Przejdź do zawartości

Dwie sieroty/Tom I/XXXVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVIII.

— Zostaw więc wolne miejsce na dopisek, — mówił pan de la Tour-Vandieu, wypełnisz je po zaaresztowaniu winnego.
Będzie to nieprawne działanie. W tem razie nie istnieje „schwytanie na gorącym uczynku...“
— Co na to uważać! Obejdziesz pan prawo, to prawda, lecz pomnij, że cel uświęca środki niekiedy...
— Ach! książę!... — przerwał Theifer, — mogę sobie bardzo zaszkodzić tą sprawą... Z czego bym żył, gdyby mnie wydalono ze służby?
— Nie obawiaj się!... Ja biorę za ten czyn na siebie odpowiedzialność. Ten człowiek musi być uwięzionym. Słyszysz pan? „on uwięzionym być musi“.
— Będzie nim... — rzekł kornie Theifer. — Czekam na dalsze objaśnienia waszej książęcej mości.
— W przyszły piątek, między godziną ósmą a dziesiątą rano, znajdziesz go pan na cmentarzu Montparnasse. Będę tam obecny, i pan powinieneś przybyć także punktualnie o ósmej godzinie, panie Theifer.
— Sam?
— Jeżeli sądzisz, że sam mógłbyś działać?
— Niewiem... Gdyby ten człowiek nie poddał się dobrowolnie i wszczęła się walka, musiałbym uledz, a wtedy stracilibyśmy wszystko, ponieważ nieposiadam dość fizycznej siły. Lepiej więc, sądzę, byłoby wziąć mi ze sobą dwóch policyjnych agentów.
— Są to ludzie pewni?
— Pewni i dobrzy do zachowania tajemnicy. Spełniają rozkaz, niewchodząc w szczegóły sprawy. Rozumieją że małomowność jest obowiązkiem w ich służbowem powołaniu.
— Zabierz więc pan z sobą tych dwóch agentów, skoro za nich poręczasz.
— Tak jak sam za siebie. Gdzie książę każe mi oczekiwać?
— Przy bramie cmentarnej. Będę się starał przyjechać wcześnie i wskażę panu tego człowieka, reszta do was należy.
— A następnie?
— Zawiadomisz mnie pan o mieszkaniu obwinionego.
— E! nie będzie on tyle naiwnym, jak sądzę, ażeby nie zechciał dobrowolnie udzielić swego adresu nadewszystko, jeżeli ma u siebie jakie kompromitujące dowody.
— To prawda!... Cóż więc zrobić?
— Zdaje mi się że najlepiej byłoby pozwolić mu wrócić do domu, i tam go dopiero przytrzymać.
— Może to i dobry pomysł... Pomówimy o tem na cmentarzu, gdzie pan nie rozpoczynaj działania, aż po porozumieniu się ze mną.
— Dobrze. Jeżeli wszakże obwiniony mieszka w hotelu nie będziemy mogli odbyć przepatrzenia u niego potajemnie. Zapytają nas do kogo idziemy?... kto jesteśmy i na mocy jakiego rozkazu działać chcemy?
— Przetrząśniesz pan jego ubranie, zabierzesz klucz od jego pokoju, a w razie potrzeby pokażesz swą kartę inspektora policyjnego oddziału bezpieczeństwa, co panu udziela rozległe pole działania bez określeń.
— Sądziłbym, — odparł Theifer, — że i tu wypadłoby nam może pominąć legalność dla dobra sprawy, dokonawszy małe przygotowawcze przeszukiwanie w mieszkaniu obwinionego, przy drzwiach zamkniętych, bez spisywania protokółu. Resztę niechaj dopełni komisarz policji i sędzia śledczy.
— Doskonałe miewasz pomysły panie Theifer! — zawołał uradowany książę. Nie zdarzyło mi się spotkać podobnie inteligentnego i przezornego jak ty, człowieka!
— To mówiąc, otworzył w biurku szufladę i wydobył z niej dwa rulony złota po tysiąc franków każdy.
— Pojmuję, iż ta sprawa przeszkodzi ci w twych zwykłych zatrudnieniach, — mówił dalej, — przyjmij wiec fundusz na pierwsze wydatki jakie okażą się niezbędnemi... Jest to tylko zaliczka... Drobna zaliczka...
Tu podał agentowi dwa rulony złota.
— Książę zawstydza mnie... prawdziwie... wyjąknął tenże cofając się.
— Obraziłbyś mnie mój przyjacielu, gdybyś nie przyjął tej drobnostki... mówił pan de la Tour-Vandieu, a pomnij, że obok tego wywołałbyś smutne dla siebie następstwa, gdy zaś przeciwnie, zyskasz z mej strony pomoc, protekcję, a obok tego i sowite wynagrodzenie.
— Jestem przekonany, że mogę liczyć na dobrotliwe względy księcia dla siebie...
— Przyjm więc te sto luidorów.
Theifer wsunął w kieszeń od kamizelki dwa rulony złota z widocznem zadowoleniem.
— Czy książę niema mi nic więcej do rozkazania? zapytał.
— Nie. Bądź w piątek o godzinie ósmej z rana przy sztachetach cmentarza Montparnasse.
— Będę punktualnie.
— A zatem do widzenia. Wyprowadzę cię na schody.
Theifer, złożywszy ukłon pełen głębokiego poszanowania, wyszedł. Książę towarzyszył mu aż do bramy wjazdowej.
— Ha! ha! — wyszepnął, — wróciwszy do swego gabinetu, — jeżeli ów nieprzezorny przyjaciel rodziny Leroyer’ów posiada jakie przeciw mnie dowody, znajdą się one wkrótce w moich rękach. Postaram się też zarówno ażeby tak komisarz policji jak i sędzia śledczy nie wyszli ztamtąd z próżnemi rękoma; to moja rzecz!... Tym sposobem ów przybysz z Londynu gładko uprzątnięty, nie będzie już dla mnie więcej niebezpiecznym.
Wyż opowiedziane przez nas zdarzenia, działy się w sobotę wieczorem, to jest na pięć dni przed owym dniem, w którym Ireneusz Moulin miał oczekiwać na panią Leroyer przy grobie jej męża.
Jeden z dozorców cmentarza oznaczył jak sobie przypominamy dzień piątkowy, w którym co tydzień wdowa przybywała modlić się i płakać na cmentarzu Montparnasse.
Cierpliwość nie była jednak wrodzoną cnotą Ireneusza. Miał on tylko myśl jedną, cel jeden życia, odnaleźć jak najrychlej wdowę i dzieci po nieszczęśliwym swoim opiekunie. Owóż tego samego dnia po odwiedzeniu „mogiły Sprawiedliwości“ biegał za swoim poszukiwaniem do późnego wieczora.
Toż samo nazajutrz i dnia następnego.
Każdego rana za przebudzeniem zdawało mu się, iż odnajdzie nowy, poczem wracał do domu, przygnębiony moralnie i zawiedziony.
— Trzeba czekać do piątku, — mówił sobie. — Lecz co ja będę robił przez te dni kilka.
— Ha! zamiast siedzieć w hotelu, pójdę za wynajęciem dla siebie mieszkania, to mnie rozerwie nieco i czas mi zajmie. Zyskam znaczną na tem oszczędność, bo mimo że mi jest wygodnie w hotelu „pod Blachą“, ale to djabelnie drogo kosztuje.
Zabrawszy z sobą sporą paczkę banknotów, wyszedł na miasto.
Spoglądając na karty powywieszane na bramach domów, mówił sobie:
— Dwa pokoiki i mała kuchenka, to wszystko, czego mi trzeba na teraz. Później, zobaczymy!...
Od rana wdrapywał się po schodach, zwiedzając różne mieszkania, rozpocząwszy swoją wędrówkę od strony ulicy Mavais, ale rezultat tych poszukiwań nie był zadawalniającym, bynajmniej.
Jedne z tych mieszkań wydawały mu się za drogie, inne nieprzypadały mu do gustu, wracał do domu nic nie znalazłszy.
Znużony, postanowił wstąpić na śniadanie do małej restauracji przy placu Bastylji.
Dziwnym trafem losu, bezwiednie prawie wszedł w dzielnicę w której się urodził, gdzie wzrósł, poznał i ukochał rodzinę Pawła Leroyer jak swoją własną.
Jadł zwolna śniadanie aby wypocząć tam dłużej.
— Od południa, do czwartej godziny, — mówił sobie — znajdę dość czasu na odszukanie mieszkania. Przebiegnę znowu z jakie sześćdziesiąt pięter, dopóki nie znajdę czegoś stosownego.
W godzinę później wyszedł na ulicę świętego Antoniego, wciąż poszukując, a znalazłszy się na jednym z małych zaułków prowadzących na plac Królewski, śledził wzrokiem dom w którym niegdyś mieszkał Paweł Leroyer i gdzie wróciwszy teraz do Paryża, zbierał pierwsze wiadomości o rodzinie swego dawnego opiekuna.
Zatrzymawszy się przed owym domem, czytał wywieszoną kartę na której wypisano: „Małe mieszkanie do wynajęcia“.
— Rzecz dziwna... — wyszepnął; — gdybym właśnie odnalazł to czego tak szukam od dawna?... I zwrócił się do loży odźwiernego po drugiej stronie będącej przy głównych kamiennych schodach.
Odźwiernego zastępowała jego żona, czterdziestoletnia kobieta, podczas gdy mąż poszedł pełnić takież obowiązki w przyległym domu bankowym. Mieszkanie ich zamykało się małemi szklanemi drzwiami, które obecnie były na wpół uchylone.
Ireneusz wsunął się w nie do połowy.
— Przepraszam, — rzekł, — jest tu podobno małe mieszkanie do wynajęcia!
— Tak panie; odnowione, świeże, jak pączek róży.
— Na którem piętrze?
— Na czwartem, — od podwórza.
— Cena?
— Czterysta franków rocznie.
— Jest ono wolnem zaraz?
— Choćby natychmiast panie. Zajmowali je uczciwi ludzie, którym dostał się w sukcesji kawałek ziemi. Wyjechali więc w swoje rodzinne strony, a właścicielka bezzwłocznie kazała wybielić ściany i wykleić je bardzo ładnem nowem obiciem.
— Z iluż części składa się to mieszkanie?
— Z czterech. Pokój sypialny, stołowy, kuchnia i gabinecik.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.