Dwie sieroty/Tom III/XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XV.

— A teraz pomówmy o tej kobiecie, o której pani wspomniałaś, zaczął Ireneusz po chwili milczenia. Czy pani sądzisz, że ona jest — wspólniczką tych obu zbrodniarzów.
— Nie... nie! odpowie Berta. Jej dziwne zachowanie się i mowa, zdają się dowodzić, że jest obłąkaną.
— Obłąkaną? powtórzył Moulin.
— Zupełnie na to wygląda.
— Jest blondynką, wysokiego wzrostu, nie pierwszej młodości, ale jeszcze bardzo piękna?
— Opisałeś ją pan dokładnie.
— I cóż mówiła?
— Tego panu dosłownie powtórzyć nie mogę. Spostrzegłszy, że ci dwaj ludzie rabują pańskie biurko, zaczęła krzyczeć rozgniewana. Wymawiała szybko jakieś wyrazy bez związku, wśród których słowa: „Morderca“... i nazwa: „Brunoy“ powtarzały się ciągle.
— „Brunoy“! wykrzyknął Ireneusz. Wymawiała tę nazwę? A więc to ona!... Toż samo nazwisko uderzyło mnie gdy ją poraź pierwszy widziałem, i usłyszałem jej mowę.
— A więc pan ją znasz?
— Wiem tylko, że jest obłąkaną, i mieszka wraz ze starą kobietą która się nią opiekuje w tym domu, w którym, i ja mieszkam. Jestem pewien, że jakiś traf i obłąkanie sprowadziły ją do mego mieszkania.
— A domyślasz się pan dla czego jej ukazanie się tak przeraziło jednego z tych ludzi?
— Poznał ją bezwątpienia.
— Nie inaczej. Jego przestrach, niemniejszy był od mojego, gdy ta kobieta krzyczała: „Morderca“... „Morderca“... odpowiadał jej, ale nie mogłam dosłyszeć słów jego.
— I mówisz pani, zapytał Moulin, że ta obłąkana pozbierała resztki niedopalonego listu?
— Tak; i schowała je poza stanik.
— Dobrze jest wiedzieć ten szczegół. Przypuszczam, że te kawałki papieru na wpół strawione przez ogień, nie dadzą się złożyć w jednolitą całość, wszak nie należy nam zaniedbywać niczego. W każdym razie, dowiedzieć się muszę kto jest ta kobieta, i dla czego ta nazwa „Brunoy“ powraca jej wciąż na usta?
— A zatem ten list był niesłychanie ważnym, wszak prawda panie Moulin? zapytała Berta.
— Ma się rozumieć, bo był pisany własną ręką kobiety imieniem „Klaudja“ do wspólnika zbrodni.
— Przypominasz pan sobie co zawierał?
— Pamiętam co do słowa. Wszak go odczytywałem więcej niż sto razy.
— A nazwisko tego wspólnika nie było w nim wymienione?
— Nieszczęściem znajdowało się tam tylko imię chrzestne. Ha! gdyby było nazwisko, mielibyśmy już w ręku oboje nędzników, bo wszak Klandja groziła temu człowiekowi mniej więcej w te słowa: „Przyjadę niezadługo do Paryża, i postanowiłam zobaczyć się z tobą... Miałżebyś zapomnieć o naszej umowie?... Nie sądzę. Gdyby cię jednak pamięć zawiodła, dość będzie dla przypomnienia przeszłości przytoczyć ci te słów kilka: „Plac Zgody“... „Most zwodzony“... „Most Neuilly“... „Noc dnia 24 Września 1837 r. Mniemam, że to będzie niepotrzebne... wszak prawda? Klaudja twoja dawna kochanka, będzie przyjęta przez ciebie jak stara, dobra przyjaciółka“.
— Powtarzam to wszystko z pamięci, dodał Ireneusz, wszak mogę zaręczyć, że mówię dokładnie. Ten list, był zbyt wyraźnym abym mógł powątpiewać o jego znaczeniu.
Chodziło widocznie o tę zbrodnię, której ofiarą padł dziadek pani, doktór Leroyer.
Berta głęboko westchnęła.
— I postradaliśmy dowód tak ważny!... odparła smutno. Ach! jakaż fatalność ściga nieszczęsną moją rodzinę!...
— Zwalczymy fatalność... Odwagi!... nadziei. List tak drogocenny przepadł nam wprawdzie, ale za to, mamy Jana-Czwartka.
— Któż jest ten Jan-Czwartek? zapytała Berta.
— Więzień.
Dziewczyna wzdrygnęła się ze wstrętem.
— Zrobiłem z nim znajomość w Batignolles w pewnej knajpie, mówił dalej mechanik, a potem spotkałem go poraź drugi w więzieniu świętej Pelagji.
— I pan zamierzasz wezwać pomocy takiego człowieka?
— Czemuż by nie? Czyliż potrzeba mieć koniecznie szacunek dla narzędzia którem się posługujemy?
— Czegóż więc pan spodziewasz się od niego?
— Bardzo wiele. Niektóre jego słowa naprowadzają mnie na domysł, że Jan-Czwartek posiada pewną tajemnicę, a pomiędzy tą naszą i jego tajemnicą, zachodzi pewien związek. Starałem się go wybadać, lecz miał się na baczności, i nie wydal się z niczem. Liczyłem na przyszłość, i lubo uważałem mego towarzysza za istotę godną pogardy, okazywałem mu wiele życzliwości i nie szczędziłem niczego, ażeby stać mu się pożytecznym. Znajdował się w więzieniu bez pieniędzy... Przychodziłem mu z pomocą, starając się wpoić weń przekonanie o ile jestem wart więcej od niego, tak, iż nareszcie zyskałem jego ufność zupełną. Doszedłem do zamierzonego celu...
— I cóż powiedział?
— Powiedział tyle, że moje domysły zamieniły się w pewność. Dziś jeszcze powtarzał mi też same słowa jakie były zamieszczone w liście, a które mówiłem pani przed chwilą. „Plac Zgody“... „Most zwodzony“... „Most Neuilly“... „Noc dnia 24 Września 1837 r.
— Ach! masz pan słuszność!... wykrzyknęła Berta, ten człowiek wie wszystko!
— Jestem przekonany, że zna morderców lekarza z Bruuoy, potwierdził Ireneusz.
— Ale ich nie wymienił?
— Nie wie jak się nazywają, lecz poszukuje ich tak jak my poszukujemy, i na czas krótki przed uwięzieniem zdawało mu się, że spotkał tę kobietę wspólniczkę zbrodni, ową Klaudję, bezwątpięnia.
— Na jak długo skazany został ten Jan-Czwartek?
— Na osiem dni.
— A czy on nie wymknie się panu skoro go uwolnią?
— Tego się nie obawiam... Wyobraża on sobie, że będę mu potrzebnym do zdobycia wielkich pieniędzy, któremi przyobiecał podzielić, się zemną, dodał z uśmiechem Moulin.
— Z jakiegoż źródła te pieniądze mają wypłynąć?
— Z najochydniejszego, bo z „wyzyskiwania“. Posiadając tajemnicę morderców z mostu de Neuilly, chce ich odszukać, i kazać im drogo opłacać swoje milczenie. Rachuje na moją pomoc w wykonaniu tych niecnych zamiarów.
— Uważa więc pana za równego sobie nędznika? zapytała Berta.
— Bynajmniej. Poważa mnie wielce, jakby drugiego siebie. Moim postanowieniem było, udawać łotra, i pochwalać jego plany, bez tego bowiem straciłbym u niego zaufanie i nigdy nie zdołalibyśmy odkryć sprawców zbrodni. Jakże więc pochwalasz pani mój plan w tym razie?
— Pochwalam wszystko co doprowadzić mnie może do powrócenia czci mojemu ojcu.
— Będziemy o nią walczyli.
— Walka nieprzeraża mnie, upewniam, jestem odważna, lecz co innego mnie niepokoi...
— Cóż takiego?
— Podobna walka, to tak jak wojna. Powiadają, że pieniądz jest duszą wojny a ja jestem uboga, bardzo uboga!
— Jakto? zawołał mechanik. Czyżby skradziono pieniądze i papiery pozostawione w mera biurku?
— Nie; panie Ireueuszu, ocaliłam pański majątek, odpowiedziała dziewczyna. Jest u mnie wszystko w całości, i zaraz to panu powrócę.
— Ależ pani ten majątek jest tak dobrze pani własnością jak moją...
— Moją własnością?... A to z jakiego powodu
— Przedewszystkiem dla tego, że jestem pani przyjacielem, a powtóre, że to twój ojciec uczynił mnie tem czem jestem to jest uczciwym człowiekiem, zdolnym pracownikiem, bez niego, byłbym niczem na świecie. Możesz więc pani przyjąć odemnie tę pomoc, a przyjąć ją bez skrupułu.
Berta potrząsnęła głową przecząco.
— Brać pieniądze zdobyte ciężką pańską pracą, odparła, nie!... tego pan nie żądaj odemnie!
— A z czegóż pani żyć będziesz?
— Będę żyła jak pan żyłeś... Pracowałeś, i ja będę pracowała.
— Posłuchaj mnie pani, przemówił Ireneusz. Znamy się od dziś dopiero, ale mimo to jestem dawnym pani przyjacielem. Pomyśl, że dziewiętnaście lat temu nosiłem cię na moich rękach, huśtałem na moich kolanach... Wszakże to samo nadaje mi już pewne prawa... Uważaj mnie więc pani za swego brata... starszego brata!... Potrzebuję twojej pomocy dla wspólnej naszej sprawy, a nie będziesz mi mogła dopomódz jeśli jak dotąd zmuszoną będziesz zajmować się szyciem. Wszakże to jasne, nieprawdaż? Te pieniądze, które są u ciebie, zostaną tu aż do chwili w której oczyszczę pamięć mojego dobroczyńcy. Zostaną tu... przysięgam!... a jestem uparty jak muł!... Przyjmij więc pani tę współkę i bierz z tych pieniędzy ile tylko będziesz potrzebowała... jest to koniecznem dla powodzenia naszych planów! Zdobyłem tyle mą pracą, a jestem jeszcze niestary, to dalej mogę pracować, i jak tylko wypełnimy nasze zadanie zabiorę się na nowo do pracy, i zapełnię ten wyłom jaki teraz zrobimy. Wszak pani na to przystajesz?... Rzecz ułożona nieprawdaż?
Berta podała rękę Ireneuszowi, z oczyma pełnemi łez rozrzewnienia, szepcąc przytłumionym głosem:
— Ach! jakże słusznie mówiła mi matka. Jakżeś pan dobrym... szlachetnym!...
— Nie jestem lepszym od innych... Mam tylko dobrą pamięć, nic więcej! Zatem jesteśmy już w zgodzie?
— Skoro pan tak chcesz koniecznie...
— Weźmiesz pani do siebie jako depozyt te pieniądze?
— Ha! skoro to jest pańskim nieodwołalnym życzeniem.
— Tak; jest to moją niezmienną wolą i gdybym ja był tak smutnym, to myśl o tej współce rozweseliłaby mnie. bardzo. A więc jesteśmy sprzymierzeńcami... a nawet więcej bo bratem i siostrą.
— To... to! — zawołała Berta, bratem i siostrą!... Jakże by pana był kochał ten mój drugi brat, biedny Abel!...
— Niewywołuj pani łez, proszę!.. wyjąknął Ireneusz ocierając oczy... Czasu na płacze nie mamy teraz. Nadeszła chwila działania. Potrzeba nam będzie żelaznej woli, i nerwów ze stali, a więc nie rozczulajmy się nadaremnie.
— Mimo to jednak zaprowadzisz mnie pan na grób mojego ojca, wyszepnę! a Berta błagalnie, matka przyrzekła mi to umierając...
— Jutro, jeżeli pani zechcesz.
— I pozwolisz mi pan tam płakać? — Będziemy płakać oboje, ale to już po raz ostatni!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.