Przejdź do zawartości

Dwie sieroty/Tom III/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.

Komisarz zbliżył się do biurka.
— Wszystkie szuflady pootwierane... rzekł do Ireneusza; czyś je pan tak pozostawił?
— Tak; odrzekł tenże najspokojniej.
Theifer osłupiał słysząc pomienioną, odpowiedź.
— Dla czego on kłamie? pomyślał, pamiętając dobrze, iż biurko było wczoraj zamknięte. A i latarka nie była jego własnością. Wszystkie te szczegóły jakie go zadziwić powinny, przyjmuje tak obojętnie... Co to znaczy? do czarta!...
Komisarz wraz z sędzią, zajęli się szczegółowym rozpatrywaniem papierów listów i rachunków. Ireneusz spoglądał na nich z uśmiechem, rzucając od czasu do czasu ironiczne spojrzenia na inspektora policji wpatrującego się bacznie w twarz mechanika ażeby z niej wyczytać cośkolwiek.
Obojętność Moulin’a doprowadzała go do rozpaczy. Gniewał się za swą niedomyślność sam na siebie.
— Przysiągłbym, że biurko było wczoraj zamknięte!... powtarzał sobie w myślach, jak niemniej, że widziałem w tej szufladzie rozsypane złoto i banknoty!... Ten nicpoń zauważył już na pewno nieobecność tych rzeczy, ale tego poznać nie daje. Jakaś w tem wszystkiem kryje się intryga!... Być może, iż kobieta, która nas wczoraj tak wystraszyła udawała tylko obłąkaną, a w rzeczywistości jest wspólniczką Moulin’a? A myśmy ją pozostawili tu samą!... Jakaż niedorzeczność... jaki idjotyzm!... Muszę powiadomić o wszystkiem księcia... Jego przestrach jest przyczyną tego. niepowodzenia naszych planów.
Przeszukanie pierwsze nie wykryło nic podejrzanego. Szukano dalej.
Już większą połowę papierów wyjęto z szuflady, w którą dnia poprzedniego Jerzy wsunął swoją oskarżającą karteczkę, a pomienionej koperty na jaką tak niecierpliwie oczekiwał Theifer, jeszcze nie napotkano.
Dokonana rewizja, wykazywała niewinność Ireneusza. Theifer wściekał się ze złości.
— Jest to widoczne, mówił do siebie, że owa warjatka odegrała tu znakomitą, rolę. Przysiągłbym, że jest tak zdrową, na umyśle, jak my oba z księciem. Ta to przeklęta wspólniczka Moulin’a usunęła błękitną kopertę... Co począć teraz? To mnie tylko pociesza, że więzień nie tak prędko uwolnionym zostanie. Przez ten czas, książę obmyśli inną pułapkę na niego.
Gdy tak rozmyślał Theifer sędzia wraz z komisarzem przeszukiwali inne sprzęty, nie ciesząc się otrzymanym rezultatem swych trudów.
— Papierów kompromitujących nikt na wierzchu nie trzyma, mówili do siebie. Każdy je chowa jaknajgłębiej. Nie zniechęcajmy się więc początkowym niepowodzeniem... Szukajmy dalej.
Tu zwrócili się do Ireneusza.
— Trwasz pan więc jeszcze w zamiarze utajenia prawdy? zagadnął go sędzia. Żądasz widocznie byśmy twoje mieszkanie przetrząsnęli od góry do dołu?
— Mówię panom poraz dziesiąty, odparł znudzony Moulin wciąż jednemi i temi samemi pytaniami, mówię, i powtarzam, iż nie mogę przyznać się do winy, której nie popełniłem. Chcecie więc panowie zmusić mnie do kłamstwa?... lecz w takim razie daremno czas tracicie! Papiery jakie macie przed sobą, są jedynemi dokumentami które posiadam. Przysięgam, że innych nie znajdziecie!...
— Zobaczymy!... zawołał wzburzony sędzia. Szukajcie pilnie!... rzekł do agentów, szukajcie tak, by ani jedna skrytka nie uszła przed waszemi oczyma!...
Agenci z Theiferem na czele, rzucili się do dzieła okazując wobec sędziego swoją niezwykłą gorliwość.
Przetrząśnięto ciemną garderobę. W niektórych miejscach, odrywano nawet podłogę. Próbowano ścian i pieców, szukano w łóżku i innych sprzętach gospodarskich.
Po upływie godziny, zmęczeni agenci wrócili do sędziego z próżnemi rękoma. Kazano więc odwieść Ireneusza Moulin z powrotem do więzienia św. Pelagji.
Sędzia zamknął mieszkanie kluczem znalezionym w biurku obwinionego, a spisawszy protokół z rewizji jaka nic nie wykryła, zabrał z sobą ten papier jaki miał złożyć za przybyciem do prefektury w ręce sędziego śledczego Camus Bressoles’a.
Jednocześnie z wyżej opisanemi przez nas wypadkami, odbywała się inna, niemniej dziwna scena przy ulicy Notre-Dame des Champs w domu zamieszkałym przez panią Leroyer.
Od rana dnia tego, nie było tam już czyściciela obuwia, a i ów mniemany brat odźwiernej, znikł także bez śladu.
Doktór Loriot, po bezsennie spędzonej nocy wstał bardzo rano. Dziwne pomięszanie Berty zaniepokoiło go wielce, wiedział, że podany przez nią pozór odniesienia wykończonej roboty, był tylko zręcznie wynalezioną wymówką, dla nieprzyjęcia jego wieczornych odwiedzin. Nie podobna bowiem było przypuszczać, ażeby tam gdzie szło o zdrowie a może nawet i życie matki, podobna błahostka mogła tak ważną odgrywać rolę.
Edmund mylił się zatem licząc na miłość Berty dla siebie. Ona wyraźnie widzieć go nie chciała. Był dla niej niczem... był jej zupełnie obojętnym.
Wszedłszy na tor podobnie smutnych rozmyślań nie mógł zamknąć oczu na chwilę. Zwątpienie wkradło się do jego serca, z towarzyszącem mu zwykle w takich razach podejrzeniem. Setki najszaleńszych przypuszczeń snuły się po głowie młodzieńca, wśród których zasnąć nie mógł do rana.
Wstawszy bardzo wcześnie, postanowił udać się bezzwłocznie do pani Monestier w nadziei, iż może matka lub córka usprawiedliwią w czemkolwiek swoje wczorajsze postąpienie.
W pobliżu domu zamieszkiwanego przez obie kobiety, spostrzegł wolno jadący powóz którego woźnica rozglądał się na obie strony, jak gdyby poszukując czegoś.
Jakież było jego zdziwienie gdy w owym woźnicy poznał Piotra Loriot, i jego dorożkę № 13.
— Ach! to ty stryju!... zawołał podbiegając doń z wyciągniętą życzliwie ręką. Cóż ciebie w te strony tak rano sprowadza?
— Wlokę się jak widzisz, od bramy do bramy, od domu do domu.
— Szukasz kogo?
— Tak.
— Kogóż takiego?
— Pewnej panienki, czy pani...
— Która ci za kurs nie zapłaciła zapewne?
— Przeciwnie, wynagrodziła mnie wspaniale!... Dawno już nie otrzymałem takiego sutego napiwku.
— Czegóż więc chcesz od niej?
— Chcę jej zwrócić przedmiot pozostawiony w dorożce.
— Wszakże wiesz stryju zapewne, gdzieś ją zawiózł?
— Wiem, że kazała mi stanąć pod 15 numerem, ale tam nie weszła. Przemądre to ptaszę!... Wysiadłszy, szła jeszcze kawałek pieszo, i jeśli się nie mylę, wsunęła się do tego domu...
Tu wskazał ręką kamienicę oznaczoną dziewiętnastym numerem.
Młody doktór drgnął pomimowoli.
— Tu... mówisz? zapytał.
— Przysiągłbym... Dowiem się natychmiast. Lecz jak ty się miewasz mój chłopcze?
— Dobrze.
— Pobladłeś mi nieco... Pracujesz za wiele.
— Nie spałem dziś w nocy.
— Masz jakie zmartwienie.
— Bynajmniej...
— To dobrze... Dowód, że szczęście ci sprzyja... Lecz co tu robisz tak rano na ulicy Notre-Dame des Champs.
— Idę jak ty mój stryju pod 19.
— Masz tam kogo chorego?
— Tak; pewną ubogą kobietę...
— Którą masz nadzieję wyleczyć?
— Nieśmiem marzyć o tem... Trzebaby chyba cudu!
— Jak dawno chodzisz do tego domu?
— Od trzech miesięcy.
— To mógłbyś mnie może objaśnić co do osoby której poszukuję?
— Ale czy jesteś pewnym stryju, że ona tu mieszka?
— Dziwne zapytanie... Gdybym nie był pewnym nie udawał bym się do ciebie, ale do odźwiernego.
— Zkąd zabrałeś jej, stryju?
— Z ulicy de Rennes. Jest to młode dziewczę liczące najwyżej lat dziewiętnaście, piękna jak anioł ale tak piękna, że mnie staremu na jej widok serce gwałtownie uderzyło. Jasna blondynka, szczupła, blada, ubrana w grubą żałobę.
— Młoda blondynka... w grubej żałobie? pytał z widocznym niepokojem Edmund.
— Tak.
— Która mogła być godzina, gdy ją spotkałeś na ulicy de Rennes?
— Trzy kwandranse na dziewiątą, wskazywał zegar wieżowy. Lada chwila miała wybuchnąć burza. Wicher dął tak silny, iż zdawało się zerwie wierzchołek wzgórza Montmartre. Myślałem sobie nie potrzebuję tak znowu chciwie uganiać się za groszem, i miałem chęć wracać spokojnie do domu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.