Dwie sieroty/Tom II/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.

To mówiąc Moulin, rozwinął ćwiartkę papieru, zapełnioną cienkim drobnym pismem kobiecym z rozlicznemi przekreśleniami i poprawkami.
— Tak! — powtórzył, tu spoczywa jedyny dowód niewinności Pawła Leroyer. Wszystko znajdujące się na tej ćwiartce umiem już na pamięć, a jednak ilekroć odczytuję, zdaje mi się, że czytam po raz pierwszy. Szczegóły te odnoszą się do zbrodni popełnionej lat temu dwadzieścia, nie ulega więc wątpliwości, że osoba, która ten list pisała, była wspólniczką morderstwa.
Rozmyślając nad odgadnięciem tego powikłanego dramatu, zaczął czytać pół głosem:

„Kochany mój Jerzy“.

„Zdziwisz się zapewne, iż po dwudziestu latach żyję jeszcze i odzywam się do ciebie, mimo zerwania wszelkich, łączących nas z sobą stosunków“.
„Powracam wkrótce do Paryża, i pragnę widzieć się z tobą.
„Sądzę, iż nie zapomniałeś o naszem przymierzu? Gdyby cię pamięć zawiodła w tym razie, wystarczą wspomnienia Placu Zgody, Zwodzonego mostu i mostu de Neuilly, oraz nocy 24. września, by ci przywołać przed oczy całą minioną przeszłość.
„Mam nadzieję, iż nie będę zmuszoną uciekać się do tych wspomnień, ażebyś Klaudję, dawniejszą swoją kochankę przyjął życzliwie, jako swą starą przyjaciółkę.“
— Niema wątpliwości, — rzekł Ireneusz, — że to mowa o zbrodni na moście de Neuilly. Ta więc nieznana Klaudja była kochanką Jerzego, do którego ten list pisze. Za co wszelako i dla jakich powodów odebrali życie temu biednemu doktorowi z Brunoy? Tu leży tajemnica, którą odkryć muszę!... Ten list widocznie tylko bruljonem innego, ale mimo to, mieści w sobie prawdę. Pisze w nim owa Klaudja, że powraca do Paryża. Musiała już więc przyjechać, poznać ją muszę, skoro tylko odnajdę wdowę po Pawle Leroyer.
Tu przerwał, zadumany głęboko.
— Jakim wszelako sposobem kobieta tak przezorna jak się zdaje, mogła popełnić podobną nieostrożność? wyrzekł po chwili. Jakiż dziwny traf losu oddał ten list w me ręce? Sam Bóg chyba dopuścił, abym go odnalazł w hotelu, gdziem po niej zajął mieszkanie. Sprawdza się wiekami utrwalone zdanie, że najzatwardzialsi zbrodniarze sami wiodą się na zgubę!...
Obejrzawszy raz jeszcze ów tak szacowny dokument, Ireneusz wsunął go w kieszeń portfelu, i wraz z nim schował do szuflady biurka!
Należy wyjaśnić nam teraz, zkąd ów list, pisany przez Klaudję, znalazł się w posiadaniu Moolina?
Po wyprzedaży całej pozostałości po mężu, pani Dick-Thorn przed wyjazdem do Paryża zamieszkiwała w jednym z londyńskich hotelów po nad brzegami Tamizy. Ztamtąd to wyjechała do stolicy Francji w celu wynalezienia odpowiedniego dla siebie mieszkania, pozostawiwszy córkę przez ten czas na opiece krewnych swojego męża.
Po powrocie zajęła się wysyłką mebli i rozpoczęciem pierwszych kroków nieprzyjacielskich z Jerzym.
Znając przewrotny i pełen piekielnych pomysłów charakter Klaudji, wiemy, iż niezwykła się ona rzucać w grę niepewną. Przewidywała, że pierwszy chwiejny krok, na tej drodze może być dla niej zgubą! To też z wielką rozwaga, jak wprawny wódz przed potyczką obliczyła wszelkie korzyści swojego położenia nie ukrywając, że i przeciwna strona miała w niektórych szczegółach po nad nią przewagę.
W dniu więc wyjazdu swojego z Anglji napisała list do do księcia de la Tour-Vandieu powiadamiając go o rychłym swoim przybyciu do Paryża. W tym liście niemógł się znajdować się ani jeden wyraz na wiatr rzucony. Tam każda nieomal litera powinna była mieć złowrogie dla Jerzego znaczenie.
Nakreśliła więc bruljon owego listu, a poprawiwszy go, miała zamiar przepisać, gdy w tem inna myśl przyszła jej naraz do głowy.
— Na co ten list posełać? — rzekła do siebie.
— Taki piśmienny dokument mógłby w jakim wypadku stać się dla mnie kompromitującym, a obok tego posłużyć by mógł za ostrzeżenie Jerzego, ażeby miał się na baczności. Lepiej będzie zaskoczyć go niespodzianie, i skorzystać z jego przerażenia.
Postanowiwszy nie posełać listu, zabierała się do spalenia bruljonu, gdy nagle wbiegła Oliwja do jej gabinetu.
— Mamo! — wołała, — ten pan który od nas dom kupił, chce jak najprędzej widzieć się z tobą a i tragarze przyszli po zabranie rzeczy, przestrzegając, że jeżeli się natychmiast niewybierzemy, spóźnimy się na statek
Zaniepokojona tem pani Dick-Thorn, zamiast spalić papier jak to poprzednio miała zamiar uczynić, zmięła go w ręku niecierpliwie i wsunęła do kieszeni, poczem wyszła do przyległego pokoju, aby się rozmówić z nowo nabywcą, i wydać rzeczy tragarzom, ponieważ za godzinę miała wyjechać i Londynu.
Wśród takich zajęć czas szybko upływał, i nadeszła chwila gdzie wyruszyć w drogę należało.
Klaudja zapomniała o bruljonie listu i wychodząc z pokoju gotowa do odjazdu, wraz z wydobytą z kieszeni chusteczką wyrzuciła to tyle kompromitujące ją pismo.
Zwinięta kulka papieru potoczyła się pod stojącą w kącie umywalnię i ukryła przed badawczym wzrokiem hotelowej służby, przeglądającej pokój po odjeździe podróżnych.
Wsiadłszy na statek pani Dick-Thorn przypomniała sobie o tym liście, ale go naprożno w kieszeni szukała.
W pierwszej chwili przeraziło ją to niesłychanie, lecz wkrótce tłumaczyć sobie zaczęła, że ta kartka, skreślona niezrozumiale i bez podpisu, niemoże w żadnym razie stać się zgubnym dla niej dowodem.
Przypuszczała, że służba hotelowa, gdyby ją nawet znalazła, nieznając francuzkiego języka, nie zrobi z niej żadnego użytku, a gdyby ów świstek dostał się w ręce jakiego cudzoziemca, niemógłby on nic dojść również z owych kabalistycznych wyrazów, zrozumiałych jedynie dla Jerzego de la Tour-Vandieu.
Uspokoiwszy się przeto zupełnie, nie myślała już o pozostawionym świstku papieru, układając w myślach szczegóły mającej się rozpocząć kampanji.
Po odjeździe Klaudji zajął pokój po niej jakiś podróżny z Southampton, który spóźniwszy się na statek, zmuszonym był do dnia następnego pozostać w Londynie.
Tym podróżnym był znany nam Ireneusz Moulin.
Rozlokowawszy się w owym hotelowym numerze, spostrzegł leżącą pod umywalnią gałkę papierową, a potrzebując właśnie kawałka papieru do zapalenia fajki, podniósł go i skręcał w ręku bezwiednie, odczytując skreślone na nim francuzkie wyrazy. Niezrozumiała ta korespondencja, zwróciła jego uwagę, rozwinął przeto kartkę, wyprostował, przeczytał raz i drugi, niepojmując zamieszczonych na niej wyrazów.
Nagle jasne światło zabłysło w jego umyśle.
Nie ulegało wątpliwości, że osoba pisząca tę kartkę była wtajemniczona w szczegóły zbrodni, dokonanej na moście de Neuilly, a może nawet i brała czynny w niej udział.
Wyjaśniwszy te dawno minione wypadki, powróćmy na plac Królewski do mieszkania Ireneusza Moulin.
Po uporządkowaniu papierów pozostało mu jeszcze umieszczenie pieniędzy. Zdjąwszy więc z siebie zawieszoną na szyji pod ubraniem torebkę, wyjął z niej paczkę banknotów, i kilka rulonów złota.
Wsunąwszy takowe do bocznej szuflady biurka, resztę papierowych pieniędzy schował do kieszeni.
— Nierozważnie byłoby, — rzekł do siebie, — przechowywać w domu cały mój kapitalik. W razie ognia lub kradzieży pozostałbym bez grosza. Trzy tysiące franków w złocie, jakie odłożyłem wystarczą mi na pół roku co najmniej. Bilety bankowe wymienię na procentujące papiery i umieszczę je w jakiem bezpiecznem miejscu. Dlaczegóż bym i ja niemiał spróbować spokojnego życia kapitalistów po latach ciężkiej i mozolnej pracy?... Wszak mówią, że to szczyt szczęścia... Zobaczymy!...
Po śniadaniu udał się do wekslarza gdzie za czterdzieści tysięcy franków zakupił pięcioprocentowe pożyczki.
Zostawmy tego zacnego pracownika, ażeby zajrzeć do mieszkania wdowy Leroyer i umierającego jej syna.
Smutne przewidywania doktora Edmunda Loriot, nie sprawdziły się jeszcze. Chory przepędził noc spokojnie i ujrzał wschodzące słońce nad ranem.
Przepisane lekarstwo skutkowało widocznie. Biedny męczennik czuł się rzeźwiejszym i o wiele mniej kaszlał. W tem niepojętem polepszeniu doczekał niedzieli, jakkolwiek doktór nie łudził się nadzieją uratowania młodzieńca.
— Opóźniłem tylko chwilę zgonu... myślał w duchu Loriot, — dolałem kilka kropel oliwy do gasnącej lampy. Jest to krótka zwłoka jak zwykle u suchotników, po której śmierć następuje niechybnie.
Mimo to zapisał nowe lekarstwo, bardziej jeszcze wzmacniające.
Następny dzień przeminął spokojnie, za nadejściem jednak nocy stan chorego znacznie się pogorszył. Biedny młodzieniec czuł już wyraźnie zbliżającą się chwilę zgonu. Nie obawiał się śmierci, lecz przerażała go myśl o strasznej rozpaczy siostry i matki ukochanej, jakie pozostawi po sobie.
Życie nie nęciło go ku sobie. Było ono dla niego nieprzerwanem pasmem cierpień fizycznych i moralnych. Obawiał się wszelako, że śmierć jego będzie ostatecznym ciosem dla matki zbolałej, że siostra jego wówczas pozostanie samą na świecie, bez pomocy i opieki.
Myśl jego w tej strasznej chwili zwracała się bezustannie ku tym dwom sierotom, jakie pozostawiał osamotnionemi w cierpieniu i niedostatku.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.