Dwie sieroty/Tom I/XXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII.

W tej sali, urządzonej odpowiednio na przyjęcie przybywających, stały rzędem pod ścianą składane obozowe łóżka, lawy grube i stoły, jak na odwachu.
Tego wieczora napływ gości był tu nie wielki, co pozwoliło byłemu notarjuszowi wraz z towarzyszem znaleźć opróżnione łóżko, na jakiem położyli się oba obok siebie, usiłując usunąć się o ile można od reszty obecnych.
Szpagat z namarszczonemi brwiami, z dzikim wyrazem twarzy, zaciskał zęby. Były notarjusz milczał.
Będąc wszelako gadatliwym z natury, niemógł długo wytrwać w milczeniu, i po kilku minutach pragnąc zacząć rozmowę, szturknął w bok łokciem swojego towarzysza.
— O czem ty myślisz u djabła? zapytał.
— A ty? mruknął Szpagat.
— Ja rozmyślam nad dwoma staremi przysłowiami...
— Nad jakiemi przysłowiami?
— Posłuchaj, „Nie chwytaj ryb przed niewodem“ a drugie: „Człowiek proponuje... policja dysponuje“.
— Nie znam się na przysłowiach!... burknął ze złością Szpagat.
— A jednak są one mądrością narodów!..
— Tak?... A więc niech narody lamią sobie nad niemi głowy! O czem myślę? pytasz. Zastanawiam się po nad przeklętą zmiennością losów!... W chwili, gdy mieliśmy pochwycić garście złota, trzask! zostajemy na klucz zamknięci. I zamiast spoczywać spokojnie na miękkich łóżkach, obsypani banknotami, leżymy na zgniłej słomie w areszcie.
A co do mnie mam jeszcze w perspektywie całe miesiące więzienia, za sprawę z zegarkami i porwania się na komisarza. To nie fraszka!...
— A czyj aż w tem wina?
— Może powiesz że moja?
— Tak, twoja niewątpliwie, — odparł notarjusz. Ty wszakże oznaczyłeś nam schadzkę pod „Srebrnym Krukiem“, mimo że cię Jan-Czwartek ostrzegał, iż jest to miejsce niebezpieczne z przyczyny częstych tam wizyt policji.
— Milcz... do pioruna! — wykrzyknął Szpagat, niewspominaj mi o tym nikczemniku!..
— Dla czego? Bo to jest Judasz, któremu przy pierwszem spotkaniu łeb roztrzaskam pięścią.
— — Cóż on takiego uczynił? pytał Brisson przestraszony tym nowym wybuchem gniewu.
— Jakto... nierozumiesz?... ty głupie „Gęsie Pióro“, że on zaprzedał nas obu policji?
— Co znowu.
— Wszakże widziałeś że nie przyszedł na schadzkę?
— Tak; ale to jeszcze nie dowód ażeby miał być Judaszem. Jan-Czwartek nie zdradziłby swoich kolegów.
— Ha! hal — jakiż z ciebie krótkowidz... idjota! Ażeby kąsek zostawić dla siebie samego, zdolnym był wszystko uczynić. Dla czego nie przyszedł... dla czego?
— Nadszedł później, być może...
— Głupiś!... „Połknął sam rybę“. Wszakże komisarz powiedział do mnie: „Ciebie to ptaszku szukamy“. Słyszałeś wyraźnie?
— Słyszałem...
— Któżby więc doniósł o wszystkiem, jak nie Jan-Czwartek? Zkąd by policja wiedziała, że znajdzie mnie pod „Srebrnym Krukiem“ o tej właśnie godzinie?
— Zarządzono rewizię w mojem mieszkaniu i łup znaleziono... Zaszli następnie pod Srebrnego Kruka“, a znając twój rysopis, poznali się z łatwością... Otóż rzecz cała jasna jak słońce!
— Każdy ma swoje zapatrywania! Ty na swój sposób uważasz tą sprawę, a ja jestem przekonany, że ten podły Czwartek nas zdradził, aby nie dzielić się z nikim pieniędzmi, zdobytemi na Berlińskiej ulicy... Ale ja jemu to odpłacę, bądź pewnym!
— Myślisz więc coś przedsięwziąć przeciw niemu? pytał z przestrachem „Gęsie-Pióro“!
— Przygotuj się na to!
— Chcesz go zadenuncjować?
— Dla czego nie?
— Oszalałeś chyba Szpagacie! Wyprowadzając na jaw uplanowaną sprawę na Berlińskiej ulicy, której ty byłeś twórcą i głównym działaczem, ściągniesz na siebie karę pięcioletniego ciężkiego więzienia, a może i ciężkie roboty...
— Szpagat podrapał się w głowę.
— Może ty i masz słuszność; — wymruknął.
— Ja zawsze mam słuszność, — ciągnął dalej Brisson; posłuchaj rad moich. Jeżeli Jan-Czwartek nie dokonał sprawy na Berlińskiej ulicy, wyjdzie jak śnieg białym z tego wszystkiego, a na ciebie spadnie kara w jego miejscu.
Wszakże to jasne?
— Tak jest... do czarta!
Gdyby kazał nas schwytać, to nie wskutek tej sprawy, ńierozpoczętej jeszcze, upewniam. Jeżeli zaśmiał na celu pozostawić działanie sobie skoro my będziemy zamknięci, co przyznaję byłoby najwyższą podłością z jego strony, to nawet i w takim razie denuncjowanie go zgubną byłoby rzeczą dla nas samych. Dość już jesteśmy skompromitowani.
— Musi mi to jednak zapłacić i zapłaci... przysięgam!
— W jaki sposób?
— Ba! Kto szuka, ten znajdzie! odparł rozbójnik.
W otwartych drzwiach sali ukazała się nagle banda świeżo przyaresztowanych włóczęgów.
Były notarjusz wraz ze swym towarzyszem przerwali rozmowę. Pierwszy, zasnął w okamgnieniu i chrapał niemiłosiernie, drugi, przepędził noc na rozmyślaniu, snując różne plany zemsty.
Równo ze świtem nazajutrz, weszli stróże dla uporządkowania sali, i pobudzili śpiących.
Oba hultaje, usunąwszy się w kąt, prowadzili dalej po cichu rozmowę.
— Skoro zawezwą cię przed sędziego śledczego, — mówił „Gęsie-Pióro,“ — trzeba ażebyśmy zgodnie zeznawali szczegóły. Mnie zawyrokują na rok wygnania z kraju, nic więcej. Nie wspominaj o mnie... Nie mów że mnie znasz...
— Dobrze.
— Zrobisz to?
— Zrobię, nie obawiaj się.
— Nic nie wspominaj o sprawie na Berlińskiej ulicy...
— Nie powiem ani słowa.
— Przebaczysz Czwartkowi?
— Nigdy w życiu!... syknął Szpagat, zaciskając pięści.
— Chcesz go więc oskarżyć?
— Co cię to obchodzi? Jeżeli pragniesz abyśmy zostali przyjaciółmi, nie mięszaj się w to wcale!...
— Mimo to rad bym...
— Milcz! do pioruna.... krzyknął bandyta.
Skrzypnęły zamki, drzwi sali otwarto na nowo.
Na progu ukazali się trzej dozorcy więzienni z których jeden trzymał w ręku arkusz papieru pokryty nazwiskami aresztowanych.
Wszedłszy do sali spojrzał na listę i zaczął wywoływać głośno:
— Prosper, Landier!...
Jestem! odrzekł osiemnastoletni wyrostek, wychodząc z tłumu rzezimieszków.
— Bernard Joliet...
— Jestem.
— Klaudjusz Laudry, inaczej zwany Szpagatem...
— Jestem, — odrzekł wspólnik Brissona, wychodząc na środek sali.
— Dalej! przed sędziego śledczego! zawołał dozorca.
Wszyscy trzej oddani zostali pod nadzór miejskim gwardzistom, którzy podczas przejścia przez schody, tworzące prawdziwy labirynt zakrętów, wprowadzili ich na galerję, gdzie znajdowały się gabinety sędziów śledczych.
— Szpagat, idąc na czele pochodu z opuszczoną głową zagłębił się w rozmyślaniu.
— Przygotowując odpowiedzi na stawiane sobie zapytania, szukał sposobów wciągnięcia Jana-Czwartka w tą sprawę.
— Został też najpierwszy wezwanym.
Gwardzista wepchnął go do gabinetu i stanął tuż za nim.
Sędzia śledczy siedział przy swoim biurku. Opodal niego, przy stoliku znajdował się pisarz gotów do spisywania protokołu obwinionego.
Przed rozpoczęciem śledztwa, sędzia rzucił na obwinionego badawcze spojrzenie.
Wiemy, że ów nicpoń miał sympatyczną, powierzchowność, i że był schludnie ubranym, osiągnięte zatem wrażenie było dość przychylnem dla niego.
Po szybkim tym egzaminie, sędzia przystąpił do zwykłych zapytań:
— Twoje nazwisko i przydomek?... twój wiek?... Gdzie się urodziłeś?...
Hultaj odpowiadał kornie, z łagodnością na zadawane mu pytania.
Po owym ustępie niezbędnym, rozpoczęto badania czynów na jakich opierały są dowody oskarżenia.
— Jesteś obwinionym, mówił sędzia, — o kradzież zegarków z wystawy sklepowej, na przedmieściu świętego Djonizjusza. Cóż możesz na to odpowiedzieć?
— Mogę odpowiedzieć żem w istocie zawinił, odparł złodziej z udanem wzruszeniem. Na co ty się zresztą przydało zaprzeczenie, skoro u mnie znaleziono zegarki?
— Tak jest... Oto są one. Tu sędzia zaczął pokazywać Szpagatowi.
— Minio to, upewniam, — rzekł tenże — iż jestem mniej winnym, niż się to wydaje z pozoru.
— Mniej winnym? — powtórzył sędzia, wzruszając ramionami. Dziwne zaiste twierdzenie. Jak je usprawiedliwisz... ciekawym? Dostrzeżonym zostałeś w chwili pełnienia kradzieży i policja znalazła w twoim kuferku skradzione przedmioty.
— Nie ja tylko byłem sprawcą kradzieży. Dopomagałem do niej, stojąc na straży. Sam jednak nic nie wziąłem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.