Dwie sieroty/Tom IV/XXIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIV.

— Mamże się cofnąć do początków naszej znajomości zapytała Klaudja.
— Niepotrzeba, rzekł książę. Namiętność z mojej strony, rachuba i ambitne marzenia z twojej, to historje bardzo zwyczajne.
— Opuszczę więc pierwsze lata i przystępuję wprost do zakończenia. Aby się dostać dziś do mnie, użyłeś przed chwilą nazwiska „Brunoy.“
— Był to jedyny sposób zwalenia zakazu wydanego służącym.
— I nie zadrżałaś na myśl wspomnienia jakie to słowo może wzbudzić we mnie? Nie pamiętałeś że w owych dawno upłynionych czasach, obdłużony, nędzny, bez dochodów, żyjący oszustwem i podstępem, zagrożony hańbę, nie znalazłeś ód nikogo pomocy oprócz mnie jednej?... Zapomniałeś, że wtedy pracowałam w ukryciu z narażeniem życia, ażeby zdobyć dla ciebie tytuł księcia, dać ci olbrzymi majątek, i że mi się wreszcie udało.
— Byłaś mi bardzo pomocną, przyznaję, i sądzę że ci 1 dałem dowody mojej wdzięczności.
— Tak; rzucając mi w sposób jałmużny parę kroć sto tysięcy franków, z warunkiem, że opuszczę Francję, odpowiedziała wdowa z szyderczym uśmiechem. Nie tego się spodziewałam, i w pierwszej chwili gniewu miałam zamiar zdradzić cię, przyznaję, choćbym jednocześnie miała zgubie siebie. Groziło to więzieniem, a może i szafotem nam obojgu... Zabrakło mi odwagi. Chciałam żyć jeszcze... pragnęłam być wolną... Popełniłam nikczemność usłuchawszy twojego rozkazu i wyjechałam. Niespodziewane szczęście spotkało mnie w Anglji. Zaślubiłam bogatego przemysłowca, który mnie uwielbiał... Przez lat kilka będąc prawdziwie szczęśliwą., zapomniałam o tobie... Nadeszła ruina majątkowa. Mój mąż umarł pozostawiając mnie prawie w nędzy. Powiedziałam sobie natenczas że ty jesteś bogatym, dzięki moim staraniom i że mam prawo zażądać cząstki tych bogactw, jakie mnie zawdzięczasz.
— Spodziewałem się takiego zakończenia, odrzekł pan de la Tour-Vandieu, nietracąo krwi zimnej. Pojąłem od razu że te kilka słów dopisanych pod zaproszeniem, mają na celu pobudzenie mojej ciekawości! ściągnięcie mnie do twego domu... Łatwo odgadnąć twoje zamiary... Chcesz wywołać przed moje oczy widmo przeszłości, ażeby zapanować postrachem nademną, i wyzyskiwać mnie według, upodobania. Spekulacja to powszechnie znana, ale zemną się to nie uda!... Byłaś moją wspólniczką, czyli raczej mówiąc dokładnie, narzędziem działającem na mój rachunek ze zręcznością, za co zapłaciłem ci stoma tysiącami talarów... Sumka wspaniała!... Jan Czwartek, którego nazwiska przecie niezapomniałaś, otrzymał tylko kilka luidorów, poczem otrułaś go, aby być pewną jego milczenia. Porzuć więc te nieprzyjazne zamiary, jakie nie robią na mnie żadnego wrażenia i pomówmy jako dawni znajomi... Oburzam się na despotyczne wymagania, ale ci nieodmawiam pomocy. Mów więc, czego żądasz odemnie?
— Połowę twego majątku; — odpowiedziała stanowczo Klaudja.
Jerzy uśmiechnął się, wzruszając ramionami.
— Najlepszy sposób, odrzekł, ażeby nic nie dostać.
— Mam prawo tego wymagać!...
— Nie, moja droga, ty nie masz prawa grozić, czyli raczej twoje pogróżki nie mają żadnego znaczenia. Popełniliśmy niegdyś zbrodnię, aleśmy nic nie winni sprawiedliwości... Kto inny za nas zapłacił... Paweł Leroyer uznany za mordercę doktora, zginął na rusztowaniu!
— A pan żyjesz!... szczęśliwy i bogaty... wykrzyknęła pani Dick-Thorn.
— Tak, żyję... powtórzył Jerzy, i co bądź się zdarzy, prawo dosięgnąć mnie niemoże, mnie... ani ciebie, bo nastąpiło przedawnienie.
— Wiem o tem; odrzekła Klaudja, ale wskrzeszając przeszłość można cię ugodzić, jeśli nie w życiu lub wolność to w honor twój, w twoje poważanie u ludzi. Można obrzucić hańbą i błotem nazwisko książąt de la Tour-Vandieu!
Jerzy powtórnie wzruszył ramionami.
— Ta hańba i błoto, odrzekł, spadną i na ciebie.
— Co mnie to obchodzi? Cóż ja mam do stracenia?
— A córka twoja?... Wszakże masz córkę? dokończył książę.
A zatem jeśli niemogę zemścić się bez obrzucenia błotem nazwiska mej córki, kto inny za moją radą, zostawiwszy mnie na uboczu, będzie mógł zażądać naprawienia tej strasznej pomyłki sądów.
Może rodzina Pawła Leroyer? zapytał Jerzy z szyderstwem. Niema jej... ona już nic istnieje!.... Jeśli ta jest broń, jakiej przeciw mnie użyć zamierzasz, to plan twój na nic się nie zda moja kochana.
Klaudja spojrzała na księcia z osłupieniem.
— Czy on prawdę mówi? zapytywała się sama siebie.
Jerzy uważał bacznie na wyraz twarzy pani Dick-Thorn. Spostrzegłszy odbijające się na niej nieudane zdziwienie, mówił dalej:
— Chciej to zrozumieć że jesteś bezwładną, ale pomimo to, dam ci chętnie o co poprosisz, chociaż pogróżkom oparłbym się stanowczo. Lękasz się niedostatku, to rzecz naturalna, bo przepych jaki cię otacza, jest udaniem obliczonym na zamydlenie oczu. Rozrzucasz resztki pieniędzy by ściągnąć motyle do tego pięknego kwiatka nazwanego Oliwją Dick-Thorn. Chcesz dla swojej córki bogatego męża. I to nie ganię, postępujesz jak dobra matka; ale ten mąż może się nie zjawić tak zaraz na zawołanie. Trzeba mieć możność oczekiwania i nieprzestawać olśniewać świata. Dostarczą ci środków ku temu i pozostaniemy dobremi przyjaciółmi.
— Powiedziałam już że połowę twego majątku, odparła Klaudja.
— Jesteś szaloną!... jak widzę; zawołał Jerzy, me będę dłużej prowadził rozmowy nie mającej żadnego celu. Zegnam cię! — Tu powstał.
— Niech wasza książęca mość raczy pozostać; zawołała nakazujące Klaudja. Nie jestem szaloną, i zrozumiesz to pan zaraz, ponieważ nadeszła chwila wytłumaczenia tych kilku słów dopisanych na karcie zapraszającej.
— Dotyczących mojego syna? zapytał Jerzy.
— Dotyczących twojego przybranego syna...
— Przybranego, niech i tak będzie, ale niemniej jest on margrabią, i będzie księciem po mojej śmierci. Z jakiego powodu czynisz mu zaszczyt zajmowania się nim?
— Nie odgadujesz?
— Nie.
— A więc ci powiem. Twój syn ma się żenić z hrabianką Izabellą de Lilliers?
— Cały Paryż wie o tem.
— I pan godzisz się na to małżeństwo? — Najchętniej.
— Mocno tego żałuję.
— Dla czego?
— Bo będziesz je musiał zerwać jaknajprędzej.
Na Jerzego przyszła teraz kolej spojrzeć z osłupieniem na panią Dick-Thorn.
— Widocznem jest, pomyślał, że ta kobieta postradała zmysły.
Klaudja wyczytała tę myśl we wzroku księcia.
— Upewniam że jestem przy zdrowych zmysłach, zawołała uśmiechając się żartobliwie, i żądam na serjo, ażebyś zerwał pomienione małżeństwo.
— Ależ na Boga z jakiej przyczyny?
— Bo ja mam inne zamiary.
— Ty?...
— Tak, ja... właśnie. Powiedz zatem swojemu synowi, i to w jaknajkrótszym czasie, że jego narzeczona nie jest Izabella de Lilliers, ale będzie nią Oliwja Dick-Thorn.
— Twoja córka?...
— Tak, moja córka.
Książę rozśmiał się głośno.
— I myślisz że cię usłucham? zapytał.
— Jestem przekonaną. Za cenę tego małżeństwa milczeć będę.
— A cóż mi zależy na twojem milczeniu?
— Zależy na nim waszej książęcej mości dużo... bardzo dużo!
— Doprawdy?
— Osądź sam. Klaudja Varni, w wolnych chwilach napisała rodzaj pamiętnika, czy wspomnień z całego życia. Jest w tem pewna epoka czasu z którą pan jesteś ściśle złączony, a wiadomo w jaki sposób. Klaudja opisuje w nim wszystko, dzień po dniu, godzina po godzinie, nic nie opuszcza. Upewniam pana, że to bardzo ciekawe. Jeżeli nie zezwolisz na to ażeby moja córka została margrabiną de la Tour-Vandieu, dwie kopje tego pamiętnika zostaną przesłane jedna panu hrabiemu de Lilliers, druga twojemu przybranemu synowi. Niechaj przeczytają i osądzą.
— Mylisz się! — odparł Jerzy; nie przeczytają nawet czterech stronnic tej bazgraniny, w której poznają od razu utwór natchniony nienawiścią i chęcią wyzyskiwania. Twoja potwarz mnie nie dosięgnie... Wierzaj mi, że lepiej uczynisz wyrzekając się tej walki, jeżeli nie masz po nad tę innej broni.
— Otóż mam jeszcze broń inną.
— Równej zapewne wartości.
— Zobaczemy... Oddziedziczyłeś pan majątek i tytuł po swoim bracie, kazawszy go zamordować w mniemanym pojedynku przez Giuseppa Corticelli, najętego włoskiego bandytę.
— To kłamstwo!... fałsz!!..
— Na co zaprzeczać? Mam na to dowody.
— Niema żadnych dowodów.
— Tak sądzisz? Właśnie kazałam podpisać Corticellemu pokwitowanie za otrzymaną przezeń zapłatę za pchnięcie szpadę, księcia Zygmunta de la Tour-Vandieu na polance lasku Winceńskiego, i to pokwitowanie istnieje... Mam je u siebie. Ta zbrodnia uległa przedawnieniu, odpowiesz mi może, przedawnieniu... prawda... ale nie co do spadku!...
— Spadku?... powtórzył Jerzy bledniejąc.
— Ha! teraz to pana zaczyna zajmować... pojmuję, mówiła szyderczo Klaudja, bo chodzi tu o pieniądz, a pieniądz jest twoim bożkiem. Prawda że pan według prawa byłeś spadkobiercę swojego brata, ale w takim razie, gdyby twój brat nie zrobił testamentu.
— Nie znaleziono testamentu, wiem o tem dobrze.
— Nie znaleziono go, bom się dostała przebrana za mężczyznę do domu doktora i wykradłam ten dokument.
— I on jest w twoim ręku? pytał drżącym głosem książę.
— Jest!... odpowiedziała Klaudja.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.