Dusza Zaczarowana/II/Część pierwsza/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Romain Rolland
Tytuł Dusza Zaczarowana
Podtytuł II. Lato
Część pierwsza
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. L’Âme enchantée
Podtytuł oryginalny II. L’Été
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część pierwsza
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała księga II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Ślub odbył się pewnego, słonecznego dnia zimowego.
Selve zabrał potem wszystkich do lasku Vincennes, gdzie się bawiono wesoło, a Anetkę porwał też nastrój ogólny. Dawniej raziłaby ją niezawodnie hałaśliwość tych, nieco prostackich rozrywek, teraz jednak śmiała się wraz z dzielnymi chłopakami i dziewczętami, świętującymi rzadko w ciągu pracowitego życia swego. Wzięła udział w zabawie i zachwycała wszystkich zapałem swym. Dziwiło nawet Sylwję to szczere rozradowanie siostry, zazwyczaj chłodnej i wzgardliwej. Grała w ciuciubabkę, z chustką na oczach, zarumieniona, z otwartemi ustami, roześmiana, wnosząc głowę i rozpościerając ramiona, jak skrzydła, stąpając szerokiemi krokami, potykając się i śmiejąc w głos... Któż posiądzie namiętne ciało tej dziewczyny, ślepej w tej chwili? Kogo ona weźmie? Nie jeden tak pytał, patrząc na Anetkę. Lecz ona myślała jeno o grze samej. W cóż się obróciły wczorajsze, ciążące jej troski, gdzie znikła mina ponura, odęta, nieprzytomna? Wszystko znikło, a Sylwja przypisywała to sobie, że zdołała rozruszać siostrę i radowała się wielce. Ale Anetka wiedziała, że powód tkwi gdzieindziej. Nie dlatego się śmiała, że wesele ulżyło jej troskom, ale przeciwnie ulga w troskach umożliwiła jej śmiać się na weselu...
Cóż się tedy stało? Dziwna owa rzecz nie była dziełem jednego dnia, mimo, że dnia jednego wyszła na jaw.
Przed paru tygodniami siedziała pewnego niedzielnego ranka, napoły rozebrana, przed gotowalnią. Miała dziś czas ubrać się, jak należy, gdy w dni powszednie wcześnie wychodziła z domu. Czuła znużenie całego tygodnia pracy. Dziecko, wstawszy przed chwilą, wyślizgnęło się do ciotki, Marka zainteresowało wielce wesele, a Sylwja radowała się nieustannie refleksjami malca, który je wypowiadał tonem człowieka doświadczonego. Chcąc się przypodobać Sylwji, Leopold pieścił Marka, jakby był pieskiem żony, a dumny z tego malec, czując swą wagę, przesiadywał ciągle na dole i niechętnie jeno wracał do matki. Napełniało to Anetkę goryczą, tej jednak niedzieli znużenie wzięło górę nad troską, a nawet doznawała czegoś w rodzaju ulgi. Wzdychała jednak z nawyku. Rozkoszowała się dziś owem znużeniem i możnością spoczynku przez cały długi dzień. O Boże, jakże miło nie ruszać się wcale! Niedziela! Dawniej Anetka nie miała pojęcia, co znaczy niedziela!
Jest się znużoną! Ach, jakże miło siedzieć bez ruchu. Spałby człowiek, zda się, tysiąc lat... A nawet siedząc niewygodnie, nie chce się uczynić poruszenia dla przybrania innej pozycji. Jest w tem dziwny urok, którego płoszyć szkoda. Tedy cicho, sza... nie trzeba się ruszać! Jakże dobrze!...
Spoglądała przez okno na dym, ulatujący z komina piekarza. Porwany wiatrem, zataczał kręgi, wesołe woluty, rozlewał się szerokim kręgiem i biegł tanecznie po szafirze nieba. Oczy Anetki śmiały się, a myśli jej tańczyły także po roztoczy powietrza, zakreślając szaleńcze arabeski. Ciężar ziemi ześlizgnął się cały w dół, umysł jej czuł się nagim w wietrze i słońcu. Nuciła półgłosem... I nagle ujrzała rozwarte w zachwycie oczy młodzieńca, który na nią spoglądał minionego dnia w omnibusie. Nie znała go i nie było nadziei zobaczyć go kiedykolwiek jeszcze. Ale to spojrzenie, pochwycone znagła, za obrotem głowy (gdy sądził, że go nie widzi), świadczyło tak naiwnie o niepowściągnionej skłonności, że zostawiło jej w sercu rzeźwe rozradowanie... Udawała, iż nie zna przyczyny. Ale zwierciadło odbijało jej uśmiech i patrzyła teraz na siebie oczyma człowieka, który ją kiedyś pokocha... Gdzież się podziały troski? Słyszała kędyś w dali, bardzo daleko ich grzmienia, dolatujące zrzadka.
— Dość tego! Niema celu! Trzeba mieć rozum!
Nie było w tem nic nowego, Anetka powtarzała sobie nieraz te słowa, nowość polegała jeno na tem, że uczyniła im zadość! Nie sprawił owej przemiany rozum, bo jest to dobry doradca, ale doradca nie bywa nigdy wykonawcą, zaś serce może ulec jeno racji serca.
Nie zbrakło teraz owej racji Anetce. Zgodziła się przyznać, że dotychczasowe jej wymagania macierzyńskie były pozbawione sensu. Jeśli zaś to nastąpiło, to dlatego, że zmartwychwstały inne pożądania, dotąd tłumione. Nie mogła, ani też nie chciała przeczyć, a raz dawszy to milczące przyzwolenie, uczuła się oswobodzoną. Zbudzony głos młodości powiedział:
— Nic jeszcze nie jest stracone. Masz prawo do szczęścia! Życie twoje zaczyna się dopiero...
Świat cały ożył, wszystko zaczęło pachnieć, a nawet podczas dni chmurnych przebłyskiwało raz po raz słońce. Anetka nie tworzyła żadnych planów na jutro. Oddała się odzyskanemu szczęściu przyszłości, nie badając jakiem będzie... Tak... była w istocie młoda, jak młode lato, i miała przed sobą całe jeszcze, długie życie... Nigdy tego dość być nie może!




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Romain Rolland i tłumacza: Franciszek Mirandola.