Dwie sieroty/Tom IV/XXXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXI.

Berta Leroyer jak wiemy, wsiadła bez obawy do dorożki Numer 13, i również wiemy że nie zadziwiła się, zastawszy w niej towarzysza podróży.
— Jesteś pan przyjacielem Ireneusza Moulin? zapytała Terremonda.
Wspólnik Dubiefa spodziewał się tego zapytania. To też odrzekł stanowczo:
— Tak pani.
— Z zaufanym jego przyjacielem?
— Tak; ma on do mnie wiele zaufania.
— A więc pan wiesz może w jakim celu jadę do pani Dick-Thorn?
To zapytanie zmięszało nędznika, bojąc się popełnić jaką niezręczność odrzekł:
— Nie, pani... tego niewiem.
— Jakto? Ireneusz Moulin nic panu niepowiedział?
— Powiedział mi tylko: „Pójdziesz o wpół do dziesiątej do dorożkarza, któremu wydałem już polecenie. Zawiezie cię on na ulicę Notre-Dame-des-Champs, tam zatrzymasz się w doróżce. Panna Berta Monestier zejdzie na dół, wsiądzie do powozu i przyjedziesz do mnie tu razem.
— Do domu na ulicę Berlińską? dodała.
— Nie mówił mi gdzie. Powiedział tylko: „Potrzebuję ciebie” a to dla mnie wystarczające. Niewiem więc dokąd jedziemy... Wiem tylko że tu chodzi o biednego ojca pani straconego niewinnie na rusztowaniu.
Berta nie badała więcej. Wyjrzawszy oknem, zaczęła się rozpatrywać.
Na ulicy było pusto i ciemno.
— Gdzie teraz jesteśmy? zapytała.
Terremonde wyjrzał z kolei.
— Jesteśmy, odrzekł w pobliżu Sekwany.
— A więc niedługo będziemy na placu Zgoda?
— Zapewne.
Dubief dojechawszy do brzegów Sekwany, skręcił na prawo, mus na lewo i jechał brzegiem aż do mostu Austerlitz, do rogatki Bercy i do bulwarów które w owym czasie jeszcze nie istniały.
Milord jako praprawnuk angielskiego konia, pędził bez znużenia.
Wjechali wreszcie na most Austorlitz. Berta ujrzała światło gazowe, odbijające się w czarnych nurtach rzeki.
— Rzecz dziwna... wyrzekła, iż dopiero, teraz mijamy Sekwanę mimo ze jedziemy tak prędko. Nigdybym nie sądziła że to tak daleko!
Terremonde nic nieodpowiedział, pomyślał tylko:
— Panienka zaczyna się niecierpliwić... za chwilę zacznie podejrzywać, a skoro jej podejrzenia zamienia, się w pewność, może zacząć krzyczeć, co byłoby dla nas wcale niepożądanem. Trzeba się zabezpieczyć na wszelki wypadek.
I sięgnął do kieszeni paltota, gdzie miał ukryty sztylet, dany mu przez Théfera.
Berta niecierpliwiła się w rzeczy samej. Z oczyma utkwionemi w szybę powozu, patrzyła na nieskończone szeregi ciemnych domów i niemogła rozpoznać strony miasta przez którą jechali..
— Ale ten dorożkarz chyba zabłądził? nagle zawołała. Gdzie on jedzie?
— Niechaj się pani nie obawia, odrzekł Terremonde. Jedzie według rozkazów pana Ireneusza Moulin.
Te słowa uspokoiły, chwilowo obawę wszczętą w serca dziewczyny.
Przyjechano wreszcie do mostu Bercy. Powóz skręci! na drogę koło okopów. Berta uczuła, że jej serce gwałtownie uderzać zaczyna.
— Dokąd mnie wieziecie? krzyknęła.
— Tam gdzie potrzeba... odrzekł siedzący przy niej złoczyńca.
— Wszak ja mam jechać na Berlińską, ulicę a nie gdzieindziej. Tam na mnie oczekują, pan dobrze wiesz o tem!..
— Powtarzani pani że nic nie wiem.
— Dziewczyna uniósłszy się na siedzeniu zaczęła palcami stukać w szybę powozu wołając:
— Dorożkarzu!... dorożkarzu!...
Dubief posłyszawszy stukanie, zrozumiał co się dzieje. Zaczął trzaskać z bicza i głośno gwizdać.
— Ten dorożkarz widocznie jest głuchy!... zawołała Berta.
— Tak, w rzeczy samej;.. jest on trochę głuchy, odrzekł Terremonde z zupełnym spokojem. Napróżno więc pani wołasz. Nikt nie usłyszy.
Dziewczę zrozumiawszy co to znaczy, śmiertelnie pobladła. Chciała otworzyć drzwiczki i wyskoczyć.
Terremonde lewą ręką chwycił ją za ramię i popchnął gwałtownie w głąb powozu; a prawą uzbrojoną sztyletem podniósł do góry.
Berta ujrzawszy błysk noża, wydała jęk głuchy.
— Ani jednego ruchu, ani krzyknięcia!... zawołał nędznik, bo cię zarznę jak kurczę!...
— Wielki Boże! jęknęła z przerażeniem, w jakie ja się ręce dostałam!...
— W ręce ludzi, którzy pełni będą względów dla pani. Jeżeli będziesz spokojną; odparł Terremonde. Nikt nie przemówi podniesionym głosem. Nikt ci nie pogrozi. Jeżeli się będziesz rzucała, tem gorzej dla ciebie. Sobie pani przypiszesz winę bo cię ostrzegam.
Te kropnę słowa wymówione były ż przerażającym spokojem.
Panna Loroyer na pół obłąkana z przestrachu, cofnęła się w tył i przytuliła w głąb powozu, ażeby być jaknajdalej od swego towarzysza, którego oczy widziała błyszczące w ciemności jak oczy drapieżnego zwierza.
— Ależ... wyszepnęła, dokąd mnie pan wieziesz?
— Zobaczysz pani, skoro staniemy na miejscu.
— Więc to nie Ireneusz Moulin przysłał was po mnie?
— Może on... a może kto inny, wytłumaczą to tam pani.
— Jesteś nędznikiem!...
— Możesz mnie pani zobelżać, jeżeli cię to bawi. Mało mnie to obchodzi, byłeś niemówiła za głośno.
— Ach! wykrzyknęła z rozpaczą dziewczyna, będę wołać, przyjdą mi na pomoc! I zaczęła krzyczeć:
— Ratunku!... ratunku!...
Terremonde po raz drugi popchnął ją w głąb powozu i kładąc jej rękę na ustach, dotknął ją końcem noża.
Dubief na koźle wygwizdywać nieprzestawał.
Berta zdrętwiała z przestrachu, osunęła się na poduszki powozu. Straszne przeczucie ją ogarnęło.
Pomyślała o wrogach Ireneusza, o tych ludziach tajemniczych, którzy już raz o niemal go nie zgubili. Domyśliła się, że się znajduje w ich mocy, a zatem że jest zgubioną bez ratunku. Pomyślała o Edmundzie Loriot, o swych rozwianych marzeniach. Łzy zaczęły spływać po jej policzkach, a potem tłumione łkanie wydobyło się z jej piersi.
Terremonde nie spuszczał z niej oczu. Skrzyżował ręce na piersiach, ale nóż trzymał wciąż otwarty.
Milord pędził niezmordowanie i powóz toczył się szybko.
Zwolna, łkania Berty przycichły i łzy przestały jej płynąć. Biedne dziewczę zasyłało do Boga gorące modły i spokój zaczął wstępować w jej duszę. Przypuszczenie morderstwa, zdało się jej być niemożlimem. Pomyślała, że miano zapewne ważne powody do usunięcia jej z Paryża i rozłączenia z Ireneuszem Moulin. Że ją zapewne zechcą uwięzić przez czas jakiś, lecz że jej nie zabiją i że wreszcie odzyska wolność i znów zobaczy Edmunda.
Postanowiła więc udać spokój, sądząc że tem rozbroi swych wrogów.
Ręce młodej dziewczyny zaciskały się konwulsyjnie na poduszkach powozu. I nagle jej palce spotkały kawałek papieru wetknięty między poduszki.
Pochwyciwszy ów papier, zwinęła go i wsunęła za rękawiczkę.
— Kto wie? pomyślała, może to jaka wskazówka zapomniana przez tych nędzników, która może posłużyć później na dowód przeciw nim.
Tak wątła i nieprawdopodobna nadzieja przyczyniła się do podtrzymania Berty w chwili, gdy potrzebowała całej energji aby nie upaść pod ciężarem trwogi.
Powóz jechał teraz znacznie wolniej. Przebyto już Bagnolet. Dubief skierował konia na stromą drogę, prowadzącą na wzgórze, gdzie stała fabryka nabojów.
Błotnista droga, była bardzo śliska.
Ów improwizowany woźnica zmuszonym był zsiąść z kozła i wziąść Milorda za wędzidło, aby go podtrzymać.
Nakoniec dorożka Numer 13 wjechała na szczyt wzgórza.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.