Dwie sieroty/Tom III/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.

— Nie każesz więc ojcze przysełać sobie nadchodzącej korespondencji we wskazane miejsce? pytał młodzieniec.
— Nie!... proszę cię tylko aby codziennie składano listy i gazety na moim biurku. Po powrocie przejrzę wszystko razem.
Te lakoniczne odpowiedzi księcia, potwierdzały domysły ogółu.
Tegoż samego wieczora, pan de la Tour-Vandieu otrzymał list od Theifera zawierający te słowa:
„Oczekuję dziś na waszą książęcą mość o godzinie dziewiątej wieczorem, na rogu ulic Pot-de-Fer Saint Marcel i Mouffetard“.
— Doskonale! zawołał Jerzy, nie mógł odpowiedniejszego miejsca wynaleść; i o oznaczonej godzinie udał się na schadzkę zostawiając w oddaleniu dorożkę jaką przyjechał. Theifer już oczekiwał we w głębieniu bramy.
— Niech wasza książęca mość raczy pójść za mną, rzekł cicho.
Ruszyli w drogę. Ulica Pot-de Fer, odpowiadała w zupełności wymaganiom księcia. Zabudowana samemi staremi domami, obróconemi dziś na użytek klasztorów, była przybytkiem spokojna grobowej ciszy.
— Czy w tych stronach znalazłeś dla mnie mieszkanie? zapytał Jerzy.
— Tak, w kamienicy w której odźwiernym jest mój podwładny. Dom ten posiada tylko dwóch lokatorów, to jest waszą książęcą mość, i osiemdziesięcioletniego staruszka wraz z siostrą, który w niczem przeszkadzać nie będzie.
— Jest że to mieszkanie umeblowanem?
— Nie: ale jutro dostarczą potrzebne Sprzęty. Nie będzie tam wprawdzie okazale, ale postaram się ażeby znośnie było przynajmniej. Odźwierna mogłaby przynosić obiad księciu z pobliskiej restauracji, i usługiwać w ciągu dnia całego. Sądzę, iż do pewnego stopnia zaufać jej można; nie wiem wszelako czy milczeć umie? Okna mieszkania wychodzą na ogrody i ulicę; obawiam się tylko czy wychodzenie na drugie piętro nie utrudni księcia zbytecznie? Zapłaciłem za kwartał z góry, i złożę pokwitowanie.
— Na jakie nazwisko zawarłeś umowę?
— Na nazwisko Fryderyka Bérard; agenta skupującego starożytności na wywóz za granicę. Uprzedzić jednak muszę, iż odźwierna w tym przyszłym swoim lokatorze podejrzywa policyjnego agenta.
— Agenta policyjnego, we mnie? powtórzył książę ze wstrętem.
Theifer szyderczo się uśmiechnął.
— Wszystkie drogi są dobre, które prowadzą do celu, odrzekł. To przekonanie odźwiernej ułatwić może księciu nie jedną trudną do zwyciężenia przeszkodę, z których najważniejszą jest możność częstego a coraz innego przebierania się, jakie dozwoli waszej książęcej mości chodzić po wszystkich dzielnicach Paryża bez obawy zostania poznanym.
Słowa agenta, przekonywająco oddziałały na pana de la Tour-Vandieu.
— Wszystko rozumnie obmyślałeś, zaczął po chwili, nie rozumiem tylko, na co wezwałeś mnie tu dzisiaj?
— Aby pokazać waszej książęcej mości mieszkanie, i przedstawić odźwierną. Radziłbym dla tych ludzi być bardzo szczodrobliwym...
— Bądź o to spokojny.
— Jeszcze jeden szczegół przedstawię waszej książęcej mości. W stosunkach zemną, niezbędną jest zmiana. Zmuszonym „będę nazywać księcia wprost po nazwisku.
— Wszak to wynika samo z siebie... Miałem ci o tem już dawno powiedzieć.
Tak rozmawiając, doszli do starego domu, o sześciu oknach frontowych, gdzie zatrzymał się Theifer.
— Jesteśmy w celu... rzekł.
Ciężki młotek poruszony ręką agenta, przywołał natychmiast odźwierną.
— Otóż pani Randeau, rzekł do niej, przybywam z moim przyjacielem panem Bérard, aby mu pokazać wynajęte dla niego mieszkanie.
— O! jestem pewną, że ten pan będzie bardzo zadowolonym, odpowiedziała. Przed kilkoma laty odnawiano pokoje, a kominki jak jestem odźwierną w tym domu, nie dymiły ani razu.
— Może nam pani zechcesz poświecić na wschody, rzekł Theifer.
— Natychmiast.
Tu zabrawszy klucz ze swojej stancyjki, szła pierwsza po brudnych wschodach, gdzie ani jedna lampka nie rozpraszała ciemności.
Na drugim piętrze zatrzymano się przed wysokiemi drzwiami. Otworzywszy je odźwierna weszła pierwsza, oświetlając niesioną w ręku lampką duże trzy pokoje.
Okna jadalni wychodziły na ogród zacieniony starem! rozłożystemi drzewami, których wierzchołki sięgały aż do drugiego piętra.
— Bardzo mi się tu podoba, rzekł Jerzy, lubię kwiaty i drzewa. Siedząc po całych dniach w domu, będę przynajmniej oddychał świeżem powietrzem.
— Byłem pewny, że będziesz zadowolonym, rzekł Theifer. Jutro przyniosą, c ci meble, a pani Randeau jako porządna gospodyni, zajmie się ich ustawieniem i usługą u ciebie.
— Z całą gorliwością odparła kobieta. Jestem przekonaną, że pan na moją opieszałość uskarżać się nie będzie.
— Na początek, przyjm pani to odemnie, rzekł Jerzy, wsuwając w rękę odźwiernej luidora.
Pani Randeau oniemiała z podziwu, dziękowała za datek tak hojny z nieukrywaną radością i wręczając klucz od drzwi głównych swojemu nowemu lokatorowi.
— Oto klucz od drzwi frontowych, wyrzecze, możesz pan wchodzić i wychodzić kiedy się podoba. Nikt pana śledzić nie będzie, bo nie będziesz miał żadnych sąsiadów. Dzielnica jest spokojna, dom także. Nigdy nie zdarzyła się tu kradzież, ani pijatyka... Prawdziwy raj ziemski, przekonasz się pan o tem.
Nazajutrz około południa, mieszkanie Jerzego było już umeblowanem. O czwartej, kazał odwieść swe kufry na Ljońską drogę żelazną, a pożegnawszy się obojętnie z przybranym swym synem wsiadł do karety rozkazując podążać na stację.
Po zniesieniu kufrów do sali bagażów służba księcia wróciła do pałacu. W pół godziny potem, pan de la Tour-Vandieu odebrał rzeczy ze stacyi, i w wynajętej dorożce przewiózł je do swego mieszkania przy ulicy Pot-de-Fer, gdzie odtąd się ulokował pod nazwiskiem Fryderyka Bérard.
Wróćmy do więzienia św. Pelagji.
Ireneusz Moulin nie był już więcej, wzywanym do sędziego śledczego, i wywnioskował bardzo logicznie, iż mimo że w jego mieszkaniu nie znaleziono nic kompromitującego, to jego sprawa wszelako pójdzie zwykłym tonem i będzie musiał raz jeszcze stanąć przed sądem.
Jan Czwartek zachęcał mechanika do dotrzymania obietnicy, to jest do wezwania adwokata przeznaczonego im na obrońcę.
Ireneusz nie czuł do Jana tego instynktowego wstrętu, jaki uczuwał stykając się z innemi zbrodniarzami. Żyli obadwa z sobą w jaknajlepszej zgodzie, i ten rodzaj poufności jaka się wyradza w więzieniu, zwiększał się z dniem każdym.
Wiemy, że Ireneusz postanowił wybadać swego towarzysza co do jego przeszłości, i oczekiwał tylko sposobnej chwili ku temu. Tymczasem starał się zaskarbić jego życzliwość dla siebie. Prosił więc na jego żądanie, owego młodzieńca o którym poprzednio mówiliśmy, by go przywołał do pokoju adwokatów, skoro Henryk de la Tour-Vandieu przybędzie.
Młodzieniec ten, nazwiskiem Juljusz Renaudy, zastosował się do życzeń mechanika, i trzeciego dnia po skończonej naradzie ze swym adwokatem, powiadomił Ireneusza, że oczekuje na niego.
— Nie zapomnij że o mnie!... wołał za wychodzącym Jan-Czwartek.
— Bądź spokojnym, com przyrzekł, dotrzymam.
Po upływie dziesięciu minut, wprowadzono Moulin’a do Pokoju przeznaczonego dla adwokatów i ich klijentów, aby go przedstawić Henrykowi de la Tour-Vandieu.
— Pan jesteś Ireneuszem Moulin? zapytał go tenże.
— Tak panie.
— Pan to zobowiązałeś Renaudie’go by mnie zapytał pyli zechcę zająć się pańską sprawą?
— Ja panie.
— Za nim kazałem pana przywołać, dowiedziałem się w kancelarji o rodzaju pańskiego przewinienia. Jesteś pan oskarżonym w politycznych zawichrzeniach.
Ireneusz skinął potakująco.
— Jak wszyscy oskarżeni, mówił dalej młody adwokat, nie uważasz się pan za winnego?
— Tak jest, odpowiedział mechanik, jak wszyscy niesprawiedliwie posądzeni, a przekonani o swojej niewinności.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.