Przejdź do zawartości

Dwie sieroty/Tom V/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I

Objaśnienia podane przez odźwierną, były niedostateczne. Jakim sposobem wynaleść nieznanego człowieka, pomiędzy piętnastoma tysiącami dorożkarzów i woźniców paryzkich?
Nic zresztą, nie upewniało czy ów człowiek powożący, nie był podstawionym złoczyńcą, zapłaconym przez zbrodniarzów, i na ten dzień tylko przyobleczonym w mundur dorożkarski?
Co począć?... Jak sobie radzić?... Gdzie szukać?
Ireneusz nie przypuszczał ażeby Berta dobrowolnie opuściła mieszkanie, aby uniknąć zetknięcia się z panią Dick-Thorn. Nieprzypuszczał by się skryła z obawy przed rolą, jaką jej wydzielono w tym żywym obrazie tak znakomicie przez niego obmyślonym. Nie ulegało wątpliwości że nieszczęśliwe dziewczę wpadło w zręcznie zastawioną zasadzkę.
Kto jednak był sprawcą tego porwania?
Przebiegając w myśli niedawno minione wypadki. Moulin przypomniał sobie owych ludzi którzy wdarłszy się gwałtem do jego mieszkania zabrali mu drogocenny dokument tak potrzebny do wykrycia prawdy.
Nie wątpił teraz że to za ich sprawą osadzonym został w więzieniu. Musiały więc to być osoby wpływowe, skoro przed niemi otwierały się nawet kraty więzienne.
Jak wszelako ich ślad odnaleść? Zwrócić się do policyi niepodobna! Prefekt albowiem powiadomiony o zniknięciu Berty, zażąda natychmiast wyjaśnienia, lub jakich szczegółów. Moulin musiałby zatem wyjawić cudzą, tajemnicę, a kto wie, czy policya tak niedołężna przed dwudziestoma laty byłaby dzisiaj szczęśliwszą.
Ireneusz nie przypuszczał by niegodziwcy którzy porwali Bertę, zamordować ją mieli. Sądził że ją zamknięto chwilowo, by za pomocą przestrachu zmusić dziewczynę do wyrzeczenia się sprawy, której dochodzić postanowiła.
Z wysiłku myśli i przypuszczeń, dziwny czuł zamęt w głowie.
Nagle przypomniał sobie o dokonanej kradzieży przez Jana-Czwartka u pani Dick-Thorn, w wilję dnia tego, kradzieży pugilaresu, w którym Klaudja oprócz pieniędzy przechowywała i drogocenne dokumenty.
Może te papiery, pomyślał, rozjaśniłyby cośkolwiek tę sprawę. I bez dalszego namysłu kazał dorożkarzowi jechać na ulicę Rébeval, do mieszkania Jana-Czwartka! Lecz i tam jak na ulicy Notre-dame-des-Chiamps, stukał nadaremnie.
Odźwierna powiadomiła go, że lokator niewrócił do domu, i zwykle późno w noc wchodził od przedmieścia Reberol bocznemi drzwiami od których klucz posiadał.
Ireneusz był bliskim rozpaczy.
Daremnie stracił czas tak drogi; a nic się niedowiedział prócz tego że Berty niebyło w domu. Coraz większe ciemności roztaczały się po nad jego myślami, i krzyżowały mu wszystkie obmyślane plany.
Gdzie jednak ukrył się Jan-Czwartek, i co zamierzał uczynić?
Czy niepoprawny ów rzezimieszek zdobywszy tak znaczną, sumę pieniędzy, nie miał czasem zamiaru niepokazać się już więcej? Gdyby to przypuszczenie mieścić się miało to cały gmach nadziei biednego Moulina rozpadłby mu się w nicość.
— Tak! — zawołał z rozpaczą, człowiek na którego najwięcej liczyłem, ten człowiek który miał być świadkiem przyszłości, duszą, naszego ocalenia w najważniejszej chwili przepada bez wieści.
Gdyby to jasne nieszczęście zwalić się na mnie miało, nie pozostałoby mi jak roztrzaskać sobie głowę o pierwszą lepszą skałę!..
— Nie... nie!.. zawołał po chwili wolnego ze wzrastającem zwątpieniem. To niepodobieństwo Bóg nie opuści dobrej sprawy dla której poświęcam me życie. Będę przebiegał dniem i nocą, wszystkie zaułki Paryża aby odnaleść Jana-Czwartka. Bertę zaś niech poszukuje ten który ją kocha, Edmund Loriot jakiego wezmą na pomoc.
I w niezachwianym w duszy postanowieniem kazał się odwieść na ulicę Cuvier do mieszkania młodego lekarza.
Edmund wróciwszy o godzinie piątej do domu nie kładł się wcale na spoczynek. Rozmyślał po nad jego zaszłemi wypadkami na Berlińskiej ulicy. Zręcznie obmyślone opowiadanie pani Dick-Thorn, wydało mu się teraz nieprawdopodobnem. Ostatni i żywy obraz naprowadzał mu na myśl rozliczne przypuszczania, w których pomimowolnie plątało się wspomnienie Ireneusza i Berty.
W krótce jednakże znużenie silniejsze od zewnętrznego zajęcia, skleiło mu powieki i siedząc w fotelu zadrzemnął lekko, gdy zadzwoniono do drzwi jego mieszkania.
— Kto może tak wcześnie do mnie przychodzić? zapytywał sam siebie.
Niedługo czekał na odpowiedź. We drzwiach ukazała się służąca oznajmiając przybycie Piotra Loriot.
— Mój stryj? — zawołał zdziwiony. — Proś go natychmiast.
Piotr Loriot wszedł chmurny, niezadowolony; jakiś dziwny ogień gorzał mu w oczach, nieukrywana troska widniała z oblicza.
Edmund pobiegł spieszno aby uścisnąć dłoń jego.
— Dzień dobry stryju! — zawołał; — widzę że masz jakieś zmartwienie! a może jesteś chory?
— Chory nie jestem mój drogi. Byłoby to jeszcze najmniejsza, napisałbyś mi jaką receptę, i koniec! Ale jest coś gorszego...
— Cóż takiego stryju? Mów prędzej... drżę z niecierpliwości.
— Wyobraź sobie mój chłopcze, wyprowadzono mnie w pole jak dudka... Tak, mówię ci jak starego głupca!...
— W czem takiem?
— Ukradziono mi moją dorożkę!...
Edmund spojrzał na Loriota z osłupieniem.
— Tak; mówię ci... Ukradziono mi moją trzynastkę świeżo odmalowaną i Milorda mojego poczciwego Milorda w którego żyłach tak szlachetna krew płynęła. Ha! gdy bym dostał w ręce tego nicponia który się dopuścił czegoś podobnego, przysięgam na Boga, chociaż nie jestem złym człowiekiem, udusiłbym go jak psa w ręku!... To mówiąc Loriot, zaciskał pięści, i zacinał zęby.
— Uspokój że się stryju; — przemawiał Edmund, zwolna opowiedz mi wszystko.
— Nie! to by było za długo. I w kilku słowach poczciwiec opowiedział jak z przed traktjerni przy ulicy de L’ouest, jego dorożka zniknęła bez śladu.
— I nic o niej nie wiesz do tej pory? — pytał Edmund.
— Owszem, odnalazłem ją już chwała Bogu, ale w jakim stanie!... Milordowi wyobraź sobie boki zapadły od zmęczenia i głodu, a mą biedną trzynastkę tak pokryto błotem i gliną, żem ją zaledwie poznał. Przez całą noc biegałem za jej odszukaniem.
— Co najwyżej sprowadzić ci to może mój stryju katar! za nim to jednak nastąpi, może przyjmiesz u mnie śniadanie?
— A więc nie idziesz dzisiaj do swoich warjatów?
— Nie stryju. Miałem noc na dzisiaj zajętą, prosiłem dyrektora o wyznaczenie zastępstwa i otóż wolny dziś jestem.
— Bardzo mnie to cieszy. Z chęcią przyjmuję twoje zaproszenie, bo niemam dziś chęci do pracy. Noc więc dzisiejszą przepędziłeś przy chorym?
— Nie! — byłem na zabawie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.