Dwie sieroty/Tom III/XXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII.

— Dzięki wyrazom: „Odosobniona — pod sekretem“, dodał Theifer, jakie wpisałem do rozkazu, wiedziony szczęśliwym natchnieniem, nikt nie będzie się mógł z nią widzieć, a chociażby nawet Ireneusz Moulin dowiedział się przypadkiem o jej uwięzieniu i przyszedł jej szukać w Charentou to trafi na niezwalczone przeszkody.
— Theiferze! jestem ci wielce zobowiązanym!... zawołał książę, i bądź pewnym że potrafię ci okazać mą wdzięczność.
Wasza książęca mość przecenia moje zasługi...
— Nie będziesz żałował żeś mi tak dobrze dopomógł w tej sprawie!... dodał z zadowoleniem Jerzy.
— Znam już oddawna szczodrobliwość waszej książęcej mości, i naprzód składam podziękowanie.
— Nic więcej niemam do powiedzenia?
— Mam tylko doręczyć ten papier. Tu agent wyjął z pugilaresu kawałek spalonego w połowie papieru, jaki podniósł w mieszkaniu Estery.
— Co to jest? zapytał książę.
— Urywek z bruljonu listu spalonego przez pana, w mieszkaniu-mechanika, który ta warjatka porwała, odrzekł Theifer. Są na nim jeszcze widoczne te kilkanaście wyrazów pisanych przez Klaudję Varni, które choć nie w jednej całości, mogłyby stać się dla pana silnie kompromitującemi. Radziłbym waszej książęcej mości zniszczyć ten papier natychmiast.
Jerzy wziął podany sobie świstek w rękę, i oglądał go uważnie.
— Rzeczywiście, wyszepnął, mógł on się stać dla mnie niebezpiecznym, lecz to niebezpieczeństwo zniknie w tej chwili. Myślisz o wszystkiem Theiferze... Jesteś genialnym człowiekiem, godnym podziwienia!
To mówiąc, potarł zapałkę i spalił na popiół ostatnie szczątki bruljonu.
— Teraz, rzekł Theifer, będę się starał śledzić intrygi Ireneusza Moulin, mimo że je uważano za rzecz małego znaczenia.
— Niemasz dotąd żadnej wiadomości o Klaudji?
— Żadnej. Ostatnie wieści od moich agentów, pozwalają mi sądzić prawie napewno że jej niema w Paryżu. Każę ją poszukiwać w Anglii.
— Na te wszystkie starania będziesz potrzebował pieniędzy?
Theifer ukłonił się z potakującym uśmiechem.
Książę wyjąwszy z biurka sześć banknotów po tysiąc franków każdy, podał mu je w milczeniu. Theifer schował je do kieszeni, i po złożeniu ukłonu wyszedł.
Posiadając zaufanie podwładnych sobie agentów, rozsełał ich po całym Paryżu za załatwianiem swoich prywatnych interesów, w tem przekonaniu że działają w interesach prefektury, a wynagradzał ich tylko drobnemi datkami. Z tem wszystkiem śladu Klaudji Varni odnaleść nie zdołano, i powiernik księcia Jerzego nie wątpił iż dla lepszego ukrycia się, przybrała fałszywe nazwisko. Nie przyszło mu na myśl aby wyszedłszy za mąż, nazywała się obecnie panią Dick-Thorn.
Szukano więc wszędzie owej Klaudji Varni, w mieszkaniach umeblowanych, w hotelach pierwszorzędnych, w gospodach, a ona jak nam wiadomo zamieszkiwała we własnym pałacyku.
Klaudja miała także swą własnę policję. Przedstawiliśmy już dawniej czytelnikom jej sekretnego agenta, kawalera Babylas Samper, jednego z najzdolniejszych ludzi agencyi „Roch i Funiel“.
Babylasowi nie zbrakło sprytu ani intelligencji, przyrzeczone zaś wynagrodzenie Klaudji, zdwajało jego gorliwość.
Tegoż samego dnia rano, w którym Theifer zawiózł Esterę do domu obłąkanych w Charentou, Babylas zadzwonił do bramy pałacyku przy Berlińskiej ulicy, i kazał oddać swój bilet wizytowy pani Dick-Thorn, która przybyłego natychmiast przyjęła.
— Odwiedziny pańskie, zaczęła po przywitaniu każą mi przypuszczać że pan mi masz coś do powiedzenia?
— Tak, i zdaje rai się że pani będziesz zadowolony z tego mojego raportu.
— Wynalazłeś pan panią Amadis?
— Wynalazłem, lecz wielkim trudem.
— Ta kobieta więc żyje?
— Żyje.
— Ach! zawołała Klaudja, musi już być bardzo starą!..
— Nie jest, już wprawdzie osobą pierwszej młodości. Wszak nie wygląda na więcej jak na lat sześćdziesiąt. Żyje dostatnio, posiada majątek, i nie okazuje się smutną; i zajmuje okazały apartament pierwszego piętra na placu Królewskim pod Nr. 24. Wszystko to zanotowałem w raporcie, który natychmiast przedstawię pani.
To mówiąc Samper, rozwinął wielki arkusz papieru zapełniony drobniuchnym pismem.
— Czy pani Amadis sama tam zamieszkuje? zapytała żywo Klaudja.
— Nie pani; ma przy sobie znacznie młodszą osobę.
— Jej nazwisko?
— Estera Derieux.
— I ta więc żyje? zawołała radośnie Klaudja. W rzeczy samej, wszystko się składa doskonale!
— Lecz muszę panią objaśnić, dodał Babylas, że ta Estera jest warjatką.
— Warjatką?... wyszepnęła była kochanka Jerzego.
— W zupełności, i to oddawna.
— I mimo tego, trzyma ją przy sobie pani Amadis?
— To dziwne!... rzekła Klaudja, a po chwili dodała: To obłąkanie stanie mi w moich projektach na przeszkodzie, lecz trudno zmienić to co nie w naszej mocy... Cóż więcej masz mi pan do powiedzenia?
— Śledziłem także księcia de la Tour-Vandieu...
— I jakaż wiadomość z ulicy św. Dominika?
— Nic ciekawego. Mój agent umieszczony na czatach przed pałacem księcia, od kilku dni niedostrzegł by tenże wychodził z domu.
— A przybrany syn Jerzego?
— Broni spraw sądowych w Pałacu Sprawiedliwości, mając w tem szczególne upodobanie mimo że jest miljonerem. Wieczorami, zaś, chodzi do swej narzeczonej hrabianki Izabelli de Llliers.
— Mówiłeś mi pan zdaje się, że on bardzo kocha tę dziewczynę?
— Tak twierdzą wszyscy.
— W wieku markiza nie wystarcza narzeczona, chociażby ją nawet uwielbiał. Henryk de la Tour-Vandieu musi mieć także i kochankę.
— Głos ogółu zaprzecza temu.
— To jeszcze nie dowód. Wybadaj pan tę sprawę.
— Dobrze pani.
— Jacyż są jego bliżej przyjaciele?
— Ma tylko jednego młodego doktora, serdecznej druha od szkolnej ławy. Koleżeństwo to wytworzyło szczerą i niewzruszoną przyjaźń.
— Jak się nazywa ten doktór?
— Edmund Loriot.
— Gdzie mieszka?
— Niewiem tego.
— Trzeba się o tem dowiedzieć koniecznie.
— Jutro będę wiedział.
— Masz pan co więcej mi jeszcze do powiedzenia
— Nic niemam. Na tem kończy się mój raport, który mam zaszczyt złożyć w ręce pani.
Klaudja wziąwszy papier, schowała go w szufladę znanego nam biurka.
— A teraz uregulujmy nasze rachunki. Ile panu jestem winną? zapytała.
Samper przedstawił rachunek, który szybko załatwionym został.
— Radabym się jeszcze pana o coś zapytać? zaczęła pani Dick-Thorn, a mianowicie czy pan znasz wszystkie miejsca zebrań publicznych w Paryżu?
— Jak swoją własną kieszeń. Jestem czystej krwi Paryżaninem.
— Chciałabym za dni kilka urządzić wieczorek u siebie. Moja służba nie byłaby wystarczającą w tym wypadku. Potrzebowałabym przyjąć kamerdynera i kilku lokajów lecz muszą to być ludzie bardzo pewni. Czy mógłbyś by mi pan takich dostarczyć?
— Najłatwiej pani, ponieważ kilku z moich przyjaciół zajmuje się umieszczaniem służących z wyższych domów, uzdolnionych, i dobrego prowadzenia.
— Przedwszystkiem, zajmij się pan wynalezieniem kamerdynera. Jeżeli on mi się podoba, zatrzymałabym go nadal w mym domu.
— Czy pani życzysz sobie aby posiadał jakie wyróżniające go talenta?
— Tak; — chciałabym ażeby mówił poprawnie po francusku, i znał język angielski o tyle aby rozumiał co mówią do niego i umiał odpowiedzieć.
— Nie jest to rzecz zbyt trudna. Dziś jeszcze zajmę się tym interesem.
— Wdzięczną panu będę.
— A w jakim czasie będziesz pani potrzebowała tych dodatkowych lokajów?
— W dniu urządzenia zabawy.
— A kamerdynera?
— Skoro go tylko pan znajdziesz przysełaj lub przyprowadź tu do mnie. Ale powtarzam, ma to być człowiek z jaknajwiarogodniejszemi świadectwami.
— Mogę zapewnić że pani będziesz z niego zadowoloną.
Tu Babylas Samper pożegnał się i wyszedł, zapłacony, zadowolniony, postanowiwszy zrobić ogłoszenie w dzienniku „Petites Affisches“ dla oszczędzenia sobie pracy w szukaniu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.