Duch burzy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Buyno-Arctowa
Tytuł Duch burzy
Pochodzenie Dumny smerek. Duch burzy
Wydawca M. Arct
Data wyd. 1918
Druk Drukarnia M. Arcta
Miejsce wyd. Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała książeczka
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
DUCH BURZY.

Mały Rudek mieszkał z rodzicami w dolinie górskiej, a gdy siły mu już pozwoliły, drapywał się po górach i nieraz docierał do szczytów, zadziwiając wszystkich swą odwagą. Góry swoje kochał Radek nad wszystko, czuł się w nich, jak w domu, i powtarzał zawsze, iż, gdy dorośnie, zostanie przewodnikiem po górach, jak ojciec jego.
Gdy Rudek miał lat dwanaście, gospodarze powierzyli mu stado kóz, i oto chłopiec wyruszył na wiosnę w góry. Był bardzo zadowolony ze swego zajęcia i dumny niezmiernie, że mógł zarobić trochę pieniędzy i w ten sposób pomagać rodzicom.
Stado swoje Rudek kochał ogromnie: każdą kozę znał doskonale i każdej nadał jakieś imię. Jednakże wymagał od nich posłuszeństwa, a gdy która z kóz okazywała upór lub samowolę, potrafił ją ukarać surowo.
Wesołe było teraz życie Rudka. Róg jego rozbrzmiewał daleko z wyżyn i biegł hen, aż ku dolinom, a pieśni nie umilkały na ustach chłopca!
Najchętniej przebywał Rudek ze swem stadem w tem miejscu, gdzie góry opuszczały się nad jezioro tak stromo, iż nie było z tamtej strony żadnej drogi. Chłopiec wychylał się ze szczytu i patrzył w dół, na powierzchnię wody, która była tak cicha i szmaragdowa w blaskach słońca, iż nie można sobie było wyobrazić, iż często pod naporem wichru stawała się czarną i huczała groźnie.
Pewnego dnia, gdy Rudek leżał na szczycie, mając koło siebie swą ulubioną kozę, Czarnulę, wzrok jego niespokojnie zwracał się ku niebu, które było dzisiaj niezwykle szafirowe. Chłopiec potrząsał niespokojnie głową, a Czarnula, jakby rozumiała jego niepokój, pobekiwała zcicha i spoglądała ku swoim małym koźlętom; bielutki Mimiś skubał sobie najspokojniej trawę, ale czarny Bebelek dokazywał zawzięcie, tak że matka co chwila musiała go nawoływać do porządku poważnem beknięciem.
Bo też rzeczywiście Bebelek to największy kłopot dla Rudka. Koźlątko było najweselsze i najswawolniejsze z całego stada. Chłopiec często bardzo musiał je napominać, strofować i karać; mimo to kochał je bardzo, może więcej, niż inne.
Na szafirowe niebo zaczęły zwolna napływać drobne, białe chmurki — nieomylny znak, że wicher górski był w pogotowiu do zwykłej hulanki. Nie było czasu do namysłu: Rudek podniósł się z ziemi, zatrąbił w swój róg, zwołując stado do powrotu w dolinę. Kózki biegły posłusznie na ten głos, niechętnie, co prawda, gdyż wolały być w górach, niż w ciasnej zagrodzie, ale nie było rady; wiedziały, że Rudek nie żartuje z nieposłusznemu. Tylko Bebelek okazał się, jak zwykle, niesforny, i bat chłopca musiał kilka razy przychodzić mu z pomocą.
Tymczasem niebo stawało się coraz ciemniejsze, chmurki napływały coraz szybciej i łączyły się w duże, ciężkie chmury. Rudek musiał się śpieszyć, aby zdążyć do domu przed nadejściem wichru, który był bardzo groźny dla kóz w górach, gdyż mógł je potężnym podmuchem pospychać w przepaście.
Gdy wreszcie znaleźli się w dolinie i Rudek przeliczył powierzone sobie stado; okazało się, iż brakło jednej sztuki, a był nią krnąbrny Bebelek. Czarnula także spostrzegła brak swego koźlątka i żałośnie beczała, spoglądając na chłopca.
— Nie bój się, Czarnulo! Odnajdę twoje dziecko i przyprowadzę ci! — pocieszał swą przyjaciółkę Rudek.
I rzeczywiście, mimo przestróg starszych, mimo próśb matki, chłopiec, umieściwszy kozy w zagrodzie, udał się na poszukiwanie koźlątka.
Tymczasem w górach panowała już burza i wicher, który czyhał na ofiary. To też, gdy zobaczył chłopca, biegnącego z powrotem w góry, ucieszył się niezmiernie i wnet rzucił się na niego.
Chłostany i gnany wichrem, Rudek biegł szybko; nagle usłyszał słabe beczenie. Spojrzał w górę i oto zobaczył na skale nad jeziorem koźlątko, które widocznie dostało się tam śmiałym skokiem, a teraz nie mogło się wydostać. Ale i Rudek nie miał możności dostania się do Bebelka, chyba przez — jezioro.
Chłopiec spojrzał przed siebie i ujrzał czarną, kotłującą się wodę, ryczącą i rozbijającą się o skały nadbrzeżne, i — chociaż był bardzo odważny — zdjął go lęk.
— Toż to śmierć pewna! — szepnął do siebie i chciał już zawrócić, gdy znów go doszło beczenie biednego Bebelka.
To oprzytomniło chłopca. Nie namyślając się dłużej, wskoczył do małego czółenka i już miał odbijać od brzegu, gdy nagle poczuł na swojem ramieniu jakąś ciężką rękę. Obejrzał się: przed nim stał śniady mężczyzna z kruczymi włosami i brodą, w czarnym, rozwianym płaszczu.
— Zabierz mnie do swego czółna! — rzekł do chłopca rozkazującym tonem.
— Ależ, panie! Przejazd będzie ciężki, za nic nie ręczę! — odparł chłopiec. — Nie wiem, czy sam ocalę życie.
Nieznajomy roześmiał się i, nie pytając więcej, wskoczył do czółna. Nie było rady: chłopiec odbił od brzegu i wypłynął na jezioro.
Rudek umiał doskonale wiosłować, był bardzo silny i zręczny; jednak tu czekała go praca nad siły. Na jeziorze było o wiele straszniej, niż sobie przedstawiał: niebo przybrało barwę ciemną, jak noc, a jezioro było zupełnie czarne; w górze błyskały błyskawice, biły pioruny, a z głębi wody wychodził głuchy ryk.
Czółno pochylało się na wszystkie strony, rozbijało się na wierzchu kłębiącej wody, to znów zapadało w ciemną otchłań; każda niemal chwila zdawała się grozić mu zagładą.
Nieznajomy, ku wielkiemu zdziwieniu Rudka, stał na czółnie, wyprostowany, spokojny, nieustraszony.
— No cóż, chłopcze? Może masz już dosyć? Może chcesz wrócić?
— Chętniebym to zrobił — odparł chłopiec — lecz nie mogę porzucić mego koźlątka. Cóżbym ja był za pastuch!
— Czy dla jednego, marnego koźlątka warto narażać życie? Czyż nie czujesz, że masz wokół siebie rozszalałą burzę?
— Niestety, czuję to aż nadto dobrze, lecz gromadzie przyrzekłem strzedz jej dobra, gdy mnie wybierano na pastucha, więc przyrzeczenia dotrzymać muszę, bo wszakże ono równa się przysiędze!
Nieznajomy spojrzał na chłopca, jakby chciał wyczytać w jego oczach, czy to jest jego stałe postanowienie, lecz nie rzekł już nic więcej. Po chwili usiadł w czółnie i chłopcu nagle wydało się, że burza uspokoiła się nieco, a czółno szybciej pomknęło przez jezioro.
Gdy dobili do przeciwległego brzegu, nieznajomy rzekł:
— Nie troszcz się o twoje czółno. Ja go dopilnuję!
Chłopiec bez namysłu wręczył mu łańcuch, który trzeba było zakręcić o słup nadbrzeżny, sam zaś począł niezwłocznie wdrapywać się na skały. Trudne to było dzieło, lecz chłopcu zdawała się pomagać jakaś siła niewidzialna.
Wreszcie dotarł do koźlątka, które z radością przytuliło się do swego wybawcy, zapomniawszy o swej zwykłej krnąbrności i nieposłuszeństwie.
— Oj, ty głuptasku! Widzisz, do czego prowadzą figle i swawole! — strofował z przyzwyczajenia Rudek, na pół niosąc, na pół ciągnąc za sobą drżące stworzonko.
Burza zdawała się uspokajać.
Nieznajomy czekał z czółnem na dawnem miejscu; Rudkowi wydało się, że twarz jego stała się jakaś jaśniejsza i łaskawsza.
— Siadaj prędko. Ja cię powiozę, gdyż musisz być porządnie zmęczony.
To mówiąc, nieznajomy chwycił za wiosła i łódka pomknęła tak szybko, jakby na jej usługach był wicher, a fale niosły ją ochotnie.
Gdy się znaleźli na lądzie, nieznajomy owinął się w swój płaszcz, skinął ręką i burza nagle uspokoiła się.
— Wracaj spokojnie do domu, a zapamiętaj to sobie dobrze, iż odwadze i uczciwości pomagają nawet te siły przyrody, które mają moc niszczenia i zagłady!
Wyrzekłszy te słowa, nieznajomy rozpostarł swój płaszcz, uniósł się w powietrze i zniknął z oczu zdumionego chłopca.
Trudno opisać radość z powodu powrotu Rudka: rodzice i znajomi nie spodziewali się go ujrzeć więcej.
Gdy po wybuchach pierwszej radości chłopiec opowiedział swoje zdarzenie, w izbie zapanowało milczenie głębokie.
Wreszcie dziadek Rudka, najstarszy z całej wsi, rzekł uroczyście:
— Chłopcze! Spotkało cię wielkie szczęście: Duch Burzy wziął cię w swoją opiekę! Na całe życie teraz tyś wolny od niebezpieczeństwa, największe zawieruchy i huragany nic ci nie zrobią!
I sprawdziły się słowa dziadka: Rudek wyrósł na dzielnego przewodnika, który ważył się na najśmielsze wycieczki podczas najstraszniejszej pogody i zawsze wychodził cało ze wszystkich przygód.
— Duch Burzy wziął go w opiekę! — mówili ludzie.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Buyno-Arctowa.