Dwie sieroty/Tom III/XIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIX.

Wdzięczność? powtórzył Theifer; o tem pomówimy później. Może nadejdzie chwila, że się do niej odwołam, tymczasem, posłuchaj mnie pani.
Bezzwłocznie złożę raport, że Estera Derieux nie inne nazwisko, tylko Derieux, gwałtownemi napadami obłąkania niepokoi mieszkańców, i że pani żądasz aby ją umieszczono skutkiem tego w jakimkolwiek zakładzie dla obłąkanych.
Dwie wielkie łzy stoczyły się po pulchnych policzkach wdowy.
— Ależ na Boga... panie! zawołała; jak można pisać takie kłamstwa? Czyliż ja bym się zgodziła na oddanie Estery do jakiegokolwiekbądź szpitala?
— Musisz się pani zgodzić na to bezwarunkowo, gdyż tylko wtedy od odpowiedzialności uwolnioną zostaniesz. Wyobraź pani sobie jakie cię oczekują inaczej, zgryzoty z chwilą wystąpienia rodziny księcia. Ile procesów, włóczeń się po sądach, ile różnorodnych awantur i nieprzyjemności!... Wszystkiego tego unikniesz pani, gdy chora pomieszczoną zostanie; w Zakładzie.
Pani Amadis jak wiemy, kochała bardzo Esterę, miała poczciwe i tkliwe serce, ale nad wszystko przekładała spokój i niezamąconą swobodę umysłu. A gdy u wszystkich ludzi wiekowych najpóźniejszym uczuciem jest samolubstwo, tak też i u niej niebawem wzięło ono górę.
— Nie mogę więc pod żadnym pozorem trzymać nadal chorej u siebie? zapytała wybuchając łkaniem.
— Niepodobna pani.
— A gdybym przyrzekła... zaprzysięgła.,, że jej nigdy samej niepozostawię... że jej nieodstąpię na chwilę... że nie będę jej nawet wyprowadzała na spacer?...
— Czyż pani zapominasz że omal nie spaliła całego domu? Mogłoby znowu nastąpić coś podobnego. Obowiązkiem więc moim było porozumieć się z panią. Teraz nie narzucam mojego zdania. Jeżeli pani nie możesz rozłączyć się z chorą, to ją zatrzymaj u siebie. Zobaczymy jak w tej mierze postąpi prawo?
Pani Amadis na samą wzmiankę o prawie drżała jak liść osiczyny.
— Jestem pewny że pani żałowałabyś; swego uporu, zaczął przebiegły agent spostrzegłszy jej wahanie. Ale wtedy byłoby zapóżno. Cała odpowiedzialność spadła by na panią.
— Pojmuję to, odpowiedziała; widzę, że mi pan radzisz uczciwie, i masz tylko moje dobro na względzie. To też nie upieram się bynajmniej. Upewnij mnie pan tylko, że moje, Esterze źle tam nie będzie.
— Upewniam że będzie jej tam tak dobrze jak u pani, a może nawet i lepiej, gdyż przy nieustannej pieczołowitości i radykalnej kuracji może powrócić do zdrowia.
— Ach! gdybyż to było prawdą!
— Miej pani nadzieję...
— Będzie mi wolno odwiedzać ją niekiedy?
— Nieco później... później. Tak zaraz z początku nie można.
— Dla czego?
— Widok pani mógłby źle na chorą oddziałać. Trzeba zaczekać aż się do miejsca i nowych osób przyzwyczai. Lepiej by nawet było ażebyś pani zaraz nie wiedziała gdzie ją umieszczą. Na wypadek wystąpienia rodziny księcia, mogłabyś z czystym sumieniem odpowiedzieć, że niewiesz co się z nią stało.
— A czyliż mnie kto o to zapytywać będzie?
— Bardzo być może... a nawet jest to prawdopodobnem.
— Cóż mam więc odpowiedzieć?
— Powiesz pani temu kto o to pytać cię będzie aby się zwrócił do prefektury.
— Ale będę odbierała wiadomości przynajmniej od mojej biednej wychowanicy?
— Bezwątpienia!... ile razy pani zażądasz.
— A jaką drogą?
— Ja sam będę ułatwiał to pani.
— Ach! jak pan jesteś zacnym, uczynnym! Czy zechcesz oddać komu przynależy w domu zdrowia te kilka tysięcy franków na przysmaczki dla chorej?
— Chętnie podejmuję się tego.
— Pozostaje mi zatem poddać się tej smutnej konieczności rozłączenia, mówiła wdowa z westchnieniem.
— Ma się rozumieć. Zechciej pani wziąść teraz ćwiartkę papieru, i pisać co ci podyktuję.
Pani Amadis zawachała się. Brak wprawy w pisaniu, i nieznajomość ortografji, stawiały ją w drażliwem położeniu wobec nieznajomego.
Theifer odgadł to natychmiast.
— Może pani masz wzrok słaby? zapytał, ja z przyjemnością wyręczę panią, zastrzegając sobie tylko jej podpis.

Wdowę uradowała ta propozycja. Położyła przed agentem papier, przyniosła kałamarz, a niebawem z pod wprawnego pióra inspektora wyszła następująca odezwa:
„Wielmożny Panie“.

„Od lat kilku mam u siebie w mieszkaniu biedną kobietę przyjętą z litości która cierpi obłąkanie.
„Do dziś dnia ta choroba ukazująca się w spokojnych objawach, pozwoliła mi trzymać chorą w domu. Gdy jednak od kilku tygodni dotychczasowy charakter cierpienia zmienił się znacznie a zagrażając mojemu bezpieczeństwu, naraża i mieszkańców tego domu na nieprzewidziane wypadki, mam honor upraszać wielmożnego pana o wydelegowanie doktorów, którzyby zbadawszy, zechcieli pomieścić chorą we właściwym Zakładzie, dla przeprowadzenia tam odpowiedniej kuracji.
„Oczekując na przychylną odpowiedź pozostaję

z szacunkiem.

Po napisaniu ostatnich wyrazów, Tlieifer przeczytał głośno zredagowaną prośbę.
— Brak tylko podpisu pani, rzekł, zwracają się do wdowy.
Biedna kobieta drżącą ręką wzięła podane sobie pióro.
— Ja mam więc dobrowolnie oddać tę nieszczęśliwą na pastwę szpitalną? zawołała Boże mój!... czuję że sił mi zbraknie ku temu!
— Krok taki jest niezbędnym dla własnego spokoju pani.
Tym argumentem, przekonał lękliwą staruszkę, nie mówiąc już nic więcej, wzięła za pióro, i dużemi niekształtnemi literami podpisała swoje nazwisko. Uszczęśliwiony policjant, schował list do kieszeni, zaopatrzywszy go wprzódy we właściwy adres.
— A teraz, rzekł, zwracając się do pani Amadis potrzeba zachować w tajemnicy moją tu bytność u pani, i radę którą podałem.
— Ach! panie... niepowiem i słowa nikomu!
— Jeżeli pani dotrzymasz obietnicy, mogę panią, upewnić słowem honoru, że cię nie spotka żadna nieprzyjemność.
Pani Amadis westchnęła, ale mniej ciężko jak na początku rozmowy. Przewidywanie spokojnego życia, uśmiechało się do niej, przez mglistą zasłonę rozłączenia się z Esterą.
— Mogę więc liczyć na to że mi panowie przyślecie doktorów? zapytała.
— Ależ bezwątpienia.
— A jak długo będę na nich oczekiwała?
— Tego oznaczyć nie mogę.
— Może jutro?...
— Bardzo być może; ale ich wizyta niech panią nieprzestrasza. A i ja zapewne będę miał zaszczyt niedługo odwiedzić panią.
Tu niskim ukłonem pożegnał wdowę, ciesząc się z odniesionego zwycięstwa. Pierwsza część planu, powiodła mu się znakomicie, liczył więc, że i druga nie gorzej mu pójdzie.
Wyszedłszy z Królewskiego placu, udał się natychmiast do prefektury, a po zameldowaniu się naczelnikowi, wszedł do jego gabinetu.
— Cóż cię sprowadza Theiferze? zapytał tenże.
— Bardzo ważna sprawa, panie naczelniku.
— Mów!... słucham.
— Przed dwiema godzinami szedłem placem Królewskim, gdy nagle moich uszu doleciał krzyk przeraźliwy. Biegnę w aleję, gdzie spostrzegam kobietę obłąkaną, a za nią pędzącą gromadę dzieci.
— Kazałeś ją przy aresztować... mam nadzieję?
— Nie panie naczelniku.
— A dla czego?
— Bo ta osoba była bardzo elegancko ubraną widocznie należała do wyższej klasy społeczeństwa. Pomogłem tylko wiekowej damie i służącej przeprowadzić ją do mieszkania. Zajmują obie piękny apartament na pierwszem piętrze. Badałem odźwierną i innych lokatorów, powiedziano mi, że obłąkana zwykle spokojna, miewa od jakiegoś czasu gwałtowne napady. Przed kilkoma dniami, omal niepodpaliła całego domu.
— Brzydkie sąsiedztwo!... jak widzę. A czyż rodzina chorej nie rozciąga nad nią dozoru?
— Niema ona nikogo z rodziny. Osoba przy której mieszka, i która się nią opiekuje nie jest jej krewną.
— Trzeba było przedstawić tej pani na co się naraża?
— Uczyniłem to, panie. Zrozumiawszy swój błąd napisała na moje ręce list do pana naczelnika, prosząc go o przysłanie lekarza specjalisty, któryby zbadawszy chorą umieścił ją następnie w jakim Zakładzie dla obłąkanych.
To mówiąc Theifer, podał przyniesiony list naczelnikowi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.