Dwie sieroty/Tom III/XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.

Zbytecznem byłoby opowiadać, jak uszczęśliwionym był Moulin ze swego uwolnienia. Pozostawała mu jeszcze jedna drobna formalność do wykonania, a to, wypisanie się z rejestrów więziennych.
— Dziś wieczorem, pojadę na ulicę Notre-Dame des Champs, pomyślał, a teraz najważniejszą rzeczą jest zobaczyć się z Janem-Czwartkiem, i wydobyć z niego tę tak starannie ukrywaną tajemnicę.
Oczekując na przybycie Jana, Ireneusz zaczął rozmyślać o Bercie, którą widział wśród zgromadzonych w sądowej sali, i która zapewne jak mniemał opowiedziała swej matce o szczęśliwym zakończeniu sprawy.
— Wdowa Leroyer musi być bardzo chorą, pomyślał, skoro nie przybyła na posiedzenie sądu, ależ jak mogła posłać w swoje miejsce córkę, która nic niewiedziała o szczegółach przeszłości?
Zaciekawiało to niezmiernie mechanika.
Pół godziny upłynęło. We drzwiach ukazał się Jan-Czwartek, prowadzony przez dwóch strażników.
Głowę miał spuszczoną na piersi, i fizjonomję bardzo stroskaną.
Ireneusz zbliżył się szybko ku niemu.
— Co znaczy ten smutek? zapytał; miał żebyś zostać skazanym?
— Tak mój kochany! Sędziowie nie mają wstydu ani poczucia litości! Skazano mnie.
— Na jak długo?
— Na osiem dni aresztu.
Ireneusz roześmiał się głośno.
— Ha! mruknął gniewnie Jan-Czwartek, przyjmujesz to widzę jako zabawkę?...
— Nie przeczę, bo przecież dni osiem prędko przeminą?...
— Jak komu... Lecz skoro się jest niewinnym, to i taka kara bardzo jest przykrą. No... a ty coś zyskał?
— Uwolnienie.
— Winszuję! Już ty to we wszystkiem masz szczęście. Cieszę się z tego, boś ty dobry chłopak, ale tak byłem pewny, że oba ztąd razem wyjdziemy...
— Zobaczymy się z sobą za tydzień.
— Prawda... ale to djabelnie długo cały tydzień!...
— Będziesz miał czas rozmyślać nad swoim dziedzictwem, wyszepnął znacząco Ireneusz.
— Myślę o nim od lat dwudziestu!... odparł Jan-Czwartek z westchnieniem, a nie lubię interesów, które się wloką tak długo. Ale... ale!... dodał, przed rozpoczęciem sądu ofiarowałeś mi śniadanie. Wtedy nie mógłbym nic połknąć, lecz teraz gdy jestem spokojniejszy, zjadłbym chętnie jaki kawałek mięsa, i popił go paroma szklankami wina.
— Chciałem właśnie ci to zaproponować, rzekł Moulin. Te badania, oskarżenia, obrony, wszystko to tak mnie wytrawiło, że chętnie dotrzymam ci towarzystwa.
Tu uderzył w kratę, rozkazując podać mięso i wino.
W pięć minut później, zasiedli oba na kamiennej ławce, a przed nimi stał półmisek naładowany mięsiwem, i dwie butelki wina.
Jan-Czwartek podchmielony rannemi libacjami, rozgorączkowany stawaniem przed sądem, podrażniony wyrokiem ośmiodniowego więzienia, miał głowę ociężałą i mówił z trudnością.
Zdawało mu się, że wino zdoła mu przywrócić równowagę, a zatem Ireneusz dolewał mu go bezustannie, a sam nic nie pił prawie, trącając się próżnym kieliszkiem ze swoim kolegą.
Po wypróżnieniu pierwszej butelki oczy starego rzezimieszka nagle się zaiskrzyły. Zrobił się rozmownym, wesołym.
— Miałeś słuszność przyjacielu, wybełkotał ochrypłym głosem, osiem dni, to fraszka!... to prędko przeminie, szczególnie jeżeli mi dasz trochę pieniędzy. Będę chodził do bufetu, dla skrócenia sobie czasu.
Ireneusz położył przed nim luidora.
— Masz! — odrzekł, ale to nie darowizna rozumiesz? tylko pożyczka. Oddasz mi jak zrobisz „interes“.
— „Interes!“ powtórzył Jan. Głupstwo!... Przecież i ty należysz do tego „interesu“. Jużem ci powiedział, że mi potrzeba właśnie takiego jak ty młodzieńca, w porządnym ubraniu, któryby się umiał gładko wysłowić, takiego jak ty, eleganta. Podzielimy się jak bracia... Skoro tylko odnajdę ową kobietę i tego jegomości, dosyć nam będzie powiedzieć: „Dawaj“, ażeby mieć pieniądze... Ho!... ho... to kura co będzie nam znosić złote jaja!...
Ireneusz spostrzegł, że Jan-Czwartek już „dojrzał“ należycie, i że nadeszła chwila zwierzeń.
— A ha!... odrzekł, to tam w grę wchodzi i jakiś jegomość?
— Rozumie się, że nie inaczej.
— Dotąd mówiłeś mi tylko o kobiecie?
Jan-Czwartek wychylił duszkiem szklankę napełnioną po brzegi, pokiwał głową, i zaczął:
— Mówiłem... i będę mówił o niej. Trudno, albowiem wszystko odrazu wypowiedzieć... Kobietę, znalazłem, i djabelnie by mnie to zdziwiło, gdyby mnie w tym razie spotkała pomyłka. Była to kiedyś śliczna dziewczyna, i do obecnej chwili nie zmieniła się prawie. Tak dobrze wygląda, że trudno mi uwierzyć aby to była ona. Chciałbym więc właśnie to sprawdzić. Tak samo i co do tego jegomości... Ale... ale!... znasz ty „notarjusza?“
— Nieznam.
— A „Gęsie-Pióro“.
— I tego nie zaam.
— Bo gdybyś znał jednego, znał byś i drugiego1 jest to albowiem jeden i tenże sam człowiek... Otóż uważaj... mnie się zdaje, że notarjusz pomylił się co do tego jegomości. Tyle jest nazwisk jakie się zaczynają od tych samych liter, nieprawdaż? Zresztą, zobaczymy. Ja jego poznam, chociażby w piekle!... Miałem go właśnie przyłapać, gdy mnie przytrzymano... wskutek denuncjacji tego nicponia Szpagata. Nie ujdzie mu to na sucho... bądź pewny! Zresztą da się to jeszcze naprawić, niech tylko znam tego starego, to interes pójdzie jak z płatka!
Jan-Czwartek poczynał bredzić jak widzimy, pomimo to jednak, wśród bezładu myśli snujących się po jego oszołomionym mózgu, można było dopatrzeć ślad głównie ułożonego planu.
— A ha! — więc tu naprawdę chodzi o jakąś ważną tajemnicę? zapytał Ireneusz.
— Cicho!... nie gadaj tak głośno, załóż sobie knebelek na usta, mój stary... szepnął rzezimieszek. Tak!... chodzi tu o bardzo ważną tajemuicę, a chociaż nie można tych zbrodniarzów wsadzić do więzienia, bo odtąd minęło już lat dwadzieścia, będą się obawiali skandalu, bo to mówię ci wielcy panowie, i będą musieli tak tańczyć jak ja im zagram. Pamiętaj co mówię... Sam się przekonasz o prawdzie. Ha! ha dodał po chwili, zobaczysz jak będą w około mnie skakali!...
— Dwadzieścia lat mówisz, minęło!... powtórzył z niepokojem Moulin. A więc ta zbrodnia została popełnioną przed dwudziestoma laty?
— Tak; odrzekł głucho Jan-Czwartek, i na jego spochmurniałem obliczu zawidniał jakiś szczególny wyraz. Popełnili zbrodnię... Tu przerwał.
— Znasz sprawców tej zbrodni? badał dalej mechanik.
— Znam.
— I masz nadzieję, że ich odnajdziesz?
— Dotąd miałem nadzieję, teraz mam pewność!...
— I dość ci będzie jedno słowo powiedzieć ażeby ich opanować?
— Tak!... jedno słowo... tylko jedno wystarczy, i zaraz łańcuch na szyję!... Zobaczysz jak będą błagać na klęczkach!... Ha! są takie szczegóły w tej sprawie których słuchając dreszcz przebiega po skórze!... Są tacy ludzie, których jest spotkać niemiło zwłaszcza kiedy się myśli, że oni już nie żyją, bo im się wlało w gardziel kwartę arszeniku z winem, ażeby się ich pozbyć, rozumiesz?...
— Rozumiem!... odparł zasłuchany mechanik. Trzeba się tylko przekonać, czyli przypadkiem nie jesteś w błędzie, i czy ten wyraz którym masz pogrozić, nic nie utracił z swej mocy?
Jan-Czwartek wzruszył ramionami z gestem tak wyrazistym jakiego mógł by mu pozazdrościć nie jeden ze sławnych aktorów.
— Dość tego!... wybełkotał, bądź spokojny!... A teraz nalej mi jeszcze szklankę wina wypijemy za zdrowie naszego przyszłego majątku.
— Dobrze, wypijemy.. ale powiedz mi ów wyraz jaki nam ma sprowadzić ten majątek?
Stary złodziej spojrzał z nieufnością na mechanika i zdawał się odzyskiwać przytomność.
— Ty raczej mi powiedz, odrzekł, czy ci nie przyszła chętka mnie podejść, i oszukać na tym interesie? Może chcesz się dowiedzieć wszystkiego, aby sam później skorzystać?
— Ha! jeżeli mi nie ufasz, odparł Moulin, nic nie mów... nienalegam; ale jest to bardzo nikczemnie z twej strony, i nigdym się niespodziewał tak podłego podejrzenia. Czyż ja nie jestem twoim prawdziwym przyjacielem? Czyliż ci nie udzielałem wszystkiego czego potrzebowałeś w więzieniu, nie żądając nic w zamian od ciebie? I teraz, czy ci nie dałem przed chwilą luidora?
— To prawda!... mruknął Jan-Czwartek; ale i Szpagat był także moim przyjacielem, a jednak mnie zdradził, zadenuncjował... i skazali mnie na osiem dni aresztu.
— Tak; to wszystko Szpagat ci zrobił, a ja ci dałem obrońcę, bez którego został byś skazanym nie na dni osiem, ale na osiem miesięcy, a może i na rok cały rzekł Moulin.
Niechcę się zbogacać twą krzywdą. Pytam cię dla tego, że i ja także wiem o pewnej zbrodni popełnionej przed laty dwudziestu, i mógłbym przysiądz, że pomieniona zbrodnia i ta o której ty mówisz, są jedną i tąż samą. Jestem pewien, że one łączą się z sobą, bo i ja także poszukuję winnych.
— Ty?! wybełkotał Jan, ty poszukujesz?...
— Tak; szukam...
— Żeby ich wsadzić do więzienia? Nic złego!... Adwokat powiedział, że nastąpiło przedawnienie.
— Nie dla tego aby ich uwięzić, odrzekł mechanik, ale pociągnąć do odpowiedzialności.
— Nie kłamiesz?
— Przysięgam że mówię prawdę!
— No to zobaczymy!... Gdzie popełniono tę twoją zbrodnię?
— Na moście de Neuilly, odrzekł Ireneusz.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.