Przejdź do zawartości

Dwie sieroty/Tom VI/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.

— Powiedz mi stryju, zapytał Edmund Piotra Loriot, gdy Jan-Czwartek zasnął po zażytym lekarstwie, czy dowiadywałeś się kiedy, co się stało z dzieckiem oddanem przez ciebie do domu podrzutków?
— Nie; mało mnie to bowiem obchodziło?
— Trzeba abyś tam poszedł jak najprędzej. Może odnajdziemy jego rodziców.
— Dobrze, pójdę jutro z rana.
— A teraz co czynić będziemy? Czy zawiadomić policję o dokonanem morderstwie Jana-Czwartka?
— Według mnie; odrzekł daktór; należałoby to pozostawić do pewnego czasu w tajemnicy. Niechaj będą mordercy w tem przekonaniu, że ich ofiara nie żyje i że wierzymy w upozorowane przez nich samobójstwo. Za parę dni, gdy raniony będzie mógł odpowiadać na zapytania, sprowadzimy tu mego przyjaciela Henryka de la Tour-Vandieu który w imieniu Berty wystąpi z żądaniem rozpoczęcia powtórnego śledztwa.
— Sądzisz więc pan, że Jan-Czwartek przeżyje dni kilka?
— Tak przypuszczam, jeżeli gorączka nie będzie zbyt silną. Teraz mój stryju; dodał zwracając się do woźnicy, ty wracaj do domu a my zostaniemy przy chorym. Jutro wyjdę z tąd bardzo rano za wyszukaniem dla niego dozorczyni, abyśmy z Ireneuszem mogli swobodnie działać na innym polu.


∗             ∗

Berta całą noc spędziła w wielkim niepokoju. Niewiedziała co się działo z jej ukochanym, a sądząc potem co przebyła, mogła się spodziewać najstraszniejszych następstw od swoich potężnych nieprzyjaciół.
Około dziewiątej Ireneusz z Edmundem przybyli na Uniwersytecką ulicę, ażeby ją uspokoić i upewnić że dzień z takim upragnieniem oczekiwany przez nią, dzień rehabilitacji zmarłego jej ojca, lada chwila nadejdzie.
Można sobie wyobrazić radość dziewczęcia.
Powiadomił ją przy tem, że chora Estera Dérieux szczęśliwie przebyła operację i że jest przekonanym, iż od niej wiele szczegółów dowiedzieć będzie można
. — Byleby nam tylko Fryderyk Bérard nie uciekł; odpowiedziała.
— To niemożliwe. Pozbywszy się swoich dwóch najpotężniejszych wrogów, to jest Czwartka i ciebie Berto: zasypiać będzie spokojnie.
— Może by się wypadało dowiedzieć, czy on jeszcze mieszka przy ulicy Pot-de-fer.
— Niema potrzeby. Nie należy go niczem niepokoić i przestraszać. Chociażby nawet zmienił mieszkanie, to go policja odnajdzie.
Nie mylono się sądząc że Fryderyk Bérard teraz jak najspokojniej zasypiał, który to spokój podzielał z nim i Théfer. Gdyby nawet policja nie uwierzyła w samobójstwo Czwartka, nie wiele by się troszczono o to kto pozbawił życia tego znanego rzezimieszka.
— Nazajutrz z rana po dokonanem morderstwie, Théfer udał się do prefektury.
Żadne jednak niepokojące wieści niedobiegły do niego. Albo więc nie wiedziano jeszcze o popełnionej zbrodni, lub też nie zwracano na nią uwagi.
Chwilowo powziął myśl udania się na ulicę Rébeval by osobiście przekonać się jak rzeczy stoją, Po głębokiej jednak rozwadze zaniechał tego zamiaru, z obawy ażeby go tam nie zobaczono. Lepiej pojechać do Batignoles, — mówił sobie — i tam z księciem pokonferować.
W prefekturze tymczasem zajmowano się gorąco sprawą dorożki № 13 i zniknięciem Plantada. Najmniejsze jednak światełko nie przedarło się przez ciemności jakie tak zręcznie nagromadziła ręka wprawnego agenta.
Książę z niecierpliwością oczekiwał swego pomocnika, na jego twarzy nie było już śladu owych trosk i niepokoju. Zdawał się być odmłodzonym o jakie lat dziesięć.
— Jak to dobrze że przybywasz nareszcie!... — zawołał ujrzawszy wchodzącego Théfera. Powiedz mi czy byłeś w prefekturze?
— Właśnie z tamtąd powracam.
— Cóż takiego?
— Wszystko jaknajlepiej. Jesteśmy zupełnie bezpieczni.
— Jakże sprawa Czwartka?
— Nic o niej nie wiedzą. Widocznie jego przyjaciele z pod „Czarnej gałki“ zastawszy drzwi zamknięte, powrócili do swojej zabawy. Za dni kilka zaledwie odkryją jego ciało, a dzięki pozostawionej przez nas kartce na stole, samobójstwo przypuszczalne zdawać się będzie.
— Mówisz to z przekonaniem? — zapytał książę.
— Z najzupełniejszym przekonaniem; odparł Théfer.
— I ja tak sądziłem początkowo, ale po rozważeniu tej sprawy, do innego wniosku doszedłem.
— Dla czego?
— Zaraz ci to wytłumaczę. Wszakże za pomocą podrobionego listu sprowadziłeś Czwartka do jego mieszkania? Gdyby więc ten list znaleziono przy nim, byłoby to dowodem, że się sam nie zabił.
— To prawda... wyszepnął Théfer; zapomniałem prosić księcia o zabranie tego listu.
— Byłbym to zrobił bez twego polecenia, ale nie znalazłem go w kieszeniach tego łotra. Zgubił go prawdopodobnie pod „Czarną gałką“.
— Zła sprawa do czorta!... ale na wszystko jest lekarstwo. Ten list był podpisany nazwiskiem Ireneusza Moulin, posłużyć więc nam może do wciągnięcia go w nową zasadzkę.
— A jeśli Ireneusza niema w Paryżu?
— W takim razie przybędzie prefekturze jeszcze jedna tajemnicza sprawa do rozwikłania. My w każdym razie pozostaniemy spokojnie. A cóż książę nadal czynić zamierza?
— Za trzy dni wracam do swego pałacu.
— Dla czego aż za trzy dni?
— Ostatnia ostrożność którą wypełnić należy. Dziś w wieczór wyjadę do Marsylii, zkąd zatelegrafuję do mojego syna, powiadamiając go o moim powrocie. Nikt zatem wątpić nie będzie, że wyjazd mój był prawdziwym.
— Rzecz znakomicie obmyślona! Kto wie jednakże czy nam nie wypadnie jeszcze porozumieć się z sobą, a nieradbym pokazywać się u księcia w pałacu.
— Skoro tak, zatrzymam jeszcze to mieszkanie.
— Niech książę jednak będzie ostrożnym, żeby się kto o tem nie dowiedział.
— Sądzisz więc, że śpiegować mnie będą?
— Bardzo być może.
— A więc w ten sposób się urządzę. Chcąc widzieć się z tobą, będę ci naznaczał nocne schadzki, wychodząc z mego pałacu ukrytem wejściem przez pawilon, na Uniwersytecką ulicę! Przy takich ostrożnościach, nic nam już zagrażać nie może.
Wejście Klaudji przerwało dalszą, rozmowę.
— Witaj mi; zawołał Jerzy uszczęśliwiony. Mam się podzielić z tobą dobrą wiadomością. Jan-Czwartek- nie żyje.
Oczy Klaudji zaświeciły dziwnym blaskiem.
— A moje papiery? zapytała.
— Nieszczęściem nie zdołałem ich odnaleść. Przypuszczam że po wyjęciu pieniędzy z pugilaresu, nie wiedząc o tych papierach musiał go spalić albo wyrzucić.
Klaudja badawczo spojrzała na mówiącego.
— Niezupełnie wierzę twym słomom; wyrzekła; bo niezaręczyłabym czy pokwitowanie Corticellego i testament Zygmunta nie znajdują się u ciebie.
— Przysięgam ci, że ich niemam!
— Przekonasz mnie o tem, jeżeli natychmiast przychylisz się do mojej propozycji.
— Co do małżeństwa mojego syna z twą córką?
— Tak, jest to obecnie najważniejsza dla nas kwestja. Syn twój był wczoraj u mnie na herbacie. To co mówił o procesie Pawła Leroyer, przeraziło mnie niesłychanie.
— Cóż on takiego mówił? zapytał Jerzy bledniejąc.
Klaudja powtórzyła rozmowę Henryka.
— I to cię tak przeraziło? rzekł książę z uśmiechem. Zwykła kobieca a bezpotrzebna lękliwość. Mówił o tym procesie tak jak mówił o każdym innym. Nie stawiam oporu twojemu projektowi, ale potrzebuję czasu na jego wykonanie. Nagłe wzięcie się do tej sprawy może rzecz całą popsuć zupełnie. Za kilka dni bal wydam, na który zaproszę ciebie wraz z córką. Będziesz miała tym sposobem ułatwione wejście do mego pałacu.
— Ha! będę więc oczekiwała; będę oczekiwała spokojnie, ale pamiętaj... gdybyś mnie zawiódł!...
Groźne spojrzenie dokończyło zdania.
Jerzy zrozumiał co chciała powiedzieć.
Starał się ją uspokoić. Wyszła niebawem z mieszkania swego dawnego kochanka, który się udał bezzwłocznie na stację południowej drogi żelaznej celem wyjazdu do Marsylji, gdzie przybywszy miał zaraz powiadomić Henryka o swoim rychłym powrocie do Paryża.


∗             ∗

Trzy dni upłynęły od chwili wyjazdu Jerzego.
Berta Leroyer pokrzepiona nadzieją, szybko wracała do zdrowia. Tegoż samego rana po raz pierwszy podniosła się z łóżka, ażeby się przejść po ogrodzie.
Czwartek, dzięki staraniom Edmunda chwilowo wyszedł z niebezpieczeństwa, każde jednak silniejsze wzruszenie zagrażało mu śmiercią.
Obecnie był już w stanie odpowiadać na zadawane mu pytania i postanowił nie cofnąć się nawet przed oskarżeniem siebie samego!
Estera Dérieux po szczęśliwie dokonanej operacji, żyła, ale nie odzyskała jeszcze przytomności. Gorączka u niej zmniejszyła się nieco, ale niepodobna było zadawać jej jeszcze jakichkolwiek pytań.
Edmund Loriot objechawszy swoich chorych, wybrał się do swego przyjaciela Henryka de la Tour-Vandieu ażeby z nim pomówić o sprawie Pawła Leroyer.
Łatwo sobie wyobrazić zdumienie młodego adwokata, gdy się dowiedział o tych wszystkich szczegółach i rozpoznał tę sprawę. Z całą gorliwością postanowił wziąść się do dzieła jakie mogło przynieść zaszczyt i sławę jego karjerze adwokackiej.
Podczas bytności Edmunda, nadszedł od księcia telegram oznajmujący o rychłym jego przybyciu. Dzień więc naznaczony na schadzkę u Jana-Czwartka w celu spisania protokółu, odłożonym być musiał.
Korzystając z tego młody doktór, powrócił do swojej chorej w Charenton.
— Dla czego nie widzę od tak dawna doktora, który poprzednio mnie leczył? zapytała Estera widząc go siedzącym przy swoim łóżku.
— Wszak to ja jestem pani; rzekł Edmund, biorąc ją za rękę. Leczę cię od początku.
— O! nie... wyrzekła patrząc mu w oczy. Tamten był stary... siwy i nazywał się... nazywał... Dopomóżże pan mojej pamięci!...
— Zbyt pani jeszcze jesteś osłabioną; odparł młody lekarz; — abyśmy poruszyć mogli dawne wspomnienia. Skoro powrócisz do zdrowia, obszernie o wszystkiem mówić będziemy.
— A gdzie jest pani Amadis? gdzie Zygmunt mój ukochany... gdzie mój syn?... Pragnę ich widzieć...
Doktór milczał niewiedząc co ma odpowiedzieć.
Przeczekawszy chwilę, wybuchnęła głośnym płaczem.
— Milczysz? wyjąknęła wśród łez, bo nie możesz mi nic pocieszającego powiedzieć. Mój syn zapewne już nie żyje!...
— Zaklinam panią na Boga! rzekł przerażony jej rozdrażnieniem Edmund, zaklinani uspokój się pani, jeżeli pragniesz być zdrową. Długi czas byłaś bardzo cierpiącą. Wiele rzeczy zaszło od tej pory o których wiedzieć jeszcze nie możesz. Opowiem pani wszystko, ale bądź cierpliwą.
— Gdzież ja więc jestem? powiedz mi pan przynajmniej gdzie jestem?
— U przyjaciela.
— A jak on się nazywa?
— Powiem to później pani, jak wyzdrowiejesz. Chcąc zaś przyśpieszyć tę chwilę, zażyj pani łyżkę tego przygotowanego dla ciebie lekarstwa.
Estera spełniła polecenie doktora i w kilka chwil potem zasnęła głęboko.
Edmund natenczas poszedł do naczelnego lekarza.
— Przychodzę z proźbą do pana; rzekł wstępując do jego gabinetu. Moja chora po dokonanej operacji ma się znacznie lepiej. Lękam się jednak by za zupełnym odzyskaniem zmysłów, nie przeraziła się swoim otoczeniem. A ponieważ niema żadnej rodziny i nikt się o nią upominać nie będzie, czy niepozwoliłbyś pan mi zabrać jej do siebie.
— Mój drogi kolego, żądasz odemnie rzeczy niemożebnych do spełnienia. Wszakże ci wiadomo, że tę nieszczęśliwą oddała nam prefektura i że za nią w obec tejże odpowiedzialni jesteśmy.
— Jakiż więc na to jest środek?
— Zwrócić się do prefektury i prosić o to czego odemnie żądasz obecnie.
— Dziękuję za radę. udam się tam natychmiast. — odrzekł Edmund.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.