Przejdź do zawartości

Dwadzieścia lat później/Tom II/Rozdział XXXVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Dwadzieścia lat później
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Vingt ans après
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXXVII
POSŁANNICY

Dwaj przyjaciele ruszyli w drogę, spuszczając się z wyniosłości przedmieścia. Przybywszy nadół, ujrzeli ze zdziwieniem ulice Paryża zamienione w potoki, a place w istne jeziora. W następstwie ulewnych deszczów, trwających przez miesiąc łuty, Sekwana wystąpiła z brzegów i zalała połowę stolicy. Athos i Aramis wkroczyli odważnie w wodę na koniach, lecz wkrótce biedne zwierzęta zagłębiły się powyżej piersi tak, że dwaj panowie zdecydowali się wsiąść do łodzi, a konie oddali służącym ii rozkazali oczekiwać na siebie przy halach targowych. Łodzią zatem dostali się do Luwru. Dotarli nareszcie do mieszkania królowej, lecz nie wpuszczono ich zaraz przed jej oblicze. Jej Królewska Mość dawała właśnie posłuchanie dwóm dygnitarzom, przybyłym z wiadomościami z Anglji.
— I my także — rzekł Athos — do służącego, który oznajmił im tę odpowiedź — my nietylko przynosimy wieści, lecz sami prosto z Anglji przybywamy.
— Jak się nazywacie, panowie?... — zapytał — służący.
— Hrabia de la Fére i kawaler d‘Herblay, — odparł Aramis.
— O, jeżeli tak — rzekł służący, znający te imiona, gdyż królowa często je wspominała, — w takim razie to zupełnie co innego, pewny jestem, że Jej Wysokość nie darowałaby mi nigdy, gdybym pozwolił panom czekać w przedpokoju. Raczcie, szanowni panowie, udać się za mną...
Athos i Aramis poszli, poprzedzani przez służącego.
Przy drzwiach pokoju monarchini poprosił ich, aby zaczekali, a sam otwierając je:
— Najjaśniejsza Pani — rzekł — spodziewam się, iż Wasza Królewska Mość wybaczy mi postąpienie wbrew jej rozkazom, gdy się dowie, że wprowadzam hrabiego de la Fére i kawalera d‘Herblay.
Królowa, usłyszawszy te dwa nazwiska, wykrzyknęła radośnie, a nasi przyjaciele, stojąc za drzwiami, szepnęli:
— Biedna, nieszczęśliwa królowa!...
— Prosić, prosić, niech wejdą jak najprędzej!... — zawołała młoda księżniczka, biegnąc naprzeciw.
Biedne dziecię nie odstępowało matki i starało się pieszczotami i przywiązaniem zastąpić nieobecność dwóch braci i siostry...
— Wejdźcie, panowie — rzekła, sama roztwierając podwoje.
Athos i Ararms stanęli przed królową, która siedziała na fotelu, a przed nią, w postawach pełnych szacunku, stada dwaj panowie, których przyjaciele widzieli w kordegardzie. Byli to panowie: de Flamerens i Gaspard de Coligny, de Longueville. Na widok dwóch przyjaciół, cofnęli się kilka kroków i zamienili ze sobą parę słów cichych.
— Co mi przynosicie, panowie?... — zawołała królowa Angielska, patrząc na Athosa i Aramisa — jesteście nakoniec, wierni przyjaciele, wyprzedził was jednak kurjer rządowy. Dwór francuski dowiedział się o wszystkiem, co zaszło w Londynie, i oto panowie de Flamarens i de Chatillon, z rozkazu królowej Anny Austrjackiej przynoszą mi najświeższe wiadomości.
Athos i Aramis spojrzeli na siebie; spokój i radość w oczach królowej była dla nich zagadką.
— Kończcie, panowie — rzekła do Flamarena i Chatillona — mówiliście więc, że Tego Królewska Mość Karol I-szy, mój dostojny pan i małżonek, skazany został na śmierć, wbrew woli większości jego poddanych.
— Tak, pani — wyjąkał Chatillon.
Athos i Aramis patrzyli na siebie, coraz więcej zdziwieni.
— I że wprowadzonego na szafot — ciągnęła królowa- — na szafot!... o mój panie! mój królu!... że wprowadzonego na szafot, uratował lud oburzony....
— Tak, pani — odrzekł Chatillon cicho, że go zaledwie dosłyszeli dwaj przyjaciele.
Królowa wzniosła ręce ku niebu z wdzięcznością, gdy córka otoczyła jej szyję ramieniem i całowała w oczy, zalane łzami radości.
— Pożegnamy już Waszą Królewską Mość — rzekł Chatillon, któremu ciężyła jego rola i pokrywał się rumieńcem pod przenikliwem spojrzeniem Athosa.
— Chwilkę jeszcze, panowie — wymówiła królowa, zatrzymując ich skinieniem — chwilkę jeszcze, błagam was! oto panowie de la Fére i d‘Herblay, którzy, jak słyszeliście, powracają z Londynu i jako naoczni świadkowie, mogą wam wiele rzeczy opowiedzieć, o jakich nie wiecie. Zaczynajcie, panowie, słucham was z uwagą. Nie oszczędzajcie mnie, proszę, nie ukrywajcie prawdy. Odkąd wiem, że Karol I-szy żyje, a honor królewski pozostał nieskalany, wszystko inne obojętne mi jest zupełnie.
Athos zbladł i przyłożył rękę do serca.
— Co to znaczy?... — rzekła królowa, widząc bladość i gest Athosa — mów pan nareszcie, czy nie słyszysz mej prośby?
— Wybacz pani — odparł Athos — nie mogę i nie chcę nic dodać do opowiadania tych panów, aż sami wpierw uznają swoją pomyłkę.
— Więc to nieprawda!... — krzyknęła królowa, odchodząc, od zmysłów... — Oni się mylą?... Cóż się stało, o mój Boże!
— To, co wiemy — rzekł de Flamarens do Athosa — wiemy od naszej królowej, a jeżeli ona jest w błędzie, przypuszczam, że panowie nie macie zamiaru prostować jej zdania, gdyż byłoby to zadawanie kłamu Jej Królewskiej Mości.
— Od królowej, panowie?... — odparł Athos głosem spokojnym i dźwięcznym.
— Tak — mruknął Flamarens, spuszczając oczy.
Athos westchnął głęboko.
— Prędzej ze strony tego, co wam towarzyszył, panowie, a którego widzieliśmy na posterunku wojskowym, przy rogatce du Roule, prędzej od niego pochodzi ta pomyłka — rzekł Aramis z grzecznością wyzywającą — albowiem jeżeli hrabia de la Fére i ja nie mylimy się, było was wtedy trzech?
Chatillon i Flamarens zadrżeli.
— Wytłumacz się, hrabio, nareszcie!... — zawołała królowa z niepokojeni wzrastającym — na czole twojem rozpacz wypisana... usta wahają się wymówić okrutne słowa, a ręce drżą ci ze wzruszenia... O! Boże! mój Boże!... cóż więc usłyszę!...
— Panie — odezwał się Chatillon — jeżeli przynosisz wieści grobowe, postępujesz jak człowiek okrutny, oznajmiając je królowej.
Aramis przysunął się do Chatillona, a zacisnąwszy usta i miotając błyskawice wzrokiem rzekł:
— Sądzę, mój panie, iż nie masz zamiaru uczyć mnie i hrabiego de la Fére, co mamy tutaj mówić.
Tymczasem Athos, zawsze z ręką na sercu, zbliżył się do królowej i zaczął głosem wzruszonym:
— Racz pamiętać, o pani, że osoby, na tronie zrodzone, posiadają wyższe serca nad pospolite natury, otrzymują bowiem od Boga serca hartowne, zdolne znieść wielkie nieszczęścia... Królowo, której przeznaczeniem męczeństwo na tej ziemi, oto rezultat posłannictwa, jakiem raczyłaś nas zaszczycić!
To mówiąc, Athos ukląkł przed królową, skamieniałą z boleści, dobył pudełko, w którem był order brylantowy, dany przez królową lordowi de Winter, gdy odjeżdżał do Londynu, i obrączka ślubna, jaką znów Karol I-szy wręczył przed śmiercią Athosowi.
Otworzył pudełko i podał królowej w milczeniu.
Nieszczęśliwa Henryka wyciągnęła rękę, schwyciła obrączkę, przycisnęła do ust konwulsyjnie i, nie westchnąwszy nawet, bez łez, bez krzyku opuściła ramiona i padła zemdlona na ręce córki i kobiet służebnych.
Athos powstał z kolan z powagą, czyniąc postawą swą głębokie wrażenie na obecnych.
— Ja, hrabia de la Fére — wyrzekł szlachcic, którego ust nigdy kłamstwo nie splamiło — przysięgam naprzód przed Bogiem, następnie przed tą nieszczęśliwą królową, że wszystko, co było możebne dla ocalenia króla, jej małżonka, wszystko to uczyniliśmy na ziemi angielskiej.
— A teraz kawalerze — dodał, zwracając się do d‘Herblay — odejdźmy, spełniliśmy bowiem powinność naszą.
— Jeszcze nie — rzekł Aramis — pozostaje nam rzec słówko tym oto panom.
Podszedł do Chatillona.
— Czy nie zechcesz pan — rzekł mu — wyjść ze mną na chwilę, aby usłyszeć to, czego nie mogę powiedzieć w obecności królowej?
Chatillon skłonił głowę na znak zgody: Athos z Aramisem wyszli pierwsi, Chatillon i Flamarens za nimi. Szli tak w milczeniu przedpokojem, galerją, aż do wyjścia na taras. W tem miejscu, zupełnie samotnem, Aramis przystanął i odezwał się do księcia de Chatillon:
— Ośmieliłeś się pan przed chwilą odezwać do nas niestosownie. W każdym razie było to niewłaściwe — a tembardziej pan nie miałeś do tego prawa, jako człowiek, przynoszący królowej nieprawdziwe wieści.
— Panie!... — krzyknął Chatillon.
— Gdzieżeście podzieli pana de Bray?... — zapytał Aramis z ironją. Czy nie poszedł przypadkiem zmienić swej twarzy, zanadto podobnej do pana Mazariniego?
— Zdaje mi się, że pan szukasz zaczepki z nami?... — rzekł Flamarens.
Aramis się ukłonił.
— Kto inny niż ja, hrabia de la Fére — powiedział — kazałby was aresztować, ponieważ mamy przyjaciół i stronników w Paryżu, lecz my proponujemy panom inny sposób wyjścia. Chodźcie, proszę, porozmawiać z nami ze szpadą w ręku, na tym tu oto opuszczonym tarasie.
— Z największą chęcią — odrzekł de Chatillon.
— Chwilkę! panowie — zawołał Flamarens. — Propozycja jest nader ponętna, przyznaję, lecz dziś niepodobna jej przyjąć.
— A to dlaczego?... — rzekł Aramis lekceważąco — czyżby sąsiedztwo pana Mazariniego czyniło was tak przezornymi?
— Słyszysz, Flamarens?... — rzekł Chatillon — gdybym nie przyjął wyzwania, splamiłbym honor i nazwisko moje.
— Jestem tego samego zdania — rzekł Aramis chłodno.
— Nie przyjmujesz wyzwania, a jednak ci panowie zgodzą się w tej chwili na moje zdanie.
Aramis potrząsnął głową z niedowierzaniem.
Chatillon widział to i położył rękę na szpadzie.
— Książę — odezwał się Flamarens — zapominasz, że jutro stajesz na czele wyprawy wielkiej doniosłości, a mianowany będąc przez księcia pana i zatwierdzony przez królową, do jutra wieczorem nie możesz sobą rozporządzać.
— Niech i tak będzie — rzekł Aramis. — Zatem pojutrze rano się spotkamy.
— Pojutrze rano — przerwał Chatillon — to za długo czekać, moi panowie.
— Nie moja to wina — rzekł Aramis — nie ja oznaczam termin, nie ja żądam zwłoki; tem bardziej — dodał — iż prawdopodobnie moglibyśmy się spotkać w onej potyczce?
— Tak, masz pan rację — zawołał Chatillon — z całą przyjemnością, jeżeli zadacie sobie fatygę i przyjdziecie aż pod bramy Charenton.
— O! panie, aby mieć zaszczyt spotkać się z tobą, poszedłbym na koniec świata, tem bardziej pójdę te parę mil...
— Więc do jutra, panie.
— Niezawodnie. Teraz idźcie, panowie, do swojego kardynała, lecz wpierw przysięgnijcie na honor szlachecki, iż nie powiecie mu o naszym powrocie do Paryża.
— Jakto, stawiacie warunki?
— Cóż w tem dziwnego?
— Zwycięzcom jedynie to prawo służy, a panowie przecie nie jesteście nimi.
— A zatem rozstrzygnijmy tę sprawę na miejscu. Nam to wszystko jedno, nie dowodzimy jutro żadną wyprawą.
Chatillon i Flamarens spojrzeli na siebie; tyle było ironji w słowach i gestach Aramisa, iż Chatillon głównie z trudnością hamował gniew i oburzenie.
— Niech-że już tak będzie — rzekł nakoniec — kimkolwiek byłby nasz towarzysz, nie dowie się o niczem. Lecz przyrzeknijcie, panowie, stawić się jutro w Charenton. — O! bądź pan spokojny — odparł Aramis.
Czterej panowie pożegnali się ukłonem.
— Nie gniewam się wcale — rzekł Aramis — że odłożyli rozprawę do jutra. Coś lepszego mamy do zrobieni dziś wieczorem.
— Cóż takiego?
— A przez Bóg żywy, toż powinniśmy ująć Mazariniego!
Athos wydął usta z pogardą.
— Wiesz dobrze, Aramisie, że nie lubię takich awantur.
— Dlaczego?
— Strasznie to pachnie podejściem.
— Doprawdy, Athosie, dziwny byłby z ciebie generał armji; biłbyś, się tylko przy świetle słońca, kazałbyś uprzedzić nieprzyjaciela o chwili ataku i strzegłbyś się napadać w nocy, aby cię nie posądzono o podejście.
Athos uśmiechnął się.
— Myślę, że nie powinieneś był wymagać od tych panów przysięgi, iż nic nie powiedzą kardynałowi, bo tym sposobem przyjąłeś zobowiązanie, że także będziesz siedział cicho.
— Nie zobowiązywałem się do niczego... Lecz chodźmy już, Athosie, chodźmy co żywo...
— Dokąd?
— Do pana de Beaufort, lub do pana de Bouillon, przedstawimy im całą sprawę.
— Dobrze, lecz pod warunkiem, że zaczniemy od koadjutora. To przecież ksiądz i rozumny, zna się na tem, co zgadza się z sumieniem.
— A!... — rzekł Aramis — on wszystko popsuje, wszystko obróci na swoją korzyść; proszę cię, zamiast zaczynać, skończmy na jego zdaniu.
Athos znów się uśmiechnął.
— Dobrze już, dobrze! od kogóż więc zaczniemy?
— Jeżeli pozwolisz, od pana de Bouillon, do niego mamy najbliżej.
— Pozwól mi tylko na rzecz jednę.
— Na jaką?
— Wstąpię naprzód do hotelu pod „Karolem Wielkim“ i uściskam Raula.
— Z największą chęcią; idę z tobą, uściskamy razem tego drogiego chłopaka.
Lecz nie zastali już Raula w hotelu pod „Karolem Wielkim“; dostał on tego samego dnia wezwanie od księcia, dowodzącego armją królewską, i wyjechał natychmiast razem z Olivanem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.