Dwie sieroty/Tom VI/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwie sieroty |
Podtytuł | Dorożka № 13 |
Wydawca | J. Terpiński |
Data wyd. | 1899-1900 |
Druk | J. Terpiński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Fiacre Nº 13 |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Powróćmy do Jana-Czwartka i Mignoleta bawiących się wesoło w Hawrze.
— Trzeba pomyśleć o podróży, — rzekł stary rzezimieszek do swego towarzysza.
— Jestem gotów, chociażby i zaraz, — odparł tenże.
— Wyjedziemy jutro z rana o siódmej, ażeby ze świeżemi ostrygami stanąć na oznaczoną, godzinę.
Théfer pamiętał również o dniu powrotu Jana. O dziesiątej rano, przebrany za majtka udał się do Batignoles do księcia Jerzego.
Dawny kochanek Klaudji, nieporzucał swego mieszczańskiego przebrania. Zielone okulary zmieniały mu zupełnie wyraz twarzy!
Przed przyjściem pociągu, oba z Théferem wyruszyli na dworzec Hawerskiej drogi żelaznej.
— Od lat dwudziestu książę niewidział Jana-Czwartka? — zapytał w drodze agent.
— Tak.
— Czy więc go poznać zdołamy?
— Nie wątpię... Należy on bowiem do tych ludzi, na których lata nie zostawiają śladu. Zdaje mi się, że go jeszcze widzę przed sobą z jego chudobą i nie proporcjonalnym wzrokiem. Jak jednak się urządzimy, ażeby go wyśledzić?
— Nic łatwiejszego. Za okazaniem mej karty inspektorskiej, przepuszczą nas na platformę, sądząc że nas tam z urzędu przysłano. Skoro pasażerowie zaczną wysiadać a książę spostrzeżesz swojego wroga, trzeba mi go wskazać nieznacznie, reszta już do mnie należy.
— Dobrze; zrobię to najskrupulatniej!
O trzy kwadranse na jedenastą, cała służba stacyjna była już w ruchu. Pootwierano drzwi od magazynów i sal bagażowych. Przy jednych z takich to drzwi stanęli Théfer i Jerzy.
Niebawem silne uderzenie dzwonka oznajmiło przyjście pociągu. Tłoczono się na wszystkie strony. Książę jednak dostrzegł tego, którego szukał.
— Otóż to ten!... — rzekł do Théfera wskazując Jana za którym postępował Mignolet.
— Czy książę jest pewnym że to on?
— Najzupełniej.
— W takim razie podążajmy za nim.
Stary złodziej tymczasem wyszedłszy na ulicę przywołał dorożkę.
— Daj mi numer zanim rzeczy zniosą. — rzekł do woźnicy.
— Numer łatwy do zapamiętania, bo to trzynastka, odrzekł dając dorożkarz.
— Wyślę ci tu zaraz pakunki, a między innemi baryłkę z ostrygami, pilnuj jej dobrze.
Tymczasem książę zbliżył się do Théfera.
— Słyszysz?... Bierze dorożkę Nr. 13 — wyszepnął.
— Czy to księcia przestrasza?
— Nie; ale to dziwny zbieg okoliczności. Uważajmy teraz aby nam z oczu nie zniknęli.
Przywołali natychmiast drugą doróżkę w pobliżu stojącą a Théfer rzekł pokazując swą kartę inspektorską:
— Patrzaj! interes służbowy. Widzisz tę doróżke ostatnią, w szeregu? Jedź za nią i wszędzie przystawaj gdziekolwiek ona przystanie.
— Dobrze panie. Ja znam się na takich rzeczach.
{{tab}Jan-Czwartek udał się najpierwej do restauracji pod „Czarną gałkę“ gdzie złożył przywiezione ostrygi, a pożegnawszy się tam z Mignoletem któremu naznaczył schadzkę o wpół do szóstej przy Teatrze Montmarte, a sam pojechał do Belleville, na ulicę Rébeval.
— Nie będę przechodził koło odźwiernej — myślał sobie jadąc, — wolę wejść tylnemi drzwiami od których mam klucz w kieszeni.
Stanąwszy przed domem, wynagrodził Piotra Loriot po książęcemu i zabrał walizkę napełnioną w Hawrze, nie troszcząc się o tę drugą dorożkę stojącą w pobliżu.
Théfer przypatrywał się bacznie wszystkiemu.
— Dobrze idzie! — rzekł do księcia.
— On niewątpliwie tu mieszka bo widziałem jak drzwi otwierał wyjętym kluczem z kieszeni. Pustka... rudera, w całem tego słowa znaczeniu. Z łatwością te drzwi otworzę księciu.
— Kiedyż weźmiemy się do dzieła?
— O zmierzchu.
— A teraz co robić będziemy?
— Nic, muszę poczynić niektóre przygotowania. Książę niechaj zaś wraca do domu i oczekuje spokojnie wieczora, O dziesiątej proszę przyjść uzbrojonym do rogatki Belleville.
— Czy masz ufność w powodzenie tego przedsięwzięcia?
— Najzupełniej! Gdybym sam zestawiał okoliczności, niemógłbym ich lepiej ułożyć.
Tu dwaj wspólnicy rozeszli się z sobą.
Jan-Czwartek zamknąwszy drzwi na klucz wszedł na podwórze, wydobył z ziemi swą „Kasę ogniotrwałą“ i zabrał ją do mieszkania.
Przed otworzeniem jej, zajrzał do pugilaresu.
— Dwa tysiące pięćset franków, — rzekł... — to mi wystarczy na dwa tygodnie, Wezmę więc tylko z kasy pięć tysięcy franków, aby je posłać do Hawru.
Na miejsce wyjętych banknotów, włożył tytuł własności. Zamknął szczelnie pudełko i schował w to samo miejsce.
— Mój majątek, — mówił sobie, — wynosi teraz siedemdziesiąt tysięcy franków. Licząc po pięć od sta procentu będę miał trzy tysiące pięćset franków. Nie! to nie dosyć, potrzeba mi jeszcze drugie tyle. A doliczając połowę dla Ireneusza, zażądam od pani Dick-Thorn i jej przyjaciela Fryderyka Bérard tej skromnej sumki. Na tem poprzestanę. Wszak i tak małym kosztem okupią moje milczenie. Jutro naradzimy się z Ireneuszem i przygotujemy spotkanie.
Tu przebrał się w świeżo kupiony garnitur, schował pugilares do kieszeni, a zamknąwszy drzwi na klucz, wyszedł na ulicę Belleville.
Tam w sklepie z piśmiennemi materjałami napisał list do notarjusza, włożył pieniądze w kopertę i wyekspedjował na poczcie do Hawru, a ponieważ miał się spotkać z Mignoletem dopiero o wpół do szóstej, miał więc jeszcze dość czasu.
Uczesany i wyperfumowany ręką fryzjera, wszedł tryumfalnie do kawiarni.
— A czy zaopatrzyłeś mój ty elegancie swoją portmonetkę? — zapytał go śmiejąc się Mignolet.
— Bądź spokojny; mam tyle, że wystarczyłoby na zakupienie wszystkiego wina z piwnic pod „Czarną gałką“.
Na godzinę szóstą wszyscy się zebrali oprócz Berty i Ireneusza Moulin. Stoły zastawione z przepychem niebywałym w tej knajpie oczekiwały na przybycie gości.
Wniesione ostrygi wywołały okrzyki radości. Wśród jednak tego ogólnego wesela, twarz Jana-Czwartka chmurną pozostała.
Nieobecność Ireneusza i Berty, mocno go niepokoiła.
— Niepojmuję dla czego ich tu niema? — mówił do siebie. — Wprawdzie jest to dopiero szósta... Może jeszcze nadejdą. I oczekiwał dalej w niepokoju.
Tegoż samego dnia gdy się ta wesoła uczta odbywała, w szpitalu dla obłąkanych Edmund Loriot dokonywał w południe operacji na Esterze Dérieux, jaka polegała na wydobyciu odłamka ołowianej kuli; jaką przez lat dwadzieścia nosiła w głowie.
Edmund mimo silnego przekonania, iż operacja ta powinna była przynieść ulgę chorej nie był pewnym czyli się uda?
Kilku lekarzy z Paryża, pragnęło przy tem być obecnie. Nad podziw jednak szczęśliwie się powiodła.
Chora uśpiona chloroformem, obudziła się po opatrunku. Obłamek ołowiu wydobyty z czaszki, oglądali wszyscy lekarze winszując młodemu koledze.
Dla Edmunda powinszowania te były tylko małą nagrodą w porównaniu tej jakiej się spodziewał gdyby Estera odzyskała zmysły i odpowiedziała na jego pytania.
Dzień ten jednakże był jeszcze dalekim sądząc po osłabieniu chorej, i oczekiwanej gorączce.