Wytapianie srebra prędko otrzymało wielkie rozmiary i znaczne rozwinięcie. W latach od 1760 — 1770, gdy naczelnikiem tutejszego górnictwa był Suworow, imiennik feldmarszałka oplamionego krwią polską na Pradze, otrzymywano rocznie srebra 240 centnarów — Od tej epoki, stopniowo zmniejszała się ilość dobytego srebra. Przed kilkunastu laty otrzymywano go jeszcze 80 centnarów, a wreszcie* wydatki na huty i kopalnie srebra, gdy przewyższyły wartość dobytego srebra, i dobywanie złota na wielką skalę, spowodowało upadek srebrnego hutnictwa. Dzisiaj jedna tylko huta srebrna w Kutumarze jest czynną, a z niej w przecięciu otrzymują rocznie do 20 centnarów srebra.
Początkowo kopalnie nerczyńskie były własnością prywatną, później zabrali je carowie na swoją prywatną własność. Przy taniości robotnika powodzenie tutejszego górnictwa było zapewnione. Dawniej górnicy dzielili się na 3 klasy. Pierwsza składała się z chłopów poddanych korony, było zaś ich, samej płci męzkiej 27, 000. Uprawiali oni tyle gruntów ile sami chcieli, płacili podatki, lecz prócz tego używani byli do robót w górnictwie, do rąbania drzewa, palenia węgla, i zwożenia rudy. Tych to właśnie chłopów roku 1852 spo-sobiąc się do zabrania Amurskiej prowincyi, następnie i Chin, zamienili na kozaków i uwolnili z pod jarzma górnictwa, surowsze natomiast jarzmo dyscypliny wojskowej wciskając im na karki. Druga klasa i trzecia, składała się ze służy-tieli, czyli właściwych górników i z deportowanych. Dzisiaj tylko dwie ostatnie klasy, których liczba od 7, 000 do 9, 000 robotników wynosi, pracują w kopalniach i w hutach.
Ślady na powierzchni ziemi rud ołowiano — srebrnych, są bardzo częste i góry dauryjskie kryją jeszcze niezawodnie wielkie skarby dla przyszłości zachowane. Skarby te być może nie będą już wówczas obracane na utrzymanie blasku i potęgi carskiego domu, wysysającego krew 70 milionów ludzi. Poszukiwanie rud srebrnodajnych odbywa się przez bicie szybów i ulic (sztolni) w górach. Przy porządnem gospodarstwie, potrzeba by było bić kilkanaście i więcej studni, dla oznaczenia dokładnego kierunku, długości, grubości i bogactwa żył, następnie zrobić plan kopalni i rozkład robót na długie lata, a dopiero potem zacząć wyrabianie. Tutaj postępują inaczej, jak tylko natrafią na żyłę, zaraz zakładają kopalnię, a nieznając kierunku żył, posuwają korytarze, jak to się często zdarza, w stronę, w której się rudy nie znajdują; ztąd próżna strata czasu, kapitałów i zmarno wanie ciężkiej, ludzkiej pracy, i ztąd to tyle jest tu kopalń, w których roboty trwały tylko rok jeden.
Rudy tak co do składu, jak i bogactwa dzielą, się na kilka gatunków. Najbogatszą, jest ruda skrystalizowana, przeźroczysta i bezkolorowa, rzadko w tutejszych kopalniach natrafiana. Uboższy od tej gatunek, zowie się z niemiecka blaj-glanc a zawiera w sobie dużo ołowiu i pławi się z łatwością; ten to gatunek podtrzymuje głównie tutejsze hutnictwo. Ruda ołowiano — srebrna zafarbowana ochrą jest koloru żółto-czerwonego, posiada nie wiele ołowiu, srebra jeszcze mniej; jest pospolita w Dauryi. Prócz wymienionych, znajdują się w obfitości rudy ołowiano — srebrno — siarczane i inne w połączeniu z żelazem, kwarcem i arszenikiem.
Po wykopaniu i wydobyciu rudy z kopalni, odbywa się jej gatunkowanie. Chłopcy, kobiety zesłane do kopalni i w ogóle wszyscy fizycznie słabi, tłuką i rozbijają rudę młotkami. Części puste i obce jak kwarc precz odrzucają, a rudę sproszkowaną zsypują na kupy. Uboższe rudy proszkują w wodnych stępach, potem przewiewają przez arfy i wiozą do’ płuczek, gdzie woda oddziela i unosi części obce i lżejsze niezawierające metalu, a przez to podwyższa w rudzie stosunek srebra. Siarczano-ołowiane rudy nie ulegają płukaniu, lecz w wielkich kupach bywają prażone.
Tak przygotowane rudy, wiozą do huty i sypią — je warstwami, przesypując węglem sproszkowanym i przesianym przez arfę do pieców, zwanych tutaj szachtne piece. Piece te są budowane z cegły i bywają jednych rozmiarów. W hucie znajduje się ich kilkanaście (w Kutumarze jest ich 16). Każdy piec ma właściwe sobie przymioty, których przyczyn wyśledzić nie można, a które zna tylko robotnik, ciągle przy jednym piecu pracujący; i tak, jedne piece, jeżeli do nich sypią na raz dużo węgla i rudy, prędzej rudę topią; inne przeciwnie, łatwiej ją topią, jeżeli w niewielkich ilościach sypią do nich rudę i węgiel. Piec szachtowy, ma 2 sążnie wysokości; w górze jest otwarty. Na jednej ze ścian wewnątrz znajduje się miara, a w bocznej ścianie znajdują się dwa, jeden nad drugim wyrobione otwory: niższy podczas topienia się rudy zalepiają. Od ściany frontowej sypią rudę i węgiel; od tylnej zaś ściany sypią sam wręgiel. Jako flusu, to jest rzeczy stałych, łatwo topnych, a więc ułatwiających topienie się metalu, używają stłuczonych żużli (szlak). Rudę nie jednego gatunku sypią do pieca, ale różnych gatunków i z różnych miejsc braną, a główna zasługa majstra zależy na utworzeniu mięszaniny łatwo topiącej się. Miech, który roznieca i potęguje ogień w piecu, poruszany jest przez konia lub wodę. Gdy już ruda stopi się i stanie się płynną, ołów i srebro, jako cięższe, przez wszystkie warstwy węgla spływają na doł, a żużel przez otwór górny wypływa z pieca. Dwa razy na dzień dolny otwór przebijają i spuszczają przez niego ołów w formy, w ziemi zrobione. Piec szachtowy raz zapalony, nic bywa studzony dopóki nie zepsuje się, co zwykle przez sześć miesięcy następuje. Stosunkowo, ile wypuszczają żużli i ołowiu z pieca, tyle też zaraz dosypują węgli i rudy.
Oddzielanie srebra od ołowiu, odbywa się w piecach płomienistych, zwanych tutaj gali da. Piec płomienisty zbudowany jest w kształcie rotondy i wymazany wewnątrz gliną ogniotrwałą; z boków ma kilka otworów, na trzonie zaś w samym środku pieca, znajduje się wklęsłość prostokątna, głęboka na l1/2 cala; średnicy piec płomienisty ma 2 sążnie. Tuż obok płomienistego pieca, znajduje się piec zwyczajny, w którym nieustannie pali się drzewo; miechy zaś pędzą z niego do pierwszego pieca powietrze i płomień, które w nim nieustannie jak w piekle krążą i sprawiaj; widok efelctowy. Oto jak go poeta opisuje:
«Gdzie w ciemnych sklepach niewolnicze dłonie Biję młotami kruszcowe pokłady,
Co jakby żyły krążą w ziemi łonie,
A wyrzucone ze swojej posady,
Topnieję, w hucie ogniem który płonie,
Jak zwiastun piekła straszliwy i blady.
I w dzikim kruszców zmieszanych pożarze, Oświeca dziksze niewolników twarze.))
Ileż to polskich twarzy, oświeconych tym ogniem? Ileż to polskich dłoni z których miecze wolności wytrącono, skuto przy młocie z dłonią rozbójniczą? To złoto i srebro, które zdobi carskie pałace, świeci na pańskich stołach, wydobyte przy ciężkich za ojczyzną i wolnością westchnieniach ❖ wygnańców, czyż naprowadza im myśli smutnego początku ich bogactw, a te myśli, czy rodzą, uczucia sprawiedliwości?!
Ołów wydobyty w znacznych ilościach z szachtowego pieca, wkładają do płomienistego i puszczają na niego płomień. Ołów prędko się roztapia, i płynna jego masa powoli sig ukwasoradnia (to jest ołów łączy sig z kwasorodem); a ponieważ niedokwas ołowiu, jest gatunkowo lżejszy, wigc unosi się na powierzchni i przez niewielki żłobek w głównych drzwiczkach twardniejąc, spływa przy pomocy ludzi. Ludzie go ściągają i natychmiast wyrzucają do małego pieca, mającego zaledwo 1 łokieć kubiczny, szczelnie zamkniętego i żarzącemi się węglami napełnionego, gdzie niedokwas ołowiu odkwasoradnia się i ztamtąd już czysty ołów wypuszczają w formy robione z surowcu. Operacya ukwasoradniania się trwa w płomienistym piecu przez trzy lub cztery dni; srebro które trudno łączy się powietrzem, opada na dół i osiada we wklęsłości, o której wyżej pisałem. Znakiem ukwasorod-ńienia się ołowiu, jest połysk i blask coraz większy srebra; gdy już ołów zupełnie ukwasorodni się i srebro posiada blask zwyczajny, gaszą ogień i wlewają dla prędszego ostudzenia wodę do pieca, a z wklęsłości wyważają srebrną blachę, która się zowie blikiem. Każdy blik ma na powierzchni różnej wielkości pęcherze, z których gdy pękały wylało się srebro. Przy powolnem studzeniu pieca blik wstrząsa się, faluje i widać jak na jego powierzchnię występują pęcherze. W srebrze znajdują się części złota, które wydzielają w Petersburgu.
Pobyt w kopalniach merkuryuszu i ołowiu, jak również pobyt w hutach ołowiano-srebrnych, nie jest tak bardzo, jak utrzymują, szkodliwym dla zdrowia robotników; lecz robotnicy od szkodliwych wypływów tego pobytu, uchronić się mogą tylko przez dyetę, której w czasie roboty w hucie ściśle przestrzegają; mięsa, które ma w takim razie najbardziej szkodzić, wcale nie jedzą. Roboty w hucie w czasie zimy, są szkodliwsze dla zdrowia, niż podczas lata.
Prócz złota i srebra, Daurya obfituje i w inne kruszce. Rudy miedziane znajdują się wielu miejscach, n. p. w Dach tałdze, w miejscu zwanem święty Mys, w okolicy Gazimurskiego Zawodu i w innych. Hut do wytapiania miedzi niema dotąd w Dauryi; miedź zaś z Moskwy przywożona, jest tu droga: za funt miedzi płacą 5 złp. Koperwas zwietrzały znajdują w szczelinach i szwach gór. Rudy cynowe znajdują się nad Ononem. Próbowano z nich dobywać metal i założono hutę cynową. Cyna którą otrzymywano, złożona w składach w kształcie cegiełek lub prętów, wietrzała z czasem i w proszek rozsypywała się. Fenomen ten podobno powtarza się i w hutach cynowych w Europie, lecz tam umieli sobie poradzić; tutejsi zaś majstrowie nie mogli znaleźć środka przeciwko proszkowaniu tego metalu i zupełnie porzucili eksploatowanie rud cynowych.
Galman znajduje się obficie w kopalniach ołowiu; próbowano kilka razy wytapiać z niego cynk, lecz nigdy w znacznej ilości nie wyrabiano, a dzisiaj wszelkie próby zaniechano. Kopalnia rudy merkuryalnej założoną została w okolicy Górnej, lecz przed kilku laty została opuszczoną; obecnie mają znów rozpocząć dobywanie merkuryuszu, bo jest potrzebny do amalgamacyi złota, tym sposobem możnaby resztki złota, które z piaskiem i wodą uchodzą, wyłowić. Rudy żelazne są w Dauryi bardzo pospolite; całe góry tych rud, mających 50 procent żelaza znaleźć tu można, jak n. p. w okolicy stanicy Kułarek nad Szyłką i w okolicach Gazimurskiego Zawodu. Magnetyt (ruda magnesowego żelaza) jest obfity. Hut żelaznych dotąd niema w Dauryi, a mając pod ręką najlepsze żelazne rudy, na miejscowe potrzeby przywożą żelazo aż z Piotrowskiego Zawodu. Funt szynowego żelaza kosztuje tu 13 gr. pols. a innego żelaza po 10 groszy. Wiadomo jest, że u nas i w Pirenejskich górach, nieraz zdarza się, że kowal z kawrałka rudy w kuźni robi żelazo; zasługuje przecież na uwagę, że tu w Karze, kowal z kawałka rudy żelaznej, otrzymanej przy płuczce złota i 1% funta ważącej, w zwykłym kowalskim piecu, w przeciągu 35 minut, otrzymał sztukę czystego żelaza ważącą % funta. Próbę z tymże żelazem kilka razy powtórzył i otrzymał z niego stal: jest to dowodem bogactwa i dobroci rud żelaznych w Dauryi.
Siarki dużo znajdują w nerczyńskich górach; kopią ją w stanie dającym sig używać, szczególniej przy kopalni ołowiu w Zierentui. Grafitu wyborowego, znajdują się całe góry, a mianowicie w dolinie rzeki Kuringi, nad Szyłką. Chociaż naczynia grafitowe sprowadzają z Niemiec za wysoką cenę, przecież dotąd nie założono tu fabryki grafitowych naczyń. W ostatnich latach wynaleziono nad Argunią i Czikojem (w Wierchnoudińskim powiecie) znaczne pokłady węgla kamiennego, lecz przy dostatku drzewa, nie prędko z niego będą użytkować. Olej skalny (nafta) znajdujący się na wschodnim brzegu Bajkału, w Dauryi płynie tylko w jednem miejscu, z góry w okolicy stanicy Baty. Chłopi oleju skalnego używają jako lekarstwa na ból głowy.
Z tego wszystkiego widzimy, że ogromne są bogactwa kopalne dauryjskich gór, lecz brak rąk, charakter kraju na wpół dziki, oddalenie od wielkich dróg handlowych i lenistwo wrodzone mieszkańców, są przyczyną, iż bogactwa te nie-przynoszą korzyści jakichby spodziewać się nałeżało!
W Aleksandrowsku mieszkają następni wygnańcy polscy: Pasierbski Hipolit Platon rodem ze Żmudzi, powstaniec z 1831. roku, następnie emigrant, mieszkał długi czas w Anglii, gdzie ożenił się z Anną Berd. W roku 1848 brał czynny udział w powstaniu Wielkopolskiem; z pod Miłosławia wysłany był jak emisaryusz na Żmudź, gdzie ścigany przez Moskali i obławę, długo bronił się i rannym będąc, wzięty został do niewoli do Wilna, zkąd wysłany do kopalni nerczyńskich. Wokulski Henryk z Lubelskiego rodem, przysłany w młodym wieku do kopalni w 1844. roku za pogadanki polityczne. Ksiądz Piotr Ściegienny, proboszcz z Chodla, za przewodniczenie związkowi, który miał na celu wywołanie powstania chłopskiego w 1844. roku. Powstanie nieudało się i zaraz w początkach w Kieleckiem przytłumione zostało. Ksiądz Piotr aresztowany i odstawiony do Kielc, gdzie ówczesny gubernator Białoskórski, przez podejście wyciągnął z niego tajemnice związku. Z cytadeli warszawskiej, po nieprawnem zdjęciu sukienki kapłańskiej, skazany na śmierć, potem do kopalni nerczyńskich. Ksiądz Piotr przez czytanie ewanielii, doszedł do utworzenia samodzielnej teoryi socyalnej, która była wiarą, polityczną, całego związku. W Aleksandrowsku pędzi ubogie samotne życie.*) Tutaj, on i kilkunastu innych wygnańców założyli towarzystwo, które pędziło życie na zasadach wspólności. Teorye te nie wytrzymały praktyki i towarzystwo upadło. Karol Scijegienny jeometra, brat Piotra, za tęż samą sprawę skazany do kopalni; Dominik Ściegienny, włościanin, brat Piotra, za tęż sprawę w 1844. roku obity kijami i przysłany do kopalni**) nerczyńskich wraz z Baltazarem Susło, Adamczykiem i z innymi chłopami. Hipolit Raciborski urzędnik ordynacyi Zamojskich, za udział w związku towarzystwa demokratycznego i w powstaniu 1846. roku w Galicyi, przysłany do kopalni. MarceliBrochocki z Płockiego rodem, powstaniec w 1831. roku, pod Lysoby-kami wzięty do niewoli, potem uwolniony, następnie za udział w Stowarzyszeniu ludu polskiego w 1838. roku przysłany do kopalni nerczyńskich. Fortunat Misiurewicz z Wołynia, powstaniec 1831. roku, posłany do Omska, za związek jeńców polskich skazany do kopalni nerczyńskich.***) Józef Jackiewicz z Litwy rodem, za sprawę Konarskiego, przysłany do kopalni.
W bliższych lub dalszych okolicach Aleksandrowska mie * ) Ks. Piotr Ściegienny w 1857. roku przeniesiony do Permu.

    • ) Dominik Ściegienny w 1857. roku powrócony do kraju, lecz zaraz po powrocie, za propagandę polskości między chłopami w karczmie, powtórnie bez sądu wygnany do Wołogdy.
      • ) Misiurewicz Fortunat urodził się na Wołynia. W 1831. roku pośpieszył do wojska polskiego. Wzięty w którejś bitwie do niewoli, zapędzony został do Omska, gdzie go zmusili do służby moskiewskiej. Związek Siero-cińskiego i Szokalskiego, mający na celu ucieczkę z Syberyi i zorganizowanie z Kirgizów, poważnej i groźnej dla Moskwy siły, miał go pomiędzy swoimi członkami. Za ten związek długo siedział w więzieniu w Omsku i skazany do kopalni nerczyńskich. Tu doświadczywszy wiele biedy i przykrości, należał do związku który miał na celu ucieczkę z Syberyi i odbicie Piotra Wysockiego z więzienia. Rzecz się wydała, czterech obito knutami, inni a w liczbie ich i Misiurewicz więzieniem zostali ukarani. Te wszystkie niepowodzenia, stracona nadzieja powrotu do kraju, bieda i potrzeba gospodarstwa, zachęciły Misiurewicza, do ożenienia się; wziął Sybiraczkę. Żonę i dzieci nauczył po polsku i nauczył miłować kraj polski. Po wyjściu na osiedlenie wstąpił do służby w Odkupie, za co był przez kolegów naga-niony. Zresztą gościnny, koleżeński i dobry człowiek, z radością dowiedział się o pozwoleniu powrotu do kraju w 1857. roku. Umarł w ojczyznie, na Podolu 1859. roku.

szkają następni wygnańcy polscy. W Szełopuginie mieszka Teofil Kownacki, oficer powstania 1831. roku, za waleczność ozdobiony złotym krzyżem, przysłany do kopalni, rodem z Wołynia i Kajetan Przewłocki z Lubelskiego, w młodym wieku, za pogadanki polityczne przysłany do kopalni w 1844. roku. W Kadai mieszkają: Teofil Czapski rodem z Wołynia, za czynny udział w związku S. Konarskiego, posłany do kopalni nerczyńskich, razem z Kasprem Maszkow-skim, Antonim Beaupre i P. Borowskim. Z przybyciem wygnańców ze sprawy Konarskiego urządzony został na wygnaniu Ogół. Pod tą nazwą istniało wiele lat stowarzyszenie za-bajkalskich wygnańców, mające na celu zachowanie ducha, charakteru i wyrobienie moralne i polityczne wygnańców. Ogół posiadał kasę, do której wygnańcy płacili podatki. Z kasy utrzymywano chorych i niemających zarobku, dawano pożyczki potrzebującym. Ogół posiadał własną bibliotekę, utrzymywał gazety, pocztę wygnańczą. Sesye odbywały się na Boże Narodzenie, na które zdaleka zjeżdżali się wygnańcy. Władza moskiewska w Syberyi wiedziała o se-syach i o Ogóle, ale nie występowała przeciwko niemu. Ogół najwięcej się do tego przyczynił, że wygnańcy z Wschodniej Syberyi, powrócili do kraju niezłamani w duchu i bez uronienia charakteru reprezentantów Polski.
W Kadai mieszka jeszcze Józef Lutyński, cyrulik z Warszawy, za udział w pomocy dawnej emisaryuszowi Szpekowi 1833. roku obity kijami i przysłany do kopalni, i Leonard Urbanowicz powstaniec z 1831. roku. W Kadai umarł wkrótce po przybyciu do kopalni na zapalenie mózgu Jan Lityński, skazany za udział w Towarzystwie Demo-kratycznem i należenie do wyprawy na Siedlce w 1846. roku. Otrzymał 500 kijów; człowiek młody, poczciwego i łagodnego charakteru. Na blasze w kościele jego pamięci poświęconej, jest taki napis: «Jan Lityński rodem z Płońska wWojewodztwie Płockiem b. aplikant sądowy przy trybunale warszawskim, w roku 1846, za sprawę polską do kopalni skazany. Umarł w Kadai w grudniu 1848.»
W innych wioskach Dauryi mieszkają jeszcze następni na wygnaniu będący Polacy: Józef Pil cieki powstaniec 1831. roku rodem z Białostockiego; Jań Piotrowicz żołnierz z 1831. roku wcielony do wojska moskiewskiego w Czycie. Stanisław Bronowski, służył w wojsku moskiewskiem, z którego w 1831. roku przeszedł do powstania, za co zesłany do rot aresztanckich, potem do wojska na Kaukaz, gdzie uciekł do Czerkiesów i z nimi walczył przeciw Moskwie; wzięty do niewoli, skazany został do kopalni, tu za usiłowanie odbicia Wysockiego obity knutami; mieszka w Duczarze. Rabkin powstaniec z 1831. roku; Anna Reke powstaniec z 1831. roku Łotysz; z Kurlandyi był do Syberyi wygnany Rokicki za udział w sprawie 1846. roku. Reka na Litwie, lecz nie wiem gdzie mieszkał. Napoleon Wysocki z Białostockiego powstaniec 1831. roku; gdy go pędzono do Syberyi, Moskale prości myśleli, że car pędzi na wygnanie Napoleona cesarza i biegli mu przypatrywać się; Walenty Walendowski rzeźnik z kaliskiego, za udział w powstaniu Wielkopolskiem w 1848. roku, posłany do wojska moskiewskiego; z drogi uciekł, ale złapany, wreszcie posłany na kozaka nad Amur; Kasper Więckowski powstaniec z 1831. roku zesłany do kopalni nerczyńskich, zkąd uciekł i już wiele lat nie ma o nim żadnej wieści; Piotr Jankowski, emisaryusz w 1833. roku, wszedł w Augustowskie i tam wzięty i do Syberyi posłany do kopalni.
Z Rosyan przysłanych do Nerczyńska za sprawę polską, był tu tylko jeden Agłaj Korowaje w praporszczyk z wojska moskiewskiego, za pomoc udzielaną związkowym Konarskiego. Przed kilku laty przeniesiono go ztąd na Kaukaz, gdzie mu znowu pozwolono wstąpić do wojska.
Francuz także tylko jeden był do kopalni nerczyńskich za sprawę polską przysłany. Karol de Lucenay za udział w związku Konarskiego w Wilnie aresztowany i przez sąd wojenny skazany.
W każdej miejscowości, którą zwiedzam, mam zwyczaj udawania się na cmentarz, a z porządku jaki tam znajduję i z pielęgnowania grobów wnoszę o czci mieszkańców dla umarłych i o ich uczuciowej, moralnej stronie. W Dauryi cmentarze, prócz kilku, są zupełnie zaniedbane i nieogrodzone; bydło chodzi po mogiłach, wiatry kości wygrzebują. Na świeżej mogile zwykli stawiać krzyż, lecz większa liczba krzyżów spruchniałych lub zgniłych, leży rozstrzaskanych na grobie. Żyjący nie pamiętają tutaj o umarłych i krótko chowają ich pamięć w sercu.
W Aleksandrowsku Polacy nie mają osobnego cmentarza; spoczywa tu jednak kilku Polaków. Henryk Gruszecki rodem z Lubelskiego ze wsi Kruchowa, przysłany w młodym wieku do kopalni, za pogadanki polityczne wspólnie z Henrykiem Wokulskim, Władysławem Lucym i Kajetanem Przewłockim w 1844. roku. Żył lat 30, umarł 7. sierpnia 1853. roku.
Spoczywa tu także podoficer z czwartego liniowego pułku i wojownik z 1831. roku Michał Czarniecki. Za powstanie posłany był do robót w Troickim Zawodzie pod Kańskiem, zkąd, gdy się rozpoczęło prześladowanie Polaków w Syberyi w skutek odkrytego związku w Omsku, wysłany był z innymi do nerczyńskich kopalni. W Aleksandrowsku po długiej biedzie i dłuższej tęsknocie oddał Bogu ducha, nie doczekawszy się widoku ojczystego nieba!
Rafał Dwernicki zmarł tu w 1847. roku; żył trzydzieści kilka lat. Rodem był z Podola i uczył się w gimnazyum Winnickiem, zkąd za okazane uczucia patryotyczne, po 1831. roku oddano go do 5 korpusu armii moskiewskiej, mianowicie do «XJczebnego pułku» w Moskwie. W pułku, jego jak i wszystkie dzieci polskie tam posłane bito okropnie, rózgami wypędzając z nich ducha i język polski. Mówić i modlić się po polsku mieli zabronione, nie zostawiono im odrobiny wolnej woli. Dzień i noc pod przymusem biedne dzieci tam zostawały. Uczono ich nienawiści do Polski, zmuszano okazywać pogardę dla wszystkiego co było polskie i wstydzić się, że urodzili się Polakami. Bez miłosierdzia postępowano z tą młodzieżą, z roskoszą nad nią pastwiono się i moralnie żyłowano. Jednak ani rózgi, ani niewola sroższa niż niewola czarnych w Ameryce, niepotrafiła w ich sercach zagasić wielkiej iskry świętej miłości ojczyzny. Tliła się ona, schowana w głębi tajemnej świątyni, a przy na-darzonej okoliczności płomieniem czynu rozpalała się. Biedne dzieci, czasami zgromadzały się w kąciku i tam po cichutku, żeby ich żołnierze, ani też koledzy Moskale nie słyszeli* mówili o Polsce, o wojnie, o wolności. Jedną taką pogadankę podsłuchali stróże tej fabryki, w której Mikołaj Polaków przerabiał na Moskali, porwano ich więc zaraz, chłostali aż do krwi jako przestępców politycznych, i w liczbie kilkunastu popędzili w sołdaty do Syberyi. Rafała przysłali do batalionu w Nerczyńskim Zawodzie. Tutaj przez wiele lat zostając w koszarach, chodził na ową ciężką żołnierską służbę. Zycie w koszarach, towarzystwo koszarowe, wyraziły swoje piętna na jego charakterze. Stał się milczącym, zamkniętym w sobie, niedowierzającym i służbistą. Jakkolwiek bez wyższego wykształcenia, miał jednak zdrowy pogląd na rzeczy, a z taką siłą wyrywana z niego cnota i miłość Polski, wyrwaną nie została. Po długiem szturchaniu i poniewieraniu awansowany został na podoficera, który to stopień wigkszej swobody mu nie nadał; uwolnił go tylko od bicia podoficerów, którzy dawniej jako żołnierza bić mogli. Teraz mógł być bitym tylko przez feldfebla i oficerów, co było już małą ulgą w tej piekielnej niewoli. Tymczasem charakter jego stawał się coraz dziwaczniejszym i tęskniej-szym; w końcu opanowała go głęboka melancholia, która zamieniła się, na peryodycznie objawiające się obłąkanie. Pewnego razu, kolega jego i rodak, także żołnierz wygnaniec, wychodził z koszar na polowanie. Rafał widząc strzelbę w jego ręku, z obłąkanym i tkliwym wzrokiem jął błagać, ażeby mu z sobą pozwolił pójść na polowanie.
«Po cóż pójdziesz, kiedy nie masz strzelby?»
«Nic to nie szkodzi, odrzekł Rafał, mam kule, stanę na stanowisku, ugodzę z ręki kulą zająca i zabiję. Weź mnie z sobą, proszę Cię!»
Kolega wiedząc o jego obłąkaniu, obawiał się brać go z sobą na polowanie, lecz Rafał tak nalegał i prosił, że wreszcie pozwolił mu pójść z sobą. Poszli w góry. Rafał stanął na stanowiska a trzymając w ręku kulę, wpatrywał się w jeden punkt oczekując na zwierzę. Tymczasem kolega jego zabił zająca i siadł obok niego. Rafał nic przez kilka nainut nie mówił, wtem nagle, jakby przestraszony, z serdecznym jękiem zawołał: «Czy widzisz? czy widzisz Win-Giller, Opisanie. II. J2 centy? Ale ty nic nie widzisz; żebyś miał perspektywę, tobyś zobaczył!» cAleż Rafale, uspokój się, masz jakieś przywidzenie i ono cię strachem napełnia!))
«Patrz! krzyknął biedny żołnierz, patrz! jedzie car, a za nim dużo, dużo wojska, miliony wojska, cały naród żołnierzy, a każdy żołnierz niesie z sobą pęk kijów. Idą do Polski, będą bić naszych o mój Boże! Dawaj mi strzelbę prędzej strzelbę. Już jest car blizko mnie, wypalę do niego, zabiję i naszych ocalę.» Wyrwał strzelbę z rąk Wincentego i drżąc celował w błękitną przestrzeń. Pot wystąpił wiel-kiemi kroplami na czole i oblał go, oczy nabrały blasku, jakby w nich całą moc swą umieścił, aż wreszcie padł na ziemię nieprzytomny i zemdlony. Wincenty otrzeźwił szlachetnego obłąkańca i odprowadził go do koszar.
Już był w stanie obłąkania, kiedy z podoficera awansowano go na oficera; lecz obłąkanie to, jako peryodyczne, długo niezauważone, nie przeszkadzało mu w służbie, którą machinalnie wykonywał. Kiedy mu przynieśli dyplom na oficera, uwalniający go od poboi, otrzymał także obraz Chrystusa, który wygrał na loteryi (puszczony był bowiem razem z innemi rzeczami na loteryą, przez wyjeżdżającego do Moskwy czynownika); Rafał stanął przed obrazkiem i rzekł: «Dziękuję Ci Chrystusie Panie, za to, żeś mnie zrobił oficerem, że mnie już bić nie będą. Ale, dla czego do kraju mnie nie wrócili, kiedy się o to tak dawno, całą duszą proszę? Ponieważ jesteś tak niemiłosiernym i nieubłaganym, nie chcę Cię trzymać u siebie!» i darował go towarzyszowi. Wywieziony w dziecinnym wieku z kraju, pamiętał go jak przez mgłę, a tak go jednak czule i głęboko kochał. Umarł w przytomności umysłu.
Powrotu do Szyłki z Aleksandrowska opisywać nie będę, wspomnę tylko na zakończenie tej podróży, o chorobie Frejliny. Ledwo odjechałem wiorst kilkanaście, Frejlina padła na nogi, ale gdy ją szarpnąłem lejcami, zerwała się i pobiegła dalej. Na przestrzeni czterech mil, upadała tak kilkanaście razy. Zkąd pochodziła ta słabość i jaki jej był początek, nie mogłem wówczas odgadnąć, a niespokojny, po pędzałem ją do wsi, w którejbym mógł użyć jakich zaradczych środków przeciw jej chorobie. Tymczasem zbliżał się zmrok, niebo osłoniło się czarnemi chmurami, a wicher potężnej zmiatając z gór masy śniegu, zwiastował mi zawieruchę. Frejlina słabła coraz bardziej, a dojechawszy do skały sterczęcej nad drogą, padła znowuż i wyprzęgła się z hołobli. Wydymania żołądka i kurczowe rzucanie głową i nogami, zatrwożyły mnie, myślałem bowiem, że klacz już zdycha; lecz nie tracąc zupełnie nadziei, usiłowałem ją za-prządz i zmuszałem do wstania. Nie mogła już stać na nogach, drżały pod nią, a jak tylko podniosła się, zaraz padała. Usiłowałem ją więc zaprządz, leżącą na ziemi, lecz wówczas pokazało się, że wcale nie umiem zaprzęgać i że nie dam sobie rady w tak trudnym razie. Chodziłem więc w około klaczy i biedowałem jak hiszpański próżniak, ale klacz nie wstawała; zmrok zgęszczał się, a wicher z wściekłym piskiem świszczał w szczelinach skał i wyżej, coraz wyżej, aż ku niebu podnosił śnieżną kurzawę. To niebezpieczna syberyjska zawierucha się zaczyna, pomyślałem sobie i zmarznę na saniach. Futro miałem stare, pod nim wprawdzie dwa płaszcze, ale bez waty, buty chociaż z futrem ale zimne, rękawiczki zgubiłem, niebezpieczeństwo było więc groźne. Obracam się na wszystkie strony i nurzam wzrok w lodowatej kurzawie, lecz nikogo nie dojrzałem, tylko śnieg i brudny kawał stepu. Wtem nagle słyszę hałas, najwyraźniej bieg konia, a wkrótce potem na niziutkich jak czołno saneczkach, zobaczyłem kozaka w ogromnej niedźwiedziej czapce, dążącego ku mnie. Uradowałem się jakby z widoku przyjaciela, przywitałem i uprzejmie o pomoc poprosiłem. Kozak obejrzał konia, pokiwał głową i powiedział, że nie dojadę do najbliższej wsi, o czternaście wiorst ztąd położonej; lecz ściągnął hołoble, rzemienie pozawiązywał i zaprzągłszy na ziemi leżącego konia, zaczął nań hukać, bić nogą i biczem, ja z drugiej strony robiłem to samo, a Frejlina przestraszona hałasem zerwała się i pobiegła jak strzała. Wskoczyłem na sanie, nie mogłem podziękować kozakowi za pomoc, gdyż Frejlina czując zawieję, biegła, jakby wiatr prześcignąć chciała. Dwie mile przebiegła w godzinę, a wpadłszy na 12* podwórko pierwszej chaty któreśmy napotkali, padła jak nieżywa. Wyprzągłem ją. przy pomocy gospodarza, który zaraz poznał się na jej chorobie, było to morzysko (kolki kiszkowe), powstałe w skutek nakarmienia jarem żytem. Frejlina z boleścią tarzała się po ziemi, lecz nazajutrz o świcie wstała zdrowsza, zbliżyła się do siana, ale go nie jadła. Przegalopowanie się wczorajsze pomogło jej bardzo, i chociaż wychudła przez jedną, noc, jak szczapa, byłem już pewny, że żyć będzie. Na dalszę drogę, nająłem jednak konie, a ją przywiązawszy do sani, doprowadziłem w całości i oddałem właścicielowi, który mi jej na tę podróż pożyczył, z intencyą, w daleką drogę nie brania z sobą cudzego konia.
Zmiany w powietrzu. — Pora zbierania jagód. — Roman Sokołowski. — Jesień i zima 1856. roku. — Maskarada. — Teatra żołnierskie. — Jeszcze a drogich kamieniach. — Dziewiczy kamień. — Weseia. — Wspominki. — Nieszczęśliwy powrót żołnierzy z 3. ekspedycyi amurskiej. — Ogród w jednej nocy wyrosły. — Rośliny. — Skutki braku domów zajezdnych. — Sekciarze uralscy. — Przybicie się do krzyża. — Brody i kozacy. Góra Łurdikańska. — Upodobanie w kwiatach. — Dolina Tapaga. — Góra Godoj.
Od wiosny, którą, na śnieżnym krajobrazie błękitnawa mgła zwykle zwiastuje, przechodzę do daty powrotu mego z wycieczki do Akatui i notuję dalej zmiany powietrza w Szyłce, która jest mi przeznaczoną na mieszkanie.
Dnia 27. lipca (1856. roku) padał deszcz; przez dni zaś następne mieliśmy piękną pogodę, zapowiadaną jeszcze przed wschodem słońca, przez gęste, białe mgły, płynące w dolinach. Około godziny 7 słońce już przeziera przez mgły, a w pół godziny potem zupełnie je rozpędza. O ósmejlkończy się chłodnawy poranek, a zaczyna się gorąco do samego wieczora. Dnia 30. i 31. lipca lazur nieba wyjaśniony, gorąco bez wiatru, woda w rzece opada i mielizny występują na powierzchnią. Dnia 1. sierpnia wieczorem, zerwał się ulewny deszcz z grzmotem i piorunami; dnia 2. sierpnia pogoda przemienna, 3. deszcz padał cały dzień. Przez następne cztery dni mieliśmy ciepło i piękną pogodę: noce są coraz chłodniejsze, woda zimniejsza, mgły gęstsze a roślinność prze-kwita. Dnia 8. sierpnia wieczorem burza elektryczna. Niebo zachmurzone, zapchane czarnemi chmurami: ciemności wszystko ogarnęły i cisza zapanowała. Wtem nagle błyskawica pół widnokręgu rozświeciła i rzuciła blada, purpurową, oświatę na góry, których wierzchołki pokazały się i znowuż znikły w ciemności. Błyskawice powtarzają się, przelatują w ’mgnieniu oka ogromne przestrzenie, i z niezrównaną szybkością zapalają się i gasną. Patrząc na te mieniące się góry, na te fale światła, które w sekundzie kilka razy uderzają o siatkę oka i nikną, zda się, że to jest łuna czarnoksięzkiego świata. Nad głowami przeraźliwie zagrzmiało. Grzmot z trudnością posuwa się po sklepieniu niebios i z łoskotem, podobnym do darcia szmaty, rozpruwa powierzchnię. Wstęgi piorunowe obwijają. się o góiy, krzyżują, aż wreszcie cały ten widok zalany został deszczem. Grzmoty i pioruny całą noc trwożyły mieszkańców i zwierzęta w norze zatrzymywały. Burza elektryczna sprawia w duszy więżenie bojaźni i nicości, to znowruż wrznosi serce i szerzy w duszy błyskawicę moralną. Wielki jest Bóg burzy, Bóg piorunów i błyskawic! Dnia 9. i 10, pogoda i gorąco, zboża już zżółkły, maliny, kamionki (rubus saxatillis), czeremchy, łochynie, zwane gołubicą (vac-cinium ulginosum) dojrzały, jagody poziomek już przeszły. Robią tu ogromne zapasy czeremchy. Pojedyńczo, lub ca-łerrii gromadami, płyną w łódkach do wysp na Szyłce obfitujących w czeremchę. Śpiewają chórem przy nachylaniu gałęzi i zbieraniu jagód w brzozowe koszyki. Pora dojrzewania jagód, jest wesołym czasem przechadzki i zabawy. I ja też poszedłem z jednym z towarzyszów wygnania do w*si Ulgiczy zbierać jagody. Upał doskwierał, na łąkach i w borach miliony bąków i much brzęczy i hula; komary, motyle, z których błękitne są bardzo piękne, żuczki zielone ze złotemi pręgami i koniki polne strzygą i tęskno szemrzą. Między konikami, śliczny jest gatunek różowych koników ze skrzydełkami czarno bramowanemi. Konie pochowały się w gąszcze drzew samotnych dolin, krowy powchodziły do wody i głowy ich tylko widać; z gajów zaś na wyspach i na brzegach pod skałami, słychać śpiewy zbierających jagody. Okolica ożywiła się i rozweseliła od tego ruchu wywołanego zbieraniem jagód.
Najadłszy się do syta jagód czeremchy, od których mi zęby ścierpły, poszedłem do Ulgicz gdzie napiłem się mleka, w domu zamieszkałym przez trzy rodziny. Gospodarz tego domu miał dwóch synów, dawno pożenionych i obarczonych licznem potomstwem; wszyscy mieszkają razem i wspólnie gospodarują. Miłość rodzinna, wyrażająca się w wspólnictwie synów jednej rodziny, jest zwyczajem starosławiańskim. Utrzymuje się dotąd w społeczeństwach, które nie wyrobiło samodzielności jednostek. Po gościnnem uraczeniu, wsiadłem na mały bacik i wieczorem wTodą wracałem do Szyłki. Światło ze szczytów gór już znikło, a purpura obłoków zbladła i zszarzała; łódź sunie się po niezmarszczonej wodzie pod coraz to inne, u zawsze malownicze brzegi. Już zmierzchło, gwiazdy wystąpiły na powierzchnię błękitu i sierp księżyca rzucił kolumnę światła w głębią czystej wody. Jaki wieczór i zapach roskoszny! jak ta rzeka bezpiecznie i spokojnie nas niesie, a nie tak niosła nieszczęśliwego Boguńskiego i Sokołowskiego, którzy w jej nurtach grób znaleźli.
Roman Sokołowski był człowiekiem młodym i pełnym nadziei. Wzięty do wojska przez Moskali, umieszczony został w Uczebnym pułku w Moskwie, gdzie w najsurowszym rygorze na niewolnika chowany, nie stał się w niczem do nich podobny i moskiewskiego ducha nie przejął: nie był-więc serwilistą, oszustem i grabieżcą, ale pozostał człowiekiem wolnym, prawym i sprawiedliwym. Za zachowanie tych przymiotów długo nie był awansowanym na podoficera, chociaż miał do tego awansu wojskowe kwalifikacye. W podobnem jak on położeniu było jeszcze kilkunastu innych w tym pułku Polaków, dokuczali im Moskale i wymyślali, na każdym kroku usiłując poniżyć. Gdy już miara dokuczania przebrała się, Sokołowski w imieniu swoich kolegów, skarżył się na niewłaściwe postępowanie z nimi zwierzchności, i zakonkludował, że takiem postępowaniem do służby ich zniechęcają. Jenerał skargę uważał za niebezpieczny symptom buntu i Sokołowskiego jak i jego kolegów, za ropot protiw służbie (szemranie przeciw służbie) skazał na służbę do Syberyi. Tutaj prędzej poznano sic na wartości tych ludzi. Sokołowski był topografem, Murawiew więc wysłał go z pierwszą ekspedyeyą amurską, z rozkazem zrobienia pomiarów w krainie przeznaczonej do zaboru. Płynął na tratwie biedny Polak, a z nim kilku żołnierzy. Kra dopiero co przeszła, lecz w głębi na dnie leżał jeszcze nie jeden kawał lodu.
Powietrze było zimne, woda duża. Gdy tratwa Sokołowskiego zbliżała się do wsi Lamy, kra wydobyła się ze dna i tratwę przewróciła. Sokołowski z towarzyszami utonął, ocalał tylko jeden żołnierz. Zdolności i polskie serce Sokołowskiego, były powodem żałoby kolegów po nim.
W tymże samym roku znalazł śmierć w falach Szyłki Person, moskiewski oficer rodem z Petersburga. Należał także do pierwszej amurskiej ekspedycyi. Był właśnie w Szył-kińskim Zawodzie i gotował się do odpłynięcia, gdy odebrał wiadomość, że jego kochanka wyszła za mąż, za Polaka i miłość jego zapomnieniem okryła. Widać, że była ta miłość rzeczywistą, co się rzadko pomiędzy Moskalami zdarza, gdyż po tej wiadomości nie mógł się niczem pocieszyć i rozerwać. Boleść jego rosła i zamieniała się w rozpacz. W takiem usposobieniu napisał list do matki, w której mówi dla czego życie odbiera sobie, a do kochanki zdradliwej napisał tylko te dwa wiersze: «Polubiła ty Polaka mołodca, pogubiła ty ruskaho udalca» poszedł nad rzekę, rzucił sie w nią i tam ukoił boleść z miłości wzajemnością nieodpłaconej.
Od 11. do 13. sierpnia dnie były chłodne i 14. padał deszcz, nastąpiły dnie pochmurne. Dnia 18. znowuż deszcz, żniwa rozpoczęły się, noce już mocno zimne bywają. Dnia 21. sierpnia z chmury ciągnącej się nad Czałbuczyńską doliną, wypadł śnieg i okrył północne stoki gór, śnieg przetrwał całą godzinę. Dwóch następnych dni chłód zmusił nas do cieplejszego ubierania się, lecz 24. powróciło ciepło i pogoda. Dnia 25. sierpnia padał deszcz, a do 10. września pogoda promienna i deszcz przeskadzający żniwom. Liście pożółkłe opadają, chłód późnej jesieni. Dnia 11. września przymrozek ściął wodę w kałużach a góry i dachy okrył szronem, rzeka wezbrała. Następne dni były pogodne, w nocy przymrozki, żniwa się jeszcze nie skończyły, a 18. września rozpoczęto kopanie kartofli. Dnia 18. i 19. padał deszcz, a 21. wypadł gęsty śnieg i zasypał kapustę i niewykopane jeszcze kartofle. Do 2G. września dnie były pogodne, noce mroźne, doliny głębiej w góry wsunięte, pokryte śniegiem, który 28. wypadł na szersze doliny i otwarte pola i przywalił nie zżęte jeszcze zboża i snopy nie ułożone w stogi. Zboża tego roku były bujne i kłosiste, spodziewano się taniości i obfitości chleba. Kto pośpieszył się ze żniwami, temu praca wynagrodzi się; ci zaś którzy przed porą deszczów żniw nie ukończyli, dużo w tym roku utracą, gdyż zboża deszczem powalone na pniu i w snopach porosły. Dnia 30. września śnieg znowuż wypadł i dopiero 3. października stajał. Przez cały październik śnieg ani też deszcz nie padał, powietrze było suche, słońce mało grzejące. Mrozy nocne ścinają wodę u brzegów rzeki, dniem prąd wody łamie lody i niesie je środkiem rzeki (nazywa się to płynięcie lodów tutaj: szuga). W porze tej komunikacye są przerwane, a utrwalają się dopiero po zamarznięciu rzek. Cały listopad był pogodny, suchy i zimny. Dnia 5. listopada był mocny mróz. Szyłka zamarzła w nocy z 6. na 7. listopada; 11. zaś śnieg na kilka cali pokrył ziemię i już przez całą zimę nie stajał. W listopadzie we wszystkich domach wymrażają prusaków (tarakanów). Mieszkańcy na pięć lub sześć dni wynoszą się z domów do łaźni z ruchomościami wszystkiemi i otwierają okna, drzwi i blachy w piecach; domy nagle jakby po najeździe opustoszałe, nadają w tej porze smutny charakter krajowi.
Pomimo niezłych urodzajów, ceny produktów są dosyć wysokie. Pud mięsa wołowego sprzedają po 1 r. 25 kop. to jest po 6 groszy polskich funt; pud pszennej mąki najlepszego gatunku 3 ruble sreb.; pośledniego gatunku 1 rubel; pud rżanej mąki płacą po 35 kopiejek; pud ziemniaków 20 kopiejek; pud owsa 30 kop.; funt herbaty po 1 r. 50 kop.; a cegiełkę herbaty 1 r. 30 kop.
Grudzień był bardro mroźny. Na Boże Narodzenie, przez kilka dni z rzędu, termometr Rom. stał 35 niżej zera, a na Trzech Króli (1857. roku) 40 niżej zera. Okna pokryły się grubą na cal warstwą mrozu. Od Nowego Roku do Trzech Króli bawią się tu w maski. Młodzież fantastycznie poubierana za dziewczyny lub straszydła, kobiety po turecku lub kozacku, a każdy w braku charakterystycznego ubioru ma na sobie przynajmniej jakiś gałganek lub świecidełko. Ko biety twarze zakrywają chustkami, które na pierwsze wezwanie uchylają, a wdzięcznie śmiejąc się, pokazują białe ząbki. Maski zbierają się w gromady z kilka osób złożone i w nocy, przy trzaskającym mrozie, spacerują po ciemnych ulicach. Gdy w oknie światło spostrzegą, wchodzą maski do mieszkania i nic nie mówiąc, przechadzają się po pokojach i pokazują swoje ubiory. Odmówić przyjęcia maskom byłoby niegrzecznością: gospodarz do nich przemawia kilka wyrazów, maski piszczącym głosem odpowiadają i wychodzą. Niektóre gromady spacerują z bałałajką i te w każdym domu tańcują kozaka i palą fajki.
W Europie ostatni tydzień karnawału, tutaj zaś pierwszy tydzień poświęcają maskaradom. Przypatrując się tym spacerom, wciskaniu się do cudzych domów, przypomniałem sobie wszystko, com czytał o karnawale rzymskim. Różnica między obu karnawałami taką jest, jaką jest różnica między niebem i powietrzem Włoch a Syberyi. Tam namiętna zabawa, dowcip, gust, tam całą duszą i istotą swoją lud się bawi i szaleje — tutaj zimne, nudne spacery, milczenie i tańce, ubiory niegustowne, brak dowcipu, zręczności i lekkości.
Do zabaw karnawałowych w Syberyi należą i teatra amatorskie żołnierzy po koszarach. Na scenie występują żołnierze cudacko poubierani i grają zwykle dowcipną a gminną sztukę. Dekoracyi nie mają, gra amatorów jest prawdziwie żołnierską, publiczność śmieje się, a aktorowie za zebrane pieniądze, wychylają potem w szynku kilka kwart wódki.
Towarzystwo wyższe, klassa czynowników inaczej się bawi; tu mniej wesołości, a więcej wystawności i nudów. Tego roku, w pierwszym tygodniu karnawału, było w Wielkim Nerczyńskim Zawodzie aż pięć balów, bardzo świetnych z muzyką, kandelabrami i dobrą wieczerzą; lecz tańcowano bardzo mało, mężczyzni grali w karty, a kobiety porzuczone w sali przez młodzież, same ze sobą rozmawiały. W zebraniach tutejszych brak jest duszy i wesołości. Polor i zwyczaj z Europy przeniesiony, chociaż się przyjął, wesela i życia przyjacielskiem zebraniom nie nadał. Pumeksem cywilizacyi z wierzchu ogładzeni, w duszy są azyatami, u kté rych zabawa jest rozpustą,, wesołość szaleństwem, przyzwoitość sztywnością, przyjemność’ niezgrabnością. Styczeń 1857. roku był bardzo mroźny, bezwietrzny. W lutyn mrozy cokolwiek złagodniały, przechodziły przecież 20 stóp. Rom., w końcu miesiąca pruszył śnieg.
W lutym zrobiłem wycieczkę do Kułarek, stanicy odległej o 30 wiorst od Szyłkińskiego Zawodu, gdzie mieszka Ludwik Sobolewski z Kaliskiego rodem, przysłany do kopalni za udział w powstaniu 1846. roku w Krakowie. Zimowy krajobraz nad rzeką ma także nie jedną cechę piękności. Ze skał potężnych na brzegach zwieszają się zamarzłe kaskady, bielejące między drzewami szronem posypanemi i świecącemi pod słońcem blaski tęczowemi. Szczególniej częste są lodowe kaskady na skałach wapiennych. W architektonice natury, skały wapienne, zajmują pomiędzy skałami z powodu swoich ostrych linii, rysunków pokręconych, takie stanowisko, jakie zajmuje architektura gotycka między różnemi porządkami budownictwa. W innych miejscach ciągną się skały czerwonego piaskowca, a na nich biała płachta śniegu tworzy z farbą skały malowniczą całość. Pomiędzy takiemi brzegami, posuwaliśmy się po wybornej drodze na lodzie z szybkością ptaka lecącego w powietrzu. Minęliśmy Poło-satik ametystowy, Ujść karę i już dojeżdżamy do stanicy Połowina.
Z powodu wzmianki o ametystach, powiedzmy jeszcze kilka wyrazów o drogich kamieniach w Dauryi, dla dopełnienia wiadomości wyżej pod tym względem przez nas podanych. Ametysty znajdują się w obfitości i dla tego są bardzo tanie. Bywają koloru różowawego, fioletowego i brunatnego. Kryształy ametystu, znajdują się w skorupie z kwarcu i piaskowca formy okrągłej. Po rozbiciu kuli, okazują się w środku jej kryształy, a między nimi substancya czarna, miękka, lepka zwana woskiem lub górską smołą. Żyły turmalinu często trafiają się. Turmalin bywa koloru różowego i zielonego, ma kształty nieforemne i słabą przezroczystość; jeżeli jest przejęty mlecznemi smugami, które go czynią w półprzezroczystym, zowią go zgniłym. Pomiędzy żyłami zgniłego turmalinu, znajdują się kryształy igiełkowate, prześlicznej wody, koloru wiśniowego. Topaz syberyjski inaczej zwany tiażeło-wiesem, jest bezkolorowy, przezroczysty, rzadko zielonawy; ścięcia ma wybornie zachowane i w ogóle posiada wielką, rozmaitość w krystalicznych formach. Pod względem krystalografii, jest to bardzo ciekawy kamień i wartość jego mineralogiczna jest wńększa niż handlowa. Topaz zachodni, czyli żółty górny kryształ, trafia się także w Dauryi. Aqua-marina blado zielonego i zielono niebieskowego koloru, jest bardzo pospolita w nerczyńskich górach, kryształy ma słupko-wate, sześciościenne. Odmiana aquamariny, koloru ciemno zielonego zowie się berylem, znajduje się tu nad Ononem. Chalcedonu jest wielkie mnóstwo, kolor ma słabo niebieskawy lub fioletowy. Agatów jest dużo, więcej jeszcze krwawników. Brak szlifierzy i mały handel, sprawiają, iż drogie kamienie są tu bez żadnego użytku. Granaty są po kopalniach złota. Kryształ górny biały jak i zadymiony, bardzo jest pospolity. Wydobywano kryształy, ważące po trzy centnary. Jeżeli spostrzegą żyłę złożoną z drobnych kryształów górnych i aąuamariny, rozkopują i idąc w jej kierunku, trafiają na miejsca puste, wypełnione piaskiem, podobne do jaskiń.
W takich jaskiniach znajdują wielkie bryły kryształu górnego i aąuamariny, a często także i topazu syberyjskiego. Pomiędzy rzecznemi kamieniami znajduje się kryształ zaokrąglony przez tarcie, bywa on żółtawy, z rozmaitemi smugami, a czasem z kropelką wody w środku. Przez Syberyaków nazywany jest «gołysz.» O opalach w Dauryi już pisałem. Dyamentów i rubinów nie ma tutaj wcale. Marmuru znajduje się tylko jeden gatunek, to jest marmur biały przy ujściu Czarnej do Szyłki i nad Gazimurem. Kolorowych i czarnych marmurów wcale nie ma, lecz znajduje się wapień bardzo podobny do marmuru. Jaspis zielony i różnokolorowy obficie w różnych miejscach jest rozrzucony. Malachitu dotąd nie znaleziono. Skał kredowych wcale nie ma.
Połowina jest to wioseczka z 10 chat złożona w położeniu wdzięcznem. Zajechałem do chaty znajomego gospodarza. Wewnątrz chaty wyglądała zewsząd zamożność i porządek. Podłoga było świeżo wyszorowana, piec wybielony, w kącie kilka świętych obrazów przybitych do ściany, miejsce to w języku tutejszym, zowie się bożnica. Pod bożnicą stał biały stół, a przy ścianach w około izby ławki. Nad drzwiami pod sufitem, od pieca do sufitu przymocowane deski, zowią się połatią. Półka ta i piec jest łożem, na którym po całych dniach mężczyzni wylęgają się. Usiadłem przy stole pod bożnicą, zastawionym jęczmiennym chlebem i pszennemi plackami. Gospodyni częstowała mnie herbatą z masłem, mężczyzni wyciągnięci na gorącym piecu, z pod sufitu rozmawiali ze mną i opisywali okropny stan wojsk, które powróciły z Amuru. Córka gospodarstwa kręciła się koło pieca, i przygotowywała jadło małym braciszkom. Była to piętnastoletnia dziewczyna w niebieskim sarafanie; u warkocza puszczonego na plecy, miała przywiązany woreczek czarny, aksamitny, oszyty perełkami, a w woreczku dźwigała ((dziewiczy kamień» symbol czytości. Pierwszy tu raz widziałem dziewiczy kamień; gospodyni nie chciała mi wytłumaczyć jego znaczenia, lecz domyśliłem się, a domysł mój inni potwierdzili, że nosi go dziewczę, które niewinności swojej jeszcze nie straciło. Takie odróżnienie w kraju, gdzie niewinność należy do najrzadszych zjawisk, ma swój cel i korzystnie wpływa na opinię o dziewczynie.
Już kilkakrotnie pisałem o obyczajach i o demoralizacyi tutejszej. Zepsucie jak zaraza, ogarnęło cały kraj i nikogo już ono tutaj nie razi. Pewien cudzoziemiec ożenił się z Sybe-ryaczką, a przekonawszy się, że cnota jej była tylko pozorem, wymawiał matce złe wychowanie córki. Matka na te wymówki z uśmiechem mu odpowiedziała: «Dziwne są twoje wymagania i pretensye! Trzeba ci wiedzieć, że u nas w Syberyi, niewinne dziewczęta nie rodzą się wcale.» 1 rzeczywiście, wstydliwa i niewinna kobieta jest zjawiskiem. Oby* czaję, wychowanie, sprosne mowy rodziców i sąsiadów, popędzają do zepsucia i utraty niewinności. Przed kilku tygodniami w tej samej Połowinie, żona młodego kozaka, porzuciła młodszego od siebie męża i uciekła ze swoim kochankiem, starym i szpetnym człowiekiem, przysłanym z Moskwy do kopalni za popełnione morderstwo. Kochanek jej czołdon (tak nazywają zesłanych za kryminał) był prócz tego zbiegiem z kopalni i należał do licznej rodziny włóczęgów, która zapełnia wszystkie drogi i kąty Syberyi.
Z powodu takich obyczajów, śluby i wesela tutejsze nie mają uroczystej cechy ślubów i wesel naszego ludu. Młodzieniec oświadcza się rodzicom przez swatów, wiedząc o tem, że ich córka dawno przestała być panną. W wilię ślubu, w tak nazwany dziewicznik czyli dziewiczy wieczór, druchny prowadzą pannę młodą do łaźni, rozplatają jej warkocz i myją, a wróciwszy do chaty, przy jadle i piciu, śpiewają obrzędowe pieśni. Aż do samego ślubu panna młoda chodzi z rozpuszczonemi włosami, i w łaźni przy rozplataniu warkocza, w zabawie, a wreszcie i przy prośbie rodziców o błogosławieństwo, ciągle płacze, lamentuje i ubolewa nad przejściem swobody dziewiczej. Im więcej łez widzą w oczach młodej, im wykrzykniki i lamentacye są częstsze i bardziej wzruszające, tem bardziej chwalą pannę młodą i mówią «oto jak ona pięknie nauczyła się płakać!» Do ślubu jadą lub idą, bez pieśni i wystawy. Po ślubie zbierają się goście, a upiwszy się śpiewają wesoło; pannie młodej głowę obwiązują chustką, co odpowiada naszym oczepinom; tańcują przy bałałajce, prowadzą do łoża i na ten kończy się cały obrzęd.
Gdy mąż umrze, żona w pierwszych miesiącach po pogrzebie, kilka razy sprawia wspominki (upominki). Później już tylko w rocznice śmierci odbywają się wspominki; naszych dziadów w dnie zaduszne nie znają Syberyacy. Byłem na wspominkach, u zamożnej wdowy. Sienotrusowej w Szyłce. Towarzystwo było liczne, siedzieliśmy w około stołu, zastawionego potrawami, pierogami, rybami. Wdowa sama częstowała nas ryżem z rozynkami i wódką. Po skończonym objedzie piliśmy znowu wódkę i herbatę i rozmawialiśmy o przygodach sąsiadów, o gospodarstwie; poczem dwóch popów, obróciwszy się do bożnicy, przed którą lampy i świece zapalono, śpiewali nabożną pieśń za duszę zmarłego, modlitwę za cara i jego rodzinę, a obecni chórem wtorowali popom. Po modlitwie wszczęła się znowuż gawędka i częstowanie herbatą i wódką i na tem skończyły się wspominki. Wdowy, szczególniej po miastach, ubierają się w czarne suknie i chustki czarne na głowach. Na pogrzebach popi idą przed trumną z odkrytem wiekiem, śpiewając pobożne pieśni za umarłego i za cara; orszak pogrzebowy, bywa nieliczny, a pochód cały nie ma głębokiej powagi, z powodu śpieszenia się popów, prędkim krokiem prowadzących trumnę.
O groby żyjący krewni nie wiele dbają i nie sadzą kwiatów na mogiłach.
W Połowinie i Kułarkach, zastałem jeszcze chorych z odmrożenia żołnierzy 14° i innych batalionów, którzy wracając w październiku i listopadzie 1856. roku z trzeciej ekspedycyi amurskiej, ponieśli straszną klęskę od głodu i mrozu na przestrzeni od gór Hingan aż do Ujść Striełki. Ekspedycya ta wypłynęła z Szyłki wiosną pod pozorem dostarczenia żywności wojskom będącym nad Oceanem Wschodnim, w rzeczy zaś samej w celu lepszego usadowienia się nad dolnym Amurem, założenia tam nowych osad na ziemi chińskiej. Chińczycy nie mogąc wstrzymać ekspedycyi, puścić ją musieli mimo Ajgunu. Ody część wojsk do 1, 000 ludzi, na jesień tą samą drogą wracała do Szyłki, Moskale nowem kłamstwem drogę sobie utorowali. Oświadczyli bowiem, że żądają tylko wolnego przejścia, że to są wojska wracające do Syberyi i że już obecnością swroją w ich ziemi więcej niepokość ich nie będą. Pomimo tego i następnego roku wypłynęła nowa ekspedycya, która już nie osłaniała planu zaboru północnej Mandżuryi i usadowiła stanowczo Moskali wzdłuż całego Amuru. Lecz wracając do wspomnienia powrotu ekspedycyi w 1856. roku, opiszemy klęskę jaką to wojsko w powrocie poniosło. Żołnierze w górę rzeki ciągnęli barki, gdy na rzece pokazała się kra płynącą wielkim nawałem. Lepsi oficerowie jak kapitan Walenty Kołakowski, Polak, radzili ażeby wstrzymać powrót aż do zupełnego zamarznięcia rzeki, a potem dopiero, po lodzie na saniach radzili powracać. Wyżsi oficerowie rady nie przyjęli, a pewnej nocy, mróz mocno ścisnął, rzeka zamarzła, barki u brzegu porzucić musieli i czekać na brzegu potrzeba było, dopóki lód nie zgrubieje. Tymczasem resztę prowiantów żołnierze zjedli i z małym zapasem chleba puścili się w podróż po lodzie. Głód wkrótce doskwierać zaczął, a mróz do kości żołnierzy dojmował. Wielu z nich padło na drodze z głodu i zimna; żaden z nich nie byłby wrócił, gdyby nie wypadek szczęśliwy dla nich, że na środku ich drogi, statek parowy Szyłka, napełniony zapasmi żywności, zamarzł pomiędzy lodami. Zapasami temi posilali się i część ich zabrawszy z sobą, szli do Ujść Striełki, gdzie się już rozpoczyna okolica zaludniona. Do głodu przyczyniło się i złodziejstwo oficerów moskiewskich.
Wielką bowiem część prowiantów żołnierskich, wymienili na futra sobolowe u ludów koczujących nad brzegami Amuru. Żołnierze wiedzieli o tem nadużyciu oficerów i gdy głód czuć się dawał, rozpoczęło się szemranie, ustała karność, i oficerowie obawiali się o swoje życie. Jeden tylko oficer Kołakowski uczciwie wyszedł z żołnierzami. Nie sprzedał ich prowiantów, a swoje pieniądze i ubranie wymienił na ryż u Mandżurów, którym zasilił zgłodniałą kompanię. On też najmniej ludzi utracił i najszczęśliwiej doszedł. Sam ciągnął swoje sanie, zachęcał do wytrwałości i porządku i znajdował posłuch. Innych oficerów słuchać nie chcieli, i szli bez żadnego porządku, jeden za drugim ciągnąc się jak dziady. Przeklinali oficerów, przeklinali cara i Murawiewa a padali jak muchy. W nocy rozpalali ogniska na lodzie i przy nich nocowali, po każdym noclegu na mrozie 30 stopniowym, zostawało kilku trupów. Junkrowie szli osobną gromadą. Po jednym noclegu, gdy się wszyscy zerwali na nogi, młody i ładny chłopiec Małków, ruszyć się nie mógł, odmroził bowiem nogi po same kolana. Prosił kolegów żeby go nie porzucali na lodzie, na pożarcie wilkom, żeby go ciągnęli chociaż na gałęzi, dopóki nie dogonią jakiej znaczniejszej garstki żołnierzy; ale przyjaciele jego również jak on młodzi junkrowie, byli nieczuli na jego prośby, i zostawiwszy kolegę na lodzie, sami odeszli w dalszą drogę. Ogień zagasł, wiatr zimny wiał, a biedny młodzieniec na lodzie, sam jeden w puszczy marzł coraz więcej. Dla uchronienia się od wiatru, na brzuchu i rękach przyczołgał się do brzegu i tam pod-pełznął pod gęsty krzak, który go od wiatru zasłonił. Tam przeleżał noc i dzień. W nocy pokazały się na lodzie wilki, zwabione trupami żołnierzy, znaczącymi ślad tego okropnego pochodu. Można sobie wyobrazić obawę i uczucia, jakie przejmowały Małkowa, na widok bestyi szarpiących trupów jego towarzyszów broni. Nie tknęły go jednak. Partya konnych myśliwych, wracająca z polowania na wiewiórki, spostrzegła żywego jeszcze Małkowa pod krzakiem, zabrała go z sobą, ogrzała, nakarmiła, lecz w drodze umarł. Z tysiąca ludzi umarło ua lodzie przeszło 300 żołnierzy. Głód tak dokuczył, że w końcu tych, którzy iść nie mogli, a których im ciągnąć kazali, dobijali i ciało ich przypiekłszy przy ognisku rżnęli i zjadali. Nie wiem jaka liczba żołnierzy zjedzonych została przez towarzyszy, to pewna, że w ten sposób niemało życie zakończyło. Pomiędzy zjedzonymi był i junlcier Hołownia, którego żołnierze ciągnęli na saniach jako chorego i mającego nogi odmrożone. «Co my będziemy dworianina ciągnąć? Niechaj go djabli wezmą, my jesteśmy słabi i głodni i dla niego poświęcać się mamy!?» Dobili go więc, odcięli mu ręce, nogi i zjedli je, kadłub porzuciwszy na lodzie. Gdy j>rzybyli do Ujść Striełki wymarzli i głodni, a potem do innej stanicy już nad Argunią położonej, tamtejsi kozacy nie chcieli ich przyjąć na kwatery, tłumacząc się, że nie mają na to rozkazu od swojej władzy, a bochenek chleba sprzedawali im po rublu. Kołakowski do najwyższego stopnia oburzony tą moskiewską nieludzkością i nieczułością na los ich ziomków, kazał gwałtem zajmować kwatery i zabierać żywność. Zdarzyło się, że wówczas przejeżdżałem przez Bohdat’, gdzie mieszkał Nikitin major, mający władzę nad owymi kozakami. Przedstawiłem mu stan rzeczy i namawiałem, żeby wysłał naprzeciw idącym podwody z żywnością i rozkaz posłał do stanic przyjmowania na kwatery żołnierzy# «Nie mogę tego uczynić, odrzekł, albowiem nie mam na to rozkazu od atamana i byłbym odpowiedzialnym.)) Oto są skutki zbytecznej centralizacyi! Nieszczęściu nikt nie może zaradzić, gdyż na to nie ma rozkazu, a tymczasem zginęło kilkaset ludzi.
Nareszcie reszta żołnierzy przyciągnęła się do Szyłki. Nogi, policzki i ręce poodmrażane, brody im zarosły, oczy od głodu i zimna nabrały wilczego blasku, szynele podarte, w gałganach; nie można było bez żałości patrzyć na tych biednych ludzi, których los nie poruszył serca i ręki ich zwierzchników, ich braci, w celu przyniesienia im jakiej fiiLLKK, Opisanie. II. 13 kolwiek pomocy. Czyż się dziwić okrucieństwu moskiewskiemu w Polsce, kiedy Moskale są obojętni na nieszczęścia własnych braci i synów? Niewola doprowadziła ich do tej zwierzęcej obojętności! Po powrocie Kołakowski napisał raport do jenerała Korsak owa, który był dowódcą trzeciej amurskiej ekspedycyi, i w raporcie szczerze, szczegółowo opisał wszystko co się stało. Za szczerość taką odpokutował Kołakowski. Dano mu poznać, że o takich rzeczach nie pisze się raportu, że podobny raport jest denuncyacyą na jego zwierzchników; raport więc zniszczono, Kołakowskiego do awansu nie przedstawiono, a jego bezpośredni dowódca pułkownik Jazyków, zwymyślał go i złajał. Klęskę zatarto zupełnie i żadnej wiadomości o niej nie dopuszczono do jenerał — gubernatora Murawiewa i do Cara. My pierwsi podajemy o niej dla historyi wiadomość, z tą wzmianką, że przyłączenie tych pięknych krain Amuru, prócz straty owych 300 zmarzłych ludzi, więcej Moskwy nie kosztowało. Prawie bez trudów, kosztów i strat dokonała nowego zaboru.
Z powodu wspomnienia nazwiska Jazykowa, przypomina się nam następujący fakt. Pułkownik Jazyków, miał wiele pięknych przymiotów, dobrze postępował z wygnańcami politycznymi, ale przy tem był wielkim pochlebcą i lizusem przed wyższymi, co zresztą jest ogólną charakterystyką moskiewskich oficerów. Gdy znajdował się za swojem wojskiem w Ust’ Zejsku, który świeżo został na ziemi mandżurskiej założony przez Murawiewa; Murawiew wyszedłszy z Jazy-kowem przed dom, chwalił budynek, okolice i rzekł: «jak tu pięknie będzie, gdy kiedyś ogród przed tym domem rozrośnie się.» Jazyków wrierny sługa, rozumie skinienia pańskiej fantazyi, i w ciygu jednej nocy, zebrawszy wszystkich żołnierzy, wykopał z lasu 3, 000 drzew i zasadził je przed domem jenerała. Murawiew rano obudził się, wyszedł przed dom i stanął zdumiały. Czarodziej jakiś życzenie jego zamienił na rzeczywistość. Tam gdzie było wczoraj wieczorem pole, dzisiaj nad rankiem jest wdelki ogród, z rozrosłemi, stareini drzewami! To czarodziejstwo, nie — to potężna moja wola, pomyślał sobie w dumie despotycznej moskiewskiego jenerała Murawiew, i lekkie, grzeczne robiąc wymówki Jazykowowi, za niezapotrzebne trudzenie żołnierzy, przedstawił go do orderu!
Marzec 1857. roku był pogodny i suchy; dnia 16. marca wiał silny wiatr wschodnio-północny i oziębił powietrze; dnia 17. marca mróz 20. stopniowy, następnych dni mróz sfolgo-wał, mocne jednak były przymrozki. Kwiecień z wyjątkiem kilku dni, był również pogodny, dniem ciepło czuć już dawało zbliżającą się wiosnę, noce zaś jak zimą; dnia 7. kwietnia wiatr wschodni rozszerzył pożar zeschłych traw na prawym brzegu Szyłki zapalonych, śnieg jeszcze nie zupełnie zginął. Od 7. do 11.’ kwietnia dni jasne i ciepłe; dnia 11. padł gęsty śnieg, jakiego przez całą zimę nie było; 12. kwietnia jeszcze śnieg pada, od 13. do 19. rozpoczął tajać. Od 20. do 29. piękna pogoda utrwaliła się, wiatr północny oziębia jeszcze powietrze; przyleciały już kaczki, w borach pokazało się mnóstwo cietrzewi, głuszców i jarząbków. Potoki w górach zerwały lody i spływają w doliny, mniejsze rzeki jak Urów, Uriumkan i Gazimur już puściły, na Szyłce jeszcze lód trzyma się mocno, woda z gór płynie po lodzie i podjada go z obu brzegów. Lód kruszeje i pęka, ludzie jednak przechodzą po nim; na dwie godziny przed poruszeniem się lodu (29. kwietnia) widziałem ludzi z wielkiem niebezpieczeństwem przechodzących przez rzekę. Dnia 30. kwietnia lód zupełnie popękał i kra ruszyła się. Dnia 1. maja kra jeszcze płynie, powodzi nie ma, woda jest mała; wiatr południowy bardzo gwałtowny pędzi i wznosi kurzawę, a pożary traw objęły góry i doliny na około. Trawy rozpoczynają kiełkowanie. Od 1. do 4. maja dnie pochmurne i wietrzne, sasanka już kwitnie, fioletowe jej kwiaty, okrywają pochyłości i szczyty gór, jest to najwcześniejszy kwiat w Dauryi. Dnia 5. maja wypadł śnieg, ale prędko stopniał. Przez kilka dni niebo jasne, wiatry, z dnia 9. na 10. deszcz ciepły wiosenny. Dnia 10. wiatr południowo wschodni, różodrzew dauryjski (rododendron) na pochyłościach ku słońcu obróconych zakwitł. Różodrzew kwitnie przez cały maj, okrywa tak stopy jak i wierzchołki wysokich gór. Nie masz nic roskoszniejszego wiosną, jak gaj brzozo wy podszyty krzakami kwitnącego różodrzewu. Cały las, świeżo umajony, rumieni się od 13* gęstych kielichów jego kwiatu, przed którymi listków nawet nie widać. 0 tej porze jednak brzezina i modrzew jeszcze nie rozwinęły się, tylko różodrzew na szarem tle gór czerwieni się. Dnia 11. maja padał deszcz ze śniegiem; 12. i 13. wiatry ciepłe od Chin; 14. maja pogoda, stoki południowe gór, zażółciły się od pięcioperstu (Jundziłł. Potentilla verna i Poten: cinerea); rozkwitł także traganek (astragallus bi-florus) obficie znajdujący się na paśmie lewego brzegu Szyłki. Gagea pusilla pospolita na łąkach, rośnie także na górach; w mokrych i zasłoniętych miejscach już rozkwitła. Rozkwitł także biały i powabny kwiatek androsacae villosa i andro-sacae dasyphylla, a na ujściu rzeczki Godoju fioletowy kwiat blekotu (hyoscyamus physaloides). Od 14. do 18. maja, dni chłodne i wietrzne, w nocy były przymrozki; rozpoczęły się roboty w ogrodach i w polu, na drzewach pokazała się pierwsza, płowa jeszcze zieloność. Dnia 20. i 21. maja pru-szył śnieg, ale stopniał natychmiast; 22. wiatr, 23. piękna pogoda, modrzewia już zazieleniły się. Dnia 24. pogoda z wiatrem, trawy w puszczy znowuż się palą, na mokrych miejscach rozkwitła śledziennica i łotoć (chrysosplenium alter-nifolium i caltha pallustris). Dnia 25. wietrzna pogoda, w nocy był przymrozek, na stokach rosnąca odontharena v. alysum alpestrae ustroiła żółtym kwiatem góry; biały tasznik (thlaspi) pięknie rozkwitł, głodek (draba lutea) już dawno, jak tylko śniegi zeszły, zakwitł, obecnie zaś swoim drobniutkiem, żółtym kwiateczkiem pokrył całe pola; tegoż dnia słyszałem pierwszy raz tego roku krzyk kukułki. Dnia 26. maja na górach Pawłówki i Godoju, pomiędzy mchami do skały przyczepione, zakwitły dwa gatunki kosacca (iris pumila i iris rutenica) i skromny kwiateczek chaptalia lirata (elipsylon); w gajach i żłobach górskich kwitnie już piękny miłek (adonis vernalis), a w szczelinach i w zrębach skał, drzewami zacienionych, w miejscach dzikich i samotnych kołysze się kwiat orlika (aąuilegia atropurpurea). Kwitną już także niezapomniajki i fiołki bez zapachu (viola varie-gata). Okolica z każdym dniem większego nabiera wdzięku, codzień nowe i piękniejsze kwiaty zakwitają, pochyłości pstrzą się a skały ubierają.
Na skałach rośnie wielka rozmaitość mchów, porostów i liszajców, które zacząwszy od czerwonego i drobnego jak pyłek liszajca, bez żadnego jeszcze śladu roślinności, od fioletowego, żółtego i szarego, w którym już widać kształty roślinne, aż do czarnozielonego liszajca podobnego już do mchu, malują, wszystkie ściany, zręby i szczeliny skał. Zdaje się, że pędzlem ktoś po skałach pociągnął, a tam znów mchami jak kobiercami wysłał.
Zanim zupełnie rozwinie się roślinność, notujemy jeszcze kilka faktów ze świata nie tak spokojnego, jak królestwo Flory. W Syberyi, a więc i w Dauryi, nie ma zajezdnych domów i podróżny, jak to już wiadomo, zmuszony jest upraszać o gościnność nieznanych sobie ludzi. Jeżeli podróżny trafi na rzetelnego i poczciwego gospodarza, znajdzie tam i bezpieczeństwo i hojne ugoszczenie i na brak zajezdnych domów nie będzie się użalał; lecz liczba dobrych wszędzie jest w porównaniu ze złymi mniejszą i dla tego też tutaj często źle się trafia z noclegiem. Narażony na kradzież, niewygody, na zły pokarm, z przyjemnością przypomina sobie karczmy polskie ubogie i pochylone, które go niegdyś zadowolnić nie mogły. Okolica blisko Szyłki mało produkuje i wszystkie produkta tak do życia jak i wygody potrzebne sprowadza z dalekich stron. Targów jak u nas nigdy tu nie bywa, kupcy zaś przyjezdni zwykle stawają po domach, mieszkańcy nieraz po kilkunastu dniach dopiero dowiadują się o przybyciu kupca z towarami i takowe rozkupują. Z powodu braku targów i zajezdnych domów wiele handel cierpi. Kupujący, przez pokątną sprzedaż narażeni są na dowolne podwyższanie ceny towarów, na oszukaństwa i na brutalstwa kupca; a kupiec znowuż przez brak bazarów narażony jest na stratę czasu, a przez brak zajezdnych domów na kradzież. Przed kilku tygodniami, pewien kupiec przywiózł do Szyłki, znaczny transport mąki, z którą stanął na przedmieściu Kukuj zaufał właścicielowi domu i mąkę umieścił pod jego szopą. „Właściciel domu, w nocy, gdy kupiec i jego furmani twardo zasnęli, beczki z najlepszą mąką ukradł gościowi i wywiózł je do ciemnego wąwozu, gdzie je dobrze schował. Kupiec przywołał policyę, zrewidowali cały dom, lecz mąki nie zna leźli; złodziej kupca za rzucone na jego uczciwość podejrzenie, kazał mu za gościnność dużo zapłacić, a w końcu wypchnął go za drzwi. W kilka tygodni po wyjeźdżie kupca, jawnie w obec policyi, która wraz z mieszkańcami podziwiała jego dowcip złodziejski, sprzedawał ukradzioną, mąkę i do odpowiedzialności pociągniętym nie był.
W sąsiedztwie mojem, mieszkający Morozów, jest niepospolitym złodziejem. Podróżnych zawsze zaprasza do swojego domu i okrada każdego; codziennie szereg wozów stoi przed jego chatą i codziennie słyszę hałas, kłótnie i skargi na złodziejów. Jednemu ginie uzda, lejce, innemu ubiór lub pieniądze w jego domu. Policya rewizje odbywa, lecz bezskuteczne, a ten eksploator gościnności, bezkarnie dalej prowadzi swoje rzemiosło. Sąsiad mój z drugiej strony, Ti-moszenków, jest gościnny w podobny sposób jak i Morozów, i w jego domu giną gościom różne rzeczy, a opinia publiczna żadnego z nich hańbą, odrazą i wzgardą nie napiętnowała, nazywa ich tylko chytrymi ludźmi w znaczeniu roztropności i zręczności. Tak złodziejstwo, które usystematyzowane zostało w rządzie moskiewskim i jest duszą jego polityki, podważyło moralność publiczną i stało się treścią obyczajów narodu.
Tępość serca, indyferentyzm religijny w Dauryi, sprawia, iż sekciarstwo mniej się tu rozwinęło niż w Moskwie. Nie brak jednak i tu eekciarzy, lecz przybywają oni z Moskwy, lub z innych prowincyi Syberyi. Na początku tego wieku przysłano tu do kopalni, wielu kozaków uralskich za to, że nie chcieli służyć carowi, i za zawichrzenia religijne. Władza nie mogła ich, ani więzieniem, ani katowaniem, zmusić do robót w kopalniach. Jeden otrzymał 150 knutów, a wołał do końca, że nie będzie dla anti christa (to jest cara) robił, zamknęli go więc w więzieniu i tam przez wiele lat gnoili. Dwunastu z nich dożyło czasów cara Mikołaja i powróciło przy wstąpieniu na tron nad Ural.
W Borzińskim posterunku nad Argunią, służył u kozaka deportowany z Moskwy parobek. Był to człowiek średniego wieku, trzeźwy, pilny, pracowity i bardzo pobożny. Szanowali go i kochali wszyscy. W dnie wolne od roboty wczy tywał sig w Biblię i często bywał zamyślony. Lubił mówić 0 piśmie świętem, o złem panuj ącem po cerkwiach, co dało powód do podejrzywania go o sekciarstwo; lecz nikt nie mógł wyrozumieć, jakiej sekty jest zwolennikiem. Nabożeństwo jego ciągle powiększało się, unikał wreszcie towarzystwa i oddawał się samotności, w której układał jakieś tajemnicze plany. Jakie to były plany, wkrótce wszyscy zobaczyli-W noc wielkopiątkową-, w porze zimnej i śnieżnej, wyszedł w pole do krzyża, który poprzednio wkopał w ziemię. Tam długo modlił się, uniesiony natchnieniem mistycznem przybił się do krzyża, ofiarując się Bogu za grzechy ludzkie. Ope-racya przybicia się nie była łatwą, dokonał jej jednak w sposób następujący. Nogi przybił jedną ręką do krzyża, drugą trzymając się za jego ramię; lewą rękę wetknął na wielki gwóźdź wbity z przeciwnej strony krzyża, toż samo chciał uczynić z prawą ręką, lecz siły go już opuściły i rękę tę miał zwiśniętą. Nazajutrz ludzie wyganiający bydło w pole, zdziwieni zostali widokiem człowieka przybitego do krzyża. Głowa pochylona w cierniowej koronie; był obnażonym, tylko łono miał białą płachtą przepasane, ranę w boku posiadał, a całe ciało miał krwią oplamione. Pod krzyżem na ziemi leżała kopia i rozrzucone narzędzia męki Chrystusowej. Zbiegli się ludzie i poznali w człowieku przybitym do krzyża parobka pobożnego z Borzińska. Jeszcze żył, kiedy go zdejmowano z krzyża. Po otrzeźwieniu, odesłano go do lazaretu w Nerczyńskim Zawodzie, tam przyszedł do zdrowia 1 wówczas oddano go pod inkwizycyę. Badano go głównie o powody, które go skłoniły do samobójstwa. «Chciałem umrzeć jak Chrystus za ludzi i przez to zasłużyć się Bogu» odrzekł. Popi posłali go na rekolekcye do monastyru św. Inocentego w Irkucku, zkąd powróciwszy, żyje dotąd w Ner-czyńsku. Usposobienie mistyczno-sekciarskie powszechnem jest pomiędzy ludem prostym w Moskwie, i ztamtąd ono przeszczepia się do Syberyi.
Sobotników w Dauryi jest niewielka liczba. Sobotnicy są to żydzi Moskale. Sekta ta zrodziła się pomiędzy chrześcijanami Moskalami i doszła do takiej potęgi, że Iwan Groźny zbrojnie ją zwalczać musiał. Wiara ich, niewiele różni się od wiary żydowskiej. Starowierców więcej jest w Dauryi niż innych sekciarzy, szczególniej między kozakami na południc Aleksandrowskiego Zawodu. Kiedy chłopów w 185*2. roku zamieniali na kozaków, we wsi Dono, nie chcieli chłopi golić bród i strzydz włosów, jak im to nakazane było. Prosili jak o łaskę ażeby im pozwolono brody nosić, żeby ich nie zmuszano do przestąpienia przykazań bożych. Prośby ich przez nietoleranckie władze cara, zostały odrzucone i sta-rowierców zmuszauo do poddania głów swoich pod nożyce cyrulika. Najfanatyczniejszy z nich, nie dozwolił ogolić się i ostrzydz, żaden przymus nie pomagał, pozostał wiernym obyczajowi ojców swoich. Aresztowano go więc i w więzieniu nakłaniano do posłuszeństwa. Jenerał Sołohub, dowódca kozackiej brygady, człowiek dobry i tolerancyjny, z rozkazu wyższego usiłował opór jego złamać; sekciarz na jego argumenta odpowiedział rzuceniem się na jenerała i zdarciem szlif z jego ramion. Przewinienie tego rodzaju, surowo jest w Moskwie karane, sekciarz więc oddany został pod sąd wojenny, który go skazał na kilka tysięcy pałek. W czasie egzekucyi w Ołoczaeh, padł ten kozak zabity kijami jako męczenik starowierski. Jednak opór jego sprawił, że jenerał Sołohub wystarał się o pozwolenie noszenia bród dla staro-wierców kozaków w Nerczyńskim kraju.
Dnia 27. maja padał deszcz rzęsisty; dnia 28. maja upał, okolica już zupełnie zielona. Dnia 29. rankiem deszcz padał, po południu było wielkie gorąco, w oczach prawie rozwija się roślinność. Dnia 30. maja pierwszy skrzek żab tego lata słyszałem; dnia 31. czeremcha rozkwitła. Białe jej bukiety zdobią ogrody, w których prócz czeremchy, nie ma innych drzew. Kilka ogrodków na sposób europejski założonych tu zostało przez Polaków wygnańców, rosną w nich akacye, spiree, brzozy i kilka gatunków krzewów, które dały się tu zaaklimatyzować. Taki ogródek założyła w Nerczyńskim Zawodzie, pani Katarzyna Rabcewiczowa, żona Władysława Rabcewicza wygnańca, dzisiaj należy on do skarbu. Ogrodnictwo tutejsze wiele skorzystało z bytności Polaków, oni przez nasiona sprowadzone z Polski podnieśli je i rozszerzyli zamiłowanie jego między Syberyakami. Pani Kazimira Bryn kowa posiada piękny ogródek jej ręką uprawiany na folwarku Beauprego pod Nerczyńskim Zawodem; w Kułtumie H. Go-lejewski i M. Gruszecki, posiadają także swoje ogrody.
Dnia i. czerwca gorąco doszło do 20 st. Rom. wyżej zera; w południe zerwał się gwałtowny wicher zachodni, który nam deszcz napędził. Na górze za hutą szklarnią znalazłem dzisiaj obwitą w około drzewa piękną alpejską roślinę: atragene alpina. Kwiaty jej blado liliowe, duże, zwieszają się ku ziemi z gibkiego pręta, ustrojonego w liście i niby wieniec okalają pień starego modrzewia. W lesie na tej górze, rośnie mnóstwo pięknego groszku (lathyrus) fioletowo nie-bieskowego koloru, i wyczki (vicia silvatica). Znalazłem tu z pięknymi liśćmi fiołek (viola dissecta) kwitnący obok białego kwiatka, poziomki i niezapominajki górnej (myo-sotis lappula). Krzaczki tawuły (spiraea hypericifolia) gęsto rozsiały się w lesie i białem kwieciem, rozweselają zieloną świątynię wiosny, a różodrzew przepysznie ją stroi.
W dolinie Czałbuczyńskiej znalazłem błękitny corydalis. Dnia 3. czerwca padał deszcz, a z 3. na 4. czerwca był mocny przymrozek, który ściął wody w kałużach. Dnia 4. czerwca dzień pochmurny i zimny, zdaje się, że nagle cofnęliśmy się do marca, bo i niebo tak samo jest ołowiane i powietrze zimne jak w marcu. Dnia 5. czerwca wróciło ciepło. Dnia 6. czerwca zrobiłem małą wycieczkę w^odą do kolegi M. Bo-kija w Ujść Karze. Znalazłem tu wiele kwiatów. Zawilec narcysowy (anemonae narcisiflora) na wysokim, delikatnym pręcie z rumowisk skalnych wygląda i białe kwiaty wychyla do słońca. Między kamieniami w mokrych miejscach rośnie primula cortusoides, konwalia (convalaria polygonatum) nie-pachnąca, w kątach się chowa i ze zrębów skał zwiesza białe kielichy swoich kwiatów. Mniej obficie rośnie convalaria mayalis, piękniejsza od tamtej, lecz i ta mniej ma zapachu od europejskiej. Na pochyłościach gór znajdowałem dużo kosaćca i żółty kwiat wężymordu (scorzonera), popielca górnego (cineraria alpina) i brodawnika mleczowego (leontodon taraxaeum). Na błoniu rośnie mnóstwo wyczki; na wysokich prętach, zdała jak puch wyglądający kwiat, właściwy tylko
Dauryi, thalictrum petalloideum i biały także kwiat rogownicy (cerastium vulgatum).
Dnia 7. czerwca wiatr z deszczem, 8. pochmurno i chłodno, w nocy był przymrozek i szron; tego roku wiosna jest sucha i zimna, rolnicy tracą nadzieję pomyślnych zbiorów, gdyż zboża uderzone suszą wiele ucierpiały. Do 12. czerwca pogoda była przemienna, 12. zajaśniała pogoda i ciepło a 13. mieliśmy już upał i grzmot. Dnia 14. zrobiłem wycieczkę w dolinę Lurdikauską. Od Ekaterińskiego rudnika droga kręta malowniczo pnie się na wysoką Lurdikańską górę. Cała ta góra w kilku miejscach jest wydrążoną, znajduje się w niej bowiem kilka pieczar i kilka kopalń. Kopalni zwiedzić nie mogłem, gdyż poczęści zawaliły się. Według sprawozdania rządowego od rozpoczęcia robót w 1775. roku aż do opuszczenia tych kopalni w 1852. roku, wydobyto z nich srebra 1, 226 pudów, 28 funtów, zołotników; a ołowiu 233, 856 pudów, 33% funtów, ta ilość metalu znajdowała się w massie rudy ważącej 9, 132, 842 pudów; kopalnia ta położona jest bardzo romantycznie, wszędzie skały, las, niebezpieczne drogi i piękne rośliny składają się na obrazy. Góra Lurdikańska jest wapienna, znajdują się w niej także pokłady wybornego grafitu, a rudy ołowiano — srebrne połączone z żeleźniakiem wypełniają ją w rozmaitych kierunkach. Wierzchołek jest poszarpany, turnie ostre jak zęby grzebienia, sterczą na nim. Wiatr szumi przeciągle, orzeł i jastrząb unosi się nademną; nie słyszę krzyku niewolnika i rozkazu dozorcy, nie widzę podlącego się człowieka, nic mi więc nie przeszkadza do wrażenia wspaniałego widoku na wodę i góry, dźwignięte ku niebu potężną dłonią Boga. Na wierzchołku zerwałem kilka orlików (aąuilegia atropurpurea i aąuilegia vulgaris), piękny, różowy kwiatek rośliny rosnącej w Ameryce phlox sibirica, blado fioletową asterkę, żółty kwiatek pępawy (crepis), lepnicę (silene), piaskowiec skalny (arenaria saxa-tillis), różowo wiśniowy kwiat sierpika (serrathula rapun-culus), a u spodu góry wielką ilość zawilca leśnego (ane-monae silyestris), irisów, pięcioperstów i jabłoni syberyjskich. Dolina Lurdikańska jest wązka i głęboka i całkowicie zarosła drzewami; pod ich zielonym stropem, w wiecznem cieniu pogrążony, płynie malutki strumyk. Dalej cokolwiek w wierzchowisku doliny, znajduje się pieczara, największa w Dauryi. Sam wynalazłem kilka pieczar, z których jedna mogła mieć 6 sążni długości, lecz odszukać owej wielkiej pieczary nie mogłem.
Do 19. czerwca dnie ciepłe, na niebie bez chmury, słońce wsieje palącemi promieniami i wysusza ziemię, przez trzy dni następne deszczyk krótko padający, odwilżył na jeden cal ziemię, a 22. czerwca wiatr ją, znowuż wysuszył. Na Pa-włówce zbierałem dzisiaj kwiaty. Przy wejściu do kopalni w tej górze rośnie brzezina i modrzew i mnóstwo żółtych kwiatków isopyrum talictroides, rosnącej pospolicie przy płotach i drogach. Cokolwiek wyżej, na stoku kamienistym znalazłem phlox sibirica i fioletowy kwiatek miecznicy pospolitej (polygala vulgaris). W lecie rozkwitły lilie (heme-rocalis fiava), orliki i przepyszny kwiat obuwika (cypripedium macrantes) czerwony, biało nakrapiany, podobny do balonu kołyszącego się w powietrzu. W kwiecie który zerwałem, spoczywał na dnie, zewsząd zasłonięty, motyl, wspanialsze zaiste mający mieszkanie od największych potentatów ziemi. Na wierzchołku znalazłem kwiaty biało rożowe pachnącej rośliny stellera chamae jasme i ładne kwiaty lilii krótko-listnej; lilium pulchellum, tak pospolitej nad Argunią, tu w północnej stronie Dauryi nigdzie nie widziałem. Pod górą w dolinie zerwałem kilka kwiatków pierwiosnka syberyjskiego (primula sibirica) i goryczki wodnej (gentiana aąuatica).
We dwa dni potem, zrobiłem powtórną wycieczkę na górę Szklanną, na której las podobny jest do ogrodu, a miłośnikowi przechadzek i samotności nastręcza ustroń powabną i skłaniającą do dumania. Kwiaty barwami i wonią weselą oko i powonienie, a rozmaitą pięknością swoją zwracają, umysł do Wszechmocnego, który tak wspaniale przyozdobił ziemię, najdrobniejszy kwiatek wykończył i utrzymuje z ró-Wnem staraniem i miłością jak i człowieka. Lubiłem zawsze kwiaty, rwałem je w szczęśliwych chwilach pobytu na ziemi polskiej, lecz chwilowo tylko zajmowały one podówczas moją wyobraźnię. Dzisiaj inaczej je lubię, lubię je jako przyjaciół wiernych i niezdradliwych, jako jedną, z głosek, któremi Bóg w naturze opisał swoją, mądrość. W tym wspaniałym a spokojnym świecie roślinnym, tulę swoją tęsknotę za wolnością i uspakajam boleści wygnania. Nie znając roślin jako botanik, znam je przecież jako przyjaciół, którzy mnie cieszyli i pięknością swoją zajmowali. I dzisiaj kilka ładnych kwiatów znalazłem. Inny gatunek obuwika, mniejszy, biały i czerwono nakrapiany (cypripedium guttatum) obficie tu rośnie i jakby szereg łódek pływa w leśnem morzu zieloności. Tutejsi mieszkańcy, robią z obuwika herbatę i piją ten napój w boleściach żołądkowych. Siódmaczek pospolity (trientalis europaea) chowa biały kwiatek między chwastami, a gruszyczka różowa (pirola rosaea) maluje obszerne przestrzenie lasu kłosami różowych kwiatów, tutaj nazywają ją bodijan. Znalazłem tu drobną konwalijkę (mayanthemum bifolium), żółty do różyczki podobny kwiat pełnika (trollius asiaticus) i kilka odmian rośliny orobus. Bagno (ledum palustre) podszyło cały las, wszędzie go pełno, wszędzie się bielą jego kwia-teczki. Mocny zapach bagna, przemaga nad zapachami innych roślin w lesie.
Dnia 27. czerwca dnie były pochmurne, ale bez deszczu i wiatrów. Dnia 27. pod skałami nad rzeką znalazłem amerykańską roślinę menispermum dauricum; oplata ona kamienie i drzewa jak bluszcz, liść ma delikatny i wielki, kwia-teczki blado-zielone. W jesieni girlandy menispermum, obciążone są czarnemi jagódkami. Macierzanka (thymus serpyllum) już to zwiesza się ze skały, już ją niby wonnym kobiercem osłania. W jednej z ciasnych, pobocznych dolin, które przerywają rząd gór na zabrzeżu, znalazłem jeszcze całe dno dolinki wysłane grubym lodem, a tuż zaraz przy lodzie kwitnęły obuwiki, geranije które są tu bardzo pospolite i bardzo rozmaite, fioletowe, białe, różowe, nakrapiane; tarczyca chełmik (scutellaria galericulata), wielosił błękitny (polemonium caeruleum) przytulia północna (galium bo-reale).
Dnia 28. czerwca gorąco i grzmot. Przewiózłszy się na prawy brzeg rzeki, poszedłem w dolinę Tapagi, która pełna Jest kwiatów i grzybów. Przy złączeniu się Tapagi z Szył kińską doliną,, pod skałami znajduje są szereg małych jezior, okolonych trzęsawicą, łabuziem i drzewami. Na kępach jezior rośnie niebieskiego koloru kosaciec łąkowy* (iris sibirica), na skałach zaś w miejscach zacienionych saxifraga flagellaris z białemi kwiateczkami; na każdym listku korony, znajdują się kropeczki żółte i czerwone, niby w figury jeometryczne ustawione, i kniażenika, która rośnie w nizinach i na górach. Flora dauryjska nie ma stale oznaczonych granic, jak flory innych górzystych krajów. Taż sama sosna i brzoza, co rośnie na cyplach wysokich gór, rośnie i w dolinach; kwiaty widziane w nizinie, można zobaczyć i na wierzchołkach; cedr tylko nie zstępuje w doliny i trzyma się wielkich wyniosłości, również i jałowiec na miejscach nizkich nie rośnie. Za jeziorami na błoniu, gdzie teraz obóz dla wojska wzniesiono, mnóstwo także kwiatów, szczególniej gwoździków.
Dnia 29. czerwca padał deszcz, 30 pogoda, 1. lipca znowuż deszcz padał, 2 i 3 niebo zachmurzone, powietrze gorące i parne. Dnia 4, lipca upał 25 str. R. wyżej zera; nad rzeką gromady bąków i owadów poruszają się i tną bydło i konie, które kozacy na Amur spławiają, na zasilenie tam zaprowadzonego moskiewskiego gospodarstwa. Zrobiłem dzisiaj wycieczkę na górę Godoj, odległą o pół mili od Szyłkiń-skiego Zawodu. Po drodze, na górach natrafiałem na pur-purowo-rożową wierzbówkę (epilobium augustifolium). Wysokie kłosy wierzbówki pięknie ubierają lasy, a na jesień strząsają na ziemię biały puch. Przedarłszy się przez krzewiny i gromady kwiatów, wchodzi się na szczyt Godoju, u stóp którego płynie Szyłka. Od północy Godoj zasłonięty jest borem, od południa zaś ma wolne wejrzenie na wodę i góry. Południowa jego pochyłość jest stroma i nagle spada ku rzece, pochyłość ta jest bezleśna, ale za to osypana liliami, astrami, mlecznicą, wrotyczem (tanacetum vul-gare), dziką różą, krzaczkami gwiazdnicy z białym kwiatem (stellaria, tu zwane perekatipole) i macierzanką. Widok ze szczytu jest wspaniały i rozległy. Ja jednak zwróciłem się w stronę mniej piękną, ale z której zdawało się mi, powietrze z nad Wisły przypłynie i usychające serce ożywi. 0 Boże mój! jakież ci dzięki złożyć powinienem za to, że dotąd w tej zawierusze życia, nie straciłem zupełnie czułości sercay że została w nim iskra, która się zawsze w obec wspaniałego widoku chwały twojej w naturze roznieca w ogień miłości i w płomień tęsknoty i modlitwy za Polskę! Każda góra i każdy piękny widok w tej ziemi wygnania, budzi we mnie też same uczucia. Wszędzie w podniesionem sercu czując wielkość Boga, myśl moja zwraca się ku mej nieszczęśliwej ojczyznie, która mi jest ciągle przytomną ze swojemi ranami, jarzmem i przyszłą wielkością, którą widzę jakby na jawiet Dzięki ci Boże, za zachowanie mnie w miłości, która nie dopuszcza rozpaczy w klęsce, a przy wzystkich dolegliwościach, robi mnie szczęśliwym nawet na wygnaniu!
Schodziłem z góry po pochyłości, wiodącej do Godojskiej doliny. Gromady bąków i much prześladowały mnie, ze wszystkich stron napadają rojami jak pszczoły i dotkliwie kąsają, psa mojego Wesołego okrwawiły, trze się biedny z bolu i pyskiem ogania. Goniony przez owady, zatrzymywałem się tylko dla zerwania jakiego kwiatka. Na niższych kondygnacyach góry, rośnie dużo saxifragi, widziałem też piękny różowy kwiat cynanchum roseum i kwiaty rośliny, którą nazywają tu z Mongolska mangyr (gatunek alliuin).
XJ stóp góry rośliny są jeszcze bujniejsze. Tu pnie się po krzakach, duży kielichowaty powój (convolvulis subyolu-bilis) i kwiat swój opiera na obcej gałązce, tuląc się do niej niby niewiasta do męża. Lilium spectabile z trawy po pas dochodzącej wychyla swe purpurowe kwiaty obok powojnika (clematis angustifolia), obsypanego białem, pachnącem kwieciem. Tutaj powojnik nazywany jest kopyłownik i piją z niego herbatę. Phlomis tuberosa dochodzi tu do 1x/2 łokcia wysokości, różowe paszczękowate kwiaty w kółka, w pewnej odłegłości od siebie osadzone, dają mu postać strojnego arabskiego minaretu.
Wysokie są tu także rozchodniki (sedum) i w licznych odmianach. Są rozchodniki żółte, biało-zielone, różowawe, różowo brunatne, rosną pospolicie na błoniach; odmiany pępawy są także liczne, koloru żółtego, niebieskiego i brunatnego. Znalazłem tu jeszcze kilka odmian pięcioperstu i koniczynę syberyjską, (pentafillum lupinaster), lepnice (silene inflata), dziurawiec górny (hypericum montanum). Przy ścieżce nad rzeką pod skałą, oplecioną w menispermę, zwaną tutaj dzikim chmielem, występują skały łupkowe, połyskujące metalowym blaskiem. W niektórych skałach warstwy łupku leżą horyzontalnie do rzeki, inne przekręcone na ukos, lub też na sztorc leżące, złożone z cieniutkich warstewek, Wydają się być kartami w książce, na których wieki historyę natury pisały. Inne łupki stanowią massy jednolite, trudno łamiące się w tablice, połysku czarno-śrebrzystego jak stal. Przez skały łupkowe przebiły się w kilku miejscach sine wapienie z skrystalonemi żyłami kwarcu i z żyłami żółto białego feldspatu. We szwie dwóch gór znajduje się skała żółto-zielono-różowrego porfiru. Wszystkie te skały pokryte są drzewami i kwiatami. Na zrębach ich rosną lilie i ostróżki ( delphinium grandiflorum) lazurowego koloru z jedwabnym połyskiem liści. Pod tak ubranymi brzegami płynie rzeka i i okręca się w około zielonych wysep. Nad samą wodą rozkwitły białe piwonie (paeonia albiflora) które nad Szyłką szczególniej są pospolite.
XVII.
Lekarstwa gminne. — Lekarze Polacy. — Ekskursye botaniczne. — Poselstwo Chińskie w Gorbicy i rozszerzanie się Moskali nad Amurem. — Ekspedycye Murawiewa. — Pomorska nowa gubernia. — Duch zaboru Moskali--Statki parowe na Szyłce. — Admirał Putiatin. — Wyjazd wygnańców. — Sucha mgła. — Powrót z czwartej amurskiej ekspedycyi. — Zgubne wpływy wynaradawiające i Michniewicz. &
Dnia 5. lipca (1857. roku) między bydłem objawiła się straszna zaraza syberyjska (karbunkuł), która co rok dziesiątkuje inwentarze i wielkie szkody wywołuje w gospodarstwie. Susza; kobiety w ogrodach dwa razy na dzień zmuszone są polewać ogórki, tytuń i kapustę. Pomiędzy ludźmi panują epidemicznie dyarye i febry. Nie masz domu, któryby nie był przez chorobę nawiedzony, śmiertelność jednak nie zwiększyła się, chociaż leczą się środkami zabobonnemi i szarlatańskiemi. I tak nad Gazimurem kozacy leczą febrę wywarem z igieł sosnowych; na ten cel ścinają z dziewięciu sosen młode wierzchołki i gotują je w garnku.
Liczba ma tu jakieś talizmanowe znaczenie. W innych wsiach chorego na febrę, parzą i myją w trzech łaźniach, należących do różnych właścicieli; tu znowuż liczba trzy, która u wszystkich ludów jest w poszanowaniu, ma jakieś tajemnicze znaczenie. Na febrę piszą zaklęcia na kartkach, które, skoro rzucą do wody, choroba natychmiast ustaje. W jednej z sąsiednich wiosek, lekarz gminny, febrę leczył w następujący sposób. Wyrzynał kij sosnowy wysokości chorego człowieka, obierał go z kory, a rdzeń pozostały przywiązywał do krzyża chorego; po pewnym przeciągu czasu odrzucał kij, wrzucał go w wodę szepcząc czarnoksięzkie słowa, a febra jak mówią wierni ustawała. Gdzie indziej znowuż taką ma gmin receptę na febrę. Trzeba wziąść trzy karteczki, na nich napisać łacińskiemi głoskami imiona: Sedrach, Misach i Awdenago, to jest imiona młodzieńców, których Nabuchodonozor kazał wrzucić do rozpalonego pieca. Karteczki te potem potrzeba spalić, a popiół ich zmięszać z razowym chlebem i zrobić z tego pigułki, które chory w paroksyzmie zażywać powinien, żegnając się przytem. Zaczyna się od pigułki, w której są prochy Se-dracha, potem się zjada pigułkę Misacha, a w ostatku Awrde-nago. Dyeta przytem jest potrzebną. Zamawiania krwi, zażegnywania są w powszechnem użyciu, lekarstwo przeciw boleści zębów, jest bardzo skuteczne jak wierzy lud, jeżeli się codziennie przy wstawaniu wprzódy lewą nogę w onuczki i w buty obuwa. Wiara w podobne środki nie tylko między gminem, ale i w innych warstwach społecznych jest silną; osłabła jednak tam gdzie się znajdują rzeczywiści, cywilizowani lekarze. Tam chętnie na febrę używają chiny, chętnie udają się po radę do lekarzy i mania zabobonnych lekarstw już znikać poczęła. Doktorów medycyny jest tu nie wielu. Przy lazaretach górniczych, kozackich i wojskowych, połowa lekarzy składa się z Polaków, druga połow7a z Moskali. Największą reputacyę jako lekarz, ma tutaj Antoni Beaupre, uczeń Jędrzeja Śniadeckiego. Ponieważ Beaupre zesłany jest na wygnanie za sprawę Konarskiego, więc mu wzbronionem było leczenie i podpisywanie się na receptach. Rozkaz jednak cara, który pozbawia człowieka nauki a ludzkość pożytku z niej, nie skutkował, ludność tutejsza garnie się do Beau-prego z prośbą o rady; zwożą do niego chorych z dalekich stron, o tysiąc i więcej wiorst, apteki wydają lekarstwa za jego receptami bez podpisu. Maciej Łowicki uczeń akademii wileńskiej, jest lekarzem wojskowym, zesłanym z Odessy do Syberyi za sprawę Konarskiego. Jest to człowiek bardzo Poważny, literat. Napisał dziełko nie wydane p. t. Listy z Wschodniej Syberyi. Słynął też tu jako lekarz i człowiek Wróblewski, który w Syberyi musiał się odsługiwać za naukę [kosztem skarbu odbytą, umarł w Czycic 1852. roku.
Miller, Opisanie. II. 14
Prócz wyżej wymienionych są za~Bajkałem następujący lekarze Polacy w służbie rządowej: Wyszkowski, Weryha, Zdanowicz, Podgórski, Henryk Krzywicki, Rogoziński, Steckiewicz, i mieszkający w Kiachcie powszechnie szanowany Piotr Marcinkiewicz; lekarze weterynaryjni: Andrzej Pietraszkiewicz i nie dawno tu zmarły Simson.
Dnia 6. i 7. lipca padał deszcz, dnia 8. lipca w dolinie Szałdemarskiej był mocny przymrozek. Dnia 9. lipca pogoda,, dnia 10. deszcz, a w górach burza elektryczna. Dnia 11. i 12. pogoda. Zrobiłem wycieczkę botaniczną na wyspę między Szyłkińskim Zawodem a Starą Łenczakową położoną. Wyspa ta piasczysta, okryta jest krzewami, łąkami i polami upra-wnemi, ma trzy wiorsty długości, a około dwóch szerokości. Zboża już wykłosiły się, lecz nie zapowiadają dobrych zbiorów. Kwiatów jak w ogrodzie. Szczególniej dużo rośnie tu Weroniki, kłosy jej jak zboże chwieją się pod wiatrem; na każdym kłosie siedzi po kilka motylów, które podobne do kwiatów, ulatują za zbliżeniem się do nich człowieka. Czerwonawe kity szczawiu (rumex acetosella) i brunatny kło& krwiściągu również jest tu obfity. Znalazłem tu z białozie-lonawym kwiatem astrogallus uliginosus, błękitny dzwonek (adenophora polymorpha), a na piaskach lichą roślinkę si-baldia rosea.
Od 14. do 20. lipca upał od dwudziestu dochodził do 30 stopni R. wyżej zera; dnia 15. wiatr gorący i kurz, który jak mgła całą okolicę pokrył; tego dnia na Godoju znalazłem następne kwiaty: sophora alopecuroides, małe krzaczki tej rośliny zastąpić mogą w ogrodach akacyę; oman kosmaty (inula oculus), kąkolu (agrostema githago) mniej tu rośnie niż u nas, w zbożach go nie widywałem, na błoniach i górach murawą okrytych jest pospolity. Dziewczęta sieją go w ogródkach, a w święta włosy nim stroją. Nieśmiertelniki (gnaphalium leontopodioides), dzwonki w rozlicznych odmianach’, sparcetta z kwiatami różowo fioletowymi (hedysarum suffruticosum), traganek (astragallus liypoglottis) zebrałem ztąd do zielnika. Dnia 16. lipca grzmot i deszcz krótkotrwały. Na błoniach doliny Bogaczy zarosłej dziką różą i łoziną (salix pentandra) znalazłem rzepik pospolity (agrimonia eupatoria), biało-rożowe kwiaty achillei millefolium, żółte kwiateczki osadzone w kłosy rośliny melillotus officinalis; kosaciec różowo fioletowy (iris dichotoma), wielosił (polemonium caeruleum) rogawnice (cerastium), patrinia sibirica, białą ciemierzycę (yeratrum album), dryakiew (scabiosa columbaria), sierpiki (serratula). Znalazłem prócz tego kwiaty sangui-suga alpina, fioletowe kwiaty dzwonka skupionego (campanula glomerata), kozłek leśny (yaleriana silvestris), piękny żółty kwiat hypericum ascyron, różowy kwiat dyctamnus fraxinella, żółty bażanowiec (lysymachia yulgaris) i błękitny jeżowiec (echinops ritro).
Dzień 20. lipca pochmurny, 21. ulewny deszcz z grzmotami i piorunami, rzeka wezbrała, w ogrodach zakwitły ogórki i ziemniaki. Dnia 22. lipca deszcz, lecz następne dnie aż do 1. sierpnia były pogodne i ciepłe, wieczory są już chłodne jak w jesieni, a nocy zimne. Tegoroczne lato było mniej gorące niż zeszłoroczne, mniej także padało deszczów, a więcej było dni pochmurnych; urodzaje chybiły. Dnia 24. lipca znalazłem na Pawłówce kwiaty, które w Wielkopolsce zowią babie zęby (lynaria anterimum), wysoko rosnącą z kwiatami różowo fioletowemi sosiurea alata.
Dnia 26. w dolinie Orkii znalazłem krzaki potentilla fru-ticosa, gęsto okryte żółtym kwiatem i wysokie na 2 y2 łokcia; gnidosz (pedicularis yerticillata), storczyk czerwonawo fioletowy (gymnadenia connopsea), dzwonek Walenberga, (Vah-lenbergia grandiflora) sparcetę (hedysarum suffruticorum) orobus latyroidcs, malutki, biało czerwony kwiateczek linnea borealis. Dolina Orkijska jest jedną z pobocznie Czałbu-czyńskiej doliny, długa na kilka wiorst, lesista i mokra, wiatry chłodne mają do niej wolne wejście od północnego wschodu; płynie w niej potok Orkija.
Dnia 2. sierpnia przymrozek, tatarka wymarzła, ogórki i kartofle wiele ucierpiały; w tej porze przymrozki bywają bardzo rzadko. Od 2. do 17. sierpnia wszystkie dnie były pogodne i ciepłe, lecz noce chłodne. Flora przybiera już barwy jesienne. W Szałdemarskiej dolinie 8. sierpnia znalazłem: goryczkę płu-cową (gentiana pneumonanta) białe drobne w kłos osadzone kwiaty rośliny cimicifuga siniplex, w miejscach cienistych wyrosłe na kilka łokci w górę; ligularia sibirica wyrasta także wysoko, ma kwiaty żółte w wielkich gronach na tęgich prętach osadzone; cineriara auronciaca koloru żółto brunatnego i białą achillea pratensis. W miejscach mokrych rośnie biały sedum aizoon, biały kwiat dziewięciornika (parnassia pallu-stris) i żółto zielony kwiat svertia comiculata rosnący tylko w Dauryi. Znalazłem tu jeszcze biały złocień (chrysantemum leucanthemum), frędzlowaty czerwony gwoździk, (dianthus superbus) przymiotnik ostry (erigeron acre), tojad mordo-wnik (aconitum napellus) i żółty wieprzyniec (hypochaeris grandiflora).
Od 17. do 23. sierpnia noce zimne, dni ciepłe, liście żółkną na drzewach. Dnia 23. sierpnia deszcz, wieczorem i w nocy padał śnieg, który pokrył ziemię na kilka cali grubą warstwą. Śnieg w dolinach leżał dzień cały, w górach przeleżał dwa dni. Tego roku nie było grzybów, jagód bardzo mało, ogórki mają owoce małe i gorzkie, kapusta wcale nie zwinęła się w głowy. Dzień 24. sierpnia zimny i pochmurny, 25. pogoda, a 26. upał. Od 27. do 30. sierpnia dnie ciepłe. Rozłóg miękolistny (cotyledon melacophyllum) i cotyledon spinosa rozkwitły. Dnia 30. sierpnia wiatr północny i deszcz. Dnia 31. sierpnia przy odgłosie armat, przypłynął z ujścia Amuru do Szyłki statek paro wy L e n a i przywiózł wiadomość, że pomimo wToli Chińczyków, na lewym brzegu Amuru osiedliła się ludność moskiewska. Od Striełki aż do gór Hingan pobudowano co 60 lub 80 wiorst osady kozackie, i wydano rozkaz kozakom pieszym w Dauryi przesiedlenia na przyszły rok 10, 000 szeregowców nad Amur. Tak więc zabór Amuru stał się faktem dokonanym, a dokonanym bez woli rządu Chińskiego i bez wojny. Chińczycy w 1855. roku, gdy płynęła druga, ekspedycya na ujście Amuru, zatrzymali przy Ajgunie Murawiewa dla zrobienia mu przedstawień co do jego najścia posiadłości Chińskich i zabezpieczenia się w osobnej umowie od najazdu wojsk przyjaznego mocarstwa na przyszłość. Murawiew powiedział im, żeby wysłali poselstwo swoje do Syberyi, gdzie do Gorbicy przyjedzie z Petersburga wyższego niż on czynu jenerał i umowę z nimi zawrze. Sam tymczasem odpłynął, a Chińczycy wysłali poselstwo do Gorbicy. Poselstwo zatrzymało się w domu kozaka Skobelcyna i miesiąc czasu napróżno czekało na owego jenerała z Petersburga. Przyjmowano ich grzecznie, upominkami obdarzano, lecz nie myślano z nimi konferować aż do czasu nagromadzenia większych sił moskiewskich nad Amurem. U Skobelcyna był guwernerem Polak wygnaniec. Poseł Chiński często wchodził do jego mieszkania, oglądał jego wielkie wąsy i widocznie rad z nim przestawał. Głaskał go po twarzy, brał za wąsy, oglądał jego rzeczy, i pewnego razu ukradł mu mydło i ręcznik. Wiadomo, że Chińczycy wspólnie z Moskalami mają wielką skłonność do złodziejstwa, nie zdziwił się więc Polak, że poseł cesarza Chińskiego ukradł mu ręcznik. Kradzież ta nie przerwała przyjaznych stosunków, ale gdy poseł użył jeszcze przyjazniejszego karesu, to jest uderzył go w kark, wygnaniec odwrócił się i wyciął posłowi policzek. Widać że w Chinach bicie po policzkach nie jest obrazą, bo Chińczyk nie skarżył się na wygnańca, ale owszem nachodził jak i dawniej jego mieszkanie i trwał w dobrych stosunkach. Nienawiść jednak Moskali do Polaków, z policzka, który poseł otrzymał, wywnioskowała, że Polacy chcą wojnę między Chinami a Rossyą wywołać i dla tego osobę posła wszędzie szanowaną znieważyli. Major Briiner, człowiek zły i karciarz, zrobił w tym duchu denuncyacyg, i rozpoczęła się sprawa, która skończyłaby się być może bardzo smutnie dla naszego kolegi, gdyby nie rozsądek naczelnika górnictwa Rozgildiejewa i jenerała Mura wiewa Amurskiego, którzy widząc, że poseł nie skarży się na zniewagę mu uczynioną, a znając obyczaje chińskie, chińskie karesa i kom-plementa, sprawę tą umorzyli. Tymczasem, poselstwo w pole wyprowadzone przez Murawiewa, wynudziwszy się w Gorbicy, z niczem powróciło do Ajgunu, a w następnym roku (J856) patrzyć musiało na nowa ekspedycyę wojsk moskiewskich, na ich powrót, a wreszcie sadowienie się Moskali na dobre w ich ziemi. Nakazane wysłanie 10, 000 szeregowców kozaków nad Amur, przy siłach regularnego wojska tam już konsy-stującego, utwierdzi posiadanie Amuru w rękach carskich i zmusi Chińczyków do potwierdzenia faktu spełnionego. Kozacy mają być wysiedleni z żonami i z dziećmi, Daurya pozbawi się więc przeszło 20, 000 ludności. Opustoszeją przez to niektóre okolice i zmniejszy się zamożność kraju. Wprawdzie takąż samą ilość żołnierzy z Moskwy mają przypędzić do Dauryi, mają zamienić ich na kozaków, rozkażą im pożenić się i lukę powstałą takim sposobem zapełnią. Kozacy, pomimo że im malują krainę Amuru jako mlekiem i miodem płynącą, niechętnie rzucają siedziby w których się porodzili. Niezadowolenie i szemranie pomiędzy nimi jest wielkie, ale nie wyjdzie ono po za granice bierności i nie zamieni się na czyn. Opozycya moskiewska charakteryzuje się wyrażeniem «nakiwał mu palcem w bucie» i kończy się zawsze niezadowolenie jej zupełnem oddaniem się w posłuch danym rozkazom.
Tego roku (1857) prócz 14 bataljonu syberyjskiego, który umieszczony został na ujściu Zei do Amuru, gdzie w przeciągu trzech miesięcy wybudowano koszary, lazaret i 50 domów, a przytem usypano szańce i na wały zatoczono działa, przesiedlono nad Amur trzy setki konnych kozaków z żonami i dziećmi, w ogóle 1, 000 osób ludności kozaczej. Tego roku także odbudowano stary Ałbazin, miasto wiele razy wspominane w historyi wojny z Chinami w XVII wieku. Chińczycy zajęci tłumieniem powstania od tylu lat szerzącego się i wojną z zachodniemi mocarstwami, bezczynnie przypatrują się na wdzieranie się w ich ziemie sąsiada północnego, w obec którego wszystkie zobowiązania traktatowe pilnie przestrzegali. Gdy Ambanibejs (gubernator) Ajgunu zapytał w tym roku jenerała Murawiewa, na jakiej zasadzie Moskale wkraczają w ich ziemie i dla jakich powodów gwałcą traktaty, tenże jenerał odpowiedział, że Moskwa traktatów nie depcze, że szanuje swoje zobowiązania względem Chin, lecz zajmują, kraj za lewym brzegiem Amuru rozciągający się i przyłączają go do Moskwy jako dawno moskiewski i słusznie im przynależący. Tak więc rząd Chiński mógł się przekonać, że tu nie idzie o proste przeprowadzenie wojsk moskiewskich nad brzegi Oceanu, jak to w pierwszych trzech swoich ekspe-dycyach Moskale utrzymywali, ale o zupełny, nieprawny zabór ich ziem. Po takiem oświadczeniu, Murawiew ludom koczującym na lewym brzegu powiedzieć kazał, że jeżeli do nowego roku (1858) nie przejdą na brzeg prawy, uważani będą za poddanych moskiewskich. Zapewno rozkaz ten spełnionym nie będzie, któżby bowiem zaniósł to oświadczenie do puszczy; tak więc ludy te, nic o tem nie wiedząc, zostaną niewolnikami Moskwy. Rząd Chiński ze swojej strony wzbronił Mandżurom wszelkich stosunków z Moskalami.
Każda ekspedycya amurska, której zamiary przed światem tak zręcznie ukryte zostały, mocniej Moskali utwierdzała w nowych krajach. W pierwszej ekspedycyi Murawiew zajął dolny Amur i jego liman; założył tam bowiem Nikołajewsk, Piotrowsk i Mariński posterunek odległy o 500 wiorst od ujścia, poznał kraj i brzegi morskie ku Korei, gdzie oznaczył miejsca dla przyszłych miast portowych. W roku 1855 posłano nad dolny Amur kozaków i 15 liniowy batalion, który umieszczono w Marińsku i tuż przy nim założonej osadzie Kizia, jak również w zatoce Decastro, przez góry tylko o — 30 wiorst odległej od Kizi. Nad Decastro usypano szańce, wybudowano koszary i strzelano ztamtąd do okrętów angielskich blokujących brzegi Syberyi; nad limanem Amuru wzniesiono także fortyfikacye ziemne. Blokada angielska, żadnej szkody Moskalom w Syberyi nie uczyniła, a posłużyła w obec Chin za pretekst zaboru, który ich bardzo wynagrodził za utratę południowego kąta Bessarabii. Anglicy nie potrafili nawet zniszczyć kilku moskiewskich statków w Kamczatce. Po bitwie w Piotropawłowsku, flota Kamczacka Moskali pod wodzą kontradmirała Zawojki, schroniła się w bezpieczne miejsca przy ujściu Amuru; później znowuż admirał moskiewski Putiatin z dwoma małemi statkami, ścigany na otwartem morzu przez Anglików, zręcznie im wywinął się i znalazł pewny przytułek w Nikołajewsku. Moskale tryumfowali z Anglików i żartowali sobie z ich bystrości wojennej i znajomości jeograficznej. W roku 1856 w trzeciej ekspedycyi, wysłano dwa bataliony nad dolny Amur, a przed Chińczykami wykręcili się Moskale oświadczeniem, że wojska te udają się przez ich ziemie dla tego tylko, ażeby ułatwić Moskalom nad Oceanem będącym po wrót do Syberyi, a przybywszy na miejsce, z ziem nad dolnym Amurem położonych, utworzyli nową Moskiewską gubernię pod nazwą «Primorskaja Obłast’» (Obwód Pomorski). Murawiew do tej gubernii wcielił obwód Kamczacki i obwód Ochocki, ziemie na prawym brzegu Amuru położone zacząwszy od ujścia Ussury i cały pomorski kraj od Korei do ujścia limanu Amuru. Obszerna to więc gubernia, a przeznaczona głównie do nowych nad morzem zaborów i do służenia za posadę nowo tworzącej się flocie moskiewskiej, dla tego i gubernator jej wzięty został z pomiędzy marynarzy: jest nim obecnie kontradmirał Kozakiewicz; stolica obwodu jest Nikołajewsk. Kozakiewicz obstało wał w Ameryce kilkanaście statków handlowych i kilka wojennych, dla mającej się organizować floty oceanu Wschodniego; marynarzy ze zniszczonej floty czarnomorskiej przenieśli nad tenże ocean i takim sposobem rzucili pierwsze podwaliny do potęgi nowej na tym odległym Wschodzie. Gilakć\s i inne ludy w Pomorskim Obwodzie, od wieków mieszkające, ujęli także w 1856. roku w kluby poddaństwa. Podzielili ich na hordy, ponaznaczali im rządców, obdarzyli tych ostatnich kaftanami wygalonowanymi, strachem i podarkami zyskali sobie ich posłuszeństwo i rozpoczęli moskalenie Gilaków od wyuczenia ich przeklęstw i wyzwisk w języku moskiewskim, czego uczą zawsze najpierwej wszystkie podbite narody i od wymierzania im chłosty rózgami za rozmaite przekroczenia po-licyjne. Gilacy spokojnie przyjęli te odmiany i bez szemrania słuchają nowej władzy.
W czwartej ekspedycyi (1857. roku) przystąpili Moskale, jak to widzieliśmy, do opanowania i usadowienia się nad średnim i górnym Amurem i już bez ogródki powiedzieli Chińczykom, że Amurski kraj jest odwieczną ich dziedziną, gniazdem ich przodków, i że jako ziemię moskiewską, biorą ją teraz na nowo w posiadanie. Dziwna rzecz, ale warta głębokiej uwagi, że Moskale każdy kraj jaki zabierają, lub zabrali, nazywają swoją odwieczną dziedziną i wysuwają ztąd prawne tytuły do posiadania tych krain. Jeżeli jeszcze weźmiemy na uwagę głęboką wiarę ludu moskiewskiego w cara, którego uważają za pierwszego monarchę śwdata, rządzącego wszystkimi cesarzami, królami i książętami na ziemi, a wszelki ich opór lub wojnę z carem nazywają buntem przeciw carowi, to w tych objawach dopatrzymy się nieprzepartego ducha zaboru a la Czingiskan, dążącego do opanowania świata, nad którym panowanie od Boga mu naznaczonem zostało. Ten to duch zaboru i grabieży sprawia, że co rok powiększają Moskale przestrzeń swojej imperii, a z fałszywej wiary w boską wolę przemawiającą przez carów, wysnuwają owe kłamliwe dowody, mające grabież pozorem prawności zasłonić. Moskale tak już wzrośli z tem kłamstwem, że na serjo myślą, iż nie są zaborczym narodem, że tylko przyłączają do swego państwa kraje do nich słusznie należące, będące odwieczną ich dziedziną. Ile z takiego ich usposobienia nieszczęść wylało się na ludzkość? Ile łez i krwi stało się ono powodem? I jakie ciężkie ujarzmienie i straszna niewola padła z tego usposobienia na narody, wiadomo każdemu; lecz ile jeszcze plag padnie z tego samego źródła na ludzkość? przeczuć tylko można, widząc i to, co się robi w najodleglejszym, prawie nieznanym Europie kącie moskiewskiego cesarstwa.
Lecz wracamy już do statku Lena, który szumiąc kołami, wesoło przepływa obok moich okien. Statek ten zbudowany jest w Nowym Yorku i jak wszystkie roboty Amerykanów odznacza się mocą, ale nie elegancyą. Długości ma 17 sążni, szerokości 2% sążnia, pogrąża się w wodzie na 3ys stopy; maszyna parowa o sile 25 koni, umieszczona jest na pokładzie. Statek ten kupiony został przez Kozakiewicza, wraz z drugim statkiem parowym Amur o sile 60 koni, przeznaczonym także do rzecznej żeglugi, za 40, 000 dolarów. Lena z ujścia Amuru przywiozła 300 pudów amerykańskiego cukru, ładunek manilskich cygar, kilka tysięcy sztuk sobolich futer i jenerała Murawiewa Amurskiego, zręcznego rozszerzy-ciela potęgi moskiewskiej kosztem niedołężnych Chin. Przybycie Leny do Szyłkińskiego Zawodu było powitane z radością przez mieszkańców, rokujących sobie w przyszłości ogromne zyski z handlu z Ameryką. Że ten handel stanie się rzeczywistym, widzieli z szezęśliwego przybycia do nich Leny.
Prócz Leny i Amuru, Moskale kupili (1857. roku) od Amerykanów trzeci statek, nazwany Ameryka. Na nim popłynął z ujścia Amuru na Żółte Morze, admirał Putiatin, ażeby być obecnym działaniom Anglików na tem morzu i wystąpić jako pośrednik przy zawieraniu traktatu Chin z Anglikami i Francuzami. Za pośredniczenie, Moskale spodziewają sie pozyskać od rządu cesarza chińskiego, potwierdzenie zaboru uskutecznionego przez Murawiewa. Putiatin usiłował z Kiachty lądem dostać się do Pekinu i tam wystąpić z propozycyą pośredniczenia. Przywiózł od cara kosztowne i bogate podarunki dla cesarza chińskiego, pomiędzy któremi widziałem wiele rzeczy zabranych dawniej z pałaców i dworów polskich. W liczbie innych, był tam puhar srebrny z orłem polskim i z cyfrą Stanisława Augusta. Naszemi bogactwami utyli carowie i ze skarbów nam zrabowanych czynią świetne podarunki aż w Pekinie. Chińczycy mocno niedowierzający, pomimo podarunków, nie przyjęli pośrednictwa Putiatina. Z Kiachty pojechał więc do Nikołajewska, zkąd widzieliśmy go płynącego na Żółte Morze, lecz i tam. Putiatin szczęśliwszym nie był; wrócił nic nie zrobiwszy do Petersburga, a Murawiew dalej sam i jak to zobaczymy lepiej interesa moskiewskie poprowadził.
Żegluga parowa na Szyłce i Amurze powoli się utrwala, pierwszy parowy statek, który się pokazał na tych wodach nazywał się Arguń. Budowali go Moskale w Szyłkińskim Zawodzie pod kierunkiem morskiego inżyniera kapitana lejtnanta Szarubina w 1853. roku. Machina zrobioną była także w Syberyi w Piotrowskim Zawodzie. Niedokładność machiny sprawiła, iż statek nie chciał się ruszyć z miejsca, dopiero po licznych naprawach popłynął w 1855. roku na ujście Amuru, a następnego roku ztamtąd puścił się w górę rzeki; lecz pod Ajgunem siadł na mieliźnie, tam przezimował a na wiosnę 1856. roku powrócił do Nikołajewska.
W roku 1854 pod przewodnictwem inżyniera kapitana lejnanta Buraczka, wybudowano w Szyłkińskim Zawodzie drugi parowiec, nazywający się Szyłka. Kosztował jak i pierwszy statek z powodu kradzieży budujących, dwa razy tyle co statek kupiony w Ameryce, a w dodatku niedokła <Iność machiny i nieumiejętność inżynierów, z których jeden był Niemiec, prosty kowal z Wirtembergii, odegrywający tu rolę uczonego inżyniera, sprawiła, iż parowiec nie chciał iść pod wodę. W roku 1855 wypłynął z Szyłki, lecz w Ku-tumandzie, odległej o 250 wiorst od Ujść Striełki, machina popsuła się, a statek siadł na mieliźnie.
Mechanicy i inżynierowie moskiewscy nie umieli statku naprawić i parowiec przez dwie zimy stał w Kutumandzie, i był powodem, że tam założono moskiewską osadę, a prowiantem jaki miał w sobie, podratował głodne i zmarzłe wojska powracające po lodzie, o czem było wyżej. W roku 1857 przywieziono nowe kotły i dopiero wówrczas statek popłynął na ujście Amuru.
W roku 1855 na małym parowcu Nadjeżda, o sile 15 koni płynął w górę rzeki Putiatin. Udawał się on wówczas do Petersburga po instrukcye względem polityki moskiewskiej w Chinach w stosunku jej do interesów mocarstw zachodniej Europy w temże państwie. Po powrocie z Petersburga wystąpił w roli pośrednika. Nadjeżda stanęła na mieliźnie przy Ałbazinie i Putiatin przykuwszy ją do skały, lądem przybył do Szyłki; dopiero w 1856. roku ataman M. Korsaków puścił się na Nadjeżdzie w górę rzeki i dotarł aż do Biankiny. Lena więc jest już czwartym na wodach tutejszych parowcem^ Za lat kilkanaście należy się spodziewać, że żegluga parowa będzie więcej ożywiona i wówczas przyniesie wielkie zyski Moskwie, tem pewniejsze, im więcej Europejczyków osiądzie w nowo zdobytej krainie. Murawiew sprowadza tu na osiedlenie Menonitów, którym daje grunta i obiecuje ważne przywileje; wszedł prócz tego w stosunki z Czechami, namawiając ich do emigracyi nad Amur, a Amerykanie obiecali mu część emigracyi europejskiej dążącej do Stanów Zjednoczonych, zwrócić na osie.dlenie nad Amur. To krzątanie się ma za zasadę stworzyć tu potęgę moskiewską, przed którą Chiny nie ostoją się. Jak w Europie Konstantynopol jest celem pragnień i usiłowań zdobywczych Moskwy, tak w Wschodniej Azyi podobnym celem jest Pekin. Moskwa, posiadając te dwa punkta, nabierze siły, która wszystko rozstrzygać będzie i idee Czingishana panowania nad światem urzeczywistni, jeżeli jak dotąd państwa europejskie obojętnie patrzyć się będą na jej wzrost olbrzymi.
Dnia 3. września (1857. roku) padał deszcz; pierwsi wygnańcy polscy, uwolnieni przez manifest cara Aleksandra, wyjechali do kraju. Od 3. do 10. września pogoda przemienna. Dnia 11. września jeszcze przed wschodem słońca dały się słyszeć grzmoty i pioruny i wypadł grubo ziarnisty grad. Po wypogodzeniu się, dym (marewo) zaległ nad okolicą, zapewno puszcza zapaliła się. Policya nakazała mieszkańcom z powodu imienin cara, którego pseudo liberalności Moskale nie mogą pojąć i uważają ją dość słusznie za nowe sposoby powiększenia sa-modzierstwa carskiego, nakazała okna wszystkie uiluminować. W Dauryi Syberyacy nie znali dotąd illuminacyi jako mani-festacyi wierności poddaniczej, rozkaz ten więc był dla nich nowością i wykonanym nie został; tylko w kilku domach skarbowych świeciły się cyfry cara i migały lampki. Dnia 12. września gorąco, 13. dzień pochmurny, kwiaty już znikły; dnia 14. i 15. deszcz z wiatrem południowym, dnia 16. pogoda, tenże wiatr otrząsa liście z drzew. Dnia 17. chłód i wiatr. Cały kraj, jak oko sięgnie, z ginącą na horyzoncie falą gór, ze wszystkiemi wklęsłościami pokryty jest żółtą farbą. Powietrze we wrześniu przezroczystsze niż latem, ztąd linie rysujące doliny i góry, stają się wyraźniejsze, a jesienne farby roślinności jaśniejszemi. Lubię bardzo jesienne widoki; te barwy smutne i wiaterek chłodny, wiejący na czoło zagrzane pracą myśli i przepowiadający zniszczenie letnich ozdób natury. Dnia 18. września w nocy mróz, lecz dnie aż do 24. września były pogodne, w południowych godzinach ciepłe. Ptastwo ulatuje w cieplejsze strony. Kaczki i dzikie gęsi ciągną dolinami gęstemi gromadami i od strzałów, które przez całe dnie prawie nieustannie z różnych stron słyszę,, mnóstwo ich padło. Myśliwi od wielu lat nie pamiętają takiej obfitości ptastwa. Od 24. do 30. września dnie były pochmurne i wietrzne, lasy poczerniały, gęsi i kaczki przeleciały, rozpoczęło się polowanie na jarząbki.
W życiu wygnańców wielka zmiana. Większa połowa zabiera się do drogi, do rodzinnego kraju, uwolnienie uważając nie jako łaskę cara, ale jako naprawienie niesprawie dliwości wyrządzonej. Radość wyjazdu zminiejszoną została z powodu licznych wyjątków od uwolnienia. Wielom bowiem, pomimo przedstawienia Murarwiewa, car i jego namiestnik w Warszawie Gorczaków, odmówił pozwolenia powrotu. Ja jestem w liczbie tych, którym nie wolno wracać do ojczyzny.
Dnia 1. października wiał zachodni wiatr. Niebo jasne i pogoda trwała do 6. października. Tego dnia była sucha mgła, podobna do tych mgieł, które tutaj w czasie wielkich upałów i mrozów zalegają w powietrzu. Słońce przez suchą mgłę świeci jak przez płachtę i można na nie patrzeć gołem okiem. Mgła sucha jest w Dauryi pospolitem zjawiskiem, deszcz po niej rzadko kiedy pada. Co może być przyczyną jej zjawiska? nie możemy wytłumaczyć. Nie zdaje się nam, ażeby to była ta sama mgła, którą obserwowano w Europie 1783. roku i 1831. roku. Nazywano ją także suchą, świeciła ona w nocy a trwała przeszło miesiąc, wiatr jej nie rozpędzał, woń miała nieprzyjemną, unosiła się nad górami i równinami, lecz jej na morzu nie było, nie nikła i w czasie deszczu. Przypuszczano, iż to są mgły z ogona komety, Arago przeczył temu tłumaczeniu i przypuszczał, iż mgła ta składa się z gazów wypartych z ziemi przez trzęsienie i wybuchy wulkaniczne. Tutejsza mgła jest do tej podobną, lecz nie świeci, nie ma rażącego zapachu, przytem jest fenomenem stałym, nie tylko w letnie, ale i w jesienne dnie miesiąca.
Szóstego października wypadł śnieg; mgła, gdy śnieg padał, nie zniknęła. Od 6. do 12. października pogoda chłodna. Przybyły do Szyłki wojska wracające z czwartej amurskiej ekspedycyi. Żołnierze holowali na statkach prowianty broń i amunicyę i stanęli z flotyllą swoją u brzegu, na którym rozłożyli ogień dla ogrzania skostniałego ciała. Przynieśli z sobą dokładniejsze wiadomości o postępach moskiewskiego zaboru, niż te, któreśmy mieli od załogi statku Lena. Pomiędzy Striełką a ujściem Burei, na przestrzeni 1, 064 założyli dwanaście wsi, które zaludnili konni kozacy. Wsie te mają służyć za stacye wojskowe i zarazem pocztowe. Wybrali przytem miejsca na założenie nowych osad, które w przy szłym roku będą, pobudowane. Nazwiska wsiom dane zostały od nazw rozmaitych oficerów i urzędników, którzy mieli udział w ekspedycyach murawiewoskich. Z wygnańców wybiera się nad Amur z Wierchnoudińskiego powiatu Kredo-wicz z rodziną swoją, zabiera z sobą kilkunastu ludzi i myśli założyć osadę nad morzem, której, jeżeli pozwolą, zamierza dać nazwę Nowy Kraków. Nad ujściem Sungary myślą Moskale wybudować forteczkę, a osada Ujśćzejskr gdzie rezyduje sztab 14 liniowego batalionu, zamienioną zostaje z rozkazu Murawiewa na miasto Błaliowieszczeńsk, które przeznaczone jest na stolicę drugiej nowej gubernii, noszącej nazwę Amurskiego ObwTodu. Pierwszym gubernatorem tej gubernii został zanominowany jenerał Busse, który w roku 1858 ma przybyć na stałe do swej rezydencyi. Drożyzna nad Amurem jest wielka, ale wkrótce ona zniknie, jak tylko zacznie się uprawa rolna. Nad dolnym Amurem wsie nowe, także i w tym roku założone zostały, dawne lepiej zaludniły się. Tam, już w tym roku chłopi rolę uprawnili i zebrali z pól swoich pierwsze zboże. Zbiór był bardzo obfity, praca hojnie wynagrodziła się, a wzdłuż całego Amuru ziemia jest dobra, urodzajna. Miasta Mikołajewsk, Kizia, w tym roku bardzo wzrosły, mają już postać dużych miasteczek. Ludy koczujące, bez szemrania poddają się nowemu porządkowi rzeczy i nic nie rozumieją zmian jakie tam zaprowadzają. Chińczycy nie stawiają żadnych przeszkód zaborowi, obserwują tylko ciekawie ruchy wojsk, spisują liczbę statków, ludzi i domów postawionych i robią minę, jakby się chcieli wziąść do broni. Murawiew jednak pewny jest, że do wojny nie przyjdzie, a tymczasem przekupuje urzędników chińskich w Ajgunic i stara się, żeby car wysłał nadzwyczajnego posła da Pekinu.
Pomiędzy żołnierzami, którzy wrócili z ekspedycyi, znajduje się Michniewicz, rodem z Litwy, człowiek młody? przystojny, posiada stopień junkra. Michniewicze pochodzą z Wilna; brat starszy junkra, jadąc do Syberyi, gdzie zamierzał zrobić karjerę jako urzędnik, zabrał z sobą młodszego brata, który wówczas miał zaledwo lat 10. Wychowanie pomiędzy obcymi, bez dozoru i opieki rodaka nauczyciela, niezmiernie zgubny wpływ wywiera na charakter moralny i narodowy młodzieńca. Michniewicz u brata swego w Krasnojarsku, rósł niczego więcej nie ucząc się, prócz moskiewskiego języka. Towarzystwo moskiewskich dzieci, rozmowy ze sługami i znajomymi po moskiewsku prowadzone, sprawiły, że młody Litwin, prędko nauczył się języka wrogów swoich, a zapomniał ojczystej, polskiej mowy. Dzisiaj mówi po polsku jak cudzoziemiec, łatając się moskiewskiemi wyrazami. Język mu splątał się i popsuł, a za lat kilkanaście, ulecą mu z głowy jak sieroty ptaki, ostatnie wyrazy rodzinnego języka. Widok Polaka, który już zapomniał, albo zmieszał z obcym swój język, wstrętem przejmuje każdego uczciwego człowieka. Wszak język jest zasadą narodwości, świątynią jego odrębności, ostatnią kotwicą zbawienia dla narodu, który już wszystko utracił; z zapomnieniem mowy ojców, umierają nawet nadzieje. A jednak, jak lekceważymy ten wielki skarb ducha, tę puściznę mądrości przodków naszych! Autorowie piszą coraz gorzej po polsku, używają coraz więcej obcych, nawet moskiewskich i niemieckich wyrazów. Młodzież szczególniej z Litwy, Rusi, z Poznańskiego, mówi jakimś babilońskim językiem; zatracili już kryształową czytość wspaniałej i pięknej mowy polskiej. W wojsku i na urzędach w Moskwie bęclący Polacy, szybko zanieczyszczają swój język, a zczasem zupełnie zapominają. Jakiegoż to występku dopuszczają się ci niedbalcy o mowę swoją, jakie surowego sądu stali się winnymi w obec Polski! Brat Michniewicza należał do takich niedbalców występnych i podkopał w dziecku, które wywiózł z Polski na zatracenie, fundamenta narodowości. Nie dbał on nie tylko o jego narodowość, ale i moralność. Młody Michniewicz nie odebrał żadnego religijnego wychowania, utracił więc i wiarę ojca swojego, stał się prawosławnym i moralnym po koszarowemu. Wielka liczba ludzi, szuka jedynie szczęścia i bytu w służbie rządowej na-jezdników, pogardza rzemiosłem, pogardza pracą, a łatwą ale niebezpieczną i niemoralną, służbę w moskiewskim rządzie, uważa za korzystną i o zgrozo! za honorową dla siebie. Zły brat nie widział też innej drogi dla młodzieńca tak haniebnie opuszczonego, i kazał mu podać prośbę o przyjęcie go do wojska w stopniu junkra jako szlachcica. Do wojskowej służby nie wiele trzeba rozumu, zda się tam głupi i mądry i dla tego to ludzie szlacheckiego urodzenia a głupi, chętnie gdyż łatwo, starają się o służbę w moskiewskiem wojsku. Służba ta, młodego Michniewicza zgubiła go do reszty. Przy zapisywaniu bowiem w szeregi, nie zapytali go jakiej jest wiary, a potem mimo jego wiedzy napisali, że jest greko-rossyjskiego wyznania. Młody Michniewicz z obawy sądu i utraty protekcyi zwierzchników, nie protestował przeciwko umyślnej pomyłce i takim sposobem zrzekł się wiary, w której urodzony został. Dzisiaj, gdy doszedł do większego rozumu, władze nie chciały przyjąć od niego żadnego w tej mierze objaśnienia i oświadczyły, iż takowe, uważałyby za nie dozwolone prawem odstąpienie od panującej religji i ukaraćby go musiały. Trwa więc Michniewicz w wierze w tak dziwny sposób narzuconej i wynaturzył ducha swojego. Wspomnienia ojczystej ziemi, Wilna, już jak przez mgłę słabo odzywają się w jego sercu i niewyraźnie wybijają na nim te cechy, które stanowią Polaka. Iluż to ludzi w podobny sposób pozbawionych zostało narodowości swojej! Iluż to ludzi w ten sposób najezdnicza władza wyzuła ze skarbów ojczystych!
Młodzi Polacy, którzy szukają karjery na urzędach lub wojsku w Syberyi i w Moskwie, przez żenienie się z Mo-skiewkami, gubią często siebie i swe potomstwo dla Polski. Ci, co tu przyjeżdżają z kraju już pożenieni, nie utracają tak szybko narodowości swojej, jakkolwiek dzieci nie mogą wychować w zupełnej czystości obyczaju i języka polskiego. Nie dość silną uwagę zwrócono u nas Jna łatwość wynaradawiania się będących na urzędach w Moskwie Polaków, i dla tego, wielu rodziców, chętnie synów swoich wysyła do Moskwy, byle tam błysnęła nadzieja karjery. Wysyłają ich dla widoków materyalnych, nie wiedząc o tem, że ich przez to narażają na pozbycie się większego bo moralnego dobra i świetniejszej bo narodowej karyery. Nieostrożność to nasza własna i leniwe pojmowanie obowiązków narodowych; z drugiej strony zmateryalizowanie się i chęć łatwego życia, sprawiły, iż nasze nazwiska historyczne
Radziwiłłów, Chodkiewiczów, Potockich, Raczyńskich, Chrep-towiczów, Sierzputowskich, Zapolskich, Tyszkiewiczów i wiele innych przeszły do Moskali i Niemców i że niemi nazywają sig ludzie w jednym i w drugim narodzie, nie mający charakteru żadnego z“ nich, stanowiąc jakieś hermafrodyty narodowe.
CJilleu, Opisanie. II. 15
Kilka słów o liberalizmie moskiewskim. — Imieniny u policmajstra Kory-stelewa. — Bal u kupca. — Sceny na wieczorynkach. — Obserwacye klimatologiczne. — Powody różnicy klimatu na Wschodzie i Zachodzie. — Dolina Batyńska. — Podróż z Nerczyńskiego Zawodu do Duczary. — Wspomnienie wygnańców. — Opowiadanie o wizycie cara na Uralu. — Karawana ze złotem. — Choroby. — Uzkie miejsce. — Michał Swi-dziński.
Przez cały dzień 12. października (1857. roku) sucha mgła zalegała w powietrzu, a przez nią słońce wygląda jak kula czerwona bez blasku promieni. Następnego dnia mgła nie zniknęła. Wieczorem 12. śnieg i zawierucha. Dnia 14. silny mróz, potem przez kilka dni jasna pogoda, która się utrzymała aż do końca miesiąca. W nocy 2. listopada padał śnieg z deszczem, nad rankiem zamarzło i utworzyła się ślizgawica; 3. i 4. listopada silny mróz, 5. i 6. zimna pogoda przy wietrze zachodnim. Między ludźmi panują gorączki, przytem ból oczów prawie epidemiczny; bóle głowy, kaszle i katary są również powszechne. W nocy z 6. na 7. listopad zamarzła Szyłka i zaczęła się rzeczywista zima; tutaj zimę od Ś. Dymitra (v. s.) to jest od pory zamarzania rzek, rachować potrzeba. Od 8. do 14. listopada dokuczliwe mrozy; 14. i 15. zawieja śnieżna i wiatr wschodnio północny. Aż do końca listopada utrzymywały się mrozy od 10 do 27 stop. R. niżej zera.
Dzień 29. listopada obchodziliśmy już w zmniejszonem gronie. Tutejsi mieszkańcy bardzo żałują, że wygnańcy polscy wyjeżdżają, ciągnęli z nich bowiem wieloraki pożytek. Mu rawiew Amurski wyraził się sam, że Syberya z uwolnieniem wygnańców wiele utraca. «Można było, mówił on, za Bajkałem, lepszą odebrać edukacyę i lepszych znaleźć nauczycieli, jak w Petersburgu lub w Moskwie.» On jednak ze swojej strony nikomu przeszkód do powrotu nie stawia i stara się, ale napróżno, o uwolnienie wszystkich. Dnia 29. listopada był wiatr i zawieja, następnych dni mrozy cokolwiek sfolgowały.
Długie, zimowe wieczory Syberyacy starają się spędzić na zabawie. Imieniny w tej porze przypadające, prawie zawsze uroczyście i wystawnie są obchodzone. Zostałem i ja dzisiaj zaproszony na imieniny do tutejszego policmajstra, mającego tylko stopień podoficera. U gościnnego Korystelewa zebrało się liczne towarzystwo, należące do średniej klassy społeczeństwa. Było tu kilku kupców niezgrabnych, w paltach i w surdutach. Jeden tylko z nich liberał, odznaczał się elegancyą, wymową i dowcipem liberalnym, lecz niezawsze przyzwoitym. Dowcipem swoim dokuczał doktorowi wojskowemu I..., człowiekowi młodemu, liberałowi także, ale co dzień pijanemu. Postawa doktora jest oryginalną. Ruchy skromne, mina potulna, chodzi na palcach, a mówiąc składa ręce na piersiach. Frazy jego układne, słodkie, po mo-skiewsku pijane. Pomiędzy doktorami Moskalami tutaj będącymi, zauważymy tu nawiasowo, wielu jest pijaków; dwóch z nich Po. i Sz. niedawno umarło z pijaństwa. Doktor J. podtrzymuje taką reputacyę doktorów moskiewskich; nie przeszkadza mu to jednak do tego, żeby był dobrym człowiekiem; świadectwa uwalniające od służby w wojsku lub W katordze wydaje bez zapłaty, a chorych w lazarecie nie okrada. Nie być złodziejem, to znaczy dzisiaj być liberalnym; krzyczeć na złodziejstwa to znaczy dzisiaj w Moskwie to samo co być rewolucyonistą; ponieważ jednak car ma być liberalnym, więc w modzie jest krzyczeć na złodziejów, a Moskale uważają się dla tego za najbardziej rewolucyjny naród świecie, usposobiony już poprowadzić ludzkość na nowe tory. Zniesienie poddaństwa w Moskwie, do którego dała, Powód swoim naciskiem i prośbami szlachta polska na Litwie zdaje się im być czynem, który raz na zawsze zniósł u nich 15* niewolę, i gdy przed chwilą mieli nędzną pychę niewolników, dzisiaj chcą sob^e przyswoić wspaniałą dumę wolnych ludzi. Ale im to jakoś nie idzie. Jako wolni, nie umieją poruszać się i działać, a dawne nawyknienia niewolnika ciągle odzywają się. Im się jednak inaczej zdaje; szczęśliwi, nie widzą, że car dla tego tylko uniósł poddaństwo, żeby chłopów oddać w inne jarzmo czynowników i przez nich wyrobić sobie nową siłę do ciśnienia, daleko potężniejszą jak dotychczasowa, gdyż wydobywaną z szerokiej ludowej podstawy. Rezultatem tego będzie, że dworzaństwo, chłopi, mieszczanie, inteligencya i głupi, jedneni słowem cały naród pójdzie w sroższe, bo lepiej exploatowane jarzmo carów. Tymczasem jednak liberalna febra, przechodzi przez ciało moskiewskie i wywołuje dreszcze wstrząsające, na które car obojętnie patrzy, trzymając w ręku skuteczne lekarstwo, prędko kończące chorobę; wie on, że po tej febrze, chory padnie z wdzięczności przed nim na kolana, a on go i moralnie opanuje. I w naszem towarzystwie u policmajstra zebranem, górą był modny liberalizm. Doktor więc, chociaż czynownik, znosił cierpliwie dowcipy nad nim robione przez kupca, a na jego żarty odpowiadał na serjo, obszernie i poważnie, ze złożonemi rękami odpierając zdania preopinanta. Dowcipny kupiec nie tylko z doktora, pozwolił sobie żartować i z pani K., która się na tem nie poznała. Pani K., jest żoną bogatego kupca, wesoła, zalotna, ma lat około 30, twarz ściągłą, oczy błękitne niby obietnicą roskoszy zamglone. Figurka zgrabna, postawa wyniosła ubrana w czerwoną, kraciastą, jedwabną suknię, na włosach po modnemu uczesanych, ma czarny, elegancki czepeczek. Jest ona duszą, zabawy i przedmiotem podziwu dla zgromadzenia. Prócz niej, żona młodego oficyalisty z Odkupu, zwraca na siebie uwagę towarzystwa. Z ojca Polaka urodzona, w fizionomji tylko przypomina Polki. Ubrana w jedwabną zieloną suknię, na głowie ma wstążki brunatne, które stroją jej twarz, błyszczącą pięknem, błękitnem okiem. Inne panie, ubrane są według starej moskiewskiej mody w chusteczkach na głowie. W moskiewskiem towarzystwie, jak i w azyatyckiem, kobiety osobno się bawią i te panie są więc żenowane za bawą w jednym pokoju z mężczyznami. Jest to dla nich nowym zwyczajem, nie znają go, więc nieśmiałe są; ale baczną uwagę zwracają na dwie panie w cywilizowanym stroju i zachowanie się ich, jak i poruszenia starają się naśladować.
Zaraz po przybyciu, każdego gościa częstują naliwką. Kobiety wzdragają się i udają, że pić nie chcą. Gospodyni kłania się i prosi ażeby piły, panie prośbom ulegają, i oto jedna z nich, piękna pani z mongolskiemi rysami, umoczyła usta w kieliszku i postawiła go nie wypity na tacy. Tu następują nowe prośby i nalegania, piękna pani znowuż im ulega i wypija już cały kieliszek aż do dna, z taką wprawą, iż gotów byłem podejrzywać, że z czynnością wychylania kieliszków dobrze musiała być obznajmioną. Potem jednak, kiedy już kieliszek na tacy postawiła, skrzywiła się według zwyczaju i usta chustką zasłoniła, chcąc przez to pokazać, że wódki nie pija i nie lubi. Te same ceremonje musiała gospodyni wyprawiać ze wszystkiemi innemi kobietami; jest to przymus miły dla tutejszych ludzi, a gdzie go nie znajdują, tam skarżą się na niegościnność.
Mężczyzni piją bez przymusu. Po wypiciu nalewki zapaliliśmy cygara, a młode panie idąc za modą, zapaliły pa-pirosy. Stare, w obawie, żeby nie wzięto ich za niecywilizowane istoty, wzięły się także do palenia. Tak siedząc w dymie, rozmawialiśmy, aż do chwili, w której na tacach wniesiono herbatę, cukier i ciastka. Junkrowie, których tu było kilku, zaraz po herbacie, nie mogąc już dłużej wytrzymać w naszem towarzystwie, wynieśli się do drugiego pokoju i jedni siedli do preferansa, a drudzy do sztosa. Przy ich stole, rej prowadził 18 letni junkier, kierujący się na szulera. Do tego rzemiosła wprawiał go rodzony ojciec, który wspólnie z synalkiem, pewnego razu przegrał 1, 000 rubli skarbowych, nie swoich pieniędzy i za co z majora zdegradowanym został na szeregowca. Do junkrów przysiadł się wysoki, chudy oficer, który w jednym tygodniu wygrał w karty 1, 500 rubli, a w drugim tygodniu przegrał takąż sumę. Chciwy i nie honorowy, żałując przegranych pieniędzy, podał raport do dowódzcy batalionu, donosząc mu, że przegrał nie swoje, ale skarbowe pieniądze, a oddając swój los w jego ręce, prosi, ażeby mu pomógł w nieszczęściu, i tych oficerów, którzy od niego wygrali, zmusił do zwrócenia mu pieniędzy. Oficerowie oburzeni byli podłością swojego kolegi, wiedzieli bowiem, że nie swoje, ani też skarbowe, lecz od nich wygrane pieniądze przegrał; dziwili się też zuchwalstwu, z jakiem powierzył zeznanie swoje do-wódzcy, które mogło skończyć się sądem i degradacyą; oficer jednak dobrze obrachował, wiedział, że dowódzca batalionu należąc sam do gry, nie odda go pod sąd z obawy, ażeby przy śledztwie, udział jaki miał w grze nie został wykryty. Jakoż w rzeczy samej, winnego pod sąd nie oddał, a oficerów którzy wygrali, zmusił do zwrócenia pieniędzy nie honorowemu koledze. O godzinie 9 wniesiono stoły i zastawili je pierogami, kremami, pasztetami i różnymi przysmakami. Wieczerza — była suta i kosztowna jakby u jakiego pana. Po wieczerzy panie zaproponowały tańce. Sprowadzono grajka, rzępolącego na skrzypcach jakieś fałszywe mazurki, polki i walce. Tańce rozpoczęły się kozakiem. Sam gospodarz, człowiek otyły, o cieńkich nóżkach, z żoną swoją również otyłą kobietą wycinał prysiudy, skakał ciężko i robił z pewną ele-gancyą wszystkie te dziko-zalotne ruchy, które stanowią kozaka. Gospodarz po kolei tańcował ze wszystkiemi kobietami, poczem dopiero kilku podpiłych poszło w jego ślady. Kiedy taniec idzie w jak najlepsze, otwierają się nagle drzwi i wpada do pokoju straszna, odarta, ślepa na jedno oko baba; taczając się, posunęła się do mężczyzn i zalotnie poczęła ich prosić do tańca. Zdarzenie to i ta okoliczność, że tylko starsi tańcowali, a młodsi nie chcieli hasać, skłoniła do porzucenia tańca. Bawiono się więc potem w gry towarzyskie, które także Polacy tu wprowadzili. Grano w go-towalnią i w pierścionek. Przy wykupywaniu fantów panie prawie zawsze skazywane były na całowanie mężczyzn. Wojskowi tymczasem grali ciągle w karty i kłócili się przy nich, a starsi popijając wódką, prowadzili gorący spór o długości i szerokości dwóch parowców Leny i Amuru i o uczoności pana pułkowmika.
Bogaty kupiec M., na swoje imieniny dawał bal; byłem i ja na ten bał zaproszony. Zgromadzenie składało się z osób do tutejszej arystokracyi należących, to jest zamożniejszych kupców i oficerów wyższych stopni. Pokoje pięknie umeblowane. Przyjęcie było eleganckie, wieczerza prawdziwie pańska, zalecała się obfitością madery i szampańskiego wina, którego butelka kosztuje tu 6 rubli. Kobiety ubrane były bardzo bogato w jedwabie, tiule, aksamity i kwiaty. Orkiestra nie z jednego skrzypka jak u policmajstra składała się, ale cała kapela wojskowa wystąpiła. Tańczono kontredansa, mazury i inne tańce wielkiego świata; z kozakiem, jako tańcem gminnym, nikt nie wystąpił. Część gości: ludzie poważni i praktyczni, jak sami siebie nazywają, w drugim pokoju zasiedli do gry w karty. Pomiędzy grającymi jest i pułkownik O..., pierwsza osoba w Szyłce, człowiek młody lubiący grę, wino i kobiety. Służył w gwardyi, tam widział na swoje własne oczy cesarza, ma się więc z tego powodu za coś wyższego od innych pułkowników i lekko wszystkich traktuje. W Petersburgu nauczył się mówić kiepsko po fran-cuzku, ale zdaje się mu, że z tą francuzczyzną posiadł wszystkie rozumy i że jest bardzo uczonym. Lekkomyślny i próżny, bije żołnierzy i pochwala liberalny kierunek zaprowadzany w armii. W obec niego wszyscy milczeli, i pozwolili ogrywać siebie tak wielkiemu człowiekowi. Zabierając kupę pieniędzy do swojego puilaresu, rzekł do gospodarza: «Kuźmo Wasilewiczu, powinieneś to sobie uważać za wielkie szczęście, iem raczył nawiedzić tw’ój dom.» Kupiec pokłonił się na taki komplement i zapewnił, że tego szczęścia nigdy nie zapomni. W półgodziny potem pułkownik zaczął przegrywać, co go tak rozgniewało, że rzucił karty na stół, odepchnął od siebie krzesło i krzyknął «bardzo żałuję, żem wszedł w tak nieprzyzwoite, niedobrane towarzystwo!» Poszedł do sali. Muzyka grała kontredansa, młodzież stawała do tańca. Zaprosił i pułkownik jedną z pań i stanął wraz z innymi; wtem żyłka karciarska i chęć popróbowania fortuny znowuż się odezwała, zostawił więc tancerkę na środku sali i pobiegł pomiędzy graczy ciągnąć sztosa. Tańcujący kwadrans czekali na pułkownika, aż nareszcie jeden z nich, poszedł do niego z przypomnieniem, że panie czekają. «Zaraz, zaraz mój panie, powiedział pułkownik, powiedz pan tym paniom niechaj jeszcze na mnie poczekają!)) To był człowiek wielkiego świata i po petersburgsku liberalny. Bawiono się jednak wesoło, a nikt nie czuł się obrażonym lekceważeniem,, jakie pułkownik całemu towarzystwu okazywał, gdyż pułkownikowi wszystko wolno.
Zabawy gminu na wieczorynkach, w tej porze roku są częstsze jak kiedy indziej. Wódka, jedzenie, śpiewy i bałałajka rozwesela umysły wszystkich. Po zabawie, późno w noc, chłopcy z dziewczętami znikają i w inny sposób bawią się. Panujący teraz liberalizm, pozwala i oficerom bywać na wieczorynkach, gdzie znajdują się mniej przyzwoicie jak chłopi. Należy to bowiem do cech liberalizmu moskiewskiego, że w towarzystwie objawia się on jako nieprzyzwoitość, a w obyczajach jako rozpusta. Rozpustni oficerowie aż do cynicznej nagości posuwający się, nazywani są liberalnymi. Mówili mi oni, że i car ma liberalne obyczaje, że wyjeżdża ze swoimi adjutantami i przyjaciółmi jak Adlerberg, Baranów, na dacze pod Petersburg i tam w tajemnicy pije i odprawia nago kankanowe bale. Tak to Moskwa pojęła liberalizm i tak zrozumiała prąd ducha, który w niej usiłował zaszczepić idee wolności!
Na jednej z wieczorynek, przed kilku dniami odbytej, przyszło do grubych scen między oficerami górnikami a oficerami liniowymi. Pokłócili się o dziewczynę; kłótnia zamieniła się na bicie i wzajemne policzkowanie, w którym i chłopi wzigli udział. Zeszło się więcej górników i wzmógł się przez to ogień walki, która skończyła się wyrzuceniem oficerów za drzwi. Tutejsi oficerowie często przy grze w karty i w pijatyce wymyślają na siebie, policzkują się i jak koty drapią, jak to nie dawno miało miejsce między adjutantem a kaznaczajem 14 batalionu. Sceny te nigdy jednak do trąi-cznych następstw pojedynku nie doprowadzają. Zwaśnieni następnego dnia godzą się przy kieliszku. Zkąd oficerowie biorą pieniądze na gry i kosztowną rozpustę? długo dla mnie było zagadką, pensye bowiem pobierają małe i ledwo na życie wystarczające. Żołnierze rozwiązali mi tę zagadkę. obwinieniami oficerów o kradzież prowiantów i różne nieprawne dochody.
W pierwszej połowie grudnia, dnie były zimne i pogodne. Dnia 11., 12. i 13. wiał wiatr zachodni, który podnosił moc zimna i przez trzy dni następne sprowadził na ziemię lekki puch śniegowy; dnia 17. grudnia wiatr ustał, mróz powiększył się; dnia 18. wiatr północno zachodni i śnieg; dnia 19. grudnia było 21 stop. R. niżej zera, a 22. grudnia 30 niżej zera; dnia 23. grudnia mróz stał się piekącym z powodu wiatru zachodniego. Dnia 27. śnieg, a 28 mróz przeszło trzydziesto stopniowy z mroźną mgłą; przez cztery następne dni mróz sfolgował.
Ostatniego grudnia, odwiedzili mnie moi znajomi Oro-czoni. Nie widziałem ich przez całe lato, koczowali bowiem aż nad Leną. Zimą powrócili nad Szyłkę na czterech renach, które w spadku po krewnych otrzymali. Poczęstowałem ich wódką, herbatą i tytuniem, za co byli mi niezmiernie wdzięczni i obejrzałem reny, słusznie nazwane wielbłądami północy. Są to zwierzęta bardzo pożyteczne i spokojne. Oczy mają łagodne jak sarny. Siodła na nich były szerokie i nie wygodne. Do renów zbiegło się dużo dzieci, które chwytały je za ogony, uszy i nogi; poczciwe te zwierzęta cierpliwie znosiły przykre zabawy dziecinne i żadnemu psotnikowi szkody nie zrobiły. Mówili mi Oroczoni, że.w tym roku plemię ich zmniejszyło się przez choroby, które Moskale im zaszczepili.
Dnia 1. stycznia (1858. roku) mróz 15. stopniowy, a więc umiarkowany. Dnia 2. stycznia zrobiłem wycieczkę na saniach w góry. Wiatru w dolinach nie było, lecz gdym wjechał na wysokość głównego pasma, uczułem wiatr od północy i znaczne poniżenie temperatury. W nocy miałem z góry widok bardzo wspaniały. Góry poplątane jakby w zwoje i w kłęby, o nieporachowanych pasmach, sterczały jako olbrzymie mogiły, przypruszone śniegiem, ozłoconym poświatą księżyca i bladym promieniem migających gwiazd. Krajobraz zimny, spokojny jak śmierć, wrażenie jego duszy nie podnosi, lecz ją przejmuje głęboką melancholią, a fantazja jak to blade światełko na śniegu, rozpryskuje się w tysiące tęczo wych, mdłych świateł. Gwiazdy spadające, których w przeciągu godziny naliczyłem do 30, kreślą świetlane linie w powietrzu i ruchami swojemi ożywiają martwy obraz zimowego pejzażu. Gwiazdy najczęściej spadały z okolic Małego Niedźwiedzia i Oryona. Do 15. stycznia mrozy utrzymywały się pomiędzy 15 a 30 stopniami niżej zera, dnia 15. stycznia był mróz 33 stopni; dnia 22. stycznia 35, a 23. stycznia 37 stopni niżej zera. Chociaż zima tegoroczna w Dauryi jest w porównaniu z innemi zimami, lekką, nigdy jednak i takich jak tegoroczne mrozy, w Europie pod ta samą szerokością geograficzną nie bywa. Nie tylko mrozy bywają tu silniejsze, ale i upały latem, jak się czytelnicy moi już dowiedzieli, bywają tu większe niż w Europie pod tąż samą szerokością. Klimatologia tłumaczy nam te różnice.
Wiadomo, iż głównym powodem ciepła na ziemi jest słońce. Ciepłem jakie rozrzuca, przejmuje się ziemia i woda, które to ciepło następnie w porze zimna wydobywca się na zewnątrz i ogrzewa powietrze. Woda jest lepszym konserwatorem cieplika niż ziemia, dłużej też go zachowuje i nie tak prędko jak ziemia pozbywa się go. Dla tej przyczyny lądy otoczone wodą, lub jak Europa, poprzerywane środziem-nemi morzami i głębokiemi zatokami, mają zimą cieplejszą temperaturę niż wielkie massy lądu w Azyi.
Szczupłe kształty europejskiego lądu na zachodzie, rozszerzają się, grubieją ku wschodowi i zamieniają się w wielkie przestrzenie mniej poprzerywane morzami. Na samym wschodzie, ląd europejski długą linią styka się z Azyą, nie mającą mórz śródziemnych i daleko w lądy zachodzących zatok. Klimat też postępując z zachodu, coraz surowszym staje się na wschodzie. Akademik petersburgski Wiesiołowski utrzymuje, iż temperatura z zachodu na wschód na jednej linii szerokości, o każde 555 wiorst zmniejsza się o 1 st. R.; z północy zaś na południe, na jednym południku o każde 278 wiorst powiększa się o 1 st. R. Mrozy więc na wschodzie są surowsze a zima dłuższą. Słońce, jak gdyby chcąc wynagrodzić długi brak ciepła, mocniej latem tu dopieka, bo cieplik nie chwytany przez wodę, udziela się samej ziemi i sprawia, iż i lato tutaj jest gorętsze. Jak zimy coraz są surowsze z zachodu na wschód, tak i lato, w mniejszym jednak stopniu, powiększa z zachodu na wschód średnią swoją temperaturę. Na wschodzie, gdzie tak obszerne massy lądu spotykamy, klimat przechodzi z ostateczności w ostateczność, od ogromnych mrozów zimą do ogromnych upałów latem. Ostateczności te, są główną cechą kontynentalnego klimatu, jak umiarkowanie jest cechą klimatów przybrzeżnych. Prawdy te klimatologiczne przedstawione na karcie, dają nam odrazu wyobrażenie o klimacie jakiejkolwiek krainy. Dotąd nie mamy karty klimatu syberyjskiego, lecz posiadamy kartę klimatu Polski i Moskwy przez Wiesiołowskiego po moskiewsku sporządzoną. Na tej karcie widzimy, iż linia jednakowej, średniej letniej temperatury (izotera), postępując na wschód nachyla się zarazem ku północy. Izotera n. p. Warszawy, przechodzi przez Mohilew nad Dnieprem, Moskwę, Wiatkę, Perm, co znaczy, że w tych miastach jednakowa jest średnia letnia temperatura. Izochimeny zaś (linie jednakowej, średniej zimowej temperatury) od wschodu ku zachodowd postępując, nachylają się także ku północy, i tak widzimy, że linia jednakowej średniej temperatury zimowej, od kaspijskiego morza ciągnie ku Kubanowi, a dalej przez Perekop, Odessę ku Warszawie przechodzi. Tłumaczenie powyższe wskazuje nam główne powody różnic klimatu pod jedną szerokością na wschodzie położonych; nie zawiera jednak wszystkich powodów tych różnic, powodów wypływających z topograficznego położenia kraju, jego podniesienia, roślinności, bogactwa mineralnego, zaludnienia, ilości wewnętrznych wód, lasów, i t. p.
W dniach 24., 25. i 26. stycznia mróz zmniejszył się o kilkanaście stopni, lecz 27. i 28. znowuż powiększył się. Dnia 29. stycznia zrobiłem wycieczkę w dolinę rzeczki, może od sławnego mongolskiego wodza Baty nazwanej. Od wsi Batakanu nad Gazimurem położonej, wjeżdża się w dolinę zarosłą drzewem i krzakami; dolina zwęża się i wznosi się w górę, na którą prowadzi kamienista dróżka. Las śniegiem zasypany, czarny i biały; nie słychać w nim ptastwra ani zwierząt; drzewa bezlistne podobne do szkieletów7 chrzęszczą długiemi konarami, senno, tęskno i zimno! Szczyt góry, na który wjechałem, leży w głównem paśmie gór i jest odległy od Batakanu o 8 wiorst. Widok z niego na okolice zasłaniają, drzewa, wzrok ginie w głębi puszczy i ze zdziwieniem spostrzega w ukrytej dolince, między wysokopiennemi lecz. cienkiemi drzewami, płomień i dym ogniska. Kto go rozniecił w tem samotnem miejscu? Kto się ogrzewa przy nim w tej porze? Muszą to być zbiegi z kopalni, unikający miejsc zamieszkałych, których drogi prowadzą przez dzikie wądoły i puste doliny. Tutaj ich szpieg nie podpatrzy, kozak nie ujmie, tutaj chociaż zimno, ale swobodnie czas im przechodzi. I ja nie myślałem swojem zjawieniem się zakłócać ich pustynnego spokoju i wzniecać w nich obawy, że miejsce, które zasłoniło ich przed niewolą, odkryte zostało. Zjechałem więc z góry w wązką dolinę rzeczki Baty, która, tu właśnie ma swoje źródło. Dolinka Batinska również jest ponurą jak i Szałdemarska, przez nią jednak, a nie przez; ostatnią, prowadzą transporta towarów. W połowie drogi spotkałem taki transport. Kozacy na śniegu karmili konier a sami siedli przy ognisku, nad którym wisiał kociołek z gotującą się herbatą. Wieźli mięso i wódkę do Batakanu. Konie ich strudzone, stanęły nad sianem zwiesiwszy głowy i jeść nie chciały, kozacy zapalili fajki i wpatrywali się we wrzątek w kociołku. Twarze czerwone i sine od zimna, marsowato przedstawiały się w ogromnych niedźwiedzich czapkach; kożuchy baranie przepasane mieli pasami rzemiennemi, za którymi tkwiły noże i toporki, bez których Syberyak nigdy w drogę się nie puszcza. Tak wyglądać musiały zastępy Batego, przed którymi drżała Europa; takie wojska wychowuje Moskwa w odległych swoich prowincyach, przeznaczając je także do wniesienia zniszczenia i mordów pomiędzy cywilizowane narody. Nie napróżno Moskwa zostawała tak długo pod panowaniem Mongołów i nie bez przyczyny opanowała rodzinny kraj Czingishana i Batego, który być może urodził się nad rzeczką, noszącą jego nazwisko, nad którą się obecnie znajduję. Przejęła ona barbarzyńskie sposoby działania od Mongołów i straszną missyę historyczną tego narodu. Kozak jest jak Mongoł XIII wieku, wolny na swoim stepie i w swoich górach, lecz w ciężkiej niewoli dusza i serce jego zostaje; dla tego to jest potulnem narzędziem caryzmu, dla tego to przy sprycie wolnego człowieka, sam jest niewolnikiem i niewolę z nożem i pochodnią jak Mongoł roznosi po świecie. Przedstawią oni jeszcze nie jedno widowisko pożogi świata i najścia średniowiecznego barbarzyńców! Dolina Batyńska ma znaczny bardzo spadek; szerokość jej ku ujściu zwiększa się stopniowo, a głębokość zmniejsza; koryto rzeki także szerszem się robi i podchodzi pod szereg poszarpanych skał. Następnie dolina Batego łączy się z doliną Żeron, szeroką i wspaniałą. Po obu brzegach Żeronu, rozpostarte są błonia łąk i kozaków: stogi siana, jak domki zapełniają dolinę. Rzeka Baty połączywszy się z Żeronem zwiększa się i brzegi ma tu porosłe olchą, łozą i czeremchą, po za któremi w kształcie baszt, ścian i słupów wznoszą się skały, pokryte szaremi i czerwonemi liszajcami. Śnieżek drobny padał, gdy nad górami rodzielającemi wody Żeronu od Szyłki zobaczyłem wspaniałą tęczę, która w tej porze jest zjawiskiem niezmiernie rządkiem. Nie wierzyłem oczom moim i myślałem, że to wyobraźnia moja rozpięła nad śniegami kolorową wstęgę, ale i towarzysz mej podróży Adam Litwiński zobaczył ją i przypatrywał się z równem jak moje podziwieniem: Godzina była trzecia po południu, a dzień 29. stycznia (nowego stj’lu). Dolina Baty długości ma mil 8 i łączy się w końcu z Szyłkińską doliną naprzeciw wsi Baty.
Dnia 30. i 31. stycznia stan powietrza nie odmienił się; 1. i 2. lutego wiał mocny wiatr zachodni. Zima tegoroczna jest cieplejsza niż zeszłoroczna i bardziej wietrzna. Od 3. do 5. lutego, był mróz 18 stopniowy.
W lutym przybyłem do Nerczyńskiego Wielkiego Zawodu, z którego w trzaskający mróz wyjechałem, kierując swojego konia zaprzężonego do malutkich sanek w okolice jeszcze mi nieznane. Zaraz po wyjeździe zbłądziłem. Po godzinnej podróży spotkałem dopiero człowieka, który mi wskazał drogę do Duczary po ważkiej, bezśnieżnej dolince, ciągnącą się po chwastach i kretowiskach. Długo znowuż nie widziałem ani ludzi, ani też ich śladów; pusto na około, kraj bezleśny, a nad nim szerokie oko bladego słońca, płynące po błęki tnawem niebie. Dopiero w głębi doliny, po dwugodzinnej podróży, ujrzałem dym unoszący się jak czarna taśma nad wądołem. Zwróciłem się w stronę, w której dym spostrzegłem i zobaczyłem tam trzy chaty schowane pomiędzy górami, z których powitało mnie hałaśliwe szczekanie psów. Pokazało się i kilku ludzi, od których otrzymawszy dokładne informacye, co do dalszej drogi, wyruszyłem w nadziei, iż teraz już nie zbłądzę. Folwarczek, który opuściłem, nie ma osobnego nazwiska, nazywają go jak i wszystkie podobne folwarki zaimką takiego to, a takiego człowieka. Folwarków takich w okolicach Nerczyńskiego Zawodu jest kilkanaście; właściciele ich latem tylko w nich przebywają, ciągłymi zaś ich mieszkańcami są ekonom i parobcy. W około każdego folwarku jest kilkadziesiąt lub kilkaset dziesięcin ziemi zasianej zbożem. Najlepsze gospodarstwo i największy folwark w okolicy Nerczyńskiego Zawodu należy do doktora Beauprego, w którym ekonomem jest stary Żydejko, jeniec z 1812. roku.
Od zaimki przez małą poprzeczną dolinę wjechałem na góry, z których ujrzałem kilkanaście łańcuchów gór, jednej wysokości, oblanych matowemi promieniami słońca. U stóp moich mocno wgłębiona między góry sunęła się dolina, a na jej dnie czerniały się domki. Wstrzymując konia z góry, szczęśliwie przyjechałem do wsi. Nazywa się Zierentuj po* piereczny, i rzeczka nad którą jest zbudowana, nosi takież same nazwisko. Chatki rozrzucone bez planu, nie tworzą regularnych ulic; na dziedzińcach przed niemi kupy gnoju, dają osadzie brudne i nieporządne wejrzenie; mieszkańcy są kozacy trudniący się rolnictwem, grunta mają dobre, chowają dużo koni i bydła. Nie wstąpiłem do żadnej chaty i skierowałem się na drugie pasmo gór, z którego widać było miejsce, gdzie w 1848. roku kozacy zamordowali Kaspra Drożewskiego, przysłanego z Polski do kopalni, za jakiś kryminalny, nie polityczny występek. Wygnańcy polityczni, z wygnańcami kryminalnymi Polakami, których tutaj także nie brak, komunikują się o tyle tylko, o ile który z nich okazuje skłonności do poprawy; zbliżają się do nich jak Aleksander Wężyk, w celu niesienia im chrześciańskiej po mocy i budzenia w nich uczuć i przekonań szlachetnych. Przyznać trzeba, iż wiele kryminalistów Polaków dobrze się tu prowadzi; większa liczba pożeniła się tutaj i stale osiadła. Drożewski miał lepsze od innych wykształcenie i lepiej się też prowadził. Wybudował on w Nerczyńskim Zawodzie, pierwszy w tym kraju wiatrak, który jednak dla braku stałych wiatrów, nie mógł być czynnym i rozebranym został. Następnie Drożewski pracował nad balonem swojego wynalazku, któryby go mógł ztąd przenieść do Europy i trudnił się handlem. Kozacy sądząc, że ma dużo pieniędzy, okrutnie go zamordowali, lecz pieniędzy przy nim nie znaleźli.
Przez wieś drugi Zierentuj nazwaną, gdzie jest stacya pocztowa i etap, znowuż wjechałem na góry. — Słońce zaszło, niebo przechodząc od jaskrawych kolorów, mieniło się w różne farby, nakoniec pas pomarańczowy na horyzoncie zszarzał, potem sczerniał i wszystko pogrążyło się w ciemności. W nocy dojechałem już do Duczary, osady obszernej, położonej w dolinie strumienia Kaukczy, płynącego do rzeki Dolnej Borzi. Wieś ciągnie się długim pasem, chaty drewniane mieszczą w sobie ludność górniczą, osiedleńców i kilkunastu Polaków. Cerkiew z zielonym dachem, wynosi nadętą kopułę ponad walące się budynki huty ołowiano-srebmej i więzienie, w którem niegdyś zamykani byli i nasi bracia. Nocowałem u gościnnego Stanisława Bronow-skiego, napróżno wyczekującego pozwolenia powrotu do ojczyzny.
Nazajutrz wyjechałem dalej. Tuż za Duczarą w lesie, zatrzymał mnie stojący przy drodze krzyż polski, czerwono pomalowany pomiędzy głogami i modrzewiem; miłe zrodził on we mnie wspomnienia z zachodu, z mojej ziemi pełnej krzyżów i grobów męczenników wolności. Przesunąwszy się przez niewielki pagórek, wjechałem w dolinę Urowu dwie wiorsty szeroką, zupełnie ze śniegu ogołoconą. Z powodu piasku na drodze, wysiadłem z sani i szedłem obok konia piechotą na mrozie 35 stopniowym. Okropna to była podróż; głodny, skostniały, przybyłem wieczorem do wsi kozackiej Sołońce, o pięć mil odległej od Duczary, gdzie przenoco wałem. Chata do której zajechałem była uboga i malutka; mróz przenikający przez ściany, skrapla się i napełnił cały domek wilgocią; okna z drobniutkich szkiełek, najrozmaitszych form, powszywane w korę brzozową, były jak zakute-W kącie wisiał zakopcony obraz Ś. Mikołaja, stał biały stół, lecz cała rodzina zgromadzona była na ogromnym piecu i na zydlu pod piecem. Gospodyni, staruszka lat 60, zmarszczona i zgarbiona, ale wesołej myśli i rozmowna, kulejąc na jedną nogę, nastawiała samowar, z szafy mleko i bułki dostawała, pytając mnie tymczasem ciągle o moich kolegów, których dobrze znała. «Czy wyjechał już Gzowski? a Gruszecki wyjechał? a Zarzycki, a Dalewski kiedy wyjeżdżają? Otóż to dobrzy ludzie, niechaj im Bóg szczęści i odprowadza w rodzinne strony. Dobrze nam było z wa-szemi rodakami. Wszyscy poczciwi, a nas biednych nie krzywdzili i nie pogardzali nami. Powyjeżdżali, nie wielu zostało, och! lepiejby nam było, gdyby oni tu z nami zostali)) mówiła krzątając się około zastawy stołu. Gospodarz domu, człek podeszły w latach, lecz jeszcze rzeźki i zdrowy, nie widział na jedno oko, lubił jak i jego żona gawędzić. Gdym już zasiadł do stołu, opowiadał mi o swoich rodzinnych stronach, to jest o Uralu, gdzie w Złotoustiu był górnikiem i zkąd przysłany został do Syberyi.
«Roku 1824, zwiedzał Złotoustie, nieboszczyk car Aleksander I. Przyjmowaliśmy go chlebem i, solą i powszechną radością, bo myśleliśmy, że nam za to da wolności. Były illuminacye i uczta dla ludu. Wytoczono beczki z wódką i każdy pił, ile tylko chciał i mógł, kilku chłopów zapiło się na śmierć i padli martwi przy beczkach. Nazajutrz rano car mając przy boku Dybicza, wyszedł na balkon, a policmajster Desterlot z dołu, spięty w mundur jak struna, raportował mu o stanie osady, a mówiąc o wczorajszej uczcie, doniósł, że kilku od pijaństwa przy beczkach umarło. Car zasmucił się i nic nie odpowiedział, lecz Dybicz z balkonu wykrzyczał policmajstra za to, że o takiej bagateli carowi raportował i że mu przez to wesoły humor odebrał. Policmajster drżał jak listek ze strachu, stał z godzinę pod balkonem, a gdy mu wreszcie kazali pójść do domu, zmartwiony niełaską, dostał apopłeksyi i tegoż dnia umarł. Car zwiedzał kopalnie, lazaret, wysłuchał próśb o jałmużnę i wsparcie łaskawie wielom udzielił, wysłuchał skarg na urzędników, lecz ich nie ukarał i wolności nikomu nie dał.»
Gadatliwy starzec, od wspomnień ze swojej przeszłości, przeszedł do wypadków krajowych. Mówił mi, że mieszkańcy Sołońców dawniej lepiej się mieli, że od czasu jak ich Murawiew porobił kozakami, podupadli i zubożeli, że ogromnie się obawiają, ażeby ich nad Amur nie przenieśli, a z całego postępowania rządu i ze znaków niebieskich wróżył straszną wojnę. «Na trzy tygodnie przed Bożem Narodzeniem, nad ranem, przed wschodem słońca, zniknęła jutrzenka i dwa dni nie było jej widać; jest to niechybnym znakiem bliskiej wojny. Przed Bożem także Narodzeniem widzieliśmy na niebie ogniste słupy’; schodziły się i rozchodziły, a całe niebo czerwieniło się jakby krwią zalane; wszystko to oznacza, że będzie wojna.» Owe słupy na niebie o których mówił starzec, była to zorza północna, która pod tym stopniem szerokości geograficznej, pod którym jest Daurya położona, jest rządkiem zjawiskiem. W okolicach północnej Syberyi, gdzie zorza jest stałem zjawiskiem, mieszkańcy z jej pokazywania się, żadnych wróżb nie robią; tutaj zaś, ponieważ nie często ją widują, więc z jej zjawiska różne, jak i n nas, przepowiednie wyciągają.
Na ulicy Sołońców, przez całą noc paliły się ognie, a przy nich na mrozie prawie 40 stopniowym grzali się ludzie, którzy z końmi czekali na karawanę, wiozącą złoto i srebro dla cara w Petersburgu. Karawana nad rankiem przybyła do Sołońców, konie przeprzęgli i pojechała dalej. Składała się z trzech krytych na saniach powozów, a do każdego z nich po 8 koni było zaprzężonych; z kilku kibitek i sani, w których siedziała straż kozacka. W jednym, szczelnie zamkniętym powozie, znajdowało się złoto, a w dwóch innych siedzieli urzędnicy, pod których okiem i dozorem wiozą złoto dla despoty. Jest w Dauryi ogólne podanie i wiara, że dopóki karawana ze złotem nie przejedzie, dopóty nie ustaną wielkie mrozy, że temperatura natychmiast po wywiezieniu złota łagodnieje. Gdy już karawana odjechała,
Giller, Opisanie. IL 16 stara gospodyni rzekła* «No, sława Bogu! mirskaja krow proszła i stuża projdiot.*)» Tak rzeczywiście, słusznie to złoto krwią ludzką nazwane, albowiem krwią i potem niewolników wydobyte, szpikiem z kości knutami potrzaskanych namaszczane, błyszczy potem w koronie carskiej lub na palcach jego metres, jako znak ciężkiej niewoli 69 milionów ludzi, pracujących we krwi i w mozolnym trudzie, na utrzymanie jednej despotów rodziny! 0 kilka wiorst za Sołońcami, znajdują się źródła rzeki Urowu, która, jak to już pisałem, wpada do Arguni, przepłynąwszy mil 20 w dolinie wapiennemi górami zasłoniętej. Dolina ta należy do najniezdrowszych okolic w Dauryi. W wierzchowiskach rzeki przy Sołońcach skurczenie członków, wola (struma) kretynizm panują, ale nie są powszechne te choroby. Za to w średnim i dolnym biegu tej rzeki mieszkańcy podlegają licznym chorobom. We wsi Urów większa połowa mieszkańców choruje epidemicznie na wolę, szkro-fuły, rachitis (angielska choroba) albo na chroniczne febry, którym towarzyszą powiększanie się wątroby i śledziony, kończące się wodną puchliną. Chorobliwe wydęcie gardła, nie tylko pomiędzy ludźmi jest tu pospolite, podlegają mu i domowe zwierzęta, jak: krowy, konie, szczególniej zaś psy i świnie. Te choroby zjawiają się i w innych okolicach Dauryi; wola między ludźmi i zwierzętami szczególniej powszechną jest nad Szyłką.
Kazem z wschodem słońca wyjechałem z Sołoniec. Z góry na górę jadąc, przebyłem doliny potoków: Tołówka, List-wianka i Mostówka, które płyną do Urowu. Okolica ta posępna i dzika jest niezamieszkałą. Z tych dolin droga pnie się na łańcuch gór, będących działem wodnym między Urowem i Gazimurem; tutaj okolica urozmaica się i mniej jest posępną. Pędząc z góry po drodze bardzo pochyłej, nagle, w ciemnej puszczy, w głębokiej dolinie, na kawałku wytrzebionego gruntu, uderza oko wędrowca wieś mająca pozór europejskiego miasteczka. Domki z wielkimi okapami, malowanemi na zielono okiennicami i czerwonemi dachami, * ) Chwała Bogu! krew ludzka wywieziona i mrozy wuct ustaną. bardzo wesoło odbijają od czarnego tła puszczy. Przy skarbowych domach, ganki, słupy, balustrady, ozdobione są ciesielską rzeźbą, a wszystko to jest nowe i błyszczące. Wzdłuż drogi po obu jej stronach, ciągną się dwa rzędy takich domków, zupełnie do siebie podobnych; widać, że je wznosiła jedna myśl i jedna ręka; na końcu ulicy stoi murowana strażnica, okrągła jak baszta. Druga ulica schodzi się z tamtą pod kątem prostym, i zabudowana jest licho skleconemi chatami. Osada ta nazywa się Uzkie miejsce. Założył ją przed kilku laty Rozgildiejew, założyciel Kary. Rozgildiejew lubił budować i wznosić miasta w przeciągu miesiąca. Miał on tę wolę despoty, która pragnie w jeden moment być realizowaną. Dał rozkaz i wnet powstawały domy, którym dawał przez malowania i różne ozdoby pozory europejskie. Intrygi wygryzły go z Dauryi, a szczególniej ta okoliczność, iż Murawiew silnej woli człowiek, człowieka równej woli pod sobą znieść nie mógł.
W Uzkiem miejscu jest kopalnia złota nad rzeczką Tajna. W niej pomimo 37 stopni mrozu, odgrzewają w tej chwili z wierzchu ziemię palącemi się kłodami i wygrzebują złoto zmięszane z piaskiem. Ta i sąsiednia kopalnia nad rzeczką Bystra, dostarcza rocznie 80 funtów złota. Do strumyka Bystra wpada potok Takówka, nad którą zeszłego roku rozpoczęto kopanie złota. Wszystkie te kopalnie razem, dostarczają około 320 funtów złota.
Rzeka Tajna od Uzkiego miejsca płynie na północ do Gazimuru;. droga poprowadzoną jest przez jej dolinę, rozszerzającą się w miarę zbliżania do jej ujścia. Mróz dzisiejszy zmuszał mnie do częstego wychodzenia z sani i do biegu kłusem przy koniu, który zbielał od szronu. U nozdrzy potworzyły się długie lodowe stalaktyty, które grubiejąc za każdym krokiem, mocno dokuczały biednemu zwierzęciu i wisiały długie na pół łokcia. Wszyscy, których dzisiaj spotkałem, podobni byli do bałwanów śnieżnych. Kożuchy i czapki zbielały, u wąsów wisiały igły lodowe, takież igły Od brwi i rzęsów zasłoniły oczy. Najmniejszy włosek i puszek na twarzy omarzł i zrobił niepodobnem poruszenie głową. 16*
Około południa szron pokrywający mnie stopniał i przejął wilgocią ubranie. Zziębnięty, przemokły, z radością powitałem wieś kozacką Tajnę, położoną przy zejściu się doliny Tajnińskiej z Gazimurską. Tutaj ogrzałem się, wysuszyłem i dowiedziałem się o śmierci kolegi wygnania, Michała Świdzińskiego, zaszłej jeszcze roku zeszłego 1857.
Michał Świdziński urodził się w Galicyi. Ojciec jego był księdzem uniackim, który go wychował w silnem przywiązaniu do mowy i obyczaju ludu rusińskiego. Czytywał pilnie poetów którzy dawną Ruś idealizowali, jak: Bohdana Zaleskiego, Seweryna Goszczyńskiego, Tomasza Padurę, Olizaroskiego; romanse Michała Czajkowskiego i innych autorów piszących u nas o Rusi, którzy rzeczywiście dali powód do tego prądu jaki Ruś przebiega, a wyraża się jako dążenie do podniesienia narodowości i niepodległości rusińskiej. Marzył z nimi razem Świdziński o świetnej, wielkiej Rusi, nie mającej nic wspólnego z Moskwą; zapalał sobie serce czynami bohaterskiemi kozaków Siczy i Zapo-roża, których egzystencyę Moskwa jeszcze przed ostatecznym upadkiem Polski zniszczyła; ożywiał się podaniami walk stepowych i roztkliwiał obrazami życia ukraińskiego, pełnego woni i poezyi. Postanowił w końcu całkowicie poświęcić się dla ukochanej Rusi, której przyszłość słusznie widział tylko w związku z Polską, rówTną i bratnią, i tylko przez ostatnią dźwignąć pierwszą zamierzał. Z takiem postanowieniem opuścił Galicyę i udał się do Konstantynopola, ażeby tam porozumieć się z reprezentantem kozaczyzny polskiej, Michałem Czajkowskim, jedynym człowiekiem pomiędzy Rusinami, który na drodze samodzielnego czynu, robił usiłowania urzeczywistnienia marzeń poetów7 i dźwignięcia silnej Rusi i pięknej, zostającej w jednym związku politycznym z Polską i z Litwą. Porozumienie przyszło do skutku i Czajkowski wysłał Świdzińskiego nad Dniepr, z poleceniem szerzenia myśli o wolnej i niezależnej kozaczyznie pomiędzy tamtejszymi Rusinami. Świdziński wędrował jakiś czas’ po Ukrainie i szerzył tam wspomnienia przeszłości. Chodził od chaty do chaty, a w pielgrzymce swojej doznawał pomocy od
Polaków ukraińskich. Z nad Dniepru przeniósł Świdziński pielgrzymki swoje propagacyjne nad Don, łudząc się, iż i tam wspomnienia z przeszłości wolnej kozaczyzny z czasów polskich, znajdą odgłos. Nie wiedział że Dońcy stracili ducha wolnego, iż nic wspólnego z Siczą nie mają, a język, obyczaje i usposobienie ich jest zupełnie moskiewskie. Pierwszy też esauła, do którego udał sig ze słowem wol-nem, zdradził go, związał i oddał w ręce władz moskiewskich. Z nad Donu przywieźli Świdzińskiego do Petersburga, gdzie z więzienia uciekł i schronił się w kościele Dominikanów.
Tam go prędko stróże kościelni i księża spostrzegli, a wydobywszy z ukrycia, zapytali, kto on jest i dla czego ukrywa się w kościele. Odpowiedział, że jest Polakiem, że był więziony jako przestępca polityczny, że uciekł z więzienia i prosi o pomoc. Fizyonomia niepokaźna, odarty ubiór, obudziły w księżach wątpliwość co do prawdziwości zeznań Świdzińskiego; strach zaś, który w ludziach w jarzmie cią-głem będących, szerzy zawsze moralne spustoszenie i obojętność, a popycha do podłoty i zdrady, spowodował, iż Świdzińskiemu nie tylko pomocy nie dali, ale przytrzymali i odstawili do więzienia. Sąd wojenny, po długiem badaniu, skazał go do kopalni i Świdziński w 1850. roku odtransportowany został do Akatui, gdzie natychmiast inni wygnańcy polscy wzięli go w opiekę pomiędzy siebie. Umysł jego wrażliwy, skłonny do marzeń i zapalny, nie mógł znieść wygnania i wytrwać w nieszczęściu; wpadł w melancholię i odosobnił się, a potem dostał obłąkania, w którem popełniwszy jakieś wykroczenie, oddany powtórnie pod sąd i skazany na kije. Wygnańców powaga była podówczas tak wielką, że wpłynęli na to, iż tylko przez formy tej krwawej egzekucyi przeprowadzili Moskale Świdzińskiego, ale go nie bili. Wkrótce potem w biedzie i tęsknocie, z rozstrojonym umysłem, marząc ciągle o wolnej kozaczyznie, zapadł mocno na zdrowiu. Koledzy przenieśli go do Nerczyńskiego Zawodu, najęli tam dla niego mieszkanie, zapewnili pomoc lekarską i zaopatrzyli we wszystkie potrzeby. Już będąc mocno słabym, przyszła mu ochota jechania do Aleksandrowska. Nie można mu było wyperswadować tego zamiaru; wyjechał i w drodze w osadzie zwanej Borziński posterunek, umarł na stacyi pocztowej (1857. roku) i w tejże wsi pochowany został.
WIERCHNOUDIŃSKI I BARGUZIŃSKI POWIAT.
Granice obu powiatów. — Połoienie geograficzne i obszerność. — Góry. — Rzeki i charakter różnych okolic. — Kozacy Buriaci i liczba między nimi Polaków. — Wody mineralne w Turce. — Witimskie puszcze. — Działy Wód. — Step buriacki. — Rzeki: Uda, Cliiłok, Czykoj i Sielenga. — Jezioro Kosogoł w Mongolii i ludy Urianchowie i Darchatowie. — Brygady konnych kozaków. — Statystyka ludności, pod władzą Sprawnika będącej. — Klimat. — Flora. — Statystyka rolnicza. — Handel. — Fabryki. — Żelazo i Złoto.
Wierchnoudiński i Barguziński powiat, położony jest także w Zabajkalskim Obwodzie. Wierchnoudiński graniczy na południe z Mongolią, na zachód z powiatem Irkuckim i jeziorem Bajkałem, na północ z powiatem Barguzińskim, utworzonym w 1857. roku z części Wierchnoudińskiego, a na wschód graniczy z Nerczyńskim powiatem czyli Dauryą.
Barguziński powiat graniczy na zachód z Bajkałem, na północ z Irkucką gubernią i Jakuckim Obwodem, na wschód także z Jakuckim Obwodem, na południe z Nerczyńskim i Wierchnoudińskim powiatami.
Największa długość obu powiatów od Witimu aż do zetknięcia się Bajkalskich gór z Sajańskiem pasmem na granicy Mongolii, wynosi około 230 mil geograficznych; największa szerokość z północy na południe około 100 mil. Położone między 120° a 135° długości geograficznej, i między 50° a 56° północnej szerokości, oba te powiaty obszernością swoją równają się większym państwom Zachodniej Europy. Przestrzeni tej krainy, nie znajdując w żadnych danych aktach rządowych i w opisach naukowych, dokładnie nie możemy obrachować, a i położenia geograficznego ściśle oznaczyć nie możemy, gdyż granice ciągnące się przez pustynie, niedokładnie na mapach są oznaczone.
Od zachodu i południa wchodzi w te powiaty pasmo Sa-jańskich gór. Jedna ich gałąź ciągnie się wzdłuż mongolskiej granicy; druga zmierza ku Bajkałowi, rozgałęzia się na liczne, w rożnych kierunkach dążące pasma, otacza jezioro i tu przybiera nazwisko Bajkalskich gór. Cała przestrzeń od granicy mongolskiej, zamknięta Bajkałem z jednej, a korytem Sielengi z drugiej strony, jest krainą zimną i dżdżystą wysokich gór. Najwyższe szczyty znajdują się na brzegach południowo-wschodnich jeziora i w punkcie zetknięcia się z głównym łańcuchem Sajańskim. Wierzchołki pokryte śniegiem, a wysunięte za linię roślinności i tu nazywają golcami. Znaczniejsze wierzchołki są następujące: Hamar-Daban ma wysokości 5, 120 stóp; Nuken-Daban (daba po tunguzku góra); droga która przez te górę przechodzi, wznosi się do wysokości 4, 235 stóp; Budduriun, Ukurej, Hungurulow, Zeringa, Kuzimur, Urgeduj, Golec Wydreński ma 4, 260 stóp wysokości, Golec Łangatujski, Golec Demidów, Śnieżny, Sirotski, Golec Muriński i inne, może i wyższe od wymienionych, lecz mniej znane.
Głębokie doliny i wązkie wądoły, zasute usypiskami skal-nemi a mokre i pokiyte puszczą, towarzyszą szumiącym między granitowemi odłamami rzeczkom i strumieniom. Większa liczba dolin jest bezludna; w niektórych, obfitujących w trawy, mieszkają w małych ułusach Buriaci. Przy trakcie z Irkucka do Kiachty, pnącym się nad przepaściami po najwyższych górach, założone zostały stacye pocztowe i wsie: Śnieżna, Ałasak, Ogłok i inne, w których osadzono dymissyonowanych żołnierzy i posieleńców. Górzysta miejscowość, surowy klimat, jest powodem, że ludność wiosek moskiewskich w górach nie zwiększa się, lecz przeciwnie zmniejsza się, przez wynosznie się w inne, żyzniejsze okolice.
Przez góry poprowadzono trakt z Irkucka do Kiachty i znaczne bardzo summy na niego wyłożono. Podróżni z Irkucka, udają się drogą wzdłuż rzeki Irkut do Tunki, a ztąd albo przez kozackie pograniczne osady do Kiachty, albo przez Kułtuk i stacjo: Hamar Dabańską, Śnieżną i Ama-kowską, w dolinę rzeki Dżydy, którą dostają się nad Sielengę i do Kiachty. Drogi te niezmiernie są ważne dla Zabajkala; żegluga bowiem po Bajkale ustaje w listopadzie, jezioro zaś zamarza dopiero w styczniu; w czasie więc od ustania żeglugi do zamarznięcia, a drugi raz na wiosnę od końca kwietnia aż do połowy czerwca, kommunikacya z Zabajkalem odbywa się przez górzystą okolicę, którą opisuję, po wyżej wspomnianych drogach, zawalonych pniami, kamieniami i śniegiem, niebezpiecznych a trudnych. Powóz ani bryczka nie przejedzie temi drogami; podróżni więc zmuszeni są jechać wierzchem, towary także na koniach przewożą*).
W Barguzińskiej krainie, na północ od Sielengi, góry nie są tak znaczne jak w Wierchnoudińskim powiecie. Większe pasma są: ciągnące się między rzeką Barguzinem a Bajkałem, zowią Dżergejskie; pasmo pomiędzy Barguzinem i Witimem, zowie się od rzeki Ikat wpadającej do Witimu, Ikatskiem; wreszcie pasmo nazwane Griaznem, z powodu błot znajdujących się na górach, które przebywać trzeba, udając się do kopalni złota witimskich. Na samym brzegu Bajkała, zacząwszy od wsi Kułtuk, leżącej w Irkuckim jeszcze powiecie w krańcowym punkcie jeziora, aż do ujścia Sielengi, znajduje się tylko kilka małych pod górami równin; większa część brzegu na tej przestrzeni ubramowaną jest granitowemi i trachitowemi górami, które spadając w wody jeziora, przedstawiają wspaniałe widoki. Na tej przestrzeni między Kułtukiem a Sielengą wpada do Bajkału mnóstwo górskich potoków i rzeczek. Wymieniam większe rzeczki: Utulik, Sagzan, Murin, Śnieżna, Wydrenka, Pieremnaja, Jazowka, Maszy cha, Iwanowka, Manye, Manturicha. Osad ludzkich na tej linii jest bardzo mało; największa i najważniejsza jest wieś Posolsk.
Za głównem pasmem Bajkalskiem, okolica pochylona ku Sielendze jest także górzystą, lecz doliny są obszerniejsze, * ) Od Kułtuka do Amakowej 25 mil konno jechać trzeba. Na stacyach nic zgoła, chleba i herbaty nawet dostać nie można, podróżny nieznaj%cy języka buriackiego, rozmówić się nie może. równiny szersze, grunta lepsze, a klimat za górami, które wstrzymują, zimne wiatry od Bajkału, jest łagodniejszy. Dla tych przyczyn i ludność tej okolicy jest gęstsza. Mieszkają tu także Buriaci i Moskale. Ułusy buriackie małe, złożone z wojłokowych jurt, lub z brzeziny kleconych szałasów, położone są w tych dolinach i równinach, które niewłaściwie stepami nazywają; tu i owdzie znajdują się wsie moskiewskie. Nad jurty niektórych ułusów, wznoszą się buddyjskie świątynie, zbudowane w chińsko-mongolskim porządku; a w wioskach błyszczą się krzyże na byzantyńskich kopułach moskiewskich cerkwi.
Nad jeziorem Gęsiem w tej okolicy położonem, wznosi się główna świątynia Buriatów, przy której mieszka Hamba-Łama, biskup buddajskich Buriatów; jest to więc stolica Buddaistów, będących pod władzą Moskwy. W blizkości tego jeziora, odkryto w ostatnich czasach obfite pokłady umbry; w blizkości także znajdują się źródła słone. Pewna liczba Buriatów, a szczególniej mieszkający wzdłuż mongolskiej granicy, zamienioną została na kozaków, utrzymujących straż pograniczną*).
O górach na północ od Sielengi już pisałem; im bardziej na północ, tem góry te są niższe, równiny błotnistsze, płaszczyzny liczniejsze. W tej okolicy znajdują się wody gorące siarczane w Turce**) i takież same wody koło miasta Barguzina. Mieszkańcy tej okolicy są Buriaci, zostający pod władzą Barguzińskiego tajszy; ludność moskiewska rozrzucona * ) Kozacy nadgraniczni, nad rzeką Dżydą i w górach bajkalskich, w granicach wierchnoudińskiego powiatu mieszkający, stanowią pułk konny. Stolica jego jest w Haracajcie. Kozacy tego pułku są głównie Buriaci, ale są w nim i Moskale i 140 Polaków, których w 1859. roku tu na kozackie osiedlenie przypędzono. W okolicy nadbajkalskiej, leżącej w granicach drugiego pułku Irkuckiego we wsiach: Murin, Utulik, Kułtuk, kilkudziesięciu Polaków w roku 1859 na kozackiem osiedleniu osadzono.

    • ) Turka odległą jest od Bajkału 1V2 wiorst, od Irkucka 410 wiorst. Okolica leśna i niemalownicza. Przy źródle powstała mała wioseczka; wybudowano też cerkiew, dom dla gości z io numerami i dwie wanny w łazienkach: numer miesięcznie kosztuj-e 7 rs. 14 kop. a kąpiel jedna 23 grosze. Jest też tu lekarz i apteka. Źródło chemicznie rozbierał w 1806. roku aptekarz Heim, — w roku 1826 doktor Hess, a w 1859. roku T. Lwow. Wody mają smak sło-nawo gorzki, lekko gryzący; temperatura 13° wyżej zera R.

pomiędzy nimi, jest jeszcze nieliczną, a skupia się głównie około Barguzina. Na północy Barguzińskiego powiatu pokazują się już koczujący Tunguzi szamańskiej wiary. I na tej przestrzeni wiele rzek wpada do Bajkału, największe są Barguzin i Wierzchnia Angara, mająca ujście na północnej krawędzi tego jeziora.
Na wschód od tych brzegów rozciąga się kraina na przemiany górzysta i równa, bezludna i okryta nieprzebytą puszczą. Błądzą po niej Tunguzi, płacący jesak. Raz do roku zbierają się nad jeziorem Baunkut, przez które płynie rzeka Cypa, dla sprzedaży Moskalom futer. W tej puszczy, ma źródło swoje rzeka Witim, która płynie na północ do Leny, a której koryto jest granicą Barguzińskiego powiatu od Nerczyńskiego, a potem od Jakuckiego Obwodu. W dolinach affłuentów Witimu, odkryto niedawno pokłady złota; eksploatacya jego ściągnęła tu ludność moskiewską, która jednak z powodu surowego klimatu, gruntów nieurodzajnych i mokrych, stale tu nie osiada, lecz tylko czasowo przebywa. Większe rzeki wpadające do Witimu w granicach Zabajkala są: Kydymot, Alanga, Cypa i Muja.
Wschodnią krawędź powiatu Wierchnoudińskiego opasują Jabłonowe góry, których ramiona ciągnące się nad Czy-kojem, Chiłokiem, Udą i Sielengą, okryły drugą połowę powiatu siecią dolin i pasem górskich. Linia głównego łańcucha jest działem wód, płynących do Oceanu Wielkiego i do Oceanu Lodowatego. U stóp tego łańcucha i w samych górach znajdują się małe jeziorka, które towarzyszą zwykle każdemu działowi wód i są jedną z cech oznaczających i charakteryzujących każdy dział. Jeziorka te są pospolicie głębokie, wodę mają jasną i zimną i jako wielkie źródliska zaopatrują wodą potoki i strumienie. Przypominam, że w Tatrach naszych, które są działem wód między Wisłą a Dunajem, jeziora te lud zowie stawami albo morskiemi oczami. Na dziale wód między Dniestrem a Wisłą, a ściślej między Seretem a Bugiem, w okolicy pagórkowatej, jeziora te są mniejsze i lud je tam nazywa sine oczy. Na Litwie na działach, znajdują się podobne do głębokich studni z wodą zardzewiałą. W panu Tadeuszu, w obrazie matecznika puszczy, Mickiewicz prześlicznie opisał te charakterystyczne jeziorka.
W Pirenejach jeziora takie towarzyszą także działowi wód; na najwyższej pomiędzy nimi górze Maladecie, znajduje się na ogromnej wysokości aż kilka jezior; toż samo w Alpach i w Apeninach. W krajach ukulturowanych, pozbawionych lasów, zmniejsza się massa wód w rzekach, a jeziora działowe wysychają i znajdują, się tylko ich kotliska. Jabłonowe pasmo najzupełniej potwierdza obserwacyę jezior na działach. Podróżny jadący z Zachodu, przejeżdża nad jeziorem Irgeń i Szaksza, położonych u zachodnich stóp pasma, i nad jeziorami Rachlej, Takiej, Iwan, Szałyń i Nur. Prócz tych, naliczyćby tu można wiele innych jezior górskich, z których czerpią wody rzeki i potoki, zasilające wszystkie wodne sieci kraju. Do Jabłonu przypiera od zachodu wysoka, sfalowana równina, którą nazywają stepem buria-ckim; okryta jest borem modrzewiowym, posiada obszerne łąki i pola, mogące być uprawianemi. W borach rośnie wiele gatunków jagód i roi się mnóstwo komarów; na łąkach całe gromady dropi obaczyć można, od wielości których, aż łąki się bielą. Ułusy otoczone są stadami bydła i koni, które swobodnie błądzą po polach, a tu i owdzie wieś osiedleńców założona, lub też na stepie samotnie dom pocztowy stojący, a przy nim więzienie etapowe z ostrokołem, przedstawiają się Buriatom jako zijaki szerzącej się moskiewskiej cywilizacyi. Moskal w kraju zdobytym przedewszystkiem buduje więzienie; po licznych więzieniach poznaje się panowanie moskiewskie. Na drogach tej krainy, podróżny napotyka konne orszaki Buriatów, karawany kupców z towarami na dwukółkowych wózkach, żołnierzy i rekrutów w marszu, partye okutych aresztantów, lub bryczkę pocztową oficera, przed którą ustępują gromady okutych i nieokutych ludzi.
Na buriackim stepie znajdują się źródliska dwóch rzek: Udy i Chiłoku; obie płyną ze wschodu na zachód i wpadają z prawej strony do Sielengi. Uda jest rzeką górską, błonia nad nią, szerokie zamieszkałe przez Buriatów lloryńskich. Chiłok płynie w szerokiej dolinie, pochyłości, zabrzeża i błonia zasiane są zbożem. Nad Chiłokiem mieszkają Buriaci i Moskale starowiercy, których nazywają Siemiejcami. Nad tą rzeką w 1856. roku założono we wsi Biczurze fabrykę cukru z buraków; w okolicy tej rzeki znajduje się także huta żelazna w Piotrowsku, do której wysyłają skazanych do ciężkich robót w Syberyi.
W południowych okolicach Wierchnoudińskiego powiatu, równoodległe od Chiłoku, płynie od Jabłonowych gór rzeka Czykoj. Dolina jej górzysta i malownicza; mieszkańcy trudnią się rolnictwem, pasterstwem i kontrabandą towarów z Mongolii. Ludność składa się z Buriatów, posieleńców i Siemiejców. Nad rzeczkami Gremuszą, Morozową, Aszańczą i innemi, wpadającemi do Czykoju, znajdują się kopalnie złota. Na południe od Czykoju, okolica w niektórych miejscach piasczysta, w innych górzysta, łączy się ze stepami Wielkiej Mongolii; w niej położona jest Kiachta, miasto z powodu handlu z Chinami, najważniejsze w całej Syberyi.
Główną rzeką powiatu Wierchnoudińskiego jest Sielenga. Źródła jej znajdują się w stepach Mongolii. Płynie w początkach z zachodu na wschód; wszedłszy w granice Syberyi, zawraca się na północ i zdąża do Bajkału. Brzegi tej rzeki są wysokie, górzyste, a pod względem piękności ustępują tylko brzegom Szyłki. Nad Sielengą mieszkają Buriaci i Moskale. Pierwsi trudnią się pasterstwem, drudzy pasterstwem, rolnictwem i przewozem herbaty. Z lewej strony wpadają do Sielengi nastgpne rzeki: Ege, która wypływa z jeziora Kosogoł, w granicach Mongolii położonego; w granicach Mongolii znajduje się jej koryto i ujście. W granicach Syberyi zabiera Sielenga wody rzeki Dżyda i Tiemnik.
Jezioro Kosogolskie, w ostatnich czasach zostało celem wycieczek moskiewskich podróżników. Permikin zwiedził jego okolice w roku 1856 i 1857 i obudził w gubernatorach irkuckich chęć zabrania i przyłączenia go do Syberyi. Permikin powiada, że lud Urianchów, mieszkający nad Kosogołem i ich sąsiedzi Darchatowie, koczujący w Mongolii w wierzcho-wiskach Jeniseja, niecierpliwie pragną być poddanymi (!) białego cara; że go uważają za prawego swojego władzcę a nie cesarza chińskiego; a dalej, że oni twierdzą, iż ten car powinien panować w całej Mongolii, albowiem stare granice Moskwy są daleko na południe za Mongolią (sic!). Zwracamy uwagę na te słowa moskiewskiego podróżnika, z nich bowiem w przyszłości wyprowadzać będą powody do nowego zaboru i tytuły prawne do posiadania Mongolii. Żądza zaboru jest nienasyconą w Moskalach. Słyszałem niedawno w Irkucku od nich, że kraina Kosogolska jest piękna, że jej mieszkańcy sympatyzują z Moskalami i chcą być carskimi poddanymi; więc należy zadość uczynić ich życzeniom i kraj ten zabrać. Darchatowie należą do jednego plemienia z Urianchami. Pierwsi zapomnieli już swojego starożytnego języka, którego drudzy jeszcze używają.
Przy opisie różnych okolic dwóch powiatów, wspomnieliśmy o ludności i rodzaju jej zatrudnień. Teraz wymienimy podziały urzędowe tej ludności. Znaczna jej część zamienioną została na kozaków konnych, których podzielono na dwie brygady. Pierwsza brygada obejmuje ludność buriacką i moskiewską, mieszkającą wzdłuż granicy mongolskiej od Tunki nad Irkutem, aż do miejsca w którem Jabłonowy łańcuch przecina granice, wchodząc z Mongolii do Syberyi. Buriatów i kmieci moskiewskich pomiędzy Tunką a Kiachtą dopiero w roku 1857 zamieniono na kozaków i wcielono do tej brygady, której stolica znajduje się nad granicą Chińską we wsi Kudara, o 40 wiorst od Kiachty. W ostatnich czasach widzimy rząd carski w wschodniej Syberyi bardzo gorliwie zajęty powiększaniem swoich sił zbrojnych. Już dzisiaj posiada tu armię, która dała mu przewagę polityczną we wschodniej Azyi; ma on jednak zamiar armię tę podnieść do takiej liczby, któraby mu pozwoliła zająć resztę Mandżuryi i Mongolii, oraz zawojować Chiny.
Druga brygada konnych kozaków jest w Nerczyńskim powiecie nad Argunią i Ononem, ze stolicą w Curuchajcie. Trzecia brygada konnych kozaków mieści się w Wierchnou-dińskim powiecie nad Sielengą i złożona jest z samych Buriatów. Ludność tych trzech brygad w roku 1858, 1859 i 1860 powiększoną została przesiedleniem z Moskwy kilku tysięcy ‘ żołnierzy garnizonowych, pomiędzy którymi było kilkuset Polaków. Polacy pomięszani zostali z Buriatami i Moskalami. Prócz tych, osiedlono kilkuset jako kozaków pieszych w Dauryi i takąż liczbę pomiędzy kozakami nad Amurem. Statystykę konnych wierchnoudińskich kozaków podałem w ogólnej statystyce kozaków zabajkalskich*).
Prócz Buriatów kozaków mieszkają w obu powiatach Bu-riaci wolni. Ci ostatni płacą podatki, a znajdują, się pod władzą, Tajszów obieralnych i Dumy stepowej, która jest instytucyą zależną od Naczelnika powiatu, a posiadającą nad Buriatami władzę administracyjno-policyjno-sądową. Dum w obu powiatach jest trzy: Kudarińska nad Bajkałem, Sielengińska nad Tiemnikiem i Horyńska nad Udą. Prócz tego są dwie gromady buriackie, nie zostające pod władzą tajszów i dum, lecz pod władzą tak zwanych Upraw inorodnych: pierwsza nazywa się Congolską uprawą, druga Zakamieńską. Buriaci kudaryńscy wyznają szamanizm, reszta Buriatów, a w tej liczbie i kozacy są buddaistami. Podróżnik moskiewski Maak**) powiada, że w 1831. roku Buriatów za Bajkałem było 152, 000; w tej liczbie 72, 000 mężczyzn i 80, 000 kobiet. Przed Bajkałem miało ich być 20, 000. Teraz ludność ta wzrosła do 190, 000. Nam się zdaje, że pan Maak błędnie podaje liczbę ludności buriackiej. Moskale w ogóle liczbę obcej ludności zwykli zmniejszać dla powodów politycznych. Jesteśmy przekonani, że nie wiele omylimy się, jeżeli liczbę Buriatów w Syberyi podamy na 400, 000 przed i za Bajkałem, na wielkiej przestrzeni Syberyi mieszkających, którą dla względów etnologicznych potrzeba nazwać Bu-riacyą.
Ludność moskiewska składa się z chłopów, posieleóców, kupców, mieszczan i urzędników. Chłopi płacą podatek i dają rekrutów do armii regularnej. Podzieleni są na gminy i gromady (obszczestwa). Są zamożni i w dobrym bycie. Wyznają albo grecko — rossyjską albo starowierską religię. Szlachty posiadającej własność gruntową nie ma wcale. Po Wsiach i miastach rozrzuceni są deportowani osiedleńcy * ) Zobacz opisanie Nerczyńskiego powiatu.

    • ) Putieszestwie na Amur. Petersburg, 1859 str. 14.

Giller, Opisanie. II. 17
Moskale, Żydzi, Polacy i Tatarzy, a w Piotrowsku deportowani do robót. W obu powiatach jest miast cztery: Troi-ckosawsk (Kiachta), Sielengińsk, Wierchnoudińsk i Bargu-zin. Ludność w nich, co do języka, stanu i zatrudnienia jest mięszana *).

  • ) Następujące liczby, wyjęte z raportów urzędowych, przedstawiają, statystykę ludności zostającej pod rozkazami Sprawnika powiatu w roku 1857:

Domów. Mężczyzn. Kobiet. Razem. 1) Gmina Tarbogotajska.. 1855 niewiadomo 2) » Muchorsibirska.. 1686 » » 3) » Kunalejska.. — 1358 5943 5633 11576 4) » Urłukska.... 2715 7970 7811 15781 5) » Ilińska..... 2041 6253 6253 12506 6) » Itancyńska.... 705 1878 1721 3599 7)GromadaIwołgińska... 365 986 969 1955 8) » Bajanhosuńska.. 402 1269 1317 2586 9) » Kulska..... 337 1063 1184 2247 10) Duma Kudaryńska... 880 (jurt) 2284 2381 4665 11) » Horyńska.... 9038 (jurt) 19067 17805 36872 12) » Sielengińska... 4227 (jurt) 12363 12098 24460 13)GromadaBuriatówCongolska. 104 (jurt) 160 167 327 14) » » Zakamieńska 1377 (jurt) ’ 2139 2072 4211 Ludność według klass: Mężczyzn. Kobiet. Razem. Duchowieństwa grecko-rossyjskiego świeckiego 144 156 300 » » » zakonnego 21 — 21 Duchowieństwa świeckiego buddajskiego. ISO — 180 Kupców trzeciej gildyi po wsiach... 5 5 10 Szlachty dziedzicznej....... 63 56 119 69 82 151 Mieszczan we wsiach mieszkających.. 20 24 44. 27827 28264 56091 1 3 4 Żołnierzy we wsiach........ 58 32 90 Urlopowanych żołnierzy po wsiach... 35 14 49 Dymissyonowanych żołnierzy..... 145 113 258 Kozaków mieszkających między chłopami 124 77 201 Włościan zwanych ekonomicznymi... 1544 1627 3171 59 44 104 Buriatów koczujących........ 34531 33355 67886 3209 3069 627S Deportowanych na osiedleniu..... 2905 1814 4715 Razem 70940 68736 139676
Zrobić tu należy uwagę, iż liczby powyższe nie przedstawiają, ludności całego powiatu. Nie weszły w nie liczby ludności po miastach mieszkających i liczby ludności kozackiej; dalej nie ma tu liczby ludności zostającej pod władzą górnictwa i liczby wojsk liniowych. Polacy mieszkają gęściej po
Klimat w tej krainie w ogóle jest surowy, ale zdrowy. Nad Bajkałem powietrze przesycone jest wilgocią;; wieją tu zimne wiatry i temperatura jest niższą niż w sąsiednich okolicach. W górach Bajkalskich padają gęste śniegi, a latem deszcze, w sąsiednich zaś okolicach powietrze jest suche, śniegi i deszcze rzadkie. Zimą mrozy dochodzą do 40 stop. R. niżej zera. Lato bywa bardzo gorące. Upały dochodzą do 30 stop. R. wyżej zera w cieniu.
Grunta są urodzajne. Szczególniej nad Chiłokiem i Czy-kojem znaczną jest produkcya zboża. Wierchnoudiński powiat zaopatruje w zboże Dauryę i okolice blizkie Irkucka. miastach i między kozakami niż po wsiach. Nie mogłem zebrać ogólnej liczby ludności bez różnicy władz, pod których zarządem zostaje; z niektórych tylko kaucelaryi udało się mi otrzymać wiadomos’ci statystyczue, które tu podaję. Otóż, liczba 139, 676 mieszkająca na wsiach pod władzą sprawnika, według wiar dzieli się:
Mężczyzn. Kobiet. Razem.
Greko-rossyjskiej.........35799 35443 71242
Katolików........................56 3 59
Reformowanych.......5 2 — *2
Żydów...,..................596 284 880
Mahometanów......................259 12 271
Buddaistów......................32026 30681 62707
Szamanów........................2202 2313 4515
Należy tu objaśnić, że statystyka rządowa nie zwykła podawać liczby ludności, należącej do różnych sekt kościoła wschodniego. Wszystkich sek-ciarzy mieści pod rubyką wyznających grecko-rossyjską wiarę. W Wierchnou-dińskim powiecie z liczby 71, 242 prawosławnych, należy przynajmniej 30.000 oddzielić na wyznawców różnych sekt.
W innein tajemnem sprawozdaniu, sprawnik wierchuoudińskieh staro-wierców dzieli na dwie sekty. Popowców według niego jest 7, 931 mężczyzn, 8, 013 kobiet, razem 15, 944. Bezpopowców 583 mężczyzn, 548 kobiet, razem 1, 131. My uważamy liczby te za niedokładne i liczbę sekciarzy tego powiatu podając na 30, 000, jesteśmy przekonania, iż podaliśmy rzeczywistszą liczbę starowierskiej ludności.
Liczba nowonarodzonych w roku 1849 wynosiła dzieci płci męzkiej 2, 435, dzieci płci żeńskiej 2, 157 po wsiach. Liczby te co rok zmniejszają się tak, że w roku 1857 dzieci płci męzkiej we wsiach urodzonych było 1, 942, dzieci płci żeńskiej 1, 683. W przeciągu lat dziesięciu urodziło się 17, 825 chłopców i 15, 780 dziewcząt. W roku 1849 zmarło we wsiach 1, 390 mężczyzn, 1, 140 kobiet. Roku 1857 zmarło 1, 074 mężczyzn i 935 kobiet. W przeciągu zaś lat dziewięciu umarło 10, 561 mężczyzn i 8, 453 kobiet.
Małżeństw zawarto w 1849. roku 582, w roku 1857, 690. Liczba więc małżeństw powiększyła, a liczba nowonarodzonych zmniejszyła się, co dowodzi zmniejszenia się siły urodzajnej w ludności, na co wpłynęła rozpusta i służba wojskowa. W dziewięć lat od 1841. do 1857. roku włącznie, zawarto małżeństw 5, 497.
Flora bujna, mniej jednak obfita niż flora w Dauryi. Na górach rosną sosny, modrzewia, brzozy i cedry; w dolinach rosną wierzby, łozina, czeremcha i jabłoń syberyjska; głóg, róże dzikie i wszystkie prawie drzewa i krzaki, o których mówiliśmy w opisie Dauryi. Zwierząt dzikich z drogiemi futrami jest nie wiele w Wierchnoudińskim powiecie, w którym za to dużo jest domowych zwierząt: koni i bydła. Barguziński znów powiat pełen jest wilków, lisów, soboli, niedźwiedzi, za to hodowla domowych zwierząt jest mała.
Nerczyński powiat jest krajem górnictwa, Wierchnou-diński krajem rolnictwa i pasterstwa*), Barguziński zaś wielką * ) W 1857. roku do ludności zostającej pod władzą sprawnika należało: Ziemi pod zabudowaniami, ogrodami, podwórzami................347087 dziesięcin Q i 660 sążni
Ziemi pod rolną uprawą............2004833/4 » » » 241 »
Pod łąkami......................207494% » » » 835 »
Pod lasami...........214159 » » » 532 »
Po* drogami....................218863/4 » » » 140 »
Pustkowi......................643520 » » » 378 »
Pastwisk........................10540 » » » 900 »
Razem. 1, 645, 138 dziesięcin Q i 1289 sążni Włościanie Wierchnoudińskiego powiatu (prócz kozaków i mieszczan) zasieli w 1857. roku żyta ozimego 6, 373 ćwierci (czetwierti) zebrali 20, 686; żyta jarego 72, 573 ćwierci zasiali, a 190, 658 ćwierci zebrali; pszenicy zasiali 9, 924 ćwierci, a zebrali 23, 746 ćwierci; owsa 11, 920, a zebrali 30, 435 ćwierci; jęczmienia 4, 551, a zebrali 8, 380; prosa 93 zasiali, a 226 ćwierci zebrali; konopi 1, 390 ćwierci zasiali, a 1, 137 zebrali; tatarki 712 zasiali a 219 zebrali. Ceny zboża w powiecie tego roku były następujące: ćwierć żyta (wagi 9 pudów) płacono po 2 r. 70 kop.; ćwierć owsa (waga 51/* puda) po 2 r. 85 kop.; ćwierć jęczmienia (wTaga 8 pudów) po 2 r. 30 kop.; ćwierć tatarki (waga 8 pudów) 6 r. 60 kop.; pszenicy (waga 8 pudów) 4 r. 80 kop.; ćwierć krup jęczmiennych (8 pudów) płacono po 5 r. 20 kop.; ćwierć pszennych krup po 5 r. 60 kop.; tatarczanych krup po 7 r. 50 kop.; owsianych 7 r. 80 kop.; ćwierć jagieł (8 pudów) kosztowała 8 r. 50 kop.
W roku 1857 chłopi i Buriaci utrzymywali 105, 351. koni; 132, 889 bydła rogatego; 248, 671 owiec; 20, 606 Świn, 35, 332 kóz; 994 wielbłądów.
W roku 1857 z ludności włościańskiej w Wierchnoudińskim powiecie, 14 za morderstwo, 11 za złodziejstwo, 6 za fałszowanie pieniędzy, 3 za podpalanie, oddanych zostało pod sąd kryminalny. Liczby te nie obejmują spraw sądzonych przez gminy, dumy i samego sprawnika. Nie dają więc dokładnego obrazu przestępstw popełnionych w powiecie, tym bardziej, że nie obejmują ludności miejskiej i kozackiej. Przy znanem tolerowaniu i zakrywaniu występków przez poddanych cara, jedna tylko część zbrodni dokonanych, dochodzi do wiadomości władz. puszczą. Pod względem handlu Wierchnoudiński powiat dotąd był najważniejszym; Kiachta bowiem w nim położona posiada monopol handlu herbatą. Handel rybami rozwinął się nad Bajkałem. Handel kramarski i handel kolonialnych i łokciowych towarów koncentruje się w miastach i większych siołach; w ogóle jest to handel drobny, służący tylko miejscowym potrzebom*). Handel księgarski wcale nie istnieje.
Rękodzielnictwo na bardzo niskiej stopie. Mieszkańcy wyroby rzemieślnicze i fabryczne sprowadzają z Irkucka lub z Moskwy. Chłopi robią na swoje potrzeby samodział, płótno i wyprawiają skóry.
Fabryk w powiecie jest zaledwo kilka. Pod Wierchnou-dińskiem jest huta szklanna, należąca do kupca Kurbatowa i wielki młyn tegoż Kurbatowa. O fabryce cukru w Biczurze już mówiłem, należy ona do kupca Nerpina. W roku 1856 zebrali 30, 000 pudów buraków, a w roku 1857 wyrobiono cukru na 17, 788 r. sr. Zatrudniała ta fabryka 170 robotników, w roku 1859 upadła.
Tenże sam Nerpin w Ujść Kiachcie założył rafineryę cukru; piasek cukrowy otrzymywał z Chin. Stracił wiele na tem przedsiębierstwie i fabrykę zamknął. Nad Czykojem we wsi Szembielik znajduje się mydlarnia i olejnia w której robią olej z cedrowych orzechów. W roku 1859 w sprawozdaniu urzędowem podano wartość wyrobionego tu mydła na 12, 000 r. sr., a wartość wyrobionego oleju na 3, 50G r. Obie te fabryki należą do wygnańca Konstantego Sawiczew-skiego z Krakowa, który do czyszczenia orzechów cedrowych * ) Wyobrażenie o handlu na wsiach da nam następująca tablica, przedstawiająca ruch handlowy na jarmarkach wiejskich w 1857. roku. We wsi Tarbogataju przywieziono na jarmark towarów na 1, 000 r. sr., sprzedano za 700 r. We wsi Kabańsku na dwóch jarmarkach było towarów: na pierwszym za 27, 400 r. sr., z których sprzedano na 4345 r.; na drugim towarów na 15, 800 r. sprzedano na 3, 825 r. W Czertowkinie przy ujs’ciu Sielengi, gdzie jest wielki handel omulami, było na jarmarku towarów na 83, 820 r. sr., z których sprzedano na 28, 360 r. W Kudarze w gminie Ilińskiej było towarów na 21, 700 r. sprzedano na 2, 005 r. W Twarogowej było towarów na 14, 500 r. sprzedano na 960 r. W Onie (duma Buriacka) było towarów na 5, 450 r. sprzedano 2, 900 r. sr. i wytłaczania z nich oleju, używa machiny przez siebie wynalezionej. Sawiczewski w Szembieliku prócz tego zajął się wykończeniem machiny innej, także swojego wynalazku, a w Kiachcie posiada handel herbaty.
Aleksander i Felicyan Karpińscy, także wygnańcy, w Pio-trowsku założyli fabrykę szwajcarskich serów, którą po kilku latach istnienia, przed wyjazdem do kraju w 1857. roku, zwinęli. Garbarni w powiecie jest 5.
Pod względem mineralnym, biedniejsze są tutejsze okolice od nerczyńskich. Prócz żelaza, złota, umbry, grafitu, znajduje się tu jeszcze ruda miedziana, którą odkrył w 1856. roku Sołowiew; węgiel kamienny w okolicach Wierchnou-dińska i Sielengińska, nafta, siarka i soda w jeziorach blizko mongolskiej granicy położonych.
W rządowej żelaznej hucie w Piotrowsku w roku 1846 otrzymano żelaza lanego 39, 941 pudów z którego wyrobiono 24, 945 pudów kutego żelaza i 285 pudów stali.
Wartość wszystkich wyrobów z tej huty 1857. roku wynosiła 127, 871 r. 23 kop. Czystego zaś dochodu przyniosła carowi 14, 872 s. 86]/2 kop. Wyrabiają tu różne instrumenta żelazne, kotły, machiny.
Warzelnia soli w Sielengińsku, założona w 1719. roku przez prywatnych, na początku XIX. wieku przeszła na własność cara i miejsce deportacyi dla skazanych do robót. W roku 1846 otrzymano z niej 13, 008 pudów soli. Dzisiaj warzelnia ta przestała być czynną.
W roku 1858 było w Wierchnoudińskim powiecie 9 kopalni złota, a w Barguzińskim rozpoczęto kopalnie złota w 38 miejscach. W 1857. roku wydobyto z 9 kopalni 13 pudów złota, 38 funtów, 21 zołotników i 26V2 doli. Massa piasku, W którym się to złoto znajdowało, ważyła 7, 321, 366 pudów, wypada wigc na 100 pudów piasku 70% doli złota. Robotników najemnych w kopalniach złota było 1, 082 z tej liczby 17 uciekło, 2 złapano. Kozaków dla pilnowania złota było 28, koni roboczych 446, lekarz 1. W obu powiatach nie skarb, lecz kupcy eksploatują złoto. Roczne utrzymanie robotnika w kopalniach Czykojskich lcoszto wało 100 r. sr., w kopalniach zaś Witimskich od 200 do 250 r. sr.*).

  • ) W innych kopalniach zlola, roczne utrzymanie jednego robotnika ko-sztowało: w kopalniach północno — jenisejskich od 250 do 350 r. sr.; w połu-dniowo-jenisejskich od 150 do 250 r. sr.; w birusińskich kopalniach 150 sr.; ~vf olekmińskich od 300 do 400 r. sr.

Żegluga po Bajkale. — Brzegi Bajkału. — Mieszkańcy brzegów. — Nazwa jeziora. — Gniew Bajkału. — Burze. — Wiatry. — Pora zamarzania. — Temperatura wody. — Głębokość. — Leopold Niemirowski i Atkinson. — Eksoficer — topielec. — Żegluga parowa na Bajkale. — Czerkies osiedleniec. — Posolsk. — Jan Dusza. — Omul i inne ryby w Bajkale. — Psy morskie. — Początek Bajkału i trzęsienia ziemi. — Kopalnie lapis lazuli i nefritu. — Wyspy na jeziorze. — Miejsca święte nad Bajkałem. — Znaczenie wyrazu Bajkał w różnych językach.
W Listwiennicznej, głównym porcie Bajkału, siadłem na parowie Następca Tronu, należący do pana N. Miaśni-kowa. Dano hasło, para zasyczała, kotwice zdjęto i statek ruszył. Oddaliwszy się od brzegu w prostej linii na dwie wiorsty, sternik zwrócił go w kierunku północnym. Oparty na burcie, spoglądałem na brzeg, pod którym płynęliśmy przeszło 50 wiorst. Skały i wysokie góry połamane i potrzaskane w fantastyczne kształty, ubramowały jezioro. W niektórych miejscach usuwają się w głąb pejzażu i zakreśliwszy łuk koła, tworzą zielone i wesołe zatoki. Stromo stercząc, moczą kamienne stopy, pełne jam i pieczar w czystych i głębokich falach jeziora, a na brzegu nie zostawiają nawet miejsca na wąziutką ścieżeczkę. Widoki brzegów są nieporównanej piękności, acz cokolwiek za jednostajne. W jednem miejscu podnosi się z wody granitowa ściana. Na jej szarem tle porozpinały się mchy i żółte liszajce, a na wierzchołku stoją między sosnami niby gotyckie igły, ostrokręgowe massy kamieni. W innem miejscu, w żółtawej skale, zielone żyły wiją się i kręcą, jak pasy na jaskrawej tkaninie. Owdzie niby zamek z dziedzińcami, basztami, murami i słupami, wykuty z kamienia: niedostępna siedziba duchów i ptaków pochyla się nad wodą, jakby w nią miał wkrótce upaść.
Nic trudniejszego jak opisywanie kształtów skał, których linie łamane, proste, krzywe, tworzą formy, jakich nam nie przedstawia architektura przez ludzi utworzona. A te zamki, słupy, baszty, ta architektonika natury, jakże jest wspaniale ozdobiona, jaka obfitość i rozmaitość ozdób! Zacząwszy od liszajców, które zdobią skały, jak malowidła nasze ściany, od mchów, które niby makaty i bogate kobierce wyściełają skalne nisze i komory, upiększyło je całe królestwo roślin. Modrzewia, brzozy, sosny i wierzby zielenią się na wierzchołkach i na stokach. Mnóstwo drzew powalonych, świadczą o gwałtowności wichrów na jeziorze. Tam sterczy pień, owdzie korzenie; tam się drzewo nachyliło nad wodą, owdzie rozpostarło baldachim konarów, a pod niem kwitną alpejskie rośliny i świegocze ptaszyna. Przylądki poszarpane i porysowane są wodą i piorunami. Rzeźba dziwaczniejsza od arabskiej i indyjskiej fantazyi, zdobi boki groźnej przepaści. Słońce lipcowe wysypało na brzegi snopy promieni; obłoki wędrujące po błękicie rzucają na nie cień szybko przechodzący. Woda, roztrącająca się o kamienie, pokrywa je pianą i huczy ponuro; szum zaś, który, głębokie na pięćset sążni piersi jeziora wydają, nastraja do kontemplacyi. Szereg gór na brzegu przerwany jest głębokiemi, ciemnemi dolinami, które niosą jezioru w dani wody potoków, skaczących między kamieniami i wody strumieni płynących w cieniu drzew. Przy ujściu prawie każdej takiej doliny znajduje się mała zatoka. W jednej z tych dolin czerwienią się dachy kilku budynków; są to koplnie złota, które się już wyczerpało; w innem miejscu dymi się w ponurym wąwozie huta szklanna. Dalej, na wązkiem wybrzeżu stoi domek stary, opustoszały i samotny, jest to stacya pocztowa Kadilna: latem nikt w niej nie mieszka, zimą zaś, gdy podróżni po lodzie przejeżdżają Bajkał, mieszka tu ekspedytor pocztowy i furmani. Kilkanaście wiorst dalej na północ ożywiają brzegi, cztery domki stacyi Gołoustje, także zimą tylko zamieszkałe.
Brzegi Bajkału z kilku stron, nie mogą być zaludnione, strome bowiem góry wychodzące wprost z wody, a w niewielu tylko miejscach oddalające się od niej, robią pozycye zdatne do kolonizowania, bardzo rzadkiemi. Mieszkańcami brzegów i wysp jeziora są głównie Buriaci. Buriat nie potrzebuje wiele miejsca, jemu wystarcza kawałek łąki, wązki pas ziemi pod górą; jurta i namiot jego wszędzie się pomieści. Jezioro karmi, a łódka niesie go do sąsiada i do Kamienia Szamanów. Jest on tutaj wolny, samotny, a urzędnicy, żołnierz, kupiec i podróżny, nie płoszą go swoim widokiem.
Buriaci Bajkał nazywają morzem świętem; nazwa ta i uczczenie przeszło od nich do Moskałów, którzy w kilku tylko osadach nad Bajkałem mieszkają. Broń Boże, jeżeli kto go zamiast morza tylko jeziora tytułem obdarzy. Jest to obraza, za którą Bajkał, podobny w tem do czynowników, mści się burzą, falowaniem i kołysaniem, a czasem i zatopieniem statku. Opowiadają wiele wypadków zemsty jeziora. Pewnego śmiałka, który go w podobny sposób obraził, burza dwa tygodnie rzucała pomiędzy brzegami*), ledwo ubłagane duchy pokorą i odwołaniem obrazy, wstrzymały wichry, powściągnęły fale i pozwoliły mu w całości zawinąć do brzegu. Jeżeli płynąc po Bajkale, podróżny nie wiedząc o zabobonnej wierze ludu, nazwie go jeziorem, cała osada statku oczekuje śmierci i robi wymówki podróżnemu, które w razie rzeczywistej burzy, kończą się wyrzuceniem grzesznika ze statku.

  • ) Jest tu zapewno mowa o burzy, która przez dwanaście dni miotała galiotą, na której w 1835. roku płynął z powrotem z Zabajkala Konstanty Czewkin (dzisiaj minister komunikacyi lądowych i wodnych). Mówią, że Czewkin płynąc w tamtą stronę, obraził Bajkał nazwą jeziora. Przypłynął jednak szczęśliwie. Morze przecież nie zapomniało obrazy i w powrocie zemściło się. Wiele podobnych wypadków opowiadają rybacy bajkalscy. Statek porwany jesienną burzą, czasami przez cały miesiąc nie może przybić do brzegu i błąka się po rozhukanych falach, które przez jego pokład przewalają się i sieją trwogę w sercu załogi z pobożnem diżeniem wyglądającej śmierci. Wiele też statków rozbija się o skaliste i ostre przylądki, albo ginie na rafie lub podwodnym progu. Żegluga parowa przeprawę przez Bajkał ułatwiła i zrobiła bezpieczniejszą. Lecz i teraz gdy burza zaskoczy, parowiec, kilka, czasami trzy i cztery dni walczyć musi z bałwanami, zanim zawinie do brzegu.

W czasie gdy wichry północne podnoszą na jego powierzchni ogromne bałwany i mocno miotają statkiem, podróżni doświadczają choroby morskiej.
Wiatry na jeziorze są bardzo pospolite*). Zrywają się nagle, zmarszczą i zbałwanią jezioro i biada wówczas łódkom i czołnom, które się oddaliły na pełną wodę. Widok wzburzonego jeziora, wzbudza w duszy Buriata uczucie przestrachu i poszanowania. Bajkał się gniewa, mówi Buriat, a jeżeli wówczas jest na wodzie, cicha magasz (modlitwa) do duchów świętego morza wyrywa się mu z piersi. W jesieni burze są codziennem zjawiskiem i bywają bardzo gwałtowne. Bryły ogromne lodu przewalają się, trą, szumią i jezioro podobne jest do lodowatego morza.
Chociaż zamarza Bajkał dopiero w pierwszej połowie Stycznia (nowego stylu), żegluga po nim w jesieni zupełnie ustaje. Burze nie pozwalają jego powierzchni wcześniej pokryć się lodem, fale bowiem wysadzają w górę lodowate zwierciadło, a wicher je kruszy i pędzi. W zimie, podróżni po lodzie przejeżdżają. Lód bywa cieńszy niż na rzekach. Wichry często jeszcze pod lodem falują wodę i przeraźliwie huczą. Podróżni słysząc pod nogami grzmot i huk podobny do strzału armatniego, trwożą się i z przerażeniem spoglądają na szeroką szparę, która przed nimi na lodzie nagle się rozwarła. Przejazd jednak po lodzie nie jest tak niebezpiecznym, jakby się zdawać mogło. Doświadczenie i roztropność woźniców ochrania od nieszczęśliwych wypadków. Lód pęka i rusza się w połowie, a żegluga otwiera się w końcu maja (nowego stylu.)
Dzień w którym przeprawiałem się przez jezioro był jasny i pogodny. Słońce przeziera się w zielonej fali, a w wodzie spadającej z kół parowca, tworzy niknące co chwila tęcze.

  • ) Wiatr północno zachodni na Bajkale nazywa się Kułtuk, sprzyja żegludze, bo nie sprowadza burzy. Południowy jest wiatrem bokowym, nazywają S° Szełon; południowo zaś wschodni Barguzinem, od miasta tegoż nazwiska. Najniebezpieczniejsze wiatry są północne, wiejące z ogromną siłą z przepaści, debr i dolin nadbrzeżnych gór. Ten to wiatr sprawia, iż w późnej jesieni często burze tu panują i że jezioro nie może zamarznąć w czasie, w którym inne jeziora i rzeki w Syberyi zamarzają.

Wiatru nie ma i jezioro spokojne, zaledwo się marszczy. Woda jego w massie ma kolor szmaragdowy jak i w naszem Morskiem oku; w szklance jest bez koloru i czysta jak łza. Przezroczysta jest do tego stopnia, że kamienie na 8, a nawet na 10 sążni w głębi sterczące i ryby w takiej głębi płynące, widać na powierzchni. Przytem jest tak chłodna, że kąpać się w niej nie podobna; smak ma słodki. Pan Szczukin obserwator z Irkucka, temperaturę wody Bajkału, w miejscu, w którem Augara wypływa, podaje + 5° R. Obserwacyę robił w Lipcu, temperatura powietrza była od + 22° R. do + 26° R. Na dwa arszyny w głąb od powierzchni, temperatura wody była jeszcze niższą. Na drugim brzegu przy Posolskim monastyrze jezioro jest płytsze i temperaturę ma wyższą od 7 do 10 stóp. R. Około Babiego Korczu, temperatura wody z piaskiem zmięszanej od 4 — 15° R — do 16° R., dzień był także lipcowy, w powietrzu ciepła + 26° R. Temperatura wody przy ujściu Sielengi przy cieple + 24° R. w powietrzu, była 4 — 13° R. Woda rzek małych do Bajkału wpadających, ma temperaturę od + 7° R. do + 8° R.
Głębokość Bajkału rozmaicie podają. Pospolita głębia jest 500 sążni. Są miejsca głębokie na 800 sążni i mające przeszło 1000 sążni głębokości*). Długość jego dochodzi do 100 mil geograficznych, szerokość największa 14 mil, a najmniejsza * ) W roku 1859 z powodu projektu telegrafu z Moskwy do Oceanu Wscho dniego, podanego przez D. Romanowa, zamierzano przez Bajkał linię telegra ficzną przeprowadzić i w tem celu lejtnant Kononow robił pomiary jego głębokości. Oto rezultaty jego pomiarów. Głębokość u brzegu w Listwienicy 7 stóp, a 50 sążni od brzegu głębokość 90 sążni, grunt kamienisty. Naprzeciw przylądka Syty głębia 196 sążni, grunt ił z piaskiem. Naprzeciw Sołońcowej doliny głębia 700 sążni w odległości pół wiorsty od brzegu. Bajkał w naj-węższem miejscu pomiędzy ujściem Boguldiejki a Sielengi, gdzie ma tylko 4 mile szerokości i gdzie jest najpłytszy, ma głębokości u brzegu 3 stopy, o 51/, wiorst od brzegu głębia 22 sążni, potem 80; o 12 wiorst od brzegu głębokość 210 sążni, grunt czarny ił. Odtąd do Sielengi głębokość zaczęła się stopniowo zmniejszać, o 3 wiorsty od jej średniego ujścia była tylko 3’/2 sążnia. Żuławy Boguldiejki i Sielengi coraz bardziej wsuwają się w jezioro i z czasem mogą się zejść i utworzyć przesmyk który rozdzieli na dwie połowy Bajkał, łączące się z sobą kanałem. O 5‘/2 wiorst od Posolska głębia 16’/4 sążni, grunt piasek; o 63/4 wiorsty, 95 sążni głębi, o 24l/2 wiorsty od Posolska a o 58% wiorsty od Listwienicy 430 sążni głębia, grunt ił; dalej naprzeciw Je-łowych Wrot, 37 wiorst od Posolska, a 46 od Listwienicy, głębokość 802 sążni. 7 i 4 mil. W miejscu, w którem przeprawialiśmy sig, ma srerokości 8 mil.
Jużeśmy odpłynęli od brzegu trzy mile, a góry widać było jeszcze jak na dłoni. Na północ i południe zwierciadło jeziora łączy się z horyzontem; na wschodnio południowym brzegu widać góry pokryte puszczą i śniegiem, należące do najwyższych nad Bajkałem. Ostrokręgowe szczyty, otoczone chmurami, ciągną się długiem pasmem. Widok ich z jeziora wielce jest pięknym i wspaniałym.
Piękność brzegów ’sprowadziła nad Bajkał kilku malarzy. Widziałem krajobraz Leopolda Niemirowskiego *) robiony olejnemi farbami, przedstawiający miejscowość zwaną Wro ta Bajkalskie. Skała sterczy w jeziorze jak kolumna i łączy się z brzegiem naturalnym pomostem. Skała ta podobna jest rzeczywiście do wrot, pod którymi przepłynąć można. Krajobraz Niemirowskiego jest nocny; światło księżyca odbija się w jeziorze i mdłą poświatą okrywa skały, łódka z ludźmi dopływa do wrót. Atkinson, akwarellista angielski, który wydał w ostatnich czasach opis swojej podróży po Syberyi, zrobił akwarellą Wrota Bajkalskie. Wschodzące słońce na jego pejzażu zarumieniło wodę i skały. Koloryt jest żywy, a pejzaż wysokiej wartości. Widziałem prócz tego, widok Kułtuka nad Bajkałem robiony przez Atkinsona i brzegu porosłego drzewami w chwili zachodu słońca. Oba te krajobrazy wszystkim się podobają; my zrobimy tu uwagę, że pejzaże syberyjskie Atkinsona mają koloryt i powietrze nie syberyjskie. Piękne są one, ale nie są wiernem oddaniem natury tutejszej. Smirnów pejzażysta Irkucki, zrobił także kilka widoków bajkalskich; między innemi, widziałem jego roboty, widok monastyru Posolskiego. Krajobrazy Smirnowa — Stanisław Warta * ) Leopold Niemirowski, przysłany do kopalni za związek Szymona Konarskiego, z Wołynia. Zwiedził prawie całą Wschodnią Syberyę, był i ^ Kamczatce. Posiadał wiele talentu malarskiego. Malował akwarellą, olejno i ołówkiem, piękniejsze widoki zwiedzanej przez siebie krainy. Wspaniałe Pejzaże Wschodniej Syberyi, które Iw. D. Bułyczew wydał w 1856. roku przy swojej podróży, robione są z obrazów i rysunków Niemirowskiego, o czem Bułyczew anj wzmianki nie zrobił; czemu się nie dziwimy, wiedząc, że i opisy ^ tem dziele są plagiatem. nie odznaczają, się wysokim artyzmem, ale są, za to rzetelną, kopią syberyjskiej natury.
Parowiec nasz szybko zbliża się do celu podróży. Już zobaczyliśmy kopuły monastyru,, już wschodnie brzegi jeziora wyraźniej kształty swoje rozwinęły, a pasażerowie zaczęli zbierać swoje manatki. Sternik widząc to powszechne krzątanie się ostrzegł, iż zawcześnie myślemy o opuszczeniu statku, bo chociaż Posolsk wydaje się nam blizko, dzieli nas jednak od niego 18 wiorst. Postanowiłem skorzystać z czasu potrzebnego na przebycie tych 18 wiorst i przyjrzeć się lepiej towarzystwu zebranemu na pokładzie parowca, na które, za-jęty przypatrywaniem się brzegom i wodzie, nie zwracałem uwagi. Towarzystwo było wcale nie liczne. Prócz maszynisty anglika czy też niemca, sternika i załogi parowca, był na statku dymissyonowany pułkownik, stary, pochylony ale rześki człowiek, obok niego kobieta z niemowlęciem, której stary z szczególną troskliwością usługiwał. Dowiedziałem się później, że młoda kobieta była żoną syna pułkownika, który, będąc już kapitanem, za zmarowanie i kradzież żołnierskich pieniędzy zdegradowany został na szeregowca. Prócz tych osób, było na statku dziesięciu żołnierzy, dwie wieśniaczki ubrane po staro — obriadzku, dwóch kupców w zabrudzonych paltach i starzec siwy jak gołąb, trzęsący się ze starości, który powracał do domu z pielgrzymki do grobu św. Inocen-tego w Irkucku.
Obejrzawszy podróżnych, zacząłem rozmowę z konduktorem statku o Bajkale i jego okolicach i o kompanii żeglugi parowej. Dawniej, jak to już mówiłem, przeprawa przez Bajkał odbywała się na galiotach i statkach żaglowych, zwanych karb a sami, które kursowały między Posolskiem a Listwienniczną. Od lat kilkunastu taż przeprawa odbywa się na statkach parowych. Założycielem żeglugi parowej na Bajkale był kupiec N. Miasników. Wybudował on dwa parowce (1845. roku) które nazwał Mikołaj i Następca Tronu. Mikołaj spłonął i przez wiele lat, aż do roku 1858, tylko jeden statek kursował po jeziorze. Czynny bardzo przedsiębiorca D. E. Bernardaki, zaczął w 1857. roku w Listwien-niczej budować dwa statki parowe, każdy o sile 60 koni, pod dyrekcyą inżyniera-mechanika Guda, anglika. Statki skończone, 26. października 1858. roku spuszczone na wodę i uroczyście poświęcone zostały. Jednemu dano nazwisko Murawiew — Amurski, drugiemu Bernardaki. Tak więc obecnie trzy parowce żeglują po wodach Bajkału.
Rozmowny konduktor rozgadawszy się, opowiedział mi jeszcze historyę pewnego Moskala, który znalazł traiczną śmierć w nurtach jeziora. Człowiek ten pochodził z arystokratycznej rodziny i służył w orenburgskim korpusie w stopniu oficera. Za zmarnowanie pieniędzy skarbowych, oddany pod sąd i wygnany został do Irkucka. Imię jakie nosił, nauka którą posiadał, otworzyły mu salony arystokracyi irkuckiej, na czele której stały dwa domy wygnańców: kniazia Trube-ckiego i kniazia Wołkońskiego, dekabrystów moskiewskich. Oficer o którym mowa, był wszędzie dobrze przyjęty i dobrze widziany. Położenie jego w Irkucku zrobiło się dogodnem, a los zdawał się mu uśmiechać. Przyjaciele, ażeby wyrwać go z poniżenia i dać mu sposobność wrócenia do stopnia i praw jakie utracił, wystarali się, że został naznaczony na służbę do wojska kozackiego, gdzie mogliby mu dać zręczność odznaczenia się i postarać się o pretekst do przedstawienia go do nagród i awansu. Tymczasem eksoficer zabezpieczywszy sobie przyszłość, myślał, że już nie miał potrzeby odegrywać dłużej uciążliwej mu roli przyzwoitego i porządnego człowieka i wrócił do dawnych obyczajów. Zaczął pić po szynkach z ludźmi z gminu, albo też z deportowanymi za złodziejstwa, ogadywał przytem protektorów swoich, za co wszystko arystokracya zamknęła mu drzwi przed nosem. Wypchnięty ze salonów, jeszcze więcej puścił wodze nałogowi, który zręcznie umiał w sobie przez jakiś czas utaić. Nadszedł wreszcie czas udania się na służbę. Zdarzyło się, że jednocześnie z eksoficerem przeprawiała się przez Bajkał księżna Wołkońska, która protegowała go, a następnie oświadczyła, że dom jej jest dla niego zamkniętym. Eksoficer pił z kozakami pod pokładem. Nie źle już podchmielony wyszedł na pokład, a zobaczywszy księżnę, zbliżył się do niej i chciał z nią mówić. Księżna odwróciła się od niego i weszła do swojej kajuty. Eksoficer chcąc się po pijanemu koniecznie przed księżną usprawiedliwić i przekonać ją, że pijakiem nie jest, udał się za nią, lecz księżna nie chciała go nawet słuchać i wyszła znowu na pokład. Natrętny i uparty i tu jej nie dał pokoju i hałaśliwie prosił o pozwolenie usprawiedliwienia się, grożąc w przeciwnym razie utopieniem się. Księżna, obrażona jego natręctwem, odpowiedziała sucho, że nie ma przyjemności znać go, a więc i jego usprawiedliwiania się słuchać nie potrzebuje i schroniła się powtórnie w kajucie, rozkazawszy nikogo do siebie nie wpuszczać. Eksoficer udał się pod pokład, a tam nie zagasiwszy alkoholem pragnienia, wrócił z pijanym także podoficerem na pokład. Długo zamglonym wzrokiem wpatrywał się w wodę jeziora, nagle zrzucił z siebie płaszcz, przechylił się przez burtę statku i rzucił się w wodę. Statek wstrzymano, spuszczono łódkę na jezioro, lecz topielca nie mogli odszukać.
Konduktor kończył opowiadanie w chwili opuszczania kotwicy. Parowiec zatrzymał się o dwieście sążni od brzegu i podróżni na łódkach popłynęli do Posolska. Jezioro jest tu płytkie, statek więc nie może jak w Listwiennicy zbliżyć się do samego lądu. W Posolsku nie ma domu zajezdnego, a podróżni którzy chcą tu dłuższy czas zabawić, muszą szukać gościnności w domach wieśniaków. Ja ją znalazłem w domu czerkiesa, zesłanego do Syberyi na osiedlenie za ucieczkę w góry do Kazi-muły, który wówczas wojował z moskalami, a był może największym bohaterem Kaukazu. Czerkies mieszka tu już lat kilkanaście, zestarzał się, ożenił się i przyjął wiarę żony swojej prawosławną, wyrzekłszy się Alkoranu. Spędziłem tu dzień cały. Czas mi przeszedł na zwiedzaniu monastyru, na przechadzkach nad jeziorem i słuchaniu opowiadań o bitwach kaukazkich. Czerkies, jakkolwiek już wynarodowiony, nie zapomniał ojczyzny swojej, a iskra miłości dla niej tliła jeszcze w jego sercu.
Posolsk jest osadą z kilkudziesięciu domów złożoną, rozrzuconych na mokrej równinie. Mieszkańcy trudnią się rybołówstwem, a głównie połowem omuli. Omul świeży wcale jest smaczną rybą, karmiono mnie nimi na śniadanie, obiad i wieczerzę. Nie wiem czy z powodu postu, czy też z powodu niedostatku, w całej wsi nie mogłem dostać kawałka mięsa; wszędzie mi odpowiadali, że prócz ryb i chleba, nic więcej w domu nie mają. Musiałem przestać na tem co było. Nie będę jednak skarżyć się jak angielscy i niemieccy wojażerowie na brak pokarmu do którego przywykłem. Nie będę z tego powodu moich opisów zapełniać dowcipnymi lecz pustymi frazesami, w których podróżny usiłuje dowieść, że dla publiczności poświęcił się, bo zamierzając zaznajomić ją z nieznaną krainą, udał się w podróż, w której doświadczył wielu przygód i przykrości, pomiędzy któremi najważniejszą była ta, iż nie umieli mu ugotować ulubionego puddingu lub kawy z kartoflami.
W Syberyi podróżny przyzwyczajony do wygód, doświadczy wielu podobnego rodzaju przykrości. Nie ma tutaj hotelów^ podróżny musi więc albo wrozić z sobą kuchnię, lub też jeść to, co mieszkańcy jedzą.
O kilka sążni od jeziora wznosi się cerkiew murowana z zielonemi kopułami i kilka drewnianych budynków, otoczonych ogrodem i murem, w których mieszkają czerncy (zakonnicy) i służba klasztorna. Szum wód blizkiego jeziora, okolica pełna piękności, zachęca i skłania w tem po-wabnem ustroniu do kontemplacyi, której jednak zakonnicy wcale się nie oddają. Odmówiwszy przepisane modlitwy, odprawiwszy zwyczajne nabożeństwa, zakonnicy dnie całe spędzają bezczynnie na rozmowie i staraniu o rzeczy doczesne. Zycie prowadzą wygodne i wesołe. Gościnnie przyjęty i poczęstowany fajką, dowiedziałem sig od nich, że Po-solsk otrzymał swą nazwę z pow^odu śmierci Erofeusza Za-bołockiego, posła moskiewskiego, wysłanego przez cara Ale-ksieja do mongolskiego hana Cecenia, a którego tutaj Buriaci zdradliwie roku 1650 wraz z synem i siedmiu kozakami zabili. Zwłoki posła spoczywają za murem klasztornym. Nad jego mogiłą postawiono żelazny krzyż z napisem głoszącym okropną śmierć nieszczęśliwego posła. W dziesięć lat potem już ta miejscowość była w ręku moskiewskiem, a na pamiątkę smutnego zdarzenia wybudowano kaplicę, którą potem przebudowano na cerkiew. Za panowania cara Teodora Aleksie-jewicza, w roku 1681 przy cerkwi wybudowano monastyr Giller, Opisanie. II. 18 pod tytułem Przemienienia Pańskiego (Spas Preobrażeński). Cerkiew jest niska i ciemna i jak klasztor nie zawiera w sobie nic godnego uwagi.
Do wspomnień nadbajkalskich należy także śmierć poczciwego polskiego wieśniaka Jana Duszy. Dusza był rodem z Kaliskiego Województwa. Służył jako szeregowiec w wojsku polskiem w 7 pułku liniowym. W roku 1831 bił sig walecznie z moskalami, zawsze pełnymi dla nas nienawiści. Po upadku powstania, wcielony do wojsk moskiewskich wraz z dwoma swoimi braćmi, piechotą przypędzony został do Syberyi, gdzie zmuszono go służyć w batalionie konsystującym w Irkucku, a braci posłano do Ner-czyńska. W batalionie kochali go koledzy, był bowiem człowiekiem uczynnym, przyjemnym w obejściu, skromnym i poczciwym. Wróciwszy z warty lub mustry robił z korzeni brzozowych fajki, sprzedawał je, a groszem ztąd zebranym osładzał swoją żołnierską dolę, nieraz pocieszył i smutnego ziomka, jak i on za obronę ojczyzny męczonego służbą despoty. Pewnego razu Dusza odkomenderowany był z oddziałem żołnierzy do konwojowania partyi aresztantów za Bajkał. Gdy powracał z komenderówki nad samym Bajkałem, drugi żołnierz strzelił w niego i na miejscu położył. Zabójca był Moskal. Dusza nie miał z nim nigdy żadnych stosunków, ani znajomości, niewiadomo więc czy przypadkiem, czy też moskiewską do Polaka niechęcią karabin jego był kierowany. Duszę pogrzebano na cmentarzu po nad jeziorem, a mordercę jego oddano pod sąd, który go wysłał do robót nerczyńskich. Z mogił poszedłem po nad jezioro. Wody wzburzone zachodnim wiatrem uderzają z wściekło-ponurym jękiem o brzegi. Fale wyrzucane na ląd, okrywają go na kilka sążni rozpryskującą się pianą; na jeziorze wysokie jak pagórki bałwany przewalają się i harcują, statek gwałtownie kołysze się na kotwicy. Uroczyste i wspaniałe ma wejrzenie Bajkał podczas burzy! Lubię taki widok! Wpatrując się w burzliwe fale, rozłoszczone i pieniące się jak zemsta, a hałasujące jak tysiące ludzi, uczucie moje zwykle rzewne, tęskne i łagodne, jędrnieje i czuję się silniejszym i śmielszym. Wołam też wówczas z poetą «burzy! burzy! lepsza burza!»
Idąc brzegiem, zrywałem po drodze irisy i lilije, których tu rośnie bardzo dużo. Zielone łąki, gaje brzozowe, wesoło stroją okolice. Na polance nad wodą, zobaczyłem budę zrobioną z kory sosnowej. Dym wychodził drzwiami i budę jakby obłokiem okrążył. W budzie zastałem kilku rybaków w modrych koszulach, siedzących przy ognisku i kurzących lulki; kobiety także z lulkami w ustach gotowały ryby dla swoich mężów; dzieci bawiły się popiołem.
Całe rodziny udają się tu na połów i lato spędzają na samotnych brzegach w budach na prędce skleconych. Dzieci wcześnie przyuczają do wioseł. Widziałem ojców puszczających się w dużej łodzi na jezioro z siedmioletniemi a nawet pię-cioletniem ichłopcami, którzy zastępowali dorosłych wioślarzy.
Bajkał obfituje w ryby. Najpospolitszą rybą w jego wodach jest omul (Salmo autuinnalis), którego jest kilka gatunków.*) Omul jest ulubioną rybą Syberyaków; w poście zastępuje im śledzia, do którego zbliża się smakiem. Solenie omuli nad Bajkałem jest niedokładne i nieumiejętne, prędko się też psują i nie mogą być w dalekie strony wywożone. Irpień pospolity, zwany tu harguz (salmo thymallus) znajduje się w Bajkale i prawie we wszystkich rzekach Wschodniej Syberyi; łowią go bardzo dużo, lecz handel nim jest tylko * ) Do Irkucka z Bajkału przywieziono solonych omuli w roku 1847 beczek 2228; 1848. roku 3637 beczek; w 1S49. roku 2367 beczek; w 1850. roku 5072 beczek; w 1851. roku 2947 beczek; w 1S52. roku 1S09 beczek; w 1853. roku 2990 beczek; w 1854. roku 2167 beczek; w 1855. roku 1S22 beczek; w 1856. roku 2372 beczek. Najlepsze omule poławiają w Sielendze i nazywają je sielga. Beczka ważąca od 30 do 40 pudów, a zawierająca od 800 do 1000 sztuk sielgi, kosztowała w 1856. roku od 36 r. do 50 rs. Beczka omuli angarskich zawierająca od 1500 do 1800 sztuk, a ważąca od 35 do 40 pudów, kosztowała od 16 do 32 rs. Beczka barguzińskich omuli, wagi od 35 do 45 pudów, sztuk od 1500 do 2000 kosztowała od 16 do 26 rs. Beczka korgińskich omuli, które łowią przy ujściu Korgi, wagi od 35 do 45 pudów, sztuk od 1500 do 2000 kosztowała od 16 do 30 rs. Ikry omulowej przywieziono 370 pudów; pud od 2 do 3 rs. Świeżych omuli przywieziono: Boguldiejki, to jest łowionych przy ujściu Boguldiejki 91, 000 sztuk, tysiąc płacono od 14 do 30 rs.; kotcowych omuli 23, 000 sztuk; czywirkujskich omuli 300 pudów; omuli zwanych kuczerga 40, 000 sztuk. Gatunki te omuli różnią się wielkością i tłustością. W inne okolice Syberyi nie mało ich także wywożą, a ogólny połów omuli podają na 1° tysięcy beczek. Omule znajdują się w Bajkale i w rzekach do niego wpadających. Przy ujściu Jenisejn, Tazu, Janie i w Indigirce Kołymie jest inny gatunek omuli (Salmo omul). miejscowy. Prócz tego łowią w Bajkaje szumbungę (Jarocki: Salmo lavaretus’, po moskiewsku sig); szczupaków (esox lu-cius); miętusy (gadus lota, po mos. nalim); pstrągi (forelis); jesiotry (accipenser orientalis) i wiele innych, pomiędzy któremi poczwaroryb (Kluk. callionymus baikalensis) zwany tu gołomianka, właściwy jest tylko Bajkałowi. Jest to ryba mała, mięso ma białe, bez łuski i tak tłusta, że gdy wyrzucona z głębi jeziora, jakiś czas martwa pod promieniami słońca na brzegu przeleży, tłuszcz, z którego złożona, roztapia się i zostają same kości. Prawie nigdy nie pokazuje się na powierzchni jeziora; w czasie burzy fale wyrzucają ją na brzeg. Tłustość jej kupują Chińczycy; Buriaci używają jej zamiast masła. W Bajkale żyją także psy morskie (phoca) zwane tutaj nerpy. Pies morski karmi młode piersiami. Legowisko i gniazdo, w którem chowa młode, układa pod śniegiem na lodzie, nad dziurą, którą sam robi, albo też nad szparą powstałą w skutek pękania lodu. Pływa doskonale; chodzi z trudnością, od dziury w lodzie oddala się tylko o tyle, żeby mógł za najmniejszym szelestem, jednym skokiem rzucić się w wodę. Pływając pod lodem, przez każdą szparę wychyla głowę dla nabrania powietrza. Zdarza się, że wyszedłszy z wody, lód gwałtownie zamyka się i biedne zwierzę, zostaje na jego powierzchni na pastwę myśliwym. Latem, szczególniej w dni słoneczne często głowę nad wodę wysuwa, lub też wychodzi na kamienie wychylające się z wody. Karmi się rybami, szczególniej zaś poczwarorybą. Polują na niego dla pięknej skóry i tłuszczu, którego około Zwiastowania ma ze 20 funtów, a na Wielkanoc do 40 funtów. Buriaci jedzą jego migso, Moskale mają je w obrzydzeniu. Moskale polują na niego ze strzelbami na sankach, Buriaci łowią go w sieci, które zastawiają przy otworach w lodzie.
Uczeni domyślają sig, że Bajkał jest kotliną utworzoną przez trzęsienie ziemi, co kierunek i położenie gór zdaje się potwierdzać. Wulkanicznego początku góry otaczają go zewsząd i mają wiele śladów uprawdopodobniających hypotezę wielkiej rewolucyi, w skutek której utworzył się Bajkał. Było powszechnem mniemaniem, że trzęsienia ziemi i wulkany, bywają pospolicie w krajach przy morskich, lub niezbyt odle głych od morza. Humboldt dowodzi przeciwnie. Powiada on, że środek wielkiego lądu, południowy Ałtaj, ulegał podwójnemu trzęsieniu ziemi, którego jednym środkiem jest wulkan gór niebieskich (Thianschan), a drugim jezioro Bajkał. Istnienie wulkanu wygasłego w paśmie Thian-schan, potwierdza najnowsza podróż akwarellisty Atkinsona.
W okolicach Bajkału trzęsienia ziemi są zwyczajnem zjawiskiem; hypoteza więc o początku wulkanicznym Bajkału, zdaje się nam być uzasadnioną. Trzęsienia te odzywają się w Irkucku z jednej strony, a w Wierchnoudińsku, w Sielen-gińsku i w Kiachcie z drugiej strony. W Sielengińsku wstrząśnienia bywają najmocniejsze. Kelberg, który od wielu lat robi w tem mieście obserwacye meteorologiczne, naliczył od 1847. roku do 1857. roku przez 10 lat 21 trzęsień w Sielengińsku, na rok więc wypada po dwa trzęsienia. Szwarc astronom powiada, że w Irkucku bywają rzadsze niż w Sielengińsku trzęsienia, z czego wnosi, że leży na boku linii głównych wstrząśnień.
Bajkalskie góry, złożone ze skał granitowych, gnejsowych i trachitowych, nie zawierają metalicznych bogactw. Na zachodnim brzegu wydobyły się skały wapienne i piaskowiec; tu tylko w dolinach znaleziono złoto. Pokłady złota są ubogie i źle procentują,, w kopalni którą podróżny widzi z parowca, po trzech latach eksploatacyi złoto wyczerpało się. 0 odkryciu innych metalów nad Bajkałem nie słyszałem.
Z drogich kamieni znajduje się nad Bajkałem w obfitości tylko lapis lazuli i nefrit. Lapis lazuli dobywają z góry, należącej do pasma na lewym zabrzeżu rzeczki Tałoj. Ujście Tałoju do Bajkału znajduje się o dwie wiorsty od Kułtuku. Długość Tałoju wynosi wiorst 30, szerokość przy ujściu 2 sążnie, a w średnim biegu sążeń; dolina wązka, góry nad nią, stromo jak ściany wznoszą się. Góry na prawem zabrzeżu złożone są z wapienia. Pięć wiorst w górę od ujścia pokazuje się szpat połowy, w którym trafiają się apatity i czarny turmalin. Lewe zabrzeże Tałoju, mianowicie w wierzcho-wisku rzeki, składa się z szarej waki, a w nim pięć wiorst od ujścia widzieć się daje gruby pokład wapienia, do mar muru podobny, biały i czerwonych kolorów. Pod nim zalegają. granity i granito — syanity. W wapieniu skruszonym i jakby poruszonym z miejsca, znajduje się mączna wapienna materya, zafarbowana niedokwasem żelaza. W kątowych jego warstwach trafiają się zrzadka syenit i szara waka. Ciało łączące mączną Wapienną materyę z drobną miką, w postaci zrudziałych żył, ciągnie się w wapieniu. W miejscach, gdzie żyły te rozszerzają się, znajdują się kawały lapis lazuli, połączone z wapieniem, który ma wielki wpływ na jego wartość. Tałjoska kopalnia należała do Permikina*) który 1853. roku odkrywszy lepsze gatunki lazurowego kamienia, zarzucił roboty w Tałoju. W parowie odległym o 30 wiorst od Ta-łojskiej kopalni, Permikin znalazł hondrodit z szpinellą. Druga kopalnia lazurowego kamienia, należąca także do Permikina, znajduje się nad rzeczką Małą Bystrą, która przepłynąwszy 35 wiorst wpada do Irkutu. Szerokość koryta od 2 do 6 sążni. Na dziesięć wiorst w górę od ujścia, Bystra dzieli się na dwa ramiona, nad lewem są nowe kopalnie lapis lazuli. Na granito-syanicie spoczywają warstwy wapienia ziarnistego, białego, podobnego do dolomitu. W nim znajduje się lapis lazuli i siarka w kryształach po szparach i żyłach, wypełnionych zmączonym wapieniem i miką, lekko zafarbowaną niedokwasem żelaza. Lapis lazuli znajduje się jeszcze nad rzeczką Śludzianką i nad Tułuntajem, wpadającym do Małej Bystrej. Lazurowy kamień bajkalski, ma kolor piękniejszy, większy połysk i większą wpółprzezroczytość, niż lazurowy bucharski kamień. W kopalni Bystrej, wydobywają kawały lazuru ważące 3 pudy. Prócz lazurowego, trafiają się kamienie fioletowego i zielonego koloru. Od 1854. roku — to jest epoki odkrycia przez Permikina kopalni, do roku 1859 wydobyto kamienia lazurowego 600 pudów. Nefrit także w tym roku odkrył Permikin; do 1859. roku wydobył go 500 pudów. W dolinie Śludianki, prócz kopalni lazurowego kamienia, znajdowały się jeszcze kopalnie bajkalitu, dzisiaj
T. *) Opisanie priisków Łazorewalio karania w Pri Bajkalskich górach, przez H. Wersiłowa, drukowane w Zapiskach Sibirskalio Oddieła Impera-^ torskaho Ruskaho Geograficzeskaho Obszczestwa. Kniżka IV. Petersburg, 1858. roku. także zarzucone. Pod wpółprzezroczystą, czarną miką, warstwa wapienia z drobnemi kryształami hornblendy, zawiera baj-kalit w szparach wypełnionych prócz tego skruszonym wapieniem i szpatem.
Na południe o 82 wiorsty od Posolska; nad brzegiem jeziora, między rzeczkami Pieremną i Kurkuszewką, znajduje się węgiel kamienny, należący do Współki Żeglugi Parowej. Odkryto także węgiel kamienny w dolinie przy ujściu rzeki Muricz do Bajkału. Nafta pokazuje się na brzegu od ujścia Barguzinu do Wierzchniej Angary i na południowo wschodnich brzegach Bajkału. Jest jej tu wielka obfitość. Są także w okolicach Bajkału gorące wody siarczane i małe jeziorka ze słoną wodą.
Wysp na Bajkale jest bardzo dużo. Pokryte krzakami lub trawą porosłe, zamieszkałe są przez Buriatów, którzy według starożytnych podań twierdzą, że okolice Bajkału są ich kolebką, krainą w której się utworzył ich naród. Za czasów Czingishana Buriaci bajkalscy nazywali się Ojrat-buriat. Boku 1189 plemię to na znak przyznania władzy Czingishana nad sobą, posłało mu w podarunku orła. W jedności państwa mongolskiego, niedługo trwały te plemiona; już w XIV wieku rozpadły się na wiele państewek i niezależnych od siebie hord, z których wiele w XVII wieku Moskwa ujarzmiła. Większe wyspy na Bajkale są: Nerpowa, Stołbowska, Listwie-niczna, Pusta, Bakłania, Boguczańska, wyspy Uszkanie i Cziwerkujskie. Największa z wysp Bajkału jest Olchon, ma 10 mil długości a 3y2 mil szerekości. Wschodni brzeg 01-chonu jest piasczysty, północno wschodni górzysty i okryty roślinnością; w tej okolicy wyspy sterczy Szamańska skała, nazywana przez Buriatów Aechu-czołan, to jest straszna skała. Buriaci wyznający szamanizm czczą i ubóstwiają te skałę. Cześć ich dla niej, jest tak rzeczywistą, iż Buriat w obec niej nigdy nie skłamie; przysięgają w jej imię. Słyszałem, że w środku skały ma być wielka pieczara, w której według podania, duchy same sobie zrobiły świątynię. Buriaci na łodziach pielgrzymują do skały i na niej pod przewodnictwem szamanów, odprawiają obrządki dziwnej i poe tycznej swej wiary. Z powodu tej skały Olchon, możnaby uważać za stolicę buriackiego szamanizmu. Uroczysko zwane Czasza Czingishana, jest również przedmiotem czci i pielgrzymek na Olchon. Wiele innych jeszcze skał i kamieni nad jeziorem są, także jak i Aechu-czołan ubóstwiane i uświęcone. Kamień znajdujący się w środku Angary przy wypływie jej z Bajkału, w imię którego sądowe nawet przysięgi odbywają i skała Szamańska, wychylająca się z wód przy wsi Kułtuku, należą do tej liczby. Buriaci wierzą, iż na tych skałach i kamieniach mieszkają Ongony, to jest duchy.
Nie umiem wymienić wszystkich miejsc świętych nad Bajkałem, lecz wiadomo mi, że liczba ich jest znaczna. Może dla tych to miejsc Bajkał nazwany został Świętem morzem. Szamanie wierzą w mnóstwo złych i dobrych duchów. Każda miejscowość ma swego ducha; cała natura jest ich siedliskiem i zasłoną, Ogrom wód jeziora, wysokie pasma gór, dziwnych kształtów skały, wspaniałość i wielkość widoków, wszystko to razem wyrobiło wiarę w potęgę bajkalskich duchów. Burze groźne, przejmujące dusze trwożliwem dreszczem, nieszczęśliwe przygody żeglarzy, wyrobiły znowuż wiarę w złośliwość tych duchów. Ponieważ złośliwość trudniej jest przebłagać, więcej się też do złych niż do dobrych duchów modlą; a ofiarami starają się ich zjednać, zbadać i odsunąć złe względem siebie zamiary; więc też duchy bajkalskie, jako mocniej okazujące swoją złośliwość w burzy i w wichrach, są przedmiotem i większej czci szamanów.
Dla uzupełnienia wiadomości o Bajkale, przytaczamy znaczenie jego nazwiska u rozmaitych ludów, które tłumaczył N. G. Minin. (Newski Albom 1839. roku). Otóż, według niego wyraz bej gał, w języku buriackim znaczy: był ogień. Nazwisko więc jeziora wskazuje na ogromną katastrofę wybuchu i trzęsienia, której winno jest swój początek. W jakuckim języku, bej znaczy bogaty, kel jezioro. Bejkel więc czyli Bajkał, według Jakutów oznacza bogate jezioro, czyli jezioro obfitujące w ryby. W chińskim języku wyraz
Bajkał oznacza północne morze, bej bowiem znaczy północ, chał morze. Który z tych narodów nadał nazwę jezioru, rozstrzygnąć trudno; najprawdopodobniej jednak przypuścić można, iż nazwę nadali mu Buriaci i w niej, jeżeli dobrze tłumaczy Minin, zawarli historyę utworzenia się Bajkału.
Podróż z Posolska do Kabańska. — Szamanizm. — Jego starożytność, wiara w duchy, jej idealność i teraźniejsze praktyki. — Moralnos’ć szamańska. — Obowiązki kapłanów. — Ich stosunek do Moskali. — Szamanizm u Czukczów. — Dziewięć niebios jakuckich. — Szamanizm u Juraków, Samo-jedów i Ostjaków. — Wygubianie Tunguzów. — Szamani, bóstwa i zwyczaje tunguzkie. — Szamanizm mongolsko-buriacki. — Niebo, Ziemia. — Boski początek wielkich ludzi. — Słońce i księżyc czczone jako bóstwo. — Smok. — Bogini Etugen. — Góry święte w Mongolii. — Cześć ognia. — Bóstwa wojny u Mongołów. — Bóg szczęścia. — Sułde-tengri. — Duchy nieszczęścia: Elie, Ada, Albin i Kułczyn. — Duchy przodków: Ongony. — Obrządek taiłganu. — Święto Cagan Sara. — Zwyczaje szamańskie. — Leczenie i pobudzanie ducha u szamanów. — Szamani, ich powaga, życie i śmierci. — Pogrzeby Buriatów. — Upadek szamanizmu.
Z Posolska wyjechałem a raczej wyszedłem 8. lipca. Na małym, dwukolnym wózku złożywszy rzeczy swoje, sam poszedłem piechotą. Z początku droga wije się nad jeziorem, później skręca na prawo w gęsty brzozowy lasek. Jezioro straciłem z oczów, dochodzi mnie tylko gwar wód jego, który łączy się z przeciągłym szumem boru. Góry odstąpiwszy na południe od Posolska, pobiegły na wschód, potem na północ i półkolem zakreśliły równinę bajkalską, mającą kilka mil kwadratowych przestrzeni. Równinę skrapia wiele rzek, między niemi Sielenga w północnym jej krańcu pod wsią Czertowkiną, ośmiu korytami wpadająca do Bajkału, jest największą z rzek, wody swe w dani jezioru niosących. Żuławy Sielengi odznaczają się żyznością gruntu.
Równina od Bajkału wznosi się coraz wyżej aż do gór.
Przy brzegu mokra i błotna, okryta łąkami, poprzerywana zatokami i odnogami jeziora, wyżej jest piasczystą, a wyżej jeszcze już pod górami składa się z gruntów urodzajnych. Roślinność jest bujna. Olchy, brzozy, wierzby tworzą wesołe gaiki i lasy, między niemi ciągną się błonia, płyną strumienie, widnieją pola orne i kwitną kwiaty, strójniejsze i świetniejsze niż w Syberyi przedbajkalskiej. Na górach czernieje sosna i modrzew. Widoki miłe i coraz inne. Na drodze spotykasz dzwoniącą pocztową bryczkę i wózki mongolskie, dwukołowe, ciężkie i niezgrabne, powszechnie w Wierch-noudińskim powiecie używane. Na wózkach tych z ciekawością przypatrujesz się siedzącym Syberyakom, dobrze zbudowanym i pełnym męzkiej siły, oraz śniadym z mongol-skiemi rysami, średniego wzrostu Buriatom, których widok przedewszystkiem nasuwa porównanie z ich przodkami — z przodkami, którzy zdobyli, złupili zwyciężyli i ukarali świat, a wydali potomków słabych, pokornych i bojaźliwych, którzy bez boju ulegli obcej władzy i płaszcząc się w podłości słuchają obcych rozkazów. Wielka jest sprawiedliwość Boża! Starzy Mongołowie obalali państwa, niszczyli narody, a Bóg im na tych gruzach nie pozwolił wyrobić w sobie idei żywota narodowego, które dopiero ugodnić może i poświęcić ludy i dać im siły Feniksowe. Nocowałem w Twarogowie, wiosce z cerkwią wśród piasków położonej. Gdy wiatr od jeziora powieje, piaski zasłaniają gęstą kurzawą horyzont i zasypują orne pola. Z Twarogowa przez spłazy okryte żytem wykłoszonem, przez lasy i łąki powoli się wlokąc, wieczorem doszedłem do Kabańska, odległego o 8 mil od Posolska.
Kabańsk jest najznaczniejszą osadą na równinie bajkalskiej, która jest dosyć dobrze zaludnioną. Ludność ta mieści się w kilkunastu wioskach i licznych drobnych ułusach bu-riackich. Buriaci tutejsi należą do plemienia Kudaryńskiego i wyznają szamanizm. Ludy wyznające szamanizm, nie dają mu szczególnego nazwiska. Mongołowie po przyjęciu bud-daizmu, szamanizm, który był ich pierwotną wiarą, nazwali Hara Szadzin (Czarną wiarą) czyli wiarą błędną. Chińczycy zowią go Tiaoszeń, co znaczy taniec przed du chami.*) Dawniej, szamanizm rozszerzony był między wszyst-kiemi plemionami buriackiemi; dzisiaj prócz małej liczby wyznawców Chrystusa, większa połowa Buriatów, mianowicie zabajkalskich wierzy w naukę Buddy. Szamanizmowi za Bajkałem pozostała wierną część plemienia Horyńskiego i plemię Kudaryńskie Buriatów. W Irkuckiej zaś gubernii, przed Bajkałem mieszkające plemiona Buriatów, jako to: Kudińskie, Ałarskie, Idińskie, Bałagańskie i Wiercholeńskie, dotąd wierzą w prawdy szamanizmu, z którym chcemy czytelników swoich zapoznać.
Szamanizm jest najstarożytniejszą religią w północnej i w środkowej Azyi. Ludy koczujące między Oceanem Spokojnym a Morzem Białem i między Lodowatem morzem a murem chińskim, dotąd są szamańskie; pierwotnie jednak i w Chinach i w Turkestanie, a nawet w północnej Ameryce rozszerzony był szamanizm.**) Mongołowie porzucili dopiero szamanizm w XVII wieku i przyjęli naukę indyjską Buddy; połowa Buriatów dopiero w zeszłym wieku poszła w ich ślady. Z jednej strony buddaizm, z drugiej mahometanizm, a wreszcie chrześcianizm, ścieśniły koło wyznawców starożytnej ludowej wiary i sprawiły, iż ta wiara upada, a nikt nie mógł i nie umiał nam jeszcze wytłumaczyć jej zasad, dogmatów i dobrze objaśnić różnorodnych a fantastycznych jej obrządków. Bez duchownej centralizacyi i uorganizowanej hierarchii, szamanizm nie mógł zachować cech jedności; bez kontroli podlegać musiał w różnych miejscowościach miejscowym wpływom, z czasem coraz też bardziej wyróżniał się i urozmaicał sam w sobie.
Szamani wierzą w Boga, ducha najwyższego i niewyobra * ) Czernaja Wiera iii Szamanstwo u Mongołów, D. Banzarowa. Kazań, 1846. roku.

    • ) Wiara Eskimosów Grenlandzkich, nieuorganizowana, zabobonna, gruba, bez obrządków i bałwanów, wielce jest podobna do syberyjskiego szamanizmu. Czci także Boga dobrego (Torngarlsuk) i Boga złego (w postaci kobiety). Kapłani jej Anżekoki (czarodzieje) mają takież same obowiązki wróżenia, badania duchów, jak i szamani. Podobieństwa te, os’mielają nas postawić przypuszczenie, iż północne ludy Ameryki, wiarę swoją wzięły od ludów północnej Azyi. (Voyage daus le mers du Nord a bord de la corvette la Reine Hortense par Charles Edmond Chojecki.) żonego. Wierzą, w dachów dobrych i złych, napełniających świat cały; wszystkie twory poruszane są przez tajemnicze duchy. Jest więc duch ognia, duch ziemi, wody, powietrza, duch śmierci, szczęścia i nieszczęścia, duch polowania i cały szereg nieprzerachowany demonów rozmaitej władzy i przymiotów. Duchów nie wyobrażają ani w obrazie, ani w posągu, nie figuryzują ich i nie stawiają im świątyń; duchy bowiem są nie ujęte, znajdują się wszędzie a cały świat jest ich kościołem. Z tego pokazuje się, że zasada i treść szamanizmu podobną jest do pierwotnego ideału każdej pogańskiej wiary. Jesteśmy bowiem mocno przekonani, że najgrubsze bałwochwalstwo, początkowie było czyste i wolne od ohydzających je obrządków i figur. Idealne myśli i wyobrażenia uzewnętrzając się, poganizowały i doszły do tego, że treść ich pierwotna została zapomnianą, duchy zostały bałwanami, a obrządki zamieniły się w guślarstwo, zabobon i krwawe ofiary.

Niektóre szamańskie ludy, do dziś dnia nie mają bałwanów i bałwochwalni. Wierząc, iż duchy są wszędzie, nie starali się odgadnąć ich natury i postaci; widzą ich działanie w przyrodzeniu, w nieszczęściu, a słyszą ich głosy w wichrze, w burzy, w przenikającem milczeniu lub hałasie swoich puszcz. Szamanizm więc u tych ludów nie jest bałwochwalstwem. Religia ich zasadza się na dociekaniu woli duchów, odwróceniu ich złych względem ludzi zamiarów; na zaklinaniu, wróżbie, zabobonnem unikaniu pewnych miejscowości, i t. p. obrządkach, przywiązanych do pewnego czasu i miejsca lub okoliczności, obrządkach, które nawet stałych form nie mają. Guślarstwa, sposoby badania woli duchów, są wielorakie i zależą najzupełniej od umiejętności i fantazyi kapłana. Praktyki guślarskie są tak dziwne, rozmaite i liczne, iż w żaden sposób pod pewne prawidła podciągnąć się nie dadzą. Z tych tajemniczych a często kuglarskich praktyk, nic zasadniczego o samej wierze nie podobna wywnioskować, która zresztą zgubiwszy treść w dowolnych a cudackich formach, stała się niezrozumiałą dla samych nawet szamanów.
Pomiędzy innymi ludami, szamanizm przedstawia się nam już jako bałwochwalstwo. Tu idee ujęli w formy i porobili bałwanów struganych lub wypchanych ze skór zwierzęcych. Obrządki jak i u pierwszych, głównie mają na celu powoływanie duchów rozlicznemi sposobami, w obec zgromadzonego ludu, rozmowę z nimi i wróżbę. Duchy zaklęte i przywołane, zstępują w szamana, dają mu światło i odkrywają tajemnice przyszłości. Podczas czynności zaklinania, lud stoi pogrążony w pobożnej trwodze i w milczeniu, lub też składa ręce i pada na klęczki do modlitwy. 0 moralności szamanizmu jeszcze mniej jest wiadomo, niżeli o jego treści i dogmatach. Niektórzy zapewniają, że w nauce szamańskiej znajduje się zakaz krzywdzenia ludzi i kradzieży, że poleca wstrzemięźliwość, szanowanie rodziców, wspieranie biednych i dziękczynienie Bogu. Ze znajomości życia i obyczajów szamańskich ludów, można raczej wywnioskować, iż zupełnej nauki moralności szamanizm nie zna i nie posiada; że dobre i złe cechy jakie w charakterze i w obyczajach tych ludów spostrzegać się dają, są rezultatem innych przyczyn i nie mogą być uznane za wypływ i polecenie ich wiary, której nikt nie uczy; wiary obowiązującej tylko do słuchania wieszcza szamana i wykonywania jego rozkazów, a która nie posiada ani stałych obrządków, ani hierarchii, ani świątyń, ani też ksiąg religijnych.
Kapłani szamanizmu u rozmaitych ludów są rozmaicie nazywani. Tunguzi nazywają ich szamanami; z ich języka przeszedł ten wyraz do europejskich języków. Tunguzi wzięli wyraz szaman z mandżurskiego saman, co oznacza według Banzarowa, człowieka wzruszonego i zachwyconego. Tatarzy szamana nazywają Kam. Szamana obowiązkiem jest leczyć, odprawiać religijne obrzędy, wróżyć, przepowiadać przyszłość, badać wolę duchów nad którymi mają władzę i opowiadać ją ludom. Sposoby, jakiemi to robią są bardzo rozmaite, a zawsze dziwne. Sztukę czarnoksiężników posiadają w wy sokitn stopniu i przez nią, wyrobili sobie poważanie. Słowa i wróżby szamana, lud uważa za objawienie Boże i z wielką czcią i poszanowaniem zamyka je w sercu swojem. Wierząc w potęgę cudów, lud lęka się zarazem tej bożej, nadzwyczajnej mocy, którą w prostoduszności swojej szamanom przypisuje.
Kapłani żyją kosztem publicznym, a wpływ ich na lud jest wszechstronny i rozliczny. Szaman sam sobie obiera następcę, wtajemnicza go w swoją duchową umiejętność i przez wiele lat sposobi do roli, jaką ma później odegrywać. Nie każdy szaman zna skuteczne sposoby zaklinania i panowania nad duchami. Wszystko wiedzących, wysoko natchnionych, jest nie wielu; ci mają szczególniejszą sławę i powagę prawie boską. Liczba wpół-wiedzących i niektóre tylko sposoby wróżby mających, lub w połowie tylko w nie wtajemniczonych, jest znaczna; są to jakby niższych stopni kapłani.
Gmin moskiewski nazywa sztuki szamańskie djabelskimi. Moskale wierzą jednak w ich prawdę, potęgę i udają się do nich w pewnych razach, jak n. p. gdy kto chce dowiedzieć się o skradzionej rzeczy, lub po radę dla chorego. Szamani obcym niechętnie wróżą, obawiają się bowiem odpowiedzialności przed władzą moskiewską, która ich nie toleruje; nie wdają się też w stosunki z obcymi i unikają Moskali. Szaman swobodny jest tylko w puszczy, tam uie obawia się czynownika, ani popa moskiewskiego i tam jest i dla obcych przystępniejszy. W okolicach zamieszkałych przez Moskali, szaman ukrywa się przed ich wzrokiem i znany jest tylko między swoimi. Szamani głównie wstrzymują syberyjskie ludy od przyjęcia chrześciaństwa; oni to strzegą’starożytnej wiary swoich ojców i nie dopuszczają swoim ludom zasymilowania się z Moskalami; dla tego to popi starają się ograniczyć ich wpływ środkami policyjnemi, a urzędnicy starają się ich zniszczyć nieuznaniem ich za kapłanów i prześladowaniem jako kuglarzy. Za Bajkałem lamowie prześladują także szamanów — w potrzebie jednak sami się do nich udają. Liczba szamanów bardzo zmniejszyła się, zupełny jednak upadek szamanizmu nie jest bliski.
Ksiądz Argentów, missyonarz prawosławny pomiędzy Czukczami, mieszkającymi nad Lodowatem morzem, Anady-rem i cieśniną Berynga, opisuje*) nawrócenie przez siebie * ) Pntiewyja zapiski świaszczennika missionera Andreja Argentowa w pri-polarnoj miestnosti. Zapiski Sibirskaho Oddieła. Kniżka IV. Petersburg 1858. roku. szamana Tniepo i pewnej szamanki (nie tylko mężczyzni lecz i kobiety mogą — być kapłanami) na wyspie czukockiej Ae-Nu-tenutie w Czawańskiej zatoce: «W sąsiedztwie mojem, powiada Argentów, nocowała szamanka, oddzielona odemnie skórzaną ścianą. — Łamania, rzucania się, wycie i bębnienie nie ustawało przez całą noc. Zmęczony byłem trudną podróżą, a szczególniej niebezpiecznem przebyciem cieśniny, dzielącej wyspę od lądu, pragnąłem więć wypocząć; lecz hałasowanie szamanki nie dało mi zasnąć. Przy pierwszym brzasku dnia, szamanka weszła do mnie. Fizyonomię miała silną i męzką, czoło szerokie i wypukłe, ramiona potężne, dłoń ogromną, wzrost wysoki. Weszła do mnie z rozpuszczo-nemi włosami, z wybladłą twarzą, a wskazując ręką na siniaki i rany, które okrywały jej ciało, rzekła cichym głosem: «Epiepiel (popie), patrz co ze mną zrobiły nieposłuszne duchy, ochrzcij mnie! «Szaman według mniemania Jukagi-row, powiada dalej Argentów, jest mędrcem czyli czarownikiem; natura na pożytek ludzki odkryła mu niektóre swoje tajemnice. Ponieważ człowiek jest zepsuty, szaman więc może i źle ludziom robić. Czuwańcy (to jest Czukczowie nad Czawańską zatoką) mówią, że moc cudowna szamana tak jest wielką, iż może obdarzyć życiem umarłego i w mogiłę wpędzić zdrowego. Czukczowie czcząc potęgę szamanów, nazywają ich Enenylian albo Eugenkliawol, co znaczy boski. Eugenkliawol wstrzymuje wiatry, włada burzą i księżycem, ręką może gwiazdy z nieba zdejmować, i może, nie oparzywszy się, chować je za pazuchę i zaćmienie księżyca jego potędze przypisują. Pewnego razu, gdy Argentów przeczył tak cudownej władzy, obecny szaman chcąc go o niej przekonać, splunął na dłoń, potarł ręce i na dłoni pokazał się jaśniejący jak gwiazda kamyk.
Szaman Tniepo, w dyspucie z Argentowem, powiedział mu następną, pełną rozsądku i tolerancyi naukę: «Wy jesteście moskalami, a Bóg dał wam wiarę moskiewską i konie. Dla tego też posiadacie swoją wiarę i jeździcie końmi, a Bóg tylko jest jeden w niebie! My jesteśmy Czukczami, a Bóg dał nam wiarę czukocką i renów. Dla tego też mamy wiarę swoją i jeździmy renami, a Bóg tylko jest jeden w niebie! Zostańcie więc wy Moskale przy swoich koniach i wierzcie po moskiewsku, a my Czukczowie będziemy wierzyć po czukocku i zostaniemy przy swoich renach! Bóg zaś, który ma w opiece swojej wszystkie religie i wszystkie narody, patrząc z nieba, zobaczy, czy wy Moskale po moskiewsku żyjecie, a my Czukczowie czy po czukocku żyjemy i zobaczy dalej: czy każdy wykonywa swoją wiarę!»
Inny Caukcza nazwiskiem Ulwiek, słysząc naukę chrześcia-nizmu, odpowiedział missyonarzowi. «Gdy byłem młodym, Moskale pochlebiając mi przyjaźnią proponowali mi przyjęcie ich wiary. Oprzeć się nie umiałem namowom i przyjęłem chrzest. Teraz na te wypadki mojego życia, patrzę już okiem starca. I cóż nam chrzest przynosi? Z siebie, z przykładów innych przekonałem się, że ludzie którzy zostaję, chrześcianami, ubożeją, stada ich zmniejszają się, reny im giną. Ludzie nawet u nas, od czasu jak się chrzcić zaczęli, więcej wymierają i liczba ich coraz zmniejsza się. Starców już prawie nie mamy pomiędzy sobą. Wielu nie po ludzku, jakby do niczego niezdatne i opuszczone reny, poumierało. W dawnych czasach nie tak było. Człowiek zaczynał życie od krwi, boleści i płaczu, i tak je samo powinien kończyć.»*) Uwagi te na wpółdzikiego dostrzegacza są poczęści prawdziwe. Pod panowaniem moskiewskiem, pomimo mniemanej troskliwości rzą.du i pomocy w czasie niedostatku i głodu, dawanych koczującym ludom Syberyi, liczba ich coraz zmniejsza się i zamożność między nimi znika. Choroby dziesiątkują, a ospa i wenerja, dawniej nieznana, wyniszcza całe plemiona. Wódka, którą poją ich kupcy moskiewscy, pochłania cały dobytek dzikiego gospodarza. Ten smutny stan rzeczy jest symptomem zatracania bytu i ludowej indywidualności; przyczynę jego widzą w nowej wierze i nowych obyczajach. Pomimo przywiązania do ojczystej wiary Czukczów, lud ten dziki a bitny, który dotąd Moskwie się nie poddał, jesaku hie płaci i jest niezależnym, coraz więcej ulega wpły * ) Czukczowie umierającego człowieka w chwili konania dobijają, prae-bodłszy mu serce przez żebra lewego boku. Zabobonnie wierzą, że człowiek który w ten sposób życia nie kończy, p0 śmierci wstępuje w dusze swoich dzieci i krewnych, i męczy ich.
Gilleb, Opisanie. II. 19 wom tej niszczycielki narodów. Handel i missye szerzą, na tej lodowatej północy władzę Moskwy. Śliepcow i Argentow, kilkuset, podobno do 1000 Czukczów, koczujących w okolicach Kołymy, nad którą znajdują się i moskiewskie osady, nakłonili do pozornego porzucenia szamanizmu. Ci, którzy mieszkają w innych okolicach Czukocyi, szczególniej w okolicach posunionych ku cieśninie Berynga, w całej czystości zachowali szamanizm i wytrwale odtrącają niebezpieczne dla nich, gdyż do niewoli prowadzące, nawracanie.
Dusze zmarłych przodków i duchów symbolizujących siły natury, wyobrażają w formie małych bałwanków oraz lalek i noszą je zawsze z sobą na szyi lub do sukni przyczepione. Bałwanki te zowią Kieelien albo Krekąmczatkan, co znaczy duchy domowe.*) Każda góra, rzeka, jezioro, w ogóle każda miejscowość, jest pod władzą ducha miejscowego, który się zowie Awynralian. Duchom miejscowym ofiarują strzały, tytuń, sadło, psów i renów, a w ważnych wypadkach i ludzi. Czukczowie przybywszy na nowe koczowisko, starają się naprzód zaskarbić łaski Awynraliana i ofiarują mu stosownie do możności, jednego lub kilka renów, albo psów. Ofiary te odbywają się przed szałasem. Gdy ze stada przyprowadzą rena, gospodyni szałasu, uzbrojona włócznią, wychodzi na jego spotkanie i przeszywa mu lewy bok w taki sposób, żeby można ręką serca dosięgnąć. Zwierzę pada, a z upadku jego i mąk konania wróżą wypadki przyszłości. Jeżeli ren upadł głową w stronę z której przybyli, Czukot woła mieczińki (dobrze); jeżeli zaś padnie głową w stronę przeciwną rodzinnej okolicy, wróżą ztąd nieszczęście i śmierć **).
Następnie gospodyni ręką wydobywa spiekłą krew z rany ofiary i rzuca nią w około siebie. Krwią także ofiary obma-zuje męża, dzieci i jurtę, a mąż pomazuje nią czoło, piersi i podeszwy swej żony. Kości ofiary nigdy nie rąbią. Na łopatce kładą rozżarzony węgiel i z jej pociemnienia odgadują * ) Opisanie Nikołajewskaho Czaunskaho Prichoda przez A. Argentowa.

    • ) 2 Dziennika kupca Michała Baramygina w Zapiskach Sibirskaho Od-dieła. Kniżka VI.

przyszłość.*) Podczas tych ofiar obrządki kapłana spełnia właściciel jurty lub jego żona. Bałwany większe umieszczają w jurtach. W święta wynoszą je na miejsce zgromadzenia i tam częstują sadłem. Nowonarodzone dziecię myją uryną. Trupów rzucają na pożarcie zwierzętom, lub palą. Wielo-żeństwo istnieje między nimi. Gościnność Czukot posuwa do tego stopnia, że miłemu a pożądanemu gościowi pozwala z żoną swoją obcować. Przysięgę wykonują przez schwycenie ręką języka i wyciągnięcie go z ust. Ogromnie są niechlujni, w mieszkaniach swoich wypróżniają się. Częsty głód, sposób życia, zwyczaj zabijania ludzi niedołężnych, jest według Argentowa głównym powodem zmniejszania się ich ludności**).
Ażeby uzupełnić i zrobić o ile można dokładnym obraz Szamanizmu, zmuszeni byliśmy wyjść po za granice kraju przez nas opisywanego. Myślę, że czytelnicy dobrze przyjmą to zboczenie i że nie będzie dla nich bez interesu, szcze-gółowsza wiadomość o prastarej wierze ludów północnej Azyi. Brak hierarchii, centralizacyi i kontroli, wyroaził jak to już mówiliśmy, w szamanizmie pewne odmiany i odcienia, i sprawił, że każdy lud naginał go do swoich pojęć, do potrzeb i wyciskał na nim piętno swojej indywidualności. Brak kontroli dozwala dotąd każdemu szamanowi naginać praktyki religijne, stosownie do stopnia swej czarnoksięzkiej umiejętności. Pomimo tej jakby sekciarskiej rozmaitości, wspólne cechy, świadczące o wspólnym początku, każdy w szamanizmie łatwo dostrzeże.
Jakuci sąsiedzi południowi Czukczów, ze wszystkich pierwotnych syberyjskich ludów, najwięcej ulegli zmoska-leniu i pomiędzy nimi najwięcej rozszerzył się chrześcianizm. Nie są jednak chrześcianami w ścisłem tego słowa znacze * ) Zieliński Gustaw w poemacie swoim Kirgiz, wspomina o podobnem z kości barana, rzuconej na węgiel, wróżeniu.

    • ) Jenerał Kopeć wracając z wygnania, doznał pomocy od Czukczów, jako człowiek cierpiący za wolność. Obraz przymiotów tego ludu określony przez jenerała jest dla tego ludu pochlebny. W Dzienniku Kopcia znajdują się szczegóły charakteryzujące szamanizm u Kamczadałów, Czukczów i Tunguzów.

niu. Religia ich jest mieszaniną chrześciańskich z szamań-skiemi pojęciami, a i praktyk szamańskich jeszcze nie wyrzekli się. Szamanizm jakucki utworzył dziewięć niebios. W pierwszych siedmiu umieszczone są różne zwierzęta, konie, reny, któremi karmią się dusze nieboszczyków. Widzimy z tego, że idea życia po za grobem i nagrody w przyszłym życiu, nie jest obcą szamanizmowi. Owe siedem niebios Jakutów, to samo znaczą co Nirwana u buddaistów, Królestwo Niebieskie u chrześcian, tak materyalnie pojęte i zmysłowo przedstawione jak Raj u mahometan. W ósmem niebie mieszka Bóg piorunu i błyskawicy Siurdah — Siuga-toen (straszny-topor-pan); w dziewiątem zaś niebie mieszka Bóg Ar-toen (czysty-pan) najwyższa istota i stwórca; jego żona nazywa się Kubej-hatun (szanowna pani)*).
U Juraków, po Czukczach najbitniejszego ludu północnej Syberyi, szamanizm nie wyrobił tak rażących grubem okrucieństwem zwyczajów jak u Czukczów. Juracy mieszkają na wielkim półwyspie utworzonym przez odnogę Obską, morze Lodowate i odnogę Jenisejską. Jest to lud waleczny; staczał bitwy z Moskalami, a chociaż nakłonił się do płacenia im jesaku i pozwolił na jarmarku pokropić się wodą święconą, mało jest przecież zależnym od władz carskich, a o chrześcianizmie nie ma żadnego wyobrażenia. Boga Juracy nazywają Num. Prócz niego czczą mnóstwo pomniejszych duchów, których bałwany wyciosują z drzewa lub z kości mamutowych i dają im postać renów, lisów, wiewiórek i innych zwierząt, prócz wilka.**) Nabożeństw uroczystych nie znają i świąt żadnych szamanizm juracki nie posiada. Jeżeli rybołóstwo lub polowanie nie powiedzie się, albo jeżeli duchy zagrzmią w niebiosach i zagrożą w burzy, Jurak pada przed.bałwankiem na kolana i wznosząc ręce do góry błaga o miłosierdzie. Gościnni, prawdomowni, nie znają złodziejstwa. W domowem pożyciu są przykładni, żony szanują, a chorych aż do śmierci troskliwie pielęgnują i ratują * ) Oczerki Turuhawskaho kraja, kniazia Kostrowa w Zapiskach Sibirskaho Oddieła. Kniżka IV.

    • ) Kostrów. Oczerki Turuhanskaho kraja.

wszelkiemi sposobami. Gdy chory umrze, cała rodzina ucieka z czumu (szałas lub namiot) i w blizkości stawia dla siebie drugi czum. Potem, wkopują w ziemię cztery slupy, na nich zawieszają skórę rena, umyślnie na ten cel zabitego i na skórze składają trupa, na której nieboszczyk udać się ma do nieba. Przy trupie składają wszystkie rzeczy, jakich używał za życia i kawał mięsa reniego na drogę do nieba. W trzy dni po takim pogrzebie, rodzina zmarłego wraca na miejsce jego spoczynku, i każdy z jej członków, puszcza na trupa po dwie lub po trzy strzały z łuku. Po tej ceremonii oddalają się w inne okolice i nigdy już nie zbliżają się do tego miejsca. Niemowlę po urodzeniu myją w wodzie, a dla wzmocnienia jego sił, nurzają w śniegu. Matki karmią dzieci piersiami przez pięć lub sześć lat. Juracy mówią dyalektem samojedzkiego języka i należą do plemienia samo-jedzkiego. Są to więc pobratymcze ludy i tworzą jedną grupę narodową Samojedów. Właściwi Samojedzi mieszkają w północnych okolicach Tobolskiej i Archangielskiej gubernii aż do morza Białego. Boga jak i Juracy nazywają Num Num jest istota wyższa, stwórca nieba i ziemi, pełen dobroci i miłosierdzia; imię jego z weselem w modlitwach wymawiać trzeba. Istoty jego Samojedzi nie symbolizują i nie-wyobrażają w posągach ani w malowaniach. Na wysokich pagórkach ofiarują Numie białych renów; mięso ofiar surowe sami zjadają. Wierzą także w Tadeptów, to jest złych, szkodzących ludziom duchów, których złośliwość usunąć i przebłagać można modlitwą i ofiarami. Bałwanów nazywają hegami. Bałwany ich nie odznaczają się sztuką ani dobrem wyrobieniem; drewno ociosane niezręcznie, przypominające postać człowieka, często kołek z trzema symbolicznymi wrębami lub kamień dziwacznego kształtu, jest wyobrażeniem ducha. Tadepty, szkodząc ludziom, robią to w brew woli dobrego Boga Numy. Podczas ofiarnych modlitw, Samojedzi uderzają w pezer (rodzaj bębna) i wydają okrzyki hoj! hoj! hoj!
Głownem miejscem w Samojedyi szamańskich obrządków był dawniej przylądek Bałwański na wyspie Wajgacz, dokąd nawet tobolscy Samojedzi gromadami pielgrzymowali. W pie czarze przylądka, stał główny bałwan pośród wielu innych mniejszych figur. Wichry głucho świszczące w pieczarze, niby organy, wzbudzały w obecnych uczucie potęgi Boga, objawiające się w strachu i w pokorze. Kapitan angielski Barrow w 1556. roku widział w tej pieczarze posągi z za-krwawionemi ustami i oczami, albowiem Samojedzi, zabijając renów na ofiarę, krwią ich pomazują bałwany. Szturman Iwanow w roku 1824 w tej pieczarze już nie zastał bałwanów, widział tylko poniszczone i pogruchotne metalowe i drewniane narzędzia, sznurki i rozmaite rzeczy składane niegdyś na ofiarę.
Innem miejscem gromadnego zbierania się Samojedów na nabożeństwa, był las w Kanińskiej ziemi, w Mezeńskim powiecie, w Archangielskiej gubernii. Na drzewach nawieszano tu mnóstwo różnokolorowych gałganków, które zwykli wieszać na grobach zmarłych szamanów. Samojedzi szamanów, to jest kapłanów nazywają Tadyb albo Tadbej. Dziedzicznie syn po ojcu zostaje Tadybem, których obowiązkiem jest przywoływanie duchów, wróżba i leczenie.
Samojed nie żeni się z dziewczyną tego rodu, z którego sam pochodzi. Kobieta uważaną jest za nieczystą istotę. Młodzieniec chcący się żenić, daje za żonę jej rodzicom wykup.. Umarłych wynoszą przez umyślnie na ten cel zrobiony otwór w czumie, grzebią ich w mogiłach, lub chowają w lesie, w drewnianych skrzyniach na powierzchni ziemi. Na grobie zabijają rena, na którym trupa przywieźli. Przysięgi Samojedów odbywają się w rozliczny sposób. Wyko-nywający przysięgę, wziąwszy w rękę garść ziemi lub śniegu, mówi, jeżeli kłamię, niechaj się rozsypię jak ta ziemia, lub jzniknę jak ten śnieg; albo, położywszy głowę pod skórę niedźwiedzia, woła, jeżeli kłamię, niech mnie niedźwiedź pożre.
Ostjacy wszyscy prawie zostali chrześcianami, lecz chrze-ściaństwo ich jak i wszystkich aborygenów Syberyi, jest pozorne. Umieją się żegnać, noszą krzyżyki na piersiach lub w kieszeni, lecz wyobrażenia o Bogu, według zasad chrze-ściańskich nie mają, pacierza nie umieją i w rzeczy samej są takimi jak i ich ojcowie szamanistami. Ostjacy mieszkają w wielu powiatach Tobolskiej, Tomskiej i Jenisejskiej gu-bernii. Lud niechlujny, leniwy, chytry. Chorych i niedołężnych porzucają bez pomocy w puszczy. Mężczyzni surowo obchodzą się z żonami i biją je bez litości.
Ostjak w Tomskiej gubernii, którego ufność udało się mi pozyskać, opisywał mi następne wróżby swoich szamanów. Nad jednem z jezior w nadobskiej puszczy stała jurta, a w jurcie bałwan, w około którego wiele drogich futer na ofiarę pozawieszano. Przed jurtą gorzało ognisko. Szaman ubrany w suknię skórzaną, na której różne symboliczne znaki były wyszyte i różne kółka i figury metalowe przymocowane, przeskoczył, bijąc w bęben, kilka razy przez ognisko, poczem na huśtawce kołysał się aż do chwili zemdlenia i zupełnego osłupienia. Gdy upadł nie ziemię, pokryty potem i pianą., wróżył zbliżającym się do niego, mając oczy zupełnie zamknięte. Używają tam pomiędzy innymi i następnego sposobu wróżenia. W ciemnej izbie zamyka się szaman i zaraz z wieczora uderza metalową łopatką o kółka żelazne, rzędem przymocowane do drążka także metalowego. Kółka trącając o siebie wydają iskry, które w ciemności niby nikłe duchy pokazują się i nikną. Czynność wydobywania iskier z tego narzędzia powtarza się do północy, wtedy zstępują duchy na czarnoksiężnika, napełniają go i odkrywają przed nim wszystkie tajemnice przyszłości, z których szaman potem robi użytek dla ludzi.
Tunguzi, lud najszerzej rozsiadły i najgościnniejszy w puszczy, koczuje na orgromnej przestrzeni między Jenisejem i Oceanem Wielkim. Za Bajkałem pokazują się na północnych brzegach jeziora, nad Witimem, w Dauryi i nad Amurem, gdzie nazywają się Oroczonami. Lud to czynny, wytrwały i rzetelny. Kozakom, zdobywającym Syberyą, oparł się kilka razy nad Jenisejem i Angarą. Przywiązany do koczowniczego życia. Umie rachować tylko do tysiąca i nie zna podziału czasu na miesiące i tygodnie. Choroby syfilityczne i ospa, zmniejszają coraz bardziej tunguzką ludność. Od 1850. roku ludność ta w siedem lat zmniejszyła się prawie o połowę; czas, w którym ostatni Tunguz nie na placu boju, lecz powalony brzydką chorobą legnie, jest niedaleki. Tun guzi utrzymują,, że choroby syfilistyczne Moskale do nich sprowadzili, że dawniej, mianowicie w czasach kiedy nikomu jesaku nie płacili, chorób takich nie znali. W Europie Moskale wyniszczają podbite narody bronią, ruiną ekonomiczną i systemem politycznego prześladowania; w Syberyi niszczą je wódką i przez siebie zaszczepionym jadem sifilizmu! Śmiertelność z powodu tych chorób tak się wzmogła, że starzec 60 letni dzisiaj między Tunguzami jest rzadkością. Dobry byt zniknął, reny powypadały; najbogatszy Tunguz nie tysiące jak dawniej, ale zaledwo setkę renów w swoim stadzie posiada.
Szamani tunguzcy obfitsi są w różne sposoby wróżenia od innych szamanów. Zasnąwszy w samotnem miejscu, szaman śpi długo; ciekawi przyszłości zbliżają się do niego i zadają mu pytania, na które przez sen odpowiada. Zdaje się, że szamani znają sposoby magnetyzowania, bo powyższy sposób wróżenia niczem więcej nie jest jak magnetycznem jasnowidzeniem. Inne sposoby pobudzania w sobie ducha do wróżby, mają już charakter obrządku. Szaman ubrany w płaszcz (tatyło) ze skóry rena, ozdobiony blaszkami, znakami, bijąc w bęben, który trzyma przed sobą, przeskakuje przez ognisko. Skoki jego są szybkie, nagłe i wysokie; gdy zmęczony padnie na ziemię zasypia i powiada obecnym czy polowanie będzie pomyślne i w której stronie zwierzęta się znajdują? Tym skokom i wróżbie szamana, zupełnie podobnym do wróżby ostjackich szamanów, przypatruje się zwykle tłum pobożnych Tunguzów. W obec takiegoż tłumu zebranego nad rzeką lub jeziorem, szaman rzuca się w wodę i zdaje się w niej tonąć; lud go ze czcią wydobywa, lecz zupełnie suchego i podziwia moc duchów, które nawet w wodzie ochroniły ich kapłana. Nie wiem, czy to rzucanie się w wodę jest przygotowaniem się do wróżby, czy też jest zwykłem, bez tajemnego znaczenia kuglarstwem? Kniaź Kostrów powiada*), że jenissejscy szamani, noszą czapki z długiemi na ćwierć arszyna rogami, a na płaszcz swój wkładają żelazne łańcuchy, których waga dochodzi do trzech pudów. Skoro tylko szaman * ) Oczerki Turuhanskaho kraja. pokaże się w koczowisku, Tunguzi robią, dla niego osobny czum, zabijają, rena, a mięso wieszają na około jego mieszkania. Szaman w czumie rozpaliwszy ognisko, rozpoczyna obrządek wróżenia. Bębni, łamie się i wykręca, krzyczy głosami różnych zwierząt, przeskakuje.przez ogień, bierze w usta węgle gorejące, aż w końcu wpada w zachwycenie, w którem rzuca się twarzą na ziemię, wstaje zwolna, siada w środku namiotu, zakrywa oczy i odpowiada pytającym. Jako zapłatę za wróżby otrzymuje szaman mięso i futra różnych zwierząt. Tenże sam pisarz wymienia następnych bogów tunguzkich: Szewagi-Okszari, główny Bóg; wyobrażają go jako wysokiego, bez brody, w średnim wieku mężczyznę w złotem ubraniu. Oziabki jest bogiem patronem Tunguzów: wystawiają go sobie.jako męża średniego wzrostu i średnich lat, ubranego w parkę (płaszcz tunguzki) ze skór białego rena. Oziabki za zgodą Boga Szewagi-Okszara, wybiera szamanów, których władza ma źródło Boskie. Wyżej wymienieni bogowie są dobremi bóstwami i mieszkają w niebie. W odległych, ciemnych puszczach mieszka zły Bóg, Bóg śmierci i zniszczenia Harchi (Czarny Bóg). Głowę ma potworną, oczy ogniste, nos płaski, włosy czarne; ubiera się w czarne tunguzkie odzienie, a chcąc zgubić człowieka, bierze na siebie postać wilka, niedźwiedzia lub łosia.
Prócz owych trzech, czczą Tunguzi wielu pomniejszych Bogów. Ukom (nur północny, gagara po moskiewsku, co-lymbus septentrionalis) jest Bogiem wody. Tunguz płynąc rzeką, jeżeli trafi na wir, rzuca w niego na ofiarę temu. Bogu strzałę, jadło lub jaki gałgan. Galii’ (łabędź) i Guszy (orzeł) są bóstwami polowania. Tierepga (jastrząb) jest Bogiem wróżby. Kuti (niedźwiedź) Bogiem klątwy i wiele innych.
W czasie połogu żony, Tunguz zrębuje drzewo i wbija klin w jego pień, poczem przez dziurę swojego namiotu wyprowadza położnice, która przez ognisko palące się przed namiotem, trzy razy dla oczyszczenia się przechodzi. Oczyszczenia obrządek jest starożytnym i powszechnym zwyczajem. Odbywał się w rozliczny sposób; nie mniej przeto ma jedno, wspólne znaczenie. O oczyszczeniu niewiast mamy kilkakrotne wzmianki w starym testamencie. Mitologia indyjska wspomina o bogini Drobede, która poślubiła pięciu razem braci i co rok przenosząc się do drugiego, oczyszczała się przez ogień. *) Niemowlę po urodzeniu kąpią Tunguzi w wodzie lub w śniegu. Imie dziecku nadaje pierwszy gość, który po połogu odbytym żony, wejdzie do czumu. Tunguz żeni się w 15 lub w 16 roku życia. Umówiwszy się o cenę dziewczyny, młodzieniec zabiera z domu ojca narzeczoną i na tem kończy się weselny obrządek. Czasami, jeżeli pan młody jest zamożny, odprawia wesele, którego zabawy składają się z picia wódki, tańców i śpiewów.
Z czumu, w którym zmarł Tunguz zrywają pokrycie, a na ogniu stawiają patelnię z sadłem rena, poczem zabiwszy drugiego rena, trupa owijają w jego skórę i grzebią w ziemi. W grobie mężczyzny składają ulubioną mu za życia gwintówkę, nóż, topor, łuk i kocioł z przebitem dnem; w grobie kobiety nóż i laskę, którą renów popędzała. Na mogiłę rzucają kawał mięsa, resztę zjadłszy; pakują swoje majątki na renów i przenoszą się w inne okolice, troskliwie zacierając swoje ślady w obawie, ażeby trup wstawszy z grobu, temi śladami za nimi się nie powlokł. Zabobonna ta obawa dowodzi, że Tunguzi wierzą, iż człowiek całkowicie nie umiera i wierzą w jego nieśmiertelną duszę. Ide& nieśmiertelności duszy napotykana u dzikich i u oświeconych ludów, jest ideą powszechną całej ludzkości. Prze^ chodziła ona, jak i wszystkie inne pojęcia, całą drabinę ka-tegoryi. Przeczuta przez ludy stojące na najniższym szczeblu człowieczeństwa, przez ludy które już zastanawiając się nad naturą, zrobiły ją osłoną tajemniczych duchów, pojętą, przedstawioną została bardzo zmysłowie jak to widzimy w szamanizmie. Przez ileż to form przejść musiała, zanim przeszedłszy przez panteistyczną teoryą metampsychozy, doszła wreszcie do wzniosłego i pięknego pojęcia chrześcian o nieśmiertelności duszy ludzkiej! * ) Wiara, Prawa i Obyczaje Indyan przez Franciszka Karpińskiego, w lipskiem wydaniu jego dzieł 1836. roku.
Tunguzi, którzy nic jeszcze od chrześcian nie przejęli, nie grzebią zmarłych, lecz zaszywszy trupa w skórę rena, wieszają go między czterema drzewami cedrowemi. Na gałęziach drzew zawieszają broń zmarłego i kocioł z dnem prze-bitem. Tunguzi turuchańscy pod trupem rozkładają ogień, a spaliwszy go, uchodzą spiesznie w inne okolice. Tunguzi boguczańscy nie palą trnpów, lecz zostawiają je między drzewami, na których zrębują wszystkie gałęzie, ażeby też trup po nich nie zszedł na ziemię. Dołganie, plemię Tunguzów w Jenisejskiej gubernii, czum, w którym skończył życie nieboszczyk, okładają chrustem, krewni zapalają go, i trupa wraz z czumem j)uszezają z dymem.
Szamanizm Buriatów i Mongołów lepiej jest znany. Tajemnice jego wydobyte i ogłoszone zostały przez uczonego Buriata D. Banzarowa*) i my z jego dzieła skorzystać nie-omieszkamy. Głównym Bogiem Szamanów — Mongołów jest Niebo. Niebo jest istotą wiecznej sprawiedliwości, a przytem źródłem wszelkiego życia; jednem słowem, jest ono Wszechmocnym Bogiem. Ziemia jest drugim Bogiem. Niegdyś Ziemia złączoną była z Niebem, przy ich rozłączaniu utworzył się ogień i powstały wszystkie zjawiska. Niebo jako ojciec dało życie, a Ziemia jako matka nadała formy wszystkim tworom: dla tego też szamanie Niebo zowią Ojcem, a Ziemię Matką. Wola Nieba, tworząca i wyprowadzająca zjawiska, nazywaną jest dzajaga albo dzaja, to jest przeznaczenie, los; oznacza też duszę człowieka, która w nim jak i w bóstwie jest siłą twórczą. Wola Nieba jest swobodą, która wyraża się tem, że wbrew zwyczajnym prawom natury, posyła na ziemię istoty wyższe, ludzi, którzy cudownie rodzą się i wielkich rzeczy na ziemi dokonywają. I tak Tanszi chaj, który podniósł potęgę mongolskiego plemienia Siańbi, urodził się z ziarnka gradu, spadłego z nieba w usta pewnej księżniczki. Han mongolski Hunnu jak mówi podanie, miał dwie prześliczne córki, a niezna-lazłszy młodzieńców, godnych posiadać tyle wdzięków, poświęcił je Niebu. Niebo przyjęło ofiarę i posłało do królewien wilka, * ) W dziele Czornaja Wiera. Kazań 1846. roku. aoo który wraz z niemi dał początek sławnemu w Mongolii ple-mieniowi Hojche czyli Ujgur. Czingishan urodził się także z woli Nieba i dla tego nazywał siebie synem Nieba czyli synem Boga.
Wszystkie rodziny monarchów i niektóre rodziny arystokratyczne początek mają również boski. Patryarcha Mongołów Bodon car, od którego naród ten początek swój wyprowadza, urodził się, jak mówi podanie, z zorzy, która spłynęła na jego matkę i zapłodniła ją.
Niebo Mongołów, jak Bóg chrześcian, wszystko przenika i nic przed niem ukryć się nie może. Gniew swoj objawia Niebo w burzy piorunem i różnemi zjawiskami niebieskiemi. Mogan han z dynastyi Tugin, posłów chińskiego cesarza długo trzymał u siebie w niewoli, a zawarł z nimi traktat dopiero wówczas, gdy Niebo ogromną burzą okazało, iż nie podoba się mu potępowanie hana. W XV. wieku Mongołowie wzięli do swojej zawsze ciężkiej niewoli chińskiego cesarza, a uwolnili go z tego powodu, że w naczyniu, którego cesarz używał do picia wody, zobaczyli światło czerwone, które wzięli za znak Nieba. Gdy piorun uderzy w dom lub w drzewo, utrzymują Mongołowie, iż zły duch w nich mieszkał i dla tego nie gaszą pożarów. Człowiek szczęśliwym być może tylko przy łasce Nieba; o nią też starać się usilnie powinien. Jedno z mongolskich dzieł, opisuje rozmowę Czingishana z braćmi i podwładnymi sobie dowódzcami o tem co jest szczęście? Rozmowę tę Czingis zakończył następnemi słowami: «Rzeczy wistem szczęściem, z którem żadne inne porównane być nie może, jest opieka i łaska rządzcy świata Wiecznego Nieba!» Niebo więc było i jest najwyższem bóstwem Mongołów, wyznających szamanizm; inne Bóstwa są tylko narzędziami jego woli i siły. Czcili Niebo, nie uosabiając go, wyobrażali go sobie jako Ducha w formie błękitnego nieba. W późniejszym czasie, przed VI. wiekiem po Chrystusie, jak się domyśla Banzarów, szamani mongolscy przyswoili sobie perskiego Ormuzda. Nazwali go Hormuzd i uważali go za króla Nieba. Hor-muzd jednak i Niebo, było wyobrażeniem jednej i tejże samej idei. Dziejopisowie mongolscy, Czingishana nazywają raz «Lwem pomigdzy ludźmi, mieszkańcem niebios, posłanym na ziemig przez błgkitne i wieczne Niebo; drugi raz nazywają go synem Hormuzda: co jasno dowodzi tożsamości Nieba i Hormuzda w ich pojgciu.
Czingishan uważając sig za syna Boga, starał sig go też i naśladować. Hormuzd miał dziewigć duchów w swojej władzy, Czingis wigc utrzymywał dziewigciu wojewodów, a chorągiew jego składała sig z dziewigciu buńczuków. Ban-zarów utrzymuje, iż Temucżyn (to jest Czingishan) przyjął imig ducha, syna Nieba, znanego w mitologii mongolskiej pod imieniem Hadżir — Czingis — Tengri. Z imienia tego bóstwa, zrobił ten wielki zdobywca tytuł dla siebie. Historycy muzułmańscy powiadają, że szaman Biut*) oznajmił Temudżynowi, iż Bóg mu powierzył władzg nad całą ziemią i rozkazał nazywać sig Czingisem**). Widać, że Biut został wtajemniczony w tajemne plany strasznego zdobywcy, dla których przeprowadzenia, potrzebne mu było imig — bóstwa i wiara w jego pochodzenie i przeznaczenie boskie. Później gdy Biut, dumnemu władzcy świata, nie okazywał zupełnego szacunku; ten z obawy, żeby wpływowy szaman nie odkrył tajemnicy i nie ogłosił, iż jest urodzony jak każdy inny człowiek, rozkazał bratu swojemu Dżuczi zamordować szamana. Lud, który ubóstwił naturę, a głównym swoim Bogiem zrobił najpigkniejsze z jej zjawisk Niebo, czcić też musiał słońce i ksigżyc. Chińscy dziej o-pisowie mówią, że Huńscy hanowie na wiele lat przed Chrystusem, dzień rozpoczynali od pokłonu słońcu, a kończyli go wieczorem pokłonem ksigżycowi. Za panowania Czingi-sidów, według świadectwa Piana Karpini, cześć ta dla słońca i ksigżyca trwała jeszcze na dworze mongolskim. Ten podróżny powiada, że Mongołowie księżyc nazywali wielkim cesarzem, a słońce nazywali matką ksigżyca, dla tego, że ksigżyc otrzymuje światło od słońca. Ksigżycowi, według * ) Inni historycy podają nazwisko tego szamana Bud z przydomkiem Tangry.

    • ) Imię Czingisa, rozmaicie piszą, w Europie; jedni piszą jak Banzarów Czingis, inni Dżengis, my jednego i drugiego sposobu pisania używamy, nie będąc pewni, które jest więcej uzasadnione.

którego czas rachowali, przyznawali wpływ na sprawy ludzkie, i podobni w tem do Spartanów, występowali w pochód i rozpoczynali ważniejsze sprawy podczas pełni księżyca, albo w którąkolwiek kwadrę. Gwiazdy były także drugorzędnemi bóstwami i odbierały cześć boską. Przypisywano im wpływ i władzę nad zdrowiem i życiem człowieka; wierzono że ten wpływ wzbogaca ludzi i powiększa ich stada. Szczególniejszą cześć oddawano konstelacyi siedmiu starców (wielka niedźwiedzica) i składali jej na ofiarę kumys, mleko i zwierzęta; takąż cześć odbierały dziewięć większych gwiazd. Wiele także powietrznych zjawisk czczone były jako bóstwa, a między nimi bóg błyskawicy, bóg szronu, i wreszcie smok zwany z chińska łu. Głos smoka jest grzmotem, błyskawica zaś była skutkiem ściągania i rozciągania smoczego ogona. Smok spuszcza się czasami na ziemię, albo się tak blizko nad nią unosi, że można go dojrzeć z ziemi. Wiara w smoka, dotąd, pomimo przyjęcia buddaizmu, zachowuje się między Mongołami. Głosu jego, to jest grzmotów ogromnie się lękają. Wierzą, że za rozlanie mleka lub kumysu, piorun błyska nad mieszkaniami i karze winnych za marnowanie darów bożych. Jedno tylko plemię mongolskie Uriun-chanów nie obawia się burzy, wierzą bowiem, że mają przywilej ochraniajcy ich od pocisków piorunowych; w czasie więc burzy krzykami starają się zmusić do milczenia groźnego smoka, podobne krzyki słyszeliśmy w czasie grzmotów i pomiędzy Buriatami.
Po Hormuzdzie czyli Niebie, drugim głównym bogiem była bogini Etugen czyli Ziemia. Tę boginią Piano Karpini zowie Itoga, i mówi, że Mongołowie obawiali się tego bóstwa natury i składali mu ofiary. Etugen jako siła natury, jest przyczyną tworzenia się i wzrostu zjawisk ziemskich; jest ona przytem źródłem skarbów i dla tego nazywają ją złotą boginią. Władza jej rozdzielona jest pomiędzy siedem-dziesiesiąt siedem bóstw natury. Ponieważ ubóstwili naturę, rzeki więc, góry i różne inne miejscowości, a raczej duchy niemi władnące, odbierają cześć boską. Miejsca te nazywają świętemi. Niektóre miejsca odbierają cześć powszechną w narodzie, inne są miejscami świętemi tylko dla jednego pokolenia, familii lub osoby. Na miejscach świętych, pospolicie na górach w wspaniałem położeniu lub przy drogach, stawiają, z chrustu kaplice obo czyli obon. Jak tylko szaman oznajmi, że duch wybrał sobie pewną miejscowość na mieszkanie, natychmiast wierzący lud sypie na tem miejscu wał niski z kamieni, z ziemi i stawia obon. Obszerniejszą wiadomość o obonach podamy gdzie indziej; tutaj ograniczamy się do określenia obonów jako świątyń szamańskich, przy których zabijają na ofiarę zwierzęta, a podróżni na ofiarę składają włos z grzywy konia. Po przyjęciu bud-daizmu, obony zostały zachowane, obrządki tylko przy nich szamańskie zastąpione zostały lamajskiemi.
Miejsca święte, które czci cały naród, były albo kolebką jego, albo też miejscem ważnych historycznych wypadków. Dzisiaj, chociaż rozszerzyli się Mongołowie i zamieszkali odległe krainy, nie zapomnieli przecież o świętych miejscach starej swojej Ojczyzny i składają im pobożne ofiary. Taką cześć odbiera góra Burchan-chałdan w północnej Mongolii, około której koczowali przodkowie Czingishana; góra Gen-tejhan obok poprzedniej położona; Hangajhan w północnej Mongolii, Dzetkuhan; góra Munehan v. Monahan w południowej Mongolii, duch której uważany jest za patrona Buddaizmu, w okolicy której jak twierdzi mylnie Szmidt pochowany jest Czingishan i wielu innych wielkich ludzi. Bajkał jest świętem morzem, a z rzek świętych wymieniamy Sielengę, Onon, Kerełun i Żółtą rzekę. Niektóre ze świętych miejsc Buriatów już wymieniliśmy.
Niektóre plemiona mongolskie modlą się do Manihana boga lasów i polowania. Przedstawiają go jako olbrzyma, pana zwierząt i myśliwych i wszystkich mieszkańców lasu. Całą ziemię szamanizm napełnił nimi i żywioły. Mongołowie mieli, a ci którzy jeszcze są szamanistami mają, boginię TJt albo Ot (ogień) inaczej Gałajhan (królowa ognia). Cześć ognia jak i wiara w Hormuzda przeszła do Mongołów z Persyi i przypomina naukę Zoroastra. Bogini TJt daje bogactwa i szczęście swoim czcicielom; jest ona przytem boginią czystości. Ogień według powszechnej wiary ma moc oczyszczającą. Każdy przychodzień według starożytnego zwyczaju, wszedłszy do domu kłania sig naprzód ogniskowi, polecając sig jego opiece. Ognisko jest szanowane jako symbol i źródło czystości. Nigdy nie wrzucają do niego rzeczy śmierdzących i zanieczyszczających jego siłg. Nalanie wody na ogień, splunigcie, przekroczenie, zamierzenie sig szablą lub nożem na ogień, jest uważane za wielki grzech. Ofiary ogniowi składają z wódki, masła, sadła, i t. p. materyałów zwigkszających płomienie. Piano Karpini powiada, że rąbanie drzewa w bliskości ognia i wydobywanie nożem mięsa z kotła, pod którym jeszcze pali sig drzewo, uważają Mongołowie za grzech. Ut występnych karze pożarem i chorobami naskórnemi. Ogniem oczyszczają wszystko co uważają za nieczyste. Tunguzki dla oczyszczenia się po połogu, trzy razy przechodzą przez ogień. Mongołowie rzecz albo istotg mającą sig oczyścić, przenoszą nad ogniem, albo przeprowadzają migdzy ogniskami, lub też trzymają ją po nad płomieniem. Szałas w którym człowiek umrze, ogniem czyszczą; czyszczą go i wówczas, gdy piorun w bliskości zabije człowieka. Posłowie obcych państw, udający się do potężnych mongolskich hanów, przed audyencyą przechodzili pomigdzy dwoma ogniskami; wszystkich bowiem cudzoziemców podejrzywano o złe zamiary względem hanów, siła zaś oczyszczająca ognia robiła ich nieszkodliwymi.
Erlikhan był bogiem śmierci.
Wyraz Tengri oznacza każdego ducha, albo niebo. Tengri są wiecznymi duchami mieszkającymi w niebie; niektóre z nich mają dobre, inne posiadają złe przymioty. Główniejsze bóstwa pomigdzy tengrami są następujące: Bo-gatur Tengri czyli Bóg Odwagi, napełnia męztwem walczących, lecz sam udziału w bitwie nie bierze. Jest on stróżem królów, opiekunem ludu, naczelnikiem mgżnych, a powodem zamożności bogatych ludzi. Bóg Odwagi jest przytem hetmanem niebieskich wojsk, a miecz jego skały rozwala i góry zamienia na równiny! Dajczyn Tengri jest bogiem żołnierzy. Modlą sig do niego Mongołowie podczas marszów, a na ofiarg dla niego zabijają jeńców. Bogiem czyli Duchem Zwycigztwa jest Kissagan Tengri. Wojownik protegowany przez Kissagana, powiada pewny rękopism mongolski «zabija nieprzyjaciela, zdziera z niego ubiór zakrwawiony i wiesza go po prawej stronie źródła, z lewej zaś strony na znak zwycięztwa prowadzi konia swojego wroga.» Ludzie, zwykle ze swego usposobienia moralnego, sposobu życia, wyprowadzają, idee i stwarzają bóstwa. Lud też spokojny i rolniczy nie posiada krwawych bóstw, ani duchów zniszczenia; lecz Mongoły, którzy przez długie wieki ogarnięci byli szałem zdobyczy i zapisali swe imię krwa-wemi śladami na kartach historyi, utworzyli nie jednego lecz trzech bogów wojny.
Bóg Dzoł-dzajagaczy jest bogiem szczęścia. Wizerunek jego znajdował się w każdej jurcie. Dzajagaczy jest symbolem dobrej natury człowieka, broniącej go od złych ludzi i duchów. Według chińskich i mongolskich moralistów, dualistyczny układ natury człowieka nie istnieje. Człowiek nic złego w naturze swojej na świat ze sobą nie przynosi. Złe wyradza się w nim z czasem, w skutek różnych okoliczności, wśród których życie człowieka upływa. Szczęście według Rzymian było ślepym i niezasłużonym przypadkiem; według Mongołów szczęście jest stanem zwyczajnym i naturalnym człowieka, utrzymywanym przez Dzajaga-czego, dopóki człowiek zasługuje na łaskę nieba. Dzajagaczy opiekuje się zdrowiem i dobrym bytem człowieka, broni go w niebezpieczeństwie, odsuwa nieszczęścia i chroni od złych przygód. Stara modlitwa do tego bóstwa brzmi jak następuje. «Proszę Cię, o szczęścia Dzajagaczy tengri! Ciebie, który wybijasz oczy i tłuczesz kość pacierzową złodziejowi, zapuszczającemu palce w moje mleko i rzucającemu arkan na moje stado!»
Bogini Emegeldzi-dzaj aczi była patronką dzieci.
Sułde-tengri czyli duchy opiekuny. Było ich dziewięć, liczba święta u Mongołów. Duchy opiekuny mongolskie, przypominają siedem duchów Amguspandów, którzy w mitologii perskiej, pod władzą Ormuzda walczyli z Arimanem, w obronie stworzeń. Sułde-tengri są to rycerze w pancerzach, w chełmach, uzbrojeni mieczami i kopiami. Każdy z nich w jednym ręku trzyma bat, w drugim chorągiew. Przy każdym znajduje się sokół, lew, tygrys, niedźwiedź i Giller, Opisanie. II. 20 pies. Bronią śmiertelnych od klęsk i dla tego tak wojowniczo wyglądają.
Z wielkiej liczby bogów i duchów drugorzędnych wymieniamy jeszcze następnych: Elie, zjawiający się w postaci ptaka tegoż nazwiska, wróży nieszczęście; duchy Ada, latając po powietrzu straszą ludzi, szerzą choroby i szalone namiętności; duchy Ałbin oszukują ludzi w postaci błędnych ogników, pokazujących się na stepach, przy drogach; duchy Kuł czyn potwornie wyobrażane, straszą także ludzi. Cześć jaką Mongołowie oddawali zmarłym przodkom, wywołała trzecią kategoryę bóstw zwanych Ongony. W początkach, cześć ta jak dotąd w Chinach, była tylko hołdem oddawanym cnotom zmarłych. Przy spaczających się pojęciach, dusze zmarłych ubóstwiono i potworzono duchów podobnych do słowiańskich upiorów. W dawnych czasach, robili Mongołowie lalki, przypominające postaci zmarłych ukochanych osób i stawiali przed niemi pierwsze potrawy, kłaniali się im, całowali. Zwyczaj ten już nie istnieje. Po Czingisie, oddawanie czci zmarłym w zmienionej formie było jeszcze w zwyczaju. Piano Karpini wspomina, że za jego czasów, czcili Mongołowie ducha Czingishana. Każdy z jego następców zaraz po wstąpieniu na tron odbywał podróż do ośmiu białych jurt (najman cagan kger) gdzie oddawał hołd i ofiary cieniowi wielkiego przodka. Togon, syn Esena hana Kałmuckiego, przez zabójstwo doszedłszy do mongolskiego tronu, z pogardą mawiał o Czingisie i zniszczył święte jurty. Gdy nie chciał przeprosić cienia ubóstwionego hana, mówi podanie, krew rzuciła się mu nosem i upadł martwy przy jego grobie. Mongołowie wierząc, że ich królowie pochodzą z Boga i są ich na ziemi namiestnikami, słuchają ich z bezwzględnem posłuszeństwem, a po śmierci czczą i wielbią jako bóstwo. Wiara i cześć taka dla monarchów przeszła od Mongołów do Moskali, którzy także wierzą, że carowie ich są namiestnikami Boga. Hubiłaj potomek Czingisa, owładnąwszy tronem chińskim, roku 1263 wybudował w Pekinie kościół czci swoich przodków poświęcony.
Dusze zmarłych, wsławionych dobrymi lub złymi postęp kami nazywane są więc Ongony. Mają, one, jak i inne bóstwa, nieustający wpływ na ludzi. Szaman zaraz po śmierci ogłasza, czy dusza zmarłego została ongonem, czy też nie? Dusze dobrych ludzi żyją na drugim świecie spokojnie; dusze zaś złych ludzi nie przyjęte do nieba, a na ziemię wrócić nie mogąc, zostają za karę zawieszone pomiędzy niebem i ziemią, błądzą po ziemi i szkodzą, jak niegdyś za życia, ludziom i ich dobytkowi. Szamana rzeczą jest poznać, jaki ongon sprowadził chorobę lub nieszczęście, a różnemi zaklęciami i obrzędami wypędza go z człowieka i z mieszkania. Jest to więc to samo, co wypędzanie djabła z opętanych w Europie. Najczęściej dusze szamanów zostają on-gonami. Każda miejscowość ma swego ongona. Są ongony powszechnie w całej krainie znane. Mnóstwo duchów tego rodzaju dostarczył królewski ród Bordżiginów, z którego pochodzi Czingis. Dusze wszystkich członków tej rodziny uważane są za dobrych ongonów i lud modlił się do nich jak do bogów.
Teraz przejdziemy do szamańskich obrzędów, jakie się jeszcze zachowały u Buriatów, mianowicie też do opisów t a i ł g a n u. Tailgan odbywa się trzy razy w roku. *) Pierwszy taiłgan odbywa się w maju na cześć królów czyli duchów południa; jest to święto wiosny, święto odrodzonej natury. Drugi taiłgan na cześć królów czyli duchów wód, jest letniem świętem. Trzeci taiłgan zaczyna się w końcu sierpnia i trwa przez cały tak zwany biały miesiąc. Jest to nowy rok szamańskich Buriatów. Nowy rok buddajskich Buriatów i Chińczyków nazywa się także biały miesiąc, lecz przypada w zimie w miesiącu lutym. Na świętej górze przeznaczonej na miejsce ofiarne stawiają ołtarz, a o dwadzieścia sążni od niego, rzędami ustawiają naczynia z mlekiem i tarasunem (wódka z mleka); cokolwiek dalej stoją zwierzęta przeznaczone na ofiarę. Gdy się już publiczność zgromadzi, szaman bierze żodo**), pali jego koniec i macza * ) Buriaty Irkutskoj Gubernii. J. Szaszkowa. W Irkutskich Gubernskich Wiedomostiach. Nr. 3 roku 1858.

    • ) Źodo jest to pałeczka wystrugana z brzozy; na końcu umieszczona jest s’wierkowa kora, którą szaman pali przed ofiarą.

go w płynach zawartych w naczyniach. Poświęciwszy takim sposobem naczynia, postępuje ku ołtarzowi a zwróciwszy twarz w stronę południa, odmawia głośno modlitwę, krzycząc jak najgłośniej. Wówczas przystępują do niego jeden po drugim, siedmiu jego pomocników wybranych z obecnej publiczności. Każdy z nich w prawem ręku trzyma miskę z tarasunem, a w lewej warząchiew z mlekiem. Gdy już zbliżą się do szamana, powtarzają za nim wyrazy «cokI cok! cok!» Szaman umoczywszy żodo w misce każdego z nich, pryska płynem w stronę południa. Potem podnosząc żodo do góry, wskazuje na niebo, a pomocnicy jego rzucają miski na ziemię, wołając «niechaj się poszczęści.)) Jeżeli miska upadnie do góry dnem oznacza nieszczęście, jeżeli zaś padnie dnem na ziemię oznacza szczęście. Ceremonia rzucania misek trzykroć się powtarza. Następnie szaman zwierzęta ofiarne oblewa tarasunem, rozrzyna im brzuchy, wyrywa grdyki, potem dotyka ich żodem, a obróciwszy się ku południowi, wymawia te wyrazy «ajchon terd.» Dalej gotują mięso ofiarne i dzielą je na trzy części, przeznaczając pierwszą szamanowi i starcom, drugą część rodzinie która ofiarowała zwierzęta, a trzecią obecnym na taiłganie. Kości ofiarują bogom. Po tych wszystkich ceremoniach, rozpoczynają się wyścigi konne i zapasy szermierskie. Zwycięzcom podają tarasun, ubierają ich i prowadząc pod ręce, wyrażają im różnemi sposobami swoją atencyę. Koniowi który pierwszy dobiegnie mety, jadący na nim, wylewa na grzywę cokolwiek tarasunu, a resztę podaje starcowi. Po wyścigach i zapasach rozpoczyna się uczta i pijatyka. W końcu cały orszak powraca do domu. Na czele jedzie szaman, a jeden z jego otoczenia, trzyma w ręku palącą się głownię. Za nimi konno i w arbach posuwają się inni Buriaci, śpiewając różne pieśni i krzycząc głosami, którymi naśladują wycie wilków lub szczekanie psów.
W innych okolicach Buriacyi odbywany taiłgan, tak opisuje Kobyłecki.*) «Na wzniesionem rusztowaniu z desek, * ) Wiadomości o Syberyi i Podróże w niej odbyte w latach 1831, 1832, 1333 i 1834. roku przez J. K. w Warszawie 1837. roku. 2 tomy. stawa szaman z bębenkiem, Buriaci otaczają, go w koło. Szaman nie poruszając się, zwraca zwrok swój ku wschodowi i oczekuje polizania się słońca. Skoro się pierwsze promienie okażą, uderza w bębenek, a cały naród pada na twarz. Długo słychać dźwięk bębenka, aż gdy już szaman sądzi, że bóstwo wysłuchało tajemnych życzeń każdego, zaczyna głośną modlitwę, a zgromadzenie powstaje na nogi i po każdej zwrotce odpowiada «Go gegea!» (wysłuchaj! zlituj się!) Modlitwa szamana jest następująca: «0 Burchanie i Okodylu! i wy Jurgę, Kiny, Ongony, Nogaty! Bogowie i Wielcy Duchowie! dobrzy i źli, przebywający w lasach i w górach, w wodzie i pod ziemią, dajcie nam zdrowie! Zachowajcie nas od upadku góry i zalania się w wodzie! Dajcie obfitość dziatek i bydła! Rozmnożcie zwierzynę i ryby! Udzielcie dostatek herbaty i wygodne odzienie! Ty zaś o słońce, daj nam pogodę piękną i jasną, abyśmy przy blasku twoim, mogli się korzystnie zająć łowami! Wy święte dusze szamanów, nie odmawiajcie nam waszej pomocy i opieki! brońcie od wrzelkiego przewidzianego i nieprzewidzianego niebezpieczeństwa! W dowód naszych chęci i posłuszeństwa przynosimy wam na ofiarę, o bogowie i duchy! dwadzieścia koni, pięćdziesiąt krów, sto owiec i sto kóz!» Po ukończonej modlitwie, przyprowadzają szamanowi ofiary, on je uderza nożem na rusztowaniu. Poczem skóry w koło jurt wieszają na żerdziach, a mięso częścią układają w kotły> częścią pieką na drzewcach. Cały naród zasiada, ofiarnicze mięso roznoszą w brudnych korytach; każdy bierze wielki kawał mięsa, rozrzyna go na drobniejsze, trzymając jeden koniec w zębach, drugi w ręku. W czasie uczty prosty naród pije mleczny napój tarasunu, tajsza zaś z zajsanami i szulengami piją kolejno wódkę. Kobiety jako nieczyste według obrządku szamańskiego, siedzą w osobnych gromadach. Potem piją herbatę, i t. d. Najadłszy i napiwszy się, zaczynają zabawy: zapasy, biegania i strzelania z łuków, a zręczność w strzelaniu, w Wysokiem stopniu posiadają Buriaci.»
Banzarów też same obrzędy u dawnych szamańskich Mongołów, tak opisuje. Święto wiosenne, początek ma w naj odleglejszej starożytności. Jeszcze do Chrystusa czasów, za panowania dynastyi Hunnu, lud zgromadzał się wiosną dla składania ofiar przodkom, niebu, ziemi i duchom. Rubrik-wis (Yoyage en Tartarie) powiada, że 9. maja Mongołowie kobyły poświęcali bóstwa, wylewając kumys na ziemię i od tego rozpoczynali uroczyste święto. Pomiędzy Kałmukami i pogańskimi Tatarami, to święto nazywa się Urus Sara (miesiąc Urus); inni Tatarzy zowią go Saban. Mongołowie przywiązywali kobyły do sznura między słupami zawieszonego. Jeden człowiek na kobyle, drugi na ogierze objeżdżał stado, poczem pierwszy z nich oblewał kumysem konie i do grzywy przywiązywał kawałek czerwonej materyi.
Święto jesieni, również jest starożytne jak i wiosenne. Marko Polo powiada, że rozpoczynało się 28. sierpnia: dzień ten był pierwszym w roku. Nowy Rok i święto jesienne nazywają Mongołowie Cagan Sara, co przetłumaczono na biały’miesiąc lub białe święto. Han Hubiłaj panujący w Chinach i w Mongolii, co rok w jesieni jeździł na stepy i tam według mongolskiego zwyczaju obchodził Nowy Rok; a powróciwszy do Pekinu, tam znowuż zimą według chińskiego zwyczaju odprawiał Nowy Rok. Banzarów utrzymuje, że w dosłownem tłumaczeniu Cagan Sara, znaczy miesiąc twarogu, to jest miesiąc w którym Mongołowie i Buriaci najwięcej produkują i jedzą twarogu — jest to nasz wrzesień. Czerwiec nazywają Buriaci miesiącem trawy, sierpień miesiącem mleka, miesiąc twarogu jest pierwszym w roku, który rozpoczynają wielkiem świętem, ofiarami zwierząt domowych, wyścigami konnemi, szermierstwem i wielkiemi ucztami.
Publiczne ofiary Mongołów i Buriatów odbywają się zawsze pod przewodnictwem szamanów, prywatne ofiary składają bez ich pomocy. W mieszkaniu wiszą na ścianach różne potworne bałwanki, lalki, a czasem skóra barania lub krzesiwo zawieszone jest jako symbol bóstwa. Buriaci oma-żują je śmietaną, lub też wtykają im w usta kawałek sadła. Przed każdem ważniejszem przedsięwzięciem, składają bóstwu na ofiarę mięso, wódkę, którą lejąc na ziemię mówią: cokl cok! cok! Jeżeli się nie spełni to o co Buriat prosił boga. zrywa jego figurę ze ściany i chłoszcze ję rózgą lub paskiem. Przed jedzeniem rzucają kawał mięsa w ogień na ofiarę. Ulubioną ich potrawą jest baranina. Barana zabijają uderzeniem nożem w lewy bok, przez ranę ’zapuszczają rękę we wnętrzności i tam mną i ściskają serce zwierzęcia, które kończy życie w konwulsyach i męczarniach. Ten sposób zabijania, jest powszechnym pomiędzy ludami szamańskimi.
W chorobie szaman oznajmia jaki duch jest przyczyną choroby i czego żąda od chorego za przywrócenie zdrowia. Najpospoliciej zdrowie kupić można ofiarą zwierzęcia. Gdy przyprowadzą ofiarne zwierzę, szaman różnemi gusłami złego ducha z ciała chorego wprowadza w swoje ciało, a potem już z siebie wprowadza w ofiarne zwierzę, które zabijają i jedzą. Robi się to takim sposobem. Szaman wkłada na siebie obrzędową suknią z różnemi blaszkami, figurami i brzękadłami, wdziewa na głowę czapkę lub chełm (orgoj) z kawałków żelaza i z jedwabnej materyi zrobiony*) i uderzając powoli w bęben (kece), modli się siedząc na ziemi. Bębnienie wzmaga się stopniowo, a postać szamana ożywia się, twarz nabiera dzikiego, nadzwyczajnego wyrazu, jak gdyby duch się mu objawiał; aż wreszcie szaman zrywa się na nogi, tańczy, skacze, kręci się jak szalony, bije się po ciele, krzyczy, wrzeszczy, wzdycha, piana toczy się mu z ust a to jest już znakiem, że zły duch opuścił chorego i wstąpił w szamana. W chwili tych wściekłych ruchów, obecni łapią szamana i starają się go przytrzymać, co im nie łatwo udaje się, albowiem szaman posiada wówczas ogromną siłę. Gdy się już uspokoi, rozkazuje mieczem przeszyć sobie brzuch, lub wpycha nóż w piersi; krew tryska a on zakrwawionym nożem nos sobie podrzyna lub oko wybija. Lud patrzy obojętnie lecz z zadziwieniem na kaleczenie się szamana, gdyż przekonany jest, że nic złego sobie nie zrobi, albowiem władza jaką posiada nad duchami, w jednej minucie go * ) Codzienny ubiór buriackiego szamana, różni się od ludowego odzienia czerwoną tasiemkę na czapce. uzdrowi. Szamanowie mnóstwo podobnych, zadziwiających nawet europejczyka sposobów używają. Trzymają gorejącą głownię w dłoni, a ogień sig ich ręki nie chwyta, wkładają rozpalone żelazo w usta i nie parzą się, wyrzucają z ust różne rzeczy, i t. p. Wszystkie te sztuki mają na celu przekonać lud o potędze bożej szamana, albo też pobudzić ducha do wróżby. Zdarza się, że zwyczajne sposoby nie skutkują, i jasno widzenie nie wstępuje w szamana; w takim razie obecni krzykiem, śpiewem i klaskaniami budzą w nim natchnienie. Ceremonia ta zowie się togochu.
Obrządki przy wróżeniu, leczeniu i ofiarowaniu różnią się jak to już mówiłem, a różnice te są następstwem twórczości umysłu lub umiejętności szamanów, którzy nie posiadają żadnych raz na zawsze danych sobie prawideł ani też kontroli. Jeden z moich znajomych, opisywał mi ofiary przy których był obecny, dawane w celu ubłagania o zdrowie chorej osoby. Ciała zwierząt ofiarnych zawieszono na drzewach, pod któremi zgromadzona była liczna publiczność. Szaman rzucał miskę która padała dnem na ziemię, lecz przed rzuceniem pobudzał w sobie ducha przez łamania, wykręcania gimnastyczne, tłuczenia podobne do wielkiej choroby, oraz krzyki, piski, przypominające krakanie kruka, huczenie sowy i wycie wilka. Najbardziej uderzającym szczegółem tego obrządku byłu chmura ptaków, która w chwili padania miski nadleciała i siadła na drzewach, a po skończonym obrządku, na znak szamana zrobiony ręką w powietrzu, odleciała w stronę zachodu. Lud strwożony takim objawem cudowności szamańskiej, pobożnie zwrócony ku południowi kłaniał się.
Jak i nasi owczarkowie i cudowni gminni lekarze, szamani leczą także zamawianiami, które gdy okażą się nie-skutecznemi, lud powiada, że szaman nie chciał uleczyć chorego; nigdy zaś nie powątpiewa w jego umiejętność i nie podejrzywa o guślarstwo. Wiara w szamanów oraz ich powaga jest nadzwyczajna.
Dawni rycerscy hanowie Mongołów, odwoływali się do ich wyroczni. Szamani i szamanki które Kopeć nazywa sy-billami, przepowiadali im, jaki będzie los wojny, czy zwy cięztwo uwieńczy ich najazdy, czy też oczekiwać mają, przegranej. Z lotu strzał odgadują przyszłość, a lud mocno wierzy, iż oni rządzą żywiołami i siłami natury. Wywołują, pioruny i błyskawice, wstrzymują burze. Klęski publiczne, zaraza na bydło i konie, napady wilków na stada, są zawsze powodem do ofiar, któremi rozrządza szaman i wiele z nich korzysta. Podróżni przedstawiają ich jako kuglarzy, chciwych pieniędzy i oszustów; nam jednak zdaje się, że w zapatrywaniu się na nich jako na prostych kuglarzy jest albo niedokładność obserwacyi i niezrozumienie cudowności jaką się otaczają, albo też jak w moskiewskich pisarzach, tendencya szkodzenia tym, których uważają za swoich nieprzyjaciół.
Buriaci szamańscy w modlitwie składają trzy palce, dotykają niemi czoła i nachylają głowy. Szamana nazywają Buriaci Buge albo Be; szamankę Udagan albo Idogen, a ich cudowne sztuki bugełemuj, co Moskale przetłumaczyli na szamanie. Każdy ułus utrzymuje swojego szamana. Szaman pospolitą robotą nie zajmuje się, potrzeby jego jednak są dobrze zaopatrzone. Ci, którzy od dzieciństwa czują się do kapłaństwa powołani, których system nerwowy i wybujała chorobliwa wyobraźnia unosi w młodości w mgliste sfery myśli i melancholią twarz ich obleka, wychodzą na prawdziwych szamanów. Wtajemniczeni we wszystkie sztuki, sposoby i naukę swoich nauczycieli, z czasem sami zaczynają wierzyć w boską siłę i moc ich ożywiającą; sami wierzą, że nauka, rada dana przez nich ludowi, jest boskiem objawieniem. Pogrzeby wielkich szamanów obchodzą wspaniale i uroczyście. Ciała ich palą, a popioły zsypują w urny, które umieszczają między gałęziami starych modrzewi. Prochy z czasem wiatr rozsypuje, lecz drzewo, które było grobem kapłana, pozostaje we czci i poszanowaniu narodu; drzewo pruchnieje i upada, lecz miejsce na którem stało jest święte. W dolinie Tarasowskiej przy ułusie Taras w Idiń-skiej dumie (Irkucka gubernia) wznosi swoje konary stary modrzew, który był grobem sławnego szamana. Dzisiaj to drzewo w takiej jest czci, iż Buriaci w tej okolicy, urzędowe przysięgi wykonują w imię tego drzewa.
Dawniej kiedy Buriaci byli niezależnym ludem, ciała swoich zmarłych palili, albo chowali w skrzynkach między drzewami, lub też rzucali w puszczy na pożarcie zwierzętom; dzisiaj rząd moskiewski nauczył ich grzebać trupów w ziemi. Obrządek palenia w następny sposób i dzisiaj choć rzadko odbywa się. Trupa rozciągniętego na skórze, wiozą w wózku lub na koniu w orszaku rodziny i przyjaciół. Złożywszy ciało na kupie chrustu, kładą przy niem pieniądze, rzeczy nieboszczyka i stos podpalają. Gdy między suchemi gałęziami błyśnie pierwszy płomyczek, nie oglądając się, uciekają wszyscy do swoich jurt. Zdaje się, że powodem tej ucieczki jest wiara w duchy, które odpędzone ogniem od zmarłego, mogłyby rzucić się na obecnych. W lasach chowają trupów na sposób tunguzki, wieszając na gałęziach bliskich drzew: siodło, fajkę i różne rzeczy nieboszczyka, a na sznurkach różnokolorowe gałganki. Rzeczy przy grobie złożonych nikt sobie nie przywłaszcza, są bowiem zaszama-nione, to jest zaklęte, a przywłaszczenie ich sprowadza nieszczęście. Moskale przecież mało sobie robią skrupułu w tym względzie i kradną pamiątki grobowe. Zwyczaj rzucania trupów na pożarcie zwierzętom, upada w Syberyi; przypomina zwyczaj starożytnych Parsów, którzy w podobny sposób ze zmarłymi postępowali. Nie jeden zwyczaj, nie jedno pojęcie południowych Azyatów, znajdujemy w Syberyi rozszerzone. Palenie ciał na stosach jest pospolite w Indyi, wiele zaś guślarstw, myśli i wyobrażeń szamańskich, oka-zują powinowactwo z zabobonną wiarą Daosów, rozszerzoną w Chinach, i wiele wspólnego z wiarą Indusów i z wiarą Zoroastra w Persyi. Banzarów twierdzi, że szamanizm powstał w środkowej Azyi; my jesteśmy zdania, że przy głębszem zastanowieniu i gruntowniej szej krytyce, pochodzenie szamanizmu z południowych stron Azyi zostanie udowodnionem, a odleglejsza od samego braminizmu staro-żytość jego uznaną będzie. Pas Azyi od 20 do 36“ północnej szerokości jest ojczyzną wszystkich główniejszych religii świata. W tym pasie braminizm, buddaizm, judaizm, chrze-ściaństwo, mahometanizm powstały. W krainach tego pasa nauczał Konfucyusz i Łaokin: tu powstała Zoroastrowa wiara czcicieli ognia. Kraje te, które Opatrzność najwyraźniej przeznaczyła na plac natchnień, wizyi, objawień, za kolebkę wiar, niezawodnie też wydały i szamanizm, zkąd przez Chiny i stepy Mongolii rozszerzył się w puszczach i równinach lodowatych Syberyi, nie sprzyjających podniesieniu ducha, rodzącemu natchnienia poetyczne i objawienia religijne.
Obraz szamanizmu zakończamy skreśleniem jego upadku wedle Banzarowa. Wiara ta, jak mówiliśmy, była wyznawaną przez większą połowę Azyi. Buddaizm i mahometa-nizm od południa; chrześciaństwo od zachodu postępując, ścieśniło i coraz bardziej ścieśnia przestrzeń, na której tajemnicza wiara w niezliczoną liczbę duchów jest wyznawaną.
Buddaizm na wiele lat przed Chrystusem przekroczył góry Himalaju i znalazł licznych prozelitów w Chinach, w Japonii i w szamańskim Turkestanie. Z wschodnich stron tej krainy, buddaizm przeszedł do zachodniej Mongolii, a Tobo-han z dynastyi Tugin, urzędownie go przyjął w końcu YI. wieku. Wcześniej jeszcze chrześciańska nauka przeniknęła do Mongolii, lecz nigdy tam nie miała licznych wyznawców. Po upadku dynastyi Tugin, Ojchory gorliwie popierali buddaizm, a w Turkestanie w tym czasie cała ludność przyjęła wiarę proroka z Mekki.
Haństwa Mongolskie w północnych Chinach były więc buddajskie wówczas, kiedy jeszcze północni Mongołowie i Buriaci mocno trzymali się dawnej szamańskiej wiary. Czingis, który z tych okolic pochodził, podniósł nachylający się ku upadkowi szamanizm; co było tem łatwiejsze, że buddaizm nie przeniknął do najniższych warstw narodu, a był tylko u góry wyznawanym. Po Czingisie, następcy jego panując w Pekinie pod nazwiskiem dynastyi Juan, byli znowuż bud-daistami. Cesarzowie juańscy utrzymywali na swoim dworze wielką liczbę lamów, co nawet według chińskich kronikarzy, stało się powodem ich upadku w Chinach. Gdy ostatni cesarz z tej dynastyi Togon-Timur, uciekł z Pekinu, religia Buddy zupełnie w Mongolii upadła, a stare szamaństwo zostało znowuż na krótki czas panującą wiarą. Za pano wania hana Dzajana w XVI. wieku szamanizm stanowczo upadł na dworze mongolskim, a missyonarze buddajscy rozszerzyli nową, wiarę pomiędy ludem. Dwaj missyonarze buddajscy Nejdżi-tojn (urodzony 1593. roku umarł 1680. roku) i Dzaja-bandida, pierwszy w Mongolii, drugi w Dżungorii między Kałmukami, opowiadali wiarę Buddy. Całe życie spędzili w missyonarskich wędrówkach i obalili szamanizm w większej części Mongolii. Dzaja bandida, współczesny Nejdzitojna, miał wielki wpływ na kałmuckich hanów, i wymógł na nich, iż wydali rozporządzenie: «że jeżeli kto złapanym będzie na czci oddawanej ongonom, oddać musi za karę konia i owcę, a ongony zostaną spalone; jeżeli zaś kto zażąda od szamana lub szamanki, aby odprawiali dawne obrządki, da za karę konia; szaman zaś lub szamanka będą okadzani różnemi ziołami.»
Mongołowie i Buriaci zostający pod władzą moskiewską, najdłużej trwali w starej wierze. W pierwszej połowie przeszłego wieku Urgiński Kutuchta (arcybiskup w Mongolii buddajski) namówił Buriatów zabajkalskich do porzucenia szamanizmu, a przyjęcia buddaizmu. Połowa Buriatów została wierną wierze dawnej ojców, a inne ludy syberyjskie, pomimo szerzącego się chrześciaństwa, nie myślą także zrzec się szamanizmu. Plemiona syberyjskie które urzędownie przyjęły naukę ewanielii, nie wyrzekły się bynajmniej starej wiary. Mając krzyżyki na piersiach, modlą się po dawnemu do duchów szamańskich; nad umiejętność zrobienia znaku krzyża świętego, nic więcej nie umieją z nowej religii.
Na wyspach Aleutskich, Kurylskich, k innych sąsiednich grupach i w Mandżuryi, szamanizm dotąd nie jest podkopany, ani przez buddaistów ani też przez chrześciaństwo, chociaż w Mandżuryi opowiadali słowo Chrystusa katoliccy kapłani, a na owych wyspach greccy księża. W północnej wreszcie Europie, fińskie plemiona od Wołgi do Białego Morza, pozornie wyrzekły się swoich wiar, które były tylko odmianą szamanizmu. Słuchając nauki popów, jednocześnie czczą Keremetia i różne dobre i złe duchy.
Ścieśniana z różnych stron starożytna i pierwotna wiara ludów północnej Azyi, chyli się do upadku; codzień traci coś z swojej siły, codzień bardziej przypierają, ją, do zimnych i niegościnnych brzegów Lodowatego Oceanu. Zapewno nie prędko jeszcze wykorzenią i zniszczę wiarę w duchy, lecz prędko zasady jej i obrządki pomięszane zostaną z zasadami i obrządkami nowemi. Znikną święte drzewa i szamańskie kamienie, a zastąpi je krzyż, który już błyszczy na kopułach cerkwi sąsiadujących z puszczami. Czas, w którym nie bęben szamana, lecz dzwon chrześciański zacznie zwoływać ludność tych puszcz na nabożeństwo, będzie czasem śmierci starych a dziecinnych ludów Syberyi. Mówiliśmy już o ciągłem zmniejszaniu się tych ludów. Cywilizacya umie cywilizować dzikie krainy tylko wytępianiem ludności. Uciekają od cywilizacyi biedni wpółdzicy, bo wiedzą, że ona z nową wiarą i z obyczajem śmierć im niesie; uciekają lecz cywilizacya goni ich, dopędza i zaopatrzeniem potrzeb, zmiękcza grubość obyczaju, a wódką i zarazą zabija. Niektóre ludy zupełnie wyginą, inne przeradzając się moralnie, stracą swą indywidualność i fizycznie nawet przekształcą się. Pouciekają duchy z puszcz, lodów i gór północy, lecz zanim to nastąpi, ważną jest rzeczą dla nauki utrwalić ich obraz. Nie wyczerpałem wszystkich źródeł, wiem ile brakuje mi do skreślenia zupełnego «obrazu szamanizmu; sądzę jednak, iż i te szczegóły nie zostaną bez pożytku dla piszących po polsku historyków i etnografów.
KONIEC TOMU DRUGIEGO.