Przejdź do zawartości

Dwie sieroty/Tom V/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.

— Rozejdziemy się? — powtórzył zawiedziony w swoich nadziejach Mignolet. Chcesz mnie tak porzucić jak tamtych towarzyszów?
— Tylko chwilowo.
— A nasza podróż do Hawru? Czy to był żart?
— Jak widzę ze wszystkiem ogłupiałeś! — Zapominasz, że człowiek uczciwy za rzecz najdroższą uważa swój honor, i dawszy raz słowo, nie cofa go nigdy! Niamam zamiaru zaniechać przejażdżki do Hawru, zkąd przywieziemy świeżych ostryg na nasz projektowany obiadek. Lecz teraz muszę wejść na chwilę do siebie, i dla tego pożegnamy się tutaj.
— A ja nie mógłbym iść z tobą?
— Nie!
— Dla czego?
— Bo byś mi przeszkadzał. Mieszkam z rodzicami i małą moją siostrą chorą na gorączkę. Mógłbyś ją przebudzić.
— Na co te wykręty? — odparł niechętnie młody oszust. Powiedz otwarcie, że tobie bym przeszkodził w twoich rachunkach pieniężnych, a niewydaj historji nieprawdopodobnych.
— Upewniam cię, że się mylisz. Nie namyślaj się dłużej i biegnij na stację Saint-Lazare, dopędzę cię niebawem. Widzę błyszczące latarnie jakiejś dorożki, wsiądę w nią, i za chwilę nadjadę. Mój bankier nie będzie robił żadnych trudności przy wypłacie pieniędzy. Nie zabierze mi to wiele czasu. Pojmujesz?
— Czy to tylko prawda co mówisz?
— Słowo uczciwego człowieka!... Jakiem Jan-Czwartek.
— Wierzę ci... i pójdę na stację.
— Zaczekaj chwilę. Masz pieniądze przy sobie.
— Czterdzieści sous całego majątku. Jestem biedny. Nie wszyscy mogą mieć tak jak ty dobrze zaopatrzoną kasę.
Jan-Czwartek sięgnął do kieszeni, a wyjąwszy pełną garść drobnej monety, podał ją Mignoletowi.
— Weź to, rzekł, a jeśli w bliskości dworca spotkasz otwartą winiarnię, każ przygotować dobry poncz i oczekuj na mnie.
— Dobrze, spełnię dane mi polecenie.
Jan-Czwartek pożegnał towarzysza, a uszedłszy kilka kroków, wsiadł w dorożkę i kazał się zawieść do Belleville.
— Nie chcę bezpotrzebnych świadków, mówił do siebie. Moja ustronna willa obejdzie się bez gości. Niepotrzebują wiedzieć gdzie mieszkam. Jest to najprostsza a konieczna ostrożność.
Dojechawszy do przedmieścia Rebéval wysiadł przed swojem mieszkaniem, a napełniwszy pigilares świeżemi banknotami, kazał się wieść na stację kolejową.


∗             ∗

Tydzień upłynął od wyż opisanych wypadków.
Ireneusz Moulin, Edmund Loriot i Théfer nie zaznali chwili spokoju. Dwaj pierwsi wysilali się nadaremnie aby odnaleść Bertę i Jana-Czwartka, ostatni zaś by wykryć schronienie Moulin’a i wytropić rzezimieszka.
Moulin i doktór, bliscy już byli rozpaczy. Najmniejszego dotąd nie wykryli śladu ani Berty ani Jana-Czwartka.
Edmund dzielił swój czas między obowiązki swego powołania i bezowocne poszukiwanie.
Co rano jeździł do Charenton, gdzie go wzywała służba, odbywał konsultacje ze swoimi choremi i wracał do Paryża.
Upadł ze znużenia, stracił sen, apetyt i zmienił się do niepoznania. Przed Ireneuszem Moulin jednakże, nie odkrywał stanu swej duszy, aby go niezniechęcać i nie martwić daremnie.
Śledztwo prowadzone przez policję, również nic nie wykryło.
Piotr Loriot codzień przychodził do prefektury, ale wychodził niezaspokojony. Cierpiał nad biednym Edmundem, który coraz bardziej bladł i mizerniał, jakniemniej nad Bertą tak niewinnie kiedyś przezeń posądzoną.
Sprawa dorożki № 13, zdawała się być zaliczoną do tych, które nigdy na światło dzienne wyprowadzeni nie będą.
Théfer rozesławszy swoich podwładnych agentów w zupełnie przeciwne strony, był pewien że żaden z nich prawdy nie wykryje. Z resztą przeglądał uważnie ich raporta przed odesłaniem ich do naczelnika.
Przyznać trzeba że ów łotr działał przezornie i rozumnie. Sam obok tego przekonał się naocznie że dorożka wioząca Bertę nie zwróciła niczyjej uwagi w Bagnolet.
Jedna rzecz tylko drażniła go i niepokoiła, a to niemożebność odnalezienia Jana-Czwartka.
Zaopatrzony w szczegółowy rysopis tego starego łotra przebiegł codzień wszystkie znane garkuchnie, knajpy, szynki i sale tańca. Nigdzie wszelako odnaleść go niemógł, równie jak i Ireneusza Moulin.
To podwójne zniknięcie, coraz go więcej przerażało. Zapytywał w duchu sam siebie czy nie była to czasem zręcznie ułożona zasadzka, albo obmyślona zemsta?
Przebrawszy się i zmieniwszy fizjonomję był powtórnie na Placu Królewskim u odźwiernej, gdzie się dowiedział że Moulin dotąd niewrócił ze wsi.
Rzecz prosta że o tych wszystkich szczegółach powiadomił księcia de la Tour-Vandieu i panią Dick-Thorn.
Zatrwożeni zrazu, zaczęli się już uspakajać. Niebezpieczeństwo w ich oczach zmalało.
— Jeden tylko szczegół niepokoił Jerzego z którym się zwierzył Théferowi.
Czy nie zadziwia ciebie, rzekł doń pewnego razu ta dziwna cisza jaka pokrywa zniknięcie Berty Leroyer?
— Początkowo nie mogłem tego zrozumieć. Zacząłem więc badać.
— Jak to... miałeś odwagę?
— Tak. Przebrany za posłańca, poszedłem z listem do jej mieszkania i tam dowiedziałem się od odźwiernej że panna Berta wyjechała na wieś.
— Na wieś powtórzył Jerzy. Czy ci się to nie wydaje być podejrzanem?
— Dla czego?
— Zapewne dziewczyna miała zamiar widzieć się z Ireneuszem po za Paryżem objawiła to odźwiernej.
To przypuszczenie agenta było możebnem, a nawet prawdopodobnem.
Książę odetchnął swobodniej.
— Z tej strony, możemy być zupełnie spokojni; ciągnął Théfer dalej. Gdyby tak jeszcze udało się nam wykryć Jana-Czwartka i odebrać od niego te kompromitujące papiery nicby nam do szczęścia nie brakowało. Wtedy to potrafiłbym go zmusić do milczenia.
— A czy jesteś pewnym żebyś go zmusił?
— Jaknajpewniejszym! „Umarli wszakże nie mówią wcale!“ Jerzy zrozumiał znaczenie tych wyrazów.
— Jakto... jeszcze potrzeba krwi? zapytał pół szeptem.
Agent spojrzał na niego szyderczo, a wzruszając wzgardliwie ramionami.
— Mości książę! — rzekł, kto raz wejdzie na tę drogę, musi nią iść do ostatka! — Każde wahanie może skompromitować, a cofnięcie się zgubić na zawsze!
Jerzy boleśnie zadumał, się zwiesiwszy głowę na piersi.


∗             ∗

Edmund Loriot jakieśmy to powiedzieli, dzielił swój czas między praktykę lekarską, a poszukiwanie ukochanej. Gdyby nieobowiązkowe zajęcia w szpitalu, kto wie czy nie byłby zwichnął całej swojej karjery.
Nic go nie zajmowało prócz myśli o biednej Bercie, z którą nie wiedział co się stało. Każdą wolną chwilę obracał na szukanie jej, nie przebierając w środkach i sposobach.
Pewnego dnia przyjechał do Charenton w smutniejszem niż zwykle usposobieniu. Z niechęcią zabierał się do askultowania swych chorych.
Obchodząc jak zwykle wszystkie celki kolejno, zaszedł i do Estery Dérieux.
Od czasu osadzenia jej w domu obłąkanych, biedna kobieta bardzo się zmieniła. Stan jej umysłu pozostał ten sam, ale pomizerniała, a oczy okolone siną obwódką, jeszcze smutniejszego nabrały wyrazu.
Estera przywykła do codziennego widywania Edmunda, który się z nią łagodnie obchodził, witała go zwykle uśmiechem. Tego dnia jednak, zdawała się go niewidzieć wcale.
— Czy miała paroksyzm? — zapytał Edmund swego asystenta.
— Nie, panie — odparł tenże. Od wczorajszego wieczora pozostaje w tem usposobieniu. Jednego słowa wydobyć z niej niepodobna. Apetyt ma mniejszy. Widocznie upada na siłach.
— Tego właśnie pragnę; rzekł Loriot. Lekarstwo jakie zażywa, widzę dobrze skutkuje. Potrzebuję ją osłabić cokolwiek do zupełnego powodzenia.
— A więc niezadługo zamierzasz przystąpić do operacyi?
— Nie mogę dziś jeszcze stanowczo oznaczyć czasu. Pierwej muszę maść odjąć przyłożoną na uszkodzone miejsce, która jeszcze kilka dni pozostać na ranie powinna. Nie pociesza mnie jednak ten jej stan pognębienia i ten wzrok ponury. Lękam się...
Tu przerwał.
— Lękasz się pan jakiej choroby; któraby zniweczyła twe plany i stanęła na przeszkodzie w dokonaniu cięcia?
— Zgadłeś pan. Trzeba ją wyprowadzić natychmiast z celi go ogrodu. Dać jej kwiatów, jeżeli będzie chciała. Może się rozweseli cośkolwiek. Polecam tę chorą troskliwej pańskiej opiece.
— Będę się starał wywiązać jaknajlepiej z powierzonego sobie zadania — odrzekł pomocnik Edmunda.
— Wyświadczysz pan podwójną przysługę ludzkości. Najprzód przychylisz się do szlachetnego dzieła powrócenia zmysłów nieszczęśliwej a powtóre, dopomożesz do rozwiązania naukowej kwestyi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.