Dwie sieroty/Tom IV/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.

Tak rozmyślając Piotr Loriot, ścigał wzrokiem swojego pasażera, którego postać była widoczną przy świetle gazowych latarni, Ujrzał go wreszcie zatrzymującym się przed furtką w murze, po nad którym kołysały się liściem okryte wierzchołki drzew! Jerzy wydobył z kieszeni pęk kluczy, wybrał z nich jeden i włożył w zamek.
— Ha! ha! pomyślał właściciel dorożki, otóż i schadzka ztąd o cztery domy. Dziwna zaiste godzina i pogoda na oddawanie wizyt. Wygląda to raczej na męża szpiegującego swą żonę...
To mówiąc Loriot, owijał się jak mógł najlepiej w swój surdut, poociągał fartuch na koźle i przygotowywał się do długiego oczekiwania.
Gdyby pan de la Tour-Vandiu kazał był stanąć przed furtką, jaką, miał otworzyć, Loriot prawdopodobnie byłby się zdrzemnął po jego odejściu. Gdy jednak pasażer zaczął coś „kręcić,“ dorożkarz zwrócił na niego uwagę i oddał się poglądaniu.
Klucz zaskrzypiał w zamku. Drzwi się otworzyły.
Jerzy znikł z przed oczu Loriota i znalazł się w obszernym ogrodzie. W pośród ogrodu wznosił się pawilon, którego okna szczelnie okienicami pozamykane były.
Ośm wschodów prowadziło do wejścia.
Książę Jerzy wszedł, i za pomocą drugiego klucza otworzył przedsionek.
Zapaliwszy zapałkę, zaświecił stojącą tam latarkę, a zbliżywszy się do ściany, nacisnął sprężynę ukrytą w obiciu. Drzwi otworzyły się natychmiast odkrywając przejście do gabinetu w pałacu przy ulicy św. Dominika.
Zeszedł kilkadziesiąt stopni wiodących na dół, wsunął się w wązki korytarz, a otworzywszy drzwi drugie, przebył ze trzydzieści schodów prowadzących w górę a wysłanych grubym dywanem dla stłumienia odgłosu kroków, a naciskając powtórnie sobie tylko wiadomą w murze sprężynę, otworzył drzwi do swego pałacowego gabinetu.
Upewniwszy się że szczelnie pozamykane okienice nie przepuszczają najmniejszego światła, zapalił dwie świece stojące na biurku przed którym zasiadł zabrawszy się do przeglądania nagromadzonego stosu dzienników i listów.
Najprzód zaczął przeglądać listy przybyłe wczoraj.
Było ich pięć, lecz żaden nie był lakiem zapieczętowany.
Wydostał z szafki małą srebrną maszynkę, pod którą zapalił lampę spirytusową.
Po kilku sekundach woda w maszynie zawrzała, para zaczęła się wydobywać, pan de la Tour-Vandieu umieścił jeden z listów nad parą, a skoro guma zwilżała, wziął nóż do przecinania kartek z giętkim ostrzem i przy jego pomocy otwierał koperty z których wydobywał listy.
Po przeczytaniu, umieszczał napowrót te listy w koperty jakie zaklejał i najmniejszy ślad otwarcia na nich nie pozostawał.
Trzy następne listy podległy temu samemu postępowaniu.
Wszystkie one były mało ważne.
Książę wziął się do ostatniego, a znalazłszy w kopercie list zapraszający, spojrzał nań zaledwie, gdy całą jego uwagę zwróciło kilka wierszy nakreślonych drobnym pismem poniżej i podkreślonych dwa razy.

Pani Dick-Thorn niewątpi, że książę do la Tour-Vandieu, zechce ją odwiedzić, ponieważ pragnie mu ona udzielić pewnych objaśnień dotyczących przyszłego małżeństwa jego przybranego syna z hrabianką Izabelą de Lilliers.

— Od kogo może pochodzić ten list? zapytywał siebie niespokojnie.
Tekst drukowany był na to odpowiedzią.
Zawierał on te słowa:

Pani Dick-Thorn, ma zaszczyt prosić księcia de la Tour-Vandieu na zebranie wieczorne odbyć się mające w jej domu, w środę dnia 20 Października 1857 roku.
Ulica Berlińska Nr. 24.

— Pani Dick-Thorn? powtórzył Jerzy z nerwowym drżeniem, nie znam tego nazwiska. Po raz pierwszy je słyszę!... Kto jest ta kobieta? Mistress Dick-Thorn... Co ona może mieć mi do powiedzenia względem małżeństwa mojego syna? Co znaczy to zaproszenie w chwili gdy wszyscy sądzą, że mnie niema w Paryżu? Dla czego ta cudzoziemka jak to widać z nazwiska, zajmuje się mną i moim synem?
Nagle drgnął, pobladł, i przytłumiony okrzyk wydarł się z jego piersi.
— A gdyby to była „ona!“ wyjęknął z przerażeniem. Lecz czyli by to być mogło? Czemu nie? odrzekł, Klaudja przebywa w Anglji, mogła tam pójść za mąż... Przeczuwam po tych dreszczach jakie mną wstrząsają, że to musi być „o na.“ Cóż więc zamierza uczynić? Bo ten list jest pogróżką... Niemoże inaczej stanąć w obec mnie tylko jako nieprzyjaciółka! Ha! teraz bardziej niż kiedy trzeba usunąć Bertę Leroyer. Muszę zawiadomić Théfera. On jeden tylko będzie mógł objaśnić mnie w tym razie.
Wziął list Klaudyi, schował do pugilaresu a w jego miejsce wsunął w kopertę kartkę czystego papieru i zakleił.
Zgasił spirytusową lampkę i świecę, a zatarłszy wszelkie ślady swojej bytności, wrócił tą drogą którą przyszedł.
Piotr Loriot nie spuszczał z oka furtki, którą jego pasażer wszedł do ogrodu. Nagle otwarła się ta furtka i pan de la Tour-Vandieu podszedł do dorożki.
— Dokąd mam jechać? zapytał Loriot.
— Na ulicę Pont-Louis-Phillipe, numer ośmnasty.
— Niech pan siada. Hop!... Milord.
Stara szkapa ruszyła kłusem, a stryj młodego doktora pomrukiwał z cicha:
— Strasznie jakoś tajemniczy Jegomość. Zdaje mi się że to wszystko nieczysta sprawa! O wpół do pierwszej w nocy, doróżka stanęła przed mieszkaniem policyjnego agenta. Nie było widać światła w oknach małego ponurego domu.
Jerzy wysiadł, otworzył drzwi wytrychem danym sobie przez Théfera, i zniknął w kurytarzu.
— Ten stary ma klucze do wszystkich zamków, zauważył Piotr Loriot. To mnie zaciekawia. Do kogo on może iść o tak późnej godzinie i w taką niepogodę?
Upłynęło pięć minut.
Loriot z głową w górę wzniesioną, pożerał dom oczyma, W jednem z okien trzeciego piętra, światło nagle zabłysło.
— On tam jest! pomyślał dorożkarz. Zapalono światło na jego przyjęcie.
Jerzy de la Tour-Vandieu, zapukał i zadzwonił do drzwi w sposób umówiony. Théfer leżał już w łóżku, ale jeszcze nie spał. Rozmyślał nad przyobiecanym sobie majątkiem i sposobami otrzymania go bez narażenia siebie. Niemógł jednak zataić, że to sprawa niebezpieczna.
— Ba! powtarzał, będę się miał na ostrożności. Sprytu mi nie brak, zresztą za dwa kroć stotysięcy franków, warto zaryzykować swą skórę.
Odgłos dzwonka i stukanie w równych odstępach, nie wywarło u niego zdumienia. Czasami w nocy przysełano po niego z prefektury.
Wyskoczył z łóżka, zapalił świecę i pobiegł otworzyć.
Widok pana de la Tour-Vandieu z przerażonym obliczem wprawił go w osłupienie.
— Książę tu u mnie... o tej porze? zawołał, usuwając się w głąb pokoju. Widać że zaszło coś nadzwyczajnego.
— Tak.
— Niech mi wasza książęca mość powie co takiego?
— Wracam z pałacu przy ulicy św. Dominika.
— Spostrzeżono tam może obecność księcia?
— Nie, ale zastałem list grożący niebezpieczeństwem.
— Ma książę ten list przy sobie?
— Mam... Czytaj!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.