Przejdź do zawartości

Dwie sieroty/Tom II/XXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXV.

— W interesie familijnym? powtórzył sędzia, a w jednej ze swych poprzednich odpowiedzi powiedziałeś mi, że nie masz nikogo z krewnych na świecie?
— Powiedziałem, to prawda... zapomniawszy dodać, że jest rodzina, która mimo, że mnie z nią, nie łączą żadne związki krwi, mimo to nie mniej jest ona mi drogą, Ojciec tej rodziny przytulił mnie niegdyś i otoczył tkliwą opieką gdym został opuszczonym sierotą... Człowiek ten umarł, zostawiwszy żonę i dzieci w niedostatku. Szukałem ich przeto, pragnąc choć późno spłacić mój dług wdzięczności.
— I znalazłeś tę rodzinę?
Mechanik poraz drugi zawahał się z odpowiedzią. Wmięszanie pani Leroyer do mającego się rozpocząć dzieła rehabilitacji jej męża, mogło być nader niebezpieczne. Zresztą, śmiertelną chorobą dotknięta ta kobieta, może przypłaciła by życiem, gdyby do wszystkich utrapień policja zaczęła ją niepokoić. A i przed Bertą należało ukrywać to, co było dotąd dla niej tajemnicą.
Wyjawienie zatem prawdy przed sędzią, byłoby błędem nie do wybaczenia.
Sprawiedliwość o pomyłkę pomówioną być nie chce. W samym więc zarodku zniszczonoby wszelkie usiłowania do wykrycia winnych i przekonania ogółu, że wyroki ludzkie nie zawsze bywają sprawiedliwe.
Wszystko to lotem błyskawicy przebiegło przez umysł Moulin’a.
— Panie! rzekł do sędziego, nie badaj mnie proszę w tych szczegółach... Z rodziną tą łączy się tajemnica, która nie będąc moją, wyjawioną być nie może!... Przysięgam panie na honor uczciwego człowieka, a że nim jestem, przekonasz się niezadługo, że powyższa tajemnica niema nic, wspólnego z rzuconym na mnie posądzeniem. Idzie tam tylko o honor rodziny... Mamże więc prawo rzec choć jedno słowo jakieby naruszyło ten honor? Nie!... tego nigdy nie uczynię!... Co zaś do mego oskarżenia, jest ono tak potwornem i nieprawdopodobnem, że nawet uniewinniać się nie widzę potrzeby.
Piszcie panowie do Portsmuth, gdziem przeżył lat osiemnaście, kochany i szanowany, tak przez zwierzchników jak i kolegów. Odpowiedzą, panom, że Ireneusz Moulin był porządnym człowiekiem, pracowitym robotnikiem i spokojnym członkiem społeczeństwa! Tak panie zajmując się sumiennie wydzieloną mi pracą, nie mogłem należeć do żadnych tajnych stowarzyszeń i zebrań. Polityka jest dla mnie rzeczą obcą zupełnie. Badajcie panowie mą przeszłość, a jestem pewny, że żadna hańbiąca plama nie ukaże się na moim nazwisku.
Skończywszy mówić, mechanik założył ręce na piersiach i z podniesioną głową oczekiwał na dalsze zapytania sędziego.
Prawnicy jak wiadomo, nie łatwo poddają się wzruszeniu, i nie tak łatwo wierzą w słowa obwinionego. Nie dziwna; całe tłumy łotrów przesuwających się w gabinetach sędziów śledczych, mają tylko na celu okłamywanie ich przez zręcznie ułożone z cechą prawdopodobieństwa okoliczności.
Sędziowie bywają codziennie widzami zręcznie odegrywanych komedji, łez, oburzenia, przygotowanej zawczasu rozpaczy, i niesłusznie prześladowanej niewinności. A dodać trzeba, że powyższe komedje odgrywają najczęściej bardzo zdolni artyści.
Następstwo tego, bywa nader przykre dla rzeczy samej niewinnie posądzonego. Taki sędzia jego słowom nie wierzy, o wszystkiem powątpiewa z obawy, aby nie pozwolić się oszukać pierwszemu lepszemu nędznikowi.
Głos wszakże Ireneusza, tchnął taką prawdą, taką szczerością wyznania, że Bresoles od niepamiętnych już czasów poraz pierwszy zaczął powątpiewać o prawdzie oskarżenia, Będąc wszelako prawnikiem ze krwi i kości, nie chciał iść odrazu za głosem wewnętrznego przekonania dopóki nie wyciągnie jeszcze kilku szczegółów z podsądnego.
— Dla czego odmawiałeś stanowczo udzielenia swego adresu aresztującemu cię agentowi? — zapytał po chwili.
— Dla tego samego powodu, dla którego nie chciałem mu odpowiadać. Przywłaszczał sobie prawo jakie doń nie należało.
— A teraz, gdy się znajdujesz przedemną jako reprezentantem władzy, upoważnionym przez prawo, będziesz odpowiadał?
— Najchętniej panie sędzio.
— Podaj więc swój adres. Gdzie mieszkasz?
— Na placu Królewskim, № 24 na czwartym piętrze.
— Pod jakim nazwiskiem wynająłeś to mieszkanie?
— Ależ pod swoim własnym, pod nazwiskiem Ireneusza Moulin. Nie miałem zamiaru ukrywać się...
— Mieszkanie wynająłeś umeblowane?
— Nie panie... sam swoim kosztem umeblowałem.
Sędzia wziął w rękę pęczek kluczów leżących na stole, i pokazał je mechanikowi.
— To twoje klucze rzekł, ponieważ zostały znalezione podczas rewizji w twojej kieszeni.
— Przepraszam... odparł łagodnie Moulin, te klucze oddałem sam agentowi.
— Mniejsza z tem... lecz w każdym razie uznajesz je za swoje?
— Tak panie.
— A klucz od mieszkania znajduje się między niemi?
Na to pytanie Ireneusz nie miał przygotowanej odpowiedzi. Przeczuł, że brak niewytłumaczony tego klucza, poda go znów w podejrzenie u sędziego. Milczał więc nie wiedząc co odpowiedzieć.
— Czy nie rozumiesz mojego zapytania? krzyknął gwałtownie Camus-Bressoles. Zdaje się, że mówię jasno, dobitnie. Wskaż mi klucz od swego mieszkania.
— Niema go tu, między niemi, odparł przyciszonym głosem mechanik.
— Może pozostawiłeś u odźwiernej?
— Nie, panie.
— Cóżeś więc z nim zrobił? Zapewne w jakimś ważnym celu pozbyłeś się tego klucza?
— Zgubiłem go.
— Gdzie... kiedy?
— W chwili przyaresztowania.
— Nie był więc założony na tym kółku wraz z innemi kluczami?
— Owszem panie sędzio... miałem go w kieszeni.
Na ustach pana Bressoles ukazał się uśmiech niedowierzania.
— Jest to bardzo niezręczne tłómaczenie się z tej strony. Dziwi mnie, że się bierzesz na takie wykręty jak gdybyś nie wiedział, że nic nas nie wstrzyma od koniecznej w takich razach rewizji.
— Wiem o tem panie... ale i to wiem także, że w moim mieszkaniu nie znajdzie się nic takiego coby moją sprawę pogorszyć mogło.
— Liczysz na to, że dobrze schowane... nieprawdaż? rzekł ironicznie sędzia... Upewniam cię, że nasi agenci lepiej jeszcze szukać umieją.
— Nic nie znajdą... spokojny o to jestem.
— Zobaczymy!...
Moulin zaniepokojony przed chwilą, zaczął odzyskiwać dawną swobodę. Liczył bowiem na to, że dziś z powodu spóźnionej pory, już nie odbędą rewizji w jego mieszkaniu. Z konieczności zatem nazajutrz dopiero policja wybrać się tam będzie mogła. Tymczasem pani Leroyer usunie pieniądze, i ów szacowny bruljon listu.
Sędzia spojrzał na zegarek.
— Zobaczymy! — powtórzył raz drugi. W twojej obecności dokonają poszukiwania... Noc dzisiejsza może przyniesie ci dobrą radę, i natchnie chęcią wypowiedzenia wszystkiego o czem mówić nie chcesz, a co o wiele polepszyło by twoją sytuację.
Ireneusz zadrżał z radości.
— Nie omyliłem się!... pomyślał, jutro dopiero odbędzie się rewizja, a zatem wszystko ocalone!...
— Posłuchaj teraz własnego zeznania, rzekł Bressoles.
Pisarz sądowy zaczął odczytywać głośno zapytania sędziego i odpowiedzi mechanika.
— Podpisz teraz, rzekł sędzia.
Moulin wziął bez wahania pióro, i wypisał wyraźnie swoje imię i nazwisko, poczem odprowadzono go do „pułapki“.
Badanie trwało przeszło półtory godziny.
Zaledwie drzwi zamknęły się za nim, sędzia włożył protokół indagacyjny do pierwotnego badania Theifera, poczem na czystym arkuszu napisał następujące wyrazy:
„Dla poręczenia komisarzowi delegowanemu do spraw sądowych, i naczelnikowi publicznego bezpieczeństwa.
Poniżej zaś dodał:
„Odbyć jutro z rana rewizję w mieszkaniu Ireneusza Moulin, i w jego obecności. Zabrać wszystkie papiery, jak nie mniej i przedmioty podejrzane“.
Następnie, położył datę, podpisał, spiął agrafką papiery mechanika i zadzwonił na woźnego.
We drzwiach ukazał się urzędnik.
— Odesłać to natychmiast według adresu, rzekł do niego Bressoles.
Urzędnik zabrał podane sobie papiery.
— Dość już tego na dziś, rzekł do siebie sędzia. Trzeba iść na obiad. A zwracając się do swego pisarza, dodał:
— Jesteś wolnym panie Bubril. Wyjść możesz.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Wiemy, że Theifer nie opuszczał ani na chwilę pałacu Sprawiedliwości, włócząc się jak potępieniec po wszystkich przedsionkach i korytarzach gmachu, w oczekiwaniu gorączkowem na ukończenie sprawy Moulin’a.
Jako przewidujący i przezorny urzędnik policyjny, postanowił nieodwołalnie dnia tego za jaką bądź cenę dostać do ręki papiery mechanika, i skorzystać z nich o ile się da tylko.
Nakoniec spostrzegł Ireneusza przechodzącego w pobliżu siebie.
— Otóż się skończyło nareszcie!... wyszepnął. Trzeba się teraz dowiedzieć czy podał swój adres, i adres ten poznać jakprędzej!...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.